Co się stanie, kiedy Rafał Fronia zechce opisać swoje górskie wyprawy? To proste! Wspaniały opis wspinaczkowych wojaży! „Anatomia Góry” to prawdziwy cud. Dlatego dziś zabieram Was na wyprawę. Nieziemską wędrówkę, gdzie cały świat macie pod swoimi stopami. Dosłownie.
Wraz z rozpoczęciem kolejnego tygodnia, a tym samym pierwszego tygodnia września, przynoszę Wam nową recenzję. Będzie to opis książki niezwykłej. Dokonany przez człowieka, który za pomocą słów, przelewa na papier swoje własne przeżycia w warunkach, zdecydowanie odbiegających od normalnych i codziennych, które możemy doświadczać każdego dnia.
Powitam Was w ten sam sposób, w jaki autor wita czytelników w swojej książce. Jesteście gotowi?
„Każde słowo w tej książce to prawda. Czytasz więc zapiski wariata. Witam Cię w Kukułczym Gnieździe. Jedziemy.”
Książka nie z tego świata.
„Anatomia Góry”, której autorem jest Rafał Fronia, to książka niezwykła. Ukazuje nam ona świat niedostępny dla przeciętnego zjadacza chleba. Pokazuje nam emocje, które targają autora oraz jego kompanów, podczas wspinania się na najwyższe góry świata. Jest to książka opisująca zdobywanie najwyższych, światowych szczytów. Wszystko zostało zapisane w sposób, w jaki nikt do tej pory jeszcze tego nie robił. Rafał Fronia to mistrz posługiwania się słowem. Raz chowa swoje prawdziwe zamiary za taflą metafor i ciekawych porównań, aby jeszcze w tym samym akapicie, nie mieć oporów zastosować przekleństwa, wulgaryzmu, czy innego plastycznego i jakże barwnego słowa.
Zacznijmy jednak od szaty graficznej całej książki, bo to ona zasługuje na szczególne uznanie.
Widoki jak z bajki!
Jak już się zapewne przekonaliście – okładka jest piękna. Bajeczna. Pobudzająca wyobraźnie i nutkę odkrywcy w każdym z nas. Wspaniały obraz góry K2 (8611 m n.p.m.), który widzicie powyżej, rysuje się oczom czytelnika, niczym niezbadana i nieskażona ludzką stopą kraina. Widzimy tam zupełnie inny świat. Surowszy. Straszniejszy. Mroczniejszy. A przy tym przepiękny i przewspaniały. Właśnie takie emocje targały mną, kiedy oglądałem pozostałe fotografie umieszczone w tej książce.
Ostrzegam Was! Jest ich naprawdę wiele! Myślę, że nie popełnię błędu, gdy napiszę, iż nadają one całej opowieści opisywanej przez autora, swoistego pazurka. Sam język, jaki stosuje Rafał Fronia pobudza naszą wyobraźnię do twórczego myślenia, a zamieszczone na kartach książki fotografie, rozpalają w nas ogień pożądania jeszcze mocniej. Słowa i zdjęcia. Obie te formy niesamowicie się wzajemnie uzupełniają oraz przenikają.
Oprócz tradycyjnych, zapierających dech w piersiach widoków najwyższych gór świata, ich bliskości, dostojeństwa oraz tajemniczości, jaką wokół siebie roztaczają, spotkamy tam także sfotografowane sytuacje z codziennego, obozowego i wspinaczkowego życia samego autora, a także jego kompanów. Zdjęcia miasta, fotografie tamtejszej ludności i inne, mniej wspinaczkowe materiały… Niby codzienna rzecz dla każdego z nas, ale jednak była ona dla mnie tak piekielnie interesująca, że przebierałem nogami na samą myśl o tym, że na kolejnych stronach po raz kolejny zobaczę coś nowego. Coś niespotykanego i coś dla mnie na ten moment niedostępnego. Było to niesamowite doświadczenie.
Rafał Fronia i jego magiczny świat.
Rafał Fronia w dość dobry sposób przybliża swoją sylwetkę na stronach tejże książki. Nie robi tego w sposób – nazwijmy to – narcystyczny, opisując swoje dokonania, wyliczając swoje sukcesy i inne, temu podobne rzeczy. Nie znajdziemy tam nawet bezpośredniej wzmianki o tym, jak wygląda jego dom lub życie prywatne. Skupia się wyłącznie na górach i to właśnie poprzez góry, ukazuje nam się obraz sylwetki autora.
