Zrób coś totalnie szalonego. Rzuć sobie wyzwanie! | worldmaster.pl
#

Wyzwanie to coś, co każdy z nas powinien przed sobą postawić przynajmniej raz w życiu. Zróbmy coś szalonego! Coś, co wyzwoli nasz ludzki potencjał! Niech nasza psychika oszaleje i zwariuje na samą myśl o tym, jak bardzo kuriozalne cele sobie wyznaczyliśmy. Do dzieła!

O ważności stawiania sobie celów w życiu, wie już na pewno każdy z Was. Sam kilkukrotnie wałkowałem ten temat (TUTAJ i TUTAJ) i wskazywałem, że odpowiednie planowanie powinno być obecne w życiu każdego z nas. Jednak wszystkie te aspekty sprowadzają się do wyznaczana sobie zadań, które powinny być w zasięgu naszej ręki. Tylko w ten sposób możemy się odpowiednio zmotywować, zebrać się w sobie i zacząć zmierzać do ich wypełniania.

Uważam jednak, że czasami powinniśmy wyjść ze swoimi pragnieniami o wiele, wiele wyżej. Tak niestety zostało nasze życie ukształtowane, że na ogół zdecydowanie zaniżamy swoje zdolności. Robimy to zupełnie podświadomie, niejako nie doceniając samych siebie. Błędnie zakładamy, że dajemy z siebie wszystko lub wykorzystujemy cały swój potencjał, kiedy tak naprawdę – nawet nie zbliżyliśmy się do jego granicy.

potencjał

Dlaczego nasz potencjał zostaje ciągle skrywany?

Myślę, że powodem takiego stanu rzeczy jest przede wszystkim nasza wewnętrzna skłonność do komfortowego i wygodnego życia. Nie da się ukryć, że przekraczanie lub nawet zbliżanie się do granic własnych wytrzymałości jest nie tylko męczące, ale również bardzo obciążające. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Dlatego nasze ciało samoistnie wzbrania się przed tym, co ciężkie i trudne, a łaknie tego, co proste, szybkie i przyjemne.

W ten więc sposób, kiedy tylko i wyłącznie słuchamy swojego pragnącego wygody ciała, otrzymujemy obraz człowieka, który pracuje 40 godzin tygodniowo, raz na dwa tygodnie jeździ na rowerze, długimi godzinami ślęczy przed telewizorem, a ostatnią książkę przeczytał w podstawówce. Nie twierdzę, że to coś złego, ale sami przyznajcie, że nie jest to przykład człowieka, który może osiągnąć duży, życiowy sukces na miarę światową. Oczywiście ten człowiek będzie uparcie twierdził, że wyzwanie, jakie na siebie narzuca, jest dla niego bardzo wymagające i daje z siebie naprawdę wiele. Mogę nawet rzec, że on w to wierzy z całych sił i faktycznie może czuć się zmęczony. Niestety ogromną rolę w tym procesie błędnego postrzegania – czy to własnego znużenia, czy to poprawnego określenia własnych możliwości – odgrywa nasza psychika.

To właśnie psychika jest w głównej mierze odpowiedzialna za to, ile jesteśmy z siebie dać. Wyzwania, jakie się przed nami kreują lub jakie sobie sami stawiamy, zależą zazwyczaj od tego, jak je postrzegamy wewnątrz siebie. Psychika mówi nam, czy zdołamy coś zrobić, czy nie. I nie da się ukryć, że jeśli tylko w minimalnym stopniu zwątpimy we własne siły, to psychika natychmiast zacznie nas przekonywać, że zwyczajnie wyzwanie jest ponad nasze siły. W rzeczywistości jest zgoła inaczej.

Warto stawiać sobie wielkie wyzwania.

Jestem święcie przekonany, że każdy z nas, przynajmniej raz na jakiś czas, powinien wyznaczyć sobie cel, który będzie wydawał mu się zdecydowanie ponad jego siły. Niech to będzie wyzwanie, które rysować się będzie naprawdę nieosiągalnie. Ta rzecz – to zadanie, powinno być na tyle wielkie, że postrzegać je będziemy w kategoriach szaleństwa, a czasami i totalnej głupoty. Nie chodzi tu o robienie czegoś głupiego lub pozbawionego sensu. Wyzwanie to powinno być ściśle związane z tym, co robimy do tej pory i w czym realizujemy się na co dzień.

  • Jeśli ktoś jest biegaczem – niech jego wyzwanie dotyczy biegania.
  • Jeśli ktoś każdego dnia pracuje w biurze – niech wyzwanie dotyczy właśnie tejże pracy.

Chodzi o to, aby pomimo swojego pozornego przerastania naszych możliwości, ten cel, niejako pasjonował nas i napawał nas nutką ekscytacji. Nie muszę chyba pisać, że jeśli młody chłopak zakochany w piłce nożnej, rzuci sobie wyzwanie wydziergania 10 swetrów w ciągu dnia, to nie podoła, bo się tym nie interesuje, prawda?

Z własnego doświadczenia wiem, jak wielką moc mają w sobie takie z pozoru nieosiągalne wyzwania. Potrafią zbudować charakter człowieka jak nic innego. Żadna książka pod słońcem nie jest w stanie zastąpić tego, co sami możemy przeżyć. Ponadto ważne jest też to, co sami możemy się o sobie dowiedzieć w takich chwilach – bądź co bądź – także cierpienia. W końcu wielkie wyzwanie oznacza też nie rzadko poświęcenie i totalny brak komfortu. Tego nie da się uniknąć, ale właśnie dlatego jest to tak bardzo pouczające.

Sama rzetelna próba realizacji takiego wyzwania potrafi odmienić człowieka. Prawdziwe zaangażowanie się w wypełnienie tego jednego, jedynego i jakże wielkiego celu, potrafi napełnić nas nie tylko motywacją, ale szczerym zwiększeniem samooceny we własne siły.

wyzwanie

Wyzwanie odkrywa nasz wewnętrzny potencjał.

Jednak największą korzyścią płynącą z takiego działania jest całkowite przemodelowanie swojego sposobu postępowania. Nagle okazuje się, że to, co robiliśmy do tej pory, było tylko namiastką tego, na co nas naprawdę stać. Uświadamiamy sobie, że nasze codzienne starania to tylko igraszka w porównaniu do tego, co tak realnie możemy zdziałać. W ten sposób zwiększa się nasza efektywność. Zaczynamy bardziej wierzyć w siebie i dostrzegamy, że nasza granica bólu, cierpienia, wytrzymałości i jakiejkolwiek umiejętności, jest o wiele dalej, niż mogliśmy sądzić. Od momentu zrozumienia tego wszystkiego, zaczynamy działać szybciej i lepiej. Stajemy się jeszcze lepsi w tym, co robimy, bo nagle odkrywamy w sobie nowe pokłady możliwości.

Możliwości, które zostały przez nas odnalezione, poprzez postawione sobie wyzwanie i próbę jego realizacji. Możliwości, które zawsze w nas były, ale nigdy nie potrafiliśmy w nie uwierzyć. Dopiero coś tak namacalnego, jak przekonanie się na własnej skórze, na co nas stać, daje nam jasny obraz tego, że w rzeczywistości możemy zrobić o wiele więcej.

Potrzebujesz przykładu? Posłuchaj mojej historii.

Kiedy mój przebiegany tygodniowy dystans oscylował w granicach 10 – 20 kilometrów, zapisałem się na bieg górski, w ramach którego miałem do pokonania ponad 80 kilometrów po górach. Całość rozłożona była na dwa dni, ale nie zmienia to faktu, że dystans i warunki były zdecydowanie ponad moje siły. Pragnąłem jednak tego, o czym jest ten cały tekst. Chciałem się sprawdzić. Łaknąłem wyzwania. Oczywiście, że ten pomysł był irracjonalny, a chęć jego realizacji zakrawała na żart, ale mimo to stanąłem na linii startu.

psychika

Niestety, zmagania zakończyłem po pierwszym dniu i prawie czterdziestu przebiegniętych/przemaszerowanych kilometrach. Byłem tak zmordowany, że przez trzy kolejne dni uczyłem się chodzić, a paradoksalnie ze zmęczenia nie mogłem spać. Podczas zawodów łapały mnie skurcze, a ból mięśni był nie do wytrzymania. Bolało mnie wszystko, ale nie to było najważniejsze. Pomimo że moje wielkie wyzwanie zakończyło się fiaskiem, to nauczyłem się czegoś bardzo ważnego o sobie samym.

