IV. Kobieta z bliznami | worldmaster.pl samotna bezbronna kobieta z bliznami
#

IV. Kobieta z bliznami

Mój stan psychiczny był tak zły, że doktor podjęła decyzję, żeby wypuścić mnie na jedną dobę do domu. W tym wszystkim był uknuty plan, pomiędzy lekarką a moim mężem.

Nie mogłam nic na siebie ubrać, więc ubrano mnie w dwa prześcieradła. Było mi obojętne jak wyglądam, w głowie miałam jedno – DOM.

Jak wyszłam na zewnątrz poczułam promienie słońca, zapach wiosny, śpiew ptaków i jedna myśl, jadę do domu.

Nagle doceniasz to wszystko, co miałaś wcześniej ale nie zauważałaś. Kiedy promienie słońca otuliły moją twarz, śpiew ptaków, hałas uliczny sprawił tyle radości. Poczułam, że wracam. Wracam do życia, wracam do wszystkich.

Kolejne złudzenie.

Podróż była koszmarna, nie mogłam usiedzieć w samochodzie, wszystko mnie bolało, oczy bolały od światła. Zasnęłam. Obudziłam się pod domem. Widziałam kolegę, przywiózł zaproszenie na ślub. Spuściłam głowę tak nisko jak tylko mogłam. Nie chciałam, żeby mnie zobaczył jak wyglądam.

Popołudniu przyjechała koleżanka, Dorota moja fryzjerka. Coś trzeba było zrobić z włosami. Sama nie dawno wzięła ślub i przywiozła zdjęcia. Rozmawiałyśmy o weselu i oglądałyśmy zdjęcia.

Z włosami za bardzo nie dało nic się zrobić, nadpalone, splątane trzeba było ściąć na jeżyka. Było mi obojętnie jaką będę miała fryzurę, najważniejsze doprowadzić się trzeba było do jakiegoś stanu, wyglądu. Po ostrzyżeniu, umyciu głowy okazało się że mam rude włosy. Przecież przed samym wypadkiem je farbowałam. Pomyślałam, nie jest źle. Chociaż głowa będzie jakoś się prezentować.

IV.KobietaZbliznami

Tak, kochani. Podczas tego całego szpitalnego horroru, potrafiłam czasami żartować.

Później przysnęłam. Maż rozmawiałam, ale nie pamiętam dzisiaj z kim. Słyszałam tylko, że przeszczep, musimy ją do jutra podnieść psychiczne, żeby operacja się udała.

Udawałam, że śpię. Chciałam jak najwięcej się dowiedzieć. Jaki przeszczep? Kiedy?

Gdzie? Po co? Dlaczego on wie, wszyscy wiedzą a ja nic nie wiem?

Wpadłam w szał. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. Leżałam na dole w salonie. Zaczęłam się dusić, nie mogłam złapać powietrza, łzy zalewały mi twarz. Zaczęłam wymiotować, szlochać, próbować coś mówić. Oni coś do mnie mówili. Podali leki. Zasnęłam.

Niedziela. Poranek. Mąż śpi na fotelu. Cisza. Ptaki śpiewają w ogrodzie. Chcę wstać, ale nie mam siły. Nie wiem jak on to robi, ale od razu się obudził i jest obok. Nie może mnie dotknąć, bo każdy dotyk powoduje ból. Głaszcze mnie po głowie, pyta się czy coś podać. Chcę pić. Tylko pić. Nie jestem głodna. Od wypadku prawie nic jem. Schudłam. Dużo schudłam. Na oko z 15 kg będzie. W domu cisza. Dzieci jeszcze śpią. Pomiędzy nami cisza. Wiemy co się za chwilę wydarzy. Do 13:00 mam wrócić do kliniki. To była tylko doba. 24 h w domu. Łącznie z przejazdem. Zaczynam płakać, prosić, gdybym mogła uklękła bym, żeby tylko tam nie wracać. Jak ja go proszę, błagałam, płaczę, próbuję wypowiadać kolejne słowa, żeby tylko mnie nie odwoził. Krzyczę, że już mnie nie kocha, że mnie chce, że chce mnie tam zostawić, tam w klinice. Chcę zostać w domu. Przecież nic mi nie jest. Nie zdaje sobie sprawy, jak krytyczny jest mój stan.

Krzykami, groźbą prosi żebym się pozbierała. Muszę wstać. Wsiąść do tego cholernego samochodu. I znowu te same pytania w głowie: Czy on mnie już nie kocha, że mnie tam odwozi? Czy już mnie nie chce?

Nie wiem gdzie są dzieci. Nie pamiętam kto był jeszcze w domu i kto z nimi został.

Pogoda jest cudowna. Czuję jak słońce przedziera się przez okno samochodu. Parzy mnie, rani w oczy. Proszę, żeby coś z tym zrobił. Stajemy na drodze. Zakłada pieluchy tetrowe na szyby, żeby słońce mnie nie raziło. Jedziemy. Cisza w samochodzie. Co chwile patrzy na mnie, próbuje dotykać, ale moja wściekłość jest tak wielka, że chyba się boi tego.

Dojeżdżamy do Gdańska. Zatrzymuje nas do rutynowej kontroli służba celna.

Wpadam w szał. Chcą zobaczyć czemu szyby w samochodzie są tak osłonięte.

Płaczę po cichu, żeby mnie nie usłyszeli. Mąż coś im mówi, pokazuje. Puszczają nas.

Wyję, wyję z bólu i z tej bezsilności. Jestem bezbronna jak małe dziecko.

