Porażka jest cenną lekcja, a nie karą. | worldmaster.pl
#

Są niepowodzenia mniejsze i większe. Czasami cicho się skradają, niczym złodziej, ograbiając nas z nadziei i szans na sukces. Niektóre są brutalne, inne łagodniejsze. Porażki są z nami od zawsze i będą z nami nadal. Nie próbujmy z nimi walczyć, ale musimy się od nich uczyć. Porażka nie jest karą, ale prawdziwym darem.

Jeśli należysz do grona osób,  które w całym swoim życiu, nigdy nie doświadczyły porażki, to możesz bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia pominąć ten tekst. Mam jednak ogromną nadzieję, że nie należysz do tej grupy. Być może właśnie w tym momencie zastanawiasz się, co zrobić po kompletnie zepsutym dniu, który przecież miał być jednym z kolejnych, w drodze do Twojego wielkiego celu. Nie wiesz, co powinieneś zrobić, a negatywne uczucia, już wyciągają swe macki, w celu dosięgnięcia Twoich nieskalanych do tej pory myśli. Nie obawiaj się! Spieszę z pomocą!

Uniknięcie niepowodzenia – Mission Impossible.

W życiu każdego z nas przychodzi moment, kiedy rzetelnie realizowany do tej pory plan, zostaje dość brutalny spartaczony. Nie ma znaczenia, o jakiej dziedzinie życia mówimy. Nieistotne, czy jest to praca na etacie, bycie przykładem oraz wzorem dla swoich dzieci, czy droga do lepszej sylwetki. Nieuniknioną częścią każdego możliwego aspektu naszego życia są porażki.

porażka

Niepowodzenia są wpisane w proces działania. Powinniśmy uświadomić sobie ten fakt już na początku naszej drogi. Nie próbujmy nawet udawać, że wszystko będziemy realizowali wręcz idealnie. Przewidzenie każdego kolejnego dnia naszego życia, podczas którego realizujemy założony na samym początku plan, jest misją niemożliwą do wykonania. Nawet przez samego Toma Cruise’a.  Tak więc stawianie odważnej tezy, jakoby mielibyśmy dotrzeć do swojego celu, bez choćby najmniejszego szwanku jest dość odważnym posunięciem. Wręcz ocierającym się o szaleństwo oraz fikcje.

Na nasze nieszczęście, zdecydowanie zbyt często kojarzymy słowo „porażka” tylko i wyłącznie z negatywnymi emocjami oraz wydarzeniami. Wbrew temu wszystkiemu, to zjawisko w świetnej większości przypadków, powoduje więcej dobrego, niż inne pozytywne wydarzenie. Aby jednak do tego doszło, muszą zajść dwie bardzo ważne rzeczy. Musi upłynąć odpowiedni długi czas oraz My sami musimy wyciągnąć z niepowodzenia należyte wnioski i sumiennie pracować, nad nie dopuszczeniem do jego ponownego ukazania się.

Wszakże, na początku swojej przygody ze zmianą sylwetki, ciągłe powtarzanie sobie, że czeka na nas niejedna porażka, może nastręczać pewne trudności i poczucie dyskomfortu, to jednak klarowne uświadomienie sobie niemożności ich uniknięcia, pozwala zapobiec późniejszemu szokowi.

Porażka i jej historia, czyli dzień życia każdego z nas.

Gdy rozpoczynamy swój przepiękny proces kształtowania sylwetki, naturalne jest, że raczej nie myślimy o porażkach. Idealizujemy swoje przyszłe działania oraz swój cel, do którego mamy zamiar z uporem dążyć. O wiele łatwiej jest nam wyobrazić sobie odległe marzenie, niż porażkę czekającą tuż na najbliższym zakręcie. Całkiem normalną i do pewnego stopnia właściwą rzeczą jest, chwytanie się tego, co pozytywne, a unikanie tego, co negatywne. O ile nie zakłamuje nam to naszej rzeczywistości.

Uwzględniamy w swoim planie wszystko w najdrobniejszych szczegółach: dietę, treningi, aktywność, planowanie posiłków czy spontaniczne spotkania ze znajomymi. Zatracamy się w pięknych aspektach działania. Zapominamy, że nie bez powodu mawia się, iż droga do sukcesu okupiona jest łzami i hektolitrami wylanego potu. Nie twierdzę, że powinno się nieustannie myśleć o trudnościach. Jednak posiadanie tej wiedzy, choćby w najgłębszym zakamarku umysłu, do którego mamy szybki dostęp, może być działaniem pożądanym i właściwym.

W końcu przychodzi czas na nasze działanie. Pierwsze dni, a być może i tygodnie upływają w sielankowej atmosferze. Zdajemy sobie sprawę, że treningi kosztują nas sporo sił, a przygotowywanie posiłków i planowanie, zabiera nam trochę czasu, jednak są to tylko drobne trudności. Problemy i drobne niepowodzenia, których akurat się spodziewaliśmy i byliśmy na nie w pełni przygotowani. Nabieramy pewnej dozy elastyczności, potrafimy zmobilizować się do cięższego treningu i wykrzesać z siebie chociaż trochę energii na niewykorzystanie samochodu, ale własnych nóg. W głowach zuchwalszych osób może pojawić się nawet jakże odważna i pozbawiona szacunku myśl, do swoich starszych kolegów z „branży”, opiewająca komunikatem: „To nie jest takie trudne! Co oni za głupoty opowiadają!?”. Nierzadko pojawią się tam również barwne przerywniki o różnym stopniu nacechowania emocjonalnego, z których słynie nasz naród, a które jak żaden inny wyraz potrafią zastąpić szeroką gamę słów.

Dzień porażki.

porażki

Kłótnia z żoną, nagana od szefa, nieplanowane nadgodziny, niezrealizowany projekt czy niespodziewane wezwanie do szkoły w sprawie swojego niegrzecznego potomka. Chwila, kiedy dieta, trening i kształtowanie sylwetki jest ostatnią rzeczą, o której mamy ochotę myśleć. Moment, w którym wydaje nam się to nierealnym działaniem i surrealistycznym marzeniem, oderwanym od naszej codziennej rzeczywistości. W jednej chwili przestajemy być zuchwałymi adeptami. Przemieniamy się w skruszałych ludzi, muszącymi radzić sobie z trudnościami, jakie stawia przed nami życie. Tracimy ochotę na jeszcze jedno wyzwanie, jakim jest realizowanie swojego sylwetkowego planu. Tłumaczymy sobie, że nie mamy na nie sił, ochoty i czasu. Perswadujemy sobie, iż musimy skupić się na ważniejszych problemach, a emocje nami targające skutecznie potwierdzają nasze własne myśli.

Najpierw opuszczamy trening. Nie mamy sił ani dość jasnego umysłu, aby móc się na nim skupić. Prawdziwa emocjonalna burza, która targa naszym wnętrzem powoduje, że zjedzenie kilku kostek czekolady, uwzględnionej w plan, staję się dla nas nieśmiesznym żartem. Chwytamy za całą tabliczkę, delektując się smakiem jej oraz całego, upływającego dnia, który nagle…

Przestaje być idealny.