Czego się nauczyłem?

To, co do tej pory robiłem na treningach i co wydawało mi się moim absolutnym maksimum zdolności, było niczym w porównaniu do tego, co zrobiłem tam – na Babiej Górze. Czy wstąpiły we mnie jakieś ukryte moce? Jasne, że nie. Po prostu wykorzystałem drzemiący we mnie potencjał, który jest w każdym z nas. Tylko że ukryty. Wydobyłem go na światło dzienne. Trudno byłoby mi to zrobić w normalnych treningowych warunkach, ale na zawodach, gdzie stawka była o wiele wyższa, dałem z siebie tyle, o ile nigdy bym siebie nie posądził.

I nie chcę być gołosłowny. Bo to zadziałało i dało swój efekt.

Efekty nauki.

W ostatnich kilku latach nigdy nie przebiegłem więcej niż 15 kilometrów za jednym razem. Pamiętam, kiedy zrobiłem to w maju i myślałem, że umrę. Dosłownie. Miałem dość. Od tej pory nie trenowałem jakoś przesadnie, a mój trening można nazwać naprawdę mocno rekreacyjny. Po prostu sobie biegałem, ale bez większego składu, ani ładu. Niemniej jednak przyszedł czas, kiedy w ramach małej rodzinnej tradycji, wraz z bliskimi przeszedłem blisko 21 kilometrów. Coroczna zasada była taka, że w jedną stronę maszerujemy, a w drugą wracamy samochodami.

Jednak raptem kilka dni przed dniem wędrówki wpadłem na pomysł nowego wyzwania. Wyzwania, które miało się odbyć bagatela – 10 dni po moim powrocie z gór, czyli z poprzedniego nieudanego wielkiego celu, który jak już wspominałem  – wiele mnie nauczył. Otóż, chciałem wrócić biegiem, co oznaczało, że decydowałem się na ponad 40 kilometrów pokonanych na nogach. Dla chłopaka, który prawie umarł po przebiegnięciu kilkunastu kilometrów, miał to być nie lada wyczyn.

Ale wiecie, co?

Udało się. I nie piszę tego dlatego, że się chwalę. Miałem wiele kryzysów, a moje kostki wołały o ratunek jakieś 15 kilometrów przed celem, ale mimo to, nie poddałem się. Wiecie dlaczego? Bo miałem w głowie to, co czułem w górach. Ten ból. To cierpienie. Widziałem przed oczami tę granicę swojej wytrzymałości i zrozumiałem, że dam radę, bo jestem silniejszy, niż myślę. I nie pomyliłem się.

cele

Duma ze zrobienia czegoś pozornie niemożliwego.

Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak wielką dumę z siebie może czuć człowiek, który zrobi coś, co wydawało mu się do tej pory kompletnie niewykonalne. Nagle zacząłem patrzeć na siebie w zupełnie inny sposób. Wiem teraz, że mogę zrobić więcej i poznałem swoje granice. Czuję, że mogą one zostać wystawione na jeszcze cięższą próbę, bo wierzę, że my wszyscy jesteśmy silniejsi, niż przypuszczamy. Takie jedno wyzwanie w jednej dziedzinie, można przenieść na całe życie. Bo jeśli odkryłem drzemiący we mnie potencjał w sporcie, to dlaczego nie miałbym tego zrobić w nauce albo czytaniu?

Stawiaj sobie cele w dziedzinie, którą naprawdę kochasz.

Właśnie o to Was wszystkich proszę. O stawianie sobie wyzwań w tej dziedzinie, w której chcecie się realizować. Warto wyznaczać sobie cele, które z pozoru wyglądają na absolutnie nieosiągalne. Obiecuję Wam, że już sama próba zdobycia ich, podczas której dacie z siebie więcej niż do tej pory, zaowocuje całkowicie inną mentalnością. Spojrzycie na siebie i swoje życie innym okiem. Wzrokiem, który będzie sięgał dalej i wyżej, gdzieś poza horyzont, który w rzeczywistości będziecie mogli osiągnąć. Jak widzicie z przykładu, który Wam podałem, jedno wielkie wyzwanie sprawiło, że zrealizowałem drugie, które wydawało się nie do zrobienia. Nie chodzi tu o jakiś mistyczny lub magiczny moment. To jest po prostu siła uwierzenia we własne możliwości. Uświadomienia sobie, że poczucie komfortu blokuje nasz ludzki potencjał. Wystarczy przekroczyć tę granicę i nagle znajdujemy się w bezmiernej otchłani, która pomimo bólu i cierpienia, oferuje nam szansę na realizację zadań, o których do tej pory nawet nie śmieliśmy marzyć.

  • Jeśli jesteś początkującym pisarzem i do tej pory pisałeś trzy strony dziennie, to przez tydzień, rzuć sobie wyzwanie, że będziesz pisał nie trzy, ale trzynaście stron.
  • Jeśli jesteś ambitnym księgowym, pracującym po czterdzieści godzin tygodniowo, wtedy poświęć jeden tydzień i pracuj dwa razy tyle.
  • Jeśli chcesz być piłkarzem i trenujesz w klubie trzy razy w tygodniu, to postaw sobie za cel, że przez dwa tygodnie będziesz trenował każdego dnia.

Wielkie wyzwanie to wielka nagroda.

Chodzi o rzucenie sobie naprawdę wielkiego wyzwania. Nie takiego, które będzie w zasięgu naszej ręki, jak każdy inny, mądrze zaplanowany cel. Tutaj chodzi o zrobienie czegoś z pozoru totalnie głupiego. O wyzwanie, które będzie zdecydowanie ponad nasze siły i które będzie nas kosztowało wyjście poza strefę komfortu. Zauważmy, że nie musimy wypełnić tego niebotycznego zadania, aby odnieść należyte efekty, ale zawsze powinniśmy celować w sam szczyt. Przystępuj do jego realizacji z myślą, że chcesz wziąć całą pulę. Tylko w ten sposób będzie odpowiednio zmotywowany i będziesz mógł wyjść poza własną, zdradliwą strefę komfortu.

Dlaczego warto przynajmniej raz w życiu spróbować zrobić coś nieosiągalnego?

Bo może się okazać, że ta rzecz jest w naszym zasięgu, a My jesteśmy silniejsi, niż myśleliśmy.

Rzuć sobie wyzwanie.

Podejmiesz je, czy się przestraszysz?

Łzy, czy smutek to niewątpliwie emocje, które nie są powszechnie akceptowalne przez idealne społeczeństwo. W rezultacie wstydzimy się je okazywać. Boimy się odrzucenia i szyderczych śmiechów. Żyjemy w świecie, w którym płacz jest równoznaczny z załamaniem nerwowym i psychopatycznym umysłem. W rezultacie nie wiemy, jak sobie z nim radzić, więc staramy się go za wszelką cenę powstrzymywać. Tym samym – co jest dość przewrotne – życiowe, prawdziwe i silne szczęście, może nas nigdy nie spotkać.

  • „Bądź silny!” – krzyczy do nas nagłówek jednego z artykułów.
  • „Nie poddawaj się!” – pisze wytłuszczonymi literami na swoim blogu kolejny motywator ludzkości.
  • „Myśl pozytywnie!” – przewija się nieustannie w postach następnego coacha.

Żyjemy w czasie, w którym jak grzyby po deszczu wyrastają kolejne motywacyjne sformułowania. Można nawet stwierdzić, że niejako modą stało się propagowanie siły, pozytywnego myślenia, rozwoju osobistego i wszystkiego, co ma rzekomo zwiększyć jakość naszego życia. Nie kłócę się z tą ideą, bo wtedy chyba byłbym hipokrytą. Wystarczy spojrzeć na moje artykuły, aby dojść do wniosku, że sam niejako jestem propagatorem wyżej wymienionych stwierdzeń.

Niemniej jednak, zawsze staram się nie wyciągać jednoznacznych wniosków i ujrzeć także drugą stronę medalu, która również jest niesamowicie ważna. Choć siła pozytywnego myślenia jest nieoceniona, to czasami wydaje się tylko żartem w sytuacji, w której się znaleźliśmy. Nie poddawanie się to znakomita cecha, której możemy się nauczyć, ale trwanie przy niej bezrefleksyjnie, może wpędzić nas w niemałe manowce. Czasami poddanie się może być większym zwycięstwem niż nielogiczne trzymanie się błędnie obranego kursu. Silni również powinniśmy być, ale czy zawsze i wszędzie jest to możliwe?

