1.
Początek 2024 jest dla mnie trudny. Przełom roku spędziłem w łóżku. Wyzdrowiałem „na chwilę”, bo przez poprzednie 4 tygodni bardzo dokładnie odczułem, czym jest przeciągająca się grypa i zapalenie zatok. Pomiędzy tym byłem jednak zdrowy na tyle długo, że zdążyłem naciągnąć mięsień i nabawić się nieprzyjemnego bólu stawu barkowego.
Oprócz tego dzieje się bardzo dużo w moim wnętrzu. Żegnam się z wydeptywaną przez dwadzieścia sześć lat ścieżką, niekiedy odkrywając, a niekiedy przeżywając na nowo jej przeszłe trudy, krzywdy i cierpienia, które niosłem i wciąż niosę w swoim plecaku doświadczeń. To jeszcze trochę potrwa, ale powoli wydeptuję nową ścieżkę
Mówienie o tym nie jest łatwe, ale robię to, bo to też część mojego procesu, w którym przeobrażeniu ulegają struktury, którymi tak szczelnie obudowywałem do tej pory siebie, swoje relacje i swoją codzienność, żyjąc w złudzeniu, że „przecież nie wpływa to aż tak bardzo na moje życie i na pewno JAKOŚ sobie poradzę” – „jakoś” okazało się niewystarczające.
I jakkolwiek odkrywanie zakurzonych, zapajęczonych i zapomnianych zakamarków swojego wnętrza jest trudne, to jest w tym coś bardzo uwalniającego, ekscytującego i niesamowicie wzruszającego, bo czuję, że zbliżam się do siebie. W rozmowie z siostrą porównałem do ujrzenia w oddali dawno niewidzianego przyjaciela, którego się kocha i za którym skrycie tęskniło się przez te wszystkie lata rozłąki.
Nierzadko jest mi trudno, bo każdego tygodnia czuję, jak rozpada się to, na czym budowałem swoje przekonania, myśli i zachowania, które choć mnie wyniszczają, to są tym, co znam i co postrzegałem za bezpieczne, i stabilne. Potrzebuję więc czasu, aby w to miejsce zbudować nowy fundament, na którym stanę, ale prędzej czy później to zrobię. Wierzę w to.
Towarzyszy mi naturalna tęsknota za tym, co było, a uległo zmianie. Przyjmuję ją, ale pokazuję jej nową rzeczywistość, tłumacząc cierpliwie, że nowe nie musi być i nie jest gorsze: tylko inne. Aby natomiast powitać nowe, cały czas żegnam stare: z trudem, bólem, mozołem i zagubieniem. Nie jestem w tym dobry, ale uczę się i cieszę się, że to robię.
Mówiąc o tym, delikatnie uchylam drzwi do mojego życia , ale robię, aby pokazać, że nie wszyscy na początku roku: „działają”, „spełniają wyznaczone cele”, „zarabiają miliony” i „podróżują dookoła świata”. Są też tacy, którzy od miesiąca „gościli” w swoim organizmie infekcję dróg oddechowych i przechodzą procesy wewnętrzne, które czasami wyciskają łzy z oczu, czasami żal z serca, a niekiedy kończą się szeroko otwartymi ustami i słowami: „O kurwa… Teraz ma to sens…”.
2.
Wsłuchując się w otaczające mnie głosy (bliższe i dalsze) wiem, że nie tylko dla mnie jest to trudny początek roku. Wiem, że niektórzy z Was nie mają łatwo w relacjach, inni otrzymują wyraźne sygnały od osłabionego układu odpornościowego, jeszcze inni dokopują się do zardzewiałych skrzyń swojego umysłu, na których wyryto napis: „Nie otwierać! Grozi uświadomieniem sobie traum i trudów dzieciństwa, które nosisz ze sobą przez całe życie”, a pozostali zastanawiają się z niedowierzaniem, co jeszcze mogą zrobić, aby móc zapewnić pełne bezpieczeństwo finansowe sobie, partnerowi i rodzinie.