W końcu, na koniec dnia uświadamiamy sobie, że kompletnie zrujnowaliśmy sobie swój dzień w drodze do lepszej sylwetki. Nie zrobiliśmy treningu, nie spacerowaliśmy jak to robiliśmy do tej pory, a dotychczasową sałatkę jajeczną z awokado, zastąpiła tabliczka czekolady, pudełko lodów i szybkie danie, z dość niepewnie wyglądającego stoiska w jednej z uliczek. W takim momencie najczęściej pojawia się chwila refleksji, która niestety nie naprawi już naszych błędów. Zastanawiamy się, co poszło nie tak i dlaczego dopuściliśmy do tak wielkiego niepowodzenia, psując swój dzień kształtowania sylwetki. Osoby w pełni zdrowe, z dobrym i odpowiednim podejściem do tego procesu oraz funkcji, jaką pełni jedzenie, zapewne nie będą reagowały zbyt emocjonalnie na tego typu przypadek. Jest to zachowanie jak najbardziej pożądane. Grupa po drugiej stronie bariery powiąże z tym wydarzeniem wszystkie swoje negatywne emocje. W konsekwencji może prowadzić to, do poważnych problemów zdrowotnych.

Wielka Pani Porażka – i co dalej?

Nieistotne, w jakim natężeniu emocjonalnym zareagujemy na bądź co bądź – swoją dietetyczną porażkę. Zawsze towarzyszy nam pytanie, pojawiające się w naszej głowie, niczym pulsujący neon nad drzwiami nocnego klubu: „Co teraz? Co mam zrobić!?”. Odpowiedź jest zatrważająco prosta i uniemożliwiająca jakikolwiek sprzeciw.

NIC. Porażki się zdarzają.

Zawsze pojawią się dni, w których gorsze samopoczucie przechyli szalę zwycięstwa na swoją korzyść, a chęć ominięcia planu weźmie górę. Choć prawdopodobnie nie przeczytacie o tym w zbyt wielu książkach, to musicie uświadomić sobie, że każdy człowiek miewa gorsze chwile. Nie mówię tu o spektakularnych niepowodzeniach, które z tak wielką lubością są opisywane w życiorysie każdego człowieka sukcesu. Chodzi mi o zwyczajny słaby dzień, brak humoru, nastroju i niezrealizowanie zadań czekających na wypełnienie danego dnia. Każdy ma chwilę słabości. Zarówno pan Kowalski, jak i Zuckerberg, Musk, Vaynerchuk, Buffett i ktokolwiek, kto jest postrzegany za „człowieka sukcesu”. Jedyną skromną i z pozoru błahą różnicą, jest reakcja na zaistniałe niepowodzenie.

O ile czasu nie można cofnąć (jeszcze!), o tyle możemy mieć wpływ na nasze zachowanie w stosunku do pojawiającej się porażki, nastręczającej nam tylu trudności. Spoglądając na to zjawisko przez pryzmat kształtowania sylwetki, mogę z całą odpowiedzialnością za swoje słowa rzec, iż kombinowanie i usilna chęć wprowadzenia zmian, może przynieść więcej szkód niż jakiegokolwiek pożytku. W świetnej większości przypadków przyczyna chwilowej porażki nie leży w planie lub niewłaściwym działaniu, a po prostu w samej wspaniałości cudu, jakim jest życie. Ono jest zaskakująco nieprzewidywalne i czasami, to ono panuje nad nami, a nie My nad nim. Zrozummy to, zaakceptujmy i przejdźmy z tym faktem do porządku dziennego.

niepowodzenia

Wróćmy do naszego dotychczasowego planu, realizujmy go tak samo, jak do tej pory i nie zaprzątajmy sobie głowy tym jednym dniem niepowodzenia. Skupmy się na tygodniach, poprzedzających to wydarzenie, które były dla nas tak owocnym żniwem naszej ciężkiej i wytrwałej pracy. Utożsamianie swoich działań od jednego dnia jest działaniem wielce nierozsądnym, a nawet idiotycznym. Nie ważne czy dotyczy to dnia spektakularnego sukcesu, czy ogromnej porażki. To tylko jeden dzień. Dwadzieścia cztery godziny w prawdziwym morzu, setek tysięcy pozostałych godzin naszego istnienia.

Porażki nie możesz uniknąć, ale możesz się na niej uczyć.

Jakkolwiek czasu oraz swoich decyzji cofnąć nie zdołamy, to jest rzecz, którą zrobić powinniśmy. Wyciągajmy wnioski z niepowodzeń. Jeśli pamięć nie bawi się ze mną w ciuciubabkę, to Anthony Robbins rzekł, iż po przeanalizowaniu swojej porażki i wystosowaniu z niej odpowiednich wniosków, powinniśmy o niej natychmiast zapomnieć. Po co mielibyśmy zajmować nią swoje myśli, skoro zrobiliśmy już wszystko, co tylko mogliśmy uczynić?

Niepodważalny pozostaje fakt, że to właśnie wszelkie nasze niepowodzenia uczą nas najmocniej. Thomas Alva Edison nigdy nie udoskonaliłby żarówki i wprowadził jej tym samym do codziennego użytku, gdyby na swojej drodze nie napotkał szeregu porażek. Momentów, które nakierowały go na właściwą odpowiedź. Choć przypisywanie temu amerykańskiemu wynalazcy słów: „Nie odniosłem porażki. Po prostu odkryłem 10 000 błędnych rozwiązań”, może być całkowicie wyssane z palce, to jednak zawiera w sobie pewne ziarenko prawdy.

Dar czy przekleństwo? Wszystko zależy od Ciebie.

Porażki nie są niepowodzeniem, jeśli potrafimy się do nich odpowiednio odnieść. Na pewno jednak takimi będą i na zawsze pozostaną takie w naszej głowie, gdy nie wyciągniemy z nich odpowiednich lekcji. Kluczem do radosnego oraz nierzadko spektakularnego życia, jest posiadanie umiejętności wyciągania wniosków i uczenia się na własnych błędach.

Odwołując się do kształtowania sylwetki, być może wyciągniętym wnioskiem, będzie fakt spożywania zbyt małej ilości kalorii lub nadmierna i niedostosowana do naszej osoby, aktywność fizyczna. Czyli dwa aspekty, które w dłuższej perspektywie czasu, mogą prowadzić do naszych frustracji oraz niepowodzeń. Nie zmienienie swojego sposobu działania w tym przypadku, oznacza nieustanne powracanie do punktu wyjścia. Dni, w których porażka staną się nie ciekawym doświadczeniem, ale brutalną codziennością.

Marcus Tullius Cicero, znany szerzej jako Cyceron, miał rzec:

„Właściwością człowieka jest błądzić, głupiego – w błędzie trwać. Żyć – to myśleć”.

