Nie o to chodzi, by złapać króliczka. Gońmy go! | worldmaster.pl
#

Tak bardzo pragniemy zaszczytów i chwały, że w swoim działaniu zupełnie zapominamy, jak ważny jest proces dążenia, a nie sam cel. Nieuchwytne marzenia, za którymi ciągle gonimy, próbując dotrzeć na szczyt powodują, że w końcu gubimy drogę i własną tożsamość. Można inaczej. W końcu nie o to chodzi, by złapać króliczka…

W swoim życiu stawiamy przed sobą różne cele. Te mniejsze, których realizacja zajmuje nam mniej czasu oraz te większe, których urzeczywistnienie rozciąga się na dłuższy okres naszego życia. Mamy marzenia, o których nierzadko skrycie fantazjujemy w cichym zaciszu własnego pokoju. Marzenia, które momentami wydają nam się nierealne. Stawiamy przed sobą zadanie po którego ukończeniu, we własnych myślach widzimy siebie, skąpanych w świetle glorii i chwały. Zadowolonych i spełnionych. W końcu prezentujemy się jako ludzie sukcesu. Ludzie, którzy zrealizowali swoje marzenia i stali się panami własnego losu.

Marzenia o szczycie są dobre wtedy, gdy pamiętasz o wspinaczce.

Chcemy stanąć na szczycie zapominając, że na te najwyższe nie można dostać się samolotem. Zupełnie nie potrafimy uświadomić sobie, że szczyt to zwieńczenie tego, czego dokonaliśmy przed wejściem na niego. Przed zdobyciem każdego wierzchołka, czeka nas mozolna wspinaczka i długotrwały proces. Tak bardzo jesteśmy pochłonięci snuciem wizji i fantazjowaniem na temat naszych wyimaginowanych osiągnięć, że kompletnie zaniedbujemy rzeczywistość. Teraźniejszość, której nie obchodzi to, co może nadejść. Obecną chwilę, która niezależna jest od przyszłości. Natomiast przyszłość… Ona zależy od naszego „dziś”.

Rewelacyjnie, że mamy wielkie plany, ambicje i marzenia! Bez nich i naszych pragnień, istnienie ludzkie pozbawione byłoby wszelkiego sensu. Chodzilibyśmy po tym świecie nie wiedząc, dokąd się kierujemy. Wstawalibyśmy rano, nie wiedząc po co. Zasypialibyśmy wieczorem bez większej logiki. Trzeba mieć cel. Każdy go ma. Nawet ten, który temu zaprzecza. Podświadomie do czegoś dążymy, bo takie jest znaczenie naszego życia. Zawsze musimy mieć rzecz, którą chcemy posiąść. Wierzchołek, który chcemy osiągnąć. Marzenia, które określają nasze człowieczeństwo. To wcale nie musi być coś wielkiego jak wieczna chwała, ogromne bogactwo czy wszechwładza. Uśmiechanie się każdego dnia też jest celem, do którego możemy dążyć!

marzenia

Niestety w swoich rozważaniach na temat przyszłości, która w naszej głowie tak świetnie rysuje się w kolorowych barwach, nie bierzemy pod uwagę drogi, jaką mamy do przebycia. Chcemy być światowej klasy piłkarzami, ale zapominamy, że kosztuje nas to wiele wyrzeczeń, wylanego potu na boisku i niemożliwego do opisania zmęczenia. Pragniemy zostać właścicielami wielkich firm, ale jakoś nie po drodze jest nam do tego, aby pracować po kilkanaście godzin dziennie, od świtu do zmierzchu, próbując urzeczywistnić swoje wizje. Marzenia o byciu światowej sławy lekarzem, o staniu się kimś, osiągnięciu czegoś wielkiego, zalewają nasz chłonny umysł. Jednak zapominamy, że droga i dążenia, które są konieczne, aby je osiągnąć, nie podobają nam się. Nie lubimy ich.

Kochamy efekt końcowy. Stanie w świetle reflektorów i pławienie się w luksusach. Nierzadko nie dość, że nie lubimy samej wspinaczki na szczyt to dodatkowo góry, po której stąpamy.

W ten sposób, jeśli znajdujemy się na niewłaściwej górze i zmierzamy do nieodpowiedniego szczytu, może się okazać, że nasze rozczarowanie nim nigdy nie nadejdzie, bo my nigdy na niego nie dotrzemy. Będziemy parli mozolnie naprzód zaciskając zęby, tłumacząc sobie, że tak trzeba. Będziemy nienawidzili każdego dnia marszu pod górę i podłoża po którym idziemy. Przy każdej ścianie będziemy rozpaczać i wołać o pomstę do nieba, kompletnie się poddając. W ten sposób, nigdy nie dotrzemy tam, dokąd dążymy.

Gdzie byśmy mogli dotrzeć, gdybyśmy wybrali odpowiednią górę taką, którą prawdziwie kochamy?

Nasza wspinaczka przypominałaby robienie czegoś trudnego i ciężkiego, ale satysfakcjonującego. Wiedzielibyśmy, że to co robimy, ma sens i nie sprowadza się tylko do osiągnięcia szczytu, ale czerpania radości z każdego kolejnego kroku postawionego na tej właśnie, odpowiedniej górze. Nieistotne pozostanie dla nas czy będzie ciężko, czy napotkane ściany będą tak trudne do przebycia, że przebrnięcie przez nie zajmie nam dużo czasu. To wszystko straci swój sens w obliczu samej możliwości parcia przed siebie. To proces działania, który będzie nas skrupulatnie przybliżał do osiągnięcia wierzchołka marzeń, będzie stanowił dla nas największą wartość. Cel, sam w sobie.

Obdarzmy większą miłością proces, a nie cel.

