„Anatomia Góry” - Rafał Fronia. Podróż zaczyna się tutaj. | worldmaster.pl
#

Co się stanie, kiedy Rafał Fronia zechce opisać swoje górskie wyprawy? To proste! Wspaniały opis wspinaczkowych wojaży! „Anatomia Góry” to prawdziwy cud. Dlatego dziś zabieram Was na wyprawę. Nieziemską wędrówkę, gdzie cały świat macie pod swoimi stopami. Dosłownie.


Wraz z rozpoczęciem kolejnego tygodnia, a tym samym pierwszego tygodnia września, przynoszę Wam nową recenzję. Będzie to opis książki niezwykłej. Dokonany przez człowieka, który za pomocą słów, przelewa na papier swoje własne przeżycia w warunkach, zdecydowanie odbiegających od normalnych i codziennych, które możemy doświadczać każdego dnia.

Powitam Was w ten sam sposób, w jaki autor wita czytelników w swojej książce. Jesteście gotowi?

„Każde słowo w tej książce to prawda. Czytasz więc zapiski wariata. Witam Cię w Kukułczym Gnieździe. Jedziemy.”

góry

Źródło: www.himalaisci.pl Fot. Piotr Tomala
Na zdjęciu: “Twarz” Lhotse (8516 m n.p.m.)

Książka nie z tego świata.

„Anatomia Góry”, której autorem jest Rafał Fronia, to książka niezwykła. Ukazuje nam ona świat niedostępny dla przeciętnego zjadacza chleba. Pokazuje nam emocje, które targają autora oraz jego kompanów, podczas wspinania się na najwyższe góry świata. Jest to książka opisująca zdobywanie najwyższych, światowych szczytów. Wszystko zostało zapisane w sposób, w jaki nikt do tej pory jeszcze tego nie robił. Rafał Fronia to mistrz posługiwania się słowem. Raz chowa swoje prawdziwe zamiary za taflą metafor i ciekawych porównań, aby jeszcze w tym samym akapicie, nie mieć oporów zastosować przekleństwa, wulgaryzmu, czy innego plastycznego i jakże barwnego słowa.

Zacznijmy jednak od szaty graficznej całej książki, bo to ona zasługuje na szczególne uznanie.

Widoki jak z bajki!

anatomia góry

Źródło: www.wiadomosci.onet.pl
Na zdjęciu: Widok na górę K2 (8611 m n.p.m.) nocą

Jak już się zapewne przekonaliście – okładka jest piękna. Bajeczna. Pobudzająca wyobraźnie i nutkę odkrywcy w każdym z nas. Wspaniały obraz góry K2 (8611 m n.p.m.), który widzicie powyżej, rysuje się oczom czytelnika, niczym niezbadana i nieskażona ludzką stopą kraina. Widzimy tam zupełnie inny świat. Surowszy. Straszniejszy. Mroczniejszy. A przy tym przepiękny i przewspaniały. Właśnie takie emocje targały mną, kiedy oglądałem pozostałe fotografie umieszczone w tej książce.

Ostrzegam Was! Jest ich naprawdę wiele! Myślę, że nie popełnię błędu, gdy napiszę, iż nadają one całej opowieści opisywanej przez autora, swoistego pazurka. Sam język, jaki stosuje Rafał Fronia pobudza naszą wyobraźnię do twórczego myślenia, a zamieszczone na kartach książki fotografie, rozpalają w nas ogień pożądania jeszcze mocniej. Słowa i zdjęcia. Obie te formy niesamowicie się wzajemnie uzupełniają oraz przenikają.

Oprócz tradycyjnych, zapierających dech w piersiach widoków najwyższych gór świata, ich bliskości, dostojeństwa oraz tajemniczości, jaką wokół siebie roztaczają, spotkamy tam także sfotografowane sytuacje z codziennego, obozowego i wspinaczkowego życia samego autora, a także jego kompanów. Zdjęcia miasta, fotografie tamtejszej ludności i inne, mniej wspinaczkowe materiały… Niby codzienna rzecz dla każdego z nas, ale jednak była ona dla mnie tak piekielnie interesująca, że przebierałem nogami na samą myśl o tym, że na kolejnych stronach po raz kolejny zobaczę coś nowego. Coś niespotykanego i coś dla mnie na ten moment niedostępnego. Było to niesamowite doświadczenie.

Rafał Fronia i jego magiczny świat.

notka biograficzna

Rafał Fronia w dość dobry sposób przybliża swoją sylwetkę na stronach tejże książki. Nie robi tego w sposób – nazwijmy to – narcystyczny, opisując swoje dokonania, wyliczając swoje sukcesy i inne, temu podobne rzeczy. Nie znajdziemy tam nawet bezpośredniej wzmianki o tym, jak wygląda jego dom lub życie prywatne. Skupia się wyłącznie na górach i to właśnie poprzez góry, ukazuje nam się obraz sylwetki autora.

„Anatomia Góry” to swoisty reportaż, który autor czyni ze swoich górskich wypraw. Jednak wnikliwy czytelnik, może z niej wynieść także coś więcej. Ukazuje nam się obraz człowieka, który jest zakochany w górach. Który dostrzega we wspinaczce pewną mistyczność. Rafał Fronia to odpowiedni człowiek do pisania tego typu książek. Nie wiem, czy istnieje ktokolwiek lepszy. Doskonały wspinacz, mistrz pióra, świetnie władający językiem i szanujący każdy krok pod górę, jaki wykonuje. Jest człowiekiem świadomym tego, co robi. Wie doskonale, w jakim celu wykonuje te wszystkie karkołomne wyzwania, jakie na siebie narzuca.

„Anatomia Góry” – uśmiech murowany!

 

infografika - informacje

„Anatomia Góry” została wydana przed dwoma miesiącami, więc ukazuje wydarzenia, które rozegrały się na górskich szlakach nie tako dawno temu. Spotkamy tam jednak opisy starszych wypraw autora w Alpy, a także jego pełne niespodzianek przygody do Ameryki Południowej, gdzie wspinał się na tamtejsze wulkany Ekwadoru. Nie myślcie, że doświadczycie w tej książce wyłącznie jałowych opisów wspinaczek. Na to liczyć nie możecie! Każda wyprawa to zbiór relacji z każdego dnia, który jeden jest barwniejszy od drugiego. Gdyby ktoś poświęcił temu dużo czasu, to myślę, że z tej książki można byłoby wybrać prawdziwą rzekę zabawnych anegdot. Jedną z nich cytuję Wam poniżej. Pochodzi ona z opisu pierwszego dnia autora, podczas pobytu w Ekwadorze, w celu zdobycia kilku tamtejszych szczytów.

„Tomasz Morawski – honorowy konsul RP w Ekwadorze – przyjął nas w swej rezydencji niczym dobrych znajomych. My ubrani w trekkingowe buciory, a tu ambasador Rosji, panie z wyższych sfer, brat konsula – jeden z największych plantatorów róż na świecie, polski misjonarz z Brazylii. No i my. Oszołomki z Polski, będący – jak stwierdził konsul – pierwszymi, którzy przyjechali, do Ekwadoru odmrażać dupska na Chimborazo, zamiast siedzieć na plaży w Galapagos. […]. Polska wódeczka w hektolitrowych ilościach, barszcz czerwony i raut dyplomatyczny przekształcił się w typową polską imprezę, gdzie ambasador został Wołodią, a wszyscy na pożegnanie ściskali się, jakby spędzili ze sobą połowę życia. Jak w ojczyźnie.”

chimborazo - wulkan

Źródło: www.auroraexpeditions.com.au
Na zdjęciu: Chimborazo (6268 m n.p.m.)

Zaufajcie mi, że takich barwnych scenek, nieskąpiących mocnego i bezpośredniego słownictwa, jest w tej książce o wiele, wiele więcej. Przytoczenie ich wszystkich, skutkowałoby przepisaniem całej tej książki na nowo, dlatego zwyczajnie już w tym miejscu zachęcam Was do zapoznania się z nią osobiście.

Wyżej! Wyżej! Na kolejny szczyt!

Oprócz Alp i ekwadorskich wulkanów, Rafał Fronia przedstawia także swoją wyprawę na Pik Lenina. Jest to szczyt położony w Azji na granicy Tadżykistanu i Kirgistanu, i liczy – bagatela – 7134 metrów, nad poziomem morza. Po raz kolejny zostajemy zasypani ciekawymi informacjami, barwnym językiem i jakże przecudownymi zdjęciami! Wybaczcie, że tak wszystko zachwalam, ale od jakiegoś czasu również stałem się pasjonatem wspinaczki i wysokich gór. Wszystko za sprawą mojej siostry, która przekazała mi tę miłość, niczym szybko rozprzestrzeniający się wirus. W tym jednak wypadku życzę takiego wirusa każdemu z Was. I takiej siostry także! Na razie jest to tylko miłość na odległość, ale w przyszłości… Kto wie! Dlatego tak bardzo podobają mi się wszelkie fotografie i uważam, że jeśli ktoś, chociaż tylko trochę lubi góry, to powinien zapoznać się z tą książką, choćby dla samych przecudnych widoków, złowionych przez aparat autora.