Dlatego zachęcam, abyśmy my również myśleli. Przestali traktować porażki jako źródło naszego wszelkiego i niepojętego nieszczęścia. Zaprzestali przypisywać je do kategorii plag, a rozpoczęli pojmować jako nowe wyzwanie. Porażka to cenna lekcja od życia, którą daje nam zupełnie za darmo i wyłączanie dla nas. To o wiele lepsze niż jakakolwiek książka, tekst, film czy porada od bliskiej osoby. Tylko tak mocne doświadczenie, które możemy odczuć na własnej skórze, może wywołać w nas prawdziwie silną reakcję. Odpowiedź mogącą umożliwić nam przejście na wyższy poziom wtajemniczenia dziedziny, w której się poruszamy lub sensu naszej egzystencji. Tylko od nas samych zależy czy się na to zdecydujemy, czy przejdziemy obok tego fascynującego zjawiska ze spuszczoną głową, głośno lamentując o niebotycznej otaczającej nas niesprawiedliwości.

Wybór należy do Nas.

Tak często daje się słyszeć niewinne głosy, tłumaczące własne porażki, które brzmią: „Bo moja silna wola nie istnieje i dlatego mi się nie udaje!”. Dla wielu to sensowna argumentacja, ale dla mnie jest to tylko kolejna wymówka. Co, jeśli powiedziałbym Ci, że Twoja siła woli jest niewyczerpalna i nieograniczona? Co wtedy zrobisz? Poszukasz kolejnej wymówki czy w końcu zaczniesz szukać prawdziwych przyczyn, własnych niepowodzeń?

Panie i Panowie! Mityczna i legendarna – silna wola.

Każdy o niej słyszał, ale nikt jej jeszcze nie widział. Każdy z nas jej doświadczył, ale nikt nie zachował jej na zawsze. Czasami się pojawia i przepełnia nas do granic możliwości, a momentami znika i pozostawia nam bezbronnymi, niczym stado owiec bez pasterza. To nie jest wstęp, zapowiadający tajemniczą istotę, rodem z powieści Stephena Kinga. To nie fantastyka, ale nasze codzienne, realne życie.

Dogłębne zrozumienie omawianego zjawiska, wymagałoby gruntownego przewertowania takich działów nauki jak metafizyka czy psychoanaliza. Wbrew pozorom, siła woli nie jest do końca jasna oraz zunifikowana. Swoim znaczeniem i poprawnym zinterpretowaniem, budzi o wiele więcej kontrowersji, aniżeli zgodnych twierdzeń. Wszechstronne zmierzenie się z tym zagadnieniem, byłoby nie lada wyzwaniem oraz ekscytującym doświadczeniem, na które na pewno sobie pozwolę w przyszłości. Tymczasem dziś, siła woli występuje w trochę innej roli. Na pewno bardziej przystępnej, łatwiejszej do przyswojenia i prostszej do zobrazowania.

Silna wola sprawia, że nawet najsłabsi mają w sobie wielką siłę. – Kate Morton

silna wola

Australijka pisarka, która jest autorką zacytowanych słów, pochodzących z jednej z jej powieści, dość trafnie oddała całą ideę odnoszącą się do siły woli. Zazwyczaj właśnie w podobny sposób ją definiujemy. Określamy jako umiejętność do przezwyciężania codziennych trudności i cechę, dzięki której nieustannie potrafimy trzymać się wyznaczonego wcześniej kursu. Wolna wola to możliwość decydowania i bycie odpowiedzialnym za przedsięwzięte kroki w sposób świadomy. Nie jest ona uzależniona od tego, jak wyglądamy czy jak dobrzy jesteśmy w wykonywaniu określonej czynności. Niewątpliwym fenomenem jest, że jej siła bierze się z naszego wnętrza. Z tego więc powodu każdy, kto tylko potrafi o nią dbać i odpowiednio rozwijać, jest w stanie realizować swoje mniejsze lub większe postanowienia. Bez znaczenia skąd pochodzi, jak wygląda i co posiada.

Siła woli to nie wymówka!

Można rzec, że siła woli nie dyskryminuje nikogo. Zależy wyłącznie od nas samych, bo to my decydujemy o jej odpowiednim natężeniu. Ma na nią wpływ wiele innych, pośrednich czynników, ale wszystkie sprowadzają się do naszej osoby i naszego wewnętrznego „ja”.

Pomimo jej olbrzymiego znaczenia w codziennym życiu, często podlega niepotrzebnej idealizacji. Zawierzamy jej wszelkie nasze działania, nie bacząc na inne okoliczności, które również mają wpływ na to, co robimy. Stosujemy ją jako pretekst w odniesionych porażkach i jako źródło ewentualnych sukcesów. Sami tak do końca nie potrafimy określić, czym ona jest i jaki ma wpływ na nasze życie. Jednak nie hamuje nas to w ciągłym mówieniu o tym zjawisku. Myślę, że uzależnianie od niej całego naszego działania, może być tak samo destrukcyjne, jak jej zupełne pomijanie. Opieranie swoich poczynań tylko na jednym filarze, nigdy nie prowadzi do niczego dobrego. Tym bardziej, jeśli to nasz nierzadko zmienny i kapryśny umysł, sprawuje nad nim kontrolę.

Dbałość i opieka.

Każdy z nas, zdaje sobie sprawę z występowanie w naszym życiu zjawiska siły woli, ale rzadko pamiętamy o tym, że o nią również należy dbać. Tak jak wszystko w naszym życiu, nawet tak abstrakcyjne pojęcie musi być poddawane ciągłej trosce. Niemożliwe jest, aby nieustannie trwać w stanie gotowości i pełnym oczekiwania napięciu, w maksymalnie zgromadzonej w nas samych, sile woli. Prędzej czy później doprowadzi to do przeciążenia lub krótkotrwałego rozkojarzenia. Skoro zależy ona głównie od naszego umysłu, to próbując przez cały czas trwać w jej całkowitym skondensowaniu, wykonywałby on ciągłą pracę, a przecież i on potrzebuje przerwy na regenerację.

Dwie płaszczyzny pielęgnacji.

