Wyzwanie to coś, co każdy z nas powinien przed sobą postawić przynajmniej raz w życiu. Zróbmy coś szalonego! Coś, co wyzwoli nasz ludzki potencjał! Niech nasza psychika oszaleje i zwariuje na samą myśl o tym, jak bardzo kuriozalne cele sobie wyznaczyliśmy. Do dzieła!
O ważności stawiania sobie celów w życiu, wie już na pewno każdy z Was. Sam kilkukrotnie wałkowałem ten temat (TUTAJ i TUTAJ) i wskazywałem, że odpowiednie planowanie powinno być obecne w życiu każdego z nas. Jednak wszystkie te aspekty sprowadzają się do wyznaczana sobie zadań, które powinny być w zasięgu naszej ręki. Tylko w ten sposób możemy się odpowiednio zmotywować, zebrać się w sobie i zacząć zmierzać do ich wypełniania.
Uważam jednak, że czasami powinniśmy wyjść ze swoimi pragnieniami o wiele, wiele wyżej. Tak niestety zostało nasze życie ukształtowane, że na ogół zdecydowanie zaniżamy swoje zdolności. Robimy to zupełnie podświadomie, niejako nie doceniając samych siebie. Błędnie zakładamy, że dajemy z siebie wszystko lub wykorzystujemy cały swój potencjał, kiedy tak naprawdę – nawet nie zbliżyliśmy się do jego granicy.
Dlaczego nasz potencjał zostaje ciągle skrywany?
Myślę, że powodem takiego stanu rzeczy jest przede wszystkim nasza wewnętrzna skłonność do komfortowego i wygodnego życia. Nie da się ukryć, że przekraczanie lub nawet zbliżanie się do granic własnych wytrzymałości jest nie tylko męczące, ale również bardzo obciążające. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Dlatego nasze ciało samoistnie wzbrania się przed tym, co ciężkie i trudne, a łaknie tego, co proste, szybkie i przyjemne.
W ten więc sposób, kiedy tylko i wyłącznie słuchamy swojego pragnącego wygody ciała, otrzymujemy obraz człowieka, który pracuje 40 godzin tygodniowo, raz na dwa tygodnie jeździ na rowerze, długimi godzinami ślęczy przed telewizorem, a ostatnią książkę przeczytał w podstawówce. Nie twierdzę, że to coś złego, ale sami przyznajcie, że nie jest to przykład człowieka, który może osiągnąć duży, życiowy sukces na miarę światową. Oczywiście ten człowiek będzie uparcie twierdził, że wyzwanie, jakie na siebie narzuca, jest dla niego bardzo wymagające i daje z siebie naprawdę wiele. Mogę nawet rzec, że on w to wierzy z całych sił i faktycznie może czuć się zmęczony. Niestety ogromną rolę w tym procesie błędnego postrzegania – czy to własnego znużenia, czy to poprawnego określenia własnych możliwości – odgrywa nasza psychika.
To właśnie psychika jest w głównej mierze odpowiedzialna za to, ile jesteśmy z siebie dać. Wyzwania, jakie się przed nami kreują lub jakie sobie sami stawiamy, zależą zazwyczaj od tego, jak je postrzegamy wewnątrz siebie. Psychika mówi nam, czy zdołamy coś zrobić, czy nie. I nie da się ukryć, że jeśli tylko w minimalnym stopniu zwątpimy we własne siły, to psychika natychmiast zacznie nas przekonywać, że zwyczajnie wyzwanie jest ponad nasze siły. W rzeczywistości jest zgoła inaczej.
Warto stawiać sobie wielkie wyzwania.
Jestem święcie przekonany, że każdy z nas, przynajmniej raz na jakiś czas, powinien wyznaczyć sobie cel, który będzie wydawał mu się zdecydowanie ponad jego siły. Niech to będzie wyzwanie, które rysować się będzie naprawdę nieosiągalnie. Ta rzecz – to zadanie, powinno być na tyle wielkie, że postrzegać je będziemy w kategoriach szaleństwa, a czasami i totalnej głupoty. Nie chodzi tu o robienie czegoś głupiego lub pozbawionego sensu. Wyzwanie to powinno być ściśle związane z tym, co robimy do tej pory i w czym realizujemy się na co dzień.
- Jeśli ktoś jest biegaczem – niech jego wyzwanie dotyczy biegania.
- Jeśli ktoś każdego dnia pracuje w biurze – niech wyzwanie dotyczy właśnie tejże pracy.
Chodzi o to, aby pomimo swojego pozornego przerastania naszych możliwości, ten cel, niejako pasjonował nas i napawał nas nutką ekscytacji. Nie muszę chyba pisać, że jeśli młody chłopak zakochany w piłce nożnej, rzuci sobie wyzwanie wydziergania 10 swetrów w ciągu dnia, to nie podoła, bo się tym nie interesuje, prawda?