„Trzeba bardzo uważać, jeden zły krok i pa,pa! 100 metrów w dół… Idę bez zabezpieczenia, więc adrenalina hula w żyłach jak diabli. Do wieczora nuda, siedzę na kamyczku i dumam.”

Ten cytat pochodzi właśnie z wyprawy na Pik Lenina Rafała Froni. To idealny przykład tego, jak sprawnie posługuje się on słowem. Plastyczny język, budowane napięcia, wzbudzanie w czytelniku żądzy przygody, a zaraz potem… Zwyczajne siedzenie i dumanie. Coś cudownego!

pik lenina

Źródło: www.goryonline.com
Na zdjęciu: Pik Lenina (7134 m n.p.m.)

Przychodzi następnie czas na wspomnienie jeszcze dwóch, bardzo ważnych wypraw, w jeszcze wyższe góry. Jest to czas na opis tzw. ośmiotysięczników, które Rafał Fronia zdobył lub zdobyć próbował. Tym razem powstrzymam się od komentarza i pozostawię w Was nutkę zaciekawienia. W końcu nie mogę zdradzić Wam całej książki, rozdział po rozdziale, prawda? Mogę Wam jedynie powiedzieć, że są to informacje świeże. Poruszające nawet pokrótce tragiczne wydarzenia, którymi żyła cała polska jeszcze nie tak dawno temu.

Kogo możemy spotkać w książce?

„Anatomia Góry” to nie tylko barwny opis wędrówki, wspinaczki i kultury napotkanych krajów oraz ludzi. To książka, która nie opisuje tylko samego autora, choć to naturalne, że to jego sylwetka zostaje nam przybliżona najmocniej. Jednak oprócz niego poznajemy także inne, polskie wspinaczkowe osobistości. Jednych lepiej, innych gorzej, a jeszcze pozostali zostają tylko nadmienieni zdawkowo, ale jestem przekonany, że są to nazwiska, których przedstawiać nikomu nie trzeba.

Rafał Fronia

Źródło: www.fakt.pl
Na zdjęciu: Autor książki – Rafał Fronia.

W ten więc sposób, na kartkach tej książki przetaczają się takie persony, jak: Krzysztof Wielicki (do którego autor nie kryje swojej ogromnej sympatii), Piotr „Krótki” Tomala (z którym autor spędził wiele dni pod górą, jak i podczas samego zdobywania góry), Jarek Gawrysiak (słowa autora: „którego lubię tak bardzo, pomimo jego charakteru, przypominającego zęby starej piły”.), Denis Urubko (który chciał zrezygnować z możliwości spełnienia swoich marzeń, po to, aby zejść z poszkodowanym Fronią), Adam Bielecki (który wraz z Denisem rzucił się na ratunek parze francusko-polskiej), a także roześmiani Argentyńczycy w składzie: Herman, Andreas, Ron i Mariano (ten ostatni zginął podczas wspinaczki), Irańczycy, Chińczycy i inne, przeróżne mieszanki kulturowe, z którymi autor wraz ze swoimi kompanami zaprzyjaźnił się mniej lub bardziej.

Ach! I jest jeszcze Waldi! Osławiony Waldi ze Szczecina, którego opis wywołał na mojej twarzy szeroki uśmiech. Zdecydowanie warto przeczytać tę książkę. Choćby dla samego Waldiego! Naprawdę!

„Przyszedł do nas Waldi. Obładowany jak obnośny handlarz kiełbasą i serem. I swoimi niestworzonymi historiami. Facet jest niesamowity. To o nim powinno się książki pisać. Dziewczyny by mdlały, a faceci zakuwali żony w kajdany.”

Obozowe zwyczaje i miłość do jajek.

Wszystkie strony pozwalają nam zbliżyć się do klasycznego życia wspinacza w wysokich górach. Otrzymujemy w ten sposób codzienny, obozowy rytuał. Ich zachowanie przy kilkudziesięciu stopniowym mrozie lub – co jest zaskakujące – kilkudziesięciu stopniowym upale, od którego twarz zdaje się płonąć. Obserwujemy zwyczaje, poznajemy obozowy harmonogram i schemat, jakim posługuje się nie tylko autor, ale także jego współtowarzysze. „Anatomia Góry” umożliwia nam zajrzenie do obozowej mesy i ujrzenie zaprawionych w boju himalaistów, grających w karty lub szachy. Możemy ujrzeć śpiewających i cieszących się życiem normalnych ludzi, którzy różnią się od nas tylko tym, że nie boją się marzyć i te marzenia spełniać.

Jesteśmy świadkami jedzenia przez nich tej samej, niezmiennej struktury na śniadanie, która zawsze składa się z jajek. Jak dowiecie się z kolejnych stron książki, Rafał Fronia zaleca, żeby przed wyprawą w wysokie góry upewnić się, że lubi się jajka. Bo bez tego zdobywanie najwyższych szczytów nie jest możliwe!

„W Górach wszystko zaczyna się od jajka. Jeśli jesteś uczulony na jajko, nie możesz zostać himalaistą. Ja polubiłem jajka. Ale pamiętam historię z Dhaulagiri. Przez 33 dni na śniadanie było jajo. Nie było ani jednego dnia wyjątku. I pamiętam, jak Krzyś Wielicki, na zakończenie wyprawy zaczął marzyć, że jak wróci do domu, pójdzie do najlepszej knajpy w Dąbrowie Górniczej i zamówi jajka sadzone. Potem poprosi kelnera, aby ten otworzył okno. I wtedy on wypierdoli to razem z talerzem na ulicę.”

Właśnie to jest Rafał Fronia. W pełnej, nieziemskiej krasie.

szczyt

Źródło: www.polskatimes.pl Archiwum Rafała Froni
Na zdjęciu: Rafał Fronia

Jest też miejsce na momenty refleksji…

Przestrzegam Was jednak! Nie myślcie, że autor tylko opisuje, relacjonuje i komentuje zaobserwowane sytuacje. Och nie! Nic z tych rzeczy! Rafał Fronia jest bacznym obserwatorem, ale nie tylko tego, co dzieje się dookoła niego, ale także tego, co dzieje się w jego wnętrzu. Dzieli się z czytelnikami swoimi zapiskami spod największych gór świata. Tym samym otrzymujemy poważne rozważania dotyczących życia. Uwierzcie, że wiele słów, składających się na całe zdania oraz następnie długie akapity i strony, wywołują w człowieku wiele refleksji. Zmuszają do zastanowienia i momentami, nawet do przemyślenia wartości, jakimi kierujemy się w życiu.

„Gdy odnosi się sukces, żyje się lepiej. Uśmiech zaraża, spokój rozlewa się na innych. Masz aurę. Jedna dobra myśl przyciąga kolejną. Życie staje się pasmem sukcesów, wygranych, czasem bez walki, z kolei walkowerem odchodzi to, co złe, smutne, bolesne. Gdy odnosi się sukces, żyje się lepiej. Pamiętaj. To samo nie przyjdzie, trzeba po to iść.”

Takich pięknych przemyśleń jest w tej książce o wiele więcej. Nie wspominając już o przepięknych wierszach oraz fraszkach, które niczym lekki puszek, otulają cała narrację, jaką prowadzi Rafał Fronia…

Świat, którego na co dzień podziwiać nie możemy.

„Anatomia Góry” to książka przecudowna. Będę ją zachwalał zawsze, ilekroć będę miał do tego sposobność. Polecam ją szczególnie tym, którzy tak jak ja, kochają góry i potrafią zrozumieć sens zdobywania szczytów, który zabiły już setki innych śmiałków. Rafał Fronia to autor, który nie tylko relacjonuje wydarzenia rozgrywające się ponad głowami nas wszystkich, zwyczajnych śmiertelników. To nauczyciel czytelników. Nas wszystkich, którzy wchodzą w świat, tak misternie przez niego zbudowany. Dzięki niemu mamy możliwość poznania nie tylko jego osoby i jego wnętrza, ale także całej struktury wspinaczkowych wypraw. Wchodzimy w jego skórę. Jesteśmy jednymi z nich. Jesteśmy jednymi ze zdobywców, którzy próbują stanąć na szczytach tego świata i choć na moment poczuć się jak wszystko, co przyziemne, zostaje pod ich stopami.

Ama Dablam

Źródło: www.portalgorski.pl
Na zdjęciu: Ama Dablam (6812 m n.p.m.). Rafał Fronia mówi o niej: “Piękno w czystej postaci. Dla mnie – górski ideał.”