Klinika, mój pokój. Łóżko nietknięte. Tak ja je zostawiliśmy wczoraj, tak wszystko wygląda. Zdążyłam się już oswoić z tym miejscem. Zaczynam czuć, że należy do mnie ten pokój. Trzy łóżka nadal puste. Mój stan psychiczny jest tak zły, że nikogo nie kładą do mojego pokoju. Chyba nawet podczas obchodów porannych, mocno zaznaczam, że chcę leżeć sama. Nie chcę nikogo obok, żadnej innej obecności.

Poniedziałek. Dzisiaj oficjalnie dowiaduję się o operacji. Przeszczep skóry na klatkę piersiową i szyje. Nie chcę tego słuchać. Nie chcę nic wiedzieć. Jestem okrutna. Nie chcę podpisać zgody na operację. Decyzję razem z lekarzem podejmuje mąż. Zamykam się jeszcze bardziej w sobie.

Nienawidzę wszystkich.

Dlaczego mi to robią? Dlaczego on mi to robi? Czy nie widzi, że ja się boję, że nie mam już siły. Chcę świętego spokoju. Dlaczego sama o sobie nie mogę decydować? Dlaczego inni o mnie decydują? Tak się boję, tak cholernie boję.

Czuje się taka samotna. Czuje się taka wypruta. Niech spierdalają wszyscy. Nie chcę was widzieć.

Wieczorem przychodzi anestezjolog żeby przeprowadzić wywiad. Ogląda gardło i czy dam radę otworzyć buzię. Nic z tego bełkotu lekarskiego nie rozumiem, a może przez wściekłość nic nie chcę rozumieć. Zadaję mnóstwo pytań, jak małe dziecko. Anestezjolog ze spokojem wszystko tłumaczy. Uspokaja mnie. Mówi, że podadzą na noc tabletkę, żebym zasnęła. Wywiad skończony. Płaczę, czuje się taka samotna. Dzwonię do domu. Pytam się czy mnie jeszcze kocha, czy będzie rano przed operacją, czy jak umrę to zaopiekuje się dziećmi. Płaczemy, choć on się stara nie da tego poznać po sobie.

Myślę, czy gdybym umarła to znajdzie sobie inną. Co z dziećmi? Czy da radę je sam wychować? Zastanawiam się czemu zakochał się we mnie. Podobno mężczyźni wybierają kobietę swojego życia na podobieństwo matki, a my się tak cholernie różnimy. A może jemu to się podobało, może go to podniecało że jestem tak cholernie inna. Zawsze twierdził, że najpierw zakochał się w moich oczach.

Znowu dzwonię, chcę tylko usłyszeć jego głos.

I. Kobieta z bliznami

II. Kobieta z bliznami

III. Kobieta z bliznami

II. Kobieta z bliznami

Pewnego ranka obudziłam się i zobaczyłam męża. Miał łzy w oczach. Jak zdarzył się wypadek był w tym czasie za granicą. Nie wiedziałam czemu jest taki wystraszony, nic do mnie nie docierało. Uśmiechnęłam się do niego i powiedziałam, że nic mi nie jest, że chcę do domu. Przepraszałam go za to, co się wydarzyło, że nie chciałam. Do dzisiaj tego nie rozumiem, czemu go przepraszałam. Powiedział, że wyglądam jak chomik. Zaczęłam się śmiać.

kobieta z bliznamiDalej prawie nie chodziłam, więc nie wiedziałam jak wyglądam.Przez pierwsze dni dostawałam histerii. Nie chciałam jeść. Całymi dniami leżałam i płakałam. Mąż opiekował się mną na tyle ile mógł. Mył, prosił żebym jadła, żebym się nie poddawała, prosił o kolejne dawki morfiny. Pierwsze dni były przeplatane na zmianach opatrunków, moich napadów krzyku, płaczu i zasypianiu. Czasami nawet przez sen krzyczałam i płakałam. Mąż przyjeżdżał codziennie, żebym tylko czuła, że jest obok. Lekarze czekali aż narodzi się nowy naskórek, ale nic się nie działo. Codzienne zmiany opatrunków były tak bolesne, że nie wytrzymywałam z bólu, każde w kłucie igłą powodowało, że żyły pękały. Doszło do tego, że na widok igły dostawałam takiej histerii, że nie można było mnie uspokoić.

To była istna walka emocjonalna, słowna i wzrokowa, pielęgniarek i moja. Nie wiem jak to się stało, ale podjęto decyzję, że będą mnie usypiać do zmian opatrunków. Wtedy podjęto też decyzję, żeby założyć centralne wkłucie, w ten sposób będzie można pobierać krew do badania ale także podawać leki. Przez te kilka dni w klinice tak siadłam psychicznie, że sprowadzono do mnie lekarza psychiatrę. Przyszła jakaś młoda dziewczyna, prawie ze mną zdania nie zamieniła i wyszła. Przepisała jakieś prochy i tyle. Do tego wszystkiego jeszcze doszło jąkanie, wywołane pewnie całym tym przeżyciem.

W międzyczasie była Wielkanoc, którą z rodziną spędziliśmy w moim pokoju szpitalnym. A miało być tak pięknie. To miały być pierwsze święta wielkanocne w nowym domu. Śniadanie wielkanocne w salonie, dzieci buszujące w ogrodzie w poszukiwaniu króliczka, dużo śmiechu i wspólnie spędzonego czasu. A było łóżko szpitalne, nieklejące się rozmowy i smutek. Nawet dzieci się nie cieszyły, że króliczek przyniósł wymarzone prezenty. W tym dniu dzieci pierwszy raz przyjechały do kliniki i pierwszy raz mnie zobaczyły jak wyglądam. Synek od razu garnął się do mnie, a córka już starsza więcej rozumiała, przyglądała tylko mi się. Taka była Wielkanoc, taka nie wymarzona, taka niecodzienna, jakby nieprawdziwa.

