BMI - nie takie idealne, jak mogłoby się wydawać | worldmaster.pl
#

Najpopularniejszy wskaźnik do kontroli wagi ciała. Rozpowszechniony na całym świecie w różnych dziedzinach życia. Łatwy w korzystaniu, przyjęty niemalże za doskonałość w określaniu poprawnej wagi ciała. BMI to prawdziwy cud i dar z niebios! Istne błogosławieństwo… Czy jednak, na pewno jest tak w rzeczywistości?

Czym jest BMI?

BMI (ang. Body Mass Index), zwany również wskaźnikiem Queteleta II od nazwiska jego twórcy, to narzędzie do kontroli masy swojego ciała. Bardzo często zostajemy z nim zapoznani już w czasach szkolnych. Zazwyczaj nauczyciele na lekcjach geografii lub biologii, dają swoim uczniom możliwość poeksperymentowania i zajęcia czymś ich chłonnych umysłów. Również w wieku dorosłym, dość często spotykamy komentarze głoszące, jakoby BMI było metodą idealną do określenia, czy waga naszego ciała jest poprawna. Wskaźnika używają zarówno lekarze, jak i specjaliści. Wiele osób próbujących zmienić swoją sylwetkę, ślepo zawierza wszelkie swoje działania skali, na której opiera się ten znacznik. Ufamy mu, bo został przyjęty przez społeczeństwo za rewelacyjną technikę kontroli własnych postępów. Jego fenomenu upatrywałbym bardziej w fakcie, iż jest on szeroko dostępny i prosty w użytkowaniu, aniżeli w jego rzeczywistym geniuszu.

Już na samym początku należy zaznaczyć, że wskaźnik BMI teoretycznie nie powinien być stosowany w przypadku osób, które nie ukończyły 18 roku życia. W takich przypadkach o wiele częściej stosuje się siatkę centylową. W szczególności u niemowlaków, małych dzieci czy osób w okresie dojrzewania.  Uzasadnienie takiego postępowania znajduje się w fakcie, iż w przypadku osób młodych, ich ciało nieustannie się zmienia. Ewoluuje na przestrzeni każdego kolejnego dnia. Wyjątkowo widać to u małych dzieci, w przypadku których wzrost odbywa się niemalże w mgnieniu oka.

BMI oblicza się poprzez podzielenie swojej wagi ciała w kilogramach przez wzrost wyrażony w metrach, podniesiony do kwadratu:

wzór BMI

Źródło: nazdrowie.pl

Osoby niebędące nigdy wybitnymi jednostkami z matematyki, mogą skorzystać z wielu dostępnych kalkulatorów znajdujących się w Internecie, które wszystkie obliczenia wykonują za nas. Wystarczy wpisać swój wzrost oraz wagę, co mam nadzieję, nie będzie stanowiło większego problemu.

Uzyskany wynik przypisuje się do jednej z trzech, ogólnych kategorii:

  • Poniżej 18.5 – niedowaga
  • 18.5-24.99 – waga prawidłowa
  • Powyżej 25 – nadwaga

Istnieje również bardziej szczegółowa skala, dzieląca się w wartościach: „niedowaga” (wygłodzenie, wychudzenie) oraz „nadwaga” (I stopień otyłości, otyłość kliniczna, otyłość skrajna) – w zależności od wielkości otrzymanego rozwiązania.

Można również bez przeszkód posługiwać się tabelami, których w Internecie jest całe mnóstwo. Jedną z nich, prezentuję poniżej:

wskaźnik BMI

Źródło: www.bmi-kalkulator.pl

Cudowny wskaźnik, wcale nie taki doskonały…

Wiedząc już jakie komponenty zostają uwzględnione w ów wskaźnik, w naszej głowie powinna zrodzić się pierwsza, rozczarowująca myśl odnośnie do z pozoru niesamowitego narzędzia. BMI w swoich działaniach bierze pod uwagę masę naszego ciała. Zestawiając ją ze wzrostem, określa czy jest ona poprawna. Jednak kompletnie nie zwraca uwagi na jakość zgromadzonej przez nas wagi. W Internecie roi się od zdjęć osób, które na przestrzeni wystarczająco długiego okresu czasu, potrafiły diametralnie zmienić swoją sylwetkę, uzyskując na końcu taką samą wagę, jak przed rozpoczęciem działań. To dobitnie pokazuje, że kilogram nie jest równy kilogramowi. Inaczej będzie wyglądał człowiek nieaktywny, o wzroście 180 centymetrów  i wadze 90 kilogramów, a inaczej osoba o tych samych parametrach, odżywiająca się zdrowo i trenująca siłowo.

To jest ogromna wada wskaźnika BMI, którą wytykają mu wszyscy świadomi tego ludzie. Nie bierze pod uwagę budowy ciała oraz procentowej zawartości tkanki tłuszczowej. To właśnie ta wartość wyznacza przede wszystkim jakość naszej sylwetki. Głównie osoby uprawiające sporty sylwetkowe, szybkościowo-siłowe lub zwyczajnie dbające o rozwój swojej muskulatury, mogą czuć się wyraźnie zdezorientowane. W ich przypadku bardzo często pokazywaną wartością będzie „nadwaga” lub nawet „otyłość”. W rzeczywistości mogą posiadać oni skrajnie niski poziom tkanki tłuszczowej w ciele. Jednak ze względu na zbudowane mięśnie, waga ciała będzie wyższa i odbiegająca od wyznaczonych norm. Działa to również po przeciwnej stronie skali. Osoby, które dość intensywnie trenują sporty wytrzymałościowe, w których niska waga ciała jest rekomendowana, mogą często uzyskiwać wynik przypisujący ich do kategorii „niedowagi”. Dotyczy to często wysokich lekkoatletów.

Kobiety także mogą czuć się pokrzywdzone, ze względu na ich naturalnie wyższy poziom tkanki tłuszczowej. Niestety wskaźnik masy ciała, nie uwzględnia w swoich obliczeniach płci danego osobnika. Z tego więc powodu zachodzi istotna różnica między kobietą a mężczyzną o tych samych parametrach fizjologicznych.

Profesjonalistom i odbiegającym od normy ludziom, mówimy NIE!

Wskaźnikiem BMI pod żadnym pozorem, nie powinny kierować się osoby trenujące zawodowo. Profesjonaliści lub nawet pół-profesjonaliści, nastawieni są na uzyskiwanie określonych i wymiernych rezultatów w danym sporcie. Wyłączając dyscypliny sportowe, w których przypisywani jesteśmy do kategorii wagowych, w żadnym sporcie waga nie limituje zawodnika. Oczywiście, że w każdej dyscyplinie panują pewne standardy pożądanej masy ciała. Jednak uzależnianie swoich działań od BMI byłoby rozwiązaniem wysoce nieroztropnym. Osoba nastawiona na osiągnięcie konkretnego wyniku powinna poznać swoje ciało do tego stopnia, aby korzystanie z mocno uogólnionych wskaźników, stało się niepotrzebne. Zamiast stawiać BMI na piedestale, o wiele lepiej jest posiąść umiejętność dostosowywania wagi swojego ciała, do okresów treningowych i przyporządkowywania jej do głównych celów.