Autor czyni to wszystko za pomocą przewrotnego języka. Fronia bawi się słowem. Raz jego długie metafory wzbudzają w czytelniku podziw i przyprawiają o zawrót głowy, a zaraz potem otrzymujemy kilka dosadnych opisów sytuacji, które wywołują szeroki uśmiech na twarzy. Liczne anegdoty, zabawne sytuacje i opisy napotkanej ludności, czynią tę książkę jeszcze barwniejszą. O ile może w ogóle taka być, w obliczu licznych, przepięknych fotografii, jakie zostały w niej zamieszczone.

Ocena nie może być inna!

podsumowanie

Zdecydowanie polecam ją każdemu. Jest to piękny obraz nie tylko góry, ale człowieka w górach, który odnajduje siebie i swoje małe, drugie, tak bardzo inne życie.

Recenzję zacząłem od słów autora, tak więc i teraz czuję się zobligowany do tego, aby zakończyć ją w ten sam sposób.

„Ale strach przed stanięciem przed tobą nagim, bezbronnym, z otwartą duszą też istnieje. Gdy perspektywa dzielenia się moimi myślami sprowadzała wizję drwiny, śmiechu, tego też nie mogłem pokonać. Ten strach wracał wiele razy. […]. Wybacz moją ułomność, prostotę i obawy. Zwyciężyła chęć opowiedzenia tego, podzielenia się. Dziękuję, że byliśmy tu razem.”

himalaizm

Źródło: www.polskieradio.pl
Na zdjęciu: Piotr Tomala (z lewej) i Rafał Fronia w obozie pierwszym na wysokości 5900 m n.p.m, podczas próby zdobycia szczytu K2.

Ja również dziękuję, że byłeś tutaj ze mną po raz kolejny drogi czytelniku. Twoja obecność wiele dla mnie znaczy. Do zobaczenia w szerokim morzu liter, w kolejnym tekście!

„Czas mroku”, którego autorem jest Anthony McCarten to książka na pewno nietuzinkowa. Czy jednak przedstawiony tam Winston Churchill spodoba się każdemu?

W poprzednim tygodniu pochylaliśmy się wspólnie nad najnowszym dziełem Stephena Kinga pt. „Outsider”. Tym razem postanowiłem wypowiedzieć się na temat książki, która porusza o wiele poważniejsze tematy. One nie tylko wydarzyły się naprawdę, ale także wstrząsnęły całym światem.

Anthony McCarten. Autor książki, scenarzysta filmu.

„Czas mroku” to książka, w której autor postanowił przybliżyć nam sylwetkę Winstona Churchilla. Jednego z najznakomitszych, a już na pewno najbardziej znanych osobistości w dziejach świata, która miała znamienny wpływ na jego losy. Jednak zanim skupimy się na samej fabule i mojej opinii o niej, chciałbym, choć na chwilę, pochylić się nad autorem, którym jest Anthony McCarten. Człowiek, który w swoim dorobku ma już kilka ciekawych projektów. Również jako scenarzysta.

biografia

Przypadkowe, pierwsze spotkanie.

Książka dostała się w moje ręce trochę w sposób przypadkowy. Oczywiście kupiłem ją świadomie, ale nie planowałem wcześniej jej zakupu, bo zwyczajnie jej nie znałem. Myślę, że zdecydowanie nie można o niej powiedzieć, iż jest bestsellerem, czy tytułem czytanym przez miliony ludzi na świecie. Być może właśnie dlatego nabyłem ją raczej w sposób impulsywny niż zaplanowany.

Pomimo tego wszystkiego, przystąpiłem do jej lektury z naprawdę dużymi oczekiwaniami. Lubię zagłębiać się w ciekawych, przeszłych wydarzeniach, a szczególnie tych momentach w dziejach, które opisują konflikty zbrojne. Pamiętam, że na lekcjach historii potrafiłem zanurzać się w zamierzchłych czasach i podróżować po nich wraz z Napoleonem Bonaparte, Janem III Sobieskim, czy jeszcze wcześniej – z Aleksandrem Macedońskim. Do dziś to pewne uwielbienie we mnie pozostało i myślę, że był to czynnik determinujący, dlaczego ta książka znalazła się na mojej półce i dlaczego także nie spełniła moich oczekiwań.

W końcu tytuł jednoznacznie wskazywał, że opisywać ona będzie losy Winstona Churchilla – brytyjskiego premiera, który objął ten urząd w jednej, z najczarniejszych godzin dla Wielkiej Brytanii, a także całej Europy. II wojna światowa trwała już w najlepsze, ale tylko ci, którzy ją wywołali, zdawali się pojmować jej zasady. Tym samym bez żadnych skrupułów kroczyli od zwycięstwa do zwycięstwa, podporządkowując sobie kolejne narody. Zaczynając rzecz jasna od Polski.

Książka dobra, ALE…

Zanim jeszcze zacząłem ją czytać, a tym bardziej, zanim uświadomiłem sobie, że już zbliżam się do jej końca – liczyłem na to, że autor opisze cały okres „panowania” Churchilla, który w pewnym momencie stał się bardziej ubóstwiany, niż sam ówczesny król Jerzy VI Windsor. Rozumiem zamysł autora, który postanowił skupić się na małym wycinku z przeszłości, ale w tym aspekcie zabrakło mi szerszej perspektywy, przedstawienia tak barwnej osoby, jaką niewątpliwie był Winston Churchill. Zwyczajnie czułem niesamowity niedosyt, kiedy dotarłem do końca i ze zdziwieniem, pytałem sam siebie – „To już? Koniec? W momencie, kiedy zostało jeszcze tyle wydarzeń do zrelacjonowania?”.

informacje

Autor – Anthony McCarten – postanowił poświęcić całą swoją uwagę, skupioną na prawie 300 stronach (pozostałe to przypisy), na postaci Churchilla z okresu, kiedy Niemcy wydawały się niezachwianą potęgą, a ich przeciwnicy – ledwie mogącym cokolwiek znaczyć pyłkiem, popychanym przez wiatr. Akcja rozpoczyna się w dniu 7 maja 1940 roku. Jest to czas, kiedy II wojna światowa ma tylko jednego zwycięzcę. Jest to kraj, którego wielu ludzi wolałoby nie oglądać na tej pozycji. Realia nie znosiły jednak sprzeciwu. Opracowana przez Niemieckich specjalistów taktyka „Blitzkrieg” zdawała egzamin koncertowo. Jak muchy padały kolejne państwa, niemogące unieść zmasowanego ataku swojego wroga. Adolf Hitler był niemalże skąpany w glorii i chwale, i na pewno państwom próbującym mu się przeciwstawić nie pomagał fakt, że Wielka Brytania sama borykała się z wewnętrznymi problemami.

Winston Churchill zbawcą Wielkiej Brytanii oraz całej Europy!

Właśnie ten ostatni aspekt – wewnętrzne problemy Wielkiej Brytanii – stanowi punkt wyjściowy całej książki. Od razu zasiadamy w ławach parlamentu brytyjskiego. Parlamentu strasznie podzielonego. Parlamentu żądającego wyjaśnień i ustąpienia ze stanowiska ówczesnego premiera – Neville’a Chamberlaina. Wielu miało dość jego polityki ustępstw (Appeasement), która jak pokaże historia – kompletnie nie sprawdziła się w stosunku do kraju niemieckiego. Zarzucono mu nieustanne dążenie do pokojowego rozstrzygnięcia konfliktu, w którym prym wiódł kraj, który nie bał się rozlewu krwi. I to na skalę masową. W tamtym okresie kandydatura Winstona Churchilla wydawała się tylko nieśmiesznym żartem. Jednak z upływem kolejnych dni, kiedy najsilniejszy kandydat do objęcia posady premiera – Lord Halifax (Edward Wood) odmówił objęcia tego urzędu, a pozycja Churchilla zaczęła zaskakującą rosnąć, to co nieprawdopodobne, stało się prawdą.

10 maja 1940 roku, premierem stał się ten, którego historyk David Canadine nazwał

„charakterem jednocześnie prostym, żarliwym, niewinnym i niezdolnym do oszustwa, czy intrygi, ale również charakterem większym niż życie, romantycznym, rycerskim, bohaterskim, wielkodusznym i bardzo kolorowym.”

Był to ten sam, który nie rozstawał się cygarem i dobrym alkoholem. Ten sam, który do Bessie Braddock oskarżającej go o bycie pijanym, powiedział:

„Ale jutro będę trzeźwy, a pani madame, nadal będzie taka brzydka.”

Jedna rzecz, dla której zdecydowanie warto ją przeczytać!