  • Biologiczna, która sprowadza się do spożywania odpowiednio zdrowych i zbilansowanych pokarmów, co prowadzi do lepszego zdrowia, samopoczucia, większej koncentracji oraz zaangażowania w dane działanie, a w konsekwencji do zwiększania siły woli. Również dbałość o odpowiednio długi oraz jakościowy sen, sprzyja regeneracji naszego umysłu. Rezultatem takiego działania jest jego gotowość do wytężonej pracy dnia następnego. Tak jak wspominałem, nieustanne tkwienie w maksymalnym skupieniu podczas wykonywanych obowiązków, prowadzi do przemęczenia. Dlatego tak ważne jest pamiętanie o stosowaniu przerw, podczas których kompletnie odłączymy się od dotychczas wykonywanej czynności, wymagającej od nas nie lada koncentracji i zaangażowania.

siła woli

  • Psychiczna, czyli to, jak postrzegamy samych siebie i swoje działania, ma często ogromny wpływ na to, jak kreuje się moc naszej woli. Sam fakt stawiania sobie celów determinuje naszą chęć do ich wykonywania. Jeśli będą one zbyt duże, to nie będziemy umieć zmobilizować się do ich wykonania. Zbyt małe natomiast, mogą wydawać nam się niewarte naszej uwagi. Kluczem jest umiejętne podzielenie tych większych, na mniejsze etapy. Tak, aby nasz mózg mógł czerpać ciągłą satysfakcję z realizowanych zadań. Dzięki temu może wzrosnąć również nasza pewność siebie, która w pewnym stopniu, także odpowiada za poziom naszej woli. Gdy będziemy mieli konkretne doświadczenie, w którym już poradziliśmy sobie z trudną sytuacją lub rozwiązaliśmy niełatwe zadanie, to będzie nam zdecydowanie prościej dokonać tego po raz drugi w przyszłości. Przeświadczenie to bierze się z poczucia pewności siebie oraz sprawowania kontroli nad swoim działaniem. Raz sprawnie i dogłębnie poruszona siła woli może dawać swoje efekty wielokrotnie, w późniejszych etapach życia. W tym punkcie objawia się silna korelacja pomiędzy siłą woli a doświadczeniem życiowym.

Nasza wola nie ma ograniczeń. Sami je tworzymy!

Choć pojęcia afirmacji, autosugestii czy wizualizacji budzą wiele kontrowersji, to nie podlega dyskusji fakt, że nasze myśli wykorzystywane w odpowiedni sposób, potrafią zdziałać istne cuda. Moc przekazu w połączeniu z naszym umysłem jest nieograniczonym zjawiskiem. Siła woli również taka jest. Nie jest limitowana przez żaden organ naszego ciała. Nie jest dozowana niczym insulina przez trzustkę czy ograniczające genetyczne uwarunkowania każdego z nas. Twierdzenie jakoby miałaby nam się ona wyczerpać lub zanikać na przestrzeni danego czasu, jest kompletną bzdurą! Przynajmniej w ujęciu dosłownym.

Realnym zjawiskiem jest, że nawet w ciągu dnia o różnych jego porach, wydawać nam się może, że nasza silna wola występuje w różnym natężeniu.

Rano nie zawsze jest nam łatwo wstać i przemóc się, aby wykonać zadania na nas czekające. Gdy już to zrobimy z niemałym trudem, nagle odkrywamy w sobie „ukryte” pokłady wewnętrznej siły i realizujemy swoje cele z prędkością światła. Po ich wykonaniu, gdy słońce na niebie wskazuje na późne popołudnie, ponownie wchodzimy w etap ogólnego przytłoczenia i kolokwialnie mówiąc – „zmęczenia materiału”. Błędnie zakładamy, że nasza silna wola jest już na wyczerpaniu i nic nie będziemy w stanie już zrobić. Wystarczy jednak telefon od bliskiej osoby, oferującej wyjście na miasto i nagle ni stąd, ni zowąd, odnajdujemy w sobie wystarczające pokłady samozaparcia, aby dokończyć wyznaczone zadania i spokojnie móc przetańczyć całą noc. Czy to nie dziwne, skoro siła woli jest rzekomo limitowana?

W rzeczywistości, to my sami ją ograniczamy. Naszymi błędnymi i niewłaściwymi myślami oraz niejako zaklinaniem rzeczywistości. Sami wprowadzamy się w mylny nastrój zmęczenia, wyczerpania i zagubienia. Im dłużej nasz umysł porusza się w takim świecie, tym mniejszą ilością silnej woli dysponujemy. Zamiast przeświadczenia, jakoby najwięcej byłoby jej rano, a najmniej wieczorem, polecam zacząć myśleć o niej w kategoriach nieskończoności oraz dbać o jej pielęgnacje.

Fizyczne zmęczenie i własne lenistwo to nie brak silnej woli.

Nie da się ukryć,  że to zazwyczaj po wyjściu z pracy, najczęściej wpadamy w pułapkę zaniechania swoich planów i łamania wyznaczonych standardów. To wtedy jest nam najłatwiej machnąć ręką i wyrzec mityczne: „Zacznę od jutra!”. Myślę, że to właśnie stąd wziął się pogląd, głoszący o skończoności siły woli. Faktem jednak jest, że to nie nasza wola determinuje naszą małą porażkę, ale ogólne zmęczenie po całym dniu pracy. W takich sytuacjach może sprawdzić się krótka drzemka, kilkunastominutowy spacer na świeżym powietrzu czy zimny, orzeźwiający prysznic! Problem nie leży w naszym samozaparciu, motywacji czy czymkolwiek innym, tylko w naszym ogólnym postrzeganiu własnego, faktycznego stanu.

Szerokie grono osób, które ma ogromny problem z wczesnym wstawaniem, czuje się jak nowo narodzone po porannym rozruchu w postaci biegania czy jazdy na rowerze. Gdyby silna wola była limitowana, to nigdy nie byliby w stanie odczuć nowej dawki pozytywnej energii i prawdziwego zastrzyku motywacji na dalszą część dnia. Skoro jej wyeksploatowanie jest realne, to jak to możliwe, że o szóstej rano najchętniej spędzilibyśmy cały dzień w łóżku, a o ósmej po zakończonym treningu czujemy, że cały świat należy do nas?

silna wola

Siła woli jest w nas w takiej samej ilości.

Bez względu na porę dnia, roku czy wykonywane zajęcie – ona zawsze dysponuje takim samym poziomem mocy. To my sami często zupełnie nieświadomie, ją sobie limitujemy. Ograniczamy się fałszywymi twierdzeniami. Nasze fizyczne zmęczenie utożsamiamy z naszym wnętrzem, które zazwyczaj jest tak samo rześkie oraz świeże, jak na początku dnia, po cudownie przespanej nocy. Uzmysłowienie sobie tego zjawiska, może ułatwić nam wiele rzeczy w życiu. Nagle stracimy wymówkę, do nietrenowania po pracy. „Dietetyczne grzeszki” przestaną mieć dotychczasową argumentację, opierającą się o rzekomym zmęczeniu psychicznym. Nie twierdzę, że ono nie występuje. To zjawisko często spotykane, ale tylko w przypadku osób, nie umiejących pielęgnować swojego wnętrza i dbać o to, aby własna wola była traktowana z ogromną troską.

Pomimo jej nieograniczonego potencjału, raczej nigdy nie może występować sama. Aby nasza wola była skuteczna, zawsze wraz z nią musi iść działanie oraz niezachwiana pewność siebie, połączona z odpowiednią motywacją. Właśnie w takim połączeniu tkwi jej największa siła. Dlatego samodzielne idealizowanie tego zjawiska jest małym niedopatrzeniem. Pomimo najszczerszych chęci, największego samozaparcia, ale nie popartego odpowiednim działaniem i zaangażowaniem… Nadal jesteśmy w tym samym miejscu. W takim przypadku nawet fenomen silnej woli nie jest w stanie samemu nic zdziałać.