Dokąd zmierzasz świecie?!

Czy cała ta wspaniała otoczka optymizmu i pozytywnego myślenia, nie posunęła się trochę zbyt daleko? Czy nie fałszuje nam ona prawdziwej rzeczywistości? Czy nie doszło do tego, że napędzani kultem optymizmu, boimy się przyznać nawet przed sobą, że jesteśmy smutni?

Dlaczego zwykłe łzy w dzisiejszych czasach oznaczają słabość i porażkę? Dlaczego tak bardzo pragniemy widzieć tylko jedną stronę rzeczywistości, która nie może współgrać bez drugiej?

smutek

To prawda, że żyjemy w czasach, kiedy powinniśmy uczynić naszą radość oraz szczęście głośniejszymi. Możemy to robić każdego dnia poprzez dzielenie się uśmiechem z innym człowiekiem. Nie ma nic prostszego w obdarowywaniu innej osoby szczęściem. Jednak nie można piętnować osób, które doznają chwil słabości, a ich bańka radości rozpryska się na wszystkie strony. Odnoszę nieodparte wrażenie, że w dzisiejszych czasach MUSIMY być silni i radośni. Nie dlatego, że tego chcemy lub faktycznie takie emocje odczuwamy, ale dlatego, że wymaga tego od nas społeczeństwo. To brzmi kuriozalnie, ale jesteśmy zmuszani do szczęścia. W rezultacie popadamy w jeszcze większy smutek. W końcu w takim wypadku to nie jest szczere uczucie, a my nie szukamy jego prawdziwych źródeł. Tym samym zmieniamy swoje oblicze tylko na chwilę, wiedzeni tym, czego wymagają od nas inni.

Czy łzy i smutek są naprawdę złe?

Lubimy perfekcję, prawda? A smutek i łzy nie do końca pasują do naszego własnego, idealnego życiowego portfolio. Wszyscy pokazują tylko swoje doskonałe życie. Uśmiechy, szczęście, radości, pocałunki przy zachodzie słońca… Boimy się pokazać jednak drugą stronę życia. Tę, w której istnieją łzy. Tę, w której smutek przejmuje nad nami kontrolę, a my nie mamy na nic ochoty. Wstydzimy się swoich z pozoru negatywnych emocji, bo nie pasują one do idealnego świata, który każdy pragnie stworzyć, ale nie każdy w tym kierunku cokolwiek robi. To trochę przykre, że emocje tak bardzo ludzkie i w swojej naturze także piękne, zostają przez społeczeństwo wykluczone.

Wpajane jest nam do głów od samego dzieciństwa, że smutek i łzy są złe. Płacz dziecka jest równoznaczny z natychmiastową reakcją rodziców, którzy na siłę pragną je pocieszać. Łzy ucznia lub uczennicy w szkole równoznaczne są ze zsikaniem się przez nich w majtki. Poziom hańby, jakim się okrywa taki delikwent, jest do siebie bardzo zbliżony. Nie wolno Ci być smutnym w pracy, czy w szkole, bo od razu wszyscy podejrzewają Cię o depresję i załamanie nerwowe. To prawda, że lepiej rozmawia się z wesołymi i radosnymi, ale nie można unikać tych, którzy są smutni. Nie zwróciliście uwagi, że być może to właśnie oni o wiele bardziej potrzebują naszej uwagi? Uwagi ludzi radośniejszych?

Nie można płakać publicznie, bo od razu patrzą się na Ciebie, jak na wariata albo psychopatę. Odsuwają się od Ciebie, jakbyś był co najmniej trędowaty, a Twój przelotny smutek był zaraźliwy. Nie ważne, co czujesz i jak bardzo zły masz dzień – musisz się uśmiechać i cieszyć. Tylko wtedy będziesz normalny. Taki jak każdy.

Trzeba czynić świat radośniejszym…

W tym miejscu pragnę zwrócić uwagę na mały szczegół. Radość powinniśmy czynić głośniejszą. Zawsze i wszędzie. To jest trochę problematyczne, bo ciężko jest wskazać, kto na co dzień jest wesoły, ale nie ma ochoty tego pokazywać, a kto smutny i tylko udaje swoją wesołość. Rozumiecie, co mam na myśli? Jeśli wyraz Twojej twarzy w drodze do pracy autobusem świadczy o tym, że zaraz kogoś zabijesz, a w rzeczywistości cieszysz się, bo jest już piątek, to nie ma to najmniejszego sensu.

… ale zawsze okazuj swoje prawdziwe emocje.

Wszystko, co chce Wam przekazać, sprowadza się do tego, abyśmy nie bali się pokazywać swoich emocji, takich, jakie są w rzeczywistości. Oczywiście, że powinniśmy starać się przeciwdziałać smutkowi i łzom. Powinniśmy znaleźć pozytywy i za wszelką cenę zawsze szukać tego szczęścia. Jednak nie możemy okłamywać siebie, że czujemy się świetnie, kiedy tracimy pracę, opuszcza nas żona, a na dodatek wypiera się nas własna matka! To nie ma żadnego sensu!

Nie bójmy się okazywać emocji. Jeśli czujemy smutek – to odczujmy go w pełnej okazałości. Jeśli łzy cisną nam się do oczu – płaczmy jak nigdy wcześniej. Co z tego, że siedzimy w zatłoczonym autobusie? Myślicie, że tylko Wy tak macie? Jasne, że nie! Ale tylko Wy macie odwagę, żeby to pokazać! Jeśli czujecie złość i nienawiść, idźcie na siłownię albo pobiegać. Wyżyjcie się w zdrowy sposób. Ulżyjcie sobie poprzez uderzanie rękawicami w worek bokserski. Nie udawajcie i nie tłamście w sobie emocji. Niech znajdą ujście. Niech pokażą się światu, ale w taki sposób, aby nikomu nie szkodziły.

W pełni rozumiem, że szloch w autobusie brzmi niezręcznie, a smutek podczas radosnego przyjęcia zupełnie tam nie pasuje, ale po co mamy przywdziewać maski, upodabniające nas do otoczenia? Pewnie, że powinniśmy robić wszystko, aby w miłej i szczęśliwej atmosferze spędzać szczególnie radosne wydarzenia, ale nie możemy ciągle unikać kontaktu z pozornie negatywnymi emocjami.

Ciągle powtarzam o tym nieustannym poszukiwaniu szczęścia, bo nie chcę zostać źle zrozumiany, jako osoba każąca Wam pogrążyć się w rozpaczy. Wiem jednak, że osoby czytająca moje teksty są bardzo rozważne i dojrzałe, i odpowiednio zrozumieją moje słowa.

Jeśli nie chcesz płakać, płacz jak nigdy wcześniej.

Negatywne emocje nie są wcale złe! Łzy, smutek, złość, rozdrażnienie, rozpacz – to wszystko też powinno mieć swoje miejsce w naszym życiu! Jeśli nie czujesz tych emocji, to polecam sprawdzić, czy na pewno jesteś człowiekiem! Jeśli ich unikasz i wzbraniasz się przed nimi, to natychmiast przestań! To donikąd nie prowadzi.

Tłumienie w sobie tychże emocji, które przez społeczeństwo zostały odrzucone, rodzi pewne problemy. Każdy z nas wie, że tłamszona w sobie złość, potrafi eksplodować w nieprzewidzianym momencie. Albo rozlewać się stopniowo po wszystkich, którzy znajdą się tylko w naszym otoczeniu. Tak samo wygląda to z każdym innym tego typu uczuciem. Jeśli będziesz wstrzymywać płacz, to przez długi czas możesz się czuć, jakby przejechał po Tobie samochód ciężarowy. Będziesz przybity, w głowie pustka i brak ochoty na cokolwiek. Czy nie lepiej jest po prostu „ulżyć” sobie tu i teraz?

łzy

Uważam z pełnym przekonaniem, że tylko mocne i dogłębne doznanie danego uczucia w pełni, pozwala nam je usunąć z siebie w zupełności. To trochę paradoksalne, ale jeśli nie chcemy czuć się smutni i ponownie pragniemy być radośni, to ten smutek powinniśmy z całą siłą poczuć. Zamknijmy się w pokoju, usiądźmy w kącie, nakryjmy się kołdrą i po prosto płaczmy. Wyrzućmy to wszystko z siebie, logicznie przeanalizujemy to, co nas dręczy, a potem poczujmy się lepiej. Wielokrotnie w swoim życiu spotykaliście zapewne sytuacje, w których szczera rozmowa z bliską osobą, spowodowała ulżenie Waszym problemom. Albo wypłakanie się na ramieniu przyjaciółki opanowało Wasze totalnie destrukcyjne myśli.

