Czym jest e-sport? | worldmaster.pl
#

Nieistotne, że się tym nie interesujesz. Bez znaczenia, że Cię to nie obchodzi. Mimo wszystko i tak radzę zapoznać się z tym tekstem, bo przedmiot moich rozważań jest naszą wspólną przyszłością. E-sport, to jutro całego świata, ale realne dziś wielu pasjonatów, grających w gry komputerowe.

Z boiska, przed komputery.

Od zawsze granie w gry komputerowe lub nadmierne tkwienie przed klawiaturą, było postrzegane jako marnowanie czasu i zaniedbywanie pozostałych obowiązków. Kojarzyło się tylko i wyłącznie z zabawą, rozrywką i miło spędzonym czasie dla grającego. Niejednokrotnie przesiadywanie w ten sposób długich godzin, nierzadko do pór nocnych, stanowiło kość niezgody między dorosłymi, a ich małymi pociechami. Dziećmi, które odnajdywały ukojenie w możliwości zatopienia się w wirtualnym świecie. Kiedyś, gdy dziecko w ten sposób spędzało zbyt wiele czasu, było postrzegane – nawet przez swoich rówieśników, w kategoriach dziwaka czy odludka. Przecież podstawową formą aktywności kilkanaście lat temu, nie było wpatrywanie się w ekran, ale bieganie za piłką po osiedlowym boisku, w gwarze wesołych krzyków i roześmianych, młodych twarzy.

gry komputerowe

Z upływem lat wszystko zaczęło się zmieniać. Coraz większą popularnością zacząć się cieszyć konsumpcyjny styl życia, a nowinki technologiczne skutecznie zastąpiły murawę, piłkę i dwie bramki. Przestało liczyć się to, jak biegasz czy wspinasz się na drzewa. Na prawdziwy szacunek zasługiwałeś wtedy, gdy mogłeś pochwalić się przed kolegami wysokim poziomem swojej postaci w grze z gatunku MMORPG. Powoli – niemal niezauważalnie, ale konsekwentnie, życie głównie młodszej części społeczeństwa, rozpoczęło aktywną migrację z boisk, do wirtualnego świata. Coraz lepsze i większe udoskonalenia zarówno pod kątem gier komputerowych jak i sprzętu, dzięki któremu mogliśmy z nich korzystać, pozwoliły skutecznie zatrzymać przy sobie jednostki, które choć raz spróbowały wcielić się w wirtualnego bohatera.

Życiowa (r)ewolucja?

Nikt nie był wtedy w stanie przewidzieć, że to, co wyglądało na niewinną zabawę, dobrą formę rozrywki, a dla dorosłych jako największe utrapienie, może przerodzić się w dziedzinę życia, podziwianą przez miliony na całym świecie. Czy ktokolwiek mógł wtedy przypuszczać, że niewinnie wyglądający mały chłopiec, który całymi dniami oddawał się całym sobą grom komputerowym, może za kilkanaście lat stać się profesjonalnym zawodnikiem e-sportowym, znanym na całym globie?

Internetowa Encyklopedia przez wielu traktowana niczym Wyrocznia Delficka naszych czasów, podaje następującą definicję E-sportu (ang. Electronic Sports):

Forma rywalizacji, w której przedmiotem działań zawodników są gry komputerowe. Rywalizacja między zawodnikami (graczami) odbywa się zarówno w formie rekreacyjnej, jak i na turniejach gier komputerowych (tzw. „pro gaming”).

Czyli e-sport obejmuje w swoim zakresie jakiekolwiek korzystanie z gier komputerowych, o ile dochodzi w nich do rywalizacji. W obecnych czasach tak naprawdę większość popularnych gier, zawiera w sobie nutkę współzawodnictwa.

Nie bez powodu termin ten budzi w sobie wiele kontrowersji i pobudza do wygłaszania poglądów, zarówno zwolenników, jak i jego przeciwników. Przez jednych uważane jest za największe dobrodziejstwo obecnych czasów. Postrzegane za przyszłość nie tylko sportu, ale całego naszego życia. Z drugiej strony pojawiają się słowa sprzeciwu, które dotyczą rosnącej fali otyłości czy niezdrowego trybu życia. Trudno stwierdzić, gdzie przebiega granica prawdy i kto posiada ją w większym stopniu. Zarówno przeciwnicy, jak i zwolennicy, w swojej argumentacji posługują się logicznymi stwierdzeniami. Myślę, że tak jak w większości przypadków – racja znajduje się pośrodku.

E-sport to nie tylko gry komputerowe. To coś znacznie większego.