Szczyt zawsze będzie się wyraźnie rysował w naszej głowie jako miejsce, na którym się znajdziemy, ale nie będzie to jedyny czynnik, który będzie nas motywował. My, będziemy cieszyli się nie z bycia bliżej końca naszej drogi, ale z możliwości przebywania na niej każdego dnia. Bez znaczenia, czy będziemy poświęcali na wspinaczkę godzinę, dwie czy cały dzień. Radość będzie sprawiała nam podróż, nie jej cel.

Adam Bielecki w swojej biografii wspominał, że nigdy nie traktował gór jako czegoś do „zaliczenia”. Jest to niewątpliwie doskonały przykład tego, jak my powinniśmy traktować nasze własne góry, po których wspinamy się każdego dnia i do których wierzchołków dążymy. Nie próbujmy ich odhaczać jak kolejną rzecz z listy do zrobienia, zupełnie zapominając o tym, co jest najważniejsze.

Radość z podróży. Proces. Szlak, a nie szczyt. Możliwość poznawania siebie. Obcowania i doświadczania z tym, co nas otacza i co spotykamy na naszej drodze. Zdobywanie doświadczeń i wyciąganie wniosków. Delektowanie się każdą napotkaną przeszkodą i cieszenie się niczym małe dziecko w momencie znalezienia rozwiązania. To jest prawdziwe piękno osiągania szczytów.

Nie o to chodzi, by złapać króliczka! Gońmy go!

Nie o to chodzi, by złapać króliczka

Jak śpiewali Skaldowie: „Nie o to chodzi, by złowić króliczka, ale by gonić go!”.

W tym jednym prostym zdaniu zawarta jest prawda, którą możemy bezprecedensowo kierować się w życiu. Niech “złapanie króliczka”, będzie tylko ukoronowaniem naszej długiej i nierzadko ciężkiej, ale satysfakcjonującej próby schwytania go.

Niech szczyt do którego dążymy, będzie naszą nagrodą za trud, jaki włożymy w jego zdobycie. Niech nie będzie jedyną ideą, jaka nam przyświeca, gdy rozpoczynamy pełną niewiadomych podróż. Kierując się tym tokiem myślenia, w którym widzimy tylko kres podróży, nigdy nigdzie nie dojdziemy. Najlżejszy podmuch zrzuci nas z drabiny prowadzącej do wyśnionego marzenia lub zburzy budynek, który uważaliśmy za nasze przeznaczenie i podporę naszego działania.

Miejmy się na baczności. Uważajmy, aby szczyt, do którego dążymy, ciągle znosząc trudy wspinaczki pod górę, okazał się tym właściwym. Nieprzyjemnie byłoby wejść, stanąć na samej górze i z wielkim przestrachem uświadomić sobie, że…

Pomyliliśmy góry, a ta właściwa rysuje się daleko na horyzoncie.

szczyt

Jeden z najpopularniejszych przedsiębiorców świata i osobistość, której nikomu nie trzeba przedstawiać – Gary Vaynerchuk, wielokrotnie podkreślał, że jego cel kupienia drużyny sportowej New York Jets, jest mniej ważny, od dążenia do ich nabycia. To proces realizacji sprawa mu większą radość niż końcowy cel.

Zwróćmy uwagę, aby ściana, na której opieramy naszą drabinę do marzeń, była tą odpowiednią. Idealnie dla nas dobraną oraz zbudowaną na solidnych fundamentach. W przeciwnym wypadku każdy delikatny powiew wiatru, spowoduje jej rozpad i nasz upadek. Bez względu na to, jak wysoko już będziemy. Pokochajmy proces w każdej jego postaci i zaakceptujmy trudności, z którymi przyjdzie nam się zmierzyć. Pamiętajmy, że wcale nie o to chodzi, by złapać króliczka, ale o czerpanie radości z możliwości pogoni za nim. Znalezienie swojego szarego i małego życiowego futrzaka, za którym gonitwa będzie dla nas ekscytującą przygodą, to pierwszy krok na drodze do wewnętrznego spełnienia.

Wielu uważa, że pieniądze rządzą światem. Decydują, kto zasiada na szczycie i dyktuje pozostałym, co mają czynić. Zapewne te same osoby twierdzą także, że pieniądze to wyznacznik sukcesu i prestiżu. Jednak media społecznościowe skutecznie podważają sens tytułowego pytania: czy pieniądze to wartość rządząca światem? 

W pewnym stopniu – na pewno. Wystarczy przypomnieć sobie i przywołać wiele nagłówków gazet z przeszłości, grzmiących z odległości kilkudziesięciu metrów w lokalnych kioskach i zaczynających się na ogół od słów –„Łapówka” lub „Korupcja”. Nie da się ukryć, że mając pieniądze, można zdziałać wiele, osiągnąć naprawdę dużo, a do tego pławić się w luksusach. Jednak obserwując obecne trendy panujące w świecie i zmieniające się wzory kreowanych gwiazd, które z tak wielkim uwielbieniem obserwuje głównie młode pokolenie, dochodzę do wniosku, że czas pieniędzy jako wyznacznika sukcesu powoli przemija.

Nadal są istotną wartością, bez której nie da się ani przeżyć, ani godnie żyć, ani niestety – nie oszukujmy się – załatwić czegoś „ponadustawowo”. Szczególnie jeśli nie mamy silnie rozwiniętej elokwencji, daru przekonywania i umiejętności interpersonalnych. Czy jednak pieniądze dominują tak jak w poprzednich latach? Czy nadal są jedyną i niepodważalną wartością w życiu każdego, która decyduje o naszym statusie? Czy pieniądze to wartość rządząca światem? Robiąca to nieprzerwanie od wielu wieków? 

Moim zdaniem – nie.

Nie mam pojęcia czy powinniśmy się z tego cieszyć, zacierać ręce z radości czy raczej płakać i oczekiwać czegoś gorszego. Jestem za to święcie przekonany, że obecnych idoli, którzy naprawdę rządzą nami, naszymi bliskimi oraz w szczególności młodym pokoleniem, nie wybiera się poprzez pieniądze znajdujące się na ich kontach bankowych. Wybieramy ich na podstawie liczb, jakie osiągają w swoich social mediach.

media społecznościowe

Media społecznościowe nową siłą.