Jeśli więc przechodzicie aktualnie przez trudny czas, mając wrażenie, że wszyscy prowadzą idealne życie pełne radości, rozwoju i zabawy, a tylko Wy czujecie się zagubieni, zmartwieni lub zmęczeni, to chcę Was zapewnić, że nie jesteście w tym sami. Jedna z bliskich mi osób podsunęła mi jakiś czas temu bardzo ważne słowa, które brzmiały: „Dobre życie się tworzy także w niesprzyjających okolicznościach”.
Wiem, że kiedy trudności otaczają człowieka z wielu stron, może się wydawać, że „nie ma żadnego wyjścia” i „wszystko jest skończone”, ale uwierzcie, że zawsze istnieje wybór. Kocham prostą mądrość „Człowieka w poszukiwaniu sensu” i jego kojący przekaz, dlatego pozwolę sobie powiedzieć coś, czego nauczyłem się, pochłaniając jego treść, mając za towarzyszy wyłącznie tatrzańskie szczyty kilka lat temu: nawet idąc na śmierć lub czując ją, czającą się tuż za rogiem, wciąż mamy wybór, w jaki sposób ją przywitamy.
Przez minione tygodnie, okupione bezsilnością, lękiem i stresem, wynikającym z toczącej się we mnie choroby, uległem pokusie czekania na życie, aż wyzdrowieję i poczuję się dobrze. To niebezpieczna żądza, która wydaje się logiczna, słodka i bezpieczna, ale po zajrzeniu w jej wnętrze okazuje się, że czekanie z życiem na „sprzyjające warunki” może trwać do śmierci.
Chorowanie to przywilej istot żyjących. Niełatwo przychodzi mi wypowiedzenie tych słów i zdaję sobie sprawę, że dla osób chorych nieuleczalnie lub śmiertelnie, może to brzmieć jak bardzo nieśmieszny żart. Gdy jednak rozejrzymy się wokół, szybko dojdziemy do wniosku, że wszystko, co oddycha i porusza się, prędzej czy później choruje. Nie warto szukać choroby i tworzyć sobie cierpień, bo jak mówił Frankl: „Przyjmowanie cierpienia, które nie jest konieczne, to masochizm, a nie heroizm”. Trzymajmy się zdrowi, dbajmy o siebie, róbmy wszystko, co możemy, aby być sprawnymi, ale kiedy pojawi się choroba ciała, umysłu lub ducha, nie traktujmy jej w odruchu jak wrogi sztorm, chcący zniszczyć nasze życie, tylko poszukajmy w niej informacji od przyjaciela, który próbuje zwrócić nam uwagę na coś, co być może zostało przez nas zapomniane, a teraz wymaga naszej troski i opieki.
Dajcie sobie wiele wyrozumiałości, czułości i bliskości. Pozwólcie, aby otaczały Was osoby, które kochacie, nawet jeśli sądzicie, że „nikogo nie potrzebujecie” albo „nikt Was nie zrozumie”. Często wystarczy sama obecność, jeden dotyk, jeden gest… Przede wszystkim jednak pozwólcie sobie, kochać siebie.
3.
Dziś jest ze mną lepiej. Czuję, że choroba odchodzi, co potwierdzają wyniki badań, choć pewna ostrożność pozostanie ze mną jeszcze na trochę, a widmo przewlekłego zapalenia zatok jest nadal realne. Procesy wewnętrzne wciąż są falą, która czasami mnie łaskocze po stopach, a czasami próbuje wciągnąć w lodowatą otchłań. Uczę się jednak pływać, unosić na wodzie, nie oporować, akceptować, odpuszczać i częściej płynąć z nurtem. Upłynie jeszcze wiele czasu, zanim stanie się to dla mnie łatwiejsze i naturalniejsze, ale nie traktuję tego w kategoriach „celu do osiągnięcia”, tylko cieszę się, że mogę być na tej drodze.