Jako zagorzały fan wszelkich rozgrywek e-sportowych, szczególnie tych profesjonalnych, czuję się zobowiązany, aby definicję e-sportu wzbogacić o kilka dodatkowych zdań. Tym razem pozbawionych wszelkiej sztampy oraz książkowej powagi, a okraszonej emocjami dwudziestoletniego chłopaka, który w śledzeniu profesjonalnych rozgrywek, odnalazł szczere emocje oraz prawdziwe uczucia.

e-sport

Źródło: www.theversed.com

  • E-sport nie jest zwykłym klikaniem w myszkę od komputera i naciskaniem klawiszy w odpowiedniej, sobie tylko znanej sekwencji. To sztuka. Harmonia, zachodząca między tym, co znajduje się na ekranie, a ruchami palców wykonujących swoją pracę, niczym rewelacyjnie wyszkoleni żołnierze, gotowi do oddania życia za swojego dowódcę.
  • E- sport to nie tylko niewinna zabawa rozleniwionych dzieci. To część naszego życia. Styl życia, wielu ludzi na całym świecie, które w graniu w gry komputerowe odnalazło dla siebie szanse na zaistnienie. Coś, co być może było dla nich tylko oderwaniem się od ponurej i szarej rzeczywistości, teraz jest dla nich pracą, którą sami sobie wybrali. Obowiązkiem, który kochają. Pasją, o której zawsze marzyli.
  • E-sport nie jest czynnością zarezerwowaną tylko dla samotników, pozbawionych umiejętności interpersonalnych o szerokiej gamie fobii społecznych. Jest to zbiorowisko osób towarzyskich, otwartych, rezolutnych, które w graniu w gry zobaczyły przyszłość w momencie, kiedy nikt inny nie potrafił tego dostrzec. Dzisiejsi znani i podziwiani ujrzeli szansę, i potrafili przekuć ją na swoją błogą codzienność.
  • E-sport to nieustannie rozwijająca się dziedzina, w którą każdego roku inwestują znani i podziwiani na całym światem. Kluby piłkarskie, drużyny koszykarskie czy sławne persony, kompletnie niezwiązane ze sportem elektronicznym. Daje to ogromne możliwości i nadzieję dla wielu nastolatków, marzących o światowej karierze. To prawdziwa szansa na zaistnienie.
  • E-sport to nie tylko dziecinna złość, rozwydrzonego ośmiolatka, który ponownie okazuje się słabszy od swojego wirtualnego przeciwnika. To również łzy i smutek dorosłych mężczyzn po odniesionej porażce przed tłumem wiernych kibiców. To łzy szczęścia nawet tych najtwardszych, po wygranej rozgrywce. To wzloty i upadki ludzi, którzy w całości oddali się grze. To radość i rozgoryczenie. Rywalizacja i przyjaźnie zawiązywane na długie lata. To bezcenne doświadczenia oraz nieziemskie przygody. To euforia i frustracja.

E-sport to styl życia.

E-sport to nasza przyszłość. 

Sponsorowanie E-sport daje najwyższy dochód brutto na świecie, wnoszący 359,4 miliona USD w 2018 roku. W porównaniu do 234,6 miliona USD w 2017 roku.

Rosnące łączne roczne tempo wzrostu (CAGR) w okresie od 2016 do 2021 roku wynosi 49,8 procent, a prawa medialne to najszybciej rosnący strumień przychodów – przedstawia raport roczny przeprowadzony przez badacza rynku Newzoo.

E-sport-rozwija-sie-i-generuje-zyski

Jak wynika z raportu, rywalizacja w grach komputerowych E-sport rozwija się i generuje zyski.

Branża E-sport

Branża E-sport zrzesza amatorów oraz profesjonalnych graczy. Rośnie liczba turniejów i użytkowników. E-sport wciąż zyskuje na popularności.

Inwestowanie w e-sport jest rentowne. Globalne przychody E-sportu wzrosną o 38% do 906 milionów USD w 2018 roku i do roku 2021 wzrosną do 1,65 miliarda USD.

Więcej inwestycji w startupy w kategorii e-sport

Gdy widzowie e-sport zaczną wydawać tyle co widzowie tradycyjnego sportu, reklamodawcy będą przeznaczać więcej pieniędzy na esport. Branża E-sport będzie nabierać rozpędu. Właśnie dlatego pojawia się tak wiele nowych inwestycji w startupy w kategorii e-sport.

Liczba entuzjastów e-sportu wzrośnie o 15,2% z 143 milionów w 2017 roku do 165 milionów w 2018 roku. Liczba przypadkowych widzów wzrośnie z 192 milionów w 2017 roku do 215 milionów w 2018 roku.

branza-e-sport

Do roku 2021 dochody z praw medialnych z e-sport, wzrosną ponad dwukrotnie w porównaniu do 2018 r.. Liczba osób, które świadome grają w e-sport na całym świecie, osiągnie w 2018 roku- 1,6 miliarda, w porównaniu z 1,3 miliarda w 2017 roku.

Newzoo określił nowe obszary ważne dla rozwoju esports.

Pierwszym obszarem jest franchising, na przykład tworzenie lig tj. League of Legends i Overwatch . Kolejnym obszarem zdobywanie serc lokalnych fanów poprzez regionalne zawody drużynowe.

Newzoo widzi także ważne możliwości skautingu, dzięki rozwojowi esports kolegialnych.

Gry na telefony komórkowe

gry-na-telefony-komorkowe

Platformy typu battle royal

Badacze rynku chcą także, aby mobilne e-sports (gry na telefony komórkowe) tworzyły prawdziwą tożsamość. Przewidują wykorzystanie w tym celu technologi blockchain oraz krypto-waluty.

