Nie każda burza chce zakłócić Twoje życie | worldmaster.pl
#

1.

Początek 2024 jest dla mnie trudny. Przełom roku spędziłem w łóżku. Wyzdrowiałem „na chwilę”, bo przez poprzednie 4 tygodni bardzo dokładnie odczułem, czym jest przeciągająca się grypa i zapalenie zatok. Pomiędzy tym byłem jednak zdrowy na tyle długo, że zdążyłem naciągnąć mięsień i nabawić się nieprzyjemnego bólu stawu barkowego.

Oprócz tego dzieje się bardzo dużo w moim wnętrzu. Żegnam się z wydeptywaną przez dwadzieścia sześć lat ścieżką, niekiedy odkrywając, a niekiedy przeżywając na nowo jej przeszłe trudy, krzywdy i cierpienia, które niosłem i wciąż niosę w swoim plecaku doświadczeń. To jeszcze trochę potrwa, ale powoli wydeptuję nową ścieżkę

Mówienie o tym nie jest łatwe, ale robię to, bo to też część mojego procesu, w którym przeobrażeniu ulegają struktury, którymi tak szczelnie obudowywałem do tej pory siebie, swoje relacje i swoją codzienność, żyjąc w złudzeniu, że „przecież nie wpływa to aż tak bardzo na moje życie i na pewno JAKOŚ sobie poradzę” – „jakoś” okazało się niewystarczające.

I jakkolwiek odkrywanie zakurzonych, zapajęczonych i zapomnianych zakamarków swojego wnętrza jest trudne, to jest w tym coś bardzo uwalniającego, ekscytującego i niesamowicie wzruszającego, bo czuję, że zbliżam się do siebie. W rozmowie z siostrą porównałem do ujrzenia w oddali dawno niewidzianego przyjaciela, którego się kocha i za którym skrycie tęskniło się przez te wszystkie lata rozłąki.

Nierzadko jest mi trudno, bo każdego tygodnia czuję, jak rozpada się to, na czym budowałem swoje przekonania, myśli i zachowania, które choć mnie wyniszczają, to są tym, co znam i co postrzegałem za bezpieczne, i stabilne. Potrzebuję więc czasu, aby w to miejsce zbudować nowy fundament, na którym stanę, ale prędzej czy później to zrobię. Wierzę w to.

Towarzyszy mi naturalna tęsknota za tym, co było, a uległo zmianie. Przyjmuję ją, ale pokazuję jej nową rzeczywistość, tłumacząc cierpliwie, że nowe nie musi być i nie jest gorsze: tylko inne. Aby natomiast powitać nowe, cały czas żegnam stare: z trudem, bólem, mozołem i zagubieniem. Nie jestem w tym dobry, ale uczę się i cieszę się, że to robię.

Mówiąc o tym, delikatnie uchylam drzwi do mojego życia , ale robię, aby pokazać, że nie wszyscy na początku roku: „działają”, „spełniają wyznaczone cele”, „zarabiają miliony” i „podróżują dookoła świata”. Są też tacy, którzy od miesiąca „gościli” w swoim organizmie infekcję dróg oddechowych i przechodzą procesy wewnętrzne, które czasami wyciskają łzy z oczu, czasami żal z serca, a niekiedy kończą się szeroko otwartymi ustami i słowami: „O kurwa… Teraz ma to sens…”.

Praca nad sobą

2.

Wsłuchując się w otaczające mnie głosy (bliższe i dalsze) wiem, że nie tylko dla mnie jest to trudny początek roku. Wiem, że niektórzy z Was nie mają łatwo w relacjach, inni otrzymują wyraźne sygnały od osłabionego układu odpornościowego, jeszcze inni dokopują się do zardzewiałych skrzyń swojego umysłu, na których wyryto napis: Nie otwierać! Grozi uświadomieniem sobie traum i trudów dzieciństwa, które nosisz ze sobą przez całe życie, a pozostali zastanawiają się z niedowierzaniem, co jeszcze mogą zrobić, aby móc zapewnić pełne bezpieczeństwo finansowe sobie, partnerowi i rodzinie.

Jeśli więc przechodzicie aktualnie przez trudny czas, mając wrażenie, że wszyscy prowadzą idealne życie pełne radości, rozwoju i zabawy, a tylko Wy czujecie się zagubieni, zmartwieni lub zmęczeni, to chcę Was zapewnić, że nie jesteście w tym sami. Jedna z bliskich mi osób podsunęła mi jakiś czas temu bardzo ważne słowa, które brzmiały: „Dobre życie się tworzy także w niesprzyjających okolicznościach”. 

Wiem, że kiedy trudności otaczają człowieka z wielu stron, może się wydawać, że „nie ma żadnego wyjścia” i „wszystko jest skończone”, ale uwierzcie, że zawsze istnieje wybór. Kocham prostą mądrość „Człowieka w poszukiwaniu sensu” i jego kojący przekaz, dlatego pozwolę sobie powiedzieć coś, czego nauczyłem się, pochłaniając jego treść, mając za towarzyszy wyłącznie tatrzańskie szczyty kilka lat temu: nawet idąc na śmierć lub czując ją, czającą się tuż za rogiem, wciąż mamy wybór, w jaki sposób ją przywitamy.

Przez minione tygodnie, okupione bezsilnością, lękiem i stresem, wynikającym z toczącej się we mnie choroby, uległem pokusie czekania na życie, aż wyzdrowieję i poczuję się dobrze. To niebezpieczna żądza, która wydaje się logiczna, słodka i bezpieczna, ale po zajrzeniu w jej wnętrze okazuje się, że czekanie z życiem na „sprzyjające warunki” może trwać do śmierci.

Chorowanie to przywilej istot żyjących. Niełatwo przychodzi mi wypowiedzenie tych słów i zdaję sobie sprawę, że dla osób chorych nieuleczalnie lub śmiertelnie, może to brzmieć jak bardzo nieśmieszny żart. Gdy jednak rozejrzymy się wokół, szybko dojdziemy do wniosku, że wszystko, co oddycha i porusza się, prędzej czy później choruje. Nie warto szukać choroby i tworzyć sobie cierpień, bo jak mówił Frankl: „Przyjmowanie cierpienia, które nie jest konieczne, to masochizm, a nie heroizm”. Trzymajmy się zdrowi, dbajmy o siebie, róbmy wszystko, co możemy, aby być sprawnymi, ale kiedy pojawi się choroba ciała, umysłu lub ducha, nie traktujmy jej w odruchu jak wrogi sztorm, chcący zniszczyć nasze życie, tylko poszukajmy w niej informacji od przyjaciela, który próbuje zwrócić nam uwagę na coś, co być może zostało przez nas zapomniane, a teraz wymaga naszej troski i opieki.

Dajcie sobie wiele wyrozumiałości, czułości i bliskości. Pozwólcie, aby otaczały Was osoby, które kochacie, nawet jeśli sądzicie, że „nikogo nie potrzebujecie” albo „nikt Was nie zrozumie”. Często wystarczy sama obecność, jeden dotyk, jeden gest… Przede wszystkim jednak pozwólcie sobie, kochać siebie.

