Nierozpoczęta podróż: lęk, życzliwi i odpowiedzialność | worldmaster.pl
#

Zamrożeni lękiem, skrępowani opiniami, zatrzymani w czasie stoimy na rozdrożu i myślimy, gdzie chcemy iść. A im dłużej myślimy, analizujemy i interpretujemy przyszłość, której nie ma, tym więcej kłódek ląduje na naszych ustach i łańcuchów, związujących nasze nogi, ciała i serca. Tkwimy więc w jednej pozycji, nieczuli i nie czujni na siebie, zapominając, jak ważny dla naszego życia jest ruch…

Zacznijmy z tym, co mamy teraz. Idźmy na tę podróż. Ruszmy się, nawet jeśli czujemy się ociężale, niezgrabnie albo dziwnie.

Zawsze znajdziemy coś, czego – według nas – będzie nam brakować, o ile będziemy tego szukać. A gdyby tak przestać? Spojrzeć przed siebie, zaakceptować strach i lęk przed nieznanym, zostawić za sobą krzywdzące opinie innych, wziąć głęboki wdech i wraz z wydechem, zrobić pierwszy krok?

Nie wiemy, co się stanie. Zacznijmy, a później zobaczymy… Podczas podróży.

odwaga w podejmowaniu decyzji

Boję się. A Wy?

Strach i lęk nie wyklucza działania ani nie zaprzecza odwadze. Osobiście bardzo podziwiam ludzi, którzy działają nie bez strachu i lęku, ale pomimo strachu i lęku. To całkiem normalne, że boimy się tego, czego nie znamy i nie wiemy. Nie możemy znać drogi, której jeszcze nie przeszliśmy. Nie mamy pojęcia, co nas spotka: spełnienie, satysfakcja, miłość i radość, czy rozczarowanie, gniew, smutek i ból, a może będzie to mikstura przeróżnych stanów, emocji, uczuć i doświadczeń?

Każdego dnia boję się, a Wy? Pomijam już fundamentalne lęki egzystencjalne, dotyczące chociażby śmierci – nie tylko mojej, ale i bliskich osób. Odczuwam jednak lęk w wielu sytuacjach: czasami jest to jedynie „ukłucie niepokoju”, a czasami „paraliżujący bezwład”. Bez względu na intensywność mam w sobie strach i lęk, z którymi zarówno idę przez znane drogi, jak i wchodzę na nowe ścieżki.

Nie jestem herosem ani bohaterem. Jestem człowiekiem. Dlatego właśnie tak samo jak potrafię się śmiać, cieszyć i kochać, tak samo umiem również tęsknić, płakać, bać się i wkurzać! I każda z tych emocji, uczuć i stanów jest potrzebna na drodze, którą idę. Wypieranie, zaprzeczanie i ukrywanie jakiejkolwiek emocji jest obdzieraniem siebie z… Siebie. Ciężko być całością, gdy odrzuca się wybrane emocje lub uczucia. To tak samo, gdybyśmy ucięli sobie którąkolwiek kończynę i udawali, że wszystko jest w porządku.

Uwaga… Nie jest!

Dojrzałość emocjonalna

W tym miejscu pozwolę sobie przytoczyć fragment bardzo niepozornej książki, która początkowo może trącać amerykańskimi banałami, wypowiadanymi przez usta samozwańczych coachów, trenerów i mentorów. W moim przypadku okazało się jednak, że jest całkiem inaczej. Oddaję już jednak głos Don Miguelowi Ruizowi, który został spisany w książce „Cztery Umowy”:

Największa różnica między wojownikiem a ofiarą polega na tym, że ofiara dusi emocje, a wojownik je powstrzymuje. Ofiary tłamszą emocje, ponieważ boją się z nimi zdradzić, boją się powiedzieć to, co chciałyby powiedzieć. Powstrzymywanie zaś nie jest tym samym, co tłumienie. Powstrzymywanie oznacza trzymanie emocji w ryzach i wyrażenie ich we właściwym momencie – ani wcześniej, ani później. Dlatego właśnie wojownicy są nieskazitelni. Całkowicie kontrolują własne emocje, a zatem i swoje zachowanie.

Wybaczcie za określenia „Ofiara” i „Wojownik” – nie podobają mi się, bo są mocno nacechowane, ale chciałem wiernie zacytować fragment książki. Osobiście wolę przenieść tę różnicę na grunt nieco bardziej psychologiczny – w tym ujęciu przytoczony „Wojownik” to człowiek, który jest dojrzały emocjonalnie.

To on panuje nad emocjami, a nie emocje nad nim.

Utracona szansa

Zastanawialiście się kiedyś, ile wspaniałych talentów i potencjałów nigdy nie zostało odkrytych oraz rozwiniętych tylko dlatego, że ktoś bał się zacząć? Ile młodych i starszych ludzi nigdy nie zrobi, i nie zrobiło tego, czego pragną i kochają, bo nie ruszyli się z miejsca? Ile osób nie wie, że żyje w Matrixie i bierze udział w chorej grze planszowej, narzuconej przez kulturę, społeczeństwo i władzę?

Ruszmy się. Nie ma wielu piękniejszych i uwalniających rzeczy w życiu człowieka, niż możliwość samostanowienia i podejmowania decyzji.

Jedna z bliskich mi osób powiedziała kiedyś, że nienawidzi lęku. Nie miała jednak na myśli tego, że go wypiera i nie akceptuje. Chodziło jej o to, jak przykre konsekwencje przynosi lęk, jeśli go wybieramy i się nim kierujemy. Utracona szansa na wspaniałą miłość, bo nigdy nie wykonaliśmy tego „pierwszego kroku” w relacji i nie zainicjowaliśmy kolejnego spotkania albo rozmowy. Zaprzepaszczona okazja na przeprosiny, bo zbyt długo czekaliśmy i śmierć zabrała człowieka, do którego chcieliśmy skierować nasze słowa. Stracona możliwość robienia tego, czego się kocha, bo zawsze baliśmy się odejść z pracy, zabrać głos i zawalczyć o to, co nam się należy.

Nie będę Krzysztofem Kolumbem jeśli powiem, że świadomość utraconej szansy na cokolwiek z powodu lęku, jest bardzo bolesna, prawda?

utracona szansa na miłość

Życzliwym, dziękujemy…

Mam problem z osobami, które nie dość, że nie pomagają i nie wspierają, to jeszcze szkodzą, utrudniają i przynoszą ból. Jako że tacy ludzie często nie mają pojęcia, jak wielką krzywdę wyrządzają innym, pozwolę sobie teraz powiedzieć coś bezpośrednio do takiej właśnie osoby.

Po co w ogóle otwierasz usta i robisz cokolwiek, jeśli nie masz zamiaru zrobić czegoś dobrego dla drugiego człowieka? Czy naprawdę jesteś tak wielkim egoistą, egocentrykiem i (przepraszam) idiotą, aby nie widzieć, że Twoje „ja” nie jest teraz ważne? Czy naprawdę jesteś takim krótkowzrokowcem, że nie widzisz następstw swojego działania?

Przykre jest, że tacy „Życzliwi” znajdują się często w najbliższym gronie osób, od których potrzebuje się wsparcia, wiary i miłości. Tacy „Życzliwi” nie pozwalają rozłożyć skrzydeł i wzlecieć – oni te skrzydła podcinają, skubią i niszczą. W efekcie wiele osób cierpi na niską samoocenę czy brak poczucia własnej wartości i pewności siebie, a to i tak w miarę „łagodne” konsekwencje…

Odnosząc to do naszego tematu, chyba nie muszę mówić, że osoba z takim bagażem bólu, krzywdy i cierpienia, będzie prawdopodobnie rzadziej podejmowała kroki w nieznane, niż człowiek, który otrzymał wsparcie i miłość? Ból i krzywda to zbędny, i bardzo ciężki balast w plecaku, w którym wyruszamy na przygodę. Wsparcie i miłość to natomiast pyszne, i karmiące pożywienie, które dodaje sił i energii w trakcie wędrówki.

Mam prośbę do Was i siebie samego.

Jeśli czujemy, że liny krępują nasze ruchy, kłódki wciskają się w nasze twarze i zamykają nam usta, łańcuchy zaciskają się wokół kostek i nadgarstków, a serca są ściśnięte lękiem, zastanówmy się, czy te wszystkie ubezwłasnowolniające przedmioty są nasze, czy kogoś innego? Jeżeli zostały nam podarowane w prezencie przez „Życzliwego”, zlokalizujemy tę osobę i pokażmy jej – w szacunku do siebie i do niej – co nam uczyniła.