„Lajki”, „Followersi” i Subskrybenci. To jest obecna siła, która faktycznie rozdaje karty i determinuje układ sił na różnych płaszczyznach naszego życia. Wystarczy spojrzeć na wzory do naśladowania dla młodych ludzi. Próżno szukać w nich osób, które nie posiadają konta w serwisach społecznościowych i dysponują liczbą obserwatorów nierzadko przyprawiającą o zawrót głowy.

Na nasze nieszczęście ta wartość tak samo, jak pieniądze, potrafi być niesamowicie złudna i zupełnie fałszować rzeczywistość. Niejednokrotnie spotkałem się z kontami w social mediach, które miały ogromny wskaźnik oglądalności, a wartość jaką przekazywały, była co najmniej wątpliwa. Śmiało można byłoby wdać się w dyskusję, czy treść przekazywana przez takie osoby jest na pewno stosowna do widowni i publiczności, która to wszystko śledzi.

Dziś coraz rzadziej słyszy się pragnienia młodego pokolenia, brzmiące: „Chcę być bogaty/bogata”. O wiele częściej, w naszych uszach rozbrzmią słowa: „Chcę mieć dużo obserwujących na Instagramie. Chcę być gwiazdą Instagrama!”. Nie neguje tego ani nie chce kreować się na przeciwnika social mediów, bo paradoksalnie jestem ich wielkim zwolennikiem i dostrzegam w nich wiele dobrego. Ponadto, za dużymi liczbami stoi nie rzadko wiele poświęconego czasu oraz włożonej w to pracy. Jednak tak samo, jak każdy medal, tak i media społecznościowe, mają dwie strony. Te dobre i te złe.

Zagrożenia.

Nawet piękna róża, która raczy nas swoim wspaniałym widokiem, rozlewającej się czerwieni, ma ostre i niebezpieczne kolce. Tak samo i media społecznościowe, z pozoru piękne i nieskazitelne, skrywają nierzadko swoje prawdziwe, ciemne oblicze.

Obecnie media społecznościowe i liczby nimi rządzące, to siła z której nie zdajemy sobie nawet do końca sprawy. Nie usprawiedliwia to jednak naszych wyborów. W naszej gestii leży rozważne selekcjonowanie osób, kont oraz stron, które obserwujemy i na których się wzorujemy. Możemy spotkać tam naszych przyszłych, wiernych przyjaciół, kochające żony oraz oddanych współpracowników. Jednak o wiele łatwiej, możemy doświadczyć otwartej wrogości, braku moralności i zepsutych ideałów.

Powinniśmy przede wszystkim pamiętać, że tak samo jak pieniądze nie określają tego jakimi jesteśmy ludźmi, tak samo te kilka cyfr, określających nasze media społecznościowe nie mogą oddać tego, jak wygląda nasze życie, co w nim znaczymy i jaką rolę w nim odgrywamy. Każdy zasługuje na szacunek. Zarówno osoba z milionem fanów, jak i z setką kibicujących ludzi.

Ogromna moc stoi za każdym z tym serwisów. Dziś, młodzi ludzie robią oszałamiającą karierę właśnie dzięki tym platformom. To one są nadzieją i szansą dla wielu z Nas. Dla ludzi, próbujących osiągnąć w życiu coś więcej niż codzienne wstawanie do znienawidzonej pracy, w której spotkamy znienawidzonego szefa i swoje znienawidzone biurko, przy którym spędzamy znienawidzone osiem godzin. Jednak zanim do tego dojdzie, musimy kierować się odpowiednimi wzorcami, które z kolei posiadają właściwi ludzie sukcesu. Niekoniecznie Ci, którzy górują w rankingach oglądalności, ale zdecydowanie Ci, którzy pragną przekazać nam coś więcej, aniżeli tylko puste słowa, wulgaryzmy i brak jakichkolwiek zasad, co odzwierciedla idealnie ich własne życie.

Popularność to także odpowiedzialność.

Nie mnie jest oceniać moralność oraz samoświadomość każdej z tych osób. Chciałbym tylko, aby każda osoba, która jest na tyle ważną personą w świecie mediów społecznościowych, że ma za sobą rzeszę fanów, widowni i ludzi, którzy śledzą każdy ich ruch, pamiętała o odpowiedzialności, jaka spoczywa na ich barkach. Bo bycie na siłę zabawnym lub kreowanie się na kogoś, z kim nie ma się nic wspólnego, nie jest trudne. Szczególnie jeśli jest to robione przez wirtualny świat. To jednak próba pokazania szczególnie młodej publiczności prawdziwych, życiowych wartości, do zadań łatwych na pewno nie należy.

Dość przykro patrzy się na obecnych idoli młodego pokolenia do którego sam należę. Trudno w to uwierzyć, ale czasami jest mi wstyd, że jestem określany tak samo jak Ci, którzy za wzory uznali osoby wykreowane na kłamstwie. Tak samo jak nie powinniśmy wrzucać do jednego worka tych, którzy istnieją w social mediach, tak i również nie powinno się kategoryzować ludzi na podstawie ich wieku. Bo wiek, pieniądze, liczby i wszelkie inne zmienne wartości nie potrafią oddać tego, kim jesteśmy i co sobą reprezentujemy.

Niech obecne gwiazdy mediów społecznościowych wezmą odpowiedzialność za swoje czyny i słowa. Niech podejmą proces świadomego myślenia, że każdy ich krok mogą naśladować tłumy.

Ludzie, którzy już niedługo, staną się przyszłością naszego kraju, naszego świata i całego naszego istnienia.