3.

Dziś jest ze mną lepiej. Czuję, że choroba odchodzi, co potwierdzają wyniki badań, choć pewna ostrożność pozostanie ze mną jeszcze na trochę, a widmo przewlekłego zapalenia zatok jest nadal realne. Procesy wewnętrzne wciąż są falą, która czasami mnie łaskocze po stopach, a czasami próbuje wciągnąć w lodowatą otchłań. Uczę się jednak pływać, unosić na wodzie, nie oporować, akceptować, odpuszczać i częściej płynąć z nurtem. Upłynie jeszcze wiele czasu, zanim stanie się to dla mnie łatwiejsze i naturalniejsze, ale nie traktuję tego w kategoriach „celu do osiągnięcia”, tylko cieszę się, że mogę być na tej drodze.

Minione tygodnie były dla mnie trudne i obfite w wiele różnych, często intensywnych przeżyć oraz doświadczeń. Nie chciałbym ponownie tego przeżywać, ale jest kilka aspektów, za które jestem wdzięczny. Czuję intuicyjnie, iż doszedłem w tym czasie do kilku ważnych „odkryć”, które z perspektywy czasu mogą uratować mi życie: metaforycznie, ale być może i dosłownie.

Moje ciało w porę zaalarmowało mnie o zagrożeniu. Nie mam tutaj na myśli infekcji górnych dróg oddechowych, grypy czy zapalenia zatok. Zagrożeniem był sposób, w jaki żyłem, gdzie zdrowie nie zawsze znajdowało się na pierwszym miejscu, a nadmierne priorytetyzowanie pracy, wyników, osiągnięć, pieniędzy i innych „cyferek” odbiło się czkawką. W obliczu zagrożenia zrozumiałem, że moja potrzeba wolności i niezależności jest nierozerwalnie związana ze zdrowiem i sprawnością. Nie jestem tego pewien, ale wydaje mi się, że na pięć miesięcy przed dwudziestymi szóstymi urodzinami, wyłączyłem w sobie „tryb nieśmiertelności i udawania, że te wszystkie choroby, urazy, schorzenia i dolegliwości, o których słyszę na co dzień, mnie nigdy nie dotkną.

A co się tyczy mojego wnętrza, to przez ostatnie lata żyłem na bardzo sprytnym autopilocie. Rozwijałem się, reflektowałem, wnikałem w swoje wnętrze, wsłuchiwałem się w siebie, pracowałem nad sobą – sam lub z pomocą specjalistów, ale nigdy tak naprawdę nie odważyłem się zobaczyć, co kryje się za tą jedną, najważniejszą i fundamentalną warstwą, na której przez lata budowałem wszystko inne. Te działania były oczywiście przydatne i potrzebne, ale wciąż ślizgały się po powierzchni, a nie rozwiązując tego, co od zawsze stanowiło fundament. Wierzę jednak, że potrzebowałem przejść przez to wszystko, aby móc dotrzeć do najgłębszych zakamarków siebie.

I właśnie tę zapomnianą warstwę wreszcie zacząłem odkrywać, gdy leczyłem zatoki i leżałem w łóżku, nie mogąc jednocześnie pracować, biegać, czytać, pić kawy, spotykać się z bliskimi i zagłuszać rozpaczliwego już wołania o pomoc, dobiegającego z głębi mnie. Wołania, które na szczęście usłyszałem i odpowiedziałem na nie, a przede wszystkim rozpoznałem jego głos. Nie bez powodu napisałem „zacząłem”, bo to długa droga i mozolna praca, ale jeśli kiedykolwiek ją podjęliście, to zapewne sami wiecie, jak ważna ona jest i ile ulgi, wytchnienia oraz wolności potrafi wtłoczyć do serca.

Choroba ciała, umysłu i duszy

4.

Nie myślcie jednak proszę, że mówię o tym wszystkim z pozycji „wszechwiedzącego”, który wszystko pojął, przemyślał, zaakceptował, odpuścił, uspokoił się i popłynął z nurtem życia… Bzdura.

Gdybyście spędzili ze mną minione tygodnie, zobaczylibyście, jak z niepokojem i rezygnacją spoglądam na termometr, informujący o kolejnym dniu z rzędu podwyższoną temperaturę i jak ze łzami w oczach spoglądam na świat przez okno, zastanawiając się, kiedy wreszcie będę mógł swobodnie wyjść, iść do lasu i przytulić się do drzewa. Gdybyście mnie obserwowali, zauważylibyście, jak nerwowo szukam kolejnego specjalisty, wypatrując w nim wybawienia od problemów ze zdrowiem i jak bardzo moje myśli zaprzątnięte są poszukiwaniem odpowiedzi na pytanie: „Co mi dolega i co mam robić?!”. 

Przede wszystkim jednak bylibyście naocznymi świadkami wielu moich procesów, które wyciskały ze mnie łzy, płynące ogromną, ale delikatną i czułą falą, pozostawiającą po sobie nie – zniszczenie, chaos i bezradność, ale ukojenie, wytchnienie, zrozumienie i akceptację. Dotknąłem tego, czego zapomniałem, choć chyba trafniejsze byłoby powiedzenie: o którym zapomniałem. Nie mam wątpliwości, że jeszcze nie raz poczuję słony smak łez w ustach, bo jestem człowiekiem. Daję więc sobie prawo na doświadczanie tego, co przeżywam. A przecież każdy z nas doskonale wie, że w życiu spotykają nas nie tylko te chwile, które latami wspominamy z lekkością i radością, ale również te momenty, do których być może również się uśmiechamy, ale jakoś tak smutniej, nieco ciszej, trochę bardziej ze zwisającymi ramionami…

Dopóki więc żyję, idę dalej, bo chcę uczyć się, rozwijać, doświadczać, tworzyć i budować dobre życie – dla siebie i bliskich, a jeśli będę musiał, to i upadnę, poleżę tam sobie, chwilę odpocznę, a potem podniosę i dalej ruszę drogą: tą samą lub inną, zawsze jednak własną.

5.

Zbliżając się do końca, chcę podzielić się jeszcze jednym odkryciem, do którego dotarłem podczas gorącej kąpieli. Upojony stanem relaksu, dźwiękami Beautiful Chorus i kojącym blaskiem świec, myślałem o pracy i swoim życiu. Zacząłem świadomie kwestionować sens tego, co robię, bo czułem, że w ten sposób zbliżę się do istoty tego, co już od jakiegoś czasu wywoływało we mnie coś, co nazwałem roboczą nazwą: „duchowej niewygody”.