E-sport ma także szansę poszerzyć oglądalność poprzez nowe formaty i franczyzy, wprowadzając nowe platformy typu battle royal, spopularyzowane przez takie projekty, jak np. Battlegrounds PlayerUnknown.

Sponsorowanie E-sport daje najwyższy dochód

Raport Newzoo uświadamia nam jak ważna jest branża E-sport.

Ewolucja w E-sport odbywa się na naszych oczach. Patrząc na młode pokolenie można odnieść ważenie, że już się dokonała. Wykorzystują to inwestorzy i reklamodawcy. Cyfry w raporcie Newzoo “mówią same za siebie”.

W jakiej formie zaistniejemy w przyszłości w świecie E-sport? Twórcy, inwestora czy zwykłego “gamera”, zależy tylko od nas. Jedno jest pewne – nastała era E-sport.

Źródło: Venturebeat

ZapiszZapisz

ZapiszZapisz

Wybaczcie, jeśli kogokolwiek urażę tym postem. Być może jest on zbyt zgryźliwy. Jednak obserwując po raz milionowy w social mediach, jak Ci wszyscy męczennicy i pseudo kulturyści, wykonują swój trening w ogromnych bólach istnienia, pokazując swoją jakże trudną drogę, moja cierpliwość zostaje wystawiony na ciężką próbę.

Ironia? Skądże!

Jakże ciężkie życie muszą mieć ci, którzy codziennie odbywają dwugodzinny trening na siłowni! Jakie męki, muszę oni przechodzić w kwestii doboru odpowiednich pokarmów, spełniających ich potrzeby! Jacy są oni biedni, gdy ze łzami w oczach muszą jeść swojego suchego kurczaka, zatopionego w delikatnych równie suchych, jak drewniane wióry, kawałkach ryżu! Jakimi męczennikami oni są, gdy każdego dnia muszą stawiać czoła procesowi kształtowania swojej sylwetki! Czy katusze, jakie przeżywają istni męczennicy XXI wieku, mogą równać się z czymkolwiek innym? 

Życie nie ustaje w zadziwianiu nas ironią– Andrzej Sapkowski

Męczennicy treningowej sali.

To zabawne, móc obserwować tych wszystkich ludzi tak bardzo idealizujących swój proces kształtowania sylwetki. Na każdym kroku dostrzegam w ludziach skłonność, do robienia z samych siebie męczenników obecnych czasów. Co drugie zdjęcie w mediach społecznościowych, to znak dający upust swojemu jakże ciężkiemu życiu. Wszędzie pojawiają się teksty motywacyjne, wciskane nam bardziej, niż rzeczy z telemarketu. Od samego początku jest nam wpajane, że tylko ciężki trening popłaca i nie powinno być w nim miejsca na jakąkolwiek radość. Tym samym podążamy szlakiem cierpienia, zaciskamy zęby i pokazujemy wszystkim wszem i wobec, jak bardzo mamy ciężko, gdy musimy wstać o siódmej rano i zrobić godzinny trening…

Biję się w pierś, bo kiedyś i dla mnie było to normalnością. Potem patrzyłem na rozwijający się ten proces z niemałym przestrachem, pytając samego siebie, dokąd to zmierza. Teraz z wielkim rozbawieniem obserwuje zdjęcia wszystkich „fitnessiaków”, napinających swoje mięśnie do brudnego lustra na siłowni, okraszonych jakże unikatowym i wyjątkowym opisem: „Never give up!” lub „Nigdy się nie poddawaj!”. My wiemy, że oba te wyrażenia znaczą to samo, ale nie wszyscy są aż tak rezolutni, aby posiąść tak wyspecjalizowaną wiedzę. Nie dziwmy się proszę, że osoby o dużej muskulaturze są często brzydko nazywani półgłówkami, skoro grupa ta posiada silne przedstawicielstwo zwierząt, a nie ludzi. 

Nie jesteś pępkiem świata!

Jak my wszyscy kochamy idealizować to, co robimy! Oczekujemy nieustannego wsparcia, pochylania się nad nami z czuło wypowiadanymi słówkami: „Wszystko w porządku?” i zainteresowania ciężką drogą, z jaką musimy mierzyć się każdego dnia. W rzeczywistości nie mamy nawet pojęcia, czym są prawdziwe trudności, a obok ciężkiej drogi nawet nie spacerowaliśmy. Za wszelką cenę, próbujemy zwrócić światła reflektorów na własną osobę. Chcemy, aby cała możliwa uwaga wszystkich ludzi, została skupiona na nas i naszym jakże niebotycznym osiągnięciem, jakim jest trwanie w procesie kształtowania sylwetki. Czy to nie jest absurdalne?