Być może to będzie klucz, który pozwoli nam przeciąć liny, zrzucić łańcuchy i odpiąć wszystkie kłódki…

Stara nowa droga

Dużo napisałem o tym, aby wyruszyć w podróż, rozpocząć przygodę, zrobić pierwszy krok… Nie zawsze jest to jednak konieczne. Znów mącę w kociołku naszej dyskusji, ale czy nie na tym polega właśnie piękno myślenia, że jesteśmy w stanie brać pod uwagę wiele perspektyw, z których żadna nie musi być prawdziwa, ani tym bardziej jedyna?

Dla mnie temat „wybierania drogi” jest trudny, bo zderza się w nim wiele idei. Osławione już „wychodzenie ze strefy komfortu”, przełamywanie własnych barier, odwaga i działanie mimo lęku, a jednocześnie poczucie bezpieczeństwa, słuchanie własnych potrzeb, niezmuszanie się do czegokolwiek… To nie moment, aby porozmawiać o każdej z tych kwestii, ale jestem pewien, że kiedyś on nadejdzie.

Chcę jednak jedynie powiedzieć, że czasami nie musimy nigdzie iść. Czasami wszystko, czego potrzebujemy, chcemy i pragniemy, już mamy. Wystarczy odwrócić głowę od nowej drogi i spojrzeć z dystansu oraz nowej perspektywy na to, co chcieliśmy za sobą zostawić. Paradoksalnie to też będzie nowa droga, bo każdą drogą możemy przejść tylko raz – później zawsze wygląda ona inaczej.

I wiecie, co?

Zarówno pozostanie, jak i pójście przed siebie może Wam przynieść dokładnie tyle samo szczęścia, miłości i spełnienia, co bólu, cierpienia i smutku. Żadna z tych dróg nie jest ani zła, ani dobra. One po prostu są i czekają na nasz wybór. Nigdy się nie dowiemy, co skrywają, dopóki nie spróbujemy. Boże, jakie to życie jest wspaniałe w swej prostocie! 

podróż w nieznane

Odpowiedzialność wyboru

Mam alergię na motywacyjny bełkot, dlatego nie powiem, że „Możecie wszystko!” i „Zawsze dacie radę!”. Po pierwsze, nie możemy wszystkiego. Po drugie, nie zawsze musimy dawać radę i czasami warto sobie odpuścić. Po trzecie, droga którą wybierzemy może być tą, której się słusznie baliśmy. Nikt tego nie wie, choć wierzący powiedzieliby, że „Bóg na pewno wie”. Uważałbym natomiast przed czekaniem na boski znak, który wskaże nam drogę. Z tego co wiem i w co wierzę, Bóg rzadko tak czyni i objawia się raczej w naszym działaniu, sile i wierze, aniżeli robi cokolwiek za nas.

Wszystko, co zrobiliśmy, robimy i będziemy robić, przyniesie konsekwencje. Bez względu na to, którą drogę wybierzemy, jak długo będziemy nią szli i co nas na niej spotkamy – pewne jest, że doświadczymy skutków naszej decyzji. Niektóre będą przyjemniejsze, inne nieco mniej. Wyłącznie od nas jednak zależy, co z nimi zrobimy.

Victor Frankl w swoim ponadczasowym dziele „Człowiek w poszukiwaniu sensu” napisał:

(…) człowiekowi można odebrać wszystko z wyjątkiem jednego – ostatniej z ludzkich swobód: swobody wyboru swojego postępowania w konkretnych okolicznościach, swobody wyboru własnej drogi.”

W innym fragmencie natomiast zapisał:

Ostatecznie życie sprowadza się do wzięcia na siebie odpowiedzialności za znalezienie właściwego rozwiązania problemów i zadań, jakie stale stawia ono przed każdym z nas.”

Cytować tę książkę mógłbym cały dzień, ale wolę, abyście sami ją przeczytali.

Każda podróż to odpowiedzialność za konsekwencje. Pamiętajmy jednak, że brak podróży też niesie konsekwencje. Pytanie, których z nich wolimy doświadczyć?

Zostawiam Was z otwartą i niezakończoną rozmową, wierząc, że sami dokończycie ją ze sobą w sobie.

________________________

Jeśli doczytaliście do tego momentu, mam dla Was ważną informację. To mój trzeci esej, który napisałem w ostatnim czasie, i ostatni – przynajmniej w tej formie. Przez kolejne miesiące zamilknę, ale nie oznacza to, że przestanę mówić. Będę to robił, ale w zaciszu własnego domu, a kiedy nadejdzie czas… Znów porozmawiamy.

Wierzę, że będą to ciekawe i wartościowe dialogi.

A jeśli chcecie zrobić mi niespodziankę, napiszcie do mnie wiadomość na moim Facebooku – Tomasz Bruch (kliknijcie link) i podzielcie się swoimi przemyśleniami na tematy, które poruszam w esejach lub po prostu napiszcie mi, co u Was słychać.

Do usłyszenia w kolejnej rozmowie!

Gdy moi rówieśnicy kończą studia, chwaląc się zdjęciami z pracą magisterską, ja kończę kolejny projekt i udostępniam go klientowi. I choć nigdy nie żałowałem, i nadal nie żałuję porzucenia studiów, w takich chwilach odzywa się we mnie szept sentymentalisty, niosący ze sobą powiew tego, czego nie wybrałem. Ten szept ma zapach przedłużonej beztroskości, woń mniejszej odpowiedzialności i zaduch ogromnych nadziei, jeszcze niezweryfikowanych przez rzeczywistość.

szept sentymentalisty

Gdybym został, byłbym psychologiem

Jestem częścią Facebookowego i Instagramowego życia. Niezbyt interesuje mnie, co robią inni, ale czasami dotrze do mnie zdjęcie z życia moich znajomych. Jest 2022 rok, a to oznacza, że moi rówieśnicy – rocznik 98 – zostali „nominowani przez system” do kończenia studiów, bronienia prac magisterskich i dumnych zapowiedzi podbijania rynku pracy. Dlatego dość często widzę zdjęcia, które mówią: „Skończone! Jestem magistrem”.

Zwykle mam w głowie gratulacje, kierowane pod adresem moich wytrwałych znajomych. Mnie się nie udało strawić polskiej myśli edukacyjnej, dlatego mam duży szacunek dla wszystkich, którzy świadomie przeszli przez studia. Czasami natomiast słyszę szept sentymentalisty: „Gdybyś nie robił przerwy po liceum i nie odszedł po pierwszym roku studiów, byłbyś teraz magistrem, byłbyś psychologiem”.

Byłbym…

Ale myślę, że byłbym również sfrustrowanym i zagubionym człowiekiem.

Naprzeciw nieznanemu i niepewnemu

Jestem szczęśliwy. Nie będę rozwodził się nad życiem prywatnym (bo jest prywatne…), ale mam wszystko, czego potrzebuję. Włącznie z pracą, którą lubię. O ile teraz czuję się pewnie z tym, co wybrałem i co robię, to podjęcie tej decyzji nie było łatwe.

Myśl o odejściu ze studiów pojawiła się po pierwszym semestrze. Na koniec pierwszego roku byłem już zdecydowany, ale przestraszony, dlatego wątpiłem w swój wybór. Ostatecznie poszedłem na roczny urlop dziekański, przedłużając sobie możliwość podjęcia decyzji. Gdy po roku wybił termin, w którym musiałem dokonać nieodwołalnego wyboru, nadal się wahałem: między „pewnymi” studiami i „niepewną” ścieżką copywritera/pisarza.

Z pomocą psychologa i najbliższych wybrałem tę „niepewną” drogę.

Na ten moment mogę powiedzieć, że ta „niepewność” drogi nie jest prawdziwa, tylko zaaplikowana przez system edukacji, w który zostaliśmy wrzuceni od najmłodszych lat. Wielu chce, abyśmy wierzyli, że „pewne jest to, co przebiega pod dyktando systemu”. To nieprawda, a jedyną opcją do prawdziwego zweryfikowania jakiejkolwiek drogi jest pójście nią i zobaczenie, co znajduje się za zakrętem i górką…

studia droga w nieznane

Idę i sprawdzam, badam, doświadczam…

To nie miejsce, ani czas na rozpisywanie się na temat drogi, którą przeszedłem. Moja podróż trwa, więc pisanie o niej byłoby tak samo zasadne, jak tworzenie biografii sportowców, którzy nadal są czynnymi zawodnikami (nigdy nie rozumiałem motywacji autorów, poza chęcią zarabiania pieniędzy).

