Stephen King - „Outsider”. Kryminał inny niż wszystkie. | worldmaster.pl
#

Stephen King w najnowszej odsłonie! „Outsider” to jego kolejna książka utrzymana w duchu powieści kryminalnej, która zaskakuje na każdym kroku. Mam nadzieję, że recenzja, którą znajdziecie poniżej, pozwoli przynajmniej w części oddać prawdziwego ducha tej powieści, bo nie ukrywam, że jest to mój pierwszy raz w takiej roli. Dlatego proszę Was wszystkich o wielką wyrozumiałość. Każde wskazówki chętnie przyjmę z pokorą. Mam ogromną nadzieję, że taki sposób przedstawiania kolejnych książkowych tytułów, przypadnie Wam do gustu! Od dłuższego czasu planowałem zacząć tworzyć teksty, opisujące moje własne, subiektywne odczucia związane z przeczytanymi przeze mnie książkami. Od razu zaczynamy mocno i z wielkim przytupem, bo na pierwszy ogień wędruje jedyny i niepowtarzalny – Stephen King.

stephen king

Źródło: www. popwpis.blox.pl

Będę się starał być maksymalnie obiektywny w swoich słowach. Nigdy nie ukrywałem i nie mam zamiaru tego robić, że Stephen King jest dla mnie prawdziwym bożyszczem. Mogę śmiało powiedzieć, że moje półki uginają się pod ciężarem jego powieści. W ostatnich dniach dołączyła do mojej kolekcji jego najnowsza książka, która była dość hucznie zapowiadana. Mowa tu oczywiście o książce pod tytułem…

„Outsider”

Zanim przejdziemy do szczegółów i zagłębimy się w mroczny świat, tworzony przez Kinga z tak wielkim pietyzmem i skrupulatnością, chciałbym przybliżyć Wam garść suchych statystyk. W końcu, kto ich nie lubi? Wyjdźmy zatem od ogółu, do szczegółu!

infografika

Jak widzicie na powyższej infografice, książka liczy 640 stron (w delikatnym zaokrągleniu), co myślę, że jest całkiem pokaźną ilością. Wydawać się to może dziwne, ale zwracam uwagę na liczbę stron danej powieści szczególnie tych autorów, których wyjątkowo lubię. Mianowicie mam w sobie takie przeświadczenie, że im dłuższa książka, tym większą ilość czasu będę mógł cieszyć się ich słowami i więcej czasu będę mógł spędzić w świecie wykreowanym przez moich ulubieńców.

Jak wygląda książka?

To może dość zabawne, ale lubię zwracać uwagę także na wygląd samej książki. Oczywiście nie to jest w niej najważniejsze, ale zwyczajnie uważam, że okładka powinna w jakiś sposób zachęcać czytelnika do jej kupna. Przedstawiać pewną historię, której rozwinięcie znajdzie na kolejnych setkach stron. W tym przypadku okładka przyprawia o delikatny zawrót głowy, gdyż jak widzieliście już na zdjęciu – mroczna postać została na niej odwrócona do góry nogami. Nie śmiejcie się, ale kilkukrotnie brałem do ręki książkę nie od tej strony i dopiero po jej otworzenie uświadamiałem sobie, że trzymam ją niewłaściwie. Sam jej wygląd budzi w nas pewne podejrzenia i wprowadza w ton pewnej mroczności oraz tajemniczości.

Nie uważam, że jest to prawdziwe arcydzieło, gdyż na pierwszy rzut oka wygląda na zrobioną dość niedbale (szczególnie postać na niej przedstawiona), ale myślę, że idealnie współgra to z fabułą książki. Pod jakim względem? Oczywiście szczegółów Wam nie zdradzę, ale napomknę tylko cichutko, że i tam jest pewna „postać”, która objawia się momentami jako ktoś nie do końca „dorobiony” przez matkę naturę. Więcej nie powiem!

Kryminał w stylu Kinga.

„Outsider” to kolejna już powieść, w której Stephen King postanawia odejść od swojego sztandarowego gatunku fantasy, na rzecz kryminału. Oczywiście nie porzuca fantastyki kompletnie, bo tak samo, jak i w jego trylogii z Billem Hodgesem (starym, dobrym Det. Em.), tak i tutaj znajdują się elementy nie z tego świata, które niejednego czytelnika mogą przyprawić o gęsią skórkę. W końcu to jest Stephen King. On nie potrafi zadowolić się tylko zwykłym rozlewem krwi.

stephen king

Książka delikatnie zaskakuje, bo od samego początku zostajemy niejako wrzuceni w wir akcji. Różni się od typowych kryminałów, gdzie zazwyczaj wszystkie strony to tylko sposób dochodzenia do punktu kulminacyjnego, który jawi się na ostatnich kartach książki. Tutaj, co może być dość zaskakujące, kto po raz pierwszy ma styczność z tym autorem, w zasadzie na samym początku poznajemy rozwiązanie sprawy…

„Outsider” to nie kolejne żmudne, policyjne dochodzenie…

I tutaj pojawia się pierwsza poważna myśl, która nurtowała mnie podczas przerzucania kolejnych stron. Coś mi tu nie pasowało, bo wszystko wydawało się takie proste… Zdecydowanie zbyt proste! W tym aspekcie podzielałem opinię jednego z głównych bohaterów, którym jest Ralph Anderson. Jednak byłem od niego zdecydowanie bardziej powściągliwy w swoim zachowaniu i nie zachowywałem się tak bardzo emocjonalnie jak on, o czym przekonacie się, czytając tę powieść. Jeśli powiedziałbym, że zachował się nieprofesjonalnie, jak na detektywa policji przystało, to myślę, że byłoby to zdecydowanie zbyt mocne niedopowiedzenie. Choć, czy można się temu dziwić, skoro jest się ojcem dziecka, który miał kontakt z domniemanym mordercą?

Poza tym on także zostaje wrzucony w wir akcji tak jak i czytelnik. Informacja o brutalnym morderstwie w niedużym mieście Flint City wstrząsa wszystkimi. W mieszkańcach budzi to jeszcze większą odrazę i jeszcze większy strach, bo ginie mały chłopiec o nazwisku Peterson. Morderstwo jest tym brutalniejsze, bo na miejscu zbrodni znaleziono gałąź sterczącą z odbytu tego niewinnego dziecka oraz wszystkie ślady wskazują na fakt, że sprawcy sprawiło to nie małą przyjemność. Również seksualną. Ponadto, jak ustalą śledczy – młodej ofierze brakuje niektórych części ciała… W porównaniu do typowych kryminałów nie ma tutaj żmudnego dochodzenia. Winny znajduje się już na pierwszych stronach książki. Jest nim nie kto inny, jak znany i lubiany przez wszystkich szkolny nauczyciel oraz trener drużyny bejsbolowej o imieniu Terry, który podczas publicznego zatrzymania, wydaje się równie zdziwiony, jak setki przyglądających się mu par oczu.