Chodzę okryta prześcieradłem, bo szlafrok jest zbyt ciężki. Drażni moją skórę, ale jaką skórę, przecież jej nie ma. Przecież nie ma ciała. Ja pierdolę, jeszcze nic do mnie nie dochodzi, ale żyję w takiej niepewności od kilku dni, że psychicznie nie daję rady.

Do tej pory widziałam skrawki swojego ciała. Brzydzę się tym co widzę, jest ohydne, nie jest moje. Gdzie jest moje ciało! Chcę krzyczeć, ale nie mogę. Poprzez dotyk czuję tylko tłustą twarz. Każą ją ciągle smarować wazeliną. Nie czuję ust, prawe ucho boli. Nawet nie wiem, że kawałek się spalił. Dłonie mam dalej w opatrunkach. Nie mogę się ubrać. Nie mogę nic. Nawet nie wiem jaki dzień tygodnia. Mam wielką pustkę w głowie. Nie pamiętam niektórych słów, wyrażeń, nie umiem nazwać rzeczy. Czy oszalałam? Co się ze mną dzieje? Dlaczego wszystko konsultują z moim mężem, a mi mówią mi tylko szczątki? Łzy płyną i ta niepewność. Dlaczego przeżyłam? Czemu się nie spaliłam? Po co mnie ratowali? Te pytania będą później powracać z podwójną mocną i nabierać innych kolorów. Czarnych kolorów.

Unikam na wprost ściany z lustrem. Boję zobaczyć się, bo nie wiem jak wyglądam. Lustro kusi, ciekawość jeszcze większa. I tak kilka godzin mija i ta niepewność. Podchodzę, niby próbuję się umyć a jednocześnie chcę spojrzeć w lustro. I stoję, wryta, widzę odbicie ale nie wiem kto to. Wielkie oczy, brak rzęs, usta nienaturalne, twarz jakby bez skóry, nadpalone brwi i spalone, splątane włosy. Włosy, gdzie są moje piękne długie loki, nawet nie wiem jaki kolor w tej chwili mają, nierozczesane, jeden wielki splot, nieład. Patrzę i nie wierze, to nie ja. Nogi się pode mną uginają, łzy cisną się do oczu, nie mam siły krzyczeć i jedna myśl „kim jest ta kobieta po drugie stronie lustra?”. Dalej nie wiem jak wyglądam, bo całe ciało mam w opatrunkach.

Boże, dlaczego ja, za co?

Nagle zdałam sobie sprawę, że od kilku dni wszyscy mnie widzieli, oglądali, nawet mój facet. Zaczęłam czuć obrzydzenie do samej siebie i zastanawiać się, jak może mnie on oglądać, dotykać, myć, karmić mój mężczyzna skoro wyglądam z jak najgorszego horroru. Wtedy pierwszy raz zaczęłam świadomie zadawać sobie pytanie, „dlaczego, dlaczego ja? co takiego zrobiłam w życiu, że teraz tak muszę cierpieć”.

Wracam do łóżka. Leżę nieruchomo. Chcę umrzeć. Zasypiam.

Za dużo z tamtego czasu nie pamiętam, mam jakieś przebłyski. Pewnie zapamiętałam te sytuacje, które najbardziej wywarły na mnie jakieś emocje psychiczne.

Spoglądam w dół przez okno, leżę na drugim piętrze starego budynku. Do południa słońce przedziera się przez rolety. Na dole widzę chodzące koty, jest ich dużo. Po drugiej stronie widzę jak pakują narzędzia do operacji. Mój codzienny wieczorny widok, jak zostaję już sama. Wtedy płaczę, nie umiem znieść tej rozłąki, nie mam do kogo się odezwać, nie ma mnie kto pogłaskać, dotknąć. Nie ma mojego mężczyzny.

Mówią na oddziale, że jestem rozpieszczona przez męża, jak księżniczka. Zaczynam wszystkich ustawiać, a może oni dla świętego spokoju czasem sami się poddają, żeby tylko nie słuchać tych moich wyzwisk, krzyków i nieustającego płaczu.

Księżniczka, chyba piekła.

cdn…

I. Kobieta z bliznami

III. Kobieta z bliznami 

I. Kobieta z bliznami

Pamiętam wszystko jak przez mgłę, czasami tak wyraźnie, że aż bardzo boli.

Zapisując kolejne kartki, otwieram to wszystko co przeżyłam. Czasami łza zakręci się w oku. Zastanawiam się, skąd wtedy miałam na to tyle siły. Jak bardzo chciałam nie żyć, a jednocześnie chciałam żyć. Przecież wtedy cały świat runął. Boże, przecież wtedy nie miałam ciała, byłam nikim. Byłam jedną skwarką i myślałam, że na świecie już nie ma brzydszej osoby od ciebie. Nawet nie przypominałam człowieka, a co dopiero kobiety.

kobieta z bliznami

Chciałam tylko podrzucić do kominka i wrócić do sypialni do łóżka i spokojnie obejrzeć serial. Wieczorem razem z dziećmi leżałam w wielkim łóżku, w sypialni oglądaliśmy coś tam w tv i rozmawialiśmy. Mieszkaliśmy od niespełna roku w nowym domu. Wszystko jeszcze pachniało nowością, wiele rzeczy było do wykończenia, ale dla nas najważniejsze było, że mamy dom z ogrodem, nasz azyl na ziemi. Rano pod dom podchodziły sarny, zające, bażanty i popijając herbatę podziwialiśmy naturę.