Nie ma jednego sposobu na życie i jednej drogi do tego, czego pragniemy. Wiele osób – przez te wszystkie lata edukacji – wmawiało mi i pokazywało, że jedynymi słusznymi opcjami na „życie” i „pracę” są dobre szkoły, ukończenie studiów, zdobycie wykształcenia… Przez lata żyłem w przeświadczeniu, że tak trzeba, mimo że czułem, że to Matrix – coś nierealnego, w co jestem wpychany.

Wybrałem inaczej, ale Ty nie musisz.

Wrzucony w pralkę rzeczywistości

Każda decyzja niesie konsekwencje. Świadomie pozbawiłem się czterech lat studiowania, podczas których mógłbym poznać wiele świetnych osób, dużo się nauczyć, poszerzyć swoje horyzonty, nawiązać cenne kontakty, rozwinąć zainteresowania albo wyjechać za granicę. Nie mogę dziś pochwalić się, że jestem magistrem i psychologiem. Nie mogę usłyszeć gratulacji od znajomych, przyjaciół lub rodziny. Nie mogę doznać tej mieszanki satysfakcji, ekscytacji i nostalgii, wynikającej z tego, że to koniec – pora na nowy etap.

Mam takie poczucie, że studiowanie to brama do dorosłości. Przechodząc przez nią, przygotowujesz się do tego, co czeka Cię w rzeczywistości bez wykładów, ćwiczeń, zaliczeń, egzaminów. Mam wrażenie, że studiowanie jest nie tylko po to, abyśmy zdobyli wykształcenie, ale abyśmy nauczyli się żyć w świecie poza murami uczelni. Nie wiem, czy się zgodzisz, ale studiowanie przypomina mi przedłużenie beztroskości z poprzednich lat edukacji, która jest połączona z samodzielnością i niezależnością dorosłości.

Gdy myślę o tym w ten sposób, wiem, co straciłem. Czasami dyskutuję z szeptem w moim głowie, który sugeruje, że: „zrezygnowałem z młodości”. Momentami ciężko mi tego słuchać, ale tylko dlatego, że skurczybyk ma trochę racji, co nie? Z drugiej strony jest mi dobrze. Nie żałuję swojej decyzji. Jestem wdzięczny za to, co mnie spotkało, mimo że na początku czułem się oszołomiony życiem poza „systemową edukacją”. Miałem wrażenie, że moja rzeczywistość jest gigantyczną pralką, która kręci się szybciej, niż powinna.

Dziś nic się nie kręci. Mam stabilne podłoże pod stopami. Czasami zawieje wiatr. Czasami się przewrócę, ale wtedy korzystam z okazji i po prostu leżę. Czuję wolność, której nie czułem podczas studiowania. Ceną tej wolności jest natomiast… Wolność. Wybaczcie, ale nie będę tego tłumaczył. Sami poszukajcie w tym znaczenia dla siebie.

szept sentymentalisty wolność

Szept sentymentalisty

Szept sentymentalisty towarzyszy mi przez całe życie. Czasami się śmiejemy, czasami płaczemy, a czasami sprzeczamy się o drobiazgi. Lubię go jednak, bo przynosi mi refleksję i świadomość konsekwencji moich decyzji. Poza tym jest całkiem mądry, wrażliwy i ma trafne przemyślenia.

Studiowanie, pracowanie, prowadzenie własnej firmy i jakikolwiek wybór nie jest na zawsze. Czasu cofnąć nie możemy, ale zawsze możemy zdecydować inaczej. Każdy wybór to jednak konsekwencje, za które trzeba wziąć odpowiedzialność. To nie ten etap, w którym możemy schować się za mamą albo zastawić się tatą.

Nie telepmy się jak ryba, której brakuje tlenu – nie zmieniajmy, co pięć minut decyzji, miotając się między kilkoma ścieżkami. Dajmy sobie czas, aby poznać drogę, którą idziemy. Nie ignorujmy drogowskazów, które pojawiają się zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz. Bądźmy wytrwali, ale jednocześnie czujni i gotowi na konsekwencje – na tyle, na ile to możliwe.

Życzę tego zarówno tym z Was, którzy wybrali studia i właśnie je kończą lub zaczynają, jak i tym z Was, którzy zrezygnowali ze studiowania i poszli inną ścieżką.

Na koniec chcę powiedzieć coś, co myślę, że jest najważniejsze: bez względu na wszystko – wierzcie w siebie.

Wiecie, kiedy przegrywamy? Nie wtedy, gdy po raz kolejny ryjemy w błocie – połamani. Przegrywamy wtedy, gdy tracimy nadzieję – złamani. I właśnie o tym będę pisał. O nadziei, której nam brakuje. A to jest Sprawozdanie Wariata. Czyli moje.

Sprawozdanie Wariata. Nadzieja w kilku słowach.

„Sprawozdanie wariata”. Tak nazwałem tekst, który teraz czytacie. Uznałem, że to całkiem niezła nazwa, no i… Zostało. Jestem więc wariatem, bo któż nim nie jest? Wszyscy mamy w sobie coś, co odróżnia nas od tła, w którym się poruszamy. Jesteśmy wyjątkowi i zwyczajni zarazem. Oryginalni, ale też podobni do innych. Chcemy wierzyć, że jesteśmy „Inni”, ale Sorry Winnetou! Nie jesteśmy! Zostawmy to jednak. Miało być o nadziei, więc będzie.

Nie uchwycisz jej w obiektywie aparatu. Nie leży sobie na sklepowej półce i nie czeka, aż po nią przyjdziesz i kupisz jak worek ziemniaków. Nadzieja jest… No właśnie. Czym?

nadzieja chroni przed śmiercią

Czym jest nadzieja?

Każdemu kojarzy się z czymś innym.

Nadzieja jest wtedy, gdy patrzymy na umierającą matkę i jesteśmy w stanie planować wraz z nią przyszłoroczne wakacje. Mimo że jej czas życia liczy się w dniach, a nie latach. Nadzieja to promyk słońca, który czujemy na skórze pomimo deszczowego i pochmurnego dnia. Nadzieja to porzucenie bezpiecznych studiów na rzecz odległych marzeń. Celów, do których nie ma mapy. Nadzieja jest intensywnym oczekiwaniem z szybkim biciem serca, czy tym razem powołaliśmy do istnienia nowe życie, mimo że specjaliści w białych fartuchach nie pozostawili nam żadnych złudzeń. Nadzieja jest wtedy, gdy potrafimy po śmierci bliskiej osoby zastanawiać się, czy jest jej wygodnie i dobrze.

To siła spajająca świat, podtrzymująca więzi i utrzymująca nas przy życiu. Pozbywając się jej, przegrywamy – fizycznie, duchowo. Pod każdym możliwym względem.

modlitwa

Nauka zabija wiarę.

Nadzieja jest czekoladą w PRL-owskich sklepach XXI wieku. Towar deficytowy, który sami sobie dozujemy, nie zauważając, że tuż obok stoi ogromny supermarket, w którym możemy przebierać w różnorodności produktów.

Ograniczamy siebie i swój sposób patrzenia na świat, bo brakuje nam wiary, które jest nierozłącznie z nadzieją związana. Wierzyć, że coś jest możliwe, to mieć nadzieję, że to coś się wydarzy. Poszliśmy mocno w teoretyczną i naukową ścieżkę rozumowania. Patrzymy w statystyki, a kolorowe słupki przebijają naszą świadomość jak zuchwałe przebiśniegi śnieżną powłokę.  Koła podzielone cyframi i kolorami wirują nam przed oczami jak parasole nad polskim morzem. Oglądamy tabelki z kolumnami cyfr, które tańczą dla nas smutną lambadę.

Przygnębiające jest życie, gdy porzucamy nadzieję na rzecz prawdopodobieństwa, statystyk i możliwości. Przestajemy wierzyć w wyzdrowienie ojca, któremu podarowano 0.1% szans na przeżycie, bo to przecież tak mało i to przecież niemożliwe, aby się udało. Niemożliwe? Myślę, że świat widział już nie takie rzeczy. Nasza nadzieja jest jak mydlana bańka. Pęka przy napotkaniu pierwszej, lepszej przeszkody. Wystarczy, że usłyszymy „nie dasz rady”, „jesteś do dupy” albo „nie ma szans” i… Siuuuup! Równia pochyła. Lecisz w dół. Szkoda.

