Tak bardzo pragniemy zaszczytów i chwały, że w swoim działaniu zupełnie zapominamy, jak ważny jest proces dążenia, a nie sam cel. Nieuchwytne marzenia, za którymi ciągle gonimy, próbując dotrzeć na szczyt powodują, że w końcu gubimy drogę i własną tożsamość. Można inaczej. W końcu nie o to chodzi, by złapać króliczka…
W swoim życiu stawiamy przed sobą różne cele. Te mniejsze, których realizacja zajmuje nam mniej czasu oraz te większe, których urzeczywistnienie rozciąga się na dłuższy okres naszego życia. Mamy marzenia, o których nierzadko skrycie fantazjujemy w cichym zaciszu własnego pokoju. Marzenia, które momentami wydają nam się nierealne. Stawiamy przed sobą zadanie po którego ukończeniu, we własnych myślach widzimy siebie, skąpanych w świetle glorii i chwały. Zadowolonych i spełnionych. W końcu prezentujemy się jako ludzie sukcesu. Ludzie, którzy zrealizowali swoje marzenia i stali się panami własnego losu.
Marzenia o szczycie są dobre wtedy, gdy pamiętasz o wspinaczce.
Chcemy stanąć na szczycie zapominając, że na te najwyższe nie można dostać się samolotem. Zupełnie nie potrafimy uświadomić sobie, że szczyt to zwieńczenie tego, czego dokonaliśmy przed wejściem na niego. Przed zdobyciem każdego wierzchołka, czeka nas mozolna wspinaczka i długotrwały proces. Tak bardzo jesteśmy pochłonięci snuciem wizji i fantazjowaniem na temat naszych wyimaginowanych osiągnięć, że kompletnie zaniedbujemy rzeczywistość. Teraźniejszość, której nie obchodzi to, co może nadejść. Obecną chwilę, która niezależna jest od przyszłości. Natomiast przyszłość… Ona zależy od naszego „dziś”.
Rewelacyjnie, że mamy wielkie plany, ambicje i marzenia! Bez nich i naszych pragnień, istnienie ludzkie pozbawione byłoby wszelkiego sensu. Chodzilibyśmy po tym świecie nie wiedząc, dokąd się kierujemy. Wstawalibyśmy rano, nie wiedząc po co. Zasypialibyśmy wieczorem bez większej logiki. Trzeba mieć cel. Każdy go ma. Nawet ten, który temu zaprzecza. Podświadomie do czegoś dążymy, bo takie jest znaczenie naszego życia. Zawsze musimy mieć rzecz, którą chcemy posiąść. Wierzchołek, który chcemy osiągnąć. Marzenia, które określają nasze człowieczeństwo. To wcale nie musi być coś wielkiego jak wieczna chwała, ogromne bogactwo czy wszechwładza. Uśmiechanie się każdego dnia też jest celem, do którego możemy dążyć!
Niestety w swoich rozważaniach na temat przyszłości, która w naszej głowie tak świetnie rysuje się w kolorowych barwach, nie bierzemy pod uwagę drogi, jaką mamy do przebycia. Chcemy być światowej klasy piłkarzami, ale zapominamy, że kosztuje nas to wiele wyrzeczeń, wylanego potu na boisku i niemożliwego do opisania zmęczenia. Pragniemy zostać właścicielami wielkich firm, ale jakoś nie po drodze jest nam do tego, aby pracować po kilkanaście godzin dziennie, od świtu do zmierzchu, próbując urzeczywistnić swoje wizje. Marzenia o byciu światowej sławy lekarzem, o staniu się kimś, osiągnięciu czegoś wielkiego, zalewają nasz chłonny umysł. Jednak zapominamy, że droga i dążenia, które są konieczne, aby je osiągnąć, nie podobają nam się. Nie lubimy ich.
Kochamy efekt końcowy. Stanie w świetle reflektorów i pławienie się w luksusach. Nierzadko nie dość, że nie lubimy samej wspinaczki na szczyt to dodatkowo góry, po której stąpamy.
W ten sposób, jeśli znajdujemy się na niewłaściwej górze i zmierzamy do nieodpowiedniego szczytu, może się okazać, że nasze rozczarowanie nim nigdy nie nadejdzie, bo my nigdy na niego nie dotrzemy. Będziemy parli mozolnie naprzód zaciskając zęby, tłumacząc sobie, że tak trzeba. Będziemy nienawidzili każdego dnia marszu pod górę i podłoża po którym idziemy. Przy każdej ścianie będziemy rozpaczać i wołać o pomstę do nieba, kompletnie się poddając. W ten sposób, nigdy nie dotrzemy tam, dokąd dążymy.
Gdzie byśmy mogli dotrzeć, gdybyśmy wybrali odpowiednią górę taką, którą prawdziwie kochamy?