Żyjemy w bańce fałszywych wizji, w której jesteśmy karmieni idiotyzmami brzmiącymi, jakoby eliminacja produktów była konieczna w naszym żywieniowym działaniu. Jeśli ortoreksja jest nam miła, to droga wolna! Mam jednak nadzieję, że zgodzicie się ze mną, iż zdrowszym rozwiązaniem są zwyczajne żywieniowe ograniczenia.

Zdecydowanie zbyt często, wychodzimy z błędnego przekonania głoszącego, że zdrowy styl życia wymaga od nas nie tylko poświęceń, ale również wykluczenia konkretnej grupy spożywanych produktów. Abstrahuje od przypadków osób, które muszą tego dokonać ze względu na swój stan zdrowia. Działanie to jest w takich przypadkach jak najbardziej pożądane, bo w zdecydowanej większości prowadzi ono do poprawy jakości życia, zdrowia oraz samopoczucia. Usprawiedliwione są także osoby, które unikają konkretnych produktów z pobudek moralnych lub etycznych. Nie ma niczego złego, w nie jedzeniu mięsa, jeśli wyznaje się taką ideologię i jestem przeciwny krytykowaniu, a nawet podejmowaniu próby wyperswadowania takiego zachowania. Każdy ma prawo podejmować wybory, zgodne z jego sumieniem oraz zasadami.

Nigdy nie będę jednak w stanie zrozumieć ludzi, którzy decydują się na wykluczeniu czegokolwiek ze swojego jadłospisu, bez konkretnych przyczyn. To dość absurdalne zachowanie, pozbywania się w życiu konkretnego pokarmu, który w rzeczywistości nie ma na nas bezpośredniego, złego wpływu. W znacznej większości przypadków wykluczamy słodycze oraz żywność, szeroko pojętą za „niezdrową”. W pewnym stopniu takie zachowanie jest logiczne. Pozbywamy się tego, co niesie za sobą znikoma ilość cennych wartości odżywczych. Niestety, ciężko jest przekonać kogoś, kto decyduje się na taki krok, że kostka czekolady czy kawałek pizzy, nie powoduje przybierania na wadze. Sprawcą takiego stanu rzeczy jest dodatni bilans kaloryczny, tworzony przez nadmierne spożywanie wyżej wymienionych pokarmów.

Skrajna eliminacja produktów oraz potencjalne ryzyko.

W swoich wyborach dietetycznych bywamy często aż zanadto skrajni. Początkowo nie widzimy w takim zachowaniu niczego złego, bo teoretycznie pozbywamy się produktów mało wartościowych dla zdrowia. Jednak z biegiem czasu, taka forma myślenia może przerodzić się w poważne następstwa.

Ortoreksja jest zjawiskiem bardzo realnym i w dobie powszechnego dążenia, do wyimaginowanej sylwetki, coraz częściej spotykanym. To stan, w którym żywność staje się dla nas obsesją. Przyjemność zamienia się w patologiczny stan.ortoreksja

Ludzie, dotknięci tą przypadłością, bardzo często eliminują produkty, całe ich grupy lub konkretne formy obróbki termicznej, uznając je za zło wcielone oraz źródło ich problemów z masą ciała. Takie zachowanie objawia się ciągłym planowaniem posiłków, nieustannym myśleniem o jedzeniu oraz głębokim poczuciu winy, w przypadku odstępstw od swojego planu. Ortoreksja, bardzo często poprzedza o wiele poważniejsze w skutkach zaburzenia odżywiania.

Skrajność w żadnej dziedzinie naszego życia nie jest dobra. Bez znaczenia czy dotyczy ona pracy i rodziny, czy zdrowych lub mniej zdrowych produktów. Jestem w stanie zrozumieć osoby, decydujące się na krok eliminowania konkretnych grup żywnościowych. Otumanieni herezjami, głoszonymi przez Internetowych guru dochodzą do wniosku, że to ten jedyny, konkretny produkt, spowodował problemy z ich zdrowiem oraz sylwetką. W rzeczywistości zrobiła to dawka, a nie dany pokarm. Uświadomienie sobie tego faktu, może pomóc nam w zrozumieniu, że żywieniowe ograniczenia są zdrowsze, lepsze i korzystniejsze dla naszej psychiki.

Zbyt często myślimy w kategoriach systemu zero-jedynkowego. Postrzegamy zmianę nawyków żywieniowych jako „Tylko zdrowe jedzenie!”. Nie dopuszczamy do siebie myśli, że tak naprawdę nie musimy eliminować czegokolwiek z naszego jadłospisu.

Wystarczą żywieniowe ograniczenia.

Wielokrotnie to podkreślałem i będę robił to nadal, dopóki nie przestaniemy robić sobie krzywdy. Za wszelkie zmiany wagi ciała oraz sylwetki, odpowiada bilans kaloryczny. Nie konkretny produkt czy inny czynnik naszych dietetycznych zmagań. Tylko zestawienie energii wydatkowanej z energią spożywaną. Mając tę zasadę na uwadze, doskonale widać, że usuwanie czekolady z planu żywienia jest nieuzasadnione. Jeśli ją kochamy, a jej spożywanie jest dla nas w życiu jedyną odrobiną słodyczy, to głupstwem byłoby pozbawiać się tej przyjemności. Zostawmy męczeństwo osobom świętym i zawodowcom, a zajmijmy się korzystaniem z życia!

żywieniowe ograniczenia

Zamiast spożywania dotychczasowej tabliczki czekolady, zjedzmy jej połowę. To mniej niż do tej pory, ale nadal możemy ją spożywać. Być może nasze odczucia względem niej trochę osłabną, jednak cały czas będziemy mogli cieszyć się jej smakiem. Taka sama sytuacja rysuje się w przypadku jakiegokolwiek produktu naszej diety. Eliminacja produktów powinna być zarezerwowana dla osób, które są zmuszone to uczynić. Natomiast żywieniowe ograniczenia zostały stworzone dla ludzi, takich jak ja i Ty! Zadowólmy się nimi i zmierzajmy prosto, do naszego celu.