Uzależniamy nadzieję od zewnętrznych czynników, które mogą być tak samo prawdziwe, jak fałszywe. A przecież nadzieje jest w nas. Tak samo, jak serce, żołądek, wątroba… Tylko ona nie jest fizyczna. Nie można dać dwustu złotych za jej zbadanie i uzyskać pewność, że jesteśmy zdrowi. Nikt nie powie: „Ooo Panie Tomaszu, Pana nadzieja jest zdrowa. Może Pan spać spokojnie, a gdyby pojawiły się problemy, niech Pan zażyje tabletkę dwuwiarotrinadziejomonoprzywracacza. Tak wie Pan: rano i wieczorem!”

Mimo to nadzieja w nas żyje i podtrzymuje przy życiu. Sądzę, że bardziej niż fizyczne organy organizmu. 

Gdzie szukać nadziei? Chwyć ją za rękę.

Ciągle myślę „Sprawozdaniu Wariata” i zastanawiam się, dlaczego akurat ten tytuł. Musiało coś do tego doprowadzić, ale najwidoczniej tego nie uchwyciłem. Cóż, zdarza się! Wariacki był jednak na pewno ostatni czas w moim życiu, gdzie nadzieja wyciągnęła do mnie dłoń wtedy, gdy okropnie jej potrzebowałem.

nadzieja ratuje życie

Chwyciłem ją kochani i nie mam zamiaru puszczać!

Nie powiem Wam, jak odzyskać nadzieję. Z tym nie pójdziecie do lekarza, który wypisze Wam receptę na syropek, który będziecie sobie pić przed snem i poczujecie się lepiej. Musicie nad tym popracować. Pewnie, że specjaliści Wam pomogą, ale poprzez wskazanie kierunku. Psycholog może obudzić w Was świadomość, zapalić iskierkę, ale nie zrobi za Was „brudnej roboty”. To Wy gracie tutaj główną rolę na deskach teatru życia, w którym scenografia zmienia się wraz z tykaniem zegara.

Zegara śmierci rzecz jasna, bo innego na tym świecie nie ma. Wszystkie pozostałe to tylko ludzki wymysł i próba obłaskawienia czegoś, co jest totalnie poza naszą kontrolą i człowieczymi możliwościami. Nam się tylko wydaje, że panujemy nad czasem. Ba! W ogóle nam się wydaje, że panujemy nad czymkolwiek! Zabawne myślenie… Bo przecież mamy problem nawet w zapanowaniu nad sobą i swoim życiem, no nie?

No, ale wracajmy. Nadzieja! To o niej tutaj mowa.

Szukajcie jej w sobie, ale nie tak jak szukacie pięćdziesięciu złotych, które wpadły Wam przez nieuwagę do kosza na śmieci i paluszkami próbujecie je wygrzebać, byleby nie pobrudzić wykremowanych rączek. Nadziei szukajcie całym ciałem i duszą. Wywleczcie wszystko (dosłownie – WSZYSTKO), co w sobie macie, nawet jeśli jest to piekielnie ciężkie i nieporęczne, rozejrzycie się po pustce, którą zrobiliście, a potem zacznijcie układać na nowo. Wiecie… Książki na regały, a nie na podłogę. Ubrania do komody, a nie na telewizor. Koszule na wieszaki, a nie na klamki od drzwi. Rozumiecie, o czym mówię?

W końcu ją odnajdziecie, choć może się okazać, że była w tym zakurzonym, zniszczonym i brzydkim pudle, po które sięgnęliście na samym końcu…

Nadzieja smakuje lepiej z innymi.

Jeśli macie taką możliwość, zaproście kogoś, żeby pomógł Wam w szukaniu. We dwóch zawsze raźniej, no nie? A nuż czasem ta osoba się do Was uśmiechnie, spojrzy na Was ciepło, może chwyci za dłoń albo nawet przytuli, a Wy w dziwnym i zaskakującym przypływie uniesienia, obejmiecie ją, wtulicie się w jej ciało i powiecie: „Dziękuję”.

przytulanie

Bo to jest właśnie sedno problemu. Miejsce, którego szukacie. We dwójkę szuka się nadziei szybciej. Samemu można ryć twarzą w błocie do śmierci i nigdy nie zobaczyć niczego poza śmierdzącą mazią, ale z kimś… Z kimś bliskim to się nawet przyjemnie płacze. Prawda?

Nie zamykajcie się więc na samotne poszukiwania i porządki. Wiem, że jesteśmy takimi wielkimi indywidualistami, że wołanie o pomoc nam nie przystoi… Wzdycham teraz ciężko i delikatnie kręcę głową, bo nie tędy droga. Nie bójcie się zaprosić do siebie kogoś, kogo kochacie. Zamykanie drzwi przed nosem jest bardzo niegrzeczne, a nie proszenie o pomoc wtedy, gdy jej najbardziej potrzebujemy, to zwyczajna głupota. Nie ma niczego chwalebnego w zgrywaniu chojraka. To pusta duma, która kończy się w momencie, gdy znikamy innym z oczu.

Nadzieja matką głupich, czy umiera ostatnia?

W nadziei zawiera się życie. Nawet jeśli komuś je odebrano. Komuś, kogo kochaliśmy… Kogo szanowaliśmy… Kto był dla nas cudownym człowiekiem. Bez nadziei jesteśmy chodzącymi trupami z tanich filmów o zombie. W zasadzie to nawet gorzej, bo one już niczego nie czują. A my tak: ból, rozpacz, cierpienie, krzywdę, żal, poczucie straty…

Mieć nadzieję to znaczy żyć.

nadzieja umiera ostatnia

Mówi się, że nadzieja jest matką głupich. Może… Wolę być więc głupi i mieć nadzieję, niż mądry i zdychać od środka z rozrywającym bólem straty i istnienia. Sądzę, że wiem, co autor miał na myśli.

Wierzyć, że będziemy dumnymi ojcami czwórki dzieci z cudowną żoną u boku, ale nie robiąc nic w tym kierunku – to jest głupota. Ale przecież i takie głupoty okazywały się niczym wobec potęgi, mocy i niezwykłego poczucia humoru Stwórcy, prawda? Bo „przypadkowo” w sobotni poranek natrafiliśmy w piekarni na kobietę, której pomogliśmy zbierać rozsypane po całym pomieszczeniu bułki, które nieopatrznie wypuściła ze swoich gładkich rąk. I równie „przypadkowo” nasze dłonie złapały za to samo pieczywo, a potem nasze oczy spotkały się i „niespodzianie” wymieniliśmy się numerami telefonów, potem „jakoś tak wyszło”, że zaprosiliśmy się na Facebooku i „nieoczekiwanie” spotkaliśmy się na wieczornej kolacji. Pierwszej od pięciu lat…

Kto tu jest więc głupi?

Wszyscy po trochu, bo przecież nie wszystko musi kończyć się szczęśliwie. Nasza mama może umrzeć, chłopak nas rzucić, a praca okazać się wyjątkowo gównianą robotą, której nienawidzimy z całego serca, a szef prostakiem bez godności. Ale jest nadzieja… I dlatego wierzymy, że to nie okaże się prawdą, a przyszłość będzie lepsza.

Zginiesz, czy przetrwasz?

Widzisz czytelniku… Nadzieję można posmakować, dotknąć, zobaczyć, usłyszeć i zwłaszcza – poczuć. Zwariowałem? W takim razie tajemnica naszego tytułu została rozwiązana! A skoro osiągnęliśmy tak wiele, nie zatrzymujmy się. Idźmy dalej.

Nadzieję możesz zobaczyć na uśmiechniętych twarzach, które pomimo bólu, cierpienia i ogromnej krzywdy wciąż wierzą. Jest czułym głosem ukochanej, który przebija się przez Twój szloch. Nadzieja to dotyk, który dodaje otuchy w najczarniejszych momentach życia. To zapach mroźnego powietrza w słoneczny, zimowy poranek, który jest dla nas dowodem, że jednak jeszcze żyjemy…

czy nadzieja jest matką głupich?

Jest niematerialna, ale wcale nie nieuchwytna.