Stanowczo zbyt często przypisujemy swoim działaniom i swojej osobie, zasługi i osiągnięcia, które nie mają żadnego przełożenia na rzeczywistość. Czym jest dźwiganie dużych ciężarów na treningu w porównaniu do życia? To zabrzmi dość brutalnie, ale prawdą jest, że oprócz Ciebie i Twoich kolegów pasjonatów, nikogo innego nie interesuje Twój wynik w martwym ciągu czy przysiadzie. Nawet Twoi bliscy, którzy mogą okazywać Ci niepohamowane wsparcie, są zapewne bardziej skupieni na sobie, niż na Tobie. Zapomną o Twoim chwalebnym wyczynie, zapewne w ciągu kilku godzin od momentu, gdy im to uroczyście oznajmisz.

Naturą ludzką jest dbać przede wszystkim o siebie. Dale Carnegie w swoim ponadczasowym dziele „Jak przestać się martwić i zacząć żyć” trafnie zauważył, pisząc:

„Bardziej [Ludzie] przejęliby się niewielkim bólem głowy niż wiadomością o mojej czy twojej śmierci”.

męczennicy

Ze świecą szukać altruistów troszczących się przede wszystkim o innych, ascetów wyrzekających się dóbr cywilizacyjnych czy prawdziwych męczenników, cierpiących za ludzi. Wszyscy pseudo kulturyści oraz pseudo motywatorzy treningowej sali, na pewno do nich nie należą. Czym się zasłużyli? Poświęceniem swoich dwóch godzin życia na trening, który wykonują z własnej, nieprzymuszonej woli? Czy może odmówieniem ukochanej babci porcji sernika, z obawy o nagły i magiczny przyrost tkanki tłuszczowej?

Pseudo kulturyści i ich makabrycznie trudna droga…

Nie jesteśmy męczennikami, greckimi herosami, ani bohaterami światowych legend! Proszę więc, abyśmy nie próbowali się tak zachowywać! To dość poniżające i uwłaczające tym, którzy bardziej zasługują na to miano, przerysowane oraz przede wszystkim śmieszne dla pozostałej części społeczeństwa. Grupy, która to wszystko obserwuje, a potem wysuwa jednoznaczne wnioski na temat wszystkich, którzy kiedykolwiek dotknęli sztangi. Choćby byli najinteligentniejszymi istotami na ziemi i najbardziej rozwiniętymi, to i tak zostanie im przypisana łatka nieinteligentnych osobników – bardzo delikatnie rzecz ujmując…

Przestańmy więc gloryfikować to, co robimy dla samych siebie. Nie twierdzę, że Wasz trening lub logistyka z nim związania jest lekka. Jednak jestem całkowicie przekonany, że co najmniej 90% ludzi boryka się każdego dnia z problemami o wiele trudniejszymi, niż Wasz jadłospis czy sesja treningowa. Każdego dnia giną setki ludzi w wypadkach spowodowanych przez pijanych kierowców. Uważacie, że macie ciężej pogodzić swój trening z pracą, niż owdowiała kobieta całe pozostałe, samotne życie bez ukochanej osoby? W każdej minucie ktoś na ziemi dowiaduje się, że jest nieuleczalnie chory. Otrzymuje wyrok śmierci. Czym są Wasze przerzucone kilogramy żelastwa, w porównaniu z siłami rozdającymi karty w grze, o nazwie życie? Co ma powiedzieć samotny ojciec, wychowujący czwórkę dzieci po tym, jak jego żona zmarła na nowotwór? Jak zareaguje na Twoją przeżywaną „katorgę”, gdy musisz wstać rano na sesje biegania?

kulturyści

Czy to wszystko nie jest śmieszne? Jak bardzo potrafimy chwalić swoje czyny pod niebiosa i czynić z nich istny panteon wielkich osiągnięć, okupionych krwią, łzami i kroplami potu? Jesteśmy święcie przekonani, że napotkaliśmy na swojej drodze wszystkie możliwe przeszkody. W rzeczywistości nawet nie ujrzeliśmy ich na oczy. Napinamy się, pozujemy, zaciskamy zęby i idealizujemy swój zwykły, normalny i mało znaczący trening. Myślimy, że to jest coś wielkiego. Tak naprawdę, nie robimy nic wyjątkowego. Większość ludzi nie jest w stanie nawet zrozumieć połowy rzeczy, o których my piszemy lub próbujemy gloryfikować. Trwamy w takim stanie do pewnego momentu – do pojawienia się prawdziwych, życiowych trudności. Nie życzę tego nikomu, ale może to być poważna choroba, utrata pracy i źródła dochodu, lub nagła śmierć kogoś bliskiego. Wtedy dopiero uświadamiamy sobie, jak niewiele znaczą nasze codzienne, mityzowane czynności.

Trening jest pasją. Męczeństwo, zostawmy realnym bohaterom.