Cała książka – poza otoczką historyczną – zasługuje na uznanie pod jednym, ważnym względem. Ukazuje ona rolę, jaką pełnią słowa – szczególnie te dobrze dobrane. Pokazuje, jak Churchill stał się mistrzem oratorstwa i jak wiele czasu poświęcał na to, aby doszlifować każde swoje przemówienie. Do annałów przejść może, jego „testowanie” słów w wielu nieformalnych sytuacjach. Słów, których pragnął użyć w swoim oficjalnym wystąpieniu. Dowiadujemy się z kolejnych stron, z jakich wzorców czerpał inspiracje i dlaczego tak bardzo upodobał sobie Cycerona. Przed naszymi oczami staje obraz człowieka, który będąc w młodym wieku, czytał wiele utworów poświęconych wielkim przywódcom oraz filozofom. Nie może zatem dziwić fakt, że w wielu swoich przemówieniach czerpał z nich wzorce.

Anthony McCarten

Źródło: www.hollywoodreporter.com
Na zdjęciu: Anthony McCarten

Mistrz w swoich fachu.

Trzeba mu jednak oddać, że był w tym doskonały. Któż z nas nie zna jego słynnego przemówienia, wygłoszonego na początku czerwca, tuż po cudownym ocaleniu z Dunkierki ponad 300 tysięcy brytyjskich żołnierzy? Jeśli nie wiecie, o czym mówię, to na pewno sobie przypomnicie, gdy zacytuję część słów z całego, pięknego przemówienia, które znajdziecie w książce.

„Będziemy walczyć do końca. Będziemy walczyć we Francji, będziemy walczyć na morzach i oceanach, będziemy walczyć z coraz większą wiarą i siłą w powietrzu, będziemy bronić naszej wyspy bez względu na koszty, będziemy walczyć na plażach, na lotniskach, na polach, na ulicach, będziemy walczyć na wzgórzach; nigdy się nie poddamy […].”

Można wątpić w siłę słów, ale czy człowiek tak wielki, jak Churchill mógł się mylić? Czy mógł być w błędzie, kiedy mówił w wieku dwudziestu trzech lat:

„Spośród wszystkich talentów, jakimi obdarzono ludzi, żaden nie jest tak cenny, jak talent krasomówczy.”

Nie chcę wyciągać jednoznacznych wniosków, ale po tej lekturze, jestem wprost przekonany, że gdyby nie nieustanny entuzjazm Churchilla i jego dopracowane pod każdym względem przemówienie, to być może teraz, oglądalibyśmy całkiem inną Europę… On nie tylko pobudzał do walki naród swój, ale także francuski. Za wszelką cenę próbował podtrzymywać morale. Jak dowiecie się z książki – pisał nawet do swoich ministrów, aby zawsze starali się pokrzepiać naród i całe swoje otoczenie.

Obraz Churchilla, którego wojna także przerastała.

Na kolejnych stronach jasno widzimy, jak Churchill nie znosił porażki. W przeciwieństwie do lorda Halifaxa, z którym zdecydowanie zbyt często nie potrafił się porozumieć – nie pragnął pokoju z Niemcami. Choć jak wskazuje autor, istnieją przesłanki, że w krytycznym momencie, kiedy Niemcy niewzruszenie maszerowali na Paryż, a Wielkiej Brytanii groziła utrata blisko 80% całej armii, Churchill napomykał w swoich kontaktach z innymi, iż byłby „wdzięczny”, za możliwość ocalenia swojego narodu. Mimo to – nigdy te słowa nie zabrzmiały głośno i nigdy nie usłyszało ich społeczeństwo brytyjskie.

Myślę, że nieważne, czy miewał chwilę zwątpienia, czy nie, to i tak można go określić jako człowieka wielkiego, który swoim działaniem odwrócił losy świata. I książka byłaby wprost cudowna, gdyby nie jeden, mały szczegół…

Ale co z „potem”?

W książce nie ma żadnej konkretnej wzmianki o czasie, kiedy szale zwycięstwa II wojny światowej zaczęły się przechylać na stronę Wielkiej Brytanii i jej sojuszników. To naprawdę iście poetyckie zakończenie, bo kończy się ona w zasadzie na płomiennym przemówieniu brytyjskiego wodza, ale zdecydowanie zabrakło mi akcji… Być może źle do tego wszystkiego podchodzę, bo książka sama w sobie jest naprawdę świetnie napisana, ale naprawdę odczuwam niesamowity niedosyt. Można rzec, że opiera się ona w głównej mierze na tym, jak Churchill doszedł do władzy i jak ją sobie niesamowicie mocno ugruntował. I to tyle. Wiele spotkań, wiele rozmów, wiele przemówień i wymienionych wiadomości, ale tylko szczątkowe informacje dotyczące sytuacji na frontach i akcji, która działa się później.

Jestem pewien, że taki był zamysł autora. Aby pokazać czas, w którym Churchill objął posadę premiera, umocnił się na niej, a potem odwrócił losy świata. Jednak właśnie tego „potem” zabrakło mi w tej książce.

Klimat panujący w utworze jest niezaprzeczalnie dobry. Można poczuć się jak świadek obrad Gabinetu Wojennego lub domownik Winstona i Clementine Churchill. Nagle przenosimy się do czasów zupełnie sobie nieznanych. Poznajemy tego sławnego polityka od kompletnie drugiej strony. Przedstawia nam się obraz człowieka zdecydowanego, o duszy narcystycznej, choć momentami wątpiącego w swoje zdolności. Widzimy jego relacje z żoną i zachowanie wobec innych. Anthony McCarten stworzył świetny życiorys Churchilla i choć kompletną biografią tego nazwać nie można, to niewiele mu do niej brakuje. Niestety…

Za dużo Churchilla w książce o Churchillu?!

Winston Churchill

Źródło: www. watchviews.com
Na zdjęciu: Gary Oldman jako Winston Churchill.

To niepodobna poprawiać tak znakomitego człowieka, jakim jest autor tej książki. Jednak w moim odczuciu jest tu trochę za dużo o samym Churchillu. Może nawet nie „za dużo o nim”, ale za mało o tym, co działo się w tamtej chwili na świecie i przede wszystkim – co działo się później. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby autor – choć pokrótce – przybliżył zmagania Churchilla z Hitlerem i Mussolinim w następnych pięciu latach. Choć fabuła została opracowana bardzo skwapliwie i dotarcie do tak niezliczonej ilości materiałów, musiało zająć wieczność, to jak już to wielokrotnie podkreślałem – zabrakło mi całościowego spojrzenia na II wojnę światową.

Jednak to jest tylko moja opinia. Być może podchodzę do tego w sposób niewłaściwy. Może jestem zbyt wielkim fanatykiem wojen, bitew i wielkich wodzów. To wszystko pozostaje w sferze domysłów. Nie zmienia to jednak faktu, że książka jest niezmiernie rzetelnym dziełem, przedstawiającym Churchilla w pierwszych dniach objęcia przez niego urzędu premiera. Anthony McCarten jest bardzo obiektywny w swoich rozważaniach. Przekazuje czytelnikowi nawet tak absurdalne, ale jakże ciekawe szczegóły, jak wystąpienie Churchilla w radiu, w którym ktoś musiał stać za nim i trzymać go za uszy, aby ten nie kręcił głową, jak miał to w zwyczaju podczas przemówień publicznych, w których mocno gestykulował.

„Czas mroku” nie spodoba się każdemu.

recenzja

Anthony McCarten stworzył naprawdę solidne dzieło, którego jednak nie polecam każdemu. Jeśli ktoś lubi klimaty wojenne lub przede wszystkim, pragnie poznać od kulis tworzenie się światowego przywódcy, jak najbardziej jest to lektura dla niego. Ba! To nawet obowiązek! Tak samo, jak dla każdego wielbiciela wielkich person w dziejach świata. Jednak jeśli nie jesteś fanem II wojny światowej, nie widzisz w niej nic szczególnego, a pragniesz bitew i wojen, to nie zaprzątaj sobie tą pozycją głowy. I jest coś jeszcze! Polecam ją każdemu, kto pragnie nauczyć się pięknego przemawiania. Churchill powinien być dla Was wzorem.

Jako ciekawostkę dodam już na samym końcu, że powstał także film o tym samym tytule. Mamy w szeregach WorldMasterowskich prawdziwego speca od filmowych recenzji. Myślę więc, że jeśli wszyscy zgodnie poprosimy, to Damian (bo o nim tutaj mowa) może poświęci swój czas na przedstawienie swojego poglądu od strony kinematograficznej.

Moja ocena tego utworu, może nie jest aktem wychwalającym go ponad wszelką cenę, ale jakby to powiedział sam Churchill:

„Człowiek, który zgadza się ze wszystkim, nie zasługuje na to, by ktokolwiek się z nim zgadzał.”

Dziękuję za uwagę!

