Zamrożeni lękiem, skrępowani opiniami, zatrzymani w czasie stoimy na rozdrożu i myślimy, gdzie chcemy iść. A im dłużej myślimy, analizujemy i interpretujemy przyszłość, której nie ma, tym więcej kłódek ląduje na naszych ustach i łańcuchów, związujących nasze nogi, ciała i serca. Tkwimy więc w jednej pozycji, nieczuli i nie czujni na siebie, zapominając, jak ważny dla naszego życia jest ruch…
Zacznijmy z tym, co mamy teraz. Idźmy na tę podróż. Ruszmy się, nawet jeśli czujemy się ociężale, niezgrabnie albo dziwnie.
Zawsze znajdziemy coś, czego – według nas – będzie nam brakować, o ile będziemy tego szukać. A gdyby tak przestać? Spojrzeć przed siebie, zaakceptować strach i lęk przed nieznanym, zostawić za sobą krzywdzące opinie innych, wziąć głęboki wdech i wraz z wydechem, zrobić pierwszy krok?
Nie wiemy, co się stanie. Zacznijmy, a później zobaczymy… Podczas podróży.
Boję się. A Wy?
Strach i lęk nie wyklucza działania ani nie zaprzecza odwadze. Osobiście bardzo podziwiam ludzi, którzy działają nie bez strachu i lęku, ale pomimo strachu i lęku. To całkiem normalne, że boimy się tego, czego nie znamy i nie wiemy. Nie możemy znać drogi, której jeszcze nie przeszliśmy. Nie mamy pojęcia, co nas spotka: spełnienie, satysfakcja, miłość i radość, czy rozczarowanie, gniew, smutek i ból, a może będzie to mikstura przeróżnych stanów, emocji, uczuć i doświadczeń?
Każdego dnia boję się, a Wy? Pomijam już fundamentalne lęki egzystencjalne, dotyczące chociażby śmierci – nie tylko mojej, ale i bliskich osób. Odczuwam jednak lęk w wielu sytuacjach: czasami jest to jedynie „ukłucie niepokoju”, a czasami „paraliżujący bezwład”. Bez względu na intensywność mam w sobie strach i lęk, z którymi zarówno idę przez znane drogi, jak i wchodzę na nowe ścieżki.
Nie jestem herosem ani bohaterem. Jestem człowiekiem. Dlatego właśnie tak samo jak potrafię się śmiać, cieszyć i kochać, tak samo umiem również tęsknić, płakać, bać się i wkurzać! I każda z tych emocji, uczuć i stanów jest potrzebna na drodze, którą idę. Wypieranie, zaprzeczanie i ukrywanie jakiejkolwiek emocji jest obdzieraniem siebie z… Siebie. Ciężko być całością, gdy odrzuca się wybrane emocje lub uczucia. To tak samo, gdybyśmy ucięli sobie którąkolwiek kończynę i udawali, że wszystko jest w porządku.
Uwaga… Nie jest!
Dojrzałość emocjonalna
W tym miejscu pozwolę sobie przytoczyć fragment bardzo niepozornej książki, która początkowo może trącać amerykańskimi banałami, wypowiadanymi przez usta samozwańczych coachów, trenerów i mentorów. W moim przypadku okazało się jednak, że jest całkiem inaczej. Oddaję już jednak głos Don Miguelowi Ruizowi, który został spisany w książce „Cztery Umowy”:
„Największa różnica między wojownikiem a ofiarą polega na tym, że ofiara dusi emocje, a wojownik je powstrzymuje. Ofiary tłamszą emocje, ponieważ boją się z nimi zdradzić, boją się powiedzieć to, co chciałyby powiedzieć. Powstrzymywanie zaś nie jest tym samym, co tłumienie. Powstrzymywanie oznacza trzymanie emocji w ryzach i wyrażenie ich we właściwym momencie – ani wcześniej, ani później. Dlatego właśnie wojownicy są nieskazitelni. Całkowicie kontrolują własne emocje, a zatem i swoje zachowanie.”
Wybaczcie za określenia „Ofiara” i „Wojownik” – nie podobają mi się, bo są mocno nacechowane, ale chciałem wiernie zacytować fragment książki. Osobiście wolę przenieść tę różnicę na grunt nieco bardziej psychologiczny – w tym ujęciu przytoczony „Wojownik” to człowiek, który jest dojrzały emocjonalnie.
To on panuje nad emocjami, a nie emocje nad nim.
