…
IV. Kobieta z bliznami Kobieta po poparzeniu
Wtorek. To dzisiaj. Nie ma jeszcze jego. Przychodzą lekarze, oglądają, coś mówią. Podają jakieś leki. Jest, jest przyjechał. Nie mam już siły mówić. Leki zaczęły działać. Daje mi buziaka. Będzie czekał. Przekładają mnie na drugie łóżko. Wyjeżdżamy z sali. On obok, jeszcze chwila razem. Na korytarzu sporo ludzi. Proszę, aby mnie całą przykryli.
Widać tylko ledwo oczy. Wielkie przestraszone oczy.
Pielęgniarki coś mówią, ale jestem oszołomiona lekami. Jedziemy windą. Znowu korytarz. Przejmują mnie inni ludzie. Jestem wystraszona. Coś mówią spokojnym tonem. Wjeżdżamy do sali operacyjnej. Jest duża. Jest zimno. Jest cała w kafelkach. Pełno różnych urządzeń i mnóstwo ludzi. Po co oni wszyscy? Przykładają maseczkę do twarzy. Kręci mi się w głowie. Sala wiruje. Słyszę dziwne głosy. Widzę jak przez mgłę. Zasypiam.
…
Gdzie ja jestem. To nie moja sala. Leżę w innym pokoju. Jest tylko moje łóżko, szafa, półki, zlew, lustro, okno, krzesło, szafka nocna. Chyba dostałam izolatkę o której już wcześniej było mówione. Nikogo nie ma. Gdzie są wszyscy? Nie mogę się ruszyć. Klatkę piersiową, szyję mam mocno obandażowaną. Dlaczego bolą mnie uda? Co to za rurki wystają mi z pod ud. O co chodzi w tym wszystkim.
Co oni mi zrobili?!
W chodzi, jest mój facet. Zaczynam się pytać, co to wszystko jest. Cieszę się, że mam swój mały pokój. Chce mi siku, ale nie mogę wstać. Dowiaduję się, że mam założony cewnik. Zaczynam płakać. Dlaczego? Przecież nie mówili nic wcześniej na ten temat. Uda mam całe owinięte, stamtąd pobrano pełnej grubości skórę. Jestem przerażona tym całym widokiem. Jeden plus. Nic boli. Jestem zmęczona. Pozwalają zasnąć.
Jest ciemno. Męża nie ma, pojechał do domu. Zaczyna mnie wszystko boleć. Klatka piersiowa, szyja, uda, ból straszny. Każde poruszenie się na łóżku, to ból. Raz mi zimno, raz gorąco. Przyciskam guzik przy łóżku. Zjawia się pielęgniarka. Proszę o morfinę i mówię, że jest mi zimno. Dostaję drgawek. Podają morfinę, przynoszą lampy żeby ogrzewały moje ciało. Płaczę, nie daję rady. Proszę, żeby coś mocniejszego mi podano.
Dostaję już takie dawki morfiny, że więcej nie mogą podać.
Dzwonię do domu i nie mogę wypowiedzieć ani słowa. Proszę, żeby do mnie przyjechał, był obok, bo nie daję rady. Mówi, że rano będzie. Cały czas mówi do mnie przez telefon, aż zasnę.
…
Środa. Poranny obchód. Mam dzisiaj pomału zacząć wstawać, coś zjeść, przyjdzie też rehabilitantka. Mam ochotę czymś rzucić w wszystkich.
Ciągle płaczę. Coraz bardziej zamykam się w sobie. Straciłam kolejny raz ochotę na życie. Mam myśli samobójcze. Jestem wkurwiona na to wszystko. Dlaczego ratują człowieka ponad wszystko. Mam taki mętlik w głowie, że nie potrafię myśleć racjonalnie.
Przyjechał mąż. Wybucham płaczem i pokazuję co mi zrobili. Nie poznaję swojego ciała. Z obu ud pobrali skórę. Mam założone opatrunki, cewnik, inne kabelki wystające z pachwiny. Bolą mnie plecy od leżenia. Ciężko mi się oddycha. Wchodzi rehabilitantka. Przekazuje mężowi, że pokaże jak ma pomagać mi ćwiczyć, żeby przywiózł z domu klocki lego bo trzeba rehabilitować dłonie, palce u rąk. Rehabilitantka każe mi podnieść ręce do góry, nie mam siły, boli, opatrunki, szwy przeszkadzają. Robi mi się słabo, świat wiruje przed oczami. Chyba zemdleję. Mam brać mocne wdechy powietrza. Otwieramy okno. Jest lepiej. Jeszcze raz podnoszę ręce do góry, nie daje rady. Proszę, żeby już przestała. Trzeba zacząć ćwiczyć szyję, bo nie mogę skręcać. Mam też wstać, ale się poddaje. Chcę leżeć, a najlepiej umrzeć.