Błędnie wydaje nam się, że eliminacja produktów, a tym samym także możliwa ortoreksja, jest jedyną właściwą drogą do osiągnięcia wymarzonej sylwetki i rewelacyjnego zdrowia. Jest w tym pewna doza sensu, bo spożywanie wartościowego pokarmu, powinno prowadzić do optymalnego poziomu zdrowia, a nawet sylwetki. Jednak często postrzegamy zdrowie w kontekście fizycznym zapominając, że psychika odgrywa kluczową rolę w jakimkolwiek naszym działaniu. O ile eliminowanie czegokolwiek, będzie zabiegiem prawdopodobnie dobrym dla zdrowia fizycznego i sylwetki, o tyle dla naszej psychiki będzie to istne zabójstwo. Biorąc pod uwagę, że to właśnie ona odpowiedzialna jest za wiele naszych porażek życiowych, możemy spodziewać się, że w następstwie takiego działania, nie osiągniemy swojego celu, poddając się pewnym czasie.

Nie bądźmy masochistami, którym ból sprawia przyjemność!

Nikt nie jest w stanie mi wmówić, że odmawianie sobie pokarmu, którego spożywanie sprawia mu radość, jest dla niego dobre. Takie zachowanie nie ma logicznego uzasadnienia. Również podążanie za modą i wszelkimi nowinkami żywieniowymi, propagowanymi przez „dietetycznych mentorów” części społeczeństwa,  jest pozbawione sensu. Jeśli coś działa na Twojego idola, nie znaczy, że zadziała również na Ciebie. Poza tym, czy jesteś w stanie sprawdzić, że Twój wzór zawsze stosuje się do wartości przez siebie propagowanej?

Cokolwiek robimy, dostosowujmy to do siebie. Przykro mi, jeśli Twoje zdrowie nie pozwala Ci zjeść konkretnego produktu. Szanuję, jeśli wzbraniasz się przed spożyciem pokarmu, gdyż nie pasuje on do Twojej życiowej etyki. Jednak, jeśli jakakolwiek eliminacja produktów odbywa się tylko dlatego, że upatrujesz w tym działaniu, swojej szansy na sukces, to spodziewaj się… Braku rezultatów. Eliminacja produktów z własnego „widzimisię” i czynienie z siebie męczennika, nie jest godne pochwały. Na aprobatę zasługują mądre i rozsądne żywieniowe ograniczenia produktów mało wartościowych, na rzecz tych cenniejszych, kontrolowanie spożywanej energii oraz dbanie o własne zdrowie.

Ortoreksja, Anoreksja, Bulimia, kompulsywne objadanie się – to bardzo często następstwa małych, z pozoru błahych i heroicznych w naszych oczach, wykluczeń. To skutki pozbawiania się przyjemności. Natomiast rezultatem, wyżej wymienionych nazw, z którymi spotkania nikomu nie życzę, może być nawet utracone życie…

Własne dietetyczne wybory traktuj jako decyzje na całe swoje istnienie. W ten sposób unikniesz podążania za chwilową modą czy błędną wskazówką. Zawsze stawiaj sobie pytanie, czy jedząc w obecny sposób, masz szanse robić to, do końca swojego życia, zachowując świetne zdrowie i rewelacyjne samopoczucie.

Na każdym kroku jesteśmy bombardowani surrealistycznymi reklamami. Głoszą one, że istnieją magiczne tabletki na odchudzanie. Określane również jako „cudowne” suplementy diety. Rzekomo dzięki nim, w kilka dni możemy stracić kilkanaście kilogramów tłuszczu. A potem na skrzydłach orłów, polecimy zobaczyć smoki…

Jestem ogromnym fanem wszelkiej literatury z pogranicza fantastyki oraz science fiction. Jednakże takich opowieści nie potrafiłby stworzyć sam Tolkien, Sapkowski czy King. Zbyt mocno szanują swojego czytelnika. W przeciwieństwie do firm i osób, które w tak bezczelny sposób oszukują niczego nieświadomych i bezbronnych ludzi.

Dla osób, które choć trochę poznały ten dział nauki i przynajmniej w minimalnym stopniu wiedzą czym jest kilokaloria i na czym polega proces spalania tkanki tłuszczowej, będą to zwyczajne bzdury. Nie każdy jest jednak na tyle poinformowany, aby wiedzieć, że zniewalające tabletki na odchudzanie mają więcej wspólnego z fikcją, niż z prawdziwym życiem. Wewnętrzna desperacja, brak cierpliwości oraz silna potrzeba natychmiastowych zmian, powodują wierzenie w tego typu slogany i szukanie prostych oraz gotowych rozwiązań.

Nie wierzcie i nie ufajcie niczemu ani nikomu, kto swój komunikat skierowany do potencjalnego klienta, zaczyna od słów wskazujących, że tylko jego produkt jest tym jedynym i właściwie działającym na rynku. 

Nie ma i mam nadzieję, że nigdy nie będzie dostępnej pigułki, proszku lub czegokolwiek, co sprawi, że w tak krótkim czasie będziemy mogli osiągnąć tak wiele. Pomyślmy nad tym racjonalnie. Skoro rzekomo istnieją, tak wielce cudowne i magiczne suplementy diety powodujące natychmiastowe odchudzanie, to dlaczego cały czas odnotowuje się wzrost otyłości zarówno wśród dzieci, jak i dorosłych? Dlaczego na ulicach nie obserwujemy tylko szczupłych, zdrowych i umięśnionych ludzi?

Wszelkie tego typu reklamy są bzdurą. Wierutnym kłamstwem czyhającym i żerującym na Waszej naiwności. Próbującym sprzedać Wam coś, co nie działa, a dodatkowo może przyczynić się do realnych uszczerbków na zdrowiu.