Bywa, że trudno jest po nią sięgnąć. Toniemy w ciemności, łykamy łzy, serce boli nas z rozpaczy, a obok nie ma nikogo, kto mógłby nam pomóc. Zajęci swoimi problemami, zamknięci w swoich światach, nie dostrzegają, że potrzebujemy pomocy. Nie obwiniajmy ich, bo każdy ma swoje życie, w którym są inne problemy, inne troski, inne decyzje i wybory.

Jest nam ciężko i nie czujemy najmniejszego promyka na twarzy. Powtarzamy sobie, że to koniec, że nie ma żadnego wyjścia… I tak mija dzień pierwszy.

W drugim budzimy się z tym samym bólem. Cierpimy, tłuczemy się od ściany do ściany, nie mogąc normalnie funkcjonować. To amok rozpaczy. Tak mija dzień drugi.

W trzecim wstajemy z łóżka, siadamy przy stole i sięgamy po kromkę chleba, którą żujemy beznamiętnie i bezrefleksyjnie, rozpamiętując wszystkie błędy i krzywdy. Tak mija dzień trzeci.

Po nim nastąpi dzień czwarty, ósmy, siedemnasty i czterdziesty czwarty.

I wiecie, co?

To wcale nie musi minąć. Przykro mi, bo pewnie spodziewaliście się, że napiszę, iż ból zelżał, cierpienie ustało… Może. Kto to wie? Równie dobrze historia może kończyć się na wytrzymałym pasku od spodni, przewieszonym przez równie mocny żyrandol w salonie. Brutalne, ale brak nadziei pozbawia chęci do życia. Bo po co żyć, skoro nie widzi się światełka w tunelu, nawet jeśli są to reflektory zbliżającego się pociągu? 

Pomyśleliście, że zawsze można do niego (a nie pod niego) wskoczyć?

Nie porzucaj nadziei!

Miejmy nadzieję, że wyzdrowiejemy. Wierzmy, że wyjdziemy z tego cało, nawet jeśli teraz jest tak piekielnie źle. Miejmy nadzieję, że odbudujemy relację z mamą. Że po śmierci zobaczymy naszego ukochanego dziadka, ukochaną babcię, ukochanych ludzi, którzy odeszli… Wierzmy, że możemy spełnić swoje marzenia i nigdy nie porzucajmy nadziei, że pomimo osaczającego nas zła, za nim zawsze znajduje się promyk dobra.

Tak jak ponad gęsto zbitymi chmurami w wyjątkowo deszczowy dzień, zawsze znajduje się słońce.

Nie porzucaj nadzieje,

Jakoć sie kolwiek dzieje:

Bo nie już słońce ostatnie zachodzi,

A po złej chwili piękny dzień przychodzi.

Napisał to człowiek, który stracił swoje ukochane dziecko. Swoją ukochaną Urszulkę Kochanowską…

Nie porzucaj nadziei człowieku. Jest źle, ale może być lepiej. Uwierz, wstań i idź dalej.

To wcale nie jest koniec…

wiara

Mówisz, że chcesz być szczęśliwy, ale żyjesz na zaciągniętym ręcznym hamulcu? Pożądasz przygód, ale boisz się ciężaru plecaka? Pragniesz spełniać marzenia, ale brzydzisz się potu? Zabawne… Nie uważasz, że to śmieszne? Żyjesz asekuracyjnie. Ciągle się boisz! A odwaga? Co z nią? Podejmij ryzyko!

Gdzie Twoja odwaga, Człowieku?

Dziwi mnie ludzka (w tym także moja) skłonność do komfortu i życia według ustalonych dogmatów. Zachowujemy się, jakbyśmy byli nieśmiertelni. Zapominamy, że teoretycznie mamy przed sobą około siedemdziesięciu lat.

Dużo? Mało?

Co za różnica, skoro nie potrafimy tego wykorzystać?

Ciągle się boimy. Kieruje nami strach. Najmniejszy przejaw „inności” powoduje, że nasze serce przyspiesza, na czole perli się pot, a nasze nogi miękną. Ryzyko jest nam obce!  Wybieramy nijakość, którą reprezentujemy sobą na co dzień. Jesteśmy szarą masą bez wyrazistości.

odwaga

Zakładamy kajdanki na nadgarstki, przykuwamy się do ściany, a potem płaczemy, że nie możemy się ruszyć! To tak, jakby zamknąć oczy i narzekać, że jest ciemno! Człowieku, myśl! Podejmij ryzyko!

Ale wiesz, że nie jesteś wieczny, prawda?

Wchodzicie do lasu. Byliście w nim tylko jeden raz – z rodzicami. Świeci słońce, a jakaś niesforna pszczoła brzęczy Wam obok ucha. Nagle zatrzymujecie się. Widzicie dwie drogi. Obie bardzo do siebie podobne. Jedną już jednak szliście. Wtedy – z rodzicami. Druga jest Wam obca. Pozostaje nieodkryta i tajemnicza. Którą drogą pójdziecie? Gdzie postawicie pierwszy krok?

mroczny las

Rozumiecie tę analogię? Nie ryzykujemy, bo wolimy tkwić w swoim małym świecie bez perspektyw. Ten świat przynajmniej znamy.

Życie to podróż. Każdy wie, kiedy się narodził, ale nikt nie wie, kiedy umrze. Wyobrażacie sobie, znać datę swojej śmierci? Ależ to by niszczyło całą zabawę! Bo co to za frajda, skoro wiesz, że jutro umrzesz na udar mózgu? Po co się więc starać, jeśli i tak zgaśnie światło, i… Koniec! Nie ma Cię!

Nikt nie wie, jak długa jest jego droga i dokąd ona prowadzi! To jest właśnie najciekawsze. Rodząc się, stajemy na nieznanej ścieżce. Z biegiem lat poznajemy ją coraz lepiej. Tylko od nas zależy, czy będziemy szli naprzód, eksplorując teren, czy wciąż będziemy dreptać po swoich śladach.

Podejmij ryzyko! Zaryzykuj! Zrób coś… Innego. Coś, co wprawi w zdumienie Ciebie samego! I proszę, niech to nie będzie zmiana smaku dżemu na śniadaniowej kanapce…

Podjąłem ryzyko i… zostałem orangutanem?!

Ponad rok temu nadszedł dzień, w którym zaryzykowałem. Serce waliło jak młotem, a stres wylewał mi się uszami. Słyszałem, jak wielka część mnie krzyczy, abym przestał, ale powiedziałem sobie:

Tomasz, spróbuj. Jedynie spotkasz się z krytyką. Jedynie nie podołasz. Co możesz stracić?

W tym miejscu wymieniłem parę czynników.

Następnie zapytałem siebie:

A co możesz zyskać?

Podziałało.

W ten sposób jestem tutaj i piszę dla Was tekst numer 131. Bez ryzyka, które podjąłem ponad rok temu, nie byłbym w tym miejscu. Bez ryzyka innych osób nie miałbym nawet szans na podjęcie decyzji.

Rozumiecie znaczenie tego wszystkiego?

Gdyby nie ryzyko, być może nigdy nie wydałbym książki. Gdyby nie to ryzyko, prawdopodobnie wiedziałbym w tym momencie o połowę mniej i wciąż kręcił się wokół własnego ogona, sądząc, że odkrywam siebie. Ryzyko pozwoliło mi wyjść z klatki. Dotrzeć na rozległą, leśną polanę, z której roztaczają się dziesiątki dróg – każda jest inna i jeszcze przeze mnie nieodkryta.

Co jednak najważniejsze, to ryzyko pozwoliło mi uwierzyć w siebie. Jeśli wciąż uważacie, że uprawiam tani coaching, to przyjmuję to wszystko z wdzięcznością. Dopóki widzę, że się rozwijam, otaczam się wartościowymi ludźmi i kieruję się dobrymi wartościami, możecie nazywać mnie nawet orangutanem Bobo.

Nie jesteś gorszy! Zaryzykuj i kreuj świat.

Przeceniamy straty, które możemy ponieść. Wyolbrzymiamy każdą klęskę, nie doceniając przy tym potencjalnych zysków. Jesteśmy czarnowidzami! Porażka wydaje nam się o wiele bardziej prawdopodobna niż zwycięstwo, nawet jeśli szanse wynoszą pół na pół. Skąd wiesz, że ryzyko podjęte dziś, nie spowoduje ogromnego sukcesu i niezwykłej przygody w Twoim życiu za pięć lat? Skoro zakładasz porażkę, czemu nie możesz założyć zwycięstwa?