Utracona szansa
Zastanawialiście się kiedyś, ile wspaniałych talentów i potencjałów nigdy nie zostało odkrytych oraz rozwiniętych tylko dlatego, że ktoś bał się zacząć? Ile młodych i starszych ludzi nigdy nie zrobi, i nie zrobiło tego, czego pragną i kochają, bo nie ruszyli się z miejsca? Ile osób nie wie, że żyje w Matrixie i bierze udział w chorej grze planszowej, narzuconej przez kulturę, społeczeństwo i władzę?
Ruszmy się. Nie ma wielu piękniejszych i uwalniających rzeczy w życiu człowieka, niż możliwość samostanowienia i podejmowania decyzji.
Jedna z bliskich mi osób powiedziała kiedyś, że nienawidzi lęku. Nie miała jednak na myśli tego, że go wypiera i nie akceptuje. Chodziło jej o to, jak przykre konsekwencje przynosi lęk, jeśli go wybieramy i się nim kierujemy. Utracona szansa na wspaniałą miłość, bo nigdy nie wykonaliśmy tego „pierwszego kroku” w relacji i nie zainicjowaliśmy kolejnego spotkania albo rozmowy. Zaprzepaszczona okazja na przeprosiny, bo zbyt długo czekaliśmy i śmierć zabrała człowieka, do którego chcieliśmy skierować nasze słowa. Stracona możliwość robienia tego, czego się kocha, bo zawsze baliśmy się odejść z pracy, zabrać głos i zawalczyć o to, co nam się należy.
Nie będę Krzysztofem Kolumbem jeśli powiem, że świadomość utraconej szansy na cokolwiek z powodu lęku, jest bardzo bolesna, prawda?
Życzliwym, dziękujemy…
Mam problem z osobami, które nie dość, że nie pomagają i nie wspierają, to jeszcze szkodzą, utrudniają i przynoszą ból. Jako że tacy ludzie często nie mają pojęcia, jak wielką krzywdę wyrządzają innym, pozwolę sobie teraz powiedzieć coś bezpośrednio do takiej właśnie osoby.
Po co w ogóle otwierasz usta i robisz cokolwiek, jeśli nie masz zamiaru zrobić czegoś dobrego dla drugiego człowieka? Czy naprawdę jesteś tak wielkim egoistą, egocentrykiem i (przepraszam) idiotą, aby nie widzieć, że Twoje „ja” nie jest teraz ważne? Czy naprawdę jesteś takim krótkowzrokowcem, że nie widzisz następstw swojego działania?
Przykre jest, że tacy „Życzliwi” znajdują się często w najbliższym gronie osób, od których potrzebuje się wsparcia, wiary i miłości. Tacy „Życzliwi” nie pozwalają rozłożyć skrzydeł i wzlecieć – oni te skrzydła podcinają, skubią i niszczą. W efekcie wiele osób cierpi na niską samoocenę czy brak poczucia własnej wartości i pewności siebie, a to i tak w miarę „łagodne” konsekwencje…
Odnosząc to do naszego tematu, chyba nie muszę mówić, że osoba z takim bagażem bólu, krzywdy i cierpienia, będzie prawdopodobnie rzadziej podejmowała kroki w nieznane, niż człowiek, który otrzymał wsparcie i miłość? Ból i krzywda to zbędny, i bardzo ciężki balast w plecaku, w którym wyruszamy na przygodę. Wsparcie i miłość to natomiast pyszne, i karmiące pożywienie, które dodaje sił i energii w trakcie wędrówki.
Mam prośbę do Was i siebie samego.
Jeśli czujemy, że liny krępują nasze ruchy, kłódki wciskają się w nasze twarze i zamykają nam usta, łańcuchy zaciskają się wokół kostek i nadgarstków, a serca są ściśnięte lękiem, zastanówmy się, czy te wszystkie ubezwłasnowolniające przedmioty są nasze, czy kogoś innego? Jeżeli zostały nam podarowane w prezencie przez „Życzliwego”, zlokalizujemy tę osobę i pokażmy jej – w szacunku do siebie i do niej – co nam uczyniła.
Być może to będzie klucz, który pozwoli nam przeciąć liny, zrzucić łańcuchy i odpiąć wszystkie kłódki…
Stara nowa droga
Dużo napisałem o tym, aby wyruszyć w podróż, rozpocząć przygodę, zrobić pierwszy krok… Nie zawsze jest to jednak konieczne. Znów mącę w kociołku naszej dyskusji, ale czy nie na tym polega właśnie piękno myślenia, że jesteśmy w stanie brać pod uwagę wiele perspektyw, z których żadna nie musi być prawdziwa, ani tym bardziej jedyna?