Minione tygodnie były dla mnie trudne i obfite w wiele różnych, często intensywnych przeżyć oraz doświadczeń. Nie chciałbym ponownie tego przeżywać, ale jest kilka aspektów, za które jestem wdzięczny. Czuję intuicyjnie, iż doszedłem w tym czasie do kilku ważnych „odkryć”, które z perspektywy czasu mogą uratować mi życie: metaforycznie, ale być może i dosłownie.
Moje ciało w porę zaalarmowało mnie o zagrożeniu. Nie mam tutaj na myśli infekcji górnych dróg oddechowych, grypy czy zapalenia zatok. Zagrożeniem był sposób, w jaki żyłem, gdzie zdrowie nie zawsze znajdowało się na pierwszym miejscu, a nadmierne priorytetyzowanie pracy, wyników, osiągnięć, pieniędzy i innych „cyferek” odbiło się czkawką. W obliczu zagrożenia zrozumiałem, że moja potrzeba wolności i niezależności jest nierozerwalnie związana ze zdrowiem i sprawnością. Nie jestem tego pewien, ale wydaje mi się, że na pięć miesięcy przed dwudziestymi szóstymi urodzinami, wyłączyłem w sobie „tryb nieśmiertelności” i udawania, że te wszystkie choroby, urazy, schorzenia i dolegliwości, o których słyszę na co dzień, mnie nigdy nie dotkną.
A co się tyczy mojego wnętrza, to przez ostatnie lata żyłem na bardzo sprytnym autopilocie. Rozwijałem się, reflektowałem, wnikałem w swoje wnętrze, wsłuchiwałem się w siebie, pracowałem nad sobą – sam lub z pomocą specjalistów, ale nigdy tak naprawdę nie odważyłem się zobaczyć, co kryje się za tą jedną, najważniejszą i fundamentalną warstwą, na której przez lata budowałem wszystko inne. Te działania były oczywiście przydatne i potrzebne, ale wciąż ślizgały się po powierzchni, a nie rozwiązując tego, co od zawsze stanowiło fundament. Wierzę jednak, że potrzebowałem przejść przez to wszystko, aby móc dotrzeć do najgłębszych zakamarków siebie.
I właśnie tę zapomnianą warstwę wreszcie zacząłem odkrywać, gdy leczyłem zatoki i leżałem w łóżku, nie mogąc jednocześnie pracować, biegać, czytać, pić kawy, spotykać się z bliskimi i zagłuszać rozpaczliwego już wołania o pomoc, dobiegającego z głębi mnie. Wołania, które na szczęście usłyszałem i odpowiedziałem na nie, a przede wszystkim rozpoznałem jego głos. Nie bez powodu napisałem „zacząłem”, bo to długa droga i mozolna praca, ale jeśli kiedykolwiek ją podjęliście, to zapewne sami wiecie, jak ważna ona jest i ile ulgi, wytchnienia oraz wolności potrafi wtłoczyć do serca.
4.
Nie myślcie jednak proszę, że mówię o tym wszystkim z pozycji „wszechwiedzącego”, który wszystko pojął, przemyślał, zaakceptował, odpuścił, uspokoił się i popłynął z nurtem życia… Bzdura.
Gdybyście spędzili ze mną minione tygodnie, zobaczylibyście, jak z niepokojem i rezygnacją spoglądam na termometr, informujący o kolejnym dniu z rzędu podwyższoną temperaturę i jak ze łzami w oczach spoglądam na świat przez okno, zastanawiając się, kiedy wreszcie będę mógł swobodnie wyjść, iść do lasu i przytulić się do drzewa. Gdybyście mnie obserwowali, zauważylibyście, jak nerwowo szukam kolejnego specjalisty, wypatrując w nim wybawienia od problemów ze zdrowiem i jak bardzo moje myśli zaprzątnięte są poszukiwaniem odpowiedzi na pytanie: „Co mi dolega i co mam robić?!”.