Pasja jest niesamowitym narzędziem. Potrafi rozchmurzyć nawet najczarniejsze niebo. Zmienić najgorszy dzień, w najlepszą chwilę naszego życia. Prowadzi nas za rękę po ścieżce i nie pozwala się od niej zanadto oddalić. To piękne doświadczenie, móc ją odnaleźć w swoim życiu. Dlatego nie chcę, aby ktokolwiek kto trenuje, ćwiczy lub kształtuje swoją sylwetkę pomyślał, że jestem jego przeciwnikiem. Jestem ogromnym zwolennikiem jakichkolwiek zmian, prowadzących ku dobremu. Szanuje każdego, kto pragnie zmiany na lepsze i podejmuje w tym kierunku jakiekolwiek kroki! Jednak zanim zaczniemy spoglądać tylko na siebie i pozwolimy dojść do głosu wyłącznie własnemu ego polecam, abyśmy umiejscowili to, co robimy, w szerszym kontekście.

Nie uważam, że macie lekko. Nie myślę, że każdy Wasz dzień to sielanka. Niemniej jednak jestem pewien, że macie w swoim życiu więcej szczęścia niż wiele żyjących dookoła Was osób. Macie na pewno mniej problemów, niż gros ludzi, których mijacie na ulicy każdego dnia. Doceńcie to.

trening

Nie musicie przestawać pokazywać swojego życia. Róbcie to nadal, ale wlejcie w to trochę więcej zdrowego rozsądku. Ciągłe pozowanie i przedstawianie swojego życia jako ciężkiego, w którym jedyną trudnością jest korek w drodze na siłownię, jest trochę nieodpowiednie i bezmyślne. Myślenie w takich kategoriach jest pozbawione sensu, bo to, co uważacie za największą trudność, zależy od Was. To Wy zdecydowaliście się trenować i w każdej chwili możecie to przerwać. W przeciwieństwie do tych, którzy śmiertelnie chorują, stracili bliską osobę lub głodują z powodu ubóstwa. To są prawdziwe problemy, prawdziwych ludzi. Ich powinniśmy podziwiać, za ich podejście do życia. Za to, że pomimo ogromnych trudności, pod których ciężarem załamałby się każdy z nas, oni nadal potrafią żyć, funkcjonować i czerpać radość z każdego oddechu, bo wiedzą, że oznacza on możliwość istnienia na tym cudownym świecie.

To są prawdziwi bohaterowie, którzy nawet na nich nie pozują. Nie pseudo fitnessowe gwiazdy, pokazujący swoje ciężkie życie, leżąc na Malediwach. Nie pseudo kulturyści, którzy musieli pożyczać pieniądze od bliskich na karnet, na siłownie. Nie My wszyscy, którzy mamy więcej niż jesteśmy w stanie zrozumieć. To oni, Ci prawdziwie dotknięci przez życie, zasługują na idealizacje oraz gloryfikacje. Zasługują na miano męczenników…

Szczęśliwszych i radośniejszych od nas wszystkich.

Najpopularniejszy wskaźnik do kontroli wagi ciała. Rozpowszechniony na całym świecie w różnych dziedzinach życia. Łatwy w korzystaniu, przyjęty niemalże za doskonałość w określaniu poprawnej wagi ciała. BMI to prawdziwy cud i dar z niebios! Istne błogosławieństwo… Czy jednak, na pewno jest tak w rzeczywistości?

Czym jest BMI?

BMI (ang. Body Mass Index), zwany również wskaźnikiem Queteleta II od nazwiska jego twórcy, to narzędzie do kontroli masy swojego ciała. Bardzo często zostajemy z nim zapoznani już w czasach szkolnych. Zazwyczaj nauczyciele na lekcjach geografii lub biologii, dają swoim uczniom możliwość poeksperymentowania i zajęcia czymś ich chłonnych umysłów. Również w wieku dorosłym, dość często spotykamy komentarze głoszące, jakoby BMI było metodą idealną do określenia, czy waga naszego ciała jest poprawna. Wskaźnika używają zarówno lekarze, jak i specjaliści. Wiele osób próbujących zmienić swoją sylwetkę, ślepo zawierza wszelkie swoje działania skali, na której opiera się ten znacznik. Ufamy mu, bo został przyjęty przez społeczeństwo za rewelacyjną technikę kontroli własnych postępów. Jego fenomenu upatrywałbym bardziej w fakcie, iż jest on szeroko dostępny i prosty w użytkowaniu, aniżeli w jego rzeczywistym geniuszu.

Już na samym początku należy zaznaczyć, że wskaźnik BMI teoretycznie nie powinien być stosowany w przypadku osób, które nie ukończyły 18 roku życia. W takich przypadkach o wiele częściej stosuje się siatkę centylową. W szczególności u niemowlaków, małych dzieci czy osób w okresie dojrzewania.  Uzasadnienie takiego postępowania znajduje się w fakcie, iż w przypadku osób młodych, ich ciało nieustannie się zmienia. Ewoluuje na przestrzeni każdego kolejnego dnia. Wyjątkowo widać to u małych dzieci, w przypadku których wzrost odbywa się niemalże w mgnieniu oka.

BMI oblicza się poprzez podzielenie swojej wagi ciała w kilogramach przez wzrost wyrażony w metrach, podniesiony do kwadratu:

wzór BMI

Źródło: nazdrowie.pl

Osoby niebędące nigdy wybitnymi jednostkami z matematyki, mogą skorzystać z wielu dostępnych kalkulatorów znajdujących się w Internecie, które wszystkie obliczenia wykonują za nas. Wystarczy wpisać swój wzrost oraz wagę, co mam nadzieję, nie będzie stanowiło większego problemu.