Steve Jobs, w nagraniu, które otwiera oczy, rzekł:

Everything around you that you call life, was made up by people that were no smarter than you.

Idziesz smętnie swoją ścieżką i patrzysz wyłącznie pod nogi. Buty szeleszczą na opadłych, jesiennych liściach. Są żółte, czerwone, ale dominują te brunatne. Jest cicho. Tylko delikatny szelest… Powoli zapada zmrok. Wszystko gaśnie. I nagle dociera do Ciebie, że wcale nie jesteś gorszy!

Stajesz z wrażenia, rozglądasz się i zaczynasz rozumieć! Po upływie dziesięciu sekund już biegniesz. Pędzisz wprost w nieznane, bo rozumiesz, że to właśnie jest sensem życia.

droga w nieznane

Jesteś swoim więźniem.

Nie możesz wszystkiego, ale możesz więcej, niż sądzisz. Powiedz Nickowi Vujicicowi, że nie może pływać, prowadzić spotkań z dziesiątkami tysięcy ludzi i pisać książek. Powiedz Isaiahowi Thomasowi, że nie może być jednym z najbardziej rozpoznawalnych koszykarzy NBA. Idź i powiedz Elonowi Muskowi, że nie może zmieniać naszego spojrzenia na wszechświat, kolonizując Marsa.

Idź. Zrób to!  Zobaczysz, że każdy – nie tylko wyżej wskazani – uśmiechnie się dobrotliwie pod nosem i szepnie:

Nie mogę? Kto tak twierdzi? A zresztą… Po prostu patrz.

Wszystko, co nas ogranicza, to my sami. Dogmaty, które zostały nam wpojone przez otoczenie: rodzinę, szkołę, nauczycieli, kolegów. Chłoniemy rzeczywistość naszych bliskich, nie zastanawiając się, co tak naprawdę jest prawdą!

Zobaczcie, w jakim ciemnogrodzie umysłowym żyjemy! Skupiamy się wyłącznie na maleńkim pyłku możliwości.

Naszym całym światem jest dom, w którym żyjemy, budynek, w którym pracujemy, sklep, w którym kupujemy i droga, po której jeździmy!

To gorsza ciemnota niż w średniowieczu. Tam przynajmniej zwracano uwagę na nieuchronnie, zbliżającą się śmierć, a my zachowujemy się jak nieśmiertelni ignoranci!

Przepraszam. Nie piję. Wolę Rio!

Mamy do dyspozycji cały świat. Cały! Sądzicie, że nie możecie go zdobywać? Dokładnie.

Tylko tak sądzicie.

Parę dni temu rozmawiałem z moim przyjacielem. Jak zawsze była to głęboka, ożywiona i w żaden sposób nieograniczająca rozmowa.

Od słowa do słowa ustaliliśmy jedną, bardzo ważną rzecz.

Jeśli każdego dnia schowasz do skarbonki dziesięć złotych, co jest zapewne odpowiednikiem kawy w Starbucksie, to za osiemnaście miesięcy będziesz w stanie spędzić cały miesiąc w Rio de Janeiro.

Tak. W tym Rio. W Brazylii.

pomnik Chrystusa w Rio de Janeiro

Naprawdę nadal twierdzisz, że się nie da? Że nie możesz poznawać nowych dróg w swoim życiowym lesie, bo nie masz na to pieniędzy? Przestań kupować tę butelkę pepsi każdego dnia. Za rok spędzisz co najmniej tydzień w dowolnym miejscu w Europie.

Wszystko jest kwestią perspektywy. Nie widzimy okazji, bo nie myślimy. Jesteśmy głupcami, którzy stają na ścieżce i idą do punktu, w którym droga się urywa. Baterie się wyczerpują i w ostatnim przebłysku świadomości, zaczynamy rozumieć, że to koniec i nie będzie dalszego ciągu.

Nie ma Happy Endu.

Bzdurą jest, że spróbujesz następnym razem, bo teraz nie czujesz się najlepiej. To największe kłamstwo, jakie słyszałem. Nigdy nie będzie idealnego momentu! Nie ma czegoś takiego jak perfekcyjny czas na zrobienie czegoś. Zawsze może nam się wydawać, że mogliśmy zrobić coś lepiej, ale przecież równie dobrze, mogliśmy zrobić coś gorzej. Myślisz o tym?

Koloseum w Rzymie

Podejmij ryzyko i przeżyj przygodę.

Zaryzykuj nie tylko dla zysków, ale dla samej ekscytacji z podróży. Wiesz, jakie to niesamowite, gdy wchodzisz w nową drogę i widzisz, że tutaj wszystko jest inaczej?

Idziesz i dostrzegasz, że drzewa są inne. Nigdy takich nie widziałeś! Rozłożyste konary, ogromne liście i kora miękka w dotyku. Patrzysz w dół, a tam fioletowe kwiaty. Mają płatki w kształcie serca! Chcesz je dotknąć, ale nim je muśniesz, uderza Cię ich wspaniały zapach, którego nigdy w życiu nie czułeś! Dociera do Ciebie, że to jest to. Poznawanie jest sensem życia. Doświadczanie, a nie pieniądze. Przeżywanie, a nie stabilność!

piękna natura

Stateczność jest dobra, ale dla osób, które lubią kręcić się w kółko. Daje bezpieczeństwo i komfort, ale co poza tym?

Mieszkanie na kredyt, samochód na raty, praca na etat, życie na przetrwanie…

Czy tak ma wyglądać nasz koniec? Czy naprawdę tego pragniecie? Stabilności w wieku, w którym wciąż możecie dosłownie zdobywać szczyty?

Proszę Was.

Nie mówcie mi, że nie ryzykujecie, bo tak lubicie, kiedy wszystko w Waszym wnętrzu krzyczy i rwie się do działania. Wiem doskonale, że istnieje garstka, która lubi tę stagnację i wcale jej nie przeszkadza gniecenie trawy na polanie życia, którą spacerują od dziesiątek lat. Super! Ale co z resztą? Co z nami wszystkimi, którzy pragną wejść w ciemny las bez działającej nawigacji i z rozładowanym telefonem? Co z nami, którzy chcą, ale się boją?

Odważ się żyć, bo na razie wyłącznie śnisz.

Ryzyko nie jest łatwe, ale kogo to obchodzi?

Wszystko bardzo prosto brzmi, ale wierzcie mi, że naprawdę wiem, jak ciężko jest tego dokonać.

Stajecie przed drogą. To próba numer sześćdziesiąt osiem. Serce wali Wam jak oszalałe. Zaraz wyskoczy z piersi. W głowie huczy krew. Patrzycie wprost w nieznane. Gdzieś daleko na drodze majaczą ślepia. Kogo? Dzikiego zwierzęcia? Potwora? A może to tylko zwidy? Czujecie ucisk w żołądku i niesamowitą sztywność wszystkich mięśni. Teraz – myślicie. – Zrobię to! Bierzecie głęboki wdech. Z wrażenia zatyka Wam płuca. Nie słyszycie niczego poza własnym, ciężkim rytmem serca. Odliczacie. Od trzech.

Dwa.

Jeden.

podejmij ryzyko

I już macie robić ten pierwszy, najważniejszy krok, gdy nagle… Coś Was powstrzymuje. To Wy. Wasz lęk. Czujecie potworną niemoc. Opadacie z sił, spada adrenalina, wiotczeją mięśnie. Pojawiają się łzy i gorycz porażki. Kolejny raz zawiodła odwaga. Stchórzyłeś. Zamiast zwycięstwa, ponowie wydeptujesz tę samą ścieżkę…

Pierwszy Krok można nazwać różnie.

To może być naciśnięcie klawisza Enter w wiadomości do dziewczyny, która Wam się podoba. Może być to szybki ruch kostkami palców w drzwi, na których napisano: Prezes Firmy, Jan Kowalski. Możliwe, że jest nim zwykłe Przepraszam, powiedziane w odpowiednim czasie do właściwej osoby.

Nie ważne, czym jest dla Ciebie Pierwszy Krok. Zaryzykuj. Jeśli przegrasz – będzie bolało. Jeśli nie zrobisz niczego – będzie bolało jeszcze mocniej. Natomiast jeśli wygrasz – ból zniknie.

Co więc możesz stracić, skoro najgorsze, czego możesz dokonać to brak decyzji i bierność?