Nasza wspinaczka przypominałaby robienie czegoś trudnego i ciężkiego, ale satysfakcjonującego. Wiedzielibyśmy, że to co robimy, ma sens i nie sprowadza się tylko do osiągnięcia szczytu, ale czerpania radości z każdego kolejnego kroku postawionego na tej właśnie, odpowiedniej górze. Nieistotne pozostanie dla nas czy będzie ciężko, czy napotkane ściany będą tak trudne do przebycia, że przebrnięcie przez nie zajmie nam dużo czasu. To wszystko straci swój sens w obliczu samej możliwości parcia przed siebie. To proces działania, który będzie nas skrupulatnie przybliżał do osiągnięcia wierzchołka marzeń, będzie stanowił dla nas największą wartość. Cel, sam w sobie.
Obdarzmy większą miłością proces, a nie cel.
Szczyt zawsze będzie się wyraźnie rysował w naszej głowie jako miejsce, na którym się znajdziemy, ale nie będzie to jedyny czynnik, który będzie nas motywował. My, będziemy cieszyli się nie z bycia bliżej końca naszej drogi, ale z możliwości przebywania na niej każdego dnia. Bez znaczenia, czy będziemy poświęcali na wspinaczkę godzinę, dwie czy cały dzień. Radość będzie sprawiała nam podróż, nie jej cel.
Adam Bielecki w swojej biografii wspominał, że nigdy nie traktował gór jako czegoś do „zaliczenia”. Jest to niewątpliwie doskonały przykład tego, jak my powinniśmy traktować nasze własne góry, po których wspinamy się każdego dnia i do których wierzchołków dążymy. Nie próbujmy ich odhaczać jak kolejną rzecz z listy do zrobienia, zupełnie zapominając o tym, co jest najważniejsze.
Radość z podróży. Proces. Szlak, a nie szczyt. Możliwość poznawania siebie. Obcowania i doświadczania z tym, co nas otacza i co spotykamy na naszej drodze. Zdobywanie doświadczeń i wyciąganie wniosków. Delektowanie się każdą napotkaną przeszkodą i cieszenie się niczym małe dziecko w momencie znalezienia rozwiązania. To jest prawdziwe piękno osiągania szczytów.
Nie o to chodzi, by złapać króliczka! Gońmy go!
Jak śpiewali Skaldowie: „Nie o to chodzi, by złowić króliczka, ale by gonić go!”.
W tym jednym prostym zdaniu zawarta jest prawda, którą możemy bezprecedensowo kierować się w życiu. Niech “złapanie króliczka”, będzie tylko ukoronowaniem naszej długiej i nierzadko ciężkiej, ale satysfakcjonującej próby schwytania go.
Niech szczyt do którego dążymy, będzie naszą nagrodą za trud, jaki włożymy w jego zdobycie. Niech nie będzie jedyną ideą, jaka nam przyświeca, gdy rozpoczynamy pełną niewiadomych podróż. Kierując się tym tokiem myślenia, w którym widzimy tylko kres podróży, nigdy nigdzie nie dojdziemy. Najlżejszy podmuch zrzuci nas z drabiny prowadzącej do wyśnionego marzenia lub zburzy budynek, który uważaliśmy za nasze przeznaczenie i podporę naszego działania.
Miejmy się na baczności. Uważajmy, aby szczyt, do którego dążymy, ciągle znosząc trudy wspinaczki pod górę, okazał się tym właściwym. Nieprzyjemnie byłoby wejść, stanąć na samej górze i z wielkim przestrachem uświadomić sobie, że…
Pomyliliśmy góry, a ta właściwa rysuje się daleko na horyzoncie.
Jeden z najpopularniejszych przedsiębiorców świata i osobistość, której nikomu nie trzeba przedstawiać – Gary Vaynerchuk, wielokrotnie podkreślał, że jego cel kupienia drużyny sportowej New York Jets, jest mniej ważny, od dążenia do ich nabycia. To proces realizacji sprawa mu większą radość niż końcowy cel.
Zwróćmy uwagę, aby ściana, na której opieramy naszą drabinę do marzeń, była tą odpowiednią. Idealnie dla nas dobraną oraz zbudowaną na solidnych fundamentach. W przeciwnym wypadku każdy delikatny powiew wiatru, spowoduje jej rozpad i nasz upadek. Bez względu na to, jak wysoko już będziemy. Pokochajmy proces w każdej jego postaci i zaakceptujmy trudności, z którymi przyjdzie nam się zmierzyć. Pamiętajmy, że wcale nie o to chodzi, by złapać króliczka, ale o czerpanie radości z możliwości pogoni za nim. Znalezienie swojego szarego i małego życiowego futrzaka, za którym gonitwa będzie dla nas ekscytującą przygodą, to pierwszy krok na drodze do wewnętrznego spełnienia.