Z własnego doświadczenia wiem, jak wielką moc mają w sobie takie z pozoru nieosiągalne wyzwania. Potrafią zbudować charakter człowieka jak nic innego. Żadna książka pod słońcem nie jest w stanie zastąpić tego, co sami możemy przeżyć. Ponadto ważne jest też to, co sami możemy się o sobie dowiedzieć w takich chwilach – bądź co bądź – także cierpienia. W końcu wielkie wyzwanie oznacza też nie rzadko poświęcenie i totalny brak komfortu. Tego nie da się uniknąć, ale właśnie dlatego jest to tak bardzo pouczające.
Sama rzetelna próba realizacji takiego wyzwania potrafi odmienić człowieka. Prawdziwe zaangażowanie się w wypełnienie tego jednego, jedynego i jakże wielkiego celu, potrafi napełnić nas nie tylko motywacją, ale szczerym zwiększeniem samooceny we własne siły.
Wyzwanie odkrywa nasz wewnętrzny potencjał.
Jednak największą korzyścią płynącą z takiego działania jest całkowite przemodelowanie swojego sposobu postępowania. Nagle okazuje się, że to, co robiliśmy do tej pory, było tylko namiastką tego, na co nas naprawdę stać. Uświadamiamy sobie, że nasze codzienne starania to tylko igraszka w porównaniu do tego, co tak realnie możemy zdziałać. W ten sposób zwiększa się nasza efektywność. Zaczynamy bardziej wierzyć w siebie i dostrzegamy, że nasza granica bólu, cierpienia, wytrzymałości i jakiejkolwiek umiejętności, jest o wiele dalej, niż mogliśmy sądzić. Od momentu zrozumienia tego wszystkiego, zaczynamy działać szybciej i lepiej. Stajemy się jeszcze lepsi w tym, co robimy, bo nagle odkrywamy w sobie nowe pokłady możliwości.
Możliwości, które zostały przez nas odnalezione, poprzez postawione sobie wyzwanie i próbę jego realizacji. Możliwości, które zawsze w nas były, ale nigdy nie potrafiliśmy w nie uwierzyć. Dopiero coś tak namacalnego, jak przekonanie się na własnej skórze, na co nas stać, daje nam jasny obraz tego, że w rzeczywistości możemy zrobić o wiele więcej.
Potrzebujesz przykładu? Posłuchaj mojej historii.
Kiedy mój przebiegany tygodniowy dystans oscylował w granicach 10 – 20 kilometrów, zapisałem się na bieg górski, w ramach którego miałem do pokonania ponad 80 kilometrów po górach. Całość rozłożona była na dwa dni, ale nie zmienia to faktu, że dystans i warunki były zdecydowanie ponad moje siły. Pragnąłem jednak tego, o czym jest ten cały tekst. Chciałem się sprawdzić. Łaknąłem wyzwania. Oczywiście, że ten pomysł był irracjonalny, a chęć jego realizacji zakrawała na żart, ale mimo to stanąłem na linii startu.
Niestety, zmagania zakończyłem po pierwszym dniu i prawie czterdziestu przebiegniętych/przemaszerowanych kilometrach. Byłem tak zmordowany, że przez trzy kolejne dni uczyłem się chodzić, a paradoksalnie ze zmęczenia nie mogłem spać. Podczas zawodów łapały mnie skurcze, a ból mięśni był nie do wytrzymania. Bolało mnie wszystko, ale nie to było najważniejsze. Pomimo że moje wielkie wyzwanie zakończyło się fiaskiem, to nauczyłem się czegoś bardzo ważnego o sobie samym.
Czego się nauczyłem?
To, co do tej pory robiłem na treningach i co wydawało mi się moim absolutnym maksimum zdolności, było niczym w porównaniu do tego, co zrobiłem tam – na Babiej Górze. Czy wstąpiły we mnie jakieś ukryte moce? Jasne, że nie. Po prostu wykorzystałem drzemiący we mnie potencjał, który jest w każdym z nas. Tylko że ukryty. Wydobyłem go na światło dzienne. Trudno byłoby mi to zrobić w normalnych treningowych warunkach, ale na zawodach, gdzie stawka była o wiele wyższa, dałem z siebie tyle, o ile nigdy bym siebie nie posądził.
I nie chcę być gołosłowny. Bo to zadziałało i dało swój efekt.
Efekty nauki.
W ostatnich kilku latach nigdy nie przebiegłem więcej niż 15 kilometrów za jednym razem. Pamiętam, kiedy zrobiłem to w maju i myślałem, że umrę. Dosłownie. Miałem dość. Od tej pory nie trenowałem jakoś przesadnie, a mój trening można nazwać naprawdę mocno rekreacyjny. Po prostu sobie biegałem, ale bez większego składu, ani ładu. Niemniej jednak przyszedł czas, kiedy w ramach małej rodzinnej tradycji, wraz z bliskimi przeszedłem blisko 21 kilometrów. Coroczna zasada była taka, że w jedną stronę maszerujemy, a w drugą wracamy samochodami.