Szczęście to droga przez łzy.

Kiedy jesteście smutni i przygnębieni, wyobraźcie sobie, że wraz z Waszymi łzami, uciekają na zewnątrz wszelkie negatywne emocje. W każdej maleńkiej łezce jest cząstka tego wszystkiego, co nagromadziło się w Was przez długi czas – złość, smutek i rozgoryczenie. Łzy Was oczyszczają.

Biorąc pod uwagę to, co napisałem powyżej – moim zdaniem, nigdy nie zaznamy prawdziwego szczęścia, dopóki nie zaakceptujemy tych emocji, które to szczęście z pozoru nam zabierają. Zawsze będziemy w głębi duszy odczuwali żal do kogoś lub do czegoś. Jakaś cząstka smutku zagnieździ się w naszym ciele, a nam – nawet podczas radosnej euforii – mogą ponownie napłynąć do oczu łzy.

Uważam, że nie powinniśmy bać się swoich emocji. Żyjemy w czasach, kiedy faworyzowana jest perfekcja. Niestety brakuje w niej miejsca na łzy, smutek i inne negatywne emocje. Podświadomie odrzucamy to, co nie wpisuje się w kanon swobodnego szczęścia. Zapominamy jednak, że życie nie jest wiecznie kolorowe. Prędzej czy późnej pojawi się coś, co zwali nas z nóg, a my zapragniemy sobie popłakać, jak nigdy wcześniej. Róbmy to więc. Nie bójmy się płaczu i smutku. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi i wszyscy mamy do tego pełne prawo! Skoro żyjemy, to korzystajmy z życia w jego pełni. Nie odrzucajmy czegoś, tylko dlatego, że nie podoba się to społeczeństwu. Kogo interesuje „większość” albo „inni”? To bezosobowe twory, które nie powinny mieć wpływu na nasze życie!

Pokaż swoje emocje.

szczęście

Pokażmy swoje emocje w sposób zdrowy i nieszkodzący innym. Zawsze myślmy pozytywnie i zawsze starajmy się być szczęśliwi. Szukajmy tych pozytywów w swoim życiu, których moim zdaniem, nadal dostrzegamy zdecydowanie zbyt mało. Nie zadręczajmy się wiecznie problemami i nie twórzmy sami trudności. Cieszmy się z tego, co mamy! Jednak nie bójmy się swoich emocji. Nie okłamujmy samych siebie. Pokażmy istotnie to, co czujemy.

To nielogiczne, że z tak wielką ochotą pokazujemy radość i szczęście, a tak bardzo boimy się łez i smutku. Choć z pozoru nie ma między nimi żadnego związku, to uważam, że dopóki nie zaakceptujemy w sobie tych emocji, które są pozornie negatywne, to nigdy nie będziemy mogli w pełni poczuć tych, które są pozytywne.

Nazywamy się człowiekiem, więc wolno nam czasami pokazać swoje łzy. To żaden wstyd!

Planowanie i wyznaczanie celów jest czynnością nieodzowną. Niestety często źle wszystko rozumiemy. W efekcie tworzymy sobie życie, które wygląda jak piekło. Szczęście gdzieś się ulatnia, a my zamiast cieszyć się z możliwości spełniania marzeń, dostrzegamy wyłącznie same trudności.  Kilkukrotnie z naciskiem podkreślałem fakt, iż osoby, które potrafią odpowiednio programować swój dzień, tydzień, a w konsekwencji życie, są zdecydowanie predysponowani do osiągnięcia swoich sukcesów i zrealizowania wytyczonych marzeń. Tym więc tekstem rozwinę ten temat jeszcze głębiej i postaram się przekonać Was, że planowanie jest świetne, ale nie warto poświęcać mu więcej uwagi, niż to jest konieczne. O wiele lepsze jest skupienie się na tym, co ma swoje miejsce tu i teraz.


Życie jest zjawiskiem z jednej strony niesamowicie złożonym, ale z drugiej równie prostym. Tak naprawdę wszyscy dążymy do tego, aby być szczęśliwymi i spełnionymi. Wszystkie pozostałe wartości, zostają gdzieś z tyłu, co nie oznacza, że są one mniej ważne. Jednak to właśnie dążenie do szczęścia jest rzeczą, która nastręcza nam pewne trudności. Mogłoby się wydawać, że nie ma prostszego zadania do wykonania niż uszczęśliwianie siebie, czyli osoby, którą zna się najlepiej. Myślę, że to właśnie poznanie siebie w tak dużym stopniu prowadzi do tego, że ciężko jest nam osiągnąć ten radosny stan i zachować go do końca życia.

Zagłębienie się w istotę tego uczucia, jego pojmowania oraz drogi, jak i przeszkód na niej występującej, mogłoby pochłonąć niejednego z nas. Jak wszystko, co nas dotyczy, jest to pasjonujące zjawisko, którego odpowiednie zaobserwowanie, może dać nam wiele satysfakcji i odpowiedzi na nurtujące pytania. Do czego gorąco zachęcam wszystkich, aby to uczynili we własnym zakresie, w domowym zaciszu podczas, chociażby medytacji lub spaceru!

Co daje odpowiednie wyznaczanie celów?

Programowanie swojego życia i jego poszczególnych etapów, pozwala nam mieć jasny wgląd w to, czego pragniemy i to do czego dążymy. Wprowadza to w nasze życie niejako pewne zhierarchizowanie wykonywanych czynności i idealnie pokazuje nasze priorytety, którymi powinniśmy się zawsze kierować. Ułatwia nam to nie tylko działanie, które dzięki temu okazuje się jaśniejsze (ale nie prostsze, bo stopień jego trudności nie zmienia się), ale także oszczędza nam to niepotrzebnych frustracji i złości, wynikających z parania się nieprzybliżającymi nas do celu zajęciami.

planowanie

W tym momencie chcę oświadczyć, że nie jestem przeciwnikiem planowania. Idąc o krok dalej, mogę z dwustuprocentową pewnością rzec, że jestem ogromnym zwolennikiem wyznaczania sobie zadań oraz celów, do których uparcie powinniśmy dążyć. W tym czynniku upatruję szansy dla wielu osób, które albo nie wiedzą, od czego powinny zacząć swoje działania, albo czują się sfrustrowane, bo ich wielkie marzenie się do nich nie przybliża. Zresztą… Nie jestem w tym stanowisku odosobniony.

„Mistrzowski plan działania to umowa między osobą, którą jesteś dzisiaj (mając powyżej uszu ciągłych problemów i porażek), a osobą, którą chcesz się stać (zdrową, bogatą, szczęśliwą i mądrą wersją ciebie).” – Micheal Masterson, „Obietnica Sukcesu”

Jak wskazuje autor powyższych słów w swojej książce, plan również może być zły, dlatego tak ważne jest, aby był on odpowiedni i w pełni do nas dopasowany. Myślę, że to właśnie planowanie do pewnego stopnia pozwoliło osiągnąć status tych, którzy są dziś podziwiani na całym świecie. Oczywiście, że na nic zda się nawet najlepsze planowanie bez odpowiedniego działania (natychmiastowego!), ale stworzenie listy zadań i określenie swoich celów, to ten pierwszy krok ku nowej przygodzie. A nie da się ukryć, że to często te pierwsze metry są tymi najtrudniejszymi…

Jednak plany też mają swoje mroczne strony, które wynikają z niewłaściwego zachowania ich właścicieli.

Zauważyłem z autopsji, że wcale nie tak trudno jest, dać się pochłonąć swojej liście marzeń. Te kilka zdań kuszą nas niesamowicie i z łatwością przyciągają nas do siebie. Snujemy wtedy wizje, zatapiamy się w nich coraz bardziej, nasze myśli gdzieś nieustannie błądzą i pomimo tego, że możemy ciężko na sukces pracować, to czujemy, że coś nam nieustannie umyka.

Tym czymś jest życie.