I jeśli teraz myślicie, że zdradzam Wam fabułę książki, to grubo się mylicie. To tylko kropla w całym wielkim morzu domysłów, informacji i potwornych komplikacji, z jakimi zetkną się policjanci oraz detektywi z Flint City. Napiszę tylko, że czegoś takiego jeszcze nie widzieliście – tak samo, jak Ci, którzy prowadzą śledztwo, czyli m.in. wcześniej wspomniany Ralph Anderson.

Nic nie jest proste. Wszystko jest możliwe.

Stephen King daje czytelnikowi bardzo wartką akcję. Nie ma wielu czasu do rozmyślań. Nie znajdziecie tutaj nużących opisów domów z sąsiedztwa albo wyglądu trawnika domu z naprzeciwka. Wydarzenia rozgrywają się w dość szybkim tempie, a ja zagłębiając się w nie coraz bardziej, odnosiłem wrażenie, że im dalej jestem, tym mniej wiem. Mimo że pozornie powinno być na odwrót. Całość opakowana jest w wyjątkowo przemyślanym klimacie. Na początku wszystko w naszej głowie widnieje w dość normalnych barwach. Brutalne morderstwo nie różni się raczej w tej kwestii od innych, które możemy znać z kryminałów innych autorów. Jednak, kiedy poznajemy zeznania kolejnych świadków oraz w końcu, kiedy wraz z detektywem Andersonem poznajemy kolejne, nieznane fakty rozumiemy, że to, co wydawało się dla nas tak bardzo jasne, w rzeczywistości jest o wiele bardziej pogmatwane i mroczne…

mroczna książka

Niczego w tej historii nie możemy być pewni. Jak możemy tego dokonać, skoro otrzymujemy niezbite dowody wskazujące na to, że ktoś kogoś zabił, ale także nic takiego nie zrobił? Komu ufać? Kto kłamie? Kto mówi prawdę? Kierować się intuicją, czy detektywistycznym doświadczeniem? I przede wszystkim, kim jest tytułowy Outsider?!

Panie i Panowie! Oto niepowtarzalna Fantastyka!

Od ilości rozwiązań i możliwości może zakręcić się w głowie. Tym bardziej że w pewnym momencie następują tak gwałtowny zwrot akcji, który mógłby stanowić wcale nieliche zakończenie dla wielu dobrych kryminałów. Jednak nie u kogoś takiego, kto nazywa się Stephen King i ma swoim dorobku kilkadziesiąt światowych bestsellerów. U niego w tym momencie rozpoczyna się dopiero jego sztandarowa gra, w której pomimo utrzymywania tonu kryminału, czuje się jak ryba w wodzie. Na scenę niepostrzeżenie zaczyna wkraczać fantastyka, która pomimo niedominujących tonów, wyraźnie rysuje się na kolejnych stronach tej powieści. Jednak nie martwcie się, bo w pewnym momencie doznacie niemałego zaskoczenia! Przynajmniej tak było w moim przypadku!

Nie mogę zdradzić Wam, co to będzie, ale dla tych, którzy dość dobrze zaprzyjaźnili się z Kingiem, mogę tylko powiedzieć, że będzie to jak naprawdę świetne spotkanie dobrego przyjaciela po latach. Stary „Det. Em.” byłby zadowolony! Poza tym dzięki temu poznamy genezę nazwy „Outsider” i uświadomimy sobie kim lub czym on jest. Przy okazji zaznajomicie się z kilkoma legendami lub bajkami prosto z latynoskich krajów. Uwaga! Mogą przyprawić Was one o nocne koszmary. Pojawienie się tego „nowego wątku” będzie miało także znaczny udział w dalszym toku powieści i w życiu naszego głównego bohatera Andersona. Być może nawet dzięki temu ocaleje…

Książka nie tylko do zabawy.

Podstawowe pytanie, jakie wszyscy powinniśmy sobie zadać,przed przystąpieniem do lektury, brzmi, czy outsider jest kimś, czy czymś? Prawdę mówiąc, nawet po przeczytaniu tej lektury… Nie. Nie powiem Wam tego. Musicie się sami o tym przekonać i sami wyciągnąć własne wnioski. Ostrzegam! Nie będą one aż tak bardzo jednoznaczne.

książka

Gdzie jest góra, a gdzie dół??

Stephen King zawarł w swojej książce wszystko, czego potrzebuje każdy czytelnik, aby przeżyć niezapomnianą przygodę. Z niesamowitą wprawą, w zupełnie swoim stylu połączył wątki kryminalistyczne, z fantastycznymi. Umiejętnie żongluje światem rzeczywistym i fikcyjnym. Stworzył barwne postacie, które na swój sposób są urokliwe i charakterystyczne, i chcąc tego czy nie – z którąś na pewno się uosobimy. Pragnę, abyście zwrócili także uwagę na czające się gdzieś w środku przesłanie, które zostało wypisane między wierszami. Czytając tę powieść, zwróćcie uwagę i zastanówcie się, czy dookoła Was nie czai się gdzieś tytułowy Outsider? Nie chcę Was straszyć i nie taki jest mój zamiar, ale to określenie może pasować do zdecydowanej większości ludzi, którzy znajdują się w naszym otoczeniu… W końcu bardzo często – czasami nawet nieświadomie, przybieramy różne maski, przeistaczając się w zupełnie innych ludzi, prawda?

„Wszechświat bez końca”.

Jeśli zastanawiacie się, czy warto kupić tę książkę, to odpowiadam:

Tak, zdecydowanie warto.