Powyższy akapit nie musi dotyczyć tylko profesjonalistów. Może on dotyczyć każdej osoby, która w swoich działaniach nastawiona jest na konkretny cel, a udział bierze w nim również waga ciała – w mniej lub bardziej bezpośredni sposób. Nie tylko zawodowi kulturyści, nie skorzystają z owego wskaźnika. Również wszyscy amatorzy, którzy swoją budową ciała, parametrami lub celami, różnią się od przeciętnej. Kwintesencją naszych rozważań jest uzmysłowienie sobie, że wskaźnik BMI został stworzony na podstawie ogólnych obserwacji osób, niewystających poza „przeciętność” pod kątem cech fizycznych. Adolphe Quételet w swoich badaniach wykorzystał setki ochotników i dostrzegł „pewną zależność”. Nie była to żadna reguła, rozwiązanie czy ujawnienie wielkiej tajemnicy. Czysta zależność, opierająca się na twierdzeniu, że waga rośnie proporcjonalnie do kwadratu wzrostu człowieka. Nie sugerował się indywidualną budową ciała, predyspozycjami czy stylem życia. Dlatego właśnie, jego z pozoru rewelacyjne narzędzie, nie nadaje się do użycia w naprawdę wielu przypadkach.

Nieprecyzyjny wskaźnik.

Określanie idealnych proporcji ciała wyłącznie po wzroście i wadze, jest strasznie ryzykowne i krzywdzące dla wielu z nas. Osoby umięśnione o niskiej zawartości tłuszczu w organizmie, mogą zrobić sobie krzywdę, doprowadzając się do stanów wyniszczających, próbując za wszelką cenę znaleźć się w rekomendowanej normie. Również sportowcy, mogą pogorszyć swoje rezultaty, gdy będą ślepo ufać niedokładnej skali, zamiast sugerować się uprawianą przez siebie dyscypliną sportu i własnym odczuciom.

bmi

Aby dokładnie zobrazować, jak bardzo skala ta jest nieprecyzyjna, wystarczy spojrzeć na przedział określany w niej jako „waga prawidłowa”. Przypisuje się jej wartości, mieszczące się od  18.5 do 24.99. Liczby te, są wynikami naszego wcześniejszego działania, opisanego na początku tekstu. Według wskaźnika BMI, dla osoby o wzroście 170 cm, idealna waga znajduje się między 54, a 72 kilogramem! To aż 18 kilogramów różnicy! Oprócz tego należy uwzględnić także jakość owej masy, indywidualne predyspozycje, uwarunkowania genetyczne czy własne samopoczucie.

BMI – świetne, ale nie najlepsze.

Nie chciałbym demonizować całej struktury, na której opiera się wskaźnik BMI. Moim celem nie było przekonanie Was do zaprzestania korzystania z jego funkcji. Chcę ukazać, że nie jest to idealna metoda do określania swojej prawidłowej wagi i warunkowania od niej swoich działań. Różnice w pokazywanych wartościach, różnią się diametralnie w zależności od jednostki i jej indywidualnej specyfiki. Niemożliwym jest uzyskanie klarownej i osobistej odpowiedzi, od narzędzia stworzonego dla ogółu i na podstawie ogółu. Większość osób, wykraczających poza przyjęte normy uznane za standardowe, nie odniesie żadnych korzyści ze stosowania tej metody. Paradoksalnie w takich przypadkach, może ona nieść ze sobą pewne ryzyko błędnie podjętych działań, wynikających z niewłaściwych i nierzeczywistych, otrzymanych danych.

Ludzie, którzy na co dzień prowadzą dość konserwatywny tryb życia, niewykraczający poza szeroko pojętą „rekreację”, mogą w pewnym stopniu korzystać ze wskaźnika BMI. Zalecałbym jednak wyłączne sugerowanie się nim, a nie ślepe podążanie i warunkowanie od jego wyników swoich decyzji. Pragnę to jeszcze raz podkreślić, że metoda ta bierze pod uwagę tylko ogólne czynniki, które nie uwzględniają indywidualnej budowy ciała. Nie twierdzę, że jest ona nieskuteczna lub niepotrzebna, ale zalecam ostrożność w korzystaniu z niej. Rekomenduję, aby całkowite uleganie temu systemowi, zastąpić kierowaniem się własnym samopoczuciem, ogólnym stanem zdrowia oraz wyglądem rzeczywistym własnej sylwetki. Żadna inna forma kontroli postępów, nie jest w stanie wyprzeć tego, co My widzimy w lustrze a inni, patrząc na Nas.

Wiele osób od lat próbuje rozstrzygnąć, co jest ważniejsze. Dieta, a może trening? Równie dobrze, można byłoby szukać na odpowiedzi na pytanie – „Co było pierwsze? Jajko czy kura?”. Wszystko zależy od sytuacji. Czasami to żywność jest ważniejsza od zaplanowanej aktywności, a czasami aktywność od żywności.

W erze powszechnego dostępu do informacji zapewne każdy z nas przynajmniej raz w życiu, spotkał się z mitycznym podziałem składowych naszego sylwetkowego sukcesu. Zakłada on, że Twój końcowy efekt składa się w 70% z diety oraz w 30%, z treningu. Zdaję sobie sprawę, że nawet w tym przypadku, podział ten jest kwestią dość mocno umowną. Nie zmienia to jednak faktu, że wszyscy, którzy go propagują, zgodnie uznają, że w zdecydowanej większości za wymarzoną sylwetkę odpowiada dieta.

Żywność i zaplanowana aktywność powinny iść w parze z życiem.

aktywność

Przede wszystkim w swoich rachunkach, należy wziąć pod uwagę również aspekt psychologiczny. Podział ten został prawdopodobnie stworzony na potrzeby motywacji. Być może również na proste ukazanie ważności czynnika, jakim jest odpowiednia żywność. Mimo to wiele osób nadal powtarzających go jak mantrę nie do końca zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę. W rzeczywistości nawet najlepsza dieta i najbardziej dopracowany trening nie spełni swoich założeń, gdy nie dostosujemy ich do naszego życia. Odpowiednie nastawienie to kolejny czynnik, mający znaczenie w naszych działaniach. Tak naprawdę na końcowy sukces ma wpływ wiele składowych. Określenie, która jest z nich najważniejsza lub stworzenie, chociażby umownego podziału, jest zadaniem niemożliwym do zrealizowania.

Zwolennicy teorii owego podziału jednoznacznie wskażą, że to przecież dobrze dobrana żywność, stoi za zmianą sylwetki oraz wagi ciała. Sam również wiele razy podkreślam, jak ważny jest nasz jadłospis w drodze do lepszego ciała. W tym momencie można byłoby postawić znak większości między słowami „dieta” oraz „trening” i raz na zawsze zakończyć tę debatę. Problem w tym, że sprawa ta, nie jest taka prosta…

Dieta czy trening? Nie wiadomo!

