…
IV. Kobieta z bliznami
Mój stan psychiczny był tak zły, że doktor podjęła decyzję, żeby wypuścić mnie na jedną dobę do domu. W tym wszystkim był uknuty plan, pomiędzy lekarką a moim mężem.
Nie mogłam nic na siebie ubrać, więc ubrano mnie w dwa prześcieradła. Było mi obojętne jak wyglądam, w głowie miałam jedno – DOM.
Jak wyszłam na zewnątrz poczułam promienie słońca, zapach wiosny, śpiew ptaków i jedna myśl, jadę do domu.
Nagle doceniasz to wszystko, co miałaś wcześniej ale nie zauważałaś. Kiedy promienie słońca otuliły moją twarz, śpiew ptaków, hałas uliczny sprawił tyle radości. Poczułam, że wracam. Wracam do życia, wracam do wszystkich.
Kolejne złudzenie.
Podróż była koszmarna, nie mogłam usiedzieć w samochodzie, wszystko mnie bolało, oczy bolały od światła. Zasnęłam. Obudziłam się pod domem. Widziałam kolegę, przywiózł zaproszenie na ślub. Spuściłam głowę tak nisko jak tylko mogłam. Nie chciałam, żeby mnie zobaczył jak wyglądam.
Popołudniu przyjechała koleżanka, Dorota moja fryzjerka. Coś trzeba było zrobić z włosami. Sama nie dawno wzięła ślub i przywiozła zdjęcia. Rozmawiałyśmy o weselu i oglądałyśmy zdjęcia.
Z włosami za bardzo nie dało nic się zrobić, nadpalone, splątane trzeba było ściąć na jeżyka. Było mi obojętnie jaką będę miała fryzurę, najważniejsze doprowadzić się trzeba było do jakiegoś stanu, wyglądu. Po ostrzyżeniu, umyciu głowy okazało się że mam rude włosy. Przecież przed samym wypadkiem je farbowałam. Pomyślałam, nie jest źle. Chociaż głowa będzie jakoś się prezentować.
Tak, kochani. Podczas tego całego szpitalnego horroru, potrafiłam czasami żartować.
Później przysnęłam. Maż rozmawiałam, ale nie pamiętam dzisiaj z kim. Słyszałam tylko, że przeszczep, musimy ją do jutra podnieść psychiczne, żeby operacja się udała.
Udawałam, że śpię. Chciałam jak najwięcej się dowiedzieć. Jaki przeszczep? Kiedy?
Gdzie? Po co? Dlaczego on wie, wszyscy wiedzą a ja nic nie wiem?
Wpadłam w szał. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. Leżałam na dole w salonie. Zaczęłam się dusić, nie mogłam złapać powietrza, łzy zalewały mi twarz. Zaczęłam wymiotować, szlochać, próbować coś mówić. Oni coś do mnie mówili. Podali leki. Zasnęłam.
…
Niedziela. Poranek. Mąż śpi na fotelu. Cisza. Ptaki śpiewają w ogrodzie. Chcę wstać, ale nie mam siły. Nie wiem jak on to robi, ale od razu się obudził i jest obok. Nie może mnie dotknąć, bo każdy dotyk powoduje ból. Głaszcze mnie po głowie, pyta się czy coś podać. Chcę pić. Tylko pić. Nie jestem głodna. Od wypadku prawie nic jem. Schudłam. Dużo schudłam. Na oko z 15 kg będzie. W domu cisza. Dzieci jeszcze śpią. Pomiędzy nami cisza. Wiemy co się za chwilę wydarzy. Do 13:00 mam wrócić do kliniki. To była tylko doba. 24 h w domu. Łącznie z przejazdem. Zaczynam płakać, prosić, gdybym mogła uklękła bym, żeby tylko tam nie wracać. Jak ja go proszę, błagałam, płaczę, próbuję wypowiadać kolejne słowa, żeby tylko mnie nie odwoził. Krzyczę, że już mnie nie kocha, że mnie chce, że chce mnie tam zostawić, tam w klinice. Chcę zostać w domu. Przecież nic mi nie jest. Nie zdaje sobie sprawy, jak krytyczny jest mój stan.