„Anatomia Góry” to swoisty reportaż, który autor czyni ze swoich górskich wypraw. Jednak wnikliwy czytelnik, może z niej wynieść także coś więcej. Ukazuje nam się obraz człowieka, który jest zakochany w górach. Który dostrzega we wspinaczce pewną mistyczność. Rafał Fronia to odpowiedni człowiek do pisania tego typu książek. Nie wiem, czy istnieje ktokolwiek lepszy. Doskonały wspinacz, mistrz pióra, świetnie władający językiem i szanujący każdy krok pod górę, jaki wykonuje. Jest człowiekiem świadomym tego, co robi. Wie doskonale, w jakim celu wykonuje te wszystkie karkołomne wyzwania, jakie na siebie narzuca.
„Anatomia Góry” – uśmiech murowany!
„Anatomia Góry” została wydana przed dwoma miesiącami, więc ukazuje wydarzenia, które rozegrały się na górskich szlakach nie tako dawno temu. Spotkamy tam jednak opisy starszych wypraw autora w Alpy, a także jego pełne niespodzianek przygody do Ameryki Południowej, gdzie wspinał się na tamtejsze wulkany Ekwadoru. Nie myślcie, że doświadczycie w tej książce wyłącznie jałowych opisów wspinaczek. Na to liczyć nie możecie! Każda wyprawa to zbiór relacji z każdego dnia, który jeden jest barwniejszy od drugiego. Gdyby ktoś poświęcił temu dużo czasu, to myślę, że z tej książki można byłoby wybrać prawdziwą rzekę zabawnych anegdot. Jedną z nich cytuję Wam poniżej. Pochodzi ona z opisu pierwszego dnia autora, podczas pobytu w Ekwadorze, w celu zdobycia kilku tamtejszych szczytów.
„Tomasz Morawski – honorowy konsul RP w Ekwadorze – przyjął nas w swej rezydencji niczym dobrych znajomych. My ubrani w trekkingowe buciory, a tu ambasador Rosji, panie z wyższych sfer, brat konsula – jeden z największych plantatorów róż na świecie, polski misjonarz z Brazylii. No i my. Oszołomki z Polski, będący – jak stwierdził konsul – pierwszymi, którzy przyjechali, do Ekwadoru odmrażać dupska na Chimborazo, zamiast siedzieć na plaży w Galapagos. […]. Polska wódeczka w hektolitrowych ilościach, barszcz czerwony i raut dyplomatyczny przekształcił się w typową polską imprezę, gdzie ambasador został Wołodią, a wszyscy na pożegnanie ściskali się, jakby spędzili ze sobą połowę życia. Jak w ojczyźnie.”
Zaufajcie mi, że takich barwnych scenek, nieskąpiących mocnego i bezpośredniego słownictwa, jest w tej książce o wiele, wiele więcej. Przytoczenie ich wszystkich, skutkowałoby przepisaniem całej tej książki na nowo, dlatego zwyczajnie już w tym miejscu zachęcam Was do zapoznania się z nią osobiście.
Wyżej! Wyżej! Na kolejny szczyt!
Oprócz Alp i ekwadorskich wulkanów, Rafał Fronia przedstawia także swoją wyprawę na Pik Lenina. Jest to szczyt położony w Azji na granicy Tadżykistanu i Kirgistanu, i liczy – bagatela – 7134 metrów, nad poziomem morza. Po raz kolejny zostajemy zasypani ciekawymi informacjami, barwnym językiem i jakże przecudownymi zdjęciami! Wybaczcie, że tak wszystko zachwalam, ale od jakiegoś czasu również stałem się pasjonatem wspinaczki i wysokich gór. Wszystko za sprawą mojej siostry, która przekazała mi tę miłość, niczym szybko rozprzestrzeniający się wirus. W tym jednak wypadku życzę takiego wirusa każdemu z Was. I takiej siostry także! Na razie jest to tylko miłość na odległość, ale w przyszłości… Kto wie! Dlatego tak bardzo podobają mi się wszelkie fotografie i uważam, że jeśli ktoś, chociaż tylko trochę lubi góry, to powinien zapoznać się z tą książką, choćby dla samych przecudnych widoków, złowionych przez aparat autora.
„Trzeba bardzo uważać, jeden zły krok i pa,pa! 100 metrów w dół… Idę bez zabezpieczenia, więc adrenalina hula w żyłach jak diabli. Do wieczora nuda, siedzę na kamyczku i dumam.”
Ten cytat pochodzi właśnie z wyprawy na Pik Lenina Rafała Froni. To idealny przykład tego, jak sprawnie posługuje się on słowem. Plastyczny język, budowane napięcia, wzbudzanie w czytelniku żądzy przygody, a zaraz potem… Zwyczajne siedzenie i dumanie. Coś cudownego!