Chciałam tylko podrzucić drewno do kominka, nic więcej.

Nie pamiętam co się stało, nawet nie wiedziałam, że się palę. Słyszałam tylko jakby w oddali jak córka woła „mamo palisz się”. Pobiegłam do łazienki, zaczęłam oblewać się wodą. Byłam sama z dziećmi w domu i nie byłam do końca świadoma co się wydarzyło. Córka zadzwoniła po sąsiadów. Wezwali karetkę. Krzyczałam po co, przecież nic mi nie jest. Nawet mnie nie bolało. Na dole w domu nie było lustra, więc nawet nie wiedziałam jak wyglądam. Prosiłam, żeby pomogli mi się ubrać, posprzątać w salonie i pójdę spać. Wezwali kartkę i byłam na nich wściekła, przecież mnie nic nie bolało. Kiedy usłyszałam sygnał karetki, myślałam że szlak mnie trafi. Poczułam taki ból, którego nie da opisać się.

Nagle zaczęłam dochodzić do siebie, a raczej moje trzeźwe myślenie. Zauważyłam, że z prawej dłoni zwisa mi skóra, że całą koszulkę mam spaloną, do tego z bólu posikałam się w wannie. Krzyczałam, tak bardzo bolało. Lekarz z ratownikiem medycznym jak mnie zobaczyli, zaczęli szybko działać. Próbowano założyć mi wenflon, ale żyły pękały. Przez łzy, szloch, krzyk prosiłam żeby mi coś dali, bo już nie mogę. Z pokoju słyszałam jak synek płacze, córka rozmawiała z tatą.

Ratownik z lekarzem po podaniu morfiny wyjęli mnie z wanny i położyli na łóżko, przykryli folia termiczną, przypięli pasami i wsadzono mnie do karetki. Za karetką do szpitala przyjechał sąsiad. W szpitalu na SOR nie wiedzieli co ze mną zrobić. Pielęgniarki zastanawiały się czym mi twarz posmarować. Doszło do mnie, że nie wiedzą jak udzielić pomocy. Zaczęłam krzyczeć do sąsiada, żeby zadzwonił po znajomego, jest lekarzem. Jak tylko przyjechał, wszystko potoczyło się inaczej. Nie mając świadomości jak do końca wyglądam, prosiłam żeby nigdzie daleko mnie nie wysyłali. Po kilku telefonach, padło hasło Gdańsk. Nie pamiętam za dobrze samej podróży. Byłam zmęczona, na środkach przeciwbólowych (chociaż lekki ból czułam), byłam senna.

Ratownik medyczny całą drogę ze mną rozmawiałam, żebym nie zasnęła. A ja chciałam więcej morfiny i chciałam zasnąć. Dojechaliśmy do Gdańska, Uniwersytetu Medycznego. Czekała już na mnie pani doktor z personelem. Musiałam wyglądać strasznie, bo ludzie na korytarzu mieli dziwny wyraz twarzy, a widzieli tylko moją twarz. Tak naprawdę było mi wszystko obojętne, byłam tak zmęczona.

A to dopiero był początek koszmaru.

Przełożono mnie w pokoju przyjęć na łóżko. Dostałam drgawek, było mi tak zimno i tak bolało, że nie miałam siły płakać, tylko krzyczałam. Wszystkie emocje mieszały się. Nie wiedziałam co w domu, co z dziećmi. Pamiętałam ciągły płacz synka i „gdzie zabieracie moją mamę”. Nie wiedziałam, co ze mną się dzieje. Na prawej dłoni na palcu miałam obrączkę, nie zdjęli mi jej lekarze w moim szpitalu. Palec strasznie spuchł, ale pani doktor tak się zaparła żeby ratować palec, że sama przecięła tą cholerną obrączkę (a była gruba). Już wtedy powinnam zdać sobie sprawę, że to silna kobieta (psychicznie i fizycznie) i że będzie walczyć o mnie do końca. Zaczęła mnie oglądać, oczyszczać skórę, nakładać opatrunki. Nie mogła jeszcze za dużo podać morfiny bo musiała dokładnie ocenić stan mojego zdrowia. Jeszcze chyba nigdy tak w życiu nie prosiłam nikogo o nic, jak o coś przeciwbólowego.

Spędziłam tam chyba około dwóch godzin, tyle ludzi się przeplatało, każdy coś chciał, każdy lekarz z innej specjalności sprawdzał moje ciało. Wtedy nawet do końca nie zdawałam sobie sprawy, że jestem naga. Między czasie przewieziono mnie jeszcze na prześwietlenie klatki piersiowej. Po tym wszystkim trafiłam na oddział Klinika Chirurgii Plastycznej i Oparzeniowej. Położono mnie w sali, gdzie stały cztery łóżka. Trzy były zajęte przez mężczyzn. Przeniesiono mnie na łóżko koło okna, ogrodzili od reszty parawanem i powiedziano, że rano już będę sama w sali. Chyba mi coś dali, bo szybko zasnęłam.