Odważ się żyć!

zaryzykuj

Uświadom sobie, ile przygód możesz przeżyć, gdy tylko sobie na to pozwolisz! Nie mówię tu o światowych wojażach, ale o codziennych sytuacjach! Zobacz, ile możesz zyskać, uśmiechając się do starszej Pani w tramwaju. Ile możesz zyskać, odzywając się do kobiety, która Ci się podoba. Nie musisz podbijać całego świata!

Sami siebie ograniczamy. Nikt nie zakłada nam kajdan na dłonie. Nikt nie każe nam błądzić w kółko i wydeptywać wąskiej ścieżki na polanie dorosłości. To zabawne, że tak bardzo siebie ranimy. W jakim celu? W imię komfortu? To śmieszne, bo właśnie poprzez ten komfort i nadmierne przywiązanie do niego, wyrządzamy sobie wyłącznie ból i cierpienie.

Życie z klapkami na oczach nie jest prawdziwym życiem. To jak patrzenie na świat przez dziurkę od klucza. Niby coś widać, ale obraz jest tylko częścią szerszej perspektywy.

Gdzie się podziała Twoja odwaga? Gdzie ta brawura, która w dzieciństwie nakazała Ci wstać i iść o własnych siłach? Zaryzykuj. Nie pukaj, ale chwyć za klamkę i wtargnij do środka. Masz do tego prawo, bo to Twoje życie! Dopóki oddychasz, możesz to zrobić. Pospiesz się jednak, bo ścieżka, którą podążasz, lada chwila może się urwać.

Podejmij ryzyko i z niej zejdź. Prosto w nieznane.

Doświadczenie jest rzeczą nieuchwytną. Nie można go zmierzyć, zważyć, policzyć, ani nawet zobaczyć gołym okiem. W czasach, w których liczy się to, co widać, jest ono więc spychane na drogę, którą nikt nie chodzi. To przykre, ale też zastanawiające, jak bardzo materializm wkradł się w nasze serca i pozbawił nas pamięci, jak istotne jest życiowe doświadczenie.

Praca – pieniądze, czy doświadczenie?

Podejmując decyzje, rzadko myślimy, czego możemy się nauczyć. O wiele częściej pytamy, ile możemy na tym zyskać. Efektem takiego postępowania jest gonitwa za pieniędzmi, luksusowymi samochodami i prestiżem, który jest tylko marną imitacją prawdziwej, ludzkiej sympatii. Rzeczy materialne przemawiają do nas o wiele głośniej. Dzieje się tak, choćby poprzez ich namacalność. Gdyby w ogłoszeniu o pracę zamiast wynagrodzenia widniała informacja, ile dzięki pełnionym obowiązkom się nauczymy, ile osób poznamy i jak cenne doświadczenie zbierzemy, to prawdopodobnie brakowałoby pracowników…

życie

Nie oszukujmy się. Zdecydowana większość ludzi podczas wyboru pracy sugeruje się płacą. Jestem pewien, że gdy zapytacie dwadzieścia osób, czy lubi swoją pracę, to około piętnastu odpowie, że nie do końca i chętnie by ją zmieniło… O czym to świadczy? Nie robimy tego, co naprawdę chcemy. Przedkładamy rzeczy materialne nad własne marzenia oraz cele. Przede wszystkim jednak pomijamy życiowe doświadczenie, łaknąc tego, co proste, łatwe, szybkie i na dodatek – wartościowe z kapitalistycznego punktu widzenia. Doskonale rozumiem, że możecie czuć się oburzeni, że dwudziestojednolatek próbuje Was pouczać. Zdaję sobie również sprawę, że pieniądze to delikatna sprawa, która w obliczu posiadania rodziny i zobowiązań, jest bardzo ciężka. Niemniej jednak wciąż jestem zdania, aby podczas wyboru pracy brać pod uwagę również Wasze preferencje. Nie wyobrażam sobie poświęcania połowy swojego życia na robienie czegoś, co w ogóle nie ma dla mnie sensu.

Doświadczenie – składnik osobowości.

Doświadczenie jest faktorem, który steruje naszym życiem.

Człowiek jest sumą doświadczeń

Rzecz jasna geny również mają swe znaczenie, ale nie istnieje człowiek, którego nie można byłoby zmienić pod wpływem środowiska, w którym żyje. Wróćcie do czasów, gdy byliście nastolatkami. Ile rzeczy robiliście tylko dlatego, żeby przypodobać się rówieśnikom? Jak często pod wpływem koleżanek lub kolegów robiliście z siebie głupków, byleby tylko im zaimponować?

Wszystko, co przeżywamy, składa się na to, jacy jesteśmy. Czasami możemy nawet nie zdawać sobie z tego sprawy, ale wydarzenia, których doświadczyliśmy przed laty, mogą determinować nasze obecne wybory. Świetnym – aczkolwiek brutalnym i nieetycznym – przykładem na to, jak można wręcz zaprogramować człowieka, jest eksperyment Johna Watsona wykonany prawie sto lat temu. Prezentował on kilkumiesięcznemu chłopcu białego szczura, którego dziecko się nie obawiało. Jednak każdej prezentacji zwierzęcia, towarzyszył nieprzyjemny dźwięk uderzania młotkiem o pręty. Efektem takiego zabiegu było uwarunkowanie chłopca i wzbudzenie w nim lęku przed szczurami, a dalej również przed podobnymi obiektami, jak króliki, a nawet broda eksperymentatora.

Z obiegowych opinii wynika, że chłopiec zmarł na wodogłowie. Wyobraźmy sobie jednak, co by się stało, gdyby dożył sędziwego wieku? Prawdopodobnie do końca życia miałby awersję przed szczurami!

Ktoś może w tym momencie powiedzieć, że cała procedura odbywała się w warunkach laboratoryjnych, ale przecież w podobny sposób wygląda nasze doświadczenie w wielu sytuacjach! Tylko pomyślcie! Jeśli ktoś nas zawiedzie, zdradzając powierzony sekret, to istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że już tej osobie nie zaufamy. Co więcej – możemy mieć awersję do dzielenia się tajemnicami z kimkolwiek innym! Również, kiedy ktoś jest wobec nas gburem, jest duża szansa, że raczej nie będziemy spędzać z tą osobą czasu.

Życiowe doświadczenie determinuje więc nasze zachowanie!

szczery uśmiech

Radio Wrocław na przełamanie.

Parę dni temu po raz pierwszy w swoim życiu udzieliłem wywiadu w Radiu Wrocław Kultura, gdzie rozmawialiśmy o mojej debiutanckiej powieści. Było bardzo miło, przyjemnie i profesjonalnie. Zanim jednak się tam wybrałem, miałem w głowie przez krótki moment pewne wątpliwości, wynikające z nowości sytuacji, w jakiej się znalazłem.

Nie trwało to długo. Raptem trzydzieści minut. Rozwiązanie przyszło samo.

Uświadomiłem sobie, że cokolwiek się tam wydarzy i jakkolwiek wypadnę przed mikrofonem, to już na zawsze zostanie we mnie zapisane. Tego doświadczenia nikt mi już nie zabierze, a ja będę mógł się z niego uczyć. Myśląc o tym, znacznie się uspokoiłem i uświadomiłem sobie, że wcale nie chodzi o to, aby być idealnym i perfekcyjnym. Wręcz przeciwnie. Życie jest na tyle nieprzewidywalne, że nie da się być doskonałym. Można jednak za to poprawiać się i zmieniać na lepsze. Właśnie temu służy doświadczenie, które wzbogaca człowieka. Powoduje, że możemy rozkwitać i poszerzać swoje horyzonty. Uczyć się i poznawać świat skryty za welonem niewiedzy.

Myślicie, że gdybym odmówił wywiadu w radio, to byłbym z siebie zadowolony? Oczywiście, że nie! Przez pierwsze trzydzieści minut być może czułbym ulgę, ale to ulga z krótkim terminem ważności. Jest ona wytworzona przez mój umysł, łaknący spokoju, komfortu i braku zmian. Odmowa zrodzona z lęku przed niewiadomym bardzo często zabiera nam możliwość nauki. Wyrzucilibyście książkę do kosza zupełnie bez powodu? Wątpię! Czemu więc odmawiamy sobie na co dzień zdobywania cennej wiedzy, poprzez czerpanie doświadczenia?

Warto przełamywać siebie i stawiać się w nieco trudniejszych sytuacjach. Jeśli się boicie, przestańcie myśleć o tym, co się stanie. To tylko wasze domysły. Zamiast zatruwających sugestii skupcie się na benefitach. Pomyślcie, ile bezcennej wiedzy wyniesiecie z czynności, której pragniecie się podjąć, nawet jeśli poniesiecie klęskę!