Dla mnie temat „wybierania drogi” jest trudny, bo zderza się w nim wiele idei. Osławione już „wychodzenie ze strefy komfortu”, przełamywanie własnych barier, odwaga i działanie mimo lęku, a jednocześnie poczucie bezpieczeństwa, słuchanie własnych potrzeb, niezmuszanie się do czegokolwiek… To nie moment, aby porozmawiać o każdej z tych kwestii, ale jestem pewien, że kiedyś on nadejdzie.
Chcę jednak jedynie powiedzieć, że czasami nie musimy nigdzie iść. Czasami wszystko, czego potrzebujemy, chcemy i pragniemy, już mamy. Wystarczy odwrócić głowę od nowej drogi i spojrzeć z dystansu oraz nowej perspektywy na to, co chcieliśmy za sobą zostawić. Paradoksalnie to też będzie nowa droga, bo każdą drogą możemy przejść tylko raz – później zawsze wygląda ona inaczej.
I wiecie, co?
Zarówno pozostanie, jak i pójście przed siebie może Wam przynieść dokładnie tyle samo szczęścia, miłości i spełnienia, co bólu, cierpienia i smutku. Żadna z tych dróg nie jest ani zła, ani dobra. One po prostu są i czekają na nasz wybór. Nigdy się nie dowiemy, co skrywają, dopóki nie spróbujemy. Boże, jakie to życie jest wspaniałe w swej prostocie!
Odpowiedzialność wyboru
Mam alergię na motywacyjny bełkot, dlatego nie powiem, że „Możecie wszystko!” i „Zawsze dacie radę!”. Po pierwsze, nie możemy wszystkiego. Po drugie, nie zawsze musimy dawać radę i czasami warto sobie odpuścić. Po trzecie, droga którą wybierzemy może być tą, której się słusznie baliśmy. Nikt tego nie wie, choć wierzący powiedzieliby, że „Bóg na pewno wie”. Uważałbym natomiast przed czekaniem na boski znak, który wskaże nam drogę. Z tego co wiem i w co wierzę, Bóg rzadko tak czyni i objawia się raczej w naszym działaniu, sile i wierze, aniżeli robi cokolwiek za nas.
Wszystko, co zrobiliśmy, robimy i będziemy robić, przyniesie konsekwencje. Bez względu na to, którą drogę wybierzemy, jak długo będziemy nią szli i co nas na niej spotkamy – pewne jest, że doświadczymy skutków naszej decyzji. Niektóre będą przyjemniejsze, inne nieco mniej. Wyłącznie od nas jednak zależy, co z nimi zrobimy.
Victor Frankl w swoim ponadczasowym dziele „Człowiek w poszukiwaniu sensu” napisał:
„(…) człowiekowi można odebrać wszystko z wyjątkiem jednego – ostatniej z ludzkich swobód: swobody wyboru swojego postępowania w konkretnych okolicznościach, swobody wyboru własnej drogi.”
W innym fragmencie natomiast zapisał:
„Ostatecznie życie sprowadza się do wzięcia na siebie odpowiedzialności za znalezienie właściwego rozwiązania problemów i zadań, jakie stale stawia ono przed każdym z nas.”
Cytować tę książkę mógłbym cały dzień, ale wolę, abyście sami ją przeczytali.
Każda podróż to odpowiedzialność za konsekwencje. Pamiętajmy jednak, że brak podróży też niesie konsekwencje. Pytanie, których z nich wolimy doświadczyć?
Zostawiam Was z otwartą i niezakończoną rozmową, wierząc, że sami dokończycie ją ze sobą w sobie.
________________________
Jeśli doczytaliście do tego momentu, mam dla Was ważną informację. To mój trzeci esej, który napisałem w ostatnim czasie, i ostatni – przynajmniej w tej formie. Przez kolejne miesiące zamilknę, ale nie oznacza to, że przestanę mówić. Będę to robił, ale w zaciszu własnego domu, a kiedy nadejdzie czas… Znów porozmawiamy.
Wierzę, że będą to ciekawe i wartościowe dialogi.
A jeśli chcecie zrobić mi niespodziankę, napiszcie do mnie wiadomość na moim Facebooku – Tomasz Bruch (kliknijcie link) i podzielcie się swoimi przemyśleniami na tematy, które poruszam w esejach lub po prostu napiszcie mi, co u Was słychać.
Do usłyszenia w kolejnej rozmowie!