Jednak na pewno nie jest ona dla każdego. Jeśli jesteś poszukiwaczem typowych kryminałów, który w dedukcji kieruje się zdrowym rozsądkiem i logiką, to niestety, ale nie odnajdziesz się w tym, co Stephen King zawarł w tej książce. Także, jeśli nie lubisz dreszczyku emocji oraz nutki strachu, to proponuję, żebyś jej nie kupował, bo choć nie jest to typowy horror, jakim raczył już nas w przeszłości ten autor, to fabuła momentami zahacza o informacje, które potrafią pobudzić naszą wyobraźnię do wzmożonej pracy. Natomiast, jeśli lubisz przeżyć niezapomnianą przygodę w klimacie kryminału, okraszonym nutką fantastycznych wydarzeń oraz poczuć dreszczyk grozy na całym ciele, to kupuj ją jak najszybciej. Ostrzegam Cię jednak już w tym momencie, żebyś podczas swojej czytelniczej dedukcji odrzucił na bok to, co wiesz i wyzbył się tego, co kieruje światem, w którym się obracasz.

Zanim przystąpicie do lektury, pamiętajcie, że tak naprawdę…

Wszechświat nie ma końca. Wszechświat jest bez końca. I lepiej w to uwierzcie, bo stary dobry Bill Hodges wiedział, co mówi.

Recenzja – podsumowanie.

recenzja

„Outsider” Stephena Kinga oceniam na mocne 9. Dlaczego nie 10? Czysto z osobistych względów. Po prostu ja cały czas czekam na kolejną, nową powieść tego prawdziwego mistrza pióra, który ponownie zabierze mnie w kompletnie wyimaginowany świat. Dokładnie tak, jak zrobił to w cyklu „Mrocznej Wieży”, czy chociażby „Bastionu”. Bo choć książka jest świetna i sam King coraz lepiej czuje się w klimacie kryminalistycznym (i moim zdaniem bardzo sprawnie łączy w tym aspekcie wątki realne z fantastycznymi) to całkiem subiektywnie, nadal brakuje mi tego całkowitego zanurzenia się w świecie, kompletnie oderwanym od rzeczywistości.

Mimo to „Outsider” jest książką świetną, która niejednokrotnie przyprawi Was o niepokojący dreszczyk grozy.

Bójcie się tego, który ma słomki zamiast oczu.

IV. Kobieta z bliznami

Mój stan psychiczny był tak zły, że doktor podjęła decyzję, żeby wypuścić mnie na jedną dobę do domu. W tym wszystkim był uknuty plan, pomiędzy lekarką a moim mężem.

Nie mogłam nic na siebie ubrać, więc ubrano mnie w dwa prześcieradła. Było mi obojętne jak wyglądam, w głowie miałam jedno – DOM.

Jak wyszłam na zewnątrz poczułam promienie słońca, zapach wiosny, śpiew ptaków i jedna myśl, jadę do domu.

Nagle doceniasz to wszystko, co miałaś wcześniej ale nie zauważałaś. Kiedy promienie słońca otuliły moją twarz, śpiew ptaków, hałas uliczny sprawił tyle radości. Poczułam, że wracam. Wracam do życia, wracam do wszystkich.

Kolejne złudzenie.

Podróż była koszmarna, nie mogłam usiedzieć w samochodzie, wszystko mnie bolało, oczy bolały od światła. Zasnęłam. Obudziłam się pod domem. Widziałam kolegę, przywiózł zaproszenie na ślub. Spuściłam głowę tak nisko jak tylko mogłam. Nie chciałam, żeby mnie zobaczył jak wyglądam.

Popołudniu przyjechała koleżanka, Dorota moja fryzjerka. Coś trzeba było zrobić z włosami. Sama nie dawno wzięła ślub i przywiozła zdjęcia. Rozmawiałyśmy o weselu i oglądałyśmy zdjęcia.

Z włosami za bardzo nie dało nic się zrobić, nadpalone, splątane trzeba było ściąć na jeżyka. Było mi obojętnie jaką będę miała fryzurę, najważniejsze doprowadzić się trzeba było do jakiegoś stanu, wyglądu. Po ostrzyżeniu, umyciu głowy okazało się że mam rude włosy. Przecież przed samym wypadkiem je farbowałam. Pomyślałam, nie jest źle. Chociaż głowa będzie jakoś się prezentować.

IV.KobietaZbliznami

Tak, kochani. Podczas tego całego szpitalnego horroru, potrafiłam czasami żartować.

Później przysnęłam. Maż rozmawiałam, ale nie pamiętam dzisiaj z kim. Słyszałam tylko, że przeszczep, musimy ją do jutra podnieść psychiczne, żeby operacja się udała.

Udawałam, że śpię. Chciałam jak najwięcej się dowiedzieć. Jaki przeszczep? Kiedy?

Gdzie? Po co? Dlaczego on wie, wszyscy wiedzą a ja nic nie wiem?

Wpadłam w szał. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. Leżałam na dole w salonie. Zaczęłam się dusić, nie mogłam złapać powietrza, łzy zalewały mi twarz. Zaczęłam wymiotować, szlochać, próbować coś mówić. Oni coś do mnie mówili. Podali leki. Zasnęłam.

Niedziela. Poranek. Mąż śpi na fotelu. Cisza. Ptaki śpiewają w ogrodzie. Chcę wstać, ale nie mam siły. Nie wiem jak on to robi, ale od razu się obudził i jest obok. Nie może mnie dotknąć, bo każdy dotyk powoduje ból. Głaszcze mnie po głowie, pyta się czy coś podać. Chcę pić. Tylko pić. Nie jestem głodna. Od wypadku prawie nic jem. Schudłam. Dużo schudłam. Na oko z 15 kg będzie. W domu cisza. Dzieci jeszcze śpią. Pomiędzy nami cisza. Wiemy co się za chwilę wydarzy. Do 13:00 mam wrócić do kliniki. To była tylko doba. 24 h w domu. Łącznie z przejazdem. Zaczynam płakać, prosić, gdybym mogła uklękła bym, żeby tylko tam nie wracać. Jak ja go proszę, błagałam, płaczę, próbuję wypowiadać kolejne słowa, żeby tylko mnie nie odwoził. Krzyczę, że już mnie nie kocha, że mnie chce, że chce mnie tam zostawić, tam w klinice. Chcę zostać w domu. Przecież nic mi nie jest. Nie zdaje sobie sprawy, jak krytyczny jest mój stan.

Krzykami, groźbą prosi żebym się pozbierała. Muszę wstać. Wsiąść do tego cholernego samochodu. I znowu te same pytania w głowie: Czy on mnie już nie kocha, że mnie tam odwozi? Czy już mnie nie chce?