Nie ulega wątpliwości, że do chudnięcia potrzebujemy ujemnego bilansu kalorycznego, a do tycia dodatniego. W tej materii nic się nigdy nie zmienia. Ciała i jego fizjonomii nie jesteśmy w stanie oszukać. Myślę, że właśnie z tego powodu powstał mocno umowny podział między planem żywienia a treningiem, gdzie to właśnie ten pierwszy czynnik zyskał solidną przewagę. Takie pojmowanie sprawy ma na pewno w sobie wiele sensu i logicznego uzasadnienia. Jednak tak jak z wieloma aspektami w dziedzinie, jaką jest dietetyka, wszystko sprowadza się do krótkiego, prostego i jakże klasycznego stwierdzenia:

„To zależy!”

Należy wziąć pod uwagę, że umowne znaczenie w naszym działaniu diety oraz treningu, będzie mocno uwarunkowane od naszego celu. Gdy jesteśmy osobami szczupłymi i naszym wielkim marzeniem jest posiadanie sylwetki Arnolda Schwarzeneggera, to może okazać się, że dieta nie będzie wcale aż tak ważna, jak sam trening. Oczywiście, że odpowiednie spożycie kalorii oraz utrzymanie odpowiedniego poziomu białka, będzie konieczne do osiągnięcia celu. Jednak o wiele ważniejszą wartością, może okazać się odpowiednio zaplanowany trening, uwzględniający w sobie objętość, intensywność, częstotliwość czy progresję. Wszakże od nadmiernego spożywania kalorii można przytyć, jednak mięśnie zbudujemy tylko wtedy, gdy dodamy do tego właściwie zaprogramowany trening oporowy.

trening

Zgoła inaczej wygląda sytuacja w przypadku osób, marzących o szczupłej i zgrabnej sylwetce. Nie rzadko borykają się one z nadwagą lub otyłością. W ich przypadku głównym i determinującym ich końcowy sukces faktorem, będzie właściwie dopasowana żywność oraz jej ilość. Jakakolwiek zaplanowana aktywność schodzi na dalszy plan. Priorytetem nie jest uwypuklenie mięśni, zwiększenie wytrzymałości czy sprawności, tylko smuklejsze ciało.

Ponadto kolejnym czynnikiem, od którego zależy sugerowany procentowy udział diety i treningu w końcowym sukcesie, jest nasz dotychczasowy styl życia. Fanatycy teorii o rzekomej ogromnej przewadze optymalnego żywienia nad treningiem zgodnie twierdzą, że jakiekolwiek działanie ma swoje korzenie w kuchni. Nie neguje tego podejścia, bo jest w nim dużo prawdy. Jednak warto zdać sobie sprawę, że każda osoba jest inna. Ktoś, kto prowadzi siedzący i niezdrowy tryb życia, powinien zadbać w pierwszej kolejności o swój jadłospis. Jednak osoby znajdujące się na przeciwległej półkuli trybu życia, które są aktywne oraz świadome spożywanego pokarmu, dbając o jego różnorodność oraz jakość, w pierwszej kolejności powinny skupić się na zaplanowaniu swojego treningu. Może okazać się, że frustracja wynikająca z niezadowalających efektów, nie ma swojego miejsca w kuchni, ale na sali treningowej.

Przestań szukać problemów. Zacznij działać!

Czasami zbyt dosłownie bierzemy do siebie znaczenie odpowiedniego żywienia. W rezultacie to tam szukamy przyczyn naszych niepowodzeń. Realia są często zgoła inne. Próbując nabrać masy mięśniowej, mając przy tym wyrobione odpowiednie nawyki żywieniowe i posiadanie dozy świadomości spożywanego pokarmu, powinniśmy zadbać przede wszystkim o jakość naszego treningu. Być może problem leży w nieumiejętnym rozłożeniu dni treningowych, liczby serii, powtórzeń lub nieefektywnym ćwiczeniu, opierającym się na braku progresji. Nie wiedząc o tym, kombinujemy i rewolucjonizujemy swój jadłospis coraz bardziej, nadal nie potrafiąc znaleźć źródła nieszczęścia. Otrzymujemy wszystko, tylko nie odpowiedź na nurtujące nas pytanie.

dieta

Choć podział, który stał się tematem dzisiejszego tekstu, został stworzony w sposób ogólny i nieszczegółowy, to zdecydowanie zbyt wiele osób, bierze go sobie do serca. Następstwem takiego działania, są niewłaściwe kroki podjęte w przyszłości oraz niepoprawne postrzeganie diety, oraz treningu. W ten sposób otrzymujemy ludzi, którzy próbując ukształtować swoją sylwetkę, wprowadzają całą masę kombinacji w swój jadłospis, trenując niesystematycznie i niespójnie.

Ogromną wadą rozgraniczania diety oraz treningu jest przede wszystkim ujmowanie wartości temu drugiemu. W rezultacie, zdecydowanie zbyt często opuszczamy sesje treningowe lub trenujemy w sposób chaotyczny. Tłumaczymy to sobie jakże błahym stwierdzeniem: „Przecież dieta to ważniejsza część naszego końcowego sukcesu”. Oszczędzamy się na treningu lub trenujemy za lekko, rekompensując to sobie myślami opierającymi się na twierdzeniu: „Przecież jem zdrowo!”. Nie spotkałem jeszcze nikogo, kto zbudował piękną, szczupłą i smukłą sylwetkę bez odpowiedniego treningu. Za to znam całą rzeszę osób, które zbudowały pokaźne mięśnie czy zgubiły zbędne kilogramy, bez wielkich rewolucji w swoim jadłospisie.

Odpowiednio dobrana żywność oraz trening, to nierozłączny związek.

Zdecydowanie zbyt daleko idącym wnioskiem jest wskazanie na przewagę któregokolwiek z tych dwóch, ważnych czynników kształtowania sylwetki. Jeśli ktokolwiek oczekuje jednoznacznej odpowiedzi lub dokładnego podziału, to przykro mi, ale nigdzie go nie doświadczycie. Przynajmniej nie u osób, które są godne waszej uwagi oraz czasu. Niemożliwym jest jednoznaczne powiedzenie, że to dieta lub trening jest faktorem dominującym. Jak przedstawiłem to w tym tekście, wszystko sprowadza się do obranego celu, naszego dotychczasowego stylu życia oraz świadomości w podjętych działaniach. Nawet w przypadku perfekcyjnej znajomości własnego ciała, nazwanie czegoś wartością dominującą jest dość ryzykowne. Nigdy nie jesteśmy w stanie przekonać się w zupełności, co ma na nas większy wpływ i w jakim stopniu. Pomimo tego, że podział 70%-30%, jest umowny, to wprowadza on w nasze myślenie pewne ograniczenia. Sugerując się nim, otrzymujemy jasny obraz, że coś jest ważniejsze, więc śmiało pomijamy rzecz stojąca na drugim miejscu. To duży błąd!