Silna wola to potężne narzędzie, w dłoniach każdego z nas.

Wytłumaczenie tego zjawiska jest zadaniem niewątpliwie trudnym. Żywię głęboką nadzieję, że słowa przeze mnie napisane zostanę dobrze zrozumiane, a ich sens zostanie właściwie odczytany przez każdego z Was. Silna wola to potężne narzędzie w drodze do osiągnięcia sukcesu. To kolosalna oraz sprawiedliwa broń w głowie każdego z nas. Jest nieograniczona. Tylko my jesteśmy odpowiedzialni za jej odpowiednie dozowanie. Posiadanie umiejętności odpowiedniego nią zarządzania może przynieść nam wiele dobrego. Jednak nawet niesamowite jej rozwinięcie może okazać się niczym, jeśli nie będziemy w stanie połączyć tego ze skutecznym działaniem.

Samozaparcie, umiejętność przezwyciężania napotkanych trudności, realizowanie wyznaczonych zadań pomimo fizycznego zmęczenia, pokonywanie wewnętrznego lenistwa.  Jakkolwiek byśmy nie określili tego zjawiska, to nie ulega wątpliwości, że jest to niezbędny czynnik, biorący udział w procesie osiągania sukcesu. Niejedyny, ani nielwystępujący samodzielnie, ale na pewno o ogromnej sile i potężnym znaczeniu.

W naszą ludzką naturę wpisane jest czekanie. Zakorzeniona wartość, przekazywana z pokolenia na pokolenie i wpajana nam od najmłodszych lat. Pielęgnowana niczym rajski ogród i nietykalna jak zakazany owoc. Nie ważne, na jakim etapie naszego życia jesteśmy i dokąd dążymy. Czekanie jest zawsze obok nas. 

Gdy chodzimy do szkoły, nieustannie wyczekujemy wakacji. Podczas obowiązków zawodowych, z upragnieniem czekamy na urlop lub weekend, podczas którego można odetchnąć i wyrwać się z nieprzyjemnych zadań. Będąc w szczęśliwym związku, czekamy na ślub. Kiedy już się odbędzie, wyczekujemy dziecka.

To błędne koło wiecznego czekania.

Zbyt daleko posuniętym wnioskiem byłoby stwierdzenie, że to w pełni złe zachowanie i zupełnie niepotrzebne. Czekanie na coś, ustala niejako wartość naszego życia. Sprawia, że dążymy do czegoś, a upływający czas nie jest dla nas taki straszny. W końcu każda kolejna minuta przybliża nas do naszego obiektu oczekiwań. Jednak powinniśmy bacznie przyglądać się temu, jak wygląda nasz stan czekania. Jest zasadnicza różnica między czekaniem biernym i nierobieniem niczego konkretnego a czekaniem czynnym. Również oczekiwanie w radosnym podnieceniu jest inne od ponurego wyczekiwania tego, co ma nadejść.

nuda

Abstrahuje od oczekiwania efektów, bez włożonego odpowiedniego wysiłku. Dziś, chciałbym przede wszystkim zwrócić uwagę na sam akt czekania w kontekście całego naszego życia. Zdarza się, że trwanie w tym stanie, tak bardzo nas oplata swoimi mackami snutych wizji, że rozprasza nasze działania w teraźniejszości. Zakłamuje to, jak wygląda nasze „dziś”. Nie jest tajemnicą, że nadzieja wynikająca z oczekiwania konkretnego terminu, daty lub wydarzenia sprawia, że każdego kolejnego dnia, przekonujemy samych siebie, że…

„Jakoś to będzie. Wytrwam”.

Ale czy naprawdę warto? Czy cokolwiek, co ma nadejść, ma w sobie taką siłę i moc, abyśmy musieli się dla tego poświęcać i być męczennikami? To, na co czekamy, nie może zasnuwać naszej rzeczywistości mgiełką niewiedzy, fałszu i zakłamania. Nie powinniśmy tłumaczyć sobie, swojej aktualnej, złej sytuacji towarzyskiej, emocjonalnej czy zawodowej faktem wynikającym z naszego czekania na coś.

Czekanie nie wyzwala działania.

Jestem w stanie zrozumieć ten radosny stan. Każdy z nas na coś czeka. Na wakacje, urlop, weekend, rodzinne spotkanie czy finał piłkarskiej ligi mistrzów. To nic złego, że to odczuwamy i zupełnie podświadomie do tego dążymy. To jest nasz cel i to określa niejako nasze życie oraz jego wartość. Jednak spójrzmy na to z perspektywy bardziej praktycznej. Czy to na co czekamy, jest istotnie tak silne, że ciągle się temu oddajemy w naszych myślach do tego stopnia, iż nie możemy skupić się na niczym innym? Przecież czynność czekania sama w sobie jest zajęciem biernym. W większości przypadków nie mamy wpływu na przyspieszenie wyczekiwanego terminu czy wydarzenia. Nie przyspieszymy weekendu, daty porodu potomka czy urlopu przykazanego nam przez szefa. Dlaczego więc coś, co nie kosztuje nas jakiejkolwiek energii i włożonego wysiłku, ma dać nam coś trwałego i silnego, potrafiącego zmienić nasze życie?

Zdecydowanie przeceniamy to, na co czekamy. Podniecamy się wydarzeniami, które mają nadejść. Oddajemy się im w całości, zupełnie tak jakby mogły zmienić nasze życie i wywindować nas na wyższy poziom. Być może, czasami i tak jest. Oczekiwanie na wycieczkę do Afryki, aby pomóc biednym dzieciom czy bardzo ważne spotkanie ze sponsorami to faktycznie coś, co może zmienić istotnie naszą teraźniejszość. Jednak w takich sytuacjach nawet to pozorne czekanie, nie jest nim w rzeczywistości.

Posługując się poprzednim przykładem, zwróćmy uwagę, że coś musiało zapoczątkować czekanie na wycieczkę do Afryki w ramach akcji humanitarnej. Nasze wcześniejsze działanie, angażowanie się w wolontariat i pomoc potrzebującym. Może okazać się, że coś, co nazywamy czekaniem, które zmieni nasze życie, jest ostatnim etapem wypełniania naszego celu, do którego tak skrupulatnie dążyliśmy przez poprzednie lata. Odróżnijmy dążenie do celu i realizowanie go każdego dnia poprzez systematyczną pracę, od zwykłego oczekiwania na coś, co ma nadejść bez naszej ingerencji.

„Nienawidzę poniedziałków!”

Czekanie to bardzo popularna praktyka wśród osób niezadowolonych swoim życiem. Dlaczego uczniowie czekają na weekend, święta, wakacje czy choćby dzień wolnego? Bo nienawidzą szkoły. Nie lubią jej. Nie chcą wstawać codziennie rano, aby uczyć się czegoś, czego zapomną w kolejnych latach swojego życia. To całkiem normalny ludzki odruch, że wzbraniamy się przed tym, co nieprzyjemne i chwytamy się myślą tego, co radosne. Choćby było to od nas oddalone o całe lata świetlne.