Krzykami, groźbą prosi żebym się pozbierała. Muszę wstać. Wsiąść do tego cholernego samochodu. I znowu te same pytania w głowie: Czy on mnie już nie kocha, że mnie tam odwozi? Czy już mnie nie chce?
Nie wiem gdzie są dzieci. Nie pamiętam kto był jeszcze w domu i kto z nimi został.
Pogoda jest cudowna. Czuję jak słońce przedziera się przez okno samochodu. Parzy mnie, rani w oczy. Proszę, żeby coś z tym zrobił. Stajemy na drodze. Zakłada pieluchy tetrowe na szyby, żeby słońce mnie nie raziło. Jedziemy. Cisza w samochodzie. Co chwile patrzy na mnie, próbuje dotykać, ale moja wściekłość jest tak wielka, że chyba się boi tego.
Dojeżdżamy do Gdańska. Zatrzymuje nas do rutynowej kontroli służba celna.
Wpadam w szał. Chcą zobaczyć czemu szyby w samochodzie są tak osłonięte.
Płaczę po cichu, żeby mnie nie usłyszeli. Mąż coś im mówi, pokazuje. Puszczają nas.
Wyję, wyję z bólu i z tej bezsilności. Jestem bezbronna jak małe dziecko.
Klinika, mój pokój. Łóżko nietknięte. Tak ja je zostawiliśmy wczoraj, tak wszystko wygląda. Zdążyłam się już oswoić z tym miejscem. Zaczynam czuć, że należy do mnie ten pokój. Trzy łóżka nadal puste. Mój stan psychiczny jest tak zły, że nikogo nie kładą do mojego pokoju. Chyba nawet podczas obchodów porannych, mocno zaznaczam, że chcę leżeć sama. Nie chcę nikogo obok, żadnej innej obecności.
…
Poniedziałek. Dzisiaj oficjalnie dowiaduję się o operacji. Przeszczep skóry na klatkę piersiową i szyje. Nie chcę tego słuchać. Nie chcę nic wiedzieć. Jestem okrutna. Nie chcę podpisać zgody na operację. Decyzję razem z lekarzem podejmuje mąż. Zamykam się jeszcze bardziej w sobie.
Nienawidzę wszystkich.
Dlaczego mi to robią? Dlaczego on mi to robi? Czy nie widzi, że ja się boję, że nie mam już siły. Chcę świętego spokoju. Dlaczego sama o sobie nie mogę decydować? Dlaczego inni o mnie decydują? Tak się boję, tak cholernie boję.
Czuje się taka samotna. Czuje się taka wypruta. Niech spierdalają wszyscy. Nie chcę was widzieć.
Wieczorem przychodzi anestezjolog żeby przeprowadzić wywiad. Ogląda gardło i czy dam radę otworzyć buzię. Nic z tego bełkotu lekarskiego nie rozumiem, a może przez wściekłość nic nie chcę rozumieć. Zadaję mnóstwo pytań, jak małe dziecko. Anestezjolog ze spokojem wszystko tłumaczy. Uspokaja mnie. Mówi, że podadzą na noc tabletkę, żebym zasnęła. Wywiad skończony. Płaczę, czuje się taka samotna. Dzwonię do domu. Pytam się czy mnie jeszcze kocha, czy będzie rano przed operacją, czy jak umrę to zaopiekuje się dziećmi. Płaczemy, choć on się stara nie da tego poznać po sobie.
Myślę, czy gdybym umarła to znajdzie sobie inną. Co z dziećmi? Czy da radę je sam wychować? Zastanawiam się czemu zakochał się we mnie. Podobno mężczyźni wybierają kobietę swojego życia na podobieństwo matki, a my się tak cholernie różnimy. A może jemu to się podobało, może go to podniecało że jestem tak cholernie inna. Zawsze twierdził, że najpierw zakochał się w moich oczach.
Znowu dzwonię, chcę tylko usłyszeć jego głos.