żywność

Tylko te dwie składowe idące ze sobą w parze, mogą pokazać nam pełnie swoich możliwości! Rozgraniczanie ich wartości oraz wpływu, jaki na nas wywierają, jest działaniem wysoce nierozsądnym. To zupełnie tak, gdybyśmy małemu dziecku powiedzieli, że czytanie jest ważniejsze niż pisanie. W rezultacie dalibyśmy mu jawny sygnał do skupienia się na pierwszej czynności i zaniedbywania drugiej. Tak samo wygląda to w przypadku diety i treningu. Jedno wspomaga drugie. Trening napędza nasze żywieniowe działania, a odpowiedni jadłospis, jeszcze mocniej uwidacznia wypracowane efekty na treningu.  To są dwa nierozłączne czynniki. Nie próbujmy ich więc na siłę dzielić, porcjować i dozować. Korzystając z jednego, wykorzystajmy również potencjał drugiego.

Cudowne efekty, motywacyjne komentarze i jakże powszechnie znane zdjęcia „Przed” i „Po”. Wszystko po to, aby po raz kolejny zareklamować i sprzedać najcudowniejsze diety pod słońcem. Ech… Cokolwiek bym nie napisał i tak mi nie uwierzycie, bo co jeśli powiem Wam, że żadna dieta nie działa?

Chciałoby się rzec już na samym początku, że diety nie działają i tym samym zamknąć cały ten temat w zaledwie jednym, prostym zdaniu. Jednak wypowiadając te słowa, czuję się zobowiązany, aby rozwinąć tę wypowiedź i tym samym postarać się przekonać tych, którzy kręcą w tym momencie z niedowierzaniem głową. Jeśli te trzy wyrazy, również u Ciebie wywołały mieszane uczucia, z którymi nie potrafisz sobie poradzić, to ten tekst pomoże Ci się z nimi zmierzyć.

Twierdzenie: „Dieta nie działa!”, jest dość kontrowersyjnym powiedzeniem. Przecież na każdym kroku widzimy na forach, czy w mediach społecznościowych wspaniałe transformacje osób, które korzystały z diety. To dzięki niej schudły, wyrzeźbiły swoje ciało i w pewnym stopniu zmieniły swoje życie. Jest to solidny argument, w zasadzie nie do przebicia.

Na wstępie powinniśmy uświadomić sobie sprawę, iż ludzie bardzo różnie postrzegają słowo „dieta”. Na przestrzeni lat nasze odczucia względem tego słowa zmieniły się. Pierwotnie oznaczało ono styl życia, a My przypisaliśmy mu łatkę czegoś chwilowego, okupionego reżimem i katorgą. Dlatego o wiele trafniejszymi i przede wszystkim przyjemniejszymi dla naszego ucha słowami, mogą być – zdrowy styl życia lub sposób odżywiania.

W tym miejscu tkwi sedno mojego kontrowersyjnego stwierdzenia. Mówiąc „dieta”, nie mam myśli zdrowych nawyków żywieniowych, zbilansowanego jadłospisu czy zdroworozsądkowego planu żywienia, pozwalającego utrzymać wprowadzone zmiany do końca życia. Poprzez zastosowanie tego znamiennego  słowa, znanego każdemu kto stawał na starcie przygody z kształtowaniem sylwetki, chodzi mi o wskazanie wszelkich wymyślnych diet, tak szeroko rozpowszechnionych w dzisiejszym świecie.

Cudowne diety, cudowne przemiany. Efekty na już!

efekty

Wszelkiego rodzaju „najwspanialsze diety” bardzo często są reklamowane, jako najlepsza droga ku zrzuceniu zbędnych kilogramów. Polecane jako rewelacyjna metoda przeciwko otyłości czy nadwadze. Ludzie, słysząc to natychmiast chwytają przynętę. Trudno się temu dziwić, skoro wszędzie są zasypywani fotografiami cudownych przemian osób, które korzystały z jednej z reklamowanych diet.

Daleki jestem od twierdzenia, że ewentualne transformacje osób, opiewające klasycznymi wyrazami „przed” i „po” są fałszywe. Prawdopodobnie i takie sytuacje również się zdarzają, jednak problem w tym przypadku tkwi w czymś zgoła innym. Śmiało możemy założyć, że wszelkie przemiany są prawdziwe i dokonały się w rzeczywistości. Mimo to należy uświadomić sobie, że to są tylko zdjęcia!

One nie są w stanie oddać aktualnego stanu zdrowia czy samopoczucia danej osoby. Przedstawiają wyłącznie sylwetkę, która w ogólnym znaczeniu, nie ma dla nas większej wartości. Jednak jesteśmy tak skonstruowani, że przede wszystkim zależy nam na efekcie wizualnym. Właśnie to otrzymujemy ze wszystkich reklam, nakłaniających nas do skorzystania z danej usługi. Z tego powodu wpatrujemy się w nie z uwielbieniem niczym w święty obrazek i również postanawiamy spróbować, tej cudownej metody żywieniowej.

Absolutną prawdą jest, że jakakolwiek wymyślna dieta, dzięki której chudniemy, działa. Nie ma żadnych podstaw, aby sądzić, że jest inaczej, skoro tracimy niechciane kilogramy. Dzieje się to za sprawą deficyty kalorycznego. Proces ten jest możliwy tylko wtedy, kiedy dostarczamy organizmowi mniej energii, niż on faktycznie potrzebuje. To nie magia cudownych diet powoduje, że chudniemy. To nie spożywanie wyłącznie owoców, warzyw czy unikanie węglowodanów stoi za uciekającymi kilogramami. W kontekście sylwetki nie ma znaczenia, co jesz, jak jesz i w jaki sposób. W ogólnym rozrachunku zawsze liczy się ilość przyjętej energii.

Krótkowzroczność vs Dalekowzroczność.

Diety działają, ale tylko w określonym momencie w czasie. Być może są to cztery tygodnie, a może nawet  trzy miesiące. Nie ma to większego znaczenia. Właśnie te fotografie, zachęcające do spróbowania cudownej diety, zostały wykonane prawdopodobnie na końcu całej „kuracji”. Jestem niemal pewien, że gdyby zrobione je kilka tygodni później, przedstawione osoby na zdjęciu „po”, wyglądałyby dokładnie tak samo lub nawet gorzej, jak na tym „przed”. Wytłumaczenie tego zjawiska jest bardzo proste.

dieta

Jakakolwiek cudowna dieta, opierająca się na dziwnych zasadach czy eliminacji produktów, rewolucjonizujące cały dotychczasowy nasz sposób życia, są wyłącznie krótkotrwałe. Działają, bo opierają się na deficycie energetycznym, nierzadko kuriozalnie wysokim. Wszelkie niesamowicie wielkie restrykcje, jakie nam narzucają, są dla nas niemożliwe do utrzymania przez dłuższy czas. Nie mówiąc już o całym naszym życiu. Dlatego, gdy tylko okres ich stosowania mija, My z tak wielką lubością wracamy do swoich starych nawyków żywieniowych, odzyskując tym samym utracone kilogramy. Często z nawiązką, poprzez stan wygłodzenia spowodowany wcześniejszym działaniem.

