Otyłość to choroba, wciąż poszerzająca swoje kręgi. | worldmaster.pl
#

Makabryczną prawdą jest, że z każdym kolejnym rokiem, całe nasze społeczeństwo robi się coraz bardziej chore i mniej funkcjonalne. Zanika chęć ruchu, a dominuje komfort i wygoda. Tym samym nagląca choroba XXI wieku jest nas coraz bliżej. Otyłość i nadwaga – sami je stworzyliśmy i sami możemy je pokonać.

To szczególnie ważny tekst, w którym poruszany problem dotyka wielu żyjących ludzi na świecie. Mam nadzieję, że Ty również drogi czytelniku dostrzegasz prawdziwą bolączkę dzisiejszych czasów i starasz się jej przeciwdziałać. Bardzo gorąco zachęcam Cię do zapoznania się z tym tekstem. Pochyl się nad nim i podziel się nim z każdym, z kim tylko możesz. Być może dzięki Tobie, zwiększy się grono osób walczących z prawdziwą epidemią XXI wieku, która wyciąga swe okrutne macki po każdego z nas…

Rozejrzyjmy się wokół siebie i pomyślmy. Każdy z nas, zna przynajmniej jedną osobę, która posiada nadmierną masę ciała. To nie jest ciekawa obserwacja lub nawet rewolucyjne odkrycie. To niestety brutalna i przerażająca rzeczywistość naszego dzisiejszego świata. Kiedyś mogliśmy się jeszcze z tego śmiać. Ba! Jeszcze kilkaset lat temu, zbyt duża masa ciała była oznaką dobrobytu i bogactwa! Dziś, w zdecydowanej większości przypadków oznacza ona zaniedbanie swojej sylwetki oraz zdrowia.

Wychodząc naprzeciw osobom, które nadal nie widzą w otyłości lub nadwadze realnego problemu XXI wieku i są prawdziwymi niedowiarkami, żyjącymi z klapkami na oczach, przedstawiam garść suchych statystyk. Polecam się z nimi dogłębnie zapoznać, wziąć je sobie do serca i dzielić się nimi z otoczeniem.

otyłość to choroba

Źródło: www.fit.pl

Świat

  • Szacuje się, że już ponad 2 miliardy ludzi ma nadwagę. Biorąc pod uwagę, że cały glob zamieszkuje ponad 7 miliardów osób – stanowi to około 30%. Czyli średnio, co trzecia osoba boryka się z nadmierną masą ciała, określoną poprzez wskaźnik BMI.
  • Wśród ponad 2 miliardów osób z nadwagą, znajduje się ponad 600 milionów dorosłych osób z otyłością. Co ciekawe, zdecydowaną przewagę w tym niechlubnym rankingu mają kobiety (około 350 mln Pań, w porównaniu do około 250 mln Panów). To blisko 10% całej populacji zamieszkującej ziemię.
  • Ponad 100 mln dzieci na całym świecie zmaga się z otyłością.
  • Od roku 1980, w ponad 70 krajach zaobserwowano podwojenie osób zmagających się z otyłością.
  • Zbyt wysoki poziom BMI jest powiązany z ponad 4 milionami przypadków zgonów rocznie. Z czego blisko 40% dotyczy chorób sercowo-naczyniowych.
  • W 2015 roku zaobserwowano największy poziom otyłości wśród dorosłych w Egipcie (około 35%). Natomiast wśród dzieci, w Stanach Zjednoczonych (około 13%).
  • Po raz pierwszy, więcej osób otyłych niż zmagających się z niedowagą pojawiło się w roku 2002 (kobiety – 218 mln do 209 mln ) i 2010 (mężczyźni – 208 mln do 200 mln).
  • Na początku XX wieku średnie roczne spożycie cukru na osobę wynosiło mniej niż 5kg. Obecnie, w Europie mieści się ono w przedziale od 40 do nawet 60 kilogramów rocznie.
  • Szacuje się, że w roku 2030 Stany Zjednoczone będą zamieszkałe przez ponad 40% ludzi cierpiących na otyłość.
  • Według Ministerstwa Zdrowia Wielkiej Brytanii, średnia długość życia mężczyzny do roku 2050 zmniejszy się o 5 lat, jeśli obecny trend się utrzyma.

Polska

  • Około 1.5 mln osób niepełnoletnich boryka się z nadmierną masą ciała, z czego około 500 tysięcy cierpi na otyłość. Co ciekawe, prym w niezaszczytnym rankingu wiedzie płeć męska, a nie żeńska, jak ma to miejsce w światowym rankingu dorosłych.
  • Według GUS, w roku 2014 nadwagę posiadało 30,1% kobiet oraz 44,1% mężczyzn. Dla porównania, w roku 2004 wartości te wynosiły odpowiednio: 14,2% oraz 19,8%.
  • Ta sama instytucja podaje, że  w 2014 roku z otyłością zmagało się ponad 15% kobiet oraz 18% mężczyzn. Natomiast dziesięć lat wcześniej, było to odpowiednio 12,5% w przypadku kobiet oraz 12,6% mężczyzn.
  • Sumując powyższe wartości, otrzymujemy informację, iż średnio, co druga osoba w Polsce boryka się z nadwagą lub otyłością.

Biorąc pod uwagę wszystkie wyżej przytoczone liczby i procenty, wydawać by się mogło, że jest źle. W rzeczywistości jest jeszcze gorzej. Najgorszą informacją jest, że problem ten nieustannie narasta i poszerza swoje kręgi. Coraz więcej osób ma nadwagę lub choruje na otyłość! Pomimo narzędzi wdrażanych przez rządy niektórych państw (np. podatek od napojów gazowanych zawierających cukier, obowiązujący m.in. na Węgrzech, Finlandii oraz Francji), zjawisko to nie zostaje zahamowane.

Myślę, że wystarczy wypranych z emocji suchych statystyk. To naprawdę przerażające, jak mogliśmy do tego wszystkiego dopuścić. Cały ten proces dział się i nadal dzieje na naszych oczach, a jedyne, co potrafimy zrobić to (o ironio!) usiąść przed komputerem ze szklanką ulubionego, słodzonego napoju w dłoni i czytać, oglądać, słuchać – zamiast działać. Otyłość została sklasyfikowana jako choroba i właśnie tak powinniśmy ją traktować. Zadbanie o jej prawidłowe leczenie to podstawa. Najskuteczniejszym lekarstwem – także według WHO, jest ograniczenie spożycia cukrów oraz zwiększenie aktywności. To jest takie proste, a mimo to nie chcemy o tym pamiętać…

Otyłość i nadwaga. Źródło problemów.

Przede wszystkim zmienił się styl naszego życia. Stał się on bardziej konsumpcyjny. Dostęp do barów szybkiej obsługi, pokusy czyhające na nas na każdym kroku i szeroki wybór asortymentu gotowego do spożycia, spowodował nadmierne spożycie kalorii. Na przestrzeni dekad, rosło ono w zastraszającym tempie. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu, średnio przyjmowaliśmy niewiele ponad 2000 kalorii dziennie. Dziś, wartość ta oscyluje w granicach 3000! To ponad 1000 kalorii różnicy!

fast food

Również wraz z postępem cywilizacyjnym, staliśmy się jednostkami niesamowicie pragnącymi życiowych wygód. Kiedyś o wiele częściej korzystaliśmy z nóg, jakimi obdarzyła nas matka natura. Dziś do pobliskiego sklepu wolimy wybrać samochód niż rower. Ponadto zaczęliśmy żyć bardzo komfortowo. Staliśmy się leniwi i słabi. Większą część swojego dnia przesiadujemy w pracy, potem w samochodzie, a następnie w domu przed telewizorem. Zanika u nas chęć ruszania się. Wielu z nas, gdyby tylko mogło, nie wychodziłoby nawet z łóżka. To straszne jak bardzo pragniemy luksusu i komfortu.