Stephen King w najnowszej odsłonie! „Outsider” to jego kolejna książka utrzymana w duchu powieści kryminalnej, która zaskakuje na każdym kroku. Mam nadzieję, że recenzja, którą znajdziecie poniżej, pozwoli przynajmniej w części oddać prawdziwego ducha tej powieści, bo nie ukrywam, że jest to mój pierwszy raz w takiej roli. Dlatego proszę Was wszystkich o wielką wyrozumiałość. Każde wskazówki chętnie przyjmę z pokorą. Mam ogromną nadzieję, że taki sposób przedstawiania kolejnych książkowych tytułów, przypadnie Wam do gustu! Od dłuższego czasu planowałem zacząć tworzyć teksty, opisujące moje własne, subiektywne odczucia związane z przeczytanymi przeze mnie książkami. Od razu zaczynamy mocno i z wielkim przytupem, bo na pierwszy ogień wędruje jedyny i niepowtarzalny – Stephen King.

stephen king

Źródło: www. popwpis.blox.pl

Będę się starał być maksymalnie obiektywny w swoich słowach. Nigdy nie ukrywałem i nie mam zamiaru tego robić, że Stephen King jest dla mnie prawdziwym bożyszczem. Mogę śmiało powiedzieć, że moje półki uginają się pod ciężarem jego powieści. W ostatnich dniach dołączyła do mojej kolekcji jego najnowsza książka, która była dość hucznie zapowiadana. Mowa tu oczywiście o książce pod tytułem…

„Outsider”

Zanim przejdziemy do szczegółów i zagłębimy się w mroczny świat, tworzony przez Kinga z tak wielkim pietyzmem i skrupulatnością, chciałbym przybliżyć Wam garść suchych statystyk. W końcu, kto ich nie lubi? Wyjdźmy zatem od ogółu, do szczegółu!

infografika

Jak widzicie na powyższej infografice, książka liczy 640 stron (w delikatnym zaokrągleniu), co myślę, że jest całkiem pokaźną ilością. Wydawać się to może dziwne, ale zwracam uwagę na liczbę stron danej powieści szczególnie tych autorów, których wyjątkowo lubię. Mianowicie mam w sobie takie przeświadczenie, że im dłuższa książka, tym większą ilość czasu będę mógł cieszyć się ich słowami i więcej czasu będę mógł spędzić w świecie wykreowanym przez moich ulubieńców.

Jak wygląda książka?

To może dość zabawne, ale lubię zwracać uwagę także na wygląd samej książki. Oczywiście nie to jest w niej najważniejsze, ale zwyczajnie uważam, że okładka powinna w jakiś sposób zachęcać czytelnika do jej kupna. Przedstawiać pewną historię, której rozwinięcie znajdzie na kolejnych setkach stron. W tym przypadku okładka przyprawia o delikatny zawrót głowy, gdyż jak widzieliście już na zdjęciu – mroczna postać została na niej odwrócona do góry nogami. Nie śmiejcie się, ale kilkukrotnie brałem do ręki książkę nie od tej strony i dopiero po jej otworzenie uświadamiałem sobie, że trzymam ją niewłaściwie. Sam jej wygląd budzi w nas pewne podejrzenia i wprowadza w ton pewnej mroczności oraz tajemniczości.

Nie uważam, że jest to prawdziwe arcydzieło, gdyż na pierwszy rzut oka wygląda na zrobioną dość niedbale (szczególnie postać na niej przedstawiona), ale myślę, że idealnie współgra to z fabułą książki. Pod jakim względem? Oczywiście szczegółów Wam nie zdradzę, ale napomknę tylko cichutko, że i tam jest pewna „postać”, która objawia się momentami jako ktoś nie do końca „dorobiony” przez matkę naturę. Więcej nie powiem!

Kryminał w stylu Kinga.

„Outsider” to kolejna już powieść, w której Stephen King postanawia odejść od swojego sztandarowego gatunku fantasy, na rzecz kryminału. Oczywiście nie porzuca fantastyki kompletnie, bo tak samo, jak i w jego trylogii z Billem Hodgesem (starym, dobrym Det. Em.), tak i tutaj znajdują się elementy nie z tego świata, które niejednego czytelnika mogą przyprawić o gęsią skórkę. W końcu to jest Stephen King. On nie potrafi zadowolić się tylko zwykłym rozlewem krwi.

stephen king

Książka delikatnie zaskakuje, bo od samego początku zostajemy niejako wrzuceni w wir akcji. Różni się od typowych kryminałów, gdzie zazwyczaj wszystkie strony to tylko sposób dochodzenia do punktu kulminacyjnego, który jawi się na ostatnich kartach książki. Tutaj, co może być dość zaskakujące, kto po raz pierwszy ma styczność z tym autorem, w zasadzie na samym początku poznajemy rozwiązanie sprawy…

„Outsider” to nie kolejne żmudne, policyjne dochodzenie…

I tutaj pojawia się pierwsza poważna myśl, która nurtowała mnie podczas przerzucania kolejnych stron. Coś mi tu nie pasowało, bo wszystko wydawało się takie proste… Zdecydowanie zbyt proste! W tym aspekcie podzielałem opinię jednego z głównych bohaterów, którym jest Ralph Anderson. Jednak byłem od niego zdecydowanie bardziej powściągliwy w swoim zachowaniu i nie zachowywałem się tak bardzo emocjonalnie jak on, o czym przekonacie się, czytając tę powieść. Jeśli powiedziałbym, że zachował się nieprofesjonalnie, jak na detektywa policji przystało, to myślę, że byłoby to zdecydowanie zbyt mocne niedopowiedzenie. Choć, czy można się temu dziwić, skoro jest się ojcem dziecka, który miał kontakt z domniemanym mordercą?

Poza tym on także zostaje wrzucony w wir akcji tak jak i czytelnik. Informacja o brutalnym morderstwie w niedużym mieście Flint City wstrząsa wszystkimi. W mieszkańcach budzi to jeszcze większą odrazę i jeszcze większy strach, bo ginie mały chłopiec o nazwisku Peterson. Morderstwo jest tym brutalniejsze, bo na miejscu zbrodni znaleziono gałąź sterczącą z odbytu tego niewinnego dziecka oraz wszystkie ślady wskazują na fakt, że sprawcy sprawiło to nie małą przyjemność. Również seksualną. Ponadto, jak ustalą śledczy – młodej ofierze brakuje niektórych części ciała… W porównaniu do typowych kryminałów nie ma tutaj żmudnego dochodzenia. Winny znajduje się już na pierwszych stronach książki. Jest nim nie kto inny, jak znany i lubiany przez wszystkich szkolny nauczyciel oraz trener drużyny bejsbolowej o imieniu Terry, który podczas publicznego zatrzymania, wydaje się równie zdziwiony, jak setki przyglądających się mu par oczu.

I jeśli teraz myślicie, że zdradzam Wam fabułę książki, to grubo się mylicie. To tylko kropla w całym wielkim morzu domysłów, informacji i potwornych komplikacji, z jakimi zetkną się policjanci oraz detektywi z Flint City. Napiszę tylko, że czegoś takiego jeszcze nie widzieliście – tak samo, jak Ci, którzy prowadzą śledztwo, czyli m.in. wcześniej wspomniany Ralph Anderson.

Nic nie jest proste. Wszystko jest możliwe.

Stephen King daje czytelnikowi bardzo wartką akcję. Nie ma wielu czasu do rozmyślań. Nie znajdziecie tutaj nużących opisów domów z sąsiedztwa albo wyglądu trawnika domu z naprzeciwka. Wydarzenia rozgrywają się w dość szybkim tempie, a ja zagłębiając się w nie coraz bardziej, odnosiłem wrażenie, że im dalej jestem, tym mniej wiem. Mimo że pozornie powinno być na odwrót. Całość opakowana jest w wyjątkowo przemyślanym klimacie. Na początku wszystko w naszej głowie widnieje w dość normalnych barwach. Brutalne morderstwo nie różni się raczej w tej kwestii od innych, które możemy znać z kryminałów innych autorów. Jednak, kiedy poznajemy zeznania kolejnych świadków oraz w końcu, kiedy wraz z detektywem Andersonem poznajemy kolejne, nieznane fakty rozumiemy, że to, co wydawało się dla nas tak bardzo jasne, w rzeczywistości jest o wiele bardziej pogmatwane i mroczne…

mroczna książka

Niczego w tej historii nie możemy być pewni. Jak możemy tego dokonać, skoro otrzymujemy niezbite dowody wskazujące na to, że ktoś kogoś zabił, ale także nic takiego nie zrobił? Komu ufać? Kto kłamie? Kto mówi prawdę? Kierować się intuicją, czy detektywistycznym doświadczeniem? I przede wszystkim, kim jest tytułowy Outsider?!

Panie i Panowie! Oto niepowtarzalna Fantastyka!