Właśnie z tego powodu nie polecam diet typu Atkinsa, Kwaśniewskiego, Montignaca czy diety kopenhaskiej. Ich metody działania, opierają się na dziwnych zastosowaniach, które są niemożliwe do utrzymania w dłuższej perspektywie czasu. A właśnie to jest najważniejsze w sposobie, jakim się odżywiamy. Konsekwencja oraz systematyczność działania. Co nam pozostanie z cudownie straconych kilogramów, w wyniku stosowania diety owocowo-warzywnej, skoro po jej zakończeniu nadrobimy wszystko z nawiązką? Dodatkowo otrzymując w „prezencie” pogorszony stan zdrowia i skutecznie nadszarpnięta psychikę?

Twoja dieta nie działa, bo nie uczy Cię nowych i zdrowych wzorców.

Otrzymujemy konkretny, rygorystyczny plan działania na dany okres czasu, ale kompletnie nie potrafimy sobie radzić po jego upływie. Nie poznajemy zasad zdrowego żywienia, rozsądnego dobierania produktów czy komponowania swojego jadłospisu. Każda z nich nastawiona jest wyłącznie na błyskawiczne efekty odchudzania, a nie na trwałe i zdrowe zmiany w sposobie żywienia. Dlatego po ich zakończeniu, jesteśmy zdezorientowani i wracamy do punktu wyjścia. W tym właśnie momencie zaczynamy zrażać się oraz czuć ogromną urazę do „diety”. Od chwili naszego niepowodzenia, przypisujemy mu opinię złego tworu. W rzeczywistości są nimi te działania, które doprowadziły nas do tego stanu.

dieta nie działa

„Diety nie działają!” to hasło dość kontrowersyjne, ale prawdziwe. Jego poprawne zrozumienie, uchroni Was od błędnych działań oraz niewłaściwych decyzji w przyszłości. Zawierzanie swojego zdrowia oraz sylwetki rozpiskom, które nastawione są tylko na natychmiastowe i krótkotrwałe efekty, jest bardzo nierozsądne. Swoje starania zawsze powinniśmy opierać na zdrowym, zbilansowanym oraz dostosowanym do naszego stylu życia, planie żywienia. Tylko takie rozwiązanie, pozwoli nam zachować wypracowane efekty, ciesząc się nimi w pełnym zdrowiu, przez długie lata.

Ku rozpaczy wielu młodych adeptów sportów sylwetkowych – czasy Arnolda Schwarzeneggera odeszły w zapomnienie. Wraz z nim, do historii przeszedł mityczny, „kulturystyczny” kurczak z ryżem oraz brokułami. Jednak nie ma powodów do płaczu! Otrzyjmy łzy, bo z pomocą przyszedł nam niezastąpiony IIFYM, czyli Flexible Diet!

Dla entuzjastów i fanatyków rygorystycznych diet, niedopuszczających do siebie jakichkolwiek odstępstw w postaci produktów mniej wartościowych, tekst ten może być pewnym szokiem. Prawdopodobnie będzie stanowił barierę w ich postrzeganiu kształtowania sylwetki. Mam jednak ogromną nadzieję, że nie zamykają się oni na nowe informacje. Liczę, że z przyjemnością zapoznają się z tekstem, przygotowanym specjalnie dla nich. Jednak nawet Wy, którzy już teraz domyślacie się, co mam na myśli, możecie zdobyć cenne informacje! Wystarczy poświęcić kilka minut na przeczytanie moich słów i zmienić swój sposób postrzegania sposobu żywienia, prowadzącego do osiągnięcia trwałych rezultatów.

Arnold Schwarzenegger

Źródło: Budujmase.pl

W czasach, kiedy swoje największe sylwetkowe sukcesy, święciły takie ikony kulturystyki jak Arnold Schwarzenegger, Frank Zane czy Franco Columbu, zapanowało legendarne przekonanie. Zakładało ono, że jedyną słuszną drogą do osiągnięcia wymarzonej sylwetki jest zoptymalizowanie swojego żywienia, poprzez spożywanie wyłącznie produktów powszechnie uznanych za zdrowe oraz wartościowe. Lata te nazwano „złotą erą kulturystyki”. Do dziś, przez wielu specjalistów oraz pasjonatów sportów sylwetkowych, ciała ówczesnych gwiazd uważane są za wzory do naśladowania. Niejednokrotnie młodzi adepci wzdychają do fotografii Arnolda, Serge Nubreta czy Lou Ferrigno, marząc o osiągnięciu ciała swoich idoli. Nie podlega wątpliwości fakt, że na długie lata, przyjęliśmy właśnie te schematy żywieniowe, które stosowały wyżej wymienione osoby. To naturalne, że chcieliśmy naśladować zachowania i nawyki tych, którymi sami chcieliśmy się stać w przyszłości. Dlatego więc próbowaliśmy jeść jak Arnold, pić jak Arnold, spać jak Arnold i żyć jak Arnold.

Trwało to dość długi czas, gdzie nie wyobrażano sobie, że klasycznego „kulturystycznego” kurczaka z ryżem oraz brokułem może zastąpić cokolwiek innego. Przecież, kto mógłby porwać się na tak haniebny czyn i sprofanować legendarny Graal kulturystyki!?

Narodziny IIFYM.

Eric Koenreich, znany również szerszej ze swojego pseudonimu ringowego jako Eric Stevens to były amerykański zapaśnik. Stał  się on ojcem elastycznego podejścia do żywienia stojącego w opozycji do schematów stosowanych dotychczas. To on jako pierwszy zburzył legendę „czystego jedzenia”, jako jedynej drogi, do osiągnięcia celów sylwetkowych.

IIFYM to skrót od angielskich słów: „If It Fit Your Macros”. W tłumaczeniu na nasz ojczysty język oznacza: „Jeśli pasuje do Twoich makroskładników”. Początkowo były one używane na jednym z angielskich forów, właśnie przez Erica Koenreicha. Stosował go w celu udzielenia odpowiedzi na ciągłe i nużące pytania, które był bliźniaczo podobne. Brzmiały one: „Czy mogę zjeść XYZ, jeśli chce przytyć/schudnąć?”. Z biegiem czasu, skrót ten przerodził się w prawdziwy schemat żywieniowy, propagowany z tak wielką lubością przez szerokie grono pasjonatów w obecnych czasach. Inną nazwą, którą można stosować wymiennie z przytoczonym już skrótem, jest zwrot: „Flexible Diet”. W swobodnym tłumaczeniu oznacza on elastyczne podejście do kwestii żywienia.

iifym

Aby zobrazować, jak bardzo rewolucyjna była to koncepcja warto uświadomić sobie, na czym tak naprawdę polega cała idea IIFYM. Pierwotnie zakładała ona, iż w naszej codziennej diecie, powinno znaleźć się także miejsce na produkty uchodzące za mniej wartościowe. Założenie to opierało się na przywiązywaniu uwagi, przede wszystkim do kalorii oraz makroskładników. Wiemy już doskonale, że takie twierdzenie jest absolutną prawdą oraz podstawą jakichkolwiek działań. Z tego więc powodu, wszelkie tzw. „produkty rekreacyjne” nie do końca wpisujące się w kanon, chociażby czasów Arnolda, mogły zostać swobodnie włączone w codzienny jadłospis.