„Carpe Diem” – Horacy

Jak to możliwe, że prawdę, do której tak często nie potrafimy się stosować, odkryto przed tysiącami lat? – Chwytaj dzień – powiedział Horacy i to nie tylko jedno z najpopularniejszych powiedzeń, ale także jedno z najmądrzejszych. Wydawać się może, że nijak ma się ono do naszych dzisiejszych rozważań w ten dzień. Jednak zastanówmy się nad tym troszkę dłużej.

Cele, do których dążymy to najlepsze, co może nas spotkać. Jednak warto sobie uświadomić, że nie można w nich trwać cały czas. Nie chodzi tu o marnowanie czasu lub nierealizowanie zadań. Mam na myśli fakt, niebycia obecnym w danej chwili, snucia wizji na temat „jutra” i „tego, co będzie”, a tym samym – zalewania się wiecznymi problemami i przeszkodami, których nawet nie ujrzeliśmy na oczy. Wszystko dlatego, że znajdują się one tylko w naszej głowie. To jedna z charakterystycznych cech ludzi – nawet tych, którzy nigdy nic w swoim życiu świadomie nie planowali. Sami wymyślamy sobie ewentualne trudności, które nie ujrzały jeszcze światła dziennego. W efekcie boimy się, frustrujemy i po upływie określonego czasu – poddajemy się z kuriozalnego powodu, wynikającego z naszego nieszczęścia i chęci jego odzyskania.

Tak naprawdę szczęście możemy mieć tu i teraz. Możemy także uniknąć (do pewnego stopnia) zniechęcenia, frustracji oraz strachu. Wystarczy przestać skupiać się na tym, co będzie i jak będzie wyglądał nasz cel za miesiąc, dwa lub trzy. Zamiast tego trzeba skupić się na tym, jak wygląda on dziś. W czasie, w którym mamy ogromne szczęście żyć.

Planowanie, a snucie wizji.

Bardzo często nasze cele wydają nam się nierealne do zrealizowania tylko dlatego, że zbyt mocno się nad nimi skupiamy. Wizualizujemy w głowie drogę do ich osiągnięcia, która przedstawia się w samych czarnych barwach. W rzeczywistości nigdy nic takiego nie będzie miało miejsca, ale My i tak boimy się, frustrujemy i przestajemy w siebie wierzyć, co kończy się zwyczajnym odpuszczeniem i niezrealizowanymi marzeniami. Nie twierdzę, że nie możemy skupiać się na zadaniach, które nas czekają!

wyznaczanie celów

Być może nie jestem przykładem, z którego chcecie i macie ochotę czerpać wzorce, ale możecie mi zaufać, że nie ma dnia, abym nie przejrzał swoich list, na których znajdują się moje cele dzienne, tygodniowe, roczne oraz pięcio lub siedmioletnie. To nie jest obsesja, ale zwyczajne przypominanie sobie, że to, co robię, powinno prowadzić mnie do tego, co sobie sam świadomie wyznaczyłem.

Pamiętajmy jednak o jednej rzeczy, o której mi także zdarzało się zapominać w przeszłości. Kontroluj swoje zadania, cele czy marzenia, ale nie snuj wiecznych wizji na ich temat. Nie zastanawiaj się, co będzie jutro, za tydzień czy za rok. Czy nadal będzie tak miło i przyjemnie, czy może źle i potwornie? I choć powiedzenie, że nie powinno Cię to interesować, nie jest do końca jasne, to jednak nie powinna być to rzecz, do której powinieneś przykładać całą swoją uwagę. Lubię mówić, że powinniśmy uczyć się na przeszłości, pamiętać o przyszłości, ale żyć przede wszystkim w teraźniejszości. Myślę, że to jest bardzo zdrowe podejście nie tylko w kwestii planowania, ale także całego życia.

Skup się na celu, a nie na wymyślonych trudnościach.

Posługując się przykładem z własnego życia, chcę Wam to lepiej zobrazować. Mam za sobą dość bujną przeszłość dietetyczną, z której nie jestem dumny i zadowolony, ale która wiele mnie nauczyła. Niestety jej skutki odczuwam do dziś. W związku z tym wiele moich działań mających na celu kształtowanie sylwetki było i jest utrudnionych. Niemniej jednak kilkanaście tygodni temu, zacząłem wpadać w sidła nieodpowiedniego stosunku do wyznaczonych celów. Swój odległy sylwetkowy cel, zacząłem traktować w kategoriach nieustannej katorgi, wiecznej męki i innych, wyimaginowanych przeze mnie trudności.

Snułem wizje, w których zastanawiałem się, co będzie za tydzień, dwa lub za miesiąc i jak to wszystko będzie wyglądać. W rezultacie zalewania swoich myśli takimi idiotyzmami, doszedłem do punktu, w którym zdrowe nawyki żywieniowe, stawały się dla mnie śmiesznym żartem po średnio kilku dniach. Można tylko sobie wyobrazić mój poziom frustracji i zwykłego smutku. Jednak potem coś się we mnie przestawiło. I nie myślcie sobie, że wyglądało to jak pstryknięcie palcami, bo zdradzając Wam ciekawą tajemnicę, chcę Wam powiedzieć, że jeśli ktoś twierdzi, że zmienił się diametralnie „od razu” i „w mgnieniu oka”, to jest zwyczajnym kłamcą.

Zacząłem uświadamiać sobie (i nadal to robię), że tak naprawdę to, co nie nazywa się „dziś”, nie powinno interesować mnie bardziej od tego, co jest teraz. „Wczoraj” i „Jutro” podczas planowania i całego życia, zawsze powinno stać za plecami „Dziś”. W rezultacie, od kilku tygodni z powodzeniem stosuję swój plan żywieniowy oraz treningowy, który prowadzi mnie do spełniania moich celów. Zadań, które sobie codziennie przypominam. Marzeń, które sobie sam wyznaczyłem, ale które nie pochłaniają mnie tak bardzo, bo nadal pamiętam o dniu dzisiejszym.

Hemingway wie, co pisał!

Hemingway

Źródło: www.time.com

„Każdy dzień jest nowym dniem” – Ernest Hemingway, „Stary człowiek i morze”.

Powyższe słowa mawiał Santiago z kultowego hitu Hemingwaya. Starzec – bohater tego opowiadania, był naprawdę pechowym rybakiem, ale mimo to, każdego dnia wypływał na połów z nadzieją, że zrobi to, co chciał osiągnąć. Interesowało go tylko „dziś”. Ten jeden, jedyny połów, tego konkretnego dnia.

Myślę, że tak samo my wszyscy powinniśmy traktować drogę do marzeń, którą świadomie wyznaczyliśmy. Każdy kolejny poranek to nowy dzień. Oznacza to nowe życie, nowe dwadzieścia cztery godziny prowadzące do realizacji celów. Wczoraj to przeszłość. Jutrzejszy to przyszłość. Liczy się tylko to, co jest tu i teraz. To jest teraźniejszość, w której powinniśmy wystarczająco ciężko pracować, aby móc na zakończenie dnia z czystym sercem rzec, że znajdujemy się o jeden dzień bliżej realizacji marzeń. To tylko jeden dzień, który w obliczu tygodni, miesięcy i lat, oznacza zupełnie nowe, lepsze życie.

Liczy się tylko aktualna chwila.

Świadome i właściwe planowanie jest rzeczą, o którą powinien zadbać każdy, kto tylko aspiruje do miana spełnionego człowieka sukcesu. Nie jest tajemnicą, że ta czynność stanowi często punkt wyjścia dla wszelkich zjawisk, które pojawią się w przyszłości, a które będą stanowiły podwaliny pod zrealizowane marzenia. Jednak nawet wyznaczanie celów nastręcza nam pewne trudności, które sami sobie tworzymy. Zupełnie niepotrzebnie zadręczamy się wyimaginowanymi problemami. Skupiamy się na tym, co znajduje się tylko w naszej głowie o lata świetlne od rzeczywistości, zamiast przyłożyć całą swoją uwagę do tego, co dzieje się w chwili obecnej. W efekcie poddajemy się, osnuci lepkimi od strachu mackami przyszłości, która zazwyczaj układa się zupełnie inaczej, niż się tego spodziewaliśmy.

szczęście

Zamiast tego destrukcyjnego zachowania z całą odpowiedzialnością, pragnę polecić skupienie się na tym, co jest tu i teraz. Na danym dniu. Na tych dwudziestu czterech godzinach, podarowanym nam przez siłę wyższą. Na wykorzystaniu ich najlepiej, jak potrafimy i tym samym – przybliżeniu swoich odległych marzeń do krainy rzeczywistości. To nie tylko zapewni nam większe poczucie komfortu oraz szczęścia, wynikającego z bycia na ścieżce do szczytu istnienia. To także możliwość odczucia życia teraźniejszego, które nigdy więcej nie nadejdzie. Czasu, który przemija bezpowrotnie, a który możemy wykorzystać już teraz. Musimy tylko oderwać się od tego, co było i będzie, a zacząć trwać w tym, co jest.