Jednak raptem kilka dni przed dniem wędrówki wpadłem na pomysł nowego wyzwania. Wyzwania, które miało się odbyć bagatela – 10 dni po moim powrocie z gór, czyli z poprzedniego nieudanego wielkiego celu, który jak już wspominałem – wiele mnie nauczył. Otóż, chciałem wrócić biegiem, co oznaczało, że decydowałem się na ponad 40 kilometrów pokonanych na nogach. Dla chłopaka, który prawie umarł po przebiegnięciu kilkunastu kilometrów, miał to być nie lada wyczyn.
Ale wiecie, co?
Udało się. I nie piszę tego dlatego, że się chwalę. Miałem wiele kryzysów, a moje kostki wołały o ratunek jakieś 15 kilometrów przed celem, ale mimo to, nie poddałem się. Wiecie dlaczego? Bo miałem w głowie to, co czułem w górach. Ten ból. To cierpienie. Widziałem przed oczami tę granicę swojej wytrzymałości i zrozumiałem, że dam radę, bo jestem silniejszy, niż myślę. I nie pomyliłem się.
Duma ze zrobienia czegoś pozornie niemożliwego.
Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak wielką dumę z siebie może czuć człowiek, który zrobi coś, co wydawało mu się do tej pory kompletnie niewykonalne. Nagle zacząłem patrzeć na siebie w zupełnie inny sposób. Wiem teraz, że mogę zrobić więcej i poznałem swoje granice. Czuję, że mogą one zostać wystawione na jeszcze cięższą próbę, bo wierzę, że my wszyscy jesteśmy silniejsi, niż przypuszczamy. Takie jedno wyzwanie w jednej dziedzinie, można przenieść na całe życie. Bo jeśli odkryłem drzemiący we mnie potencjał w sporcie, to dlaczego nie miałbym tego zrobić w nauce albo czytaniu?
Stawiaj sobie cele w dziedzinie, którą naprawdę kochasz.
Właśnie o to Was wszystkich proszę. O stawianie sobie wyzwań w tej dziedzinie, w której chcecie się realizować. Warto wyznaczać sobie cele, które z pozoru wyglądają na absolutnie nieosiągalne. Obiecuję Wam, że już sama próba zdobycia ich, podczas której dacie z siebie więcej niż do tej pory, zaowocuje całkowicie inną mentalnością. Spojrzycie na siebie i swoje życie innym okiem. Wzrokiem, który będzie sięgał dalej i wyżej, gdzieś poza horyzont, który w rzeczywistości będziecie mogli osiągnąć. Jak widzicie z przykładu, który Wam podałem, jedno wielkie wyzwanie sprawiło, że zrealizowałem drugie, które wydawało się nie do zrobienia. Nie chodzi tu o jakiś mistyczny lub magiczny moment. To jest po prostu siła uwierzenia we własne możliwości. Uświadomienia sobie, że poczucie komfortu blokuje nasz ludzki potencjał. Wystarczy przekroczyć tę granicę i nagle znajdujemy się w bezmiernej otchłani, która pomimo bólu i cierpienia, oferuje nam szansę na realizację zadań, o których do tej pory nawet nie śmieliśmy marzyć.
- Jeśli jesteś początkującym pisarzem i do tej pory pisałeś trzy strony dziennie, to przez tydzień, rzuć sobie wyzwanie, że będziesz pisał nie trzy, ale trzynaście stron.
- Jeśli jesteś ambitnym księgowym, pracującym po czterdzieści godzin tygodniowo, wtedy poświęć jeden tydzień i pracuj dwa razy tyle.
- Jeśli chcesz być piłkarzem i trenujesz w klubie trzy razy w tygodniu, to postaw sobie za cel, że przez dwa tygodnie będziesz trenował każdego dnia.
Wielkie wyzwanie to wielka nagroda.
Chodzi o rzucenie sobie naprawdę wielkiego wyzwania. Nie takiego, które będzie w zasięgu naszej ręki, jak każdy inny, mądrze zaplanowany cel. Tutaj chodzi o zrobienie czegoś z pozoru totalnie głupiego. O wyzwanie, które będzie zdecydowanie ponad nasze siły i które będzie nas kosztowało wyjście poza strefę komfortu. Zauważmy, że nie musimy wypełnić tego niebotycznego zadania, aby odnieść należyte efekty, ale zawsze powinniśmy celować w sam szczyt. Przystępuj do jego realizacji z myślą, że chcesz wziąć całą pulę. Tylko w ten sposób będzie odpowiednio zmotywowany i będziesz mógł wyjść poza własną, zdradliwą strefę komfortu.
Dlaczego warto przynajmniej raz w życiu spróbować zrobić coś nieosiągalnego?
Bo może się okazać, że ta rzecz jest w naszym zasięgu, a My jesteśmy silniejsi, niż myśleliśmy.
Rzuć sobie wyzwanie.
Podejmiesz je, czy się przestraszysz?