Rano gdy się obudziłam, rzeczywiście wszystkie trzy łóżka były puste. Nie wiedziałam która jest godzina, ale na korytarzu już było głośno. Po chwili weszli lekarze do sali, trwał obchód. Musiałam wyglądać nieciekawie, bo wszyscy się na mnie dziwnie patrzyli. Ja ich zresztą też ledwo widziałam, bo miałam całą twarz spuchniętą i ledwo co mogłam otworzyć oczy. Dłonie miałam w opatrunkach, przykryta lekkim prześcieradłem, na morfinie, dalej nie wiedziałam co się ze mną dzieje.

nie mogłam jeść, pić, nie mogłam nic..

Między czasie rozmawiałam z babcią, a raczej próbowałam ją w tym wszystkim uspokoić, że aż tak źle nie jest.

Później pustka, nic nie pamiętam co się ze mną działo.

cdn…

II. Kobieta z bliznami

 

III. Kobieta z bliznami

Odwiedziny pewnej osoby (nie mogę napisać jakiej) nie należały do najmilszych. Nie, nie chcę wyjść teraz na wredną. To są moje wspomnienia, to co zapamiętałam. Ta kobieta przyjechała razem z moim mężem, który nie widział świata poza mną. Byłam dla niego wszystkim, jego księżniczką, jego kobietą. Tamta osoba musiała mnie zobaczyć, zobaczyć jak wyglądam cała. Była taka ciekawa. Nawet się nie zapytała, czy może, czy może podnieść prześcieradło i zobaczyć jak wyglądam. Po prostu musiała, taka dziecinna ciekawość. Czułam się taka bezbronna, jak małe dziecko. Nic nie mogłam zrobić, nie mogłam się bronić, nic, nic, nic… Łzy cisnęły mi się do oczu. Chciałam, żeby jak najszybciej wyszła z tego pokoju i więcej nie weszła.

Podczas długiego leczenia klinicznego, ta kobieta uważała, że muszę pokazywać jak wygląda moje ciało. Całe szczęście, że umiałam już wtedy się bronić. Słownie, ale umiałam. Wieczorem jak odjeżdżali, powiedziałam mężowi co zrobiła, że nie chcę, żeby to znowu się powtórzyło. Nie chcę, aby poza nim ktokolwiek mnie oglądał.

Dzisiaj się zastanawiam, dlaczego to zrobiła?

Moja babcia jak pierwszy raz przyjechała do mnie, nie była ciekawa jak wyglądam, tylko cieszyła się, że żyję. Nie ważne było dla niej jak wyglądam, bo to w tej chwili nie było najważniejsze.

Leczenie nie szło do przodu. Naskórek się nie naradzał. Podjęto decyzję, że poddadzą mnie dermabrazji mechanicznej. Zabieg wykonuje się w znieczuleniu ogólnym, jest to mechaniczne ścieranie naskórka. Po wybudzeniu chyba trzy dni chodziłam w opatrunkach. Trzy dni spokoju. Nikt mnie nie dotykał, nie zmieniał opatrunków, pod dostatkiem morfiny, mąż obok. Zrobiło się błogo, bo w końcu ból był mniejszy.

kobieta z bliznami jolanta golianek III. kobieta z bliznami naga granica bólu

newsweek.pl

Powinnam mieć wtedy przeczucie, że to cisza przed burzą. Burzą stulecia, której nie zapomnę do końca życia.

To była sobota, tego dnia mąż nie mógł przyjechać, a ja sama powiedziałam, że dam sobie radę. Chciałam, żeby odpoczął bo od kilkunastu dni, dzień w dzień przejeżdżał 200 km.

Zaprowadzono mnie do łazienki, kazali się rozebrać, napuścili wody do wanny. Kazali mi tak długo leżeć, aż opatrunki się zamoczą. Zostałam sama. Woda była ciepła, ale ja cała się trzęsłam. Byłam wystraszona. Nie wiedziałam, co mnie czeka i jaki dramat za chwilę przeżyję. Nie wiem jak długo leżałam, ale w końcu wcisnęłam guzik i zjawił się personel medyczny. Opatrunki nie zamoczyły się, tak jak powinny. Zaczęto je ze mnie zrywać z żywcem. Jakby człowieka ze skóry obdzierali.

Niewiarygodne

Pewnie czytasz i nie wierzysz, że można to wszystko wytrzymać. Okazuje się, że można. Nie znamy do końca naszych możliwości, naszego ciała, nawet nie przypuszczamy ile mamy siły i jakie pokłady chęci do życia, że organizm w chwili zagrożenia, jest wstanie to wszystko wytrzymać.

Dwie pielęgniarki i lekarka. Bez żadnego znieczulenia. Stałam tak między nimi, a jedna za drugą zrywały: z klatki piersiowej i szyi. Krew się lała, ja tak krzyczałam, że na parterze było mnie słychać. Nie płakałam, ani jedna łza mi nie popłynęła. Zachowywałam się jak nienormalny człowiek, jakbym znajdowała się w dziwnym stanie psychicznym. Ja się śmiałam i krzyczałam i patrzyłam na to wszystko. Nie wiem jak one to wytrzymały, ale chyba nie było im do śmiechu i zdały sobie sprawę, co się dzieje.

Nawet mi nie przeszkadzało, że stoję tam między nimi naga. Calutka naga. Jakbym czuła, że jestem gdzie indziej i że to nie moje ciało. Jakbym wyszła na chwilę z ciała i obserwowała to wszystko z boku.