 „Żaden dzień się nie powtórzy,
nie ma dwóch podobnych nocy,
dwóch tych samych pocałunków,
dwóch jednakich spojrzeń w oczy”.

 

 Wisława Szymborska, „Nic dwa razy”

Jeden dzień. Od rana do nocy. Tylko tyle się liczy. Nic więcej… Do dzieła!

Zapewne wielu z Was, chociaż raz otarło się o słynne i niemalże legendarne powiedzenie: „Ora et labora”, które oznacza: „Módl się i pracuj”. Jego Twórcą jest św. Benedykt z Nursji, jeden z ojców Kościoła oraz założyciel zakonu benedyktynów. Choć poruszanie tematu religii może nie być najlepszą opcją, to jednak motto stworzone przez świętego można z powodzeniem stosować w naszych wysoce rozwiniętych i technologicznych czasach. Zwłaszcza jeśli zależy nam na spełnionym życiu i spokojnej duszy.

Módl się i pracuj po benedyktyńsku.

Ora et labora, zostało przyjęte za motto tzw. reguł benedyktyńskich, stworzonych przez św. Benedykta z Nursji, który zmarł 21 marca 547 roku. Zawsze fascynowało mnie, jak coś pochodzącego z tak odległych czasów, może być nadal aktualne oraz znane w czasach dzisiejszych. Przecież twórca owej maksymy nie żyje już od prawie 1500 lat, a jego motto – „Módl się i pracuj” – nadal jest przekazywane i znane w naszym dzisiejszym świecie. Jak wielką moc muszą mieć słowa oraz ludzie, którzy je wypowiadają, skoro potrafią one przetrwać w naszej pamięci tak długi czas. Ponadto, nie chodzi tylko o przetrwanie, ale o korzystanie z nich i wprowadzanie w życie.

Pomimo tego, że słynne „Ora et labora” dotyczyło czasów średniowiecznych i pierwotnie zakładało oddanie się Bogu, i służenie mu poprzez ciężką pracę oraz modlitwę, to dziś nadal możemy czerpać z tego korzyści. Wcale nie musimy ślubować posłuszeństwa, stałości oraz ubóstwa, jak robili to mnisi. Możemy postąpić zgoła inaczej i nadal czerpać odpowiednie korzyści z mocy, płynącej ze słów św. Benedykta z Nursji.

Bez znaczenia czy jesteś osobą wierzącą, czy nie. Abstrahuje od konkretnego wyznania i zagadnień religijnych. Chciałbym skupić się przede wszystkim na tym, jak można tę krótką sentencję zrozumieć w dzisiejszych rozpędzonych czasach i jak można ją wprowadzić do swojego życia, czyniąc go tym samym lepszym i pełniejszym.

ora et labora

„Módl się i pracuj” nie jest mottem wcale tak trudnym i zawiłym do zrozumienia. Z drugiej jednak strony nie jest to sentencja łatwa. Szczególnie jeśli mówimy o niej nie w kontekście pojęcia swoim umysłem, ale wprowadzenia w życie. Jak już wspominałem – nie musimy wyzbywać się bogactw i żyć pustelnicze życie niczym autor omawianych w tym tekście słów. Nie żyjemy w średniowieczu tylko w wysoce rozwiniętych czasach. Dlatego też i te słowa, powinniśmy odpowiednio dostosować do obecnie panującej sytuacji.

Módl się, jeśli wierzysz.

Nie chciałbym wysuwać w swoich stwierdzeniach, jednoznacznych wniosków, ani brzmieć niczym religijny fanatyk, nawołujący do nawrócenia. Jednak słowa „módl się” można zrozumieć zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Osoby wierzące, do których także należę, niejednokrotnie podkreślają o mocy, jaką czerpią z modlitwy. Dodaje ona im sił, napełnia otuchą i zaprowadza w ich duszy spokój oraz pewność, że poradzą sobie z czekającymi je problemami. Jest to czas tylko dla nich, kiedy to mogą zawierzyć swoje problemy wyższej istocie, która nad nimi czuwa i nie pozwoli upaść. Modlitwa oznacza rozmowę z Bogiem i zbliżanie się ku niemu. Przekazywanie części swoich trudności życiowych bytowi, górującego i opiekującym się nami. Napawa nas spokojem, bo w ciągłym pędzie, tak często zapominamy, że ktoś nad nami nieustanne czuwa, opiekuje się nami i nie pozwala zanadto zbłądzić.

Z drugiej jednak strony mamy osoby niewierzące lub odrzucające całą dziedzinę nauki, jaką jest teologia. Nie oznacza to jednak, że to nieocenione motto ma ich nie dotyczyć i nie mogą czerpać z niego należytych profitów. Modlitwa jest czasem głębokiego skupienia w ciszy. To czas tylko dla nas, poświęcony na rozmowę z Bogiem. Można rzec, że modlitwa jest medytacją i próbą uregulowania wszystkich niejasnych kwestii, rozgrywających się w umyśle człowieka. Dlatego słowa „Módl się”, w dzisiejszych czasach można także zrozumieć jako wyrwanie się z nieustannego pędu i ucisku rozpędzonego świata. To poświęcenie kilku chwil na zastanowienie się nad swoim życiem oraz być może jego przewartościowaniem. Takie dogłębne zanurzenie się w odmęty własnego umysłu, jasne ukazanie własnych problemów oraz szczera rozmowa z samym sobą, może dać zadowalające rezultaty. Efekty, prowadzące do zachowania spokoju ducha i ponownego wkroczenia na ścieżkę, prowadzącą do marzeń.

Medytuj, jeśli tak Ci wygodniej.

Chodzi o ochłonięcie, baczne rozejrzenie się wokół i zastanowienie się nad swoim życiem oraz jego sensem. Nie chodzi mi o medytację w stylu buddyjskich mnichów, ale o zwykłe i jakże proste pójście na spacer wyłącznie z własnymi myślami, najlepiej z dala od miejskiego gwaru.

modlitwa

Przede wszystkim, chodzi o czas tylko dla siebie. Żyjemy szybko i wielokrotnie chcemy uszczęśliwiać innych, poprzez wykonywanie dla nich zadań. Pracujemy dla szefa, szykujemy śniadanie dla dzieci, prasujemy koszulę dla męża, wychodzimy na zewnątrz dla psa, który domaga się ruchu. Wiele razy zapominamy, że my także jesteśmy ważni i nam także, należy się choćby odrobina czasu na głęboką refleksję i dokonanie swoistego „rachunku sumienia”. Nie tylko własnego zachowania, ale także poglądów, myśli i przyszłych planów. Nie muszą być to godziny przeznaczone na rozmyślanie i snucie wyimaginowanych wizji. Wystarczy choćby piętnaście minut. Czas nie odgrywa w tej materii tak wielkiej roli, jak szczerość, na którą musimy się zdobyć w rozmowie ze sobą. Tylko wtedy możemy dojść do sedna dręczących nas problemów oraz poznać źródło naszych nieszczęść.

Nie ważne czy wierzysz, czy nie. Chodzi o fakt poznania i zrozumienia własnego życia. O samoświadomość w działaniach i stawanie się lepszym oraz spełnionym człowiekiem. Może to być także dzielenie się swoimi problemami z zaufaną osobą, którą dla wierzących jest Bóg, ale może to być także mama, tata, brat, czy siostra. Bardzo często samo wypowiedzenie na głos męczących problemów, może pozwolić nam, znaleźć rozwiązania lub się ich całkowicie pozbyć. Zdarza się nierzadko, że dany problem wydaje się ogromną przeszkodą w naszym umyśle, ale w rzeczywistości – po jego zdefiniowaniu, okazuje się niewart więcej, niż garść piasku.

Praca uszlachetnia.