Dlaczego wierzymy w nierealne tabletki na odchudzanie?

tabletki na odchudzanie

Powodem naszej wiary w istnienie magicznej pastylki jest nasze własne lenistwo. Szukamy jak najprostszych rozwiązań. Nie tylko w kwestii kształtowania sylwetki, ale również w każdej innej dziedzinie naszego życia. Nie wchodzimy po schodach, bo przecież jest winda. Nie spacerujemy, bo przecież jest samochód. Nie rezygnujemy ze znienawidzonej pracy, bo  przecież z tym idiotycznym szefem jakoś da się jeszcze wytrzymać. Żyjemy wygodnie i komfortowo. Boimy się zmian.

Nie mamy ochoty pracować na wymierne rezultaty przez długi czas. Oczekujemy natychmiastowych efektów, zupełnie zapominając, że piętnaście kilogramów nadwagi, jakie posiadamy, nie jest wynikiem ostatniego tygodnia, ale ostatnich lat niezdrowego i nieaktywnego trybu życia. Dlaczego więc chcemy zmienić w kilka dni coś, co „zdobywaliśmy” przez długie miesiące bezczynności?

Proces spalania tkanki tłuszczowej można w bardzo dużym uproszczeniu, łatwo zobrazować. Chcąc stracić kilogram masy ciała, musimy liczyć się z deficytem rzędu 7000 kalorii. Oznacza to, że jeśli chcielibyśmy osiągnąć ten cel w ciągu tygodnia, każdego dnia musielibyśmy spożyć o około 1000 kalorii mniej, niż wynosi dobowe zapotrzebowanie kaloryczne naszego organizmu. Jest to naprawdę duża wartość i dla wielu osób o przeciętnej i średniej wadze spowoduje istne głodowanie. Dlatego o wiele bardziej polecaną i rekomendowaną opcją jest tygodniowy ubytek masy ciała odpowiadający od 0,5 do 1% naszej aktualnej wagi. Ważąc 80kg, spadek wagi, do którego będziemy dążyli, oscylował będzie w graniach od 0.4kg do 0.8kg w skali tygodnia. Oznacza to, jedzenie każdego dnia o około 400-500 kalorii mniej, co stanowi już zdrowszą i rozsądniejszą opcję.

Czy rozumiecie teraz, jak niedorzeczne są reklamy oferujące jedyne, niepowtarzalne i czarodziejskie suplementy diety, powodujące natychmiastowe odchudzanie i poprawę Waszej sylwetki? 

Obiecują zatrważające rezultaty i wskazują, że możecie szybko stracić kilkanaście kilogramów. A tymczasem nauka i ciało, którego nie da się oszukać, jasno wskazuje na to, że do zdrowej i trwałej utraty takiej ilości kilogramów, nierzadko potrzeby wielu miesięcy systematycznej pracy!

Rzeczywisty przebieg odchudzania.

odchudzanie

To, co naprawdę czyni proces spalania tkanki tłuszczowej trudnym, jesteśmy my sami i nasze niewłaściwe podejście. Spodziewamy się, że już po kilku dniach będzie widać oszałamiające efekty, po tygodniu będziemy wyglądać jak greccy herosi, a po miesiącu wrócimy do naszych starych nawyków żywieniowych z istną sylwetką boga.

Zaakceptujmy fakt, że kształtowanie sylwetki to proces. Rozłożony w czasie, trwający i rozciągający się na całe nasze życie. Nie podchodźmy do niego z wrogością i brakiem cierpliwości, bo w ten sposób nigdy nie osiągniemy założonego celu.

Chudnięcie, tycie, zwiększanie poziomu sprawności i całe nasze życie, opiera się na cierpliwości i upartym dążeniu do wyznaczonych obiektów pożądań. Nie wierzcie w magiczne pigułki. Nie bierzcie sobie do serca rad, bombardujących nas z dziwnych reklam, które twierdzą, że możesz mieć wyraźne mięśnie brzucha w kilka dni. Nie ufajcie nikomu, kto obiecuje Wam zaskakująco szybkie rezultaty. To nie jest prawda i nigdy nie będzie. To nie jest nawet zabieg marketingowy. To zwykłe kłamstwo i idiotyzm, tworzony przez ludzi, którzy są dokładnie tacy sami jak reklama, którą tworzą.

Nie ma magicznej formuły na zdobycie pieniędzy, sławy czy szczęścia. Nie ma czegoś takiego również w przypadku drogi do lepszej sylwetki. Odrzućcie wszelkie dogmaty opierające się na wierzeniu w tabletki na odchudzanie, cudowne suplementy diety czy inne pigułki mające wykonać całą pracę za Was. Jedynym efektem ich działania, może być uszczerbek na Waszym zdrowiu oraz opustoszałe portfele. Nierealne sposoby postępowania, oferują nierealne efekty. Natomiast prawdziwe rezultaty, wymagają Waszej prawdziwej, rzetelnej i systematycznej pracy. Tego nie da się uniknąć.

 

Jeśli według Ciebie, liczenie kalorii jest jedyną, właściwą drogą prowadzącą do osiągnięcia sylwetkowego celu, to pozwól, że wejdę z Tobą w polemikę. Podaruj mi swoje cenne minuty życia, a udowodnię Ci, że jedzenie intuicyjne może być równie skuteczne. Jeśli tylko potrafisz świadomie działać.

Tekst ten może zmienić Twoje postrzeganie zdrowego żywienia oraz sprawić, że i Ty będziesz mógł cieszyć się z trwałych zmian swoich nawyków żywieniowych. Przecież tego właśnie chcesz, prawda? Wnikliwie się z nim zapoznaj, a jeśli opisana metoda przypadnie Ci do gustu, śmiało możesz wdrożyć ją do swojego życia. Paradoksalnie, być może to właśnie mniejsza kontrola nad własnymi poczynaniami, nie liczenie kalorii oraz wprowadzenie odrobiny spontaniczności w plan żywieniowy, spowoduje Twój końcowy sukces?

Liczenie kalorii metodą doskonałą?