I rozmawiając ze sobą na głos, dyskutując i kwestionując własne argumenty, znikąd pojawiło się we mnie banalnie proste, ale bardzo ważne pytanie: Co chcę robić w życiu?. Kiedy natomiast zamiast jasnej deklaracji, mój mózg zaczął odpowiadać w sposób niejednoznaczny, będąc uwikłanym w przyjęte schematy: „No wiesz, musiałbym się zastanowić, bo to zależy od pieniędzy, Twoich zobowiązań, zdrowia, czasu i…”, potrząsnąłem głową, podniosłem się w wannie, usiadłem i zapytałem jeszcze raz: „Co chcę robić w życiu?”.

To pytanie dotyczyło istoty mnie. Co chcę robić w życiu, jeśli zapomnę o jakichkolwiek zobowiązaniach, pieniądzach, normach czy możliwościach? Co chciałbym robić na co dzień, gdybym nie musiał myśleć o czynszu za mieszkanie, podatkach, składkach na ZUS, czy życiu we Wrocławiu? Potrzebowałem odpowiedzi „czystej” – takiej, która nie była uwikłana w żaden system i schemat. Chodziło o dotarcie do czegoś, co mogę nazwać „pragnieniem duszy”. 

Znalazłem tę odpowiedź. Jak to bywa w życiu: była prosta i od zawsze znajdowała się przed moimi oczami, tylko nigdy nie miałem odwagi i pewności, aby w nią uwierzyć. Wraz z nią pojawiła się również odpowiedź na pytanie: „Czego nie chcę robić w życiu?” i była ona równie potrzeba, co wcześniejsza. Nie oznacza to oczywiście, że nagle wywrócę swoje życie do góry nogami, bo potrzebuję czasu. Najważniejsze jest jednak dla mnie, że dotarłem do tego, czego naprawdę chcę. I zaufajcie, że jest to piękne uczucie, które nagle uciszyło głośne dyskusje w mojej głowie, które trwały od dłuższego czasu.

Kończąc, chcę Was zostawić ze słowami, które otrzymałem od bliskiej osoby. Pewnie będziesz to czytać, więc dziękuję Ci za to, że dałaś mi je wtedy, gdy byłem na nie gotowy i gdy ich bardzo potrzebowałem.

Nie każda burza chce zakłócić Twoje życie. Niektóre przychodzą, aby oczyścić Twoją ścieżkę”.

Róbcie dla siebie dużo dobrego, co nie zawsze oznacza przyjemnego i wygodnego. Trzymajcie się.

Nadzieja w życiu

Wdzięczność to ochrona przed zapomnieniem dobra, którego doświadczyliśmy i doświadczamy. To, co jest, nie musi być zawsze. Każda rozmowa, spotkanie i spojrzenie może być ostatnim. I nikt z nas o tym nie myśli, dopóki się to nie skończy.

Nie spodziewaliśmy się, że po raz ostatni całujemy na dobranoc tatę i mamę w policzek, mając osiem lat, bo od jutra staniemy się na to, zbyt dorośli. Nie myśleliśmy, że ostatni raz widzimy i przytulamy się z koleżankami oraz kolegami na zakończeniu roku szkolnego, mimo że z ust padały tak bardzo solenne przyrzeczenia rychłych spotkań, nieprzerwanego kontaktu i trwałej relacji. Nie przyszło nam do głowy, że ten pocałunek, to ciepło obejmujących Cię ramion, to kojące głaskanie po włosach i jakże bezpiecznie Kocham Cię, wypowiedziane w świetle nocy przy dźwiękach cykad, wpadających przez otwarte okno razem z ciepłą, letnią ciemnością, będzie ostatnim nie tylko tego lata, ale i całego życia.

To wszystko mija. Pewne rzeczy są po raz ostatni.

Także te, o których myślimy, że będą na zawsze.

Zrobić inaczej

Przeszłość jest dobrą nauczycielką, dopóki pamięta się o powrocie do rzeczywistości na czas. W przeszłości tkwi odpowiedź na wiele pytań i rozwiązanie problemów, trawiących nas w teraz. Z przeszłości się uczymy, reflektujemy i wyciągamy wnioski, ale tylko w teraz mamy szansę cokolwiek zmienić, aby przyszłość nie powielała przeszłości, której nie chcemy. Życie jest rzeką, na którą składa się przeszłość i przyszłość. Teraźniejszość jest łódką, którą sterujemy.

Lub nie.

Zależy, co wybieramy.

jak sobie radzić z przeszłością

Nie potrafię powiedzieć, czy czegoś żałuję, ale wiem, że pewne rzeczy zrobiłbym inaczej. Na pewno rzadziej słuchałbym innych, a częściej patrzył w swoje serce i tam szukał drogowskazu dla nastoletniego i dojrzewającego mnie. Więcej czasu spędzałbym z ludźmi, których kochałem i lubiłem, a mniej siedziałbym zamknięty w samotności na siłowni, do której zostałem zaprowadzony przez brak pewności siebie, niskie poczucie wartości i chęć bycia zauważonym.

Mniej czasu spędzałbym przed lustrem, próbując znaleźć idealne ułożenie dla moich włosów, ciągle wkurwiając się na niesforne kosmyki, wymykające się mojej artystycznej wizji. Częściej mówiłbym ludziom to, co do nich czuję i o nich myślę, zamiast czaić się i wiecznie analizować przyszłość. Po usłyszeniu prawdy, nie robiłbym urażonej dumy i nie miałbym spiętej dupy, tylko pokornie schyliłbym głowę i podziękował temu człowiekowi, że miał odwagę mi to powiedzieć. Gdybym wiedział, że czas z ukochaną osobą jest policzony i mija następnego lata, kończyłbym pracę wcześniej, częściej zabierałbym ją na wycieczki, kupiłbym psa i nawet nauczyłbym się pływać, abyśmy mogli razem iść na kajaki.

No i wafle ryżowe w czekoladzie – jadłbym ich znacznie więcej. 

🙂

Tak miało być?

Pewne sprawy można w życiu odwrócić i odbudować. Niektóre rzeczy, które się skończyły, mogą wrócić – w innej formie, ale to możliwe. Są jednak takie wydarzenia, które odeszły bezpowrotnie i nie mówię tylko o śmierci. To one prawdopodobnie ściskają serce najmocniej, bo dają świadomość, że cokolwiek wtedy zjebaliśmy i cokolwiek teraz chcielibyśmy z tym zrobić inaczej – po prostu nie możemy. I tutaj wkracza pani nauczycielka Przeszłość – wyciąga do nas rękę i z lekkim uśmiechem szepcze do ucha: Tamtego już nie zmienisz, ale wiesz, co możesz, prawda?

Im dłużej myślę o tym, co przeminęło i odeszło, tym częściej dochodzę do prostego wniosku: tak miało być. To banał – wiem o tym. To też pewien rodzaj dupochronu, mający za zadanie bronić mojej świadomości i mojego ego przed byciem pochłoniętym przez żal, poczucie winy i rozdrapywanie przeszłości. Niemniej szczerze wierzę, że w tamtym okresie życia podejmowałem decyzje, które były słuszne na tamten czas. I to oczywiste, że coś w ten sposób straciłem, ale byłbym idiotą, gdybym zapomniał, ile też innych cosiów wówczas miałem i zyskałem.