Nie wiem gdzie są dzieci. Nie pamiętam kto był jeszcze w domu i kto z nimi został.

Pogoda jest cudowna. Czuję jak słońce przedziera się przez okno samochodu. Parzy mnie, rani w oczy. Proszę, żeby coś z tym zrobił. Stajemy na drodze. Zakłada pieluchy tetrowe na szyby, żeby słońce mnie nie raziło. Jedziemy. Cisza w samochodzie. Co chwile patrzy na mnie, próbuje dotykać, ale moja wściekłość jest tak wielka, że chyba się boi tego.

Dojeżdżamy do Gdańska. Zatrzymuje nas do rutynowej kontroli służba celna.

Wpadam w szał. Chcą zobaczyć czemu szyby w samochodzie są tak osłonięte.

Płaczę po cichu, żeby mnie nie usłyszeli. Mąż coś im mówi, pokazuje. Puszczają nas.

Wyję, wyję z bólu i z tej bezsilności. Jestem bezbronna jak małe dziecko.

Klinika, mój pokój. Łóżko nietknięte. Tak ja je zostawiliśmy wczoraj, tak wszystko wygląda. Zdążyłam się już oswoić z tym miejscem. Zaczynam czuć, że należy do mnie ten pokój. Trzy łóżka nadal puste. Mój stan psychiczny jest tak zły, że nikogo nie kładą do mojego pokoju. Chyba nawet podczas obchodów porannych, mocno zaznaczam, że chcę leżeć sama. Nie chcę nikogo obok, żadnej innej obecności.

Poniedziałek. Dzisiaj oficjalnie dowiaduję się o operacji. Przeszczep skóry na klatkę piersiową i szyje. Nie chcę tego słuchać. Nie chcę nic wiedzieć. Jestem okrutna. Nie chcę podpisać zgody na operację. Decyzję razem z lekarzem podejmuje mąż. Zamykam się jeszcze bardziej w sobie.

Nienawidzę wszystkich.

Dlaczego mi to robią? Dlaczego on mi to robi? Czy nie widzi, że ja się boję, że nie mam już siły. Chcę świętego spokoju. Dlaczego sama o sobie nie mogę decydować? Dlaczego inni o mnie decydują? Tak się boję, tak cholernie boję.

Czuje się taka samotna. Czuje się taka wypruta. Niech spierdalają wszyscy. Nie chcę was widzieć.

Wieczorem przychodzi anestezjolog żeby przeprowadzić wywiad. Ogląda gardło i czy dam radę otworzyć buzię. Nic z tego bełkotu lekarskiego nie rozumiem, a może przez wściekłość nic nie chcę rozumieć. Zadaję mnóstwo pytań, jak małe dziecko. Anestezjolog ze spokojem wszystko tłumaczy. Uspokaja mnie. Mówi, że podadzą na noc tabletkę, żebym zasnęła. Wywiad skończony. Płaczę, czuje się taka samotna. Dzwonię do domu. Pytam się czy mnie jeszcze kocha, czy będzie rano przed operacją, czy jak umrę to zaopiekuje się dziećmi. Płaczemy, choć on się stara nie da tego poznać po sobie.

Myślę, czy gdybym umarła to znajdzie sobie inną. Co z dziećmi? Czy da radę je sam wychować? Zastanawiam się czemu zakochał się we mnie. Podobno mężczyźni wybierają kobietę swojego życia na podobieństwo matki, a my się tak cholernie różnimy. A może jemu to się podobało, może go to podniecało że jestem tak cholernie inna. Zawsze twierdził, że najpierw zakochał się w moich oczach.

Znowu dzwonię, chcę tylko usłyszeć jego głos.

I. Kobieta z bliznami

II. Kobieta z bliznami

III. Kobieta z bliznami

II. Kobieta z bliznami

Pewnego ranka obudziłam się i zobaczyłam męża. Miał łzy w oczach. Jak zdarzył się wypadek był w tym czasie za granicą. Nie wiedziałam czemu jest taki wystraszony, nic do mnie nie docierało. Uśmiechnęłam się do niego i powiedziałam, że nic mi nie jest, że chcę do domu. Przepraszałam go za to, co się wydarzyło, że nie chciałam. Do dzisiaj tego nie rozumiem, czemu go przepraszałam. Powiedział, że wyglądam jak chomik. Zaczęłam się śmiać.

kobieta z bliznamiDalej prawie nie chodziłam, więc nie wiedziałam jak wyglądam.Przez pierwsze dni dostawałam histerii. Nie chciałam jeść. Całymi dniami leżałam i płakałam. Mąż opiekował się mną na tyle ile mógł. Mył, prosił żebym jadła, żebym się nie poddawała, prosił o kolejne dawki morfiny. Pierwsze dni były przeplatane na zmianach opatrunków, moich napadów krzyku, płaczu i zasypianiu. Czasami nawet przez sen krzyczałam i płakałam. Mąż przyjeżdżał codziennie, żebym tylko czuła, że jest obok. Lekarze czekali aż narodzi się nowy naskórek, ale nic się nie działo. Codzienne zmiany opatrunków były tak bolesne, że nie wytrzymywałam z bólu, każde w kłucie igłą powodowało, że żyły pękały. Doszło do tego, że na widok igły dostawałam takiej histerii, że nie można było mnie uspokoić.

To była istna walka emocjonalna, słowna i wzrokowa, pielęgniarek i moja. Nie wiem jak to się stało, ale podjęto decyzję, że będą mnie usypiać do zmian opatrunków. Wtedy podjęto też decyzję, żeby założyć centralne wkłucie, w ten sposób będzie można pobierać krew do badania ale także podawać leki. Przez te kilka dni w klinice tak siadłam psychicznie, że sprowadzono do mnie lekarza psychiatrę. Przyszła jakaś młoda dziewczyna, prawie ze mną zdania nie zamieniła i wyszła. Przepisała jakieś prochy i tyle. Do tego wszystkiego jeszcze doszło jąkanie, wywołane pewnie całym tym przeżyciem.