Później mężowi przekazano, że to był błąd i że faktycznie można było mnie uśpić. Wytarto mnie z krwi, nałożono opatrunki. Ja jak w jakimś amoku krzyczałam „zostawcie mnie”. Pozwolono mi wrócić do sali. Nikt mnie nie odprowadził, nikt nie trzymał za rękę. Szłam sama, krok po kroku kurczowo podtrzymując się ściany. Musiałam przejść długi korytarz, po drodze mijając wszystkie sale z pacjentami. I nagle zderzenie. Ten wzrok innych, współczujący. Nie wytrzymałam, łzy popłynęły mi teraz same. Krok za krokiem, dłonią podtrzymywałam się ściany i myślałam, żeby tylko nie upaść, bo podnieść już się nie dam rady. Jest, jest moja sala, moje łóżko, moje okno. Nie chcę żyć, już więcej nie dam rady. Jedna myśl, wejść na parapet i skoczyć. Jest wysoko, na dole beton, na pewno nie przeżyję. Chcę skoczyć. Mam dosyć. Kurwa, nie mam siły. Łzy lecą, nie wiem co się dzieje…

Ile jeszcze?

Nie wiem, jak znalazłam się w łóżku i jak długo spałam. Ból jest mniejszy, ale dokucza. Dostaję większe dawki morfiny. Jest ciemno. Dostałam gorączki. Podają pyralginę i odjeżdżam. Jeszcze zdążyłam powiedzieć, że nic nie widzę, że coś jest nie tak. Ciemno. Widzę ciemność i słyszę tylko jakieś głosy.

Widzę jasność, piękną polanę, zielono jest, jakaś góra i budynek. Jest pięknie. Jak w bajce. Przed budynkiem widzę brata, ale przecież on nie żyje. Gdzie ja jestem? Czy umarłam? Macha do mnie, każe wracać. To nie twój czas, masz dzieci, musisz wrócić. Tam jest tak pięknie, chcę zostać i ta jasność. Czuję się bezpiecznie. Nic nie boli i mam swoje piękne ciało. To chyba niebo.

Słyszę głosy, krzyki, kroki, ktoś świeci mi w oczy. Wróciłam, jestem. Okazało się, że jestem uczulona na pyralginę.

Ile jeszcze muszę wytrzymać, ile jeszcze muszę znieść? Gdzie jest granica bólu, wytrzymałości? Czy człowiek jest wstanie, aż tyle znieść?

I. Kobieta z bliznami

II. Kobieta z bliznami

IV. Kobieta z bliznami

 

Planowanie i wyznaczanie celów jest czynnością nieodzowną. Niestety często źle wszystko rozumiemy. W efekcie tworzymy sobie życie, które wygląda jak piekło. Szczęście gdzieś się ulatnia, a my zamiast cieszyć się z możliwości spełniania marzeń, dostrzegamy wyłącznie same trudności.  Kilkukrotnie z naciskiem podkreślałem fakt, iż osoby, które potrafią odpowiednio programować swój dzień, tydzień, a w konsekwencji życie, są zdecydowanie predysponowani do osiągnięcia swoich sukcesów i zrealizowania wytyczonych marzeń. Tym więc tekstem rozwinę ten temat jeszcze głębiej i postaram się przekonać Was, że planowanie jest świetne, ale nie warto poświęcać mu więcej uwagi, niż to jest konieczne. O wiele lepsze jest skupienie się na tym, co ma swoje miejsce tu i teraz.


Życie jest zjawiskiem z jednej strony niesamowicie złożonym, ale z drugiej równie prostym. Tak naprawdę wszyscy dążymy do tego, aby być szczęśliwymi i spełnionymi. Wszystkie pozostałe wartości, zostają gdzieś z tyłu, co nie oznacza, że są one mniej ważne. Jednak to właśnie dążenie do szczęścia jest rzeczą, która nastręcza nam pewne trudności. Mogłoby się wydawać, że nie ma prostszego zadania do wykonania niż uszczęśliwianie siebie, czyli osoby, którą zna się najlepiej. Myślę, że to właśnie poznanie siebie w tak dużym stopniu prowadzi do tego, że ciężko jest nam osiągnąć ten radosny stan i zachować go do końca życia.

Zagłębienie się w istotę tego uczucia, jego pojmowania oraz drogi, jak i przeszkód na niej występującej, mogłoby pochłonąć niejednego z nas. Jak wszystko, co nas dotyczy, jest to pasjonujące zjawisko, którego odpowiednie zaobserwowanie, może dać nam wiele satysfakcji i odpowiedzi na nurtujące pytania. Do czego gorąco zachęcam wszystkich, aby to uczynili we własnym zakresie, w domowym zaciszu podczas, chociażby medytacji lub spaceru!

Co daje odpowiednie wyznaczanie celów?

Programowanie swojego życia i jego poszczególnych etapów, pozwala nam mieć jasny wgląd w to, czego pragniemy i to do czego dążymy. Wprowadza to w nasze życie niejako pewne zhierarchizowanie wykonywanych czynności i idealnie pokazuje nasze priorytety, którymi powinniśmy się zawsze kierować. Ułatwia nam to nie tylko działanie, które dzięki temu okazuje się jaśniejsze (ale nie prostsze, bo stopień jego trudności nie zmienia się), ale także oszczędza nam to niepotrzebnych frustracji i złości, wynikających z parania się nieprzybliżającymi nas do celu zajęciami.

planowanie

W tym momencie chcę oświadczyć, że nie jestem przeciwnikiem planowania. Idąc o krok dalej, mogę z dwustuprocentową pewnością rzec, że jestem ogromnym zwolennikiem wyznaczania sobie zadań oraz celów, do których uparcie powinniśmy dążyć. W tym czynniku upatruję szansy dla wielu osób, które albo nie wiedzą, od czego powinny zacząć swoje działania, albo czują się sfrustrowane, bo ich wielkie marzenie się do nich nie przybliża. Zresztą… Nie jestem w tym stanowisku odosobniony.