Dlatego tak często powtarzamy sobie, że „Jakoś to będzie” i „Wytrwam.” Zakłamujemy swoją własną rzeczywistość, a nasze bierne czekanie na coś, mylnie wprawia nas w stan poczucia kontroli nad własnym życiem i odczuwania „jeszcze nie tak zupełnego przytłoczenia, aby coś zmienić”.

Nienawidzimy poniedziałków, a kochamy piątki. Ten pierwszy to zwiastun powrotu do pracy, do naszej rzeczywistości i naszego „dziś”. Ten drugi to zapowiedź obiektu naszych westchnień, którym jest weekend. Nie chciałbym uogólniać, że każdy kto czeka na weekend, nie lubi swojej pracy, ale to spostrzeżenie ma w sobie wiele prawdy. Rozczarowanie z wykonywanej pracy i brak uczucia do niej, rekompensuje nam czekanie na weekend. W ten sposób żyją miliony ludzi na całym świecie! Czy to nie jest zatrważające i przykre?

Nie czekaj. Żyj!

czekanie

Nie zmieniamy swojej rzeczywistości, bo czekanie ją zakłamuje. Oczekiwanie lepszego odrzuca naszą myśl o przełomie, który mógłby sprawić, że czekanie nie byłoby konieczne. Każdy nasz dzień, każda chwila naszego życia byłaby radosna sama w sobie. Nie potrzebne byłoby wyczekiwanie czegokolwiek. Nasze „dziś” byłoby tak niesamowitą i ekscytującą przygodą, że nic, co mogłoby nadejść, nie byłoby lepsze od tego.

Gary Vaynerchuk powiedział, że jeśli z utęsknieniem wyczekujesz weekendu i z całych sił nienawidzisz poniedziałków, to najwyższa pora, aby mocno zrewidować swoje poglądy i życiowe wybory. Coś musi być nie w porządku z naszym życiem i wykonywaniem w nim czynności oraz zadań, skoro tak mocno wyczekujemy wolności. Może to właśnie wolność jest tutaj kluczem? Dusimy się w swojej obecnej pracy i chcemy zacząć żyć, tak jak chcemy?

Dlaczego, wiec tego nie robimy? Czy ktoś nam tego zakazuje?

Wolimy czekać na wolność i na to, co sprawia nam radość. Zamiast zmienić swoje życie teraz i odczuwać to każdego dnia. Czekanie nie może zakłamywać naszej rzeczywistości i odciągać nas od zmian, które musimy dokonać, aby w końcu zacząć żyć tak, jak chcemy.

Czekając nieustannie na nadejście czegoś, zaniedbujemy teraźniejszość. Rzeczywistość, która jest tak istotna w celu budowania lepszej przyszłości. Czasów, na które przecież tak czekamy. Perspektywy, którą moglibyśmy zmienić sami, zamiast biernie jej oczekując.

Nie jestem kaznodzieją, a to nie jest kolejna pseudo motywacja. To życie i moje własne, szczere emocje. Proszę, zwolnij na moment. Powiedz sobie wyraźne STOP. Przerwij na chwilę to, co robisz i ochłoń. Zatrzymaj się, otwórz oczy i zapoznaj się z tym tekstem. Zaprowadź go wprost do serca i nie pozwól mu nigdzie uciec.

Obecne czasy wymagają od nas szybkości w działaniach i podejmowaniu decyzji. Osoby, które są zbyt opieszałe w tym, co robią, przechodzą do dalszych szeregów w ramach swoistej „selekcji naturalnej”. To całkiem normalne zjawisko, że wolne działanie powoduje odstawanie od reszty. Stawanie się marginesem społecznym bez sukcesów albo niezrealizowanym odludkiem. W pełni szanuję to, co dzieje się w czasach, w których żyjemy. Jestem zwolennikiem efektywnego wykorzystywania swojego czasu, realizowania swoich marzeń, przeżywania wielu ekscytujących przygód ze wszystkimi wspaniałościami życia. Dzięki temu posuwamy się naprzód. To świetny proces. Drążymy tunele ku nowym odkryciom. Kroczymy i zdobywamy.

Jednak część mnie, moja dusza romantyka oraz introwertyka również dochodzi do głosu i prosi o pomoc. Wzywa:

„Zwolnij! Zatrzymaj się! Otwórz oczy!”

Ile razy w swoim życiu pędziliście na złamanie karku za swoimi marzeniami? Za niespełnionymi ideami swoich rodziców, dziadków czy znajomych? Ile razy płakaliście, bo coś wam się nie udawało? Jak często droga do realizacji marzeń i codzienne życie przerastało Was? Ile razy zarzucano Wam, że nie robicie czegoś prawidłowo, że nie macie czasu dla innych? Jak często doznawaliście porażek, po których nikt się Wami nie zainteresował? Ile razy czuliście się odrzuceni i samotni?

STOP. Zatrzymaj się.

Po prostu to zrób. Ochłoń. Rozejrzyj się dookoła. Wyrwij się z tego piekielnego ucisku XXI wieku. Wyrwij się z tego szaleńczego wyścigu o nazwie „życie”. Zacznij żyć. Przestań udawać, że żyjesz. Zacznij to robić. Przestań mówić, że świetnie zarabiasz, masz dużo pieniędzy i możesz wszystko, skoro nie potrafisz tego wykorzystać.

Jesteś szczęśliwy ?

otwórz oczy

Dlaczego się zastanawiasz? Czemu w tej chwili nie jesteś pewien swojej odpowiedzi? Rozejrzyj się. Otwórz oczy. Przestań ciągle biegać z miejsca na miejsce, z pracy do pracy, zatrzymaj się i zacznij myśleć.

Zwracajcie uwagę na małe szczegóły. Obudziliście się rano cali i zdrowi? Część ludzi obudziła się po drugiej stronie. Nie ma już ich wśród nas – matek, ojców, sióstr i braci milionów ludzi. Prawdopodobnie oni też nigdy nie dziękowali  za to, że wstali zdrowi. Przekonali się jakie to ważne, kiedy nie zdołali już tego dokonać…

Świeci słońce i jest piękna pogoda? To dobra okazja, żeby choć na moment wyjść na spacer z rodziną lub spędzić czas na łonie natury. Wyłącz komputer. Znajdź te kilka minut. Co byś zrobił, gdybym powiedział Ci, że jutro zabraknie twoich najbliższych? Rzuciłbyś wszystko i spędził z nimi ostatnie godziny. Dlaczego więc nie poświęcisz im chociaż trochę swojego cennego czasu, skoro nie wiesz, co przyniesie jutro a ten czarny scenariusz nie okaże się prawdziwy?

Otwórz oczy na piękno świata.