Czynników powodujących otyłość, należy upatrywać również w ciągłym pędzie naszego życia. Bardzo często nie mamy czasu na regularne spożywanie pokarmów, nie wspominając już o ich odpowiednim przygotowaniu. Jemy w pośpiechu i dodatkowo „byle jak”, zupełnie nie zwracając uwagi na jakość konsumowanych produktów. Na naszym stole królują słodkie przekąski, słodzone napoje albo tłuste pokarmy. Swoje menu opieramy o szybkie w przygotowaniu dania wątpliwej jakości. Wszędzie dodajemy wysokokaloryczne sosy, mające wzbogacić smak spożywanej potrawy. Owoce i warzywa, stanowią w naszym jadłospisie produkty dodawane „od święta”, zamiast codzienny, niezbędny składnik jadłospisu.

Także ciągły stres, presja ze strony otoczenia i nieustanna pogoń za nieuchwytnymi marzeniami powoduje istną huśtawkę emocjonalną, a to z kolei może prowadzić do nadmiernego spożywania kalorii. Nie jest tajemnicą, że bardzo często jemy emocjonalnie, zamiast wtedy gdy faktycznie odczuwamy głód.

Podstawowa zasada!

Przyczyn może być jeszcze więcej, jednak te wymienione powyżej najbardziej oddziałują na wzrost naszej wagi. Warto również dodać, że jakiegokolwiek powodu nadwagi oraz otyłości byśmy nie rozpatrywali, to wszystkie one sprowadzają się do jednej, podstawowej zasady:

Zasady bilansu kalorycznego

Przyjmowanie większej ilości kalorii, niż nasz organizm jest w stanie wydatkować, zawsze prowadzi do przyrostów masy ciała. Tego nie da się uniknąć i wszystko zaczyna się właśnie w tym punkcie. Nawet spożywanie wyłącznie wartościowej żywności, może powodować tycie, jeżeli będziemy przyjmowali jej zbyt dużo. To właśnie kontrola i umiar w jedzeniu, może stanowić najlepszą metodę w walce z otyłością lub nadwagą.

Tragiczne skutki.

Najpowszechniejszymi następstwami nadmiernej masy ciała są choroby związane z tą przypadłością. Należą do nich przede wszystkim:

  • cukrzyca typu drugiego
  • zespół metaboliczny
  • zawał serca
  • nadciśnienie tętnicze
  • miażdżyca
  • choroby układu ruchu i zwyrodnienia kręgosłupa
  • bezdech senny
nadwaga

Źródło: www.rodzinazdrowia.pl

Otyłość sama w sobie została sklasyfikowana jako choroba, a na dodatek prowadzi do szeregu innych przypadłości! Pamiętajmy, że otyłość to nie tylko kwestia estetyczna naszej sylwetki. To przede wszystkim wszelkie niebezpieczeństwa rozgrywające się wewnątrz naszego ciała. Znajdując się w takim stanie, jesteśmy tykającą bombą. Nigdy nie wiadomo czy podczas codziennego wchodzenia po schodach, nie postawimy na nich nogi po raz ostatni. To przerażająca wizja, ale w przypadku osób otyłych, możliwa do spełnienia w każdej chwili.

Moim celem nie jest wcielanie się w potwora przyprawiającego o gęsią skórkę, ale uświadamianie Was wszystkich. Proszę, żebyśmy zaczęli zwracać swoją uwagę na ten piekielny problem, który sami sobie tworzymy. Mam wrażenie, że cały czas próbujemy żyć w śnie, okłamując siebie, że przecież „jeszcze nie jest wcale tak źle”. W rzeczywistości mamy problem z zawiązaniem butów, przejściem dwustu metrów czy wejściem na drugie piętro. To nie jest normalna sytuacja!

W czasach, gdy jesteśmy niemal zasypywani na każdym kroku kuriozalnymi reklamami, straszącymi nas o wielkich i groźnych chorobach, paradoksalnie mało kto mówi o prawdziwym zagrożeniu, jakim jest nadwaga i otyłość. Dlaczego za wszelką cenę próbujemy być aż tak ślepi? Odwracanie wzroku od problemu, nie spowoduje jego zniknięcia.

Jak walczyć z dodatkowymi kilogramami?

Rozwiązanie problemu znajduje się w zasięgu naszej ręki. Wystarczy po nie wstać z ulubionej kanapy i odłożyć batonika na stół. Pierwszy krok – ten najważniejszy, to postanowienie zmian i ich realizacja. To jest jedna z niewielu chorób, podczas której nie musimy brać antybiotyków lub poddawać się kosztownej dla naszego portfela i paradoksalnie także zdrowia, kuracji. Wszelkie potrzebne narzędzia do zwalczenia nadmiernej masy ciała, posiadamy przy sobie już teraz. W każdym momencie.

dieta

Nazywamy je:

  • silna wola
  • zaangażowanie
  • zdrowy rozsądek
  • zdrowie odżywianie
  • aktywność

Nic więcej nie jest nam potrzebne. Żadne cudowne pigułki, ziółka, herbatki i Bóg jeden wie co. Wszystko sprowadza się do systematycznej pracy, w celu osiągnięcia swojego sukcesu.

Rodzicu! Uważaj, czym są karmione Twoje dzieci…

Zatrważający jest to zjawisko szczególnie w przypadku dzieci. Ich rodzice lub dziadkowie, z tak wielką lubością karmią je słodkimi bułeczkami, batonikami i poją je kolejną butelką soku, który ma w sobie więcej cukru niż cukierniczka. Nikt nie widzi w tym nic złego, a w szczególności dziadkowie. Wszyscy tłumaczą to sobie, takim postępowaniem od dawien dawna i niezaobserwowaniem żadnych negatywnych następstw. W końcu: „Każdego tak karmiłam i wyrośli na szczupłych ludzi!” – tłumaczy się babcia, broniąc swojego stanowiska. Ma oczywiście rację! Jednak nie bierze pod uwagę faktu, że kiedyś grało się w piłkę na boisku, a nie na komputerze. Do szkoły chodziło się pieszo, a nie jadąc w wygodnym autobusie. Kino urządzało się samemu, wygłupiając się z rówieśnikami, a nie siedziało się w jednym miejscu bez ruchu, przez ponad dwie godziny. Nie można stać bezczynnie w miejscu, robiąc nieustannie to samo i spodziewać się takich samych rezultatów, gdy inne zmienne mające wpływ na nasze działanie ewoluują.

… i nie szukaj problemów tam, gdzie ich nie ma!

Jestem daleki od negowania obecnego stylu życia i trendów się w nim pojawiających. Choćby zjawisko e-sportu, właśnie z powodu rosnącej otyłości głównie wśród dzieci, budzi mieszane uczucia. Z tej przyczyny, przez wszystkich sceptyków jest wymieniane jako zło wcielone i źródło przyszłych oraz obecnych problemów z nadmierną masą ciała młodego pokolenia. Jako zwolennik gier komputerowych, pragnę tylko zwrócić uwagę, że należy odróżnić dzieci i osoby, grające ze względu na swoje własne lenistwo, od tych którzy widzą w tym swoją szansę na spełnienie marzeń.