Niepoprawne skrajności.

Niestety z upływem czasu i w tej materii pojawiły się pewne skrajności, które nie do końca odzwierciedlały pierwotny zamysł Koenreicha. Początkowo idea IIFYM powstała, aby zaprezentować całemu światu, że wcale nie trzeba nieustannie trzymać rygorystycznej diety, aby osiągnąć sukces sylwetkowy. Jednak po pewnym czasie, coraz częściej dało się słyszeć głosy wielu osób, które wręcz szczyciły się faktem, iż jedzą praktycznie same mało wartościowe produkty, a ich sylwetka nadal się poprawia. Naturalnie, zyskały one sobie wielkie rzesze fanów. Trudno się temu dziwić. W końcu kto z nas nie chciałby jeść codziennie słodyczy czy fast-foodów i nadal realizować swój plan sylwetkowy? Ponadto, nam – ludziom, bardzo podobają się rzeczy nowe, które odbiegają od dotychczas przyjętych norm. Z tego więc powodu, błędna koncepcja IIFYM, opierająca się na jedzeniu w większości przetworzonych produktów, zaczęła zdobywać świat. Na nasze szczęście, na całym globie, działa szerokie grono ekspertów i ludzi rozsądnych, którzy sukcesywnie i skutecznie tłumaczą, czym w istocie jest Flexible Diet.

Najzdrowsza forma żywieniowa?

W rzeczywistości, schemat ten, jest według mnie i wielu uznanych osobistości w świecie dietetyki (m.in. przez Layne’a Nortona), jedną z najlepszych metod prowadzących do świetnej sylwetki oraz dobrego zdrowia. Zbyt często skupiamy się na tym, aby być perfekcyjnymi w tym, co robimy. Chcemy jeść tylko i wyłącznie zdrowe produkty zapominając, że w realnym świecie nie jest to możliwe do utrzymania w dłuższej perspektywie czasu. To właśnie czas jest naszym największym sprzymierzeńcem, ale także i wrogiem.

Badania pokazują, że w 90% przypadków, osoby odchudzające się po pewnym czasie wracają do swojej dawnej wagi, a nawet przekraczają jej wartość początkową! To przerażająca informacja. Nie oznacza ona jednak, że już na samym początku przygody ze zmianą nawyków żywieniowych, stoimy na przegranej pozycji. Wystarczy uzmysłowić sobie, że jakiekolwiek nasze działania, muszą być podejmowane z myślą o reszcie naszego życia, a nie kolejnych tygodni. Dlatego IIFYM jest tak skuteczny.

W procesie kształtowania sylwetki wcale nie chodzi o perfekcyjność, ale o konsekwencje i systematyczność. Wielokrotnie podkreślałem, że o wiele lepszą opcją jest posiadanie mniej idealnego planu, ale wykonywanie go regularnie oraz sukcesywnie. Dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem,  że z czysto logicznego punktu widzenia, o wiele łatwiej będzie nam zmienić swoje nawyki żywieniowe, gdy w planie znajdą się produkty mniej wartościowe o większej smakowitości, aniżeli wyłącznie te pojęte za „zdrowe”. Nie przeżyjemy szoku wywołanego nagłą rewolucją jadłospisu, a przejście do zdrowych nawyków będzie płynniejsze. Nie eliminujmy konkretnego produktu bez konkretnych przyczyn, ale po prostu go ograniczmy na rzecz żywności bardziej wartościowej.

Flexible Diet daje poczucie „normalności”.

Mamy tę pewność, że w każdym momencie naszego życia, możemy zdecydować się na wyjście do kina z ukochaną osobą. Rodzinne spotkania nagle przestają być problematyczne, bo okazuje się, że możemy zjeść to, co zaserwuje nam babcia. Wystarczy uwzględnić to w swojej dziennej kaloryczności oraz makroskładnikach. Jakże wielką swobodę i wolność, ofiaruje nam ten schemat. Wszelkie ograniczenia znikają, a my w końcu, przestajemy dzielić pokarm na „zły” i „dobry”.

flexible diet

Osoby, których zapotrzebowanie kaloryczne jest wyższe, będą mogły pozwolić sobie na większy udział produktów rekreacyjnych w swoim jadłospisie. Bierze się to głównie z faktu, iż dzięki większemu zapotrzebowaniu, mogą one bez większych problemów dostarczyć sobie odpowiednią dawkę mikroelementów z części swojego budżetu kalorycznego.

Niepotrzebne kontrowersje.

Kwestia mikroelementów budzi wielkie kontrowersje w tej materii. Przeciwnicy elastycznego podejścia do diety, argumentują swoje stanowisko, niedostatecznym przyjęciem wraz z pokarmem cennych witamin, minerałów i błonnika. W pewnym stopniu mają oni rację. Jednak tylko w odniesieniu do osób, które wykorzystują ten model żywieniowy, aby móc bez karnie opychać się przetworzoną i niskowartościową żywnością.

Jednak, gdy mamy do czynienia z jednostkami świadomymi odpowiedniego podejścia do spożywanej żywności, ich argumentacja traci sens. Produkty mało wartościowe, w takim przypadku stanowią zwykle od 10 do 20% dziennej lub tygodniowej puli kalorii. Jest to wystarczająca ilość do tego, aby dostarczyć sobie wszystkich cennych mikroelementów, a także cieszyć się z życia, poprzez nie ograniczanie się do wybranej grupy produktów, uznanych za wartościowe. Ponadto istnieją badania, w których jasno udowodniono, że to osoby przebywające na restrykcyjnej diecie, miały w swoim organizmie więcej niedoborów, niż te podchodzące do jedzenia w sposób elastyczny. Ma to swoje uzasadnienie w fakcie, iż restrykcje, ograniczają pewną pulę produktów. Prowadzi to natomiast do niedoborów witamin lub minerałów, których źródłami są wykluczone produkty.

Miejmy jednak na uwadze, że Flexible Diet nie jest pretekstem do jedzenia żywności w większości przetworzonej. Być może w kwestii sylwetki taki sposób myślenia mógłby się sprawdzić, to jednak w kontekście zdrowia ponosi on całkowite fiasko. Pamiętajmy, że IIFYM powstał po to, aby chronić zdrowie. Nie tylko to fizyczne, ale głównie psychiczne. Wszelkiego rodzaju zaburzenia odżywiania i obsesja na punkcie zdrowej żywności, biorą się właśnie ze zbyt restrykcyjnych diet. Elastyczne podejście w tej materii rozwiązuje te problemy i nie dopuszcza ich do głosu.