Uzyskany wynik przypisuje się do jednej z trzech, ogólnych kategorii:

  • Poniżej 18.5 – niedowaga
  • 18.5-24.99 – waga prawidłowa
  • Powyżej 25 – nadwaga

Istnieje również bardziej szczegółowa skala, dzieląca się w wartościach: „niedowaga” (wygłodzenie, wychudzenie) oraz „nadwaga” (I stopień otyłości, otyłość kliniczna, otyłość skrajna) – w zależności od wielkości otrzymanego rozwiązania.

Można również bez przeszkód posługiwać się tabelami, których w Internecie jest całe mnóstwo. Jedną z nich, prezentuję poniżej:

wskaźnik BMI

Źródło: www.bmi-kalkulator.pl

Cudowny wskaźnik, wcale nie taki doskonały…

Wiedząc już jakie komponenty zostają uwzględnione w ów wskaźnik, w naszej głowie powinna zrodzić się pierwsza, rozczarowująca myśl odnośnie do z pozoru niesamowitego narzędzia. BMI w swoich działaniach bierze pod uwagę masę naszego ciała. Zestawiając ją ze wzrostem, określa czy jest ona poprawna. Jednak kompletnie nie zwraca uwagi na jakość zgromadzonej przez nas wagi. W Internecie roi się od zdjęć osób, które na przestrzeni wystarczająco długiego okresu czasu, potrafiły diametralnie zmienić swoją sylwetkę, uzyskując na końcu taką samą wagę, jak przed rozpoczęciem działań. To dobitnie pokazuje, że kilogram nie jest równy kilogramowi. Inaczej będzie wyglądał człowiek nieaktywny, o wzroście 180 centymetrów  i wadze 90 kilogramów, a inaczej osoba o tych samych parametrach, odżywiająca się zdrowo i trenująca siłowo.

To jest ogromna wada wskaźnika BMI, którą wytykają mu wszyscy świadomi tego ludzie. Nie bierze pod uwagę budowy ciała oraz procentowej zawartości tkanki tłuszczowej. To właśnie ta wartość wyznacza przede wszystkim jakość naszej sylwetki. Głównie osoby uprawiające sporty sylwetkowe, szybkościowo-siłowe lub zwyczajnie dbające o rozwój swojej muskulatury, mogą czuć się wyraźnie zdezorientowane. W ich przypadku bardzo często pokazywaną wartością będzie „nadwaga” lub nawet „otyłość”. W rzeczywistości mogą posiadać oni skrajnie niski poziom tkanki tłuszczowej w ciele. Jednak ze względu na zbudowane mięśnie, waga ciała będzie wyższa i odbiegająca od wyznaczonych norm. Działa to również po przeciwnej stronie skali. Osoby, które dość intensywnie trenują sporty wytrzymałościowe, w których niska waga ciała jest rekomendowana, mogą często uzyskiwać wynik przypisujący ich do kategorii „niedowagi”. Dotyczy to często wysokich lekkoatletów.

Kobiety także mogą czuć się pokrzywdzone, ze względu na ich naturalnie wyższy poziom tkanki tłuszczowej. Niestety wskaźnik masy ciała, nie uwzględnia w swoich obliczeniach płci danego osobnika. Z tego więc powodu zachodzi istotna różnica między kobietą a mężczyzną o tych samych parametrach fizjologicznych.

Profesjonalistom i odbiegającym od normy ludziom, mówimy NIE!

Wskaźnikiem BMI pod żadnym pozorem, nie powinny kierować się osoby trenujące zawodowo. Profesjonaliści lub nawet pół-profesjonaliści, nastawieni są na uzyskiwanie określonych i wymiernych rezultatów w danym sporcie. Wyłączając dyscypliny sportowe, w których przypisywani jesteśmy do kategorii wagowych, w żadnym sporcie waga nie limituje zawodnika. Oczywiście, że w każdej dyscyplinie panują pewne standardy pożądanej masy ciała. Jednak uzależnianie swoich działań od BMI byłoby rozwiązaniem wysoce nieroztropnym. Osoba nastawiona na osiągnięcie konkretnego wyniku powinna poznać swoje ciało do tego stopnia, aby korzystanie z mocno uogólnionych wskaźników, stało się niepotrzebne. Zamiast stawiać BMI na piedestale, o wiele lepiej jest posiąść umiejętność dostosowywania wagi swojego ciała, do okresów treningowych i przyporządkowywania jej do głównych celów.