W swoich rozważaniach nie biorę pod uwagę osób, zmagających się z otyłością lub nadwagą spowodowaną chorobami, lub zaburzeniami funkcjonowania organizmu (tzw. otyłość wtórna). W takim przypadku należy przede wszystkim oddać się w ręce specjalisty, który poprowadzi nas krok po kroku przez meandry żywieniowej ścieżki. Jednak nie wykorzystujmy proszę insulinooporności, niedoczynności tarczycy czy zespołu Cushinga do wymówki w ciągłym podjadaniu, niekontrolowanego spożycia kalorii i własnego lenistwa.

Choroba powinna być bodźcem do zmian, a nie wymówką do zaspokojenia swoich prymitywnych, żywieniowych potrzeb.

Koniec??

Jakkolwiek by nie zakończyć tego tekstu, zawsze pozostaną jeszcze słowa, które mogłyby zostać wypowiedziane. Statystyki, które być może warto byłoby przytoczyć. Niemniej jednak uważam, że zawiera on w sobie dostateczną ilość informacji, aby przekonać tych, których dotyczy ten problem do natychmiastowego działania. Pozostałą część nie przekonałaby nawet tysiąc stronicowa książka. Chętni i pragnący zmian, zawsze tacy będą, a leniwi na zawsze pozostaną leniwymi. Chyba że sami zapragną czegoś więcej od życia.

To prawdziwa rzeka informacji. Morze wiadomości i ocean sugestii, którymi można się posługiwać. Można szukać tysięcy statystyk, miliona przyczyn i miliarda potencjalnych następstw, jednak na końcu wszystko sprowadza się do jednej, podstawowej zasady, którą zawsze powinniśmy się kierować w życiu.

Zdrowy rozsądek i zachowanie harmonii w naszej codziennej egzystencji to klucz.

Wcale nie musimy kombinować, szukać przedziwnych rozwiązań lub upatrywać problemów otyłości tam, gdzie ich w rzeczywistości nie ma. Wystarczy myśleć i podejmować rozsądne wybory każdego dnia. Zachować umiar w spożywanym pokarmie, kontrolować go, a w swojej głowie dążyć do osiągnięcia ładu. Tylko takie połączenie wraz z systematycznym dążeniem do celu, uchroni nas przed nadmiernymi kilogramami. A my oraz nasze dzieci, będziemy mogli cieszyć się w pełni z życia i korzystać z jego uroków, bez ograniczającej nadmiernej masy ciała, krępującej nas i nasze ruchy.

Odkryjmy świat bez dodatkowych kilogramów! Zobaczmy, jaki jest piękny!

Najpopularniejszy wskaźnik do kontroli wagi ciała. Rozpowszechniony na całym świecie w różnych dziedzinach życia. Łatwy w korzystaniu, przyjęty niemalże za doskonałość w określaniu poprawnej wagi ciała. BMI to prawdziwy cud i dar z niebios! Istne błogosławieństwo… Czy jednak, na pewno jest tak w rzeczywistości?

Czym jest BMI?

BMI (ang. Body Mass Index), zwany również wskaźnikiem Queteleta II od nazwiska jego twórcy, to narzędzie do kontroli masy swojego ciała. Bardzo często zostajemy z nim zapoznani już w czasach szkolnych. Zazwyczaj nauczyciele na lekcjach geografii lub biologii, dają swoim uczniom możliwość poeksperymentowania i zajęcia czymś ich chłonnych umysłów. Również w wieku dorosłym, dość często spotykamy komentarze głoszące, jakoby BMI było metodą idealną do określenia, czy waga naszego ciała jest poprawna. Wskaźnika używają zarówno lekarze, jak i specjaliści. Wiele osób próbujących zmienić swoją sylwetkę, ślepo zawierza wszelkie swoje działania skali, na której opiera się ten znacznik. Ufamy mu, bo został przyjęty przez społeczeństwo za rewelacyjną technikę kontroli własnych postępów. Jego fenomenu upatrywałbym bardziej w fakcie, iż jest on szeroko dostępny i prosty w użytkowaniu, aniżeli w jego rzeczywistym geniuszu.

Już na samym początku należy zaznaczyć, że wskaźnik BMI teoretycznie nie powinien być stosowany w przypadku osób, które nie ukończyły 18 roku życia. W takich przypadkach o wiele częściej stosuje się siatkę centylową. W szczególności u niemowlaków, małych dzieci czy osób w okresie dojrzewania.  Uzasadnienie takiego postępowania znajduje się w fakcie, iż w przypadku osób młodych, ich ciało nieustannie się zmienia. Ewoluuje na przestrzeni każdego kolejnego dnia. Wyjątkowo widać to u małych dzieci, w przypadku których wzrost odbywa się niemalże w mgnieniu oka.

BMI oblicza się poprzez podzielenie swojej wagi ciała w kilogramach przez wzrost wyrażony w metrach, podniesiony do kwadratu:

wzór BMI

Źródło: nazdrowie.pl

Osoby niebędące nigdy wybitnymi jednostkami z matematyki, mogą skorzystać z wielu dostępnych kalkulatorów znajdujących się w Internecie, które wszystkie obliczenia wykonują za nas. Wystarczy wpisać swój wzrost oraz wagę, co mam nadzieję, nie będzie stanowiło większego problemu.

Uzyskany wynik przypisuje się do jednej z trzech, ogólnych kategorii:

  • Poniżej 18.5 – niedowaga
  • 18.5-24.99 – waga prawidłowa
  • Powyżej 25 – nadwaga

Istnieje również bardziej szczegółowa skala, dzieląca się w wartościach: „niedowaga” (wygłodzenie, wychudzenie) oraz „nadwaga” (I stopień otyłości, otyłość kliniczna, otyłość skrajna) – w zależności od wielkości otrzymanego rozwiązania.

Można również bez przeszkód posługiwać się tabelami, których w Internecie jest całe mnóstwo. Jedną z nich, prezentuję poniżej:

wskaźnik BMI

Źródło: www.bmi-kalkulator.pl

Cudowny wskaźnik, wcale nie taki doskonały…

Wiedząc już jakie komponenty zostają uwzględnione w ów wskaźnik, w naszej głowie powinna zrodzić się pierwsza, rozczarowująca myśl odnośnie do z pozoru niesamowitego narzędzia. BMI w swoich działaniach bierze pod uwagę masę naszego ciała. Zestawiając ją ze wzrostem, określa czy jest ona poprawna. Jednak kompletnie nie zwraca uwagi na jakość zgromadzonej przez nas wagi. W Internecie roi się od zdjęć osób, które na przestrzeni wystarczająco długiego okresu czasu, potrafiły diametralnie zmienić swoją sylwetkę, uzyskując na końcu taką samą wagę, jak przed rozpoczęciem działań. To dobitnie pokazuje, że kilogram nie jest równy kilogramowi. Inaczej będzie wyglądał człowiek nieaktywny, o wzroście 180 centymetrów  i wadze 90 kilogramów, a inaczej osoba o tych samych parametrach, odżywiająca się zdrowo i trenująca siłowo.

To jest ogromna wada wskaźnika BMI, którą wytykają mu wszyscy świadomi tego ludzie. Nie bierze pod uwagę budowy ciała oraz procentowej zawartości tkanki tłuszczowej. To właśnie ta wartość wyznacza przede wszystkim jakość naszej sylwetki. Głównie osoby uprawiające sporty sylwetkowe, szybkościowo-siłowe lub zwyczajnie dbające o rozwój swojej muskulatury, mogą czuć się wyraźnie zdezorientowane. W ich przypadku bardzo często pokazywaną wartością będzie „nadwaga” lub nawet „otyłość”. W rzeczywistości mogą posiadać oni skrajnie niski poziom tkanki tłuszczowej w ciele. Jednak ze względu na zbudowane mięśnie, waga ciała będzie wyższa i odbiegająca od wyznaczonych norm. Działa to również po przeciwnej stronie skali. Osoby, które dość intensywnie trenują sporty wytrzymałościowe, w których niska waga ciała jest rekomendowana, mogą często uzyskiwać wynik przypisujący ich do kategorii „niedowagi”. Dotyczy to często wysokich lekkoatletów.