Kilka miesięcy temu zadałem sobie pytanie, dotyczące konkretnej sytuacji:

Jeśli wiedziałbym, jak się pewne rzeczy później potoczą, czy zrobiłbym coś inaczej w tym przypadku?

Bardzo szybko przyszła odpowiedź:

Nie, niczego bym nie zmieniał. 

Bo pomimo, że znalazłem się w pewnym momencie pośród chłodu, ciemności i smutku, wylądowałem tam właśnie dlatego, że wcześniej przez długi czas byłem w krainie ciepła, bezpieczeństwa, spokoju i miłości. Dlatego niczego bym nie zmienił.

Dlatego też czuję ogromną wdzięczność.

akceptacja nieuniknionego

Zauważyć siebie

Zanim posądzicie mnie o robienie publicznego rachunku sumienia albo modnego w mediach społecznościowych trendu: 10 rzeczy, które chciałbym wiedzieć, gdy miałem XYZ lat, uspokajam Wasze głowy, że nie będę tworzył własnej autobiografii, ani dzielił się mądrością dwudziestopięciolatka. Niemniej taka forma literacka obliguje do dzielenia się rzeczywistymi wątkami – często osobistymi. W przeciwieństwie do beletrystyki nie tworzę przed Wami świata, a jedynie go opisuję tak, jak go widzę, czuję, słyszę i przeżywam.

Pewne rzeczy w życiu zawsze będą ostatni raz i w wielu przypadkach zorientujemy się o tym, gdy będzie już po wszystkim. Bo, czy ktoś z nas myślał o tym, że pewnego dnia ostatni raz wyszedł na boisko grać w piłkę z kolegami i koleżankami? Bo, czy ktoś z nas myślał, że dzisiejsza zabawa maskotkami i zabawkami, jest ostatnią w naszym życiu?

Dorastamy, dojrzewamy, zmieniamy się.

Inni również. Podobnie jak świat, w którym żyjemy.

Niektóre rzeczy umierają. Inne się rodzą. W miejsce starego przybywa nowe. Już nie całujemy rodziców w policzek na dobranoc, ale robimy to wobec partnera lub partnerki. Nie słuchamy bajek, czytanych przez babcię, ale czytamy bajki swoim dzieciom. Nie bawimy się zabawkami, ale chodzimy do kina, gramy w gry planszowe i oglądamy spektakle w teatrze. Nie chodzimy do szkoły, gdzie poznajemy nowych kolegów i koleżanki, ale chodzimy do pracy, gdzie nawiązujemy relacje ze współpracownikami.

Nie jesteśmy tymi, kim byliśmy, ale dalej jesteśmy sobą. Choć zmieniają się warunki, rzeczy i czasy, nadal mamy siebie. Nasza ekspresja duszy, natury, osobowości, charakteru czy temperamentu (zwał jak zwał) może objawiać się w inny sposób, ale nadal jest ekspresją nas samych.

To są rzeczy niezmienne i stałe. Dla mnie to po prostu życie – zmienia się, czasami szturcha przyjaźnie, czasami przytula z miłością, a czasami podkłada nogi i patrzy z politowaniem na obite kolana z wyrazem twarzy, mówiącym: A nie mówiłem?

Cały czas jednak jest.

I za to jestem wdzięczny.

Uciekając przed Śmiercią, uciekamy przed Życiem. Czasami mam wrażenie, że aby doświadczyć tego drugiego, trzeba przeżyć to pierwsze – dosłownie lub metaforycznie. Mówienie o Życiu, Śmierci i Przemijaniu nie jest łatwe, zwłaszcza kiedy osobiście tego doświadczyliśmy.

Czy można jednak od tego uciec?

Gdy piszę te słowa, zbliża się noc, która wyzwala i potęguje różne myśli, stany oraz emocje. Na pewno to znacie… W ciemności potrafią dziać się dziwne rzeczy, które o poranku wydają się tylko snem. Bądźmy więc razem świadkami tego, że to, co dzieje się teraz, jest prawdziwe.

Porozmawiajmy dziś o Kruchości Życia, dobrze?

kruchość życia

Iluzja Nieśmiertelności

Poczucie nieśmiertelności jest naszym towarzyszem. Często objawia się ono poprzez naginanie własnej linii życia. Kolejny papieros, który jest sposobem na odreagowanie lub źródłem przyjemności. Następna brawurowa jazda samochodem, która jest wystrzałem adrenaliny i przygodą. Kolejne pominięcie badań lekarskich z powodu nadmiaru pracy lub innych obowiązków…

Iluzja Nieśmiertelności kroczy razem z życiem. Dla niektórych kończy się wraz z głęboką refleksją na temat ludzkiego istnienia. Inni natomiast zabierają Iluzję Nieśmiertelności ze sobą – do własnego grobu. Część z nas woli żyć i umrzeć ze świadomością Kruchości Życia. Część natomiast woli odejść z poczuciem nieśmiertelności.

Żadna droga nie jest ani lepsza, ani gorsza.

Jest po prostu inna.

Wszystkie drogi prowadzą na Giewont…

W sierpniu 2019 r. pojechałem w samotną podróż w Tatry. Przez pierwsze kilka dni pogoda była bardzo dobra, choć nieco zbyt upalna. Natura nie lubi skrajności i dąży do równowagi. Kiedy więc jest zbyt gorąco, często pojawia się burza. A kto kiedykolwiek był w górach, ten wie, że warunki atmosferyczne potrafią się tam zmieniać błyskawicznie…

Kiedy 22 sierpnia 2019 r. wybiegałem o szóstej rano w Tatry, panowała mgła, przez którą od czasu do czasu przebijało się słońce. O 10:00 byłem na szczycie Kopy Kondrackiej. Nie widziałem jednak tradycyjnego, pięknego widoku z grani, tylko szarawe mleko, które rozlewało się pod moimi stopami. Już wtedy dało się odczuć, że za tą mgłą może kryć się zmiana pogody. Jako że mam ogromny respekt do gór, chwilę odpocząłem, wziąłem kilka głębokich oddechów i dość szybko zacząłem zbiegać.

Nie miałem ochoty przywitać się z trudną pogodą na wysokości 2000 metrów n.p.m.

Wracałem żółtym szlakiem przez Kondracką Przełęcz, a dalej szlakiem niebieskim, prowadzącym przez Halę Kondratową. Jest to prawdopodobnie jeden z najczęściej uczęszczanych szlaków w Tatrach, bo prowadzi na Giewont. Gdy byłem niżej, mijałem dziesiątki, a nawet setki ludzi, którzy szli w górę: młodzi, starsi, w pojedynkę, w grupkach, rodziny, rodziny z dziećmi… Mówiłem im: „Dzień dobry!” albo „Cześć!”, czasami krzyknąłem: „Przepraszam!”, gdy ktoś zastawiał całą szerokość ścieżki albo mówiłem: „Dziękuję!”, kiedy mnie przepuszczano.