W międzyczasie była Wielkanoc, którą z rodziną spędziliśmy w moim pokoju szpitalnym. A miało być tak pięknie. To miały być pierwsze święta wielkanocne w nowym domu. Śniadanie wielkanocne w salonie, dzieci buszujące w ogrodzie w poszukiwaniu króliczka, dużo śmiechu i wspólnie spędzonego czasu. A było łóżko szpitalne, nieklejące się rozmowy i smutek. Nawet dzieci się nie cieszyły, że króliczek przyniósł wymarzone prezenty. W tym dniu dzieci pierwszy raz przyjechały do kliniki i pierwszy raz mnie zobaczyły jak wyglądam. Synek od razu garnął się do mnie, a córka już starsza więcej rozumiała, przyglądała tylko mi się. Taka była Wielkanoc, taka nie wymarzona, taka niecodzienna, jakby nieprawdziwa.

Chodzę okryta prześcieradłem, bo szlafrok jest zbyt ciężki. Drażni moją skórę, ale jaką skórę, przecież jej nie ma. Przecież nie ma ciała. Ja pierdolę, jeszcze nic do mnie nie dochodzi, ale żyję w takiej niepewności od kilku dni, że psychicznie nie daję rady.

Do tej pory widziałam skrawki swojego ciała. Brzydzę się tym co widzę, jest ohydne, nie jest moje. Gdzie jest moje ciało! Chcę krzyczeć, ale nie mogę. Poprzez dotyk czuję tylko tłustą twarz. Każą ją ciągle smarować wazeliną. Nie czuję ust, prawe ucho boli. Nawet nie wiem, że kawałek się spalił. Dłonie mam dalej w opatrunkach. Nie mogę się ubrać. Nie mogę nic. Nawet nie wiem jaki dzień tygodnia. Mam wielką pustkę w głowie. Nie pamiętam niektórych słów, wyrażeń, nie umiem nazwać rzeczy. Czy oszalałam? Co się ze mną dzieje? Dlaczego wszystko konsultują z moim mężem, a mi mówią mi tylko szczątki? Łzy płyną i ta niepewność. Dlaczego przeżyłam? Czemu się nie spaliłam? Po co mnie ratowali? Te pytania będą później powracać z podwójną mocną i nabierać innych kolorów. Czarnych kolorów.

Unikam na wprost ściany z lustrem. Boję zobaczyć się, bo nie wiem jak wyglądam. Lustro kusi, ciekawość jeszcze większa. I tak kilka godzin mija i ta niepewność. Podchodzę, niby próbuję się umyć a jednocześnie chcę spojrzeć w lustro. I stoję, wryta, widzę odbicie ale nie wiem kto to. Wielkie oczy, brak rzęs, usta nienaturalne, twarz jakby bez skóry, nadpalone brwi i spalone, splątane włosy. Włosy, gdzie są moje piękne długie loki, nawet nie wiem jaki kolor w tej chwili mają, nierozczesane, jeden wielki splot, nieład. Patrzę i nie wierze, to nie ja. Nogi się pode mną uginają, łzy cisną się do oczu, nie mam siły krzyczeć i jedna myśl „kim jest ta kobieta po drugie stronie lustra?”. Dalej nie wiem jak wyglądam, bo całe ciało mam w opatrunkach.

Boże, dlaczego ja, za co?

Nagle zdałam sobie sprawę, że od kilku dni wszyscy mnie widzieli, oglądali, nawet mój facet. Zaczęłam czuć obrzydzenie do samej siebie i zastanawiać się, jak może mnie on oglądać, dotykać, myć, karmić mój mężczyzna skoro wyglądam z jak najgorszego horroru. Wtedy pierwszy raz zaczęłam świadomie zadawać sobie pytanie, „dlaczego, dlaczego ja? co takiego zrobiłam w życiu, że teraz tak muszę cierpieć”.

Wracam do łóżka. Leżę nieruchomo. Chcę umrzeć. Zasypiam.

Za dużo z tamtego czasu nie pamiętam, mam jakieś przebłyski. Pewnie zapamiętałam te sytuacje, które najbardziej wywarły na mnie jakieś emocje psychiczne.

Spoglądam w dół przez okno, leżę na drugim piętrze starego budynku. Do południa słońce przedziera się przez rolety. Na dole widzę chodzące koty, jest ich dużo. Po drugiej stronie widzę jak pakują narzędzia do operacji. Mój codzienny wieczorny widok, jak zostaję już sama. Wtedy płaczę, nie umiem znieść tej rozłąki, nie mam do kogo się odezwać, nie ma mnie kto pogłaskać, dotknąć. Nie ma mojego mężczyzny.

Mówią na oddziale, że jestem rozpieszczona przez męża, jak księżniczka. Zaczynam wszystkich ustawiać, a może oni dla świętego spokoju czasem sami się poddają, żeby tylko nie słuchać tych moich wyzwisk, krzyków i nieustającego płaczu.

Księżniczka, chyba piekła.

cdn…

I. Kobieta z bliznami

III. Kobieta z bliznami 

I. Kobieta z bliznami

Pamiętam wszystko jak przez mgłę, czasami tak wyraźnie, że aż bardzo boli.

Zapisując kolejne kartki, otwieram to wszystko co przeżyłam. Czasami łza zakręci się w oku. Zastanawiam się, skąd wtedy miałam na to tyle siły. Jak bardzo chciałam nie żyć, a jednocześnie chciałam żyć. Przecież wtedy cały świat runął. Boże, przecież wtedy nie miałam ciała, byłam nikim. Byłam jedną skwarką i myślałam, że na świecie już nie ma brzydszej osoby od ciebie. Nawet nie przypominałam człowieka, a co dopiero kobiety.

kobieta z bliznami

Chciałam tylko podrzucić do kominka i wrócić do sypialni do łóżka i spokojnie obejrzeć serial. Wieczorem razem z dziećmi leżałam w wielkim łóżku, w sypialni oglądaliśmy coś tam w tv i rozmawialiśmy. Mieszkaliśmy od niespełna roku w nowym domu. Wszystko jeszcze pachniało nowością, wiele rzeczy było do wykończenia, ale dla nas najważniejsze było, że mamy dom z ogrodem, nasz azyl na ziemi. Rano pod dom podchodziły sarny, zające, bażanty i popijając herbatę podziwialiśmy naturę.

Chciałam tylko podrzucić drewno do kominka, nic więcej.