Kobiety także mogą czuć się pokrzywdzone, ze względu na ich naturalnie wyższy poziom tkanki tłuszczowej. Niestety wskaźnik masy ciała, nie uwzględnia w swoich obliczeniach płci danego osobnika. Z tego więc powodu zachodzi istotna różnica między kobietą a mężczyzną o tych samych parametrach fizjologicznych.

Profesjonalistom i odbiegającym od normy ludziom, mówimy NIE!

Wskaźnikiem BMI pod żadnym pozorem, nie powinny kierować się osoby trenujące zawodowo. Profesjonaliści lub nawet pół-profesjonaliści, nastawieni są na uzyskiwanie określonych i wymiernych rezultatów w danym sporcie. Wyłączając dyscypliny sportowe, w których przypisywani jesteśmy do kategorii wagowych, w żadnym sporcie waga nie limituje zawodnika. Oczywiście, że w każdej dyscyplinie panują pewne standardy pożądanej masy ciała. Jednak uzależnianie swoich działań od BMI byłoby rozwiązaniem wysoce nieroztropnym. Osoba nastawiona na osiągnięcie konkretnego wyniku powinna poznać swoje ciało do tego stopnia, aby korzystanie z mocno uogólnionych wskaźników, stało się niepotrzebne. Zamiast stawiać BMI na piedestale, o wiele lepiej jest posiąść umiejętność dostosowywania wagi swojego ciała, do okresów treningowych i przyporządkowywania jej do głównych celów.

Powyższy akapit nie musi dotyczyć tylko profesjonalistów. Może on dotyczyć każdej osoby, która w swoich działaniach nastawiona jest na konkretny cel, a udział bierze w nim również waga ciała – w mniej lub bardziej bezpośredni sposób. Nie tylko zawodowi kulturyści, nie skorzystają z owego wskaźnika. Również wszyscy amatorzy, którzy swoją budową ciała, parametrami lub celami, różnią się od przeciętnej. Kwintesencją naszych rozważań jest uzmysłowienie sobie, że wskaźnik BMI został stworzony na podstawie ogólnych obserwacji osób, niewystających poza „przeciętność” pod kątem cech fizycznych. Adolphe Quételet w swoich badaniach wykorzystał setki ochotników i dostrzegł „pewną zależność”. Nie była to żadna reguła, rozwiązanie czy ujawnienie wielkiej tajemnicy. Czysta zależność, opierająca się na twierdzeniu, że waga rośnie proporcjonalnie do kwadratu wzrostu człowieka. Nie sugerował się indywidualną budową ciała, predyspozycjami czy stylem życia. Dlatego właśnie, jego z pozoru rewelacyjne narzędzie, nie nadaje się do użycia w naprawdę wielu przypadkach.

Nieprecyzyjny wskaźnik.

Określanie idealnych proporcji ciała wyłącznie po wzroście i wadze, jest strasznie ryzykowne i krzywdzące dla wielu z nas. Osoby umięśnione o niskiej zawartości tłuszczu w organizmie, mogą zrobić sobie krzywdę, doprowadzając się do stanów wyniszczających, próbując za wszelką cenę znaleźć się w rekomendowanej normie. Również sportowcy, mogą pogorszyć swoje rezultaty, gdy będą ślepo ufać niedokładnej skali, zamiast sugerować się uprawianą przez siebie dyscypliną sportu i własnym odczuciom.

bmi

Aby dokładnie zobrazować, jak bardzo skala ta jest nieprecyzyjna, wystarczy spojrzeć na przedział określany w niej jako „waga prawidłowa”. Przypisuje się jej wartości, mieszczące się od  18.5 do 24.99. Liczby te, są wynikami naszego wcześniejszego działania, opisanego na początku tekstu. Według wskaźnika BMI, dla osoby o wzroście 170 cm, idealna waga znajduje się między 54, a 72 kilogramem! To aż 18 kilogramów różnicy! Oprócz tego należy uwzględnić także jakość owej masy, indywidualne predyspozycje, uwarunkowania genetyczne czy własne samopoczucie.

BMI – świetne, ale nie najlepsze.

Nie chciałbym demonizować całej struktury, na której opiera się wskaźnik BMI. Moim celem nie było przekonanie Was do zaprzestania korzystania z jego funkcji. Chcę ukazać, że nie jest to idealna metoda do określania swojej prawidłowej wagi i warunkowania od niej swoich działań. Różnice w pokazywanych wartościach, różnią się diametralnie w zależności od jednostki i jej indywidualnej specyfiki. Niemożliwym jest uzyskanie klarownej i osobistej odpowiedzi, od narzędzia stworzonego dla ogółu i na podstawie ogółu. Większość osób, wykraczających poza przyjęte normy uznane za standardowe, nie odniesie żadnych korzyści ze stosowania tej metody. Paradoksalnie w takich przypadkach, może ona nieść ze sobą pewne ryzyko błędnie podjętych działań, wynikających z niewłaściwych i nierzeczywistych, otrzymanych danych.

Ludzie, którzy na co dzień prowadzą dość konserwatywny tryb życia, niewykraczający poza szeroko pojętą „rekreację”, mogą w pewnym stopniu korzystać ze wskaźnika BMI. Zalecałbym jednak wyłączne sugerowanie się nim, a nie ślepe podążanie i warunkowanie od jego wyników swoich decyzji. Pragnę to jeszcze raz podkreślić, że metoda ta bierze pod uwagę tylko ogólne czynniki, które nie uwzględniają indywidualnej budowy ciała. Nie twierdzę, że jest ona nieskuteczna lub niepotrzebna, ale zalecam ostrożność w korzystaniu z niej. Rekomenduję, aby całkowite uleganie temu systemowi, zastąpić kierowaniem się własnym samopoczuciem, ogólnym stanem zdrowia oraz wyglądem rzeczywistym własnej sylwetki. Żadna inna forma kontroli postępów, nie jest w stanie wyprzeć tego, co My widzimy w lustrze a inni, patrząc na Nas.

Wiele osób od lat próbuje rozstrzygnąć, co jest ważniejsze. Dieta, a może trening? Równie dobrze, można byłoby szukać na odpowiedzi na pytanie – „Co było pierwsze? Jajko czy kura?”. Wszystko zależy od sytuacji. Czasami to żywność jest ważniejsza od zaplanowanej aktywności, a czasami aktywność od żywności.

W erze powszechnego dostępu do informacji zapewne każdy z nas przynajmniej raz w życiu, spotkał się z mitycznym podziałem składowych naszego sylwetkowego sukcesu. Zakłada on, że Twój końcowy efekt składa się w 70% z diety oraz w 30%, z treningu. Zdaję sobie sprawę, że nawet w tym przypadku, podział ten jest kwestią dość mocno umowną. Nie zmienia to jednak faktu, że wszyscy, którzy go propagują, zgodnie uznają, że w zdecydowanej większości za wymarzoną sylwetkę odpowiada dieta.

