Nie tak dawno Pan Steven Spielberg, którego nikomu przedstawiać pewnie nie trzeba, popełnił film “Ready Player One”. Produkcja powstała na podstawie książki o tym samym tytule. Nie miałem okazji przeczytać, ale w kręgach geeków ma raczej słabą opinię. W obydwu przypadkach popkultura miała być wyniesiona na piedestał, ale raczej dostała obuchem w głowę i została brzydko wykorzystana.
Zacznijmy od największego nieporozumienia, zarówno filmu jak i książki, czyli Easter egg‘a. Co do zasady, jest to coś ukrytego w produkcjach, które oferuje popkultura, a pojawiło się to już wcześniej i coś, co ludzie zaznajomieni z tymi klimatami rozszyfrują i sprawi im to przyjemność. Obydwa dzieła miały być hołdem dla tej formy, ale kompletnie mijają się z istotą sprawy. Kwintesencją Easter egg’ów jest ulotność odniesień – powinno to być suptelne mrugnięcie okiem, do wyłapania tylko przez ludzi, dla których popkultura stała się religią. Ready Player One przeciąga jednak wszystkie te tropy do absurdu.
Cała historia kręci się wokół wirtualnego świata, w którym na każdym kroku spotykamy coś znajomego. Gdzieś w tle wspina się Batman, jedzie znajomy pojazd, leci piosenka z waszego ulubionego soundtrack’a, ktoś tańczy ikoniczny taniec lub ubrany jest w kultowy strój. Autor książki miał trochę trudniejsze zadanie z przedstawieniem krajobrazu, więc wepchał tysiące przypisów, co jest kontrowersyjne ale zrozumiałe. Jednak w filmie reżyser mając nieograniczone pole działania, postanowił zalać nas ordynarną ekspozycją. Większość tego co widzimy, jest tłumaczone nam i pokazywane palcami, jakbyśmy pierwszy raz obcowali z dziełami, które oferuje nam popkultura. Cała magia tego świata jest zepsuta przez ciągłe wyjaśnienia, zabiera nam się całą frajdę z odkrywania odniesień. Takie podejście obraża inteligencję widza i kłóci się z samą ideą Easter egg ‘ów. Nawet przeciętny Deadpool 2, działał na tym polu zdecydowanie lepiej.
Czy warto jednak z jakiegoś powodu obejrzeć “Ready Player One”??
Ciężko mi było się skupić, gdy na każdym kroku byłem bity ekspozycyjnym kijem, którego nie znoszę. Do tego przesłanie płynące z filmu, to typowe spojrzenie 60 latka na dzisiejszy świat, czyli “wyciągnijcie głowy z tych ekranów”, z czym właściwie się nawet zgadzam, ale jest to już tak oklepane, że od wielkiej produkcji oczekiwałbym jednak czegoś więcej. Nie polecam, ale zapraszam do dyskusji.