Wielu ludzi, których mijałem, było uśmiechniętych. Zapewne cieszyli się chwilami z rodziną i bliskimi. Wyczuwalna była lekkość, pozytywna energia i atmosfera wytchnienia, pomimo zmęczenia. Może ci ludzie odpoczywali od pracy i codzienności? Być może dla niektórych z nich było to pierwsze zetknięcie się z górami? A może część z nich spełniała w tej chwili swoje marzenia?

Do dziś nie mogę pozbyć się myśli, że wśród tych dorosłych i dzieci, których mijałem i witałem się z nimi na szlaku, mogli być ludzie, którzy trzy godziny później zostali poważnie ranni lub zginęli (albo stracili swoich bliskich) na Giewoncie.

Tamtego dnia miała bowiem miejsce tragiczna burza, która zabrała pięć osób, w tym dwoje dzieci…

przemijanie

Lekki ciężar bytu

Kruchość Życia nie oznacza tylko śmierci, ale również przemijanie. Można odnieść wrażenie, że życie idzie, biegnie, a chwilami pędzi. Nie jest trudno się zagapić i ocknąć po kilkudziesięciu latach ze świadomością, że więcej za nami, niż przed nami. Moje słowa kieruję zarówno do Młodych, jak i Starszych: ludzie umierają i odchodzą niespodziewanie, niemożliwe staje się możliwe w ułamku sekundy, a to, co było, nigdy nie powróci.

Nic nie jest pewne. Wszystko jest możliwe: zarówno to, czego pragniemy, jak i to, czego się boimy oraz lękamy. Żyjemy w przeświadczeniu, że to, co mamy teraz, jest na zawsze. Niespodziewane wydarzenia pokazują nam jednak, że to, co posiadamy i uważamy za pewne, jest jedynie iluzją, którą tworzymy, aby czuć się stabilnie, spokojnie i bezpiecznie.

Gdy jesteśmy dziećmi, sądzimy, że rodzice będą z nami zawsze, ale jeden wypadek może ich zabrać w ułamku sekundy i pozostawić nas sierotami.

Gdy dorastamy i wchodzimy w wiek nastoletni, myślimy, że nawiązane przyjaźnie będą tymi na całe życie. Wraz z upływem lat i zmianami szkół oraz miejsc zamieszkania okazuje się jednak, że tamtejsze relacje – wtedy tak silne – teraz przestały istnieć.

Gdy jesteśmy młodymi dorosłymi, zakochujemy się i poznajemy partnera lub partnerkę na całe życie – jesteśmy pewni, że wspólnie się zestarzejemy. Uczucia są jednak zmienne i niespodziewane, i okazuje się, że to, co uważaliśmy za pewne do śmierci, kończy się jeszcze przed trzydziestką.

Gdy stajemy się rodzicami i patrzymy na swoje dzieci, myślimy o ich przyszłości – zastanawiamy się, co będą robić, gdzie będą mieszkać i czy będą szczęśliwi. Wystarczy jednak jedna niezdiagnozowana choroba, aby wszelkie plany na życie zamieniły się w straszliwą żałobę.

Żyjąc i zagłębiając się w naturę istnienia, nietrudno poczuć ogromny ciężar bytu. Pojawiają się egzystencjalne pytania: Po co żyję?, Skąd przybywam?, Gdzie zmierzam?, Dokąd nocą tupta jeż?

🙂

Człowieku, który to czytasz! Powinieneś wiedzieć, że lubię się droczyć, ironizować i wprowadzać lekkość do ciężkości. Może dlatego, że czasami sam jestem za poważny? Niemniej pokuszę się o pewną perspektywę.

Jesteśmy tutaj na chwilę – w skali wszechświata znaczymy bardzo niewiele. Jesteśmy zaledwie inteligentnym białkiem na małych rozmiarów planecie, znajdującej się w jednej z miliardów galaktyk. Jesteśmy nawet czymś mniejszym, niż ziarenko piasku na pustyni.

Nie uważasz, że w obliczu tego wszystkiego, traktujemy siebie i życie nieco zbyt poważnie?

Ile mamy czasu?

Czas nie istnieje. Stworzyliśmy go, aby intuicyjnie lub świadomie ustrukturyzować życie i osadzić siebie oraz świat w pewnych ramach przestrzennych. Choć to nie miejsce na teorie fizyczne, mówię o tym, aby pokazać, że tak naprawdę nie mamy czasu: mamy życie, które toczy się teraz.

Nasze wspomnienia z przeszłości wydarzyły się, ale już nie istnieją. Nasze plany na przyszłość ani się nie wydarzyły, ani nie istnieją. Realnością jest wyłącznie ta chwila, w której czytamy te słowa. To abstrakcja, którą niełatwo pojąć i którą nasz umysł często wypiera.

Życia nie mierzy się więc czasem, ale przemijaniem i doświadczaniem. Obrót Ziemi wokół własnej osi nazwaliśmy dniem, a jej obieg wokół Słońca rokiem, ale jakie ma to znaczenie, skoro w dowolnym punkcie na linii zdarzeń może stać się… Wszystko?

Czas nie wyznacza więc Życia. Życie jest wyznaczane przez Nas i Nasze wybory.

nasze wybory definiują nasze życie

Po prostu żyć

Pozwolicie, że wykonam nagły zwrot akcji?

Dziękuję.

Kruchość Życia istnieje tylko dlatego, że tak uważamy i takie mamy przekonania. Życie – samo w sobie – nie jest jakieś. Życie jest neutralne: nie jest ani kruche, ani mocne, ani długie, ani piękne, ani złe, ani dobre, ani niesprawiedliwe. Życie po prostu jest. To my nadajemy mu znaczenie na bazie własnych doświadczeń, zachowań i decyzji.

Nie ma więc Kruchości Życia. Jest tylko Życie, które toczy się teraz: nie kiedyś i nie później.

Teraz.

Dlaczego się dziwimy, że „trener personalny” nie ma żadnych kompetencji, skoro zamiast podręczników o anatomii, czyta książki o rozwoju osobistym? Rozwój osobisty niszczy ślepych wyznawców, bo zabiera im czas. Zabawne, że copywriterzy, czy dietetycy czytają nawyki miliarderów… Ciekawe, czego się dowiadują na temat pisania tekstów albo układania jadłospisów?

pseudomotywacja

Rozwój osobisty: miejsce, gdzie zyskujesz pusty portfel.