Żywność i zaplanowana aktywność powinny iść w parze z życiem.

aktywność

Przede wszystkim w swoich rachunkach, należy wziąć pod uwagę również aspekt psychologiczny. Podział ten został prawdopodobnie stworzony na potrzeby motywacji. Być może również na proste ukazanie ważności czynnika, jakim jest odpowiednia żywność. Mimo to wiele osób nadal powtarzających go jak mantrę nie do końca zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę. W rzeczywistości nawet najlepsza dieta i najbardziej dopracowany trening nie spełni swoich założeń, gdy nie dostosujemy ich do naszego życia. Odpowiednie nastawienie to kolejny czynnik, mający znaczenie w naszych działaniach. Tak naprawdę na końcowy sukces ma wpływ wiele składowych. Określenie, która jest z nich najważniejsza lub stworzenie, chociażby umownego podziału, jest zadaniem niemożliwym do zrealizowania.

Zwolennicy teorii owego podziału jednoznacznie wskażą, że to przecież dobrze dobrana żywność, stoi za zmianą sylwetki oraz wagi ciała. Sam również wiele razy podkreślam, jak ważny jest nasz jadłospis w drodze do lepszego ciała. W tym momencie można byłoby postawić znak większości między słowami „dieta” oraz „trening” i raz na zawsze zakończyć tę debatę. Problem w tym, że sprawa ta, nie jest taka prosta…

Dieta czy trening? Nie wiadomo!

Nie ulega wątpliwości, że do chudnięcia potrzebujemy ujemnego bilansu kalorycznego, a do tycia dodatniego. W tej materii nic się nigdy nie zmienia. Ciała i jego fizjonomii nie jesteśmy w stanie oszukać. Myślę, że właśnie z tego powodu powstał mocno umowny podział między planem żywienia a treningiem, gdzie to właśnie ten pierwszy czynnik zyskał solidną przewagę. Takie pojmowanie sprawy ma na pewno w sobie wiele sensu i logicznego uzasadnienia. Jednak tak jak z wieloma aspektami w dziedzinie, jaką jest dietetyka, wszystko sprowadza się do krótkiego, prostego i jakże klasycznego stwierdzenia:

„To zależy!”

Należy wziąć pod uwagę, że umowne znaczenie w naszym działaniu diety oraz treningu, będzie mocno uwarunkowane od naszego celu. Gdy jesteśmy osobami szczupłymi i naszym wielkim marzeniem jest posiadanie sylwetki Arnolda Schwarzeneggera, to może okazać się, że dieta nie będzie wcale aż tak ważna, jak sam trening. Oczywiście, że odpowiednie spożycie kalorii oraz utrzymanie odpowiedniego poziomu białka, będzie konieczne do osiągnięcia celu. Jednak o wiele ważniejszą wartością, może okazać się odpowiednio zaplanowany trening, uwzględniający w sobie objętość, intensywność, częstotliwość czy progresję. Wszakże od nadmiernego spożywania kalorii można przytyć, jednak mięśnie zbudujemy tylko wtedy, gdy dodamy do tego właściwie zaprogramowany trening oporowy.

trening

Zgoła inaczej wygląda sytuacja w przypadku osób, marzących o szczupłej i zgrabnej sylwetce. Nie rzadko borykają się one z nadwagą lub otyłością. W ich przypadku głównym i determinującym ich końcowy sukces faktorem, będzie właściwie dopasowana żywność oraz jej ilość. Jakakolwiek zaplanowana aktywność schodzi na dalszy plan. Priorytetem nie jest uwypuklenie mięśni, zwiększenie wytrzymałości czy sprawności, tylko smuklejsze ciało.

Ponadto kolejnym czynnikiem, od którego zależy sugerowany procentowy udział diety i treningu w końcowym sukcesie, jest nasz dotychczasowy styl życia. Fanatycy teorii o rzekomej ogromnej przewadze optymalnego żywienia nad treningiem zgodnie twierdzą, że jakiekolwiek działanie ma swoje korzenie w kuchni. Nie neguje tego podejścia, bo jest w nim dużo prawdy. Jednak warto zdać sobie sprawę, że każda osoba jest inna. Ktoś, kto prowadzi siedzący i niezdrowy tryb życia, powinien zadbać w pierwszej kolejności o swój jadłospis. Jednak osoby znajdujące się na przeciwległej półkuli trybu życia, które są aktywne oraz świadome spożywanego pokarmu, dbając o jego różnorodność oraz jakość, w pierwszej kolejności powinny skupić się na zaplanowaniu swojego treningu. Może okazać się, że frustracja wynikająca z niezadowalających efektów, nie ma swojego miejsca w kuchni, ale na sali treningowej.

Przestań szukać problemów. Zacznij działać!

Czasami zbyt dosłownie bierzemy do siebie znaczenie odpowiedniego żywienia. W rezultacie to tam szukamy przyczyn naszych niepowodzeń. Realia są często zgoła inne. Próbując nabrać masy mięśniowej, mając przy tym wyrobione odpowiednie nawyki żywieniowe i posiadanie dozy świadomości spożywanego pokarmu, powinniśmy zadbać przede wszystkim o jakość naszego treningu. Być może problem leży w nieumiejętnym rozłożeniu dni treningowych, liczby serii, powtórzeń lub nieefektywnym ćwiczeniu, opierającym się na braku progresji. Nie wiedząc o tym, kombinujemy i rewolucjonizujemy swój jadłospis coraz bardziej, nadal nie potrafiąc znaleźć źródła nieszczęścia. Otrzymujemy wszystko, tylko nie odpowiedź na nurtujące nas pytanie.

dieta

Choć podział, który stał się tematem dzisiejszego tekstu, został stworzony w sposób ogólny i nieszczegółowy, to zdecydowanie zbyt wiele osób, bierze go sobie do serca. Następstwem takiego działania, są niewłaściwe kroki podjęte w przyszłości oraz niepoprawne postrzeganie diety, oraz treningu. W ten sposób otrzymujemy ludzi, którzy próbując ukształtować swoją sylwetkę, wprowadzają całą masę kombinacji w swój jadłospis, trenując niesystematycznie i niespójnie.

Ogromną wadą rozgraniczania diety oraz treningu jest przede wszystkim ujmowanie wartości temu drugiemu. W rezultacie, zdecydowanie zbyt często opuszczamy sesje treningowe lub trenujemy w sposób chaotyczny. Tłumaczymy to sobie jakże błahym stwierdzeniem: „Przecież dieta to ważniejsza część naszego końcowego sukcesu”. Oszczędzamy się na treningu lub trenujemy za lekko, rekompensując to sobie myślami opierającymi się na twierdzeniu: „Przecież jem zdrowo!”. Nie spotkałem jeszcze nikogo, kto zbudował piękną, szczupłą i smukłą sylwetkę bez odpowiedniego treningu. Za to znam całą rzeszę osób, które zbudowały pokaźne mięśnie czy zgubiły zbędne kilogramy, bez wielkich rewolucji w swoim jadłospisie.

Odpowiednio dobrana żywność oraz trening, to nierozłączny związek.

Zdecydowanie zbyt daleko idącym wnioskiem jest wskazanie na przewagę któregokolwiek z tych dwóch, ważnych czynników kształtowania sylwetki. Jeśli ktokolwiek oczekuje jednoznacznej odpowiedzi lub dokładnego podziału, to przykro mi, ale nigdzie go nie doświadczycie. Przynajmniej nie u osób, które są godne waszej uwagi oraz czasu. Niemożliwym jest jednoznaczne powiedzenie, że to dieta lub trening jest faktorem dominującym. Jak przedstawiłem to w tym tekście, wszystko sprowadza się do obranego celu, naszego dotychczasowego stylu życia oraz świadomości w podjętych działaniach. Nawet w przypadku perfekcyjnej znajomości własnego ciała, nazwanie czegoś wartością dominującą jest dość ryzykowne. Nigdy nie jesteśmy w stanie przekonać się w zupełności, co ma na nas większy wpływ i w jakim stopniu. Pomimo tego, że podział 70%-30%, jest umowny, to wprowadza on w nasze myślenie pewne ograniczenia. Sugerując się nim, otrzymujemy jasny obraz, że coś jest ważniejsze, więc śmiało pomijamy rzecz stojąca na drugim miejscu. To duży błąd!