Powyższy akapit nie musi dotyczyć tylko profesjonalistów. Może on dotyczyć każdej osoby, która w swoich działaniach nastawiona jest na konkretny cel, a udział bierze w nim również waga ciała – w mniej lub bardziej bezpośredni sposób. Nie tylko zawodowi kulturyści, nie skorzystają z owego wskaźnika. Również wszyscy amatorzy, którzy swoją budową ciała, parametrami lub celami, różnią się od przeciętnej. Kwintesencją naszych rozważań jest uzmysłowienie sobie, że wskaźnik BMI został stworzony na podstawie ogólnych obserwacji osób, niewystających poza „przeciętność” pod kątem cech fizycznych. Adolphe Quételet w swoich badaniach wykorzystał setki ochotników i dostrzegł „pewną zależność”. Nie była to żadna reguła, rozwiązanie czy ujawnienie wielkiej tajemnicy. Czysta zależność, opierająca się na twierdzeniu, że waga rośnie proporcjonalnie do kwadratu wzrostu człowieka. Nie sugerował się indywidualną budową ciała, predyspozycjami czy stylem życia. Dlatego właśnie, jego z pozoru rewelacyjne narzędzie, nie nadaje się do użycia w naprawdę wielu przypadkach.

Nieprecyzyjny wskaźnik.

Określanie idealnych proporcji ciała wyłącznie po wzroście i wadze, jest strasznie ryzykowne i krzywdzące dla wielu z nas. Osoby umięśnione o niskiej zawartości tłuszczu w organizmie, mogą zrobić sobie krzywdę, doprowadzając się do stanów wyniszczających, próbując za wszelką cenę znaleźć się w rekomendowanej normie. Również sportowcy, mogą pogorszyć swoje rezultaty, gdy będą ślepo ufać niedokładnej skali, zamiast sugerować się uprawianą przez siebie dyscypliną sportu i własnym odczuciom.

bmi

Aby dokładnie zobrazować, jak bardzo skala ta jest nieprecyzyjna, wystarczy spojrzeć na przedział określany w niej jako „waga prawidłowa”. Przypisuje się jej wartości, mieszczące się od  18.5 do 24.99. Liczby te, są wynikami naszego wcześniejszego działania, opisanego na początku tekstu. Według wskaźnika BMI, dla osoby o wzroście 170 cm, idealna waga znajduje się między 54, a 72 kilogramem! To aż 18 kilogramów różnicy! Oprócz tego należy uwzględnić także jakość owej masy, indywidualne predyspozycje, uwarunkowania genetyczne czy własne samopoczucie.

BMI – świetne, ale nie najlepsze.

Nie chciałbym demonizować całej struktury, na której opiera się wskaźnik BMI. Moim celem nie było przekonanie Was do zaprzestania korzystania z jego funkcji. Chcę ukazać, że nie jest to idealna metoda do określania swojej prawidłowej wagi i warunkowania od niej swoich działań. Różnice w pokazywanych wartościach, różnią się diametralnie w zależności od jednostki i jej indywidualnej specyfiki. Niemożliwym jest uzyskanie klarownej i osobistej odpowiedzi, od narzędzia stworzonego dla ogółu i na podstawie ogółu. Większość osób, wykraczających poza przyjęte normy uznane za standardowe, nie odniesie żadnych korzyści ze stosowania tej metody. Paradoksalnie w takich przypadkach, może ona nieść ze sobą pewne ryzyko błędnie podjętych działań, wynikających z niewłaściwych i nierzeczywistych, otrzymanych danych.

Ludzie, którzy na co dzień prowadzą dość konserwatywny tryb życia, niewykraczający poza szeroko pojętą „rekreację”, mogą w pewnym stopniu korzystać ze wskaźnika BMI. Zalecałbym jednak wyłączne sugerowanie się nim, a nie ślepe podążanie i warunkowanie od jego wyników swoich decyzji. Pragnę to jeszcze raz podkreślić, że metoda ta bierze pod uwagę tylko ogólne czynniki, które nie uwzględniają indywidualnej budowy ciała. Nie twierdzę, że jest ona nieskuteczna lub niepotrzebna, ale zalecam ostrożność w korzystaniu z niej. Rekomenduję, aby całkowite uleganie temu systemowi, zastąpić kierowaniem się własnym samopoczuciem, ogólnym stanem zdrowia oraz wyglądem rzeczywistym własnej sylwetki. Żadna inna forma kontroli postępów, nie jest w stanie wyprzeć tego, co My widzimy w lustrze a inni, patrząc na Nas.

Smutno to mówić, ale mam wrażenie, że czasy wielbienia mądrości i prawdziwie cennych wartości, odeszły w zapomnienie. Teraz promowanym zachowaniem, przez wszelkiego rodzaju „Fit Gwiazdy” jest istny kult ciała. Jak najwięcej pośladków i bicepsów, bez przekazywania jakiejkolwiek wartości… Ciało opanowało social media!

Ciało wchodzi na salony…

ciało

Ostatnie lata to nie tylko ogromny rozwój technologiczny, rozwiązania, o których nie śniło się naszym przodkom, czy osiągnięcia, którymi będziemy mogli chwalić się przed potomkami. To także ogromne zainteresowanie zdrowym stylem życia, szeroko pojętą aktywnością fizyczną oraz chęcią zmiany swojej sylwetki. Nie da się ukryć, że dzięki temu wzrosła nasza świadomość spożywanego pokarmu czy znaczenia wagi ciała, w kontekście ogólnego zdrowia. Zaczęliśmy żyć bardziej świadomie, poprzez rozsądny dobór produktów oraz właściwy wybór aktywności.