Niech pochłoną mnie bramy piekieł taniego rozwoju osobistego! Kiedy ostatni raz odważyłem się powiedzieć złe słowo na ten temat, myślałem że zje mnie pół Internetu – ślepych wyznawców, którzy nawet nie przeczytali mojego tekstu. Wystarczyło tylko postawić tezę, że rozwój osobisty to broń dla leni i tchórzy

W Internecie nie brakuje mentorów, wokół których gromadzą się wyznawcy. Mentorów, którzy bazują na utartych frazesach, odmienianych przez wszystkie przypadki. Rozwój osobisty – pomimo mnóstwa pozytywnych cech, kojarzy się ze snobistycznym zajęciem. Kiedyś świadczył o prawdziwym nabywaniu wiedzy i doskonaleniu siebie. Dziś jest maszynką do zarabiania pieniędzy przez manipulatorów.

rozwój osobisty niszczy Twoje życie

Straszne, że mnóstwo ludzi wybiera puste hasła zamiast specjalizacji w swojej dziedzinie, która pozwala nieść pomoc potrzebującym. Potem dochodzi do sytuacji, gdy:

  • Dietetyk reklamuje głodówki.
  • Trener personalny woli dbać o markę osobistą.
  • Menadżer nie wie, jak zarządzać zespołem.
  • Copywriter nigdy nie słyszał o SEO.
  • Psycholog bazuje na nieaktualnej wiedzy.

Ale przecież kolejna książka o zaletach wczesnego wstawania, reklamowana przez Waszego guru, na pewno Wam pomoże, prawda?

książki o rozwoju osobistym

Zostań ekspertem w 5 minut: „ekspertem” od niczego.

Specyfika mojej pracy wymaga ode mnie korzystania z Facebooka, na którym każdego dnia spotykam reklamę, gwarantującą:

  • Zwiększenie sprzedaży!
  • Budowę marki osobistej!
  • Poprawę wizerunku!
  • Więcej fanów!
  • Więcej pieniędzy!

Potem widzę tę ekscytację wyznawców, gdy ich guru udziela im błogosławieństwa przez wymienienie ich w mediach społecznościowych!

Nastąpiło silne przewartościowanie. Ważniejsze od udzielania pomocy i dawania wartości w swojej branży, stała się reklama i zabieganie o uznanie „coachów”. Gdzie jest logika? Gdzie jest myślenie u tych, którzy przecież szczycą Cię ciągłym rozwojem osobistym i swoją światłością?

Światły był Budda, Jezus i każdy inny mędrzec, wskazany przez dane wyznanie. Jeśli czytasz książki o rozwoju osobistym i słuchasz swojego „coacha”, zamiast się specjalizować w swojej branży, nie jesteś światły, ale naiwny.

A Twój guru bardzo sprytny.

manipulacja

Książki o rozwoju osobistym zamykają umysły.

Wyobraź sobie, że specjalista od sztucznej inteligencji, zamiast zgłębiać tajniki informatyki, robotyki i logiki, poświęca swój czas na oglądanie filmików pseudo motywacyjnych.

A teraz skup całą swoją wolę na tym, aby sztuczna inteligencja przeniosła się do tego komputera! Dasz radę! Po prostu uwierz w siebie i zobaczysz, że wszystko jest możliwe!

Widzę, jak początkujący przedsiębiorcy, marketingowcy, czy redaktorzy chwalą się kolejnymi lekturami na temat „pozytywnego myślenia”. Obserwuję, jak kolejny trener personalny dzieli się „podnoszącym na duchu” filmem, a biznesmen uważa, że „sukces to kwestia wiary”…

Na tanim rozwoju osobistym zyskują głównie ci, którzy go głoszą.

Skoro to wszystko jest takie łatwe i oczywiste, dlaczego większość wyznawców, nadal tkwi w długach? Czemu wciąż nie schudła i nie odbyła podróży dookoła świata, o której tak wiele mówi?

Najbardziej zamknięte umysły mają ludzie, którzy bezrefleksyjnie pochłaniają kolejne filmy, szkolenia i książki o rozwoju osobistym, stając się ślepymi wyznawcami swojego guru.

Stolarz, Tłumacz, Lekarz, Dietetyk i każdy inny zawód wymaga specjalizacji oraz ciągłego aktualizowania wiedzy. Większość wybiera jednak czytanie kolejnej książki o rozwoju osobistym, która jest odgrzewanym kotletem w nowej panierce.

W ten sposób otrzymujemy snobów z papierkiem bez wiedzy i umiejętności.

Priorytety w rozwoju.

Kocham rozwój osobisty, ale ten prawdziwy i zrównoważony.

książki o rozwoju osobistym

Jeśli widzę copywritera, który reklamuje się jako „ekspert”, ale nie wie, na czym polega content marketing i pozycjonowanie treści, to coś tutaj nie pasuje. Jeśli widzę trenera personalnego, który woli książki o sprzedaży, zamiast podręczników dietetyki, to myślę, że jego intencje są jasne, prawda?

Cudownie jest czytać o relacjach międzyludzkich, czy efektywności, ale jeśli robisz to kosztem zdrowia odbiorców Twoich usług i produktów, to jesteś oszustem – nie ekspertem.

Rozwijaj się, ale ustal priorytety! Spójrz, co teraz robisz. Bardzo Ci dziękuję, że czytasz mój artykuł, ale upewnij się, czy nie kieruję go właśnie do Ciebie.

Dlaczego atakuję rozwój osobisty?

Nie atakuję rozwoju osobistego, jako czynności, ale jako branży, napędzanej przez Internet i naciągaczy. Więcej rozwoju nie oznacza większej mądrości. Zacznij myśleć, zamiast tylko przyswajać. Prawdziwy rozwój osobisty nie opiera się na wiedzy Influencerów z Instagrama, którzy widzą w Tobie kolejny banknot, lądujący w ich portfelu. Im prędzej to zrozumiesz, tym lepiej dla Ciebie.

Jeśli kogoś uraziłem, przepraszam, ale jak to trafnie ujął Jan Englert:

Wolę być szanowany niż lubiany.

rozwój osobisty w XXI wieku

Pośpiech to destrukcyjna siła, która zabija radość z życia i uniemożliwia dostrzeganie szerszej perspektywy. Jest przeciwieństwem spokoju, w którym stan naszego umysłu jest optymalny. Zarządzanie sobą w czasie przeciwdziała temu procesowi, ale im więcej spieszących się ludzi obserwuję, tym częściej sądzę, że pośpiech jest pewnym stanem postrzegania świata, a nie odzwierciedleniem rzeczywistości. Czas jest stały. Pośpiech go nie wydłuży.

pośpiech

Gdy inni biegną, ja spaceruję.

Poniedziałkowy poranek. Godzina 6:53.

Wracam z osiedlowego sklepu. Pod pachą trzymam swój dumny zakup: opakowanie serka wiejskiego i dwa pomidory. Niebo serwuje grubą zawiesinę chmur, ale za to jest przyjemnie rześko. Rozmyślam o kończącym się lecie, o treningu na siłowni, o relacjach z bliskimi, o czekającym mnie dniu…

Mój umysł dryfuje wolno, gdy nagle zauważam biegnącego chłopaka. Plecak podskakuje, jego oczy błyskawicznie omiatają przestrzeń, usta są jedną, wąską kreską, brawurowo pokonuje przejście dla pieszych i pędzi dalej… Kieruję wzrok nieco dalej i dostrzegam kobietę w średnim wieku, która zrywa się do niespodziewanego galopu. Jej rozpięty kardigan furkocze niczym peleryna Super-Woman, a idealnie ułożone włosy rozwiewają się na wietrze.