Nie pamiętam co się stało, nawet nie wiedziałam, że się palę. Słyszałam tylko jakby w oddali jak córka woła „mamo palisz się”. Pobiegłam do łazienki, zaczęłam oblewać się wodą. Byłam sama z dziećmi w domu i nie byłam do końca świadoma co się wydarzyło. Córka zadzwoniła po sąsiadów. Wezwali karetkę. Krzyczałam po co, przecież nic mi nie jest. Nawet mnie nie bolało. Na dole w domu nie było lustra, więc nawet nie wiedziałam jak wyglądam. Prosiłam, żeby pomogli mi się ubrać, posprzątać w salonie i pójdę spać. Wezwali kartkę i byłam na nich wściekła, przecież mnie nic nie bolało. Kiedy usłyszałam sygnał karetki, myślałam że szlak mnie trafi. Poczułam taki ból, którego nie da opisać się.

Nagle zaczęłam dochodzić do siebie, a raczej moje trzeźwe myślenie. Zauważyłam, że z prawej dłoni zwisa mi skóra, że całą koszulkę mam spaloną, do tego z bólu posikałam się w wannie. Krzyczałam, tak bardzo bolało. Lekarz z ratownikiem medycznym jak mnie zobaczyli, zaczęli szybko działać. Próbowano założyć mi wenflon, ale żyły pękały. Przez łzy, szloch, krzyk prosiłam żeby mi coś dali, bo już nie mogę. Z pokoju słyszałam jak synek płacze, córka rozmawiała z tatą.

Ratownik z lekarzem po podaniu morfiny wyjęli mnie z wanny i położyli na łóżko, przykryli folia termiczną, przypięli pasami i wsadzono mnie do karetki. Za karetką do szpitala przyjechał sąsiad. W szpitalu na SOR nie wiedzieli co ze mną zrobić. Pielęgniarki zastanawiały się czym mi twarz posmarować. Doszło do mnie, że nie wiedzą jak udzielić pomocy. Zaczęłam krzyczeć do sąsiada, żeby zadzwonił po znajomego, jest lekarzem. Jak tylko przyjechał, wszystko potoczyło się inaczej. Nie mając świadomości jak do końca wyglądam, prosiłam żeby nigdzie daleko mnie nie wysyłali. Po kilku telefonach, padło hasło Gdańsk. Nie pamiętam za dobrze samej podróży. Byłam zmęczona, na środkach przeciwbólowych (chociaż lekki ból czułam), byłam senna.

Ratownik medyczny całą drogę ze mną rozmawiałam, żebym nie zasnęła. A ja chciałam więcej morfiny i chciałam zasnąć. Dojechaliśmy do Gdańska, Uniwersytetu Medycznego. Czekała już na mnie pani doktor z personelem. Musiałam wyglądać strasznie, bo ludzie na korytarzu mieli dziwny wyraz twarzy, a widzieli tylko moją twarz. Tak naprawdę było mi wszystko obojętne, byłam tak zmęczona.

A to dopiero był początek koszmaru.

Przełożono mnie w pokoju przyjęć na łóżko. Dostałam drgawek, było mi tak zimno i tak bolało, że nie miałam siły płakać, tylko krzyczałam. Wszystkie emocje mieszały się. Nie wiedziałam co w domu, co z dziećmi. Pamiętałam ciągły płacz synka i „gdzie zabieracie moją mamę”. Nie wiedziałam, co ze mną się dzieje. Na prawej dłoni na palcu miałam obrączkę, nie zdjęli mi jej lekarze w moim szpitalu. Palec strasznie spuchł, ale pani doktor tak się zaparła żeby ratować palec, że sama przecięła tą cholerną obrączkę (a była gruba). Już wtedy powinnam zdać sobie sprawę, że to silna kobieta (psychicznie i fizycznie) i że będzie walczyć o mnie do końca. Zaczęła mnie oglądać, oczyszczać skórę, nakładać opatrunki. Nie mogła jeszcze za dużo podać morfiny bo musiała dokładnie ocenić stan mojego zdrowia. Jeszcze chyba nigdy tak w życiu nie prosiłam nikogo o nic, jak o coś przeciwbólowego.

Spędziłam tam chyba około dwóch godzin, tyle ludzi się przeplatało, każdy coś chciał, każdy lekarz z innej specjalności sprawdzał moje ciało. Wtedy nawet do końca nie zdawałam sobie sprawy, że jestem naga. Między czasie przewieziono mnie jeszcze na prześwietlenie klatki piersiowej. Po tym wszystkim trafiłam na oddział Klinika Chirurgii Plastycznej i Oparzeniowej. Położono mnie w sali, gdzie stały cztery łóżka. Trzy były zajęte przez mężczyzn. Przeniesiono mnie na łóżko koło okna, ogrodzili od reszty parawanem i powiedziano, że rano już będę sama w sali. Chyba mi coś dali, bo szybko zasnęłam.

Rano gdy się obudziłam, rzeczywiście wszystkie trzy łóżka były puste. Nie wiedziałam która jest godzina, ale na korytarzu już było głośno. Po chwili weszli lekarze do sali, trwał obchód. Musiałam wyglądać nieciekawie, bo wszyscy się na mnie dziwnie patrzyli. Ja ich zresztą też ledwo widziałam, bo miałam całą twarz spuchniętą i ledwo co mogłam otworzyć oczy. Dłonie miałam w opatrunkach, przykryta lekkim prześcieradłem, na morfinie, dalej nie wiedziałam co się ze mną dzieje.

nie mogłam jeść, pić, nie mogłam nic..

Między czasie rozmawiałam z babcią, a raczej próbowałam ją w tym wszystkim uspokoić, że aż tak źle nie jest.

Później pustka, nic nie pamiętam co się ze mną działo.

cdn…

II. Kobieta z bliznami

 

Łzy, czy smutek to niewątpliwie emocje, które nie są powszechnie akceptowalne przez idealne społeczeństwo. W rezultacie wstydzimy się je okazywać. Boimy się odrzucenia i szyderczych śmiechów. Żyjemy w świecie, w którym płacz jest równoznaczny z załamaniem nerwowym i psychopatycznym umysłem. W rezultacie nie wiemy, jak sobie z nim radzić, więc staramy się go za wszelką cenę powstrzymywać. Tym samym – co jest dość przewrotne – życiowe, prawdziwe i silne szczęście, może nas nigdy nie spotkać.

  • „Bądź silny!” – krzyczy do nas nagłówek jednego z artykułów.
  • „Nie poddawaj się!” – pisze wytłuszczonymi literami na swoim blogu kolejny motywator ludzkości.
  • „Myśl pozytywnie!” – przewija się nieustannie w postach następnego coacha.