Śmiało można rzec, że liczenie kalorii w przypadku próby zmiany swojej sylwetki to podstawa. Bez tej kalkulacji, nigdy tak naprawdę nie będziemy wiedzieli ile danego produktu spożywamy oraz jaki ma to wpływ na nasz organizm. To właśnie dzięki kaloriom i ich wyliczaniu, jesteśmy w stanie oszacować, jak wiele energii potrzebujemy w ciągu dnia. Uzależniamy je od naszych potrzeb utrzymania, stracenia lub zyskania na wadze.

W ten sposób, poprzez wiedzę jaką dysponujemy, możemy kontrolować ile energii przyjmujemy wraz z pożywieniem i dostosować tę ilość do naszego celu. Nie da się ukryć, że jest to rewelacyjny sposób na modelowanie ciała, a przede wszystkim na kontrolę własnych postępów. Pomimo tego, że i ta metoda pozostawia pewien margines błędu, to nadal jest ona najefektywniejszą formą kontroli naszego działania. Możemy obserwować zmienne pojawiające się w naszym organizmie, w tym samym środowisku. Oznacza to, że bez manipulowania kontrolowanym przez nas komponentem naszej diety, widzimy jak zachowuje się nasze ciało na przestrzeni kolejnych dni.

Jedząc przez dwa tygodnie tę samą ilość kalorii każdej doby, możemy w sposób klarowny odczytać odpowiedź naszego organizmu. W takim działaniu nie ma żadnego przypadku, ponieważ wszelkie ryzyko pomyłki, poprzez liczenie przyjętych kalorii, zostaje zminimalizowane niemal do zera. Kontrolujemy niemal każdą zmienną. „Niemal”, ponieważ nie na wszystko możemy mieć wpływ. Ciało ludzkie jest tak niesamowicie pięknie skonstruowaną maszynerią, że nadal nie jesteśmy w stanie, w pełni określić jak się zachowa w określonych sytuacjach.

Mimo to, dzięki liczeniu kalorii i tym samym prowadzeniu dziennika żywieniowego, mamy stałą kontrolę nad naszym postępem w procesie kształtowania sylwetki. Posiadamy wyraźny zapis tego, jak działaliśmy w określonym czasie i jak reagował na nasze działania organizm. Dzięki temu możemy poprawnie i skutecznie wprowadzać odpowiednie zmiany, reagując tym samym na odpowiedź ciała.

Jednak to nie jest tekst o liczeniu kalorii, a ja nie jestem fanatykiem tej metody.

liczenie kalorii

Nie licz kalorii. Licz na siebie!

Na podstawie powyższego fragmentu, można byłoby bez większego zastanowienia stwierdzić, że poszukiwanie innej metody w procesie zmiany naszego ciała jest pozbawione większego sensu. Jeśli coś jest określane jako „podstawowe narzędzie” lub „rewelacyjna i niezbędna metoda”, to dlaczego mielibyśmy szukać czegoś poza nią?

Nie wszystko, pasuje do wszystkich.

  • Czy istnieje lepsza metoda w celu kontroli naszych efektów i działań, od liczenia spożytej energii? Wątpię. Na pewno nie ma dokładniejszej.
  • Czy istnieje inny sposób działania, nie obejmujący w swoim zakresie ciągłego rozliczania się ze spożytego pokarmu? Tak. Zdecydowanie. Wbrew pozorom – wcale nie gorszy i niemniej efektywny. Określamy go jako jedzenie intuicyjne. 

Nie da się jasno określić, która metoda na początku przygody ze zmianą swoich nawyków żywieniowych, będzie odpowiednia dla konkretnej osoby. Radziłbym wypróbować to samemu lub zaufać własnej intuicji, znajomości własnego ciała i…

Psychiki.

Właśnie ten ostatni aspekt ma moim zdaniem kluczowe znaczenie, w tych dwóch omawianych przeze mnie sposobów działania. Wyobraźmy sobie pana Kowalskiego. Normalnego mężczyznę, który od piętnastu lat większość swojego dnia spędza albo przy biurku w pracy, albo na kanapie przed telewizorem. Bardzo często delektuje się wykwintnymi daniami serwowanymi przez restauracje szybkiej obsługi. Nagle natchniony reklamą przedstawiającą zgrabne modelki, solennie postanawia poprawę i zrobienie coś ze swoim, przez lata pielęgnowanym „mięśniem piwnym”.

Nigdy nie miał styczności z jakimkolwiek liczeniem kalorii, a przez całe swoje życie, nie widział nawet na oczy zdrowego i odpowiedniego żywienia. Czy w jego przypadku, nagłe przejście z tak beztroskiego życia do – bądź, co bądź – bardziej rygorystycznego podejścia w kwestii żywienia poprzez liczenie kalorii, będzie dobrym rozwiązaniem?

Czy taki szok dobrze mu zrobi?

Dla sylwetki – na pewno. Tak jak już wspominałem, dzięki tej metodzie, będzie miał jasny wgląd w swoje poczynania i zdecydowanie ułatwi mu to drogę do osiągnięcia celu. „Ułatwi”, ale nie załatwi. To dwa odmienne pojęcia, które wskazują, że nawet najlepsza metoda jest niczym, jeśli nie włożymy w nią wystarczająco dużo pracy.

W tym i wielu innych przypadkach, o wiele lepszą i przede wszystkim rozsądniejszą opcją, może być nie liczenie kalorii, a jedzenie intuicyjne. Czyli wprowadzenie małych, stopniowych zmian, co określony przedział czasu.

Jedzenie intuicyjne, metodą doskonalszą?

Moim zdaniem, wprowadzenie jednej zmiennej w naszym planie żywienia, co dwa lub trzy tygodnie, bez zmieniania czegokolwiek innego, jest świetną opcją dla każdego, kto po prostu chce zgubić zbędne kilogramy i poprawić swoją sylwetkę. Ponadto, takie działanie może być świetnym okresem przygotowawczym do późniejszego, bardziej skrupulatnego kontrolowania swoich poczynań.