Bawię się z samym sobą, myśląc: „Przecież wczoraj był Maraton Wrocławski!”, bo przecież widziałem ten scenariusz już setki razy. Zmieniają się tylko aktorzy. Nie muszę więc nawet patrzeć na przejeżdżający przed moimi oczami żółty autobus, numer 110.

To nie maraton ani poranny jogging dla zdrowotności.

To pośpiech.

Czy pośpiech to epidemia XXI wieku?

Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz.

Spieszą się wszyscy. Nie ma znaczenia, czy pracujesz na etacie w korporacji, prowadzisz własną firmę ubezpieczeniową albo jesteś freelancerem, pracującym w przestrzeni coworkingowej. Pośpiech jest wpisany w nasze dwudziestopierwszowieczne DNA. Im więcej osób się spieszy, tym więcej ludzi przyspiesza. Wyścig z czasem jest zaraźliwy jak grypa przyniesiona przez dziecko w drugim tygodniu szkoły. Rozglądamy się dookoła, patrzymy, jak wszyscy chorują, aż pewnego dnia otwieramy oczy i…

Jesteśmy chorzy! Teraz to my dzierżymy w sobie „moc” zarażania innych swoją przypadłością. Nie musimy wiele robić. Wystarczy być obecnym, bo jak mówi teoria społecznego uczenia się Alberta Bandury: uczenie się zachodzi również poprzez obserwowanie zachowania innych ludzi.

życiowy pośpiech

Nie myślcie sobie, że ja się nie spieszę!

Wstępna historyjka wydarzyła się naprawdę, ale niech Wam nawet przez myśl nie przejdzie, że nigdy nie patrzyłem nerwowo na zegarek, nie zaciskałem dłoni na kierownicy, stojąc w korku na autostradzie albo nie zastanawiałem się:

Po co przyszedłem na ten wykład?

Z racji autorytetu (i wielu innych, których nie wymienię, żeby zachować resztki godności oraz przyzwoitej samooceny) nie jestem przykładem, którym możecie chcieć się sugerować. Dlatego zastanówcie się, czy taki Elon Musk – człowiek, który  zasadniczo robi wszystko, co mu się podoba, nigdy się nie spieszy, kiedy zajmuje się Teslą, SpaceX, czy SolarCity? Albo Steve Jobs, legenda, która zmieniła rynek technologiczny, nigdy nie wyszedł zirytowany z nudnego spotkania?

Wszyscy wiedzą, czym jest pośpiech. Ale nie wszystkim służy on do tego samego.

Często to ludzie służą jemu…

Zarządzanie sobą w czasie.

Zarządzania sobą w czasie każdy powinien się nauczyć. Im lepiej przyswoimy tę umiejętność, tym lepiej zorganizowane i spokojniejsze życie otrzymamy. Nad czasem samym w sobie panować się nie da, dlatego warto skupić się na sobie. Zarządzanie sobą w czasie znosi odpowiedzialność za efekty pracy z czynników zewnętrznych i przenosi je na nas. Rodzi to, co prawda, większą presję, ale pompuje w nasze żyły, ożywczą moc kreowana własnej rzeczywistości. Przestajemy być pędzlem w dłoni malarza i stajemy się twórcą.

zarządzanie sobą w czasie

Zarządzanie sobą w czasie obejmuje takie praktyczne zagadnienia, jak:

  • Alokacja czasu – planowanie działań w najbliższym czasie z myślą o efektach w dalekiej przyszłości.
  • Ustalanie celów – najpopularniejszą metodą jest technika SMART.
  • Określania priorytetów i kolejności wykonywania zadań – polecam fantastyczną „Macierz Eisenhowera”!
  • Zasada Pareta – najpopularniejsza, a zarazem ogólna teoria mówi, że 20% Twojej pracy, przynosi 80% efektów.
  • Elimacja negatywnych wzorców – kwestia prokrastynacji, braku motywacji oraz codziennych „rozpraszaczy”.
  • Zwiększanie efektywności pracy – przykładem może być prowadzenie kalendarza, dziennika lub wykonywanie czynności, ukierunkowanych na poprawę dobrostanu psychicznego.

Każdy z wyżej wymienionych podpunktów przepracowany w rzetelny sposób, przynosi efekty. W następnych tygodniach postaram się rozwinąć każde z powyższych zagadnień.

Zarządzanie sobą w czasie przyda się na pewno wszystkim, którzy o 16:34 zaczynają „małe scrollowanie Facebookowej tablicy”, a kończą o 19:42 na oglądaniu memów z kotami ze zlasowanym mózgiem i brakiem sił na „działanie”…

memy z kotami

Źródło: blasty.pl

Tyle kotów do oglądania, a tak mało czasu…

Ależ to życie jest ciężkie, no nie?

Czym jest pośpiech?

Pośpiech definiuję, jako niezdrową próbę oszczędności czasu. Wyróżniam jego dwa rodzaje:

  • Pierwszy to pośpiech „uzasadniony”. Dlaczego w cudzysłowie? Ponieważ uzasadnienie wcale nas nie usprawiedliwia. Powiedzmy sobie jasno. Jeśli za dziesięć minut masz randkę z dziewczyną dwie ulice dalej, a wciąż nieudolnie ślęczysz nad prasowaniem koszuli, to oprócz tego, że prawdopodobnie masz strasznie przechlapane, poniekąd masz prawo się spieszyć. Poniekąd! Pośpiech generuje duży i nagły stres. Kiedy stres przekroczy pewien „zdrowy” pułap, do którego potrafi nas jeszcze motywować, to niestety, ale nasz mózg staje się nieco upośledzony. Nie potrafimy racjonalnie myśleć, popadamy w panikę, pocimy się, jakbyśmy przed chwilą przebiegli dziesięć kilometrów, mamy ograniczoną perspektywę i cały świat widzimy w czarnych barwach. Wszystko wylatuje nam z drżących rąk, nie potrafimy sobie przypomnieć, gdzie położyliśmy klucze i zapominamy, że zbyt długo trzymamy włączone żelazko na naszej koszuli. Tydzień temu pisałem o tym, że tylko spokój może nas uratować i sądzę, że to jedna z tych sytuacji, w której trzydzieści sekund głębokiego oddychania, zadziała lepiej niż bieganie po domu jak kurczak w klatce.

tempo życia

Przestań wariować i odzyskaj czas wolny!