Z drugą częścią motta – „Ora et labora” jest na pewno łatwiej. Nie musisz być wierzący, aby pracować. Chyba że jesteś niesamowicie leniwy i szukasz każdej, nadarzającej się wymówki do tego, aby unikać jakiegokolwiek wysiłku. Pierwotnie, chodziło o pracę zbliżającą do Boga, która jest mu nad wyraz miła. Trudno się temu dziwić, skoro słowa te dotyczyły zakonu mnichów. My nimi nie jesteśmy, dlatego i „pracę”, powinniśmy dostosować do naszego własnego życia. Niepodważalny jest fakt, że praca popłaca. Kompletnie chciałbym się odciąć od kwestii finansowych i innych materialnych spraw. Chodzi mi o czynność pracy oraz jej wpływ na nasze myśli, umysł i postrzeganie świata.

Zastanówmy się i przywołajmy w swojej pamięci, najbardziej satysfakcjonujące momenty w naszym życiu. W większości przypadków pojawiły się one zapewne w wyniku dobrze wykonanej pracy. Świetnie zrealizowany projekt do pracy i tym samym pochwała od szefa, nauka na test z matematyki i w rezultacie rewelacyjne ocena. To wszystko jest następstwem dobrze wykonanej pracy. Wysiłek – zarówno intelektualny, jak i fizyczny, nadaje w naszym życiu pewien kierunek. To, co łatwe i dające szybkie rezultaty, zazwyczaj jest postrzegane jako mało wartościowe. Natomiast to, co kosztuje wiele czasu oraz wielu sił, rysuje się jako prawdziwa cenna rzecz lub wartość.

Rób to, co kochasz.

Praca pozwala nam zapomnieć o problemach. Całkowicie oddanie się danej czynności, wprowadza nas w stan transu, w którym tkwimy niczym w odosobnionym świecie. W wymyślonej bańce, stworzonej przez nasz umysł, w której liczy się tylko to, co robimy w tym momencie. Dlatego tak ważne jest, aby w swoim życiu zawsze dążyć do tego, aby robić to, co się nad wyraz kocha. Tylko taka czynność pozwoli nam zapomnieć o trudnościach i zatopić się w piękny świat, realizowania pasji.

praca

Odpowiednio ukierunkowana oraz dobrana praca, pozwala wyzbyć się zmartwień. Wiedział o tym już Dale Carnegie, który w swojej książce pt. „Jak przestać się martwić i zacząć żyć”, pisze:

„Jeśli nie zajmiemy się czymś, ty i ja, jeśli będziemy – siedząc bezczynnie – rozmyślać, wysiedzimy jedynie całe stado złośliwych karłów, trolli, które wydrążą nasz umysł i zniszczą nas, pozbawią siły do działania i woli”.

Te słowa są kwintesencją rozważań dotyczących drugiej części motta – „Ora et labora”. Pracuj na swój sukces. Znajdź czynność, która będzie sprawiała Ci maksymalnie wiele frajdy, satysfakcji oraz radości. Zatop się w niej. Zanurz się w niej nie po kolana, ale po samą szyję. Tylko wtedy, podczas jej wykonywania, będziesz w stanie zapomnieć o problemach, które do tej pory drążyły Twój umysł niczym trolle, wskazanego przez autora zacytowanych słów.

Niech modlitwa będzie szczera, a praca pasjonująca.

Ora et labora, czyli módl się i pracuj, to wciąż aktualne motto, którym możemy posługiwać się w życiu codziennym. Bez znaczenia pozostaje, w co i czy w ogóle wierzysz. Wszystko rozgrywa się w Tobie i zależy od Ciebie. Dzięki odpowiedniemu zrozumieniu omawianych słów, możesz w pełni świadomie wprowadzić je do swojego życia i cieszyć się z możliwości ich stosowania. Pamiętaj, proszę drogi czytelniku, że „modlitwa” ma być czasem dla Ciebie i chwilą na uporządkowanie własnych myśli. Zrewidowanie własnych poglądów oraz odpowiednie przewartościowanie swojego życia, jeśli zajdzie taka konieczność. Musisz być ze sobą lub z Bogiem, do którego się zwracasz, niewiarygodnie szczery. To nie jest czas na oszustwa i ludzkie fałszywe gierki. Zrzuć maskę i pokaż swoją prawdziwą twarz. Przynajmniej w tym jednym momencie, w którym oddajesz się „modlitwie” lub modlitwie.

Praca natomiast musi Cię pochłaniać. Przybliżać z każdym kolejnym dniem i wykonaniem zadania, do Twojego wielkiego celu, Boga lub czegokolwiek, co sobie tylko wyznaczysz. Dlatego więc tak ważne jest, aby była ona nie tylko sensowna, ale także w pełni do Ciebie dostosowana. Nie możliwym jest oddanie się czemuś w pełni, jeśli się tego nie lubi. Tylko prawdziwa pasja, skrycie zakorzeniona w naszym sercu, może sprawić, że oddamy się jej w zupełności. Tym samym, będziemy mogli zanurzyć się w radosnej bańce własnej rzeczywistości i przestać się nieustannie zamartwiać, nierzadko nic nieznaczącymi błahostkami.

Ora et labora, czyli nieśmiertelna maksyma.

Słowa – „Módl się i pracuj”, wypowiedziane przez św. Benedykta, są wciąż aktualne. Po niemal 1500 latach nadal możemy z radością i niezachwianą pewnością kierować się nimi w życiu i czerpać benefity. To zadziwiające, jaką moc mają one w sobie, że potrafiły przetrwać tak długi okres w dziejach świata, usiany licznymi wojnami, klęskami i katastrofami. Pomimo że zostały wypowiedziane w średniowieczu, to odpowiednie ich zrozumienie, pozwala wykorzystać je również w czasach obecnych. Żywię ogromną nadzieję, że od dziś, od momentu przeczytania tego tekstu, w osobistych słownikach wielu z Was, na stałe zagości: „Ora et labora” i zaprowadzi Was do miejsca, w którym zawsze chcieliście się znaleźć.

Jak brzmią te wszystkie niesamowicie motywujące hasła? „Work hard, dream big”? A może „No pain, no gain”? Nie obraźcie się. Naprawdę nie jestem przeciwnikiem tego typu motywacji! Jednak niektóre z nich mogą uzyskać odwrotny efekt. W końcu, czy kiedykolwiek spotkaliście się, aby jakiekolwiek „ponętne” hasło wskazywało na odpoczynek lub relaks? Nie? No właśnie… 

Z niemal każdej strony jesteśmy zalewani falami informacji, haseł i wskazówek głoszących, że trzeba pracować mocniej, częściej i lepiej. Wielu trenerów, mentorów i przedsiębiorców, jak mantrę powtarza, że tylko ciężka praca może w konsekwencji zaprowadzić Cię do Twojego wymarzonego sukcesu. Na każdym  kroku spotykamy komunikaty, nawołujące każdego z nas do przesuwana limitów swojej wytrzymałości i pokonywania kolejnych barier swojego życia.

Jeśli w tym momencie Twoja leniwa i wygodna część duszy zaciera dłonie z radości i po cichu liczy, że w tym tekście stanę w opozycji do słów tak często wygłaszanych przez ludzi sukcesu to przykro mi, ale muszę Cię rozczarować. Niewątpliwie każdy, kto twierdzi, że ciężka praca i pokonywanie własnych słabości jest nierozłączne z podążaniem na szczyt, ma absolutną rację. Jakakolwiek polemika nie wchodzi tutaj w grę. Oczywiście, że można byłoby się spierać o samą definicję sukcesu w odczuciu każdej osoby, jednak nie zmienia to faktu, że ciężka praca jest nierozerwalnie złączona ze spełnianiem swoich marzeń.

Presja sukcesu. Bolączka XXI wieku.

Żyjemy w czasach, w których czujemy na sobie nieustanną presję ze strony otoczenia. Obojętnie, czy są to nasi wyimaginowani mentorzy w postaci popularnych innowatorów, nasza rodzina czy koledzy z pracy. Każda osoba z naszego środowiska, w mniejszym lub większym stopniu oddziałuje i wywiera na nas presję. Bardzo często czujemy się więc zobowiązani do pracowania na swój sukces za wszelką cenę. Nawet jeśli znajdujemy się na skraju fizycznych i psychicznych możliwości swojego ciała. W końcu chodzi o przesuwanie granic, prawda?

praca

Trudno się nie zgodzić, że wielcy tego świata osiągnęli tak wiele dlatego, że pracowali wtedy, kiedy nie mieli na to ochoty. Warto jednak w swoich działaniach odróżnić zwykłe uczucie lenistwa, które przekonuje nas do zaniechania swoich planów, od wyczerpania sygnalizującego zły stan naszego zdrowia. O temacie dzisiejszego tekstu rzadko kto mówi. Nie jest to aspekt wywołujący motywacyjny przepływ energii w odbiorcach, dlatego możliwe, że ze względu na słabość „sprzedawania się” owego hasła, nie jest ono zbyt często praktykowane.