…
Życie i śmierć przeplata się z dnia na dzień. Nie mam żadnego celu do życia.
Wyglądam jeszcze gorzej niż przed przeszczepem. Coraz głośniej i pewniej mówię o śmierci. Przysyłają do mnie psychologa, żeby ze mną porozmawiał. Piękna, szczupła dziewczyna, ładnie ubrana, kobieco. Ja nieatrakcyjna, bez włosów, cała w opatrunkach, nie przypominająca kobiety. Po co ją przysłali? Żeby mnie jeszcze bardziej poniżyć! Przecież nie przypominam człowieka, a kobiety w ogóle. Rozmowa się nie klei. Co jej mam powiedzieć? Łzy lecą, coś mówię.
Tylko mąż jest w stanie mnie uspokoić. Zadaję mnóstwo pytań: czy jeszcze mu się podobam? czy mnie nie zostawi? czy dalej będzie mnie kochał taką brzydką? po co ze mną jest? nie mam nawet piersi..
Ze mną jest coraz gorzej. Nie radzę sobie psychicznie i fizycznie.
…
Czwartek. Dzisiaj przyjedzie Sławek (mąż) z synkiem, córka chodzi do szkoły. Zrobili mi niespodziankę. Kupili białe puchate kapcie i brokatowe trampki. Trampki były tak brzydkie a jednocześnie tak piękne, że zaczęłam się śmiać. Synek wybierał. Podobno takie trampki to szał w przedszkolu wśród koleżanek. Trochę za duże, ale to nie ważne. Synek także przywiózł klocki lego. Mam do złożenia śmieciarkę. Padam ze śmiechu. Nie mogli kupić klocków lego dla dziewczynek? Jakiś domek, różowy samochód albo coś w tym rodzaju? Nie chcę robić przykrości synkowi i mówię, że postaram się go złożyć. Śmieciarka hahaha. Kupili jeszcze maliny, z czego większość zniknęła. Przywieźli zupę buraczkową od babci, zupę krem bo miałam problemy z gryzieniem i połykaniem. Zupa była tak dobra, że jadłam i płakałam a oni się ze mnie śmieli. Zjadłam resztki malin. W końcu coś zjadłam.
Synek swoją postawą zjednał sobie cały personel medyczny. Był dosłownie wszędzie. Pielęgniarki go pokochały i rozpieszczały. To on później walczył o każdy mój dzień. Swoją taką małą dziecinną rozmową, prośbą a czasem nawet groźbą. Zawsze mówił, że „jak będę płakać to więcej nie przyjedzie”. Więc zawsze czekałam jakiś czas jak wieczorem odjeżdżał, a później sobie pozwalałam na płacz.
W tym dniu pierwszy raz wstałam. Strasznie osłabiona, te kilka kroków to jak wejście na najwyższy szczyt. Chłopaki się cieszą. Piotruś mówi, że jak będę chodzić to przywiezie piłkę i pójdziemy grać.
Składnie śmieciarki nie idzie najlepiej. Ciężko złapać palcami klocki.
Czuję się jak małe dziecko, bo uczę się na nowo chodzić, jeść, myć, usprawniać dłonie.
…
Kolejne dni mijają na odwiedzinach, rehabilitacji, zmianach opatrunków.
Nie jest cudownie. Ciało zaczyna dawać znać o sobie. Mam huśtawki emocjonalne.
Nie radzę sobie. Znowu się nie myje, a mam tylko umyć zęby, nic więcej.