Życiowe doświadczenie ponad materializmem.

Aby móc w pełni docenić potęgę zdobywania życiowego doświadczenia, należy wyzbyć się chęci posiadania rzeczy materialnych. Doświadczenie i materializm często nie idą ze sobą w parze. Rzekłbym, że rzeczy materialne zabijają czerpanie profitów z przeżyć, które nas dotykają. Oczywiście, że nie jest to żadną regułą, a idealną sytuacją jest możliwość zarabiania pieniędzy na czynności, która nas w pełni pochłania i powoduje świadome doznawanie. Niemniej jednak w większości przypadków obieranie pieniędzy za nasz główny cel rozwoju, przysłania prawdziwą wartość, która jest na wyciągnięcie ręki.

przygoda

Jestem pewien, że niejednokrotnie mieliście w życiu sytuacje, w których musieliście wybrać między pewnym i stałym zarobkiem a niepewnością pod względem finansowym i świadomością, że przeżyjecie świetną i cenną przygodę.

Nie pytam, co wybraliście. Wybór zawsze należy do Was.

Chcę jedynie zwrócić Waszą uwagę, że życiowe doświadczenie jest ważniejsze, niż się może wydawać.

Co możemy zyskać?

Doświadczenie czyni nas mądrzejszymi, rozważniejszymi i wytrwalszymi ludźmi. Doświadczając, uczymy się życia, przez co stajemy się spokojniejsi. Mniej rzeczy oraz osób jest w stanie wyprowadzić nas z równowagi. Niedogodności traktujemy w kategoriach wyzwania. Wiemy, że nawet sromotna klęska może nas czegoś nauczyć. Poznajemy w ten sposób siebie, a to iście bezcenna wiedza, której nie sposób zastąpić.

Wszelkie rzeczy materialne, którymi kierujemy się na co dzień, uczą nas co najwyżej jak pracować, aby zarabiać pieniądze. To wszystko. Nie uczą nas, jak pomnażać gotówkę, jak budować przedsiębiorstwo, czy jak być dobrym managerem lub pracownikiem. Wszystko, co otrzymujemy z zewnątrz jest zaliczane do grupy „motywacji zewnętrznej”, która różni się od „motywacji wewnętrznej” przede wszystkim tym, że jest o wiele mniej efektywna. Ludzie kierujący się wyłącznie tą pierwszą są, chociażby mniej wytrwali w wykonywanych zadaniach i mniej zadowoleni z pełnionych obowiązków.

Życiowe doświadczenie to nieoceniony dar, którego nikt nie może nam zabrać. Pieniądze możemy stracić. Samochód możemy zniszczyć. Doświadczenie natomiast już zawsze w nas będzie – bez względu na to, ile będziemy mieć lat. Myślę, że bardzo mało osób zdaje sobie z tego sprawę. To podobna sytuacja do pojęcia czasu, którego notabene całkiem sprawnie marnujemy. Wydaję nam się, że za czas nie można niczego kupić. Zgadzam się! Ale dzięki dodatkowym minutom w ciągu dnia, zaoszczędzonym przykładowo na YouTube, można znaleźć sposób na zarabianie pieniędzy. Tak samo wygląda sprawa z doświadczeniem.

Im więcej go jest, tym lepiej można go wykorzystać do realizacji własnych marzeń.

doświadczenie z dzieciństwa

Wszyscy się bowiem uczymy. Nikt nie urodził się zwycięzcą. Zanim przyszedł pierwszy tryumf, wielu mistrzów odniosło setki porażek. To właśnie jest owo doświadczenie, które pomijamy w codziennej egzystencji. Śmiem twierdzić, że to właśnie porażki ukształtowały wiele charakterów, które teraz możemy podziwiać.

Sukces mimo porażki.

Doświadczenie wyniesione z parania się różnych czynności może przynieść określony skutek. Jednak aby tak się stało, musimy wyciągać z niego wnioski. Wracając do mojego przykładu z wywiadem udzielonym w Radiu Wrocław, mogę powiedzieć, że byłoby to przeżycie wręcz bezcelowe, gdybym nie był świadomy oraz otwarty na rzeczy, które działy się dookoła mnie. Co więcej – byłby to wywiad o wiele mniej wartościowy, gdybym nie przemyślał po jego zakończeniu, co mogłem zrobić lepiej.

Zastosowanie powyższych sugestii prowadzi do dość przyjemnego wniosku, że bez względu na to, jak wypadłem i jak zostałem oceniony – i tak odniosłem sukces. Dostąpiłem możliwości sprawdzenia siebie w nowym środowisku i poznania czegoś zupełnie nowego. To jest dla mnie prawdziwe zwycięstwo. To jest właśnie życiowe doświadczenie, którego nikt nie jest mi w stanie odebrać.

Moim zdaniem przeżywanie nie jest równoznaczne z rozwojem. Można codziennie doświadczać czegoś wspaniałego, a nadal być tym samym zgorzkniałym człowiekiem, goniącym swój własny ogon i zastanawiającym się, dlaczego nic nie zmienia się na lepsze. Właśnie z tego powodu tak często nawołuję w swoich tekstach do świadomego życia i myślenia nad własnym postępowaniem.

życiowe doświadczenie

Życiowego doświadczenia nie wpiszesz do CV!

Nie mylcie proszę jednak terminów. Doświadczenie, które wpisujecie w CV nijak ma się do zjawiska, któremu poświęciłem ten tekst. W CV umieszczamy przede wszystkim pracę, którą podejmowaliśmy za pieniądze, w czym oczywiście nie ma nic złego! Mnie natomiast chodzi o życiowe doświadczenie, które spotykamy każdego dnia i którego zwyczajnie nie można zaklasyfikować w ten sposób. Wyobrażacie sobie umieszczanie w CV takich stwierdzień jak: „Wywołanie uśmiechu na twarzy żony, której przygotowałem śniadanie”?

Rozmowa z panią z warzywniaka, szukanie odpowiedniego przystanku autobusowego w dużym, obcym mieście, udzielanie wskazówek na ulicy anglojęzycznemu turyście… To wszystko jest pięknym przykładem rozwoju siebie poprzez doświadczenie, które codziennie nabywamy!

Przestrzegam jednak, aby nie doświadczać za wszelką cenę. Nie odhaczać własnych doznań na liście zadań i nie starać się ich za wszelką cenę szufladkować. Gdy tak się dzieje, znika to, co najpiękniejsze – czynnik spontanicznej lekcji, jaką wyciągamy z nieprzewidywalnych wydarzeń.

Zamiast szukać, lepiej się skupmy, bo wszystko, co potrzebne jest w nas!

Przeżyj przygodę.

Wbrew pozorom życiowe doświadczenie nie jest łatwe do nabywania. Może się okazać, że w ten sposób stracimy trochę gotówki lub nasze życie będzie mniej komfortowe. Możemy też spotkać się z niedowierzaniem. Wybór podytkowany chęcią doświadczania często może powodować samotność, wyalienowanie, czy nawet wrogość wynikającą z niezrozumienia. Idąc tą ścieżką, możemy mieć poczucie nieustannego wędrowania pod górę bez informacji o położeniu szczytu.

życiowe doświadczenie

To normalne.

Przywołajcie sobie w głowie obraz podróżnika, który decyduje się rzucić pracę i wyjeżdża w samotną podróż dookoła świata. Jak myślicie? Co kieruje taką osobą?

Przygoda.

Nie zachęcam Was do podejmowania tak radykalnych kroków. Wierzę, że można doświadczać bez drastycznych zmian w życiu. Zacznijmy od czegoś małego jak wybór spaceru o wschodzie słońca raz w tygodniu zamiast przerzucanie się na drugi bok w łóżku. Sprawdźmy, co z tego możemy wynieść i jak zebrane w ten sposób życiowe doświadczenie wpływa nas nasze postępowanie oraz postawę.

Myślę, że każdy powinien dążyć do przeżywania życia, a nie jego konsumowania. 

Jestem zaś pewien, że przeżycia, które skolekcjonujemy w toku pełnej ciekawych doświadczeń egzystencji, zapewnią nam zjawiskową i spokojną starość, podczas której będziemy mogli dzielić się nabytą i praktyczną wiedzą z własnymi potomkami.

#kolejne artykuły