Z drugiej jednak strony, pojawiło się wiele stereotypów, mitów oraz przesłanek, które skutecznie zrujnowały nie tylko marzenia wielu osób, ale również nie jedno cenne istnienie. Diety, opierające się na głodowaniu, „eksperci” głoszący istne herezje, „magiczne pastylki”, które odchudzają nie Ciebie, ale Twój portfel. To wszystko również jest następstwem prawdziwego, dietetycznego pobudzenia XXI wieku.

Wraz ze wzrostem świadomości, zaczyna się poszukiwanie wzorców. Osób, które można potencjalnie naśladować. Nie ma niczego złego w posiadaniu mentora. O ile jest to człowiek reprezentujący sobą pewną wartość, która przejawia się w jego czynach oraz zachowaniu.

Social media wylęgarnią gwiazd i zepsutych ideałów.

Coraz więcej osób pragnie pokazać to, czym się zajmuje, a łatwy dostęp do portali społecznościowych, sprzyja temu zadaniu. Jednym wychodzi to lepiej, innym gorzej. Jedni zyskują całe rzesze fanów i zostają okrzyknięci „gwiazdami”, a pozostali giną w gąszczu ludzi, podziwiających tych, którym się udało. Powodów takiego zjawiska może być kilka. Począwszy od zaangażowania, przez reklamy oraz umiejętność nawiązywania kontaktów, po odpowiednio zamieszczaną treść. Ciężko jest znaleźć antidotum na problemy, pasujące do każdej, sfrustrowanej osoby, próbującej zyskać więcej „lajków” czy „followersów”.

Sam fakt skupiania się na tych dwóch wartościach, również jest niewłaściwy i może być jedną z przyczyn, uniemożliwiających spełnienie Internetowych marzeń. Nie neguje takiego toku rozumowania. Posiadanie statusu gwiazdy jednego z portali społecznościowych kusi wielu z nas. Niesamowite jest, że możemy żyć w czasach, kiedy naszą pracą czy źródłem zarobku, stają się wcześniej wspomniane platformy. Rewelacyjna szansa dla wielu młodych (i nie tylko) ludzi, pragnących pokazać swoje życie, umiejętności czy osiągnięcia.

Czym właściwie jest pokazywanie siebie i czy musi iść ono w parze ze statusem „gwiazdy”?

Jeśli zależy nam zbudowaniu solidnej i wytrzymałej personalnej marki, to wręcz musimy zaprezentować swoją osobę. To nieuniknione, skoro chcemy zainteresować potencjalnego odbiorcę sobą i tym, czym się zajmujemy. Można to porównać do prowadzenia firmy. Gdy takową posiądziemy, to chcemy zrobić wszystko, aby zdobyć jak najwięcej wiernych klientów, odbiorców i osób, które będą się z nią utożsamiały. Tak samo wygląda to w przypadku chęci budowania marki wokół swojej osoby. Jednak w tym przypadku, „firmą” jesteśmy my sami. Dlatego więc zaprezentowanie tego, czym się zajmujemy, staje się absolutną podstawą.

Jednym z doskonałych przykładów powyższej zależności jest branża fitness. Nie wiem, czy istnieje druga taka dziedzina, w której można znaleźć tyle osób, działających indywidualnie i próbujących opierać swoją pracę oraz ewentualne zarobki, na swojej osobistej marce. Trenerzy personalni, dietetycy, pasjonaci zdrowego stylu życia, osoby interesujące się tym tematem – wielu z nich pragnie zostać „gwiazdą” social mediów.  Jak już wspominałem, to świetne dla wielu z nas, że pojawia się szerokie grono ekspertów czy pasjonatów, chcących dzielić się swoim życiem, poradami oraz wskazówkami. Jednak zastanówmy się, czy aby na pewno wszyscy tego pragną? Czy wszyscy, którzy dają coś od siebie, robią to z myślą o innych, czy jest to zwykły zabieg, mający na celu promocję własnej osoby?

Kult ciała.

kult ciała

Rzecz, która opanowała zdecydowaną większość fitnessowych kont w mediach społecznościowych oraz pasjonatów tejże dziedziny. Panie wdzięcznie wyginające się przed lustrem, prezentujące swoje ukochane walory. Panowie, napinający brzuchy oraz bicepsy, robiący groźne miny. Oni wszyscy, prezentujący to, co mają najlepsze. Wielkie oraz pięknie ukształtowane mięśnie…

Czy to wszystko nie posunęło się trochę zbyt daleko?

Ogromną niesprawiedliwością byłoby przypisywanie wszystkich do jednej grupy czy twierdzenie, iż takie zachowanie jest złe. Byłbym hipokrytą, gdybym to napisał, bo sam niejednokrotnie ulegam pokusie skorzystania ze swojego ciała i zaprezentowania go szerszej widowni. Jednak jestem całkowicie pewien, że nawet w