Nie poznaję swojego ciała. Szwy metalowe na klatce piersiowej ciągną, prawe ucho boli, szyją nie mogę skręcać, uda wyglądają jakby ktoś żywcem je pozbawił skóry. Dłonie mają pojedyncze opatrunki, ale prawa dłoń wymaga intensywnej rehabilitacji. Uda to jeden wielki koszmar. Ból nie do zniesienia. Mam zacząć chodzić, żeby uniknąć przykurczy. Krew się leje, grube strupy które się wytworzyły, pękają. Nie daję radę. Wyję z bólu. Jest późny wieczór. Po obchodzie. Potrzebuję morfiny inaczej nie dam rady. Uzależniłam się od niej, to moja „przyjaciółka”. Nawet ona już nie daje rady. Mój krzyk, prośby są tak przeraźliwe, że wzywają lekarza. Każe podać coś przeciwbólowego. Ogląda moje uda. Czuję się taka bezsilna, nawet majtek nie mogę ubrać, gdyż rany na udach uniemożliwiają ich założenie.
Boże, jakie upokorzenie. Jak człowiek jeszcze może niżej upaść. Czy już sięgnęłam dna? Czy to już jest ten moment, że człowiek nie ma żadnej ucieczki. Czy ci lekarze nie czują obrzydzenia do mnie, do mojego ciała? Czy po prostu podchodzą z znieczulicą i obojętnością?
Stoję przy oknie. Myślę, żeby wyskoczyć. Patrzę w dół. Jest trawa, krzaki, piasek. Nic z tego myślę sobie, tylko się połamię. Nie poddaje się w myślach. A może na główkę skoczyć, wtedy na pewno nie przeżyję. Trzeba się wdrapać na parapet, ale nie dam rady. Wyję z tej bezsilności. Nawet zabić się nie potrafię. Boże, dlaczego pozwoliłeś mi przeżyć! Dlaczego te całe nieszczęście skierowałeś na mnie?!
…
Siostra, przylatuje ze szwagrem z Anglii bo tam mieszkają. Lee jest strażakiem, więc nie jedno już widział. Chociaż jak widzi mnie, to jest przerażony. Pomagają w domu przy dzieciach, pomagają finansowo. Proszą, żebym się pozbierała bo mam dla kogo żyć. Łatwo im powiedzieć. Nie wyglądają jak ja, nic ich nie boli, mogą dalej cieszyć się życiem. A ja, jakie życie po tym wszystkim będę miała? Jakie? Do dupy!
Nie jest łatwo. To już prawie drugi miesiąc, ale ja już nie mam siły walczyć. Lee mówi tylko po angielsku, siostra tłumaczy. Wstydzę się jego, nie chcę żeby mnie widział, bo co sobie pomyśli. Siostra uspokaja, mówi że nie takie rzeczy widział.
Przeszczepy na klatce zjada jakaś bakteria. Nie goi się. Trzeba zrobić kolejny przeszczep skóry. Wypuszczają mnie na jedna dobę do domu, druga przepustka. Czuję się jak więzień, który na chwilę odzyskał wolność.
Nie mogę nic ubrać na siebie. Zakładam tylko szlafrok, zajebiste trampki brokatowe i krok po kroku idę do windy. Dostałam nagle takiej siły, że wręcz biegłam do samochodu. Nie przeszkadzał mi ten cewnik, kable, ciągnące opatrunki i ból przeogromny na udach. Znowu mogłam jechać do domu.
Pani doktor krzyczy żartobliwie „pozwalam na lampkę wina”, odpowiadam „wypije całą butelkę” i się śmieje.
Znowu nie daję rady wsiąść do domu. Nie jest tak łatwo usiąść, jak całe ciało jest obolałe.
W domu nie daję rady. Nie ma morfiny tylko zwykłe leki przeciwbólowe. Leżę w salonie, bo na górę wejść nie dam rady.
Wszyscy są, biegają wokół mnie co doprowadza mnie do szału. Nic od nich chcę.
Zbiera mi się na wymioty, nie dobrze mi. Żałuję, że przyjechałam do domu.
Mogłam zostać w klinice, tam pomogli by mi.
Leżę, marudzę, płaczę. Od, taka do dupy przepustka do domu. Nawet mi nie przeszkadza, że oni jedzą, śmieją się, mówią coś do mnie. Jakbym żyła w innym świecie, obok nich. Pachnie pizzą.
Myślę tylko o kolejnym przeszczepie. Znowu pobiorą skórę, ból jeszcze gorszy.
Boje się, że nie dam już rady.
_________________
Zobacz również.