Wróćmy ponownie do pana Kowalskiego. Zamiast rzucać się na głęboką wodę bez umiejętności pływania, powinien on zacząć od małych kroków, prowadzących go powoli w coraz większą głębię. Tym samym ani jego ciało, ani jego psychika, nie dozna szoku. Będzie mógł płynnie przejść z życia „kanapowca” do aktywnego i zdrowego człowieka.

jedzenie intuicyjne

Zmienne, jakie można wprowadzać do naszego życia, mogą być następujące:

  • spożywanie warzyw w każdym posiłku
  • regularne konsumowanie posiłków
  • odpowiednie nawodnienie
  • ograniczenie słodyczy/cukru/fast-foodów/niezdrowej żywności
  • zwiększenie spożycia białka i uwzględnianie go w każdym posiłku
  • zastąpienie dotychczasowego batonika, porcją owoców
  • powolne jedzenie, bez nadmiernego i niepotrzebnego pośpiechu
  • zwiększanie aktywności w ciągu dnia

Przykładów zmiennych może być o wiele więcej. Nie powinniśmy wprowadzać więcej niż dwóch zmiennych w tym samym momencie. Nie wywołujmy niepotrzebnego szoku w naszym organizmie. Dajmy mu czas do zaadaptowania się w nowej sytuacji.

Mechanizm działania.

Takie działanie, pomimo nieskrupulatnego liczenia oraz kontrolowania tego, co jemy, może również dać nam wymierne rezultaty. Samo zwiększenie spożycia warzyw – bez wprowadzania jakichkolwiek, innych zmian, powinno dać nam większe uczucie sytości. Tym samym może to spowodować, że nie zjemy deseru, którego do tej pory z taką lubością spożywaliśmy. W konsekwencji zaoszczędzimy prawdopodobnie kilkaset kalorii w ciągu dnia. Z kolei ta liczba, w dłuższej perspektywie czasu, może przełożyć się na kilka kilogramów straconych w przeciągu danego okresu czasu. Niepodważalny pozostaje również fakt, że w ten sposób jakość naszego zdrowia wywinduje się zdecydowanie w górę. Zapewnimy mu więcej wartościowych składników odżywczych, otrzyma od nas dawkę ruchu na świeżym powietrzu oraz mniejszy ciężar do przenoszenia z punktu A do punktu B, każdego dnia.

Kluczową rolę odgrywa cierpliwość i nasze postrzeganie czasu.

Prawdopodobnie metoda liczenia kalorii od samego początku da nam szybsze, a na pewno łatwiejsze w kontroli rezultaty. Jednak, czy w dłuższej perspektywie czasu, nam się to opłaci? Czy będziemy w stanie wytrwać i przetrwać szok, spowodowany nagłą zmianą? Czy przez chęć szybszych efektów, nie cofniemy się do punktu wyjścia i tym samym będziemy musieli zaczynać od nowa, wpadając w błędne i frustrujące koło rozpaczy?

Jedzenie intuicyjne jest prawdopodobnie mniej skuteczne w krótkim okresie czasu.  Jednak dla osób niemających wcześniej większej styczności ze zdrowym sposobem żywienia oraz dopiero rozpoczynających swoją przygodę, może być o wiele lepszym rozwiązaniem. Zwłaszcza w ciągu kolejnych miesięcy i lat. Przygotowanie, jakie zapewni nam przed kolejnym krokiem w naszym życiu, może okazać się bezcenne. Może również okazać się, że tak opanujemy jedzenie intuicyjne, że liczenie kalorii nie będzie nam wcale potrzebne.

Polecam jednak, aby prowadzić dziennik żywieniowy.

Będziemy mogli dokumentować w nim to, co zjedliśmy, wyrażone poprzez gramaturę danego produktu lub życiowy i swobodny opis jego porcji (np. garść orzechów, jedna trzecia dużego talerza warzyw, łyżeczka oliwy z oliwek). Nie utrudni nam to działania, a ułatwi i przybliży nas to, do większej kontroli nad naszymi poczynaniami.

Wprowadzajmy jedną lub maksymalnie dwie zmienne, co dwa lub trzy tygodnie.

Nie zmieniajmy przy tym niczego innego. W ten sposób nawet nie poczujemy, że zachodzi jakakolwiek zmiana. Organizm nie dozna wstrząsu, a my będziemy mogli bez większych problemów przechodzić z upływem kolejnych tygodni, na zdrowszy, lepszy i bogatszy tryb życia.

Dzięki temu sposobowi działania możemy zmienić nasze życie bezboleśnie. Ponadto poznajemy nasz organizm jak nigdy dotąd i przygotowujemy go w ten sposób na większe wyzwania. Jeśli oczywiście tego chcemy i będzie to konieczne. Liczenie kalorii jest świetnym narzędziem w drodze do lepszej sylwetki, ale zawsze warto zastanowić się, czy ta metoda jest dla nas odpowiednia. Nie sztuką jest wykorzystać potencjalnie najlepsze narzędzia, ale prawdziwym kunsztem jest dobrać je dla naszych własnych predyspozycji. Dlatego być może to jedzenie intuicyjne, objawiające się nieskrupulatnym odnotowywaniem spożytego pokarmu, okaże się dla nas lepszym sposobem działania?

W planowaniu swojej drogi do upragnionej sylwetki, uwzględnijmy proszę nie tylko aspekty czysto fizyczne i zdrowotne. Zadbajmy również o podłoże, którego początek znajduje się w naszej głowie. To właśnie tam zaczyna się nasza rezygnacja i przyczyna wszelkich niepowodzeń. Zarówno w życiu, jak i w dążeniu do lepszej kondycji własnego ciała. Dokonując wyboru, pamiętajmy o psychice. Obie te metody są skuteczne, ale nie każda będzie dla nas dostosowana. Wybierajmy mądrze i świadomie!

#kolejne artykuły