Od ilości rozwiązań i możliwości może zakręcić się w głowie. Tym bardziej że w pewnym momencie następują tak gwałtowny zwrot akcji, który mógłby stanowić wcale nieliche zakończenie dla wielu dobrych kryminałów. Jednak nie u kogoś takiego, kto nazywa się Stephen King i ma swoim dorobku kilkadziesiąt światowych bestsellerów. U niego w tym momencie rozpoczyna się dopiero jego sztandarowa gra, w której pomimo utrzymywania tonu kryminału, czuje się jak ryba w wodzie. Na scenę niepostrzeżenie zaczyna wkraczać fantastyka, która pomimo niedominujących tonów, wyraźnie rysuje się na kolejnych stronach tej powieści. Jednak nie martwcie się, bo w pewnym momencie doznacie niemałego zaskoczenia! Przynajmniej tak było w moim przypadku!

Nie mogę zdradzić Wam, co to będzie, ale dla tych, którzy dość dobrze zaprzyjaźnili się z Kingiem, mogę tylko powiedzieć, że będzie to jak naprawdę świetne spotkanie dobrego przyjaciela po latach. Stary „Det. Em.” byłby zadowolony! Poza tym dzięki temu poznamy genezę nazwy „Outsider” i uświadomimy sobie kim lub czym on jest. Przy okazji zaznajomicie się z kilkoma legendami lub bajkami prosto z latynoskich krajów. Uwaga! Mogą przyprawić Was one o nocne koszmary. Pojawienie się tego „nowego wątku” będzie miało także znaczny udział w dalszym toku powieści i w życiu naszego głównego bohatera Andersona. Być może nawet dzięki temu ocaleje…

Książka nie tylko do zabawy.

Podstawowe pytanie, jakie wszyscy powinniśmy sobie zadać,przed przystąpieniem do lektury, brzmi, czy outsider jest kimś, czy czymś? Prawdę mówiąc, nawet po przeczytaniu tej lektury… Nie. Nie powiem Wam tego. Musicie się sami o tym przekonać i sami wyciągnąć własne wnioski. Ostrzegam! Nie będą one aż tak bardzo jednoznaczne.

książka

Gdzie jest góra, a gdzie dół??

Stephen King zawarł w swojej książce wszystko, czego potrzebuje każdy czytelnik, aby przeżyć niezapomnianą przygodę. Z niesamowitą wprawą, w zupełnie swoim stylu połączył wątki kryminalistyczne, z fantastycznymi. Umiejętnie żongluje światem rzeczywistym i fikcyjnym. Stworzył barwne postacie, które na swój sposób są urokliwe i charakterystyczne, i chcąc tego czy nie – z którąś na pewno się uosobimy. Pragnę, abyście zwrócili także uwagę na czające się gdzieś w środku przesłanie, które zostało wypisane między wierszami. Czytając tę powieść, zwróćcie uwagę i zastanówcie się, czy dookoła Was nie czai się gdzieś tytułowy Outsider? Nie chcę Was straszyć i nie taki jest mój zamiar, ale to określenie może pasować do zdecydowanej większości ludzi, którzy znajdują się w naszym otoczeniu… W końcu bardzo często – czasami nawet nieświadomie, przybieramy różne maski, przeistaczając się w zupełnie innych ludzi, prawda?

„Wszechświat bez końca”.

Jeśli zastanawiacie się, czy warto kupić tę książkę, to odpowiadam:

Tak, zdecydowanie warto.

Jednak na pewno nie jest ona dla każdego. Jeśli jesteś poszukiwaczem typowych kryminałów, który w dedukcji kieruje się zdrowym rozsądkiem i logiką, to niestety, ale nie odnajdziesz się w tym, co Stephen King zawarł w tej książce. Także, jeśli nie lubisz dreszczyku emocji oraz nutki strachu, to proponuję, żebyś jej nie kupował, bo choć nie jest to typowy horror, jakim raczył już nas w przeszłości ten autor, to fabuła momentami zahacza o informacje, które potrafią pobudzić naszą wyobraźnię do wzmożonej pracy. Natomiast, jeśli lubisz przeżyć niezapomnianą przygodę w klimacie kryminału, okraszonym nutką fantastycznych wydarzeń oraz poczuć dreszczyk grozy na całym ciele, to kupuj ją jak najszybciej. Ostrzegam Cię jednak już w tym momencie, żebyś podczas swojej czytelniczej dedukcji odrzucił na bok to, co wiesz i wyzbył się tego, co kieruje światem, w którym się obracasz.

Zanim przystąpicie do lektury, pamiętajcie, że tak naprawdę…

Wszechświat nie ma końca. Wszechświat jest bez końca. I lepiej w to uwierzcie, bo stary dobry Bill Hodges wiedział, co mówi.

Recenzja – podsumowanie.

recenzja

„Outsider” Stephena Kinga oceniam na mocne 9. Dlaczego nie 10? Czysto z osobistych względów. Po prostu ja cały czas czekam na kolejną, nową powieść tego prawdziwego mistrza pióra, który ponownie zabierze mnie w kompletnie wyimaginowany świat. Dokładnie tak, jak zrobił to w cyklu „Mrocznej Wieży”, czy chociażby „Bastionu”. Bo choć książka jest świetna i sam King coraz lepiej czuje się w klimacie kryminalistycznym (i moim zdaniem bardzo sprawnie łączy w tym aspekcie wątki realne z fantastycznymi) to całkiem subiektywnie, nadal brakuje mi tego całkowitego zanurzenia się w świecie, kompletnie oderwanym od rzeczywistości.

Mimo to „Outsider” jest książką świetną, która niejednokrotnie przyprawi Was o niepokojący dreszczyk grozy.

Bójcie się tego, który ma słomki zamiast oczu.

IV. Kobieta z bliznami Kobieta po poparzeniu

kobieta z bliznami, kobieta po poparzeniu, przeszczep skóry

Wtorek. To dzisiaj. Nie ma jeszcze jego. Przychodzą lekarze, oglądają, coś mówią. Podają jakieś leki. Jest, jest przyjechał. Nie mam już siły mówić. Leki zaczęły działać. Daje mi buziaka. Będzie czekał. Przekładają mnie na drugie łóżko. Wyjeżdżamy z sali. On obok, jeszcze chwila razem. Na korytarzu sporo ludzi. Proszę, aby mnie całą przykryli.

Widać tylko ledwo oczy.  Wielkie przestraszone oczy.

Pielęgniarki coś mówią, ale jestem oszołomiona lekami. Jedziemy windą. Znowu korytarz. Przejmują mnie inni ludzie. Jestem wystraszona. Coś mówią spokojnym tonem. Wjeżdżamy do sali operacyjnej. Jest duża. Jest zimno. Jest cała w kafelkach. Pełno różnych urządzeń i mnóstwo ludzi. Po co oni wszyscy? Przykładają maseczkę do twarzy. Kręci mi się w głowie. Sala wiruje. Słyszę dziwne głosy. Widzę jak przez mgłę. Zasypiam.

Gdzie ja jestem. To nie moja sala. Leżę w innym pokoju. Jest tylko moje łóżko, szafa, półki, zlew, lustro, okno, krzesło, szafka nocna. Chyba dostałam izolatkę o której już wcześniej było mówione. Nikogo nie ma. Gdzie są wszyscy? Nie mogę się ruszyć. Klatkę piersiową, szyję mam mocno obandażowaną. Dlaczego bolą mnie uda? Co to za rurki wystają mi z pod ud. O co chodzi w tym wszystkim.

Co oni mi zrobili?!

W chodzi, jest mój facet. Zaczynam się pytać, co to wszystko jest. Cieszę się, że mam swój mały pokój. Chce mi siku, ale nie mogę wstać. Dowiaduję się, że mam założony cewnik. Zaczynam płakać. Dlaczego? Przecież nie mówili nic wcześniej na ten temat. Uda mam całe owinięte, stamtąd pobrano pełnej grubości skórę. Jestem przerażona tym całym widokiem. Jeden plus. Nic boli. Jestem zmęczona. Pozwalają zasnąć.

Jest ciemno. Męża nie ma, pojechał do domu. Zaczyna mnie wszystko boleć. Klatka piersiowa, szyja, uda, ból straszny. Każde poruszenie się na łóżku, to ból. Raz mi zimno, raz gorąco. Przyciskam guzik przy łóżku. Zjawia się pielęgniarka. Proszę o morfinę i mówię, że jest mi zimno. Dostaję drgawek. Podają morfinę, przynoszą lampy żeby ogrzewały moje ciało. Płaczę, nie daję rady. Proszę, żeby coś mocniejszego mi podano.

myśli samobójcze kobieta po poparzeniu,

Dostaję już takie dawki morfiny, że więcej nie mogą podać.

Dzwonię do domu i nie mogę wypowiedzieć ani słowa. Proszę, żeby do mnie przyjechał, był obok, bo nie daję rady. Mówi, że rano będzie. Cały czas mówi do mnie przez telefon, aż zasnę.