  • Drugi jest pośpiechem wykraczającym poza rozumowanie zdrowego człowieka. Są ludzie, którzy bez względu na to, czy jest poniedziałkowy poranek i jedyny autobus właśnie przejechał im przed nosem, czy leniwe niedzielne popołudnie, i tak się spieszą! Zobaczcie, co się dzieje z czytaniem książek! Przecież czytanie wydaje się klasyczną, odprężającą nas czynnością, która jest pozbawiona stresu i stanowi pewną „ucieczkę” przed rzeczywistością. A gdzie tam! Teraz jest trend na to, kto więcej przeczyta! Ile przeczyta! Co przeczyta! Najlepiej czytać osiem książek w tym samym momencie, żeby nie zostać w tyle! A jak czytasz jedną książkę miesięcznie? Jesteś słaby! Rozumiecie, co tu się dzieje? To smutne, że pośpiech i rywalizacja wkradła się nawet do naszego odpoczynku. Na początku lipca usłyszałem w filmie Andrzeja Tucholskiego, że czasami tak mocno usiłujemy wykorzystać czas wolny, zapychając go „relaksującymi czynnościami”, że zamiast odpocząć, tylko bardziej się męczymy, zarzucając sobie, że „nie dość dobrze wykorzystaliśmy swój czas”. Zalecam pracować nad konsekwencją również w kwestii odpoczynku, bo widzę, że wszyscy tak zawzięcie kochają mówić o „uporczywym” dążeniu przed siebie, ale kiedy przychodzi czas wolny, to nagle wszyscy dziwnie miękną i pojawia się: „No, ale to tylko jeden mail! Nic więcej!”. A budzisz się po czterech godzinach ze zranionymi uczuciami bliskich… Warto było?

pośpiech w pracy

Jedna mała uwaga.

Nie każdy szybko żyjący człowiek się spieszy, ale też nie każdy ślamazarny się nie spieszy. Pośpiech to pewien stan umysłu, który może rosnąć na fundamencie braku pewności siebie, niskiej samooceny, porównywania się do innych, czy niezaspokojonych ambicji.

Poszukaj w sobie odpowiedzi na pytanie: „Dlaczego się spieszę?”, a dopiero potem przejdź dalej.

Gdzie Ty się spieszysz?

Mógłbym zapytać: Quo Vadis, ale już kiedyś użyłem tego sformułowania i nie chcę wyjść na snoba. Sami rozumiecie! 

Bywało tak, że wychodziłem na spacer („relaksujący”) i zapierniczałem na nim, jakby goniła mnie banda kiboli, nierozróżniających, że niebieska koszulka, którą ubrałem, nie reprezentuje żadnych barw klubowych. Byłem jak nakręcony robot! Pięć minut – nic. Piętnaście minut – nic. Dwadzieścia – wciąż nic. Mija pół godziny i pada podejrzliwe pytanie z mojej strony:

„Ej. Gdzie Ty się spieszysz? Jest niedziela. Masz wolny dzień, a to jest spacer”.

No właśnie drogi czytelniku. Gdzie Ty się spieszysz?

Był taki czas, gdy ciągle się spieszyłam. Na przykład jechałam tramwajem i chciałam, żeby on jechał jeszcze szybciej. Miałam ten pośpiech w sobie. I nagle pomyślałam: „Zaraz, dokąd ja się tak śpieszę? Przecież na końcu czeka na mnie trumna”.

Pozbądź się tego wewnętrznego biegu. Oglądaj świat, obserwuj, co się dookoła ciebie dzieje, bo życie mamy jedno, a przecież we wszystkim można znaleźć tyle piękna. Właściwie samo to, że się żyje, jest już czymś cudownym.

Danuta Szaflarska

Piękne, mądre i wzruszające, zwłaszcza gdy wiemy, że aktorka zmarła dwa lata temu, przeżywszy 98 lat…

danuta szaflarska aktorka

Źródło: filmweb.pl

Masz czas. Spokojnie!

Słuchajcie. Coś sobie wyjaśnijmy.

Ze mnie jest żaden ekspert. Przynajmniej nie widzę w sobie osoby, która mogłaby Wam dyktować, co macie robić. Jak każdy – ciągle się uczę i nigdy nie chciałbym przestać tego robić. Dzielę się z Wami własnymi przemyśleniami, obserwacjami i wyciągniętymi wnioskami. Podsuwam Wam pewne rozwiązania i perspektywy, których mogliście wcześniej nie dostrzegać. Przekazuję Wam wiedzę, którą sam przyswoiłem, bo chcę się nią dzielić! Wiem, że w ten sposób mogę komuś pomóc.

Ale przecież ja jestem Tomkiem Bruchem, a Ty Jankiem Kowalskim. Każdy z nas jest inny. Wszyscy mamy swoje  plany, marzenia i przeznaczenie, które czasami popchnie nas w stronę samotnie leżącej „stówki” na chodniku, a czasami w błoto po kolana.

odpowiedzialność za życie

Zwracam Wam tylko uwagę na pewne możliwości. Mam nadzieję, że chociaż dla niektórych z Was jestem tą maleńką iskierką, która może zaszczepić ogień pasji i pożądania. „Może”, bo ani ja, ani nikt inny, nie zrobi niczego za Was. To Wy decydujecie, czy pora przyspieszyć, czy zwolnić. Od Was zależy, czy wybierzecie odpoczynek i relaks, zamiast pracy.

Niespodziewany sprint do autobusu może zniknąć, jeśli wstaniecie piętnaście minut wcześniej. Nerwowe chrząkanie i tupanie nogą w kolejce do lekarza nie musi się wydarzyć, jeśli umówicie się na wizytę wcześniej zamiast „na ostatnią chwilę”. Życiowy fatalizm to wybór bierności, która nigdy nie jest dobra, ani tym bardziej uzasadniona. Fatalizm to zwykłe zrzeczenie się odpowiedzialności za życie, które się już nigdy więcej nie powtórzy.

Nerwy, stres, niepokój, wątpliwości, rozdrażnienie, frustracja i ostatecznie porażka… Tego wszystkiego można uniknąć poprzez lepsze zarządzanie sobą w czasie.

Pośpiech nie jest nikomu potrzebny!

Wiecie, co mówi doświadczony trener i psycholog Sławomir Prusakowski na temat stresu? Na kanale Uniwersytetu SWPS powiedział, że aby w pełni zregenerować się od stresorów, które bombardują nas podczas pracy, potrzeba trzech tygodni urlopu…

Trzech tygodni! Nie dni!

stresowy czas w pracy

Jak mawia klasyk: „Spiesz się powoli”.

Przyglądajcie się sobie.

Zadawajcie sobie pytania: „Po co się spieszę?”. A dalej: „Dokąd się spieszę?”. Czasami nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć, bo pośpiech stał się częścią nas. Wyrzućmy go z siebie, a przynajmniej się postarajmy! Zadbajmy o odpowiednie zarządzanie sobą w czasie i przede wszystkim zachowajmy spokój.

Pośpiech zabija cząstkę radości z życia. Ciągle z głową w dół. Ciągle szybkim krokiem. Nieustannie ze wzrokiem wbitym w kolejne zadanie, w kolejne cele, w kolejne bliżej nieokreślone „coś”…

czas wolny

#kolejne artykuły