żywność

Tylko te dwie składowe idące ze sobą w parze, mogą pokazać nam pełnie swoich możliwości! Rozgraniczanie ich wartości oraz wpływu, jaki na nas wywierają, jest działaniem wysoce nierozsądnym. To zupełnie tak, gdybyśmy małemu dziecku powiedzieli, że czytanie jest ważniejsze niż pisanie. W rezultacie dalibyśmy mu jawny sygnał do skupienia się na pierwszej czynności i zaniedbywania drugiej. Tak samo wygląda to w przypadku diety i treningu. Jedno wspomaga drugie. Trening napędza nasze żywieniowe działania, a odpowiedni jadłospis, jeszcze mocniej uwidacznia wypracowane efekty na treningu.  To są dwa nierozłączne czynniki. Nie próbujmy ich więc na siłę dzielić, porcjować i dozować. Korzystając z jednego, wykorzystajmy również potencjał drugiego.

Cudowne efekty, motywacyjne komentarze i jakże powszechnie znane zdjęcia „Przed” i „Po”. Wszystko po to, aby po raz kolejny zareklamować i sprzedać najcudowniejsze diety pod słońcem. Ech… Cokolwiek bym nie napisał i tak mi nie uwierzycie, bo co jeśli powiem Wam, że żadna dieta nie działa?

Chciałoby się rzec już na samym początku, że diety nie działają i tym samym zamknąć cały ten temat w zaledwie jednym, prostym zdaniu. Jednak wypowiadając te słowa, czuję się zobowiązany, aby rozwinąć tę wypowiedź i tym samym postarać się przekonać tych, którzy kręcą w tym momencie z niedowierzaniem głową. Jeśli te trzy wyrazy, również u Ciebie wywołały mieszane uczucia, z którymi nie potrafisz sobie poradzić, to ten tekst pomoże Ci się z nimi zmierzyć.

Twierdzenie: „Dieta nie działa!”, jest dość kontrowersyjnym powiedzeniem. Przecież na każdym kroku widzimy na forach, czy w mediach społecznościowych wspaniałe transformacje osób, które korzystały z diety. To dzięki niej schudły, wyrzeźbiły swoje ciało i w pewnym stopniu zmieniły swoje życie. Jest to solidny argument, w zasadzie nie do przebicia.

Na wstępie powinniśmy uświadomić sobie sprawę, iż ludzie bardzo różnie postrzegają słowo „dieta”. Na przestrzeni lat nasze odczucia względem tego słowa zmieniły się. Pierwotnie oznaczało ono styl życia, a My przypisaliśmy mu łatkę czegoś chwilowego, okupionego reżimem i katorgą. Dlatego o wiele trafniejszymi i przede wszystkim przyjemniejszymi dla naszego ucha słowami, mogą być – zdrowy styl życia lub sposób odżywiania.

W tym miejscu tkwi sedno mojego kontrowersyjnego stwierdzenia. Mówiąc „dieta”, nie mam myśli zdrowych nawyków żywieniowych, zbilansowanego jadłospisu czy zdroworozsądkowego planu żywienia, pozwalającego utrzymać wprowadzone zmiany do końca życia. Poprzez zastosowanie tego znamiennego  słowa, znanego każdemu kto stawał na starcie przygody z kształtowaniem sylwetki, chodzi mi o wskazanie wszelkich wymyślnych diet, tak szeroko rozpowszechnionych w dzisiejszym świecie.

Cudowne diety, cudowne przemiany. Efekty na już!

efekty

Wszelkiego rodzaju „najwspanialsze diety” bardzo często są reklamowane, jako najlepsza droga ku zrzuceniu zbędnych kilogramów. Polecane jako rewelacyjna metoda przeciwko otyłości czy nadwadze. Ludzie, słysząc to natychmiast chwytają przynętę. Trudno się temu dziwić, skoro wszędzie są zasypywani fotografiami cudownych przemian osób, które korzystały z jednej z reklamowanych diet.

Daleki jestem od twierdzenia, że ewentualne transformacje osób, opiewające klasycznymi wyrazami „przed” i „po” są fałszywe. Prawdopodobnie i takie sytuacje również się zdarzają, jednak problem w tym przypadku tkwi w czymś zgoła innym. Śmiało możemy założyć, że wszelkie przemiany są prawdziwe i dokonały się w rzeczywistości. Mimo to należy uświadomić sobie, że to są tylko zdjęcia!

One nie są w stanie oddać aktualnego stanu zdrowia czy samopoczucia danej osoby. Przedstawiają wyłącznie sylwetkę, która w ogólnym znaczeniu, nie ma dla nas większej wartości. Jednak jesteśmy tak skonstruowani, że przede wszystkim zależy nam na efekcie wizualnym. Właśnie to otrzymujemy ze wszystkich reklam, nakłaniających nas do skorzystania z danej usługi. Z tego powodu wpatrujemy się w nie z uwielbieniem niczym w święty obrazek i również postanawiamy spróbować, tej cudownej metody żywieniowej.

Absolutną prawdą jest, że jakakolwiek wymyślna dieta, dzięki której chudniemy, działa. Nie ma żadnych podstaw, aby sądzić, że jest inaczej, skoro tracimy niechciane kilogramy. Dzieje się to za sprawą deficyty kalorycznego. Proces ten jest możliwy tylko wtedy, kiedy dostarczamy organizmowi mniej energii, niż on faktycznie potrzebuje. To nie magia cudownych diet powoduje, że chudniemy. To nie spożywanie wyłącznie owoców, warzyw czy unikanie węglowodanów stoi za uciekającymi kilogramami. W kontekście sylwetki nie ma znaczenia, co jesz, jak jesz i w jaki sposób. W ogólnym rozrachunku zawsze liczy się ilość przyjętej energii.

Krótkowzroczność vs Dalekowzroczność.

Diety działają, ale tylko w określonym momencie w czasie. Być może są to cztery tygodnie, a może nawet  trzy miesiące. Nie ma to większego znaczenia. Właśnie te fotografie, zachęcające do spróbowania cudownej diety, zostały wykonane prawdopodobnie na końcu całej „kuracji”. Jestem niemal pewien, że gdyby zrobione je kilka tygodni później, przedstawione osoby na zdjęciu „po”, wyglądałyby dokładnie tak samo lub nawet gorzej, jak na tym „przed”. Wytłumaczenie tego zjawiska jest bardzo proste.

dieta

Jakakolwiek cudowna dieta, opierająca się na dziwnych zasadach czy eliminacji produktów, rewolucjonizujące cały dotychczasowy nasz sposób życia, są wyłącznie krótkotrwałe. Działają, bo opierają się na deficycie energetycznym, nierzadko kuriozalnie wysokim. Wszelkie niesamowicie wielkie restrykcje, jakie nam narzucają, są dla nas niemożliwe do utrzymania przez dłuższy czas. Nie mówiąc już o całym naszym życiu. Dlatego, gdy tylko okres ich stosowania mija, My z tak wielką lubością wracamy do swoich starych nawyków żywieniowych, odzyskując tym samym utracone kilogramy. Często z nawiązką, poprzez stan wygłodzenia spowodowany wcześniejszym działaniem.