Kluczem do rozpoczęcia prawdziwego życia i zmieniania go jest dostrzegania tego, co małe. To właśnie te wszystkie małe rzeczy robią ogromną różnicę. Stopniowo zacznijcie dostrzegać w swoim życiu to, co naprawdę ważne, to co czyni nasz szczęśliwymi i… Dziękujcie za to. Doceńcie to!

Wielu z nas tak naprawdę nie żyje. Spójrzcie dookoła. Ludzie to chodzący zombie, z głowami w telefonach, przyklejeni do ekranów urządzeń, zamiast do swoich ukochanych, rodzin i przyjaciół. Wiecznie smutni, wiecznie zirytowani i wiecznie niezadowoleni.

stop

Świat to niesamowite możliwości. Nie jest on tylko biały i czarny. Jest kolorowy, a te kolory tworzymy my – ludzie. Każdy jest inny i ty też taki bądź. Zacznij się rozglądać. Oderwij głowę od swojego nowego smartfona. Uśmiechnij się do siedzącej obok dziewczyny ze słuchawkami na uszach i zapytaj się, czego słucha. Pomóż starszej pani przejść przez ulicę. Spraw, że inni również zaczną dostrzegać to, co ważne, zaczną się rozglądać i zwracać uwagę na szczegóły. Spraw, że ich dzień będzie lepszy, że będą nieść dalej to, co zapoczątkowałeś Ty! Stwórz łańcuch szczęścia, którego kolejne ogniwa będą tworzyli ludzie swoim radosnym działaniem!

Otwórz oczy swoje i innych ludzi! Otwórz je na cud, jakim jest życie!

Jeden prosty zwyczajny uśmiech posłany drugiej osobie może zmienić jej cały dzień i decyzje, jakie by w nim podjęła. Świat znów stanie się kolorowy! Dopóki nie wyrwiemy się z okowów XXI wieku, nie ochłoniemy, staniemy i rozejrzymy się,  nasze życie nie może być dobre. Zawsze będzie nam czegoś brakować.

„Żyć dobrze” nie oznacza luksusu, opływającego bogactwem. To życie, kiedy jesteśmy szczęśliwi, mamy przy boku kochające nas osoby, a nasze marzenia spełniają się. Wtedy możemy stwierdzić, że nasze istnienie jest godne. Ile osób takowe posiada?  Prawdziwa garstka. Jesteśmy rasą, która ciągle potrzebuje i chce więcej. Dadzą nam palec, a my zjemy całą rękę.

To świetne, gdybyśmy się w tym nie zatracali i pamiętali, co tak naprawdę jest ważne.

zatrzymaj się

Niestety zazwyczaj poświęcając się jednej sprawie, zapominamy o reszcie. W końcu przychodzi taki moment, że nasze marzenia się spełniły – mamy pieniądze, nowy samochód, wysokie stanowisko w pracy, własny jacht, ale czegoś nam brakuje…  Nie mamy rodziny, przyjaciół i szczęścia.  Czy naprawdę było warto? Przecież można zrobić to lepiej. Można być spełnionym człowiekiem zarówno w sferze zawodowej, jak i rodzinnej.

To jest Twoje życie.

Ochłoń i otwórz oczy. Dostrzeż to, co wcześniej wydawało się czymś niewartym uwagi. Zauważ piękno, otaczającej nas rzeczywistości. Usłysz piękny śpiew małego ptaszka, siedzącego na dachu. Poczuj zapach kwiatów rosnących tuż pod Twoim oknem. Zauważ, jaki kolorowy jest świat, na którym mamy przyjemność żyć.

Twoje życie jest Twoim wyborem. Zacznijmy doceniać to, co mamy i kogo posiadamy. Kochajmy się wzajemnie, uśmiechajmy się do siebie. Jeden mały gest potrafi zmienić cały dzień, tydzień, rok, a w konsekwencji całe nasze życie.

ochłoń

Na wszystko mamy czas. Warto myśleć, rozglądać się, dokonywać własnych rachunków sumienia. Podsumowań przedsięwziętych przez nas działań.

Jeśli nie żyjemy – nie kochamy, a jeśli nie kochamy – nie mamy prawa żyć.

Przeżyjmy je godnie. Wykorzystajmy je. Nie mijajmy się z nim. Nie mogę patrzeć, jak wielu ludzi nie potrafi dostrzec tego, co piękne i nie potrafi powiedzieć tego, co czują. Biegają, chodzą, żyją, ale sami nie wiedzą, po co i w jakim celu.

A ziarenka piasku w klepsydrze o nazwie „Życie” nieustannie i niepostrzeżenie, przemykają się w dół…

W erze powszechnego profesjonalizmu i idealnego planowania życia zapominamy o czynniku, który powinien stanowić punkt wyjścia naszych działań. To właśnie samoakceptacja może być kluczem do zrealizowania marzeń. Akceptacja własnej osoby to piękny początek drogi, ku zmianom na lepsze. Pokochaj siebie!

Zdarza się, że pomimo odpowiedniej strategii, dobrego zdrowia oraz poprawnego nastawienia, nie jesteśmy w stanie osiągnąć swojego celu sylwetkowego. Wydaje nam się, że mamy wszystko pod kontrolą. Każdy punkt naszych przyszłych realizacji został należycie zaplanowany, a wydarzenia rozgrywające się w naszym życiu, sprzyjają nam. Zadbaliśmy o aspekt fizyczny, jak i psychiczny naszego działania. Zdawać się może, że to tylko kwestia czasu, zanim zrealizujemy swoje postanowienie. Czas upływa, a my mimo to nie potrafimy sięgnąć swoich marzeń…

Dlaczego?

Choć na ogół jestem daleki od wysuwania jednoznacznych wniosków, to w tym przypadku mogę powiedzieć, że temat dzisiejszych rozważań, jest jednym z ważniejszych czynników naszej żywieniowej podróży. Decydując się na ten krok, zazwyczaj naszym zamiarem nie jest wcale poprawa zdrowia. Przynajmniej nie w sposób bezpośredni. Przede wszystkim zależy nam na uzyskaniu widocznych efektów naszych poczynań. Zdrowie stawiamy gdzieś z tyłu i traktujemy jako skutek uboczny, zmieniającego się ciała. Planujemy, obliczamy, nastawiamy swój umysł do ciężkiej pracy i czekających nas porażek, ale pomimo tego, nadal nie realizujemy swojego marzenia. Zapominamy o czynniku, o który powinniśmy skrupulatnie zadbać już na samym początku.

Samoakceptacja – piękny dar, który możesz sobie podarować.