„Mistrzowski plan działania to umowa między osobą, którą jesteś dzisiaj (mając powyżej uszu ciągłych problemów i porażek), a osobą, którą chcesz się stać (zdrową, bogatą, szczęśliwą i mądrą wersją ciebie).” – Micheal Masterson, „Obietnica Sukcesu”

Jak wskazuje autor powyższych słów w swojej książce, plan również może być zły, dlatego tak ważne jest, aby był on odpowiedni i w pełni do nas dopasowany. Myślę, że to właśnie planowanie do pewnego stopnia pozwoliło osiągnąć status tych, którzy są dziś podziwiani na całym świecie. Oczywiście, że na nic zda się nawet najlepsze planowanie bez odpowiedniego działania (natychmiastowego!), ale stworzenie listy zadań i określenie swoich celów, to ten pierwszy krok ku nowej przygodzie. A nie da się ukryć, że to często te pierwsze metry są tymi najtrudniejszymi…

Jednak plany też mają swoje mroczne strony, które wynikają z niewłaściwego zachowania ich właścicieli.

Zauważyłem z autopsji, że wcale nie tak trudno jest, dać się pochłonąć swojej liście marzeń. Te kilka zdań kuszą nas niesamowicie i z łatwością przyciągają nas do siebie. Snujemy wtedy wizje, zatapiamy się w nich coraz bardziej, nasze myśli gdzieś nieustannie błądzą i pomimo tego, że możemy ciężko na sukces pracować, to czujemy, że coś nam nieustannie umyka.

Tym czymś jest życie.

„Carpe Diem” – Horacy

Jak to możliwe, że prawdę, do której tak często nie potrafimy się stosować, odkryto przed tysiącami lat? – Chwytaj dzień – powiedział Horacy i to nie tylko jedno z najpopularniejszych powiedzeń, ale także jedno z najmądrzejszych. Wydawać się może, że nijak ma się ono do naszych dzisiejszych rozważań w ten dzień. Jednak zastanówmy się nad tym troszkę dłużej.

Cele, do których dążymy to najlepsze, co może nas spotkać. Jednak warto sobie uświadomić, że nie można w nich trwać cały czas. Nie chodzi tu o marnowanie czasu lub nierealizowanie zadań. Mam na myśli fakt, niebycia obecnym w danej chwili, snucia wizji na temat „jutra” i „tego, co będzie”, a tym samym – zalewania się wiecznymi problemami i przeszkodami, których nawet nie ujrzeliśmy na oczy. Wszystko dlatego, że znajdują się one tylko w naszej głowie. To jedna z charakterystycznych cech ludzi – nawet tych, którzy nigdy nic w swoim życiu świadomie nie planowali. Sami wymyślamy sobie ewentualne trudności, które nie ujrzały jeszcze światła dziennego. W efekcie boimy się, frustrujemy i po upływie określonego czasu – poddajemy się z kuriozalnego powodu, wynikającego z naszego nieszczęścia i chęci jego odzyskania.

Tak naprawdę szczęście możemy mieć tu i teraz. Możemy także uniknąć (do pewnego stopnia) zniechęcenia, frustracji oraz strachu. Wystarczy przestać skupiać się na tym, co będzie i jak będzie wyglądał nasz cel za miesiąc, dwa lub trzy. Zamiast tego trzeba skupić się na tym, jak wygląda on dziś. W czasie, w którym mamy ogromne szczęście żyć.

Planowanie, a snucie wizji.

Bardzo często nasze cele wydają nam się nierealne do zrealizowania tylko dlatego, że zbyt mocno się nad nimi skupiamy. Wizualizujemy w głowie drogę do ich osiągnięcia, która przedstawia się w samych czarnych barwach. W rzeczywistości nigdy nic takiego nie będzie miało miejsca, ale My i tak boimy się, frustrujemy i przestajemy w siebie wierzyć, co kończy się zwyczajnym odpuszczeniem i niezrealizowanymi marzeniami. Nie twierdzę, że nie możemy skupiać się na zadaniach, które nas czekają!

wyznaczanie celów

Być może nie jestem przykładem, z którego chcecie i macie ochotę czerpać wzorce, ale możecie mi zaufać, że nie ma dnia, abym nie przejrzał swoich list, na których znajdują się moje cele dzienne, tygodniowe, roczne oraz pięcio lub siedmioletnie. To nie jest obsesja, ale zwyczajne przypominanie sobie, że to, co robię, powinno prowadzić mnie do tego, co sobie sam świadomie wyznaczyłem.

Pamiętajmy jednak o jednej rzeczy, o której mi także zdarzało się zapominać w przeszłości. Kontroluj swoje zadania, cele czy marzenia, ale nie snuj wiecznych wizji na ich temat. Nie zastanawiaj się, co będzie jutro, za tydzień czy za rok. Czy nadal będzie tak miło i przyjemnie, czy może źle i potwornie? I choć powiedzenie, że nie powinno Cię to interesować, nie jest do końca jasne, to jednak nie powinna być to rzecz, do której powinieneś przykładać całą swoją uwagę. Lubię mówić, że powinniśmy uczyć się na przeszłości, pamiętać o przyszłości, ale żyć przede wszystkim w teraźniejszości. Myślę, że to jest bardzo zdrowe podejście nie tylko w kwestii planowania, ale także całego życia.

Skup się na celu, a nie na wymyślonych trudnościach.