Przychodzi następnie czas na wspomnienie jeszcze dwóch, bardzo ważnych wypraw, w jeszcze wyższe góry. Jest to czas na opis tzw. ośmiotysięczników, które Rafał Fronia zdobył lub zdobyć próbował. Tym razem powstrzymam się od komentarza i pozostawię w Was nutkę zaciekawienia. W końcu nie mogę zdradzić Wam całej książki, rozdział po rozdziale, prawda? Mogę Wam jedynie powiedzieć, że są to informacje świeże. Poruszające nawet pokrótce tragiczne wydarzenia, którymi żyła cała polska jeszcze nie tak dawno temu.
Kogo możemy spotkać w książce?
„Anatomia Góry” to nie tylko barwny opis wędrówki, wspinaczki i kultury napotkanych krajów oraz ludzi. To książka, która nie opisuje tylko samego autora, choć to naturalne, że to jego sylwetka zostaje nam przybliżona najmocniej. Jednak oprócz niego poznajemy także inne, polskie wspinaczkowe osobistości. Jednych lepiej, innych gorzej, a jeszcze pozostali zostają tylko nadmienieni zdawkowo, ale jestem przekonany, że są to nazwiska, których przedstawiać nikomu nie trzeba.
W ten więc sposób, na kartkach tej książki przetaczają się takie persony, jak: Krzysztof Wielicki (do którego autor nie kryje swojej ogromnej sympatii), Piotr „Krótki” Tomala (z którym autor spędził wiele dni pod górą, jak i podczas samego zdobywania góry), Jarek Gawrysiak (słowa autora: „którego lubię tak bardzo, pomimo jego charakteru, przypominającego zęby starej piły”.), Denis Urubko (który chciał zrezygnować z możliwości spełnienia swoich marzeń, po to, aby zejść z poszkodowanym Fronią), Adam Bielecki (który wraz z Denisem rzucił się na ratunek parze francusko-polskiej), a także roześmiani Argentyńczycy w składzie: Herman, Andreas, Ron i Mariano (ten ostatni zginął podczas wspinaczki), Irańczycy, Chińczycy i inne, przeróżne mieszanki kulturowe, z którymi autor wraz ze swoimi kompanami zaprzyjaźnił się mniej lub bardziej.
Ach! I jest jeszcze Waldi! Osławiony Waldi ze Szczecina, którego opis wywołał na mojej twarzy szeroki uśmiech. Zdecydowanie warto przeczytać tę książkę. Choćby dla samego Waldiego! Naprawdę!
„Przyszedł do nas Waldi. Obładowany jak obnośny handlarz kiełbasą i serem. I swoimi niestworzonymi historiami. Facet jest niesamowity. To o nim powinno się książki pisać. Dziewczyny by mdlały, a faceci zakuwali żony w kajdany.”
Obozowe zwyczaje i miłość do jajek.
Wszystkie strony pozwalają nam zbliżyć się do klasycznego życia wspinacza w wysokich górach. Otrzymujemy w ten sposób codzienny, obozowy rytuał. Ich zachowanie przy kilkudziesięciu stopniowym mrozie lub – co jest zaskakujące – kilkudziesięciu stopniowym upale, od którego twarz zdaje się płonąć. Obserwujemy zwyczaje, poznajemy obozowy harmonogram i schemat, jakim posługuje się nie tylko autor, ale także jego współtowarzysze. „Anatomia Góry” umożliwia nam zajrzenie do obozowej mesy i ujrzenie zaprawionych w boju himalaistów, grających w karty lub szachy. Możemy ujrzeć śpiewających i cieszących się życiem normalnych ludzi, którzy różnią się od nas tylko tym, że nie boją się marzyć i te marzenia spełniać.
Jesteśmy świadkami jedzenia przez nich tej samej, niezmiennej struktury na śniadanie, która zawsze składa się z jajek. Jak dowiecie się z kolejnych stron książki, Rafał Fronia zaleca, żeby przed wyprawą w wysokie góry upewnić się, że lubi się jajka. Bo bez tego zdobywanie najwyższych szczytów nie jest możliwe!
„W Górach wszystko zaczyna się od jajka. Jeśli jesteś uczulony na jajko, nie możesz zostać himalaistą. Ja polubiłem jajka. Ale pamiętam historię z Dhaulagiri. Przez 33 dni na śniadanie było jajo. Nie było ani jednego dnia wyjątku. I pamiętam, jak Krzyś Wielicki, na zakończenie wyprawy zaczął marzyć, że jak wróci do domu, pójdzie do najlepszej knajpy w Dąbrowie Górniczej i zamówi jajka sadzone. Potem poprosi kelnera, aby ten otworzył okno. I wtedy on wypierdoli to razem z talerzem na ulicę.”