Żyjemy w czasie, w którym jak grzyby po deszczu wyrastają kolejne motywacyjne sformułowania. Można nawet stwierdzić, że niejako modą stało się propagowanie siły, pozytywnego myślenia, rozwoju osobistego i wszystkiego, co ma rzekomo zwiększyć jakość naszego życia. Nie kłócę się z tą ideą, bo wtedy chyba byłbym hipokrytą. Wystarczy spojrzeć na moje artykuły, aby dojść do wniosku, że sam niejako jestem propagatorem wyżej wymienionych stwierdzeń.

Niemniej jednak, zawsze staram się nie wyciągać jednoznacznych wniosków i ujrzeć także drugą stronę medalu, która również jest niesamowicie ważna. Choć siła pozytywnego myślenia jest nieoceniona, to czasami wydaje się tylko żartem w sytuacji, w której się znaleźliśmy. Nie poddawanie się to znakomita cecha, której możemy się nauczyć, ale trwanie przy niej bezrefleksyjnie, może wpędzić nas w niemałe manowce. Czasami poddanie się może być większym zwycięstwem niż nielogiczne trzymanie się błędnie obranego kursu. Silni również powinniśmy być, ale czy zawsze i wszędzie jest to możliwe?

Dokąd zmierzasz świecie?!

Czy cała ta wspaniała otoczka optymizmu i pozytywnego myślenia, nie posunęła się trochę zbyt daleko? Czy nie fałszuje nam ona prawdziwej rzeczywistości? Czy nie doszło do tego, że napędzani kultem optymizmu, boimy się przyznać nawet przed sobą, że jesteśmy smutni?

Dlaczego zwykłe łzy w dzisiejszych czasach oznaczają słabość i porażkę? Dlaczego tak bardzo pragniemy widzieć tylko jedną stronę rzeczywistości, która nie może współgrać bez drugiej?

smutek

To prawda, że żyjemy w czasach, kiedy powinniśmy uczynić naszą radość oraz szczęście głośniejszymi. Możemy to robić każdego dnia poprzez dzielenie się uśmiechem z innym człowiekiem. Nie ma nic prostszego w obdarowywaniu innej osoby szczęściem. Jednak nie można piętnować osób, które doznają chwil słabości, a ich bańka radości rozpryska się na wszystkie strony. Odnoszę nieodparte wrażenie, że w dzisiejszych czasach MUSIMY być silni i radośni. Nie dlatego, że tego chcemy lub faktycznie takie emocje odczuwamy, ale dlatego, że wymaga tego od nas społeczeństwo. To brzmi kuriozalnie, ale jesteśmy zmuszani do szczęścia. W rezultacie popadamy w jeszcze większy smutek. W końcu w takim wypadku to nie jest szczere uczucie, a my nie szukamy jego prawdziwych źródeł. Tym samym zmieniamy swoje oblicze tylko na chwilę, wiedzeni tym, czego wymagają od nas inni.

Czy łzy i smutek są naprawdę złe?

Lubimy perfekcję, prawda? A smutek i łzy nie do końca pasują do naszego własnego, idealnego życiowego portfolio. Wszyscy pokazują tylko swoje doskonałe życie. Uśmiechy, szczęście, radości, pocałunki przy zachodzie słońca… Boimy się pokazać jednak drugą stronę życia. Tę, w której istnieją łzy. Tę, w której smutek przejmuje nad nami kontrolę, a my nie mamy na nic ochoty. Wstydzimy się swoich z pozoru negatywnych emocji, bo nie pasują one do idealnego świata, który każdy pragnie stworzyć, ale nie każdy w tym kierunku cokolwiek robi. To trochę przykre, że emocje tak bardzo ludzkie i w swojej naturze także piękne, zostają przez społeczeństwo wykluczone.

Wpajane jest nam do głów od samego dzieciństwa, że smutek i łzy są złe. Płacz dziecka jest równoznaczny z natychmiastową reakcją rodziców, którzy na siłę pragną je pocieszać. Łzy ucznia lub uczennicy w szkole równoznaczne są ze zsikaniem się przez nich w majtki. Poziom hańby, jakim się okrywa taki delikwent, jest do siebie bardzo zbliżony. Nie wolno Ci być smutnym w pracy, czy w szkole, bo od razu wszyscy podejrzewają Cię o depresję i załamanie nerwowe. To prawda, że lepiej rozmawia się z wesołymi i radosnymi, ale nie można unikać tych, którzy są smutni. Nie zwróciliście uwagi, że być może to właśnie oni o wiele bardziej potrzebują naszej uwagi? Uwagi ludzi radośniejszych?

Nie można płakać publicznie, bo od razu patrzą się na Ciebie, jak na wariata albo psychopatę. Odsuwają się od Ciebie, jakbyś był co najmniej trędowaty, a Twój przelotny smutek był zaraźliwy. Nie ważne, co czujesz i jak bardzo zły masz dzień – musisz się uśmiechać i cieszyć. Tylko wtedy będziesz normalny. Taki jak każdy.

Trzeba czynić świat radośniejszym…

W tym miejscu pragnę zwrócić uwagę na mały szczegół. Radość powinniśmy czynić głośniejszą. Zawsze i wszędzie. To jest trochę problematyczne, bo ciężko jest wskazać, kto na co dzień jest wesoły, ale nie ma ochoty tego pokazywać, a kto smutny i tylko udaje swoją wesołość. Rozumiecie, co mam na myśli? Jeśli wyraz Twojej twarzy w drodze do pracy autobusem świadczy o tym, że zaraz kogoś zabijesz, a w rzeczywistości cieszysz się, bo jest już piątek, to nie ma to najmniejszego sensu.

… ale zawsze okazuj swoje prawdziwe emocje.

Wszystko, co chce Wam przekazać, sprowadza się do tego, abyśmy nie bali się pokazywać swoich emocji, takich, jakie są w rzeczywistości. Oczywiście, że powinniśmy starać się przeciwdziałać smutkowi i łzom. Powinniśmy znaleźć pozytywy i za wszelką cenę zawsze szukać tego szczęścia. Jednak nie możemy okłamywać siebie, że czujemy się świetnie, kiedy tracimy pracę, opuszcza nas żona, a na dodatek wypiera się nas własna matka! To nie ma żadnego sensu!