Odpoczynek i relaks.

W świecie ciągłego pędu i pogoni za marzeniami – tak często pomijany aspekt działań. Każdego dnia nastawiamy się na ciężką pracę, przesuwamy swoje granicy, poznajemy limity i wspinamy się na szczyty swoich możliwości. Zapominamy jednak, że nieustanne trwanie w stanie gotowości do pracy i ciągłe myślenie o czekających zadaniach potrafi siać realne spustoszenie w naszej głowie i naszym ciele. Dlatego tak istotne jest, uwzględnianie w swój plan działania także okresów, w których całkowicie oderwiemy się od realizowanych zadań i skupimy się na odpoczynku oraz kompletnym oczyszczeniu swojego umysłu.

Nie podam idealnej recepty, jak to zrobić i w jakich proporcjach. Jednej osobie wystarczy zaledwie dzień wolnego, a inną czekać będzie konieczna tygodniowa przerwa. Również sama czynność relaksowania się nie jest tak prosta, jak mogłoby się wydawać. Wcale nie musi być to leżenie, spanie i nic nierobienie. Wręcz przeciwnie! Dla wielu z Was najlepszą formą odpoczynku może być paradoksalnie wycieczka rowerowa, wspinaczka górska, bieganie czy zbieranie grzybów. Jak można się domyślić, nie chodzi o zregenerowanie swojego ciała, które w świetnej większości przypadków nie ma się po czym regenerować, ale o oderwanie się swoimi myślami od codziennych obowiązków. O oczyszczenie głowy z planów, trosk i zadań, które tak sumiennie do tej pory wykonywaliśmy.

Jako zwolennik szeroko pojętej aktywności fizycznej, mogę z całym przekonaniem rzec, że nic nie potrafi tak skutecznie oderwać myśli od pracy, jak ruch i ćwiczenia. W dość naturalny sposób przestajemy raz po raz wracać i rozpamiętywać, co zrobimy w pracy lub jakie dokumenty na nas czekają. Całą swoją uwagę przekierowujemy na wyzwanie nas czekające tu i teraz. Może być to wspinaczka na Giewont, bieg na 10 kilometrów lub cokolwiek innego, co skutecznie zajmie nasze myśli.

Podstawowa zasada!

Aby odpoczynek był skuteczny, nie powinien on przypominać swoistego rozdwojenia jaźni. Unikałbym relaksu polegającego na robieniu mechanicznie jednej czynności, ale byciu pogrążonym nadal w swojej zwykłej codzienności. Jeśli tak ma wyglądać nasz ewentualny odpoczynek, to faktycznie będzie lepiej, gdy całkowicie zajmiemy się pracą. Postępując w ten sposób ani nie wypoczywamy, ani nie pracujemy. Dlatego warto wybrać jedno i oddać mu się w zupełności. W przeciwnym razie zwyczajnie marnujemy swój czas i potencjał danej czynności.

odpoczynek

Przestrzegałbym wszystkich przed złudnym myśleniem, iż relaks jest trwonieniem cennego czasu. Rzeczywiście może nim być, gdy całe nasze życie lub jego większość, przypomina nieustanny odpoczynek i leniuchowanie. Należy odróżnić i rozgraniczyć ludzi, którym relaks jest niesamowicie potrzebny od tych, którzy mają go każdego dnia. Osoby pracujące na etacie przez 40 godzin tygodniowo, nawet w przypadku zajmowania się domem prawdopodobnie relaksują się codziennie. Inaczej wygląda sytuacja w przypadku osób, których grafik dosłownie pęka w szwach.

Pracuj ciężko, ale rozsądnie.

Relaks nie powinien być postrzegany jako marnowanie czasu, bo pozwala zregenerować nam nasze siły do zadań czekających nas w nadchodzących dniach. Niemożliwym jest ciągłe pracowanie po 16 godzin każdego dnia bez chwili wytchnienia. Jeśli nikogo to nie przekonuje, to pragnę zwrócić uwagę, że paradoksalnie stosowanie odpowiednich przerw, dni wolnych lub chwil tylko dla siebie, może spowodować o wiele bardziej wydajny czas pracy. Złapanie chwili oddechu, potoczne naładowanie akumulatorów i nabranie świeżości nie jest mitem powtarzanym przez wątpliwej jakości guru, ale życiowym faktem.

Ciężko jest podać uniwersalne rozwiązanie stosowania chwil odpoczynku. Szczególnie biorąc pod uwagę, że pokonywanie wewnętrznego lenistwa i wychodzenie ze strefy komfortu jest całkowicie związane z dążeniem do sukcesu. Bardzo często właśnie to te symptomy wiążemy z chęcią zrobienia sobie wolnego. W rzeczywistości jest to tylko mała bariera, której pokonanie przybliża nas do marzeń i którą musimy przejść, aby myśleć o ich zdobyciu. Przerywanie wykonywanej czynności i odpoczywanie za każdym razem, gdy tylko poczujemy się zmęczeni, nigdy nie pozwoli nam nawet ujrzeć szczytu, którego tak mocno pragniemy.

Ludzie bardzo często dzielą się na dwie skrajności. Tych, którzy są leniwymi z natury i nie przybliżyli się nigdy do prawdziwej ścieżki swoich marzeń oraz na tych, którzy pracują każdego dnia, wykraczając poza granice zdrowego rozsądku. Nie twierdzę, że pierwsza grupa nie potrzebuje odpoczynku, ale to jednostki mające „szczęście” być w grupie drugiej, na pewno na ten relaks zasługują.

Relaks to część planu. Wyluzuj!

Cokolwiek robimy i jakkolwiek działamy, uwzględnienie w swój plan działania okresów wolnego i odpoczynku jest działaniem wysoce pożądanym i niemalże koniecznym do zachowania dobrego zdrowia, harmonii życiowej, a także osiągania wielkich, życiowych sukcesów. Wielcy tego świata podziwiani przez miliony też odpoczywają. Pracują więcej i ciężej niż całe rodziny razem wzięte, ale ich działania także obejmują chwile wytchnienia. Niemożliwym jest nieustanne pracowanie na najwyższych obrotach przez długi czas. Działając w ten sposób prędzej czy później nasz organizm odmówi nam posłuszeństwa i ten odpoczynek, i tak na nas wymusi. Zrobi to jednak w dość radykalny sposób, przykuwając nas do łóżka lub uzależniając nas od lekarzy i szpitali. Dlatego lepiej jest zapobiegać ewentualnym chorobom związanym z notorycznie wysokim poziomem zmęczenia, poprzez stosowanie zaplanowanych okresów odpoczynku. Długość ich trwania, częstotliwość, a także formę, każdy z nas powinien dostosować do siebie. Pamiętajmy proszę, aby w czasie relaksu kompletnie odciąć się od codziennych obowiązków, nie myśleć o nich i cieszyć się chwilą wytchnienia, którą przecież tak rzadko możemy kosztować. 

relaks

Jeśli planujesz osiągnąć w życiu coś naprawdę wielkiego, to zdaj sobie sprawę, że ewentualne okresy wolnego lub całkowitego wytchnienia, nie będą zbyt często powtarzającymi się zjawiskami. Decydując się na wielkie rzeczy, przyjmujesz też na siebie wielkie zobowiązania. Nie zapominaj o tym, gdy każdego dnia z tak wielką uciechą oddajesz się kolejnym, długim godzinom oglądania serialu z ponętną myślą: „Należy mi się”. Prawdopodobnie zasłużyłeś na ten odcinek, jednak jestem przekonany, że takie działanie nie przybliża Cię do czekającego na Ciebie sukcesu.

Miejmy na uwadze, że na chwilę relaksu również trzeba zasłużyć. Nie zwykłym spacerowaniem po ścieżce rozwoju, ale mozolnym wspinaniem się i pokonywaniem wielu przeszkód czekających na naszej drodze. Odpoczynek powinien być odskocznią od ciężkiej pracy.

Problem w tym, że tylko niewielu z nas tak naprawdę ją wykonuje…  

#kolejne artykuły