Środa. Poranny obchód. Mam dzisiaj pomału zacząć wstawać, coś zjeść, przyjdzie też rehabilitantka. Mam ochotę czymś rzucić w wszystkich.

Ciągle płaczę. Coraz bardziej zamykam się w sobie. Straciłam kolejny raz ochotę na życie. Mam myśli samobójcze. Jestem wkurwiona na to wszystko. Dlaczego ratują człowieka ponad wszystko. Mam taki mętlik w głowie, że nie potrafię myśleć racjonalnie.

Przyjechał mąż. Wybucham płaczem i pokazuję co mi zrobili. Nie poznaję swojego ciała. Z obu ud pobrali skórę. Mam założone opatrunki, cewnik, inne kabelki wystające z pachwiny. Bolą mnie plecy od leżenia. Ciężko mi się oddycha. Wchodzi rehabilitantka. Przekazuje mężowi, że pokaże jak ma pomagać mi ćwiczyć, żeby przywiózł z domu klocki lego bo trzeba rehabilitować dłonie, palce u rąk. Rehabilitantka każe mi podnieść ręce do góry, nie mam siły, boli, opatrunki, szwy przeszkadzają. Robi mi się słabo, świat wiruje przed oczami. Chyba zemdleję. Mam brać mocne wdechy powietrza. Otwieramy okno. Jest lepiej. Jeszcze raz podnoszę ręce do góry, nie daje rady. Proszę, żeby już przestała. Trzeba zacząć ćwiczyć szyję, bo nie mogę skręcać. Mam też wstać, ale się poddaje. Chcę leżeć, a najlepiej umrzeć.

Życie i śmierć przeplata się z dnia na dzień. Nie mam żadnego celu do życia.

Wyglądam jeszcze gorzej niż przed przeszczepem. Coraz głośniej i pewniej mówię o śmierci. Przysyłają do mnie psychologa, żeby ze mną porozmawiał. Piękna, szczupła dziewczyna, ładnie ubrana, kobieco. Ja nieatrakcyjna, bez włosów, cała w opatrunkach, nie przypominająca kobiety. Po co ją przysłali? Żeby mnie jeszcze bardziej poniżyć! Przecież nie przypominam człowieka, a kobiety w ogóle. Rozmowa się nie klei. Co jej mam powiedzieć? Łzy lecą, coś mówię.

Tylko mąż jest w stanie mnie uspokoić. Zadaję mnóstwo pytań: czy jeszcze mu się podobam? czy mnie nie zostawi? czy dalej będzie mnie kochał taką brzydką? po co ze mną jest? nie mam nawet piersi..

Ze mną jest coraz gorzej. Nie radzę sobie psychicznie i fizycznie.

Czwartek. Dzisiaj przyjedzie Sławek (mąż) z synkiem, córka chodzi do szkoły. Zrobili mi niespodziankę. Kupili białe puchate kapcie i brokatowe trampki. Trampki były tak brzydkie a jednocześnie tak piękne, że zaczęłam się śmiać. Synek wybierał. Podobno takie trampki to szał w przedszkolu wśród koleżanek. Trochę za duże, ale to nie ważne. Synek także przywiózł klocki lego. Mam do złożenia śmieciarkę. Padam ze śmiechu. Nie mogli kupić klocków lego dla dziewczynek? Jakiś domek, różowy samochód albo coś w tym rodzaju? Nie chcę robić przykrości synkowi i mówię, że postaram się go złożyć. Śmieciarka hahaha. Kupili jeszcze maliny, z czego większość zniknęła. Przywieźli zupę buraczkową od babci, zupę krem bo miałam problemy z gryzieniem i połykaniem. Zupa była tak dobra, że jadłam i płakałam a oni się ze mnie śmieli. Zjadłam resztki malin. W końcu coś zjadłam.

Synek swoją postawą zjednał sobie cały personel medyczny. Był dosłownie wszędzie. Pielęgniarki go pokochały i rozpieszczały. To on później walczył o każdy mój dzień. Swoją taką małą dziecinną rozmową, prośbą a czasem nawet groźbą. Zawsze mówił, że „jak będę płakać to więcej nie przyjedzie”. Więc zawsze czekałam jakiś czas jak wieczorem odjeżdżał, a później sobie pozwalałam na płacz.

W tym dniu pierwszy raz wstałam. Strasznie osłabiona, te kilka kroków to jak wejście na najwyższy szczyt. Chłopaki się cieszą. Piotruś mówi, że jak będę chodzić to przywiezie piłkę i pójdziemy grać.

Składnie śmieciarki nie idzie najlepiej. Ciężko złapać palcami klocki.

Czuję się jak małe dziecko, bo uczę się na nowo chodzić, jeść, myć, usprawniać dłonie.

Kolejne dni mijają na odwiedzinach, rehabilitacji, zmianach opatrunków.

Nie jest cudownie. Ciało zaczyna dawać znać o sobie. Mam huśtawki emocjonalne.

Nie radzę sobie. Znowu się nie myje, a mam tylko umyć zęby, nic więcej.

Nie poznaję swojego ciała. Szwy metalowe na klatce piersiowej ciągną, prawe ucho boli, szyją nie mogę skręcać, uda wyglądają jakby ktoś żywcem je pozbawił skóry. Dłonie mają pojedyncze opatrunki, ale prawa dłoń wymaga intensywnej rehabilitacji. Uda to jeden wielki koszmar. Ból nie do zniesienia. Mam zacząć chodzić, żeby uniknąć przykurczy. Krew się leje, grube strupy które się wytworzyły, pękają. Nie daję radę. Wyję z bólu. Jest późny wieczór. Po obchodzie. Potrzebuję morfiny inaczej nie dam rady. Uzależniłam się od niej, to moja „przyjaciółka”. Nawet ona już nie daje rady. Mój krzyk, prośby są tak przeraźliwe, że wzywają lekarza. Każe podać coś przeciwbólowego. Ogląda moje uda. Czuję się taka bezsilna, nawet majtek nie mogę ubrać, gdyż rany na udach uniemożliwiają ich założenie.

Boże, jakie upokorzenie. Jak człowiek jeszcze może niżej upaść. Czy już sięgnęłam dna? Czy to już jest ten moment, że człowiek nie ma żadnej ucieczki. Czy ci lekarze nie czują obrzydzenia do mnie, do mojego ciała? Czy po prostu podchodzą z znieczulicą i obojętnością?

Stoję przy oknie. Myślę, żeby wyskoczyć. Patrzę w dół. Jest trawa, krzaki, piasek. Nic z tego myślę sobie, tylko się połamię. Nie poddaje się w myślach. A może na główkę skoczyć, wtedy na pewno nie przeżyję. Trzeba się wdrapać na parapet, ale nie dam rady. Wyję z tej bezsilności. Nawet zabić się nie potrafię. Boże, dlaczego pozwoliłeś mi przeżyć! Dlaczego te całe nieszczęście skierowałeś na mnie?!

Siostra, przylatuje ze szwagrem z Anglii bo tam mieszkają. Lee jest strażakiem, więc nie jedno już widział. Chociaż jak widzi mnie, to jest przerażony. Pomagają w domu przy dzieciach, pomagają finansowo. Proszą, żebym się pozbierała bo mam dla kogo żyć. Łatwo im powiedzieć. Nie wyglądają jak ja, nic ich nie boli, mogą dalej cieszyć się życiem. A ja, jakie życie po tym wszystkim będę miała? Jakie? Do dupy!

Nie jest łatwo. To już prawie drugi miesiąc, ale ja już nie mam siły walczyć. Lee mówi tylko po angielsku, siostra tłumaczy. Wstydzę się jego, nie chcę żeby mnie widział, bo co sobie pomyśli. Siostra uspokaja, mówi że nie takie rzeczy widział.

Przeszczepy na klatce zjada jakaś bakteria. Nie goi się. Trzeba zrobić kolejny przeszczep skóry. Wypuszczają mnie na jedna dobę do domu, druga przepustka. Czuję się jak więzień, który na chwilę odzyskał wolność.

Nie mogę nic ubrać na siebie. Zakładam tylko szlafrok, zajebiste trampki brokatowe i krok po kroku idę do windy. Dostałam nagle takiej siły, że wręcz biegłam do samochodu. Nie przeszkadzał mi ten cewnik, kable, ciągnące opatrunki i ból przeogromny na udach. Znowu mogłam jechać do domu.

Pani doktor krzyczy żartobliwie „pozwalam na lampkę wina”, odpowiadam „wypije całą butelkę” i się śmieje.

Znowu nie daję rady wsiąść do domu. Nie jest tak łatwo usiąść, jak całe ciało jest obolałe.

W domu nie daję rady. Nie ma morfiny tylko zwykłe leki przeciwbólowe. Leżę w salonie, bo na górę wejść nie dam rady.

Wszyscy są, biegają wokół mnie co doprowadza mnie do szału. Nic od nich chcę.