Życiowy ład, dzięki elastycznemu podejściu do kwestii żywienia.

IIFYM powstał z myślą o zachowaniu harmonii w swoim życiu. Pozostaniu przy zdrowym rozsądku i dozie umiaru w swoich żywieniowych wyborach. Wiemy doskonale, że nie tyjemy od konkretnego produktu, ale od nadmiaru spożywanej energii. Właśnie na tym opiera się cała koncepcja Flexible Diet. Na nie rezygnowaniu z tego, co dobre i jak najbardziej stworzone dla nas – ludzi, ale cieszeniu się życiem i niepozbawianiu się przyjemności, a przy tym – realizowaniu swoich sylwetkowych celów. Każdy z nas powinien dostosować udział produktów rekreacyjnych w swojej diecie, do własnych potrzeb i głównie  do stanu swojego zdrowia.

Zdrowie jest wartością nadrzędną w stosunku do jakiegokolwiek innego aspektu naszych działań. Dlatego w pierwszej kolejności powinniśmy zadbać właśnie o nie. Poprawnie wprowadzony w życie model żywieniowy IIFYM, może doprowadzić je do dobrego poziomu i zaprowadzić prawdziwą harmonię w naszym życiu. Kluczem do osiągnięcia tego stanu jest zdrowy rozsądek oraz umiar, w ustalaniu umownych proporcji między produktami wartościowymi oraz mniej wartościowymi. Jakakolwiek skrajność, w którąkolwiek ze stron, może prowadzić do pogorszenia naszego stanu. Zarówno w kontekście fizycznym, jak i psychicznym.

Co, jeśli powiedziałbym, że Twoje nieustanne podjadanie słodkości, nie powoduje wcale Twoja słaba siła woli? Co, jeśli za Twoje niekontrolowane tycie, odpowiedzialna jest nuda i brak zajęcia? Co, jeżeli to właśnie nadmiar wolnego czasu, stoi za Twoimi problemami i niechcianymi kilogramami? Co wtedy?

Ciągłe trzymanie się wyznaczonego wcześniej kursu, wydaje się rzeczą niemożliwą do zrealizowania. Na każdym kroku jesteśmy zasypywani pokusami oraz zachętami ze strony przedmiotów lub osób, próbujących nas w mniej lub bardziej świadomy sposób, odwieść od założonego celu. Jesteśmy tylko ludźmi i niejako w naszą naturę wpisana jest słabość. Nie istnieje nikt, kogo droga do sukcesu byłaby pozbawiona porażek, licznych zakrętów czy objazdów, tak często prowadzących w przeciwną stronę, aniżeli kres naszej podróży. Pomimo najszczerszych chęci, niezachwianej pewności siebie i silnej motywacji, prędzej czy później zboczymy z obranej ścieżki i ulegniemy pokusom, oferowanym nam przez uroki życia. Dlatego już na samym początku, powinniśmy wyzbyć się mitologizowania marzeń o wiecznych sukcesach, pogodzić się z możliwością pojawienia się pewnych trudności oraz przygotować się na ich spotkanie.

(Nie)zaskakujące źródła, Twoich problemów z wagą ciała.

W procesie kształtowania sylwetki porażki przychodzą częściej niż gdziekolwiek indziej. Przyczyny tego zjawiska upatrywałbym w fakcie, że takie działanie wymaga niejako ciągłej kontroli nad własnymi poczynaniami. A jak wiadomo – z tym bywa różnie i nie rzadko to umysł kontroluje nas, a nie my jego. Wystarczy odrobina zmęczenia, z pozoru nic nieznacząca sugestia ze strony bliskiej osoby czy wręcz symboliczna, negatywna myśl w naszej głowie, aby skutecznie zboczyć z obranej drogi do sukcesu.

Podłoże występowania tego zjawiska jest różnorodne i bardzo mnogie. Możemy doszukiwać się tutaj problemów z niewłaściwie ułożonym planem żywienia, opierającym się na zbyt niskiej podaży energii. Zbyt mała ilość snu, niewłaściwe nawodnienie organizmu czy nieodpowiednio zbilansowana dieta pod kątem doboru jakości produktów, to kolejne czynniki mogące mieć udział w naszych niepowodzeniach.

Poza czynnikami zewnętrznymi, źródeł naszych żywieniowych porażek należy szukać również w naszym wnętrzu. To tutaj upatrywałbym głównej przyczyny występowania jakichkolwiek niepowodzeń. Zaczynając od niewłaściwego nastawienia, nieodpowiednich relacji z jedzeniem, braku samoakceptacji oraz należytej cierpliwości, przez niewłaściwe obranie celów, na zwykłym lenistwie i braku samozaparcia kończąc.  Komponenty zewnętrzne możemy dość prosto zmienić. Jednak w przypadku naszego wnętrza, zadanie nie jest takie proste. Poprawne zdiagnozowanie podstaw naszego problemu, bardzo często nastręcza wielu niespodziewanych trudności.

Warto jednak pamiętać, że nawet w momencie poniesienia ogromnej klęski, na nic zda się jej nieustanne rozpamiętywanie.

Nie mamy już wpływu na to, co zaszło, ale mamy go na to, co nadejdzie. Dlatego podstawowym krokiem do poprawy swoich rezultatów i uniknięcia kolejnych niepowodzeń w przyszłości, jest umiejętność wyciągania wniosków i wdrażania ich w życie.

W czasach, gdy tak wielu ludzi jest zapracowanych i zajętych, nieustannie pragniemy posiadania choć trochę wolnej chwili tylko dla siebie. To normalne, że po ciężkim dniu jedyne, o czym marzymy to ciepła kąpiel. Brak wiecznego rozgardiaszu oraz krzyków, cierpiącego na nerwicę szefa to nasz tęskny cel. Jednak zupełnie nie zdajemy sobie sprawy, że to właśnie ten element w wielu przypadkach, odpowiada za nasze niepowodzenia dietetyczne i łamanie wcześniej ustalonych schematów zdrowego odżywiania.

Nadmiar wolnego czasu prowadzi do zbyt dużego i niekontrolowanego spożycia kalorii.

niekontrolowane tycie

Nie zawsze dzieje się to w sposób bezpośredni, ale często jest to punkt zapoczątkowujący cały dalszy bieg zdarzeń, opierający się na jedzeniu ponadprogramowych produktów. Rzadko zdarza się, aby tylko ten czynnik miał wpływ na nasze późniejsze niepowodzenie. Zazwyczaj występuje on wraz z nieodpowiednim nastawieniem, zmęczeniem fizycznym czy negatywnymi myślami. Mimo wszystko nie ulega wątpliwości fakt, iż jest to zjawisko determinujące nieumiarkowane spożywanie pokarmów.