Posługując się przykładem z własnego życia, chcę Wam to lepiej zobrazować. Mam za sobą dość bujną przeszłość dietetyczną, z której nie jestem dumny i zadowolony, ale która wiele mnie nauczyła. Niestety jej skutki odczuwam do dziś. W związku z tym wiele moich działań mających na celu kształtowanie sylwetki było i jest utrudnionych. Niemniej jednak kilkanaście tygodni temu, zacząłem wpadać w sidła nieodpowiedniego stosunku do wyznaczonych celów. Swój odległy sylwetkowy cel, zacząłem traktować w kategoriach nieustannej katorgi, wiecznej męki i innych, wyimaginowanych przeze mnie trudności.

Snułem wizje, w których zastanawiałem się, co będzie za tydzień, dwa lub za miesiąc i jak to wszystko będzie wyglądać. W rezultacie zalewania swoich myśli takimi idiotyzmami, doszedłem do punktu, w którym zdrowe nawyki żywieniowe, stawały się dla mnie śmiesznym żartem po średnio kilku dniach. Można tylko sobie wyobrazić mój poziom frustracji i zwykłego smutku. Jednak potem coś się we mnie przestawiło. I nie myślcie sobie, że wyglądało to jak pstryknięcie palcami, bo zdradzając Wam ciekawą tajemnicę, chcę Wam powiedzieć, że jeśli ktoś twierdzi, że zmienił się diametralnie „od razu” i „w mgnieniu oka”, to jest zwyczajnym kłamcą.

Zacząłem uświadamiać sobie (i nadal to robię), że tak naprawdę to, co nie nazywa się „dziś”, nie powinno interesować mnie bardziej od tego, co jest teraz. „Wczoraj” i „Jutro” podczas planowania i całego życia, zawsze powinno stać za plecami „Dziś”. W rezultacie, od kilku tygodni z powodzeniem stosuję swój plan żywieniowy oraz treningowy, który prowadzi mnie do spełniania moich celów. Zadań, które sobie codziennie przypominam. Marzeń, które sobie sam wyznaczyłem, ale które nie pochłaniają mnie tak bardzo, bo nadal pamiętam o dniu dzisiejszym.

Hemingway wie, co pisał!

Hemingway

Źródło: www.time.com

„Każdy dzień jest nowym dniem” – Ernest Hemingway, „Stary człowiek i morze”.

Powyższe słowa mawiał Santiago z kultowego hitu Hemingwaya. Starzec – bohater tego opowiadania, był naprawdę pechowym rybakiem, ale mimo to, każdego dnia wypływał na połów z nadzieją, że zrobi to, co chciał osiągnąć. Interesowało go tylko „dziś”. Ten jeden, jedyny połów, tego konkretnego dnia.

Myślę, że tak samo my wszyscy powinniśmy traktować drogę do marzeń, którą świadomie wyznaczyliśmy. Każdy kolejny poranek to nowy dzień. Oznacza to nowe życie, nowe dwadzieścia cztery godziny prowadzące do realizacji celów. Wczoraj to przeszłość. Jutrzejszy to przyszłość. Liczy się tylko to, co jest tu i teraz. To jest teraźniejszość, w której powinniśmy wystarczająco ciężko pracować, aby móc na zakończenie dnia z czystym sercem rzec, że znajdujemy się o jeden dzień bliżej realizacji marzeń. To tylko jeden dzień, który w obliczu tygodni, miesięcy i lat, oznacza zupełnie nowe, lepsze życie.

Liczy się tylko aktualna chwila.

Świadome i właściwe planowanie jest rzeczą, o którą powinien zadbać każdy, kto tylko aspiruje do miana spełnionego człowieka sukcesu. Nie jest tajemnicą, że ta czynność stanowi często punkt wyjścia dla wszelkich zjawisk, które pojawią się w przyszłości, a które będą stanowiły podwaliny pod zrealizowane marzenia. Jednak nawet wyznaczanie celów nastręcza nam pewne trudności, które sami sobie tworzymy. Zupełnie niepotrzebnie zadręczamy się wyimaginowanymi problemami. Skupiamy się na tym, co znajduje się tylko w naszej głowie o lata świetlne od rzeczywistości, zamiast przyłożyć całą swoją uwagę do tego, co dzieje się w chwili obecnej. W efekcie poddajemy się, osnuci lepkimi od strachu mackami przyszłości, która zazwyczaj układa się zupełnie inaczej, niż się tego spodziewaliśmy.

szczęście

Zamiast tego destrukcyjnego zachowania z całą odpowiedzialnością, pragnę polecić skupienie się na tym, co jest tu i teraz. Na danym dniu. Na tych dwudziestu czterech godzinach, podarowanym nam przez siłę wyższą. Na wykorzystaniu ich najlepiej, jak potrafimy i tym samym – przybliżeniu swoich odległych marzeń do krainy rzeczywistości. To nie tylko zapewni nam większe poczucie komfortu oraz szczęścia, wynikającego z bycia na ścieżce do szczytu istnienia. To także możliwość odczucia życia teraźniejszego, które nigdy więcej nie nadejdzie. Czasu, który przemija bezpowrotnie, a który możemy wykorzystać już teraz. Musimy tylko oderwać się od tego, co było i będzie, a zacząć trwać w tym, co jest.

 „Żaden dzień się nie powtórzy,
nie ma dwóch podobnych nocy,
dwóch tych samych pocałunków,
dwóch jednakich spojrzeń w oczy”.

 

 Wisława Szymborska, „Nic dwa razy”

Jeden dzień. Od rana do nocy. Tylko tyle się liczy. Nic więcej… Do dzieła!

#kolejne artykuły