Właśnie z tego powodu nie polecam diet typu Atkinsa, Kwaśniewskiego, Montignaca czy diety kopenhaskiej. Ich metody działania, opierają się na dziwnych zastosowaniach, które są niemożliwe do utrzymania w dłuższej perspektywie czasu. A właśnie to jest najważniejsze w sposobie, jakim się odżywiamy. Konsekwencja oraz systematyczność działania. Co nam pozostanie z cudownie straconych kilogramów, w wyniku stosowania diety owocowo-warzywnej, skoro po jej zakończeniu nadrobimy wszystko z nawiązką? Dodatkowo otrzymując w „prezencie” pogorszony stan zdrowia i skutecznie nadszarpnięta psychikę?

Twoja dieta nie działa, bo nie uczy Cię nowych i zdrowych wzorców.

Otrzymujemy konkretny, rygorystyczny plan działania na dany okres czasu, ale kompletnie nie potrafimy sobie radzić po jego upływie. Nie poznajemy zasad zdrowego żywienia, rozsądnego dobierania produktów czy komponowania swojego jadłospisu. Każda z nich nastawiona jest wyłącznie na błyskawiczne efekty odchudzania, a nie na trwałe i zdrowe zmiany w sposobie żywienia. Dlatego po ich zakończeniu, jesteśmy zdezorientowani i wracamy do punktu wyjścia. W tym właśnie momencie zaczynamy zrażać się oraz czuć ogromną urazę do „diety”. Od chwili naszego niepowodzenia, przypisujemy mu opinię złego tworu. W rzeczywistości są nimi te działania, które doprowadziły nas do tego stanu.

dieta nie działa

„Diety nie działają!” to hasło dość kontrowersyjne, ale prawdziwe. Jego poprawne zrozumienie, uchroni Was od błędnych działań oraz niewłaściwych decyzji w przyszłości. Zawierzanie swojego zdrowia oraz sylwetki rozpiskom, które nastawione są tylko na natychmiastowe i krótkotrwałe efekty, jest bardzo nierozsądne. Swoje starania zawsze powinniśmy opierać na zdrowym, zbilansowanym oraz dostosowanym do naszego stylu życia, planie żywienia. Tylko takie rozwiązanie, pozwoli nam zachować wypracowane efekty, ciesząc się nimi w pełnym zdrowiu, przez długie lata.

Ku rozpaczy wielu młodych adeptów sportów sylwetkowych – czasy Arnolda Schwarzeneggera odeszły w zapomnienie. Wraz z nim, do historii przeszedł mityczny, „kulturystyczny” kurczak z ryżem oraz brokułami. Jednak nie ma powodów do płaczu! Otrzyjmy łzy, bo z pomocą przyszedł nam niezastąpiony IIFYM, czyli Flexible Diet!

Dla entuzjastów i fanatyków rygorystycznych diet, niedopuszczających do siebie jakichkolwiek odstępstw w postaci produktów mniej wartościowych, tekst ten może być pewnym szokiem. Prawdopodobnie będzie stanowił barierę w ich postrzeganiu kształtowania sylwetki. Mam jednak ogromną nadzieję, że nie zamykają się oni na nowe informacje. Liczę, że z przyjemnością zapoznają się z tekstem, przygotowanym specjalnie dla nich. Jednak nawet Wy, którzy już teraz domyślacie się, co mam na myśli, możecie zdobyć cenne informacje! Wystarczy poświęcić kilka minut na przeczytanie moich słów i zmienić swój sposób postrzegania sposobu żywienia, prowadzącego do osiągnięcia trwałych rezultatów.

Arnold Schwarzenegger

Źródło: Budujmase.pl

W czasach, kiedy swoje największe sylwetkowe sukcesy, święciły takie ikony kulturystyki jak Arnold Schwarzenegger, Frank Zane czy Franco Columbu, zapanowało legendarne przekonanie. Zakładało ono, że jedyną słuszną drogą do osiągnięcia wymarzonej sylwetki jest zoptymalizowanie swojego żywienia, poprzez spożywanie wyłącznie produktów powszechnie uznanych za zdrowe oraz wartościowe. Lata te nazwano „złotą erą kulturystyki”. Do dziś, przez wielu specjalistów oraz pasjonatów sportów sylwetkowych, ciała ówczesnych gwiazd uważane są za wzory do naśladowania. Niejednokrotnie młodzi adepci wzdychają do fotografii Arnolda, Serge Nubreta czy Lou Ferrigno, marząc o osiągnięciu ciała swoich idoli. Nie podlega wątpliwości fakt, że na długie lata, przyjęliśmy właśnie te schematy żywieniowe, które stosowały wyżej wymienione osoby. To naturalne, że chcieliśmy naśladować zachowania i nawyki tych, którymi sami chcieliśmy się stać w przyszłości. Dlatego więc próbowaliśmy jeść jak Arnold, pić jak Arnold, spać jak Arnold i żyć jak Arnold.

Trwało to dość długi czas, gdzie nie wyobrażano sobie, że klasycznego „kulturystycznego” kurczaka z ryżem oraz brokułem może zastąpić cokolwiek innego. Przecież, kto mógłby porwać się na tak haniebny czyn i sprofanować legendarny Graal kulturystyki!?

Narodziny IIFYM.

Eric Koenreich, znany również szerszej ze swojego pseudonimu ringowego jako Eric Stevens to były amerykański zapaśnik. Stał  się on ojcem elastycznego podejścia do żywienia stojącego w opozycji do schematów stosowanych dotychczas. To on jako pierwszy zburzył legendę „czystego jedzenia”, jako jedynej drogi, do osiągnięcia celów sylwetkowych.

IIFYM to skrót od angielskich słów: „If It Fit Your Macros”. W tłumaczeniu na nasz ojczysty język oznacza: „Jeśli pasuje do Twoich makroskładników”. Początkowo były one używane na jednym z angielskich forów, właśnie przez Erica Koenreicha. Stosował go w celu udzielenia odpowiedzi na ciągłe i nużące pytania, które był bliźniaczo podobne. Brzmiały one: „Czy mogę zjeść XYZ, jeśli chce przytyć/schudnąć?”. Z biegiem czasu, skrót ten przerodził się w prawdziwy schemat żywieniowy, propagowany z tak wielką lubością przez szerokie grono pasjonatów w obecnych czasach. Inną nazwą, którą można stosować wymiennie z przytoczonym już skrótem, jest zwrot: „Flexible Diet”. W swobodnym tłumaczeniu oznacza on elastyczne podejście do kwestii żywienia.

iifym

Aby zobrazować, jak bardzo rewolucyjna była to koncepcja warto uświadomić sobie, na czym tak naprawdę polega cała idea IIFYM. Pierwotnie zakładała ona, iż w naszej codziennej diecie, powinno znaleźć się także miejsce na produkty uchodzące za mniej wartościowe. Założenie to opierało się na przywiązywaniu uwagi, przede wszystkim do kalorii oraz makroskładników. Wiemy już doskonale, że takie twierdzenie jest absolutną prawdą oraz podstawą jakichkolwiek działań. Z tego więc powodu, wszelkie tzw. „produkty rekreacyjne” nie do końca wpisujące się w kanon, chociażby czasów Arnolda, mogły zostać swobodnie włączone w codzienny jadłospis.

Niepoprawne skrajności.