To bardzo istotne, aby zaakceptować siebie w takiej postaci, jakiej jesteśmy aktualnie. Gdy nie zrobimy tego teraz, nigdy nie będziemy w stanie cieszyć się swoją sylwetką w przyszłości. Nawet jeżeli będzie ona wyśmienita. To bardzo podobna zależność do tej, o której pisałem w artykule o odczuwaniu szczęścia tu i teraz. Wydaje nam się, że akceptacja swojego wyglądu pojawi się w momencie, gdy zmienimy swój wygląd na lepszy. W rzeczywistości nigdy do tego nie dojdzie. Zawsze będzie nam czegoś brakowało. Za każdym razem, znajdziemy jakiś malutki i niewielki mankament, który tylko my dostrzegamy, a który skutecznie zniweluje naszą radość.

samoakceptacja

Nie twierdzę, że osoby otyłe, mające nadwagę lub zasadniczo pragnące zmienić coś w swoim życiu, powinny zaakceptować ten fakt i nic z nim nie robić. Wręcz przeciwnie! Powinny działać! Natychmiast! Jednak zanim podejmą jakiekolwiek kroki, zobowiązane są do „zatwierdzenia” własnego wyglądu czy jakiegokolwiek aktualnego stanu rzeczy. Uważam, że tylko dzięki temu, będziemy w stanie zrealizować swój cel i osiągnąć to, co sobie założyliśmy na samym początku.

Trudno jest jednoznacznie wyjaśnić, gdzie samoakceptacja chowa swój własny fenomen. Myślę, że najważniejszą kwestią pozostaje powiązanie tego faktu, z następstwem miłości do własnej osoby. Skoro akceptacja oznacza zatwierdzenie siebie takich, jakich jesteśmy, to musimy siebie odpowiednio kochać i szanować. Ponadto tłumaczenia tego zjawiska upatrywałbym w pewnym stopniu w „pogodzeniu się” z rzeczywistością. Samoakceptacja oznacza zrozumienie i pokochanie siebie w obecnej postaci. Bez znaczenia czy jest się biednym, bogatym, brzydkim czy ładnym. Niejako oznacza to właśnie zaakceptowanie swojej rzeczywistości. Gdy to zrobimy, nagle doznajemy olśnienia. Jeżeli zgadzamy się z obecnym stanem rzeczy, to przejmujemy pełną kontrolę nad swoim życiem. Uświadamiamy sobie, że tylko my sami jesteśmy odpowiedzialni za swoje czyny. Taki tok rozumowania ma jednak jedno, małe wymaganie. Wraz z zaakceptowaniem siebie i swojego obecnego położenia, musi iść solenne postanowienie zmian, wędrujące razem z ciężką pracą.

Akceptacja to podstawa, ale musi pociągać za sobą działanie.

Bardzo często akceptacja swojego wyglądu nastręcza wielu trudności. Spoglądamy w lustro i dostrzegamy wyłącznie swoje wady. Za duży brzuch, cellulit, zbyt szerokie biodra, za małe piersi. Skupiamy się na tym, co złe, zamiast dostrzec to, co dobre. Nasze małe i często dostrzegalne tylko przez nas mankamenty, maskują nasze zalety: piękny nos, zgrabne nogi czy pełne usta. Pierwszym krokiem do zaakceptowania siebie jest zaprzestanie skupiania się tylko na swoich wadach. Samoakceptacja powinna rozpoczynać się od dostrzeżenia swoich zalet.

Nie twierdzę, że akceptacja siebie powinna oznaczać, wyłącznie bierną aprobatę swojego położenia bez jakichkolwiek zmian. Jak już wspominałem, tylko to zjawisko w połączeniu z ciężką, systematyczną pracą, prowadzącą do oczekiwanych rezultatów może dać zadowalające efekty. To właśnie samoakceptacja pozwala wziąć odpowiedzialność za swoje czyny i swoje aktualne położenie. Nikt nie jest odpowiedzialny za Twoją nadwagę, tylko Ty sam. Nikt nie jest odpowiedzialny, za Twój wybuchowy charakter, tylko Ty. I właśnie Ty, możesz to zmienić. Nikt inny. Jednak zanim do tego dojdzie, pogódź się z nieznoszącym sprzeciwu faktem:

Taki po prostu jesteś – w tym momencie. Nie oznacza to, że musisz taki być przez całe swoje życie, jeśli Ci to nie odpowiada.

Brak samoakceptacji prowadzi zazwyczaj do pochopnych działań, nastawionych na natychmiastowe efekty. Gdy nie potrafimy znieść swojego wyglądu czy zachowania, chcemy to jak najszybciej zmienić. W rezultacie, zamiast spodziewanych efektów, otrzymujemy frustrację, niezadowolenie i jeszcze mocniej pogłębiającą się niechęć do samych siebie. Gdybyśmy tylko potrafili zatwierdzić siebie takimi, jakimi jesteśmy w danym momencie, nasze działania stałyby się rozważniejsze. Czas osiągnięcia celu straciłby znaczenie. Przestalibyśmy się przejmować, że nasze postępy nie są wcale takie szybkie, jakbyśmy się tego spodziewali, bo przecież akceptujemy siebie. Czujemy się ze sobą dobrze, więc dlaczego mielibyśmy pragnąć natychmiastowych zmian?

Pokochaj siebie! To nie narcyzm. To wielka mądrość.

pokochaj siebie

Samoakceptacja to potężne narzędzie w drodze do lepszych wersji samych siebie. Wcale nie tak łatwe do osiągnięcia i zrealizowania, ale warte poświęcenia swojej uwagi. Jestem pewien, że nie da się osiągnąć tego stanu na zawsze, bez późniejszej walki o odzyskanie go. W każdej chwili naszego życia mogą zdarzyć się sytuacje, które zachwieją naszym postrzeganiem siebie. Jednak tylko dzięki świadomości oraz silnemu samozaparciu, możemy zachować miłość do swojej osoby. Pamiętajmy, że trudno oczekiwać, aby ktokolwiek inny zaakceptował nas, skoro my sami nie potrafimy tego zrobić. To bardzo ważne nie tylko w kontekście działań indywidualnych, ale również relacji z innymi ludźmi. Osoby umiejące pokochać siebie w obecnej postaci, są zwyczajnie szczęśliwsze. Nie frustrują się, gdy myślą o swoim odległym celu. Cieszą się na samą myśl ewentualnej przemiany i drogi, prowadzącej do ich marzeń.

Świadoma akceptacja siebie pozwala spojrzeć na swoją osobę i swoje poczynania, nie tylko przez pryzmat krótkiego wycinka czasu, ale w perspektywie całego swojego życia. Termin realizacji celu przestaje mieć znaczenie. Nagle przestajemy odczuwać wieczną presję, wywieraną przez swoje urojone ambicje oraz oczekiwania. Dostrzegamy, że tak naprawdę nigdzie się nam nie spieszy. Uzmysławiamy sobie, że ciężką i konsekwentną pracą możemy zrealizować swój cel, ale bez nadmiernego i stresującego pośpiechu, bo przecież…

Mamy czas!

Pokochaj siebie i zacznij realizować swoje marzenia jako własne „ja” z teraźniejszości, zamiast marzyć o staniu się kimś sobie nieznanym z przyszłości. Nareszcie świat będzie w stanie zaakceptować Ciebie i Twoje poczynania, bo Ty sam mu to umożliwiłeś.

Wszystko za sprawą samoakceptacji!

#kolejne artykuły