Przede wszystkim jednak bylibyście naocznymi świadkami wielu moich procesów, które wyciskały ze mnie łzy, płynące ogromną, ale delikatną i czułą falą, pozostawiającą po sobie nie – zniszczenie, chaos i bezradność, ale ukojenie, wytchnienie, zrozumienie i akceptację. Dotknąłem tego, czego zapomniałem, choć chyba trafniejsze byłoby powiedzenie: „o którym zapomniałem”. Nie mam wątpliwości, że jeszcze nie raz poczuję słony smak łez w ustach, bo jestem człowiekiem. Daję więc sobie prawo na doświadczanie tego, co przeżywam. A przecież każdy z nas doskonale wie, że w życiu spotykają nas nie tylko te chwile, które latami wspominamy z lekkością i radością, ale również te momenty, do których być może również się uśmiechamy, ale jakoś tak smutniej, nieco ciszej, trochę bardziej ze zwisającymi ramionami…
Dopóki więc żyję, idę dalej, bo chcę uczyć się, rozwijać, doświadczać, tworzyć i budować dobre życie – dla siebie i bliskich, a jeśli będę musiał, to i upadnę, poleżę tam sobie, chwilę odpocznę, a potem podniosę i dalej ruszę drogą: tą samą lub inną, zawsze jednak własną.
5.
Zbliżając się do końca, chcę podzielić się jeszcze jednym odkryciem, do którego dotarłem podczas gorącej kąpieli. Upojony stanem relaksu, dźwiękami Beautiful Chorus i kojącym blaskiem świec, myślałem o pracy i swoim życiu. Zacząłem świadomie kwestionować sens tego, co robię, bo czułem, że w ten sposób zbliżę się do istoty tego, co już od jakiegoś czasu wywoływało we mnie coś, co nazwałem roboczą nazwą: „duchowej niewygody”.
I rozmawiając ze sobą na głos, dyskutując i kwestionując własne argumenty, znikąd pojawiło się we mnie banalnie proste, ale bardzo ważne pytanie: „Co chcę robić w życiu?”. Kiedy natomiast zamiast jasnej deklaracji, mój mózg zaczął odpowiadać w sposób niejednoznaczny, będąc uwikłanym w przyjęte schematy: „No wiesz, musiałbym się zastanowić, bo to zależy od pieniędzy, Twoich zobowiązań, zdrowia, czasu i…”, potrząsnąłem głową, podniosłem się w wannie, usiadłem i zapytałem jeszcze raz: „Co chcę robić w życiu?”.
To pytanie dotyczyło istoty mnie. Co chcę robić w życiu, jeśli zapomnę o jakichkolwiek zobowiązaniach, pieniądzach, normach czy możliwościach? Co chciałbym robić na co dzień, gdybym nie musiał myśleć o czynszu za mieszkanie, podatkach, składkach na ZUS, czy życiu we Wrocławiu? Potrzebowałem odpowiedzi „czystej” – takiej, która nie była uwikłana w żaden system i schemat. Chodziło o dotarcie do czegoś, co mogę nazwać „pragnieniem duszy”.
Znalazłem tę odpowiedź. Jak to bywa w życiu: była prosta i od zawsze znajdowała się przed moimi oczami, tylko nigdy nie miałem odwagi i pewności, aby w nią uwierzyć. Wraz z nią pojawiła się również odpowiedź na pytanie: „Czego nie chcę robić w życiu?” i była ona równie potrzeba, co wcześniejsza. Nie oznacza to oczywiście, że nagle wywrócę swoje życie do góry nogami, bo potrzebuję czasu. Najważniejsze jest jednak dla mnie, że dotarłem do tego, czego naprawdę chcę. I zaufajcie, że jest to piękne uczucie, które nagle uciszyło głośne dyskusje w mojej głowie, które trwały od dłuższego czasu.
Kończąc, chcę Was zostawić ze słowami, które otrzymałem od bliskiej osoby. Pewnie będziesz to czytać, więc dziękuję Ci za to, że dałaś mi je wtedy, gdy byłem na nie gotowy i gdy ich bardzo potrzebowałem.
„Nie każda burza chce zakłócić Twoje życie. Niektóre przychodzą, aby oczyścić Twoją ścieżkę”.
Róbcie dla siebie dużo dobrego, co nie zawsze oznacza przyjemnego i wygodnego. Trzymajcie się.