Zbiera mi się na wymioty, nie dobrze mi. Żałuję, że przyjechałam do domu.

Mogłam zostać w klinice, tam pomogli by mi.

Leżę, marudzę, płaczę. Od, taka do dupy przepustka do domu. Nawet mi nie przeszkadza, że oni jedzą, śmieją się, mówią coś do mnie. Jakbym żyła w innym świecie, obok nich. Pachnie pizzą.

Myślę tylko o kolejnym przeszczepie. Znowu pobiorą skórę, ból jeszcze gorszy.

Boje się, że nie dam już rady.

_________________

Zobacz również.

I. Kobieta z bliznami

II. Kobieta z bliznami

III. Kobieta z bliznami

IV. Kobieta z bliznami

 

IV. Kobieta z bliznami

Mój stan psychiczny był tak zły, że doktor podjęła decyzję, żeby wypuścić mnie na jedną dobę do domu. W tym wszystkim był uknuty plan, pomiędzy lekarką a moim mężem.

Nie mogłam nic na siebie ubrać, więc ubrano mnie w dwa prześcieradła. Było mi obojętne jak wyglądam, w głowie miałam jedno – DOM.

Jak wyszłam na zewnątrz poczułam promienie słońca, zapach wiosny, śpiew ptaków i jedna myśl, jadę do domu.

Nagle doceniasz to wszystko, co miałaś wcześniej ale nie zauważałaś. Kiedy promienie słońca otuliły moją twarz, śpiew ptaków, hałas uliczny sprawił tyle radości. Poczułam, że wracam. Wracam do życia, wracam do wszystkich.

Kolejne złudzenie.

Podróż była koszmarna, nie mogłam usiedzieć w samochodzie, wszystko mnie bolało, oczy bolały od światła. Zasnęłam. Obudziłam się pod domem. Widziałam kolegę, przywiózł zaproszenie na ślub. Spuściłam głowę tak nisko jak tylko mogłam. Nie chciałam, żeby mnie zobaczył jak wyglądam.

Popołudniu przyjechała koleżanka, Dorota moja fryzjerka. Coś trzeba było zrobić z włosami. Sama nie dawno wzięła ślub i przywiozła zdjęcia. Rozmawiałyśmy o weselu i oglądałyśmy zdjęcia.

Z włosami za bardzo nie dało nic się zrobić, nadpalone, splątane trzeba było ściąć na jeżyka. Było mi obojętnie jaką będę miała fryzurę, najważniejsze doprowadzić się trzeba było do jakiegoś stanu, wyglądu. Po ostrzyżeniu, umyciu głowy okazało się że mam rude włosy. Przecież przed samym wypadkiem je farbowałam. Pomyślałam, nie jest źle. Chociaż głowa będzie jakoś się prezentować.

IV.KobietaZbliznami

Tak, kochani. Podczas tego całego szpitalnego horroru, potrafiłam czasami żartować.

Później przysnęłam. Maż rozmawiałam, ale nie pamiętam dzisiaj z kim. Słyszałam tylko, że przeszczep, musimy ją do jutra podnieść psychiczne, żeby operacja się udała.

Udawałam, że śpię. Chciałam jak najwięcej się dowiedzieć. Jaki przeszczep? Kiedy?

Gdzie? Po co? Dlaczego on wie, wszyscy wiedzą a ja nic nie wiem?

Wpadłam w szał. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. Leżałam na dole w salonie. Zaczęłam się dusić, nie mogłam złapać powietrza, łzy zalewały mi twarz. Zaczęłam wymiotować, szlochać, próbować coś mówić. Oni coś do mnie mówili. Podali leki. Zasnęłam.

Niedziela. Poranek. Mąż śpi na fotelu. Cisza. Ptaki śpiewają w ogrodzie. Chcę wstać, ale nie mam siły. Nie wiem jak on to robi, ale od razu się obudził i jest obok. Nie może mnie dotknąć, bo każdy dotyk powoduje ból. Głaszcze mnie po głowie, pyta się czy coś podać. Chcę pić. Tylko pić. Nie jestem głodna. Od wypadku prawie nic jem. Schudłam. Dużo schudłam. Na oko z 15 kg będzie. W domu cisza. Dzieci jeszcze śpią. Pomiędzy nami cisza. Wiemy co się za chwilę wydarzy. Do 13:00 mam wrócić do kliniki. To była tylko doba. 24 h w domu. Łącznie z przejazdem. Zaczynam płakać, prosić, gdybym mogła uklękła bym, żeby tylko tam nie wracać. Jak ja go proszę, błagałam, płaczę, próbuję wypowiadać kolejne słowa, żeby tylko mnie nie odwoził. Krzyczę, że już mnie nie kocha, że mnie chce, że chce mnie tam zostawić, tam w klinice. Chcę zostać w domu. Przecież nic mi nie jest. Nie zdaje sobie sprawy, jak krytyczny jest mój stan.

Krzykami, groźbą prosi żebym się pozbierała. Muszę wstać. Wsiąść do tego cholernego samochodu. I znowu te same pytania w głowie: Czy on mnie już nie kocha, że mnie tam odwozi? Czy już mnie nie chce?

Nie wiem gdzie są dzieci. Nie pamiętam kto był jeszcze w domu i kto z nimi został.

Pogoda jest cudowna. Czuję jak słońce przedziera się przez okno samochodu. Parzy mnie, rani w oczy. Proszę, żeby coś z tym zrobił. Stajemy na drodze. Zakłada pieluchy tetrowe na szyby, żeby słońce mnie nie raziło. Jedziemy. Cisza w samochodzie. Co chwile patrzy na mnie, próbuje dotykać, ale moja wściekłość jest tak wielka, że chyba się boi tego.

Dojeżdżamy do Gdańska. Zatrzymuje nas do rutynowej kontroli służba celna.

Wpadam w szał. Chcą zobaczyć czemu szyby w samochodzie są tak osłonięte.

Płaczę po cichu, żeby mnie nie usłyszeli. Mąż coś im mówi, pokazuje. Puszczają nas.

Wyję, wyję z bólu i z tej bezsilności. Jestem bezbronna jak małe dziecko.

Klinika, mój pokój. Łóżko nietknięte. Tak ja je zostawiliśmy wczoraj, tak wszystko wygląda. Zdążyłam się już oswoić z tym miejscem. Zaczynam czuć, że należy do mnie ten pokój. Trzy łóżka nadal puste. Mój stan psychiczny jest tak zły, że nikogo nie kładą do mojego pokoju. Chyba nawet podczas obchodów porannych, mocno zaznaczam, że chcę leżeć sama. Nie chcę nikogo obok, żadnej innej obecności.

Poniedziałek. Dzisiaj oficjalnie dowiaduję się o operacji. Przeszczep skóry na klatkę piersiową i szyje. Nie chcę tego słuchać. Nie chcę nic wiedzieć. Jestem okrutna. Nie chcę podpisać zgody na operację. Decyzję razem z lekarzem podejmuje mąż. Zamykam się jeszcze bardziej w sobie.

Nienawidzę wszystkich.

Dlaczego mi to robią? Dlaczego on mi to robi? Czy nie widzi, że ja się boję, że nie mam już siły. Chcę świętego spokoju. Dlaczego sama o sobie nie mogę decydować? Dlaczego inni o mnie decydują? Tak się boję, tak cholernie boję.

Czuje się taka samotna. Czuje się taka wypruta. Niech spierdalają wszyscy. Nie chcę was widzieć.

Wieczorem przychodzi anestezjolog żeby przeprowadzić wywiad. Ogląda gardło i czy dam radę otworzyć buzię. Nic z tego bełkotu lekarskiego nie rozumiem, a może przez wściekłość nic nie chcę rozumieć. Zadaję mnóstwo pytań, jak małe dziecko. Anestezjolog ze spokojem wszystko tłumaczy. Uspokaja mnie. Mówi, że podadzą na noc tabletkę, żebym zasnęła. Wywiad skończony. Płaczę, czuje się taka samotna. Dzwonię do domu. Pytam się czy mnie jeszcze kocha, czy będzie rano przed operacją, czy jak umrę to zaopiekuje się dziećmi. Płaczemy, choć on się stara nie da tego poznać po sobie.

Myślę, czy gdybym umarła to znajdzie sobie inną. Co z dziećmi? Czy da radę je sam wychować? Zastanawiam się czemu zakochał się we mnie. Podobno mężczyźni wybierają kobietę swojego życia na podobieństwo matki, a my się tak cholernie różnimy. A może jemu to się podobało, może go to podniecało że jestem tak cholernie inna. Zawsze twierdził, że najpierw zakochał się w moich oczach.

Znowu dzwonię, chcę tylko usłyszeć jego głos.

I. Kobieta z bliznami

II. Kobieta z bliznami

III. Kobieta z bliznami

#kolejne artykuły