…
II. Kobieta z bliznami
Pewnego ranka obudziłam się i zobaczyłam męża. Miał łzy w oczach. Jak zdarzył się wypadek był w tym czasie za granicą. Nie wiedziałam czemu jest taki wystraszony, nic do mnie nie docierało. Uśmiechnęłam się do niego i powiedziałam, że nic mi nie jest, że chcę do domu. Przepraszałam go za to, co się wydarzyło, że nie chciałam. Do dzisiaj tego nie rozumiem, czemu go przepraszałam. Powiedział, że wyglądam jak chomik. Zaczęłam się śmiać.
Dalej prawie nie chodziłam, więc nie wiedziałam jak wyglądam.Przez pierwsze dni dostawałam histerii. Nie chciałam jeść. Całymi dniami leżałam i płakałam. Mąż opiekował się mną na tyle ile mógł. Mył, prosił żebym jadła, żebym się nie poddawała, prosił o kolejne dawki morfiny. Pierwsze dni były przeplatane na zmianach opatrunków, moich napadów krzyku, płaczu i zasypianiu. Czasami nawet przez sen krzyczałam i płakałam. Mąż przyjeżdżał codziennie, żebym tylko czuła, że jest obok. Lekarze czekali aż narodzi się nowy naskórek, ale nic się nie działo. Codzienne zmiany opatrunków były tak bolesne, że nie wytrzymywałam z bólu, każde w kłucie igłą powodowało, że żyły pękały. Doszło do tego, że na widok igły dostawałam takiej histerii, że nie można było mnie uspokoić.
To była istna walka emocjonalna, słowna i wzrokowa, pielęgniarek i moja. Nie wiem jak to się stało, ale podjęto decyzję, że będą mnie usypiać do zmian opatrunków. Wtedy podjęto też decyzję, żeby założyć centralne wkłucie, w ten sposób będzie można pobierać krew do badania ale także podawać leki. Przez te kilka dni w klinice tak siadłam psychicznie, że sprowadzono do mnie lekarza psychiatrę. Przyszła jakaś młoda dziewczyna, prawie ze mną zdania nie zamieniła i wyszła. Przepisała jakieś prochy i tyle. Do tego wszystkiego jeszcze doszło jąkanie, wywołane pewnie całym tym przeżyciem.
W międzyczasie była Wielkanoc, którą z rodziną spędziliśmy w moim pokoju szpitalnym. A miało być tak pięknie. To miały być pierwsze święta wielkanocne w nowym domu. Śniadanie wielkanocne w salonie, dzieci buszujące w ogrodzie w poszukiwaniu króliczka, dużo śmiechu i wspólnie spędzonego czasu. A było łóżko szpitalne, nieklejące się rozmowy i smutek. Nawet dzieci się nie cieszyły, że króliczek przyniósł wymarzone prezenty. W tym dniu dzieci pierwszy raz przyjechały do kliniki i pierwszy raz mnie zobaczyły jak wyglądam. Synek od razu garnął się do mnie, a córka już starsza więcej rozumiała, przyglądała tylko mi się. Taka była Wielkanoc, taka nie wymarzona, taka niecodzienna, jakby nieprawdziwa.
Chodzę okryta prześcieradłem, bo szlafrok jest zbyt ciężki. Drażni moją skórę, ale jaką skórę, przecież jej nie ma. Przecież nie ma ciała. Ja pierdolę, jeszcze nic do mnie nie dochodzi, ale żyję w takiej niepewności od kilku dni, że psychicznie nie daję rady.
Do tej pory widziałam skrawki swojego ciała. Brzydzę się tym co widzę, jest ohydne, nie jest moje. Gdzie jest moje ciało! Chcę krzyczeć, ale nie mogę. Poprzez dotyk czuję tylko tłustą twarz. Każą ją ciągle smarować wazeliną. Nie czuję ust, prawe ucho boli. Nawet nie wiem, że kawałek się spalił. Dłonie mam dalej w opatrunkach. Nie mogę się ubrać. Nie mogę nic. Nawet nie wiem jaki dzień tygodnia. Mam wielką pustkę w głowie. Nie pamiętam niektórych słów, wyrażeń, nie umiem nazwać rzeczy. Czy oszalałam? Co się ze mną dzieje? Dlaczego wszystko konsultują z moim mężem, a mi mówią mi tylko szczątki? Łzy płyną i ta niepewność. Dlaczego przeżyłam? Czemu się nie spaliłam? Po co mnie ratowali? Te pytania będą później powracać z podwójną mocną i nabierać innych kolorów. Czarnych kolorów.
…
Unikam na wprost ściany z lustrem. Boję zobaczyć się, bo nie wiem jak wyglądam. Lustro kusi, ciekawość jeszcze większa. I tak kilka godzin mija i ta niepewność. Podchodzę, niby próbuję się umyć a jednocześnie chcę spojrzeć w lustro. I stoję, wryta, widzę odbicie ale nie wiem kto to. Wielkie oczy, brak rzęs, usta nienaturalne, twarz jakby bez skóry, nadpalone brwi i spalone, splątane włosy. Włosy, gdzie są moje piękne długie loki, nawet nie wiem jaki kolor w tej chwili mają, nierozczesane, jeden wielki splot, nieład. Patrzę i nie wierze, to nie ja. Nogi się pode mną uginają, łzy cisną się do oczu, nie mam siły krzyczeć i jedna myśl „kim jest ta kobieta po drugie stronie lustra?”. Dalej nie wiem jak wyglądam, bo całe ciało mam w opatrunkach.
Boże, dlaczego ja, za co?
Nagle zdałam sobie sprawę, że od kilku dni wszyscy mnie widzieli, oglądali, nawet mój facet. Zaczęłam czuć obrzydzenie do samej siebie i zastanawiać się, jak może mnie on oglądać, dotykać, myć, karmić mój mężczyzna skoro wyglądam z jak najgorszego horroru. Wtedy pierwszy raz zaczęłam świadomie zadawać sobie pytanie, „dlaczego, dlaczego ja? co takiego zrobiłam w życiu, że teraz tak muszę cierpieć”.
Wracam do łóżka. Leżę nieruchomo. Chcę umrzeć. Zasypiam.
Za dużo z tamtego czasu nie pamiętam, mam jakieś przebłyski. Pewnie zapamiętałam te sytuacje, które najbardziej wywarły na mnie jakieś emocje psychiczne.
Spoglądam w dół przez okno, leżę na drugim piętrze starego budynku. Do południa słońce przedziera się przez rolety. Na dole widzę chodzące koty, jest ich dużo. Po drugiej stronie widzę jak pakują narzędzia do operacji. Mój codzienny wieczorny widok, jak zostaję już sama. Wtedy płaczę, nie umiem znieść tej rozłąki, nie mam do kogo się odezwać, nie ma mnie kto pogłaskać, dotknąć. Nie ma mojego mężczyzny.
Mówią na oddziale, że jestem rozpieszczona przez męża, jak księżniczka. Zaczynam wszystkich ustawiać, a może oni dla świętego spokoju czasem sami się poddają, żeby tylko nie słuchać tych moich wyzwisk, krzyków i nieustającego płaczu.
Księżniczka, chyba piekła.
cdn…