Nie bójmy się okazywać emocji. Jeśli czujemy smutek – to odczujmy go w pełnej okazałości. Jeśli łzy cisną nam się do oczu – płaczmy jak nigdy wcześniej. Co z tego, że siedzimy w zatłoczonym autobusie? Myślicie, że tylko Wy tak macie? Jasne, że nie! Ale tylko Wy macie odwagę, żeby to pokazać! Jeśli czujecie złość i nienawiść, idźcie na siłownię albo pobiegać. Wyżyjcie się w zdrowy sposób. Ulżyjcie sobie poprzez uderzanie rękawicami w worek bokserski. Nie udawajcie i nie tłamście w sobie emocji. Niech znajdą ujście. Niech pokażą się światu, ale w taki sposób, aby nikomu nie szkodziły.

W pełni rozumiem, że szloch w autobusie brzmi niezręcznie, a smutek podczas radosnego przyjęcia zupełnie tam nie pasuje, ale po co mamy przywdziewać maski, upodabniające nas do otoczenia? Pewnie, że powinniśmy robić wszystko, aby w miłej i szczęśliwej atmosferze spędzać szczególnie radosne wydarzenia, ale nie możemy ciągle unikać kontaktu z pozornie negatywnymi emocjami.

Ciągle powtarzam o tym nieustannym poszukiwaniu szczęścia, bo nie chcę zostać źle zrozumiany, jako osoba każąca Wam pogrążyć się w rozpaczy. Wiem jednak, że osoby czytająca moje teksty są bardzo rozważne i dojrzałe, i odpowiednio zrozumieją moje słowa.

Jeśli nie chcesz płakać, płacz jak nigdy wcześniej.

Negatywne emocje nie są wcale złe! Łzy, smutek, złość, rozdrażnienie, rozpacz – to wszystko też powinno mieć swoje miejsce w naszym życiu! Jeśli nie czujesz tych emocji, to polecam sprawdzić, czy na pewno jesteś człowiekiem! Jeśli ich unikasz i wzbraniasz się przed nimi, to natychmiast przestań! To donikąd nie prowadzi.

Tłumienie w sobie tychże emocji, które przez społeczeństwo zostały odrzucone, rodzi pewne problemy. Każdy z nas wie, że tłamszona w sobie złość, potrafi eksplodować w nieprzewidzianym momencie. Albo rozlewać się stopniowo po wszystkich, którzy znajdą się tylko w naszym otoczeniu. Tak samo wygląda to z każdym innym tego typu uczuciem. Jeśli będziesz wstrzymywać płacz, to przez długi czas możesz się czuć, jakby przejechał po Tobie samochód ciężarowy. Będziesz przybity, w głowie pustka i brak ochoty na cokolwiek. Czy nie lepiej jest po prostu „ulżyć” sobie tu i teraz?

łzy

Uważam z pełnym przekonaniem, że tylko mocne i dogłębne doznanie danego uczucia w pełni, pozwala nam je usunąć z siebie w zupełności. To trochę paradoksalne, ale jeśli nie chcemy czuć się smutni i ponownie pragniemy być radośni, to ten smutek powinniśmy z całą siłą poczuć. Zamknijmy się w pokoju, usiądźmy w kącie, nakryjmy się kołdrą i po prosto płaczmy. Wyrzućmy to wszystko z siebie, logicznie przeanalizujemy to, co nas dręczy, a potem poczujmy się lepiej. Wielokrotnie w swoim życiu spotykaliście zapewne sytuacje, w których szczera rozmowa z bliską osobą, spowodowała ulżenie Waszym problemom. Albo wypłakanie się na ramieniu przyjaciółki opanowało Wasze totalnie destrukcyjne myśli.

Szczęście to droga przez łzy.

Kiedy jesteście smutni i przygnębieni, wyobraźcie sobie, że wraz z Waszymi łzami, uciekają na zewnątrz wszelkie negatywne emocje. W każdej maleńkiej łezce jest cząstka tego wszystkiego, co nagromadziło się w Was przez długi czas – złość, smutek i rozgoryczenie. Łzy Was oczyszczają.

Biorąc pod uwagę to, co napisałem powyżej – moim zdaniem, nigdy nie zaznamy prawdziwego szczęścia, dopóki nie zaakceptujemy tych emocji, które to szczęście z pozoru nam zabierają. Zawsze będziemy w głębi duszy odczuwali żal do kogoś lub do czegoś. Jakaś cząstka smutku zagnieździ się w naszym ciele, a nam – nawet podczas radosnej euforii – mogą ponownie napłynąć do oczu łzy.

Uważam, że nie powinniśmy bać się swoich emocji. Żyjemy w czasach, kiedy faworyzowana jest perfekcja. Niestety brakuje w niej miejsca na łzy, smutek i inne negatywne emocje. Podświadomie odrzucamy to, co nie wpisuje się w kanon swobodnego szczęścia. Zapominamy jednak, że życie nie jest wiecznie kolorowe. Prędzej czy późnej pojawi się coś, co zwali nas z nóg, a my zapragniemy sobie popłakać, jak nigdy wcześniej. Róbmy to więc. Nie bójmy się płaczu i smutku. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi i wszyscy mamy do tego pełne prawo! Skoro żyjemy, to korzystajmy z życia w jego pełni. Nie odrzucajmy czegoś, tylko dlatego, że nie podoba się to społeczeństwu. Kogo interesuje „większość” albo „inni”? To bezosobowe twory, które nie powinny mieć wpływu na nasze życie!

Pokaż swoje emocje.

szczęście

Pokażmy swoje emocje w sposób zdrowy i nieszkodzący innym. Zawsze myślmy pozytywnie i zawsze starajmy się być szczęśliwi. Szukajmy tych pozytywów w swoim życiu, których moim zdaniem, nadal dostrzegamy zdecydowanie zbyt mało. Nie zadręczajmy się wiecznie problemami i nie twórzmy sami trudności. Cieszmy się z tego, co mamy! Jednak nie bójmy się swoich emocji. Nie okłamujmy samych siebie. Pokażmy istotnie to, co czujemy.

To nielogiczne, że z tak wielką ochotą pokazujemy radość i szczęście, a tak bardzo boimy się łez i smutku. Choć z pozoru nie ma między nimi żadnego związku, to uważam, że dopóki nie zaakceptujemy w sobie tych emocji, które są pozornie negatywne, to nigdy nie będziemy mogli w pełni poczuć tych, które są pozytywne.

Nazywamy się człowiekiem, więc wolno nam czasami pokazać swoje łzy. To żaden wstyd!

#kolejne artykuły