Właśnie to jest Rafał Fronia. W pełnej, nieziemskiej krasie.
Jest też miejsce na momenty refleksji…
Przestrzegam Was jednak! Nie myślcie, że autor tylko opisuje, relacjonuje i komentuje zaobserwowane sytuacje. Och nie! Nic z tych rzeczy! Rafał Fronia jest bacznym obserwatorem, ale nie tylko tego, co dzieje się dookoła niego, ale także tego, co dzieje się w jego wnętrzu. Dzieli się z czytelnikami swoimi zapiskami spod największych gór świata. Tym samym otrzymujemy poważne rozważania dotyczących życia. Uwierzcie, że wiele słów, składających się na całe zdania oraz następnie długie akapity i strony, wywołują w człowieku wiele refleksji. Zmuszają do zastanowienia i momentami, nawet do przemyślenia wartości, jakimi kierujemy się w życiu.
„Gdy odnosi się sukces, żyje się lepiej. Uśmiech zaraża, spokój rozlewa się na innych. Masz aurę. Jedna dobra myśl przyciąga kolejną. Życie staje się pasmem sukcesów, wygranych, czasem bez walki, z kolei walkowerem odchodzi to, co złe, smutne, bolesne. Gdy odnosi się sukces, żyje się lepiej. Pamiętaj. To samo nie przyjdzie, trzeba po to iść.”
Takich pięknych przemyśleń jest w tej książce o wiele więcej. Nie wspominając już o przepięknych wierszach oraz fraszkach, które niczym lekki puszek, otulają cała narrację, jaką prowadzi Rafał Fronia…
Świat, którego na co dzień podziwiać nie możemy.
„Anatomia Góry” to książka przecudowna. Będę ją zachwalał zawsze, ilekroć będę miał do tego sposobność. Polecam ją szczególnie tym, którzy tak jak ja, kochają góry i potrafią zrozumieć sens zdobywania szczytów, który zabiły już setki innych śmiałków. Rafał Fronia to autor, który nie tylko relacjonuje wydarzenia rozgrywające się ponad głowami nas wszystkich, zwyczajnych śmiertelników. To nauczyciel czytelników. Nas wszystkich, którzy wchodzą w świat, tak misternie przez niego zbudowany. Dzięki niemu mamy możliwość poznania nie tylko jego osoby i jego wnętrza, ale także całej struktury wspinaczkowych wypraw. Wchodzimy w jego skórę. Jesteśmy jednymi z nich. Jesteśmy jednymi ze zdobywców, którzy próbują stanąć na szczytach tego świata i choć na moment poczuć się jak wszystko, co przyziemne, zostaje pod ich stopami.
Autor czyni to wszystko za pomocą przewrotnego języka. Fronia bawi się słowem. Raz jego długie metafory wzbudzają w czytelniku podziw i przyprawiają o zawrót głowy, a zaraz potem otrzymujemy kilka dosadnych opisów sytuacji, które wywołują szeroki uśmiech na twarzy. Liczne anegdoty, zabawne sytuacje i opisy napotkanej ludności, czynią tę książkę jeszcze barwniejszą. O ile może w ogóle taka być, w obliczu licznych, przepięknych fotografii, jakie zostały w niej zamieszczone.
Ocena nie może być inna!
Zdecydowanie polecam ją każdemu. Jest to piękny obraz nie tylko góry, ale człowieka w górach, który odnajduje siebie i swoje małe, drugie, tak bardzo inne życie.
Recenzję zacząłem od słów autora, tak więc i teraz czuję się zobligowany do tego, aby zakończyć ją w ten sam sposób.
„Ale strach przed stanięciem przed tobą nagim, bezbronnym, z otwartą duszą też istnieje. Gdy perspektywa dzielenia się moimi myślami sprowadzała wizję drwiny, śmiechu, tego też nie mogłem pokonać. Ten strach wracał wiele razy. […]. Wybacz moją ułomność, prostotę i obawy. Zwyciężyła chęć opowiedzenia tego, podzielenia się. Dziękuję, że byliśmy tu razem.”
Ja również dziękuję, że byłeś tutaj ze mną po raz kolejny drogi czytelniku. Twoja obecność wiele dla mnie znaczy. Do zobaczenia w szerokim morzu liter, w kolejnym tekście!