Niestety z upływem czasu i w tej materii pojawiły się pewne skrajności, które nie do końca odzwierciedlały pierwotny zamysł Koenreicha. Początkowo idea IIFYM powstała, aby zaprezentować całemu światu, że wcale nie trzeba nieustannie trzymać rygorystycznej diety, aby osiągnąć sukces sylwetkowy. Jednak po pewnym czasie, coraz częściej dało się słyszeć głosy wielu osób, które wręcz szczyciły się faktem, iż jedzą praktycznie same mało wartościowe produkty, a ich sylwetka nadal się poprawia. Naturalnie, zyskały one sobie wielkie rzesze fanów. Trudno się temu dziwić. W końcu kto z nas nie chciałby jeść codziennie słodyczy czy fast-foodów i nadal realizować swój plan sylwetkowy? Ponadto, nam – ludziom, bardzo podobają się rzeczy nowe, które odbiegają od dotychczas przyjętych norm. Z tego więc powodu, błędna koncepcja IIFYM, opierająca się na jedzeniu w większości przetworzonych produktów, zaczęła zdobywać świat. Na nasze szczęście, na całym globie, działa szerokie grono ekspertów i ludzi rozsądnych, którzy sukcesywnie i skutecznie tłumaczą, czym w istocie jest Flexible Diet.

Najzdrowsza forma żywieniowa?

W rzeczywistości, schemat ten, jest według mnie i wielu uznanych osobistości w świecie dietetyki (m.in. przez Layne’a Nortona), jedną z najlepszych metod prowadzących do świetnej sylwetki oraz dobrego zdrowia. Zbyt często skupiamy się na tym, aby być perfekcyjnymi w tym, co robimy. Chcemy jeść tylko i wyłącznie zdrowe produkty zapominając, że w realnym świecie nie jest to możliwe do utrzymania w dłuższej perspektywie czasu. To właśnie czas jest naszym największym sprzymierzeńcem, ale także i wrogiem.

Badania pokazują, że w 90% przypadków, osoby odchudzające się po pewnym czasie wracają do swojej dawnej wagi, a nawet przekraczają jej wartość początkową! To przerażająca informacja. Nie oznacza ona jednak, że już na samym początku przygody ze zmianą nawyków żywieniowych, stoimy na przegranej pozycji. Wystarczy uzmysłowić sobie, że jakiekolwiek nasze działania, muszą być podejmowane z myślą o reszcie naszego życia, a nie kolejnych tygodni. Dlatego IIFYM jest tak skuteczny.

W procesie kształtowania sylwetki wcale nie chodzi o perfekcyjność, ale o konsekwencje i systematyczność. Wielokrotnie podkreślałem, że o wiele lepszą opcją jest posiadanie mniej idealnego planu, ale wykonywanie go regularnie oraz sukcesywnie. Dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem,  że z czysto logicznego punktu widzenia, o wiele łatwiej będzie nam zmienić swoje nawyki żywieniowe, gdy w planie znajdą się produkty mniej wartościowe o większej smakowitości, aniżeli wyłącznie te pojęte za „zdrowe”. Nie przeżyjemy szoku wywołanego nagłą rewolucją jadłospisu, a przejście do zdrowych nawyków będzie płynniejsze. Nie eliminujmy konkretnego produktu bez konkretnych przyczyn, ale po prostu go ograniczmy na rzecz żywności bardziej wartościowej.

Flexible Diet daje poczucie „normalności”.

Mamy tę pewność, że w każdym momencie naszego życia, możemy zdecydować się na wyjście do kina z ukochaną osobą. Rodzinne spotkania nagle przestają być problematyczne, bo okazuje się, że możemy zjeść to, co zaserwuje nam babcia. Wystarczy uwzględnić to w swojej dziennej kaloryczności oraz makroskładnikach. Jakże wielką swobodę i wolność, ofiaruje nam ten schemat. Wszelkie ograniczenia znikają, a my w końcu, przestajemy dzielić pokarm na „zły” i „dobry”.

flexible diet

Osoby, których zapotrzebowanie kaloryczne jest wyższe, będą mogły pozwolić sobie na większy udział produktów rekreacyjnych w swoim jadłospisie. Bierze się to głównie z faktu, iż dzięki większemu zapotrzebowaniu, mogą one bez większych problemów dostarczyć sobie odpowiednią dawkę mikroelementów z części swojego budżetu kalorycznego.

Niepotrzebne kontrowersje.

Kwestia mikroelementów budzi wielkie kontrowersje w tej materii. Przeciwnicy elastycznego podejścia do diety, argumentują swoje stanowisko, niedostatecznym przyjęciem wraz z pokarmem cennych witamin, minerałów i błonnika. W pewnym stopniu mają oni rację. Jednak tylko w odniesieniu do osób, które wykorzystują ten model żywieniowy, aby móc bez karnie opychać się przetworzoną i niskowartościową żywnością.

Jednak, gdy mamy do czynienia z jednostkami świadomymi odpowiedniego podejścia do spożywanej żywności, ich argumentacja traci sens. Produkty mało wartościowe, w takim przypadku stanowią zwykle od 10 do 20% dziennej lub tygodniowej puli kalorii. Jest to wystarczająca ilość do tego, aby dostarczyć sobie wszystkich cennych mikroelementów, a także cieszyć się z życia, poprzez nie ograniczanie się do wybranej grupy produktów, uznanych za wartościowe. Ponadto istnieją badania, w których jasno udowodniono, że to osoby przebywające na restrykcyjnej diecie, miały w swoim organizmie więcej niedoborów, niż te podchodzące do jedzenia w sposób elastyczny. Ma to swoje uzasadnienie w fakcie, iż restrykcje, ograniczają pewną pulę produktów. Prowadzi to natomiast do niedoborów witamin lub minerałów, których źródłami są wykluczone produkty.

Miejmy jednak na uwadze, że Flexible Diet nie jest pretekstem do jedzenia żywności w większości przetworzonej. Być może w kwestii sylwetki taki sposób myślenia mógłby się sprawdzić, to jednak w kontekście zdrowia ponosi on całkowite fiasko. Pamiętajmy, że IIFYM powstał po to, aby chronić zdrowie. Nie tylko to fizyczne, ale głównie psychiczne. Wszelkiego rodzaju zaburzenia odżywiania i obsesja na punkcie zdrowej żywności, biorą się właśnie ze zbyt restrykcyjnych diet. Elastyczne podejście w tej materii rozwiązuje te problemy i nie dopuszcza ich do głosu.

Życiowy ład, dzięki elastycznemu podejściu do kwestii żywienia.

IIFYM powstał z myślą o zachowaniu harmonii w swoim życiu. Pozostaniu przy zdrowym rozsądku i dozie umiaru w swoich żywieniowych wyborach. Wiemy doskonale, że nie tyjemy od konkretnego produktu, ale od nadmiaru spożywanej energii. Właśnie na tym opiera się cała koncepcja Flexible Diet. Na nie rezygnowaniu z tego, co dobre i jak najbardziej stworzone dla nas – ludzi, ale cieszeniu się życiem i niepozbawianiu się przyjemności, a przy tym – realizowaniu swoich sylwetkowych celów. Każdy z nas powinien dostosować udział produktów rekreacyjnych w swojej diecie, do własnych potrzeb i głównie  do stanu swojego zdrowia.

Zdrowie jest wartością nadrzędną w stosunku do jakiegokolwiek innego aspektu naszych działań. Dlatego w pierwszej kolejności powinniśmy zadbać właśnie o nie. Poprawnie wprowadzony w życie model żywieniowy IIFYM, może doprowadzić je do dobrego poziomu i zaprowadzić prawdziwą harmonię w naszym życiu. Kluczem do osiągnięcia tego stanu jest zdrowy rozsądek oraz umiar, w ustalaniu umownych proporcji między produktami wartościowymi oraz mniej wartościowymi. Jakakolwiek skrajność, w którąkolwiek ze stron, może prowadzić do pogorszenia naszego stanu. Zarówno w kontekście fizycznym, jak i psychicznym.

#kolejne artykuły