Gdy pracujemy lub jesteśmy skupieni na wykonywanym zadaniu, to raczej nie zdarza się, abyśmy w tym samym momencie coś podjadali, gryźli czy przeżuwali. Wykonywanie danej czynności pochłania nas do tego stopnia, że nie odczuwamy chęci na zjedzenie czegokolwiek. Co więcej, bardzo często nawet o tym nie myślimy! Zajęcie czymś umysłu oraz rąk to doskonałe narzędzie do walki z wiecznym, niekontrolowanym podjadaniem. Nieplanowane kalorie mogą zostać w ten sposób dość znacznie zredukowane, a tym samym problem braku sylwetkowych efektów, może zostać rozwiązany.

Zauważmy, że siedząc w biurze, nie cierpimy na nadmiar wolnego czasu, który moglibyśmy przeznaczyć na jedzenie. Z reguły pęd, w jaki wpadamy podczas kilku godzin pracy, skutecznie niweluje nasz głód. Nie twierdzę, że nie jedzenie niczego jest dobrym rozwiązaniem, ale prawdą jest, że bardzo często zapominamy, aby cokolwiek skonsumować. Doskonałym tego przykładem są dzieci. Na własnym przykładzie mogę powiedzieć, że jeszcze w czasach podstawówki, rzadko jadałem w szkole. Nie dlatego, że nie miałem ku temu możliwości lub chęci, ale z powodu braku czasu. Każdy z nas doskonale wie, że przerwy w tym okresie to wielka frajda. Polega ona na zabawie w berka, chowanego czy innych, opierających się na bujnej i zaskakującej wyobraźni młodego pokolenia, grach. Wystarczyło jednak przekroczyć próg szkoły, skierować się domu, usiąść po intensywnym dniu biegania i…

Skonsumować wszystko w zasięgu wzroku.

Niekontrolowane tycie zaczyna się po wyjściu z pracy.

Nie generalizuje i nie uważam, że każdy doświadczył tego zjawiska na własnej skórze. Jednak to bardzo często spotykana praktyka, popełniania przez nas w sposób najczęściej nieświadomy. To samo tyczy się dorosłych, którzy opuszczają pracę. Dojmujące zmęczenie, połączone albo z negatywnymi myślami, albo wręcz przeciwnie – z euforią, może dać takie same efekty: „zasłużonego” pączka lub ulubionego batonika. Moment wyjścia z pracy to najtrudniejszy czas dla naszej silnej woli. Wtedy właśnie najczęściej porzucamy nasze plany. Nie dzieje się tak tylko dlatego, że posiadamy nieodpowiednie nastawienie. Przecież jeszcze chwilę wcześniej podczas pracy nie myśleliśmy nawet o zjedzeniu czegokolwiek. Chodzi tu wyłącznie o nagle pojawiający się nadmiar wolnego czasu. To on odgrywa kluczową rolę, nie tylko w tym obszarze naszego działania.

Jego zbyt duża ilość, w połączeniu z niewłaściwym przekonaniem, jakoby po dniu pracy „należało” nam się coś „wyjątkowego”, w dłuższej perspektywie daje frustracje z braku jakichkolwiek efektów sylwetkowych.

nadmiar wolnego czasu

Zwróćmy uwagę, że magiczne znikanie paczki ulubionych ciastek czy chipsów, najczęściej zdarza się podczas oglądania filmów. To nie przypadek, że właśnie w czasie, kiedy możemy pozwolić sobie na luksus obejrzenia odcinka ulubionego serialu, często zaniedbujemy wyznaczone wcześniej plany. W przykładzie tym objawia się kolejny szczegół omawianego problemu. Nadmiar wolnego czasu, nie ukazuje się tylko na podstawie leżenia i nic nierobienia. Aby skutecznie zahamować wiążący się z tym zjawiskiem proces podjadania i łamania własnych zasad, czynność którą wykonujemy, musi być na swój sposób konstruktywna i pochłaniająca nas w pewnym stopniu. Jak widać, choć oglądanie filmów to swego rodzaju zajęcie, to nie hamuje nas ono w zaprzestaniu spożywania nadmiernych ilości kalorii. Może temu zjawisku wręcz sprzyjać.

Jedzenie w wyniku nudy to nie mit, ale zatrważający fakt. Idealnie odzwierciedla on coraz częściej spotykaną prawidłowość, w której zanikającą praktyką staje się jedzenie w momencie pojawienia się uczucia głodu, a konsumowaniem według potrzeb umysłu.

Planuj, organizuj i przeciwdziałaj.

François Rabelais powiedział, że natura nie znosi próżni. Również nasz umysł tego nienawidzi. Mimo że nasze ciało pragnie często odpoczynku, to nasza głowa pragnie nieustannego zajęcia. Zadowoli się nawet niepohamowanym jedzeniem, które nie ma nic wspólnego z odczuwanym głodem.

Nadmiar wolnego czasu prowadzi do spożywania za dużej ilość kalorii, co w konsekwencji prowadzi do występowania otyłości. Trzeba się z tym faktem pogodzić, zaakceptować i próbować przeciwdziałać. Nie uważam, aby rzucanie się w ciągły wir pracy było rozwiązaniem skutecznym w dłuższej perspektywie czasu. Jednak odpowiednie wyznaczenie priorytetów, dobre zaplanowanie doby oraz umiejętne rozłożenie zadań w taki sposób, aby w ciągu dnia nie dopuścić do siebie uczucia nudy lub dezorganizacji, może być pożądanym narzędziem w walce z owym zjawiskiem. Lubimy żyć wygodnie i komfortowo, dlatego unikamy ponadprogramowych zajęć. Wolimy spędzić wieczór na kanapie przed telewizorem, zamiast na spacerze w świetle pięknego księżyca. Jestem sceptycznie nastawiony do wysuwania tezy, że w przypadku każdej osoby, nadmiar wolnego czasu prowadzi do zaniechania swoich planów. Nie zmienia to jednak istoty tego problemu, który jest źródłem nieszczęść wielu ludzi, starających się o lepszą sylwetkę czy uzyskanie odpowiedniej jakości życia.

Kończąc artykuł, chciałbym odnieść się słów irlandzkiego dramaturga, Bernarda Shawa. Jego aforyzm na temat szczęścia jest jedną z wielkich mądrości, którą powinniśmy kierować się w życiu:

„Sekret bycia nieszczęśliwym polega na posiadaniu wolnego czasu, który możemy poświęcić na zastanawianie się, czy jesteśmy szczęśliwi, czy też nie.”

To właśnie dzięki tym słowom, pojawiła się w mojej głowie pierwsza myśl, stająca się podwaliną skomponowanego przeze mnie tekstu. Dlatego poważnym niedomówieniem, byłoby zakończenie go w inny sposób, niż odpowiednie i dość przewrotne przekształcenie słów irlandzkiego prozaika:

„Sekret nieustannie rosnącej masy ciała, polega na posiadaniu wolnego czasu, który możemy poświęcić na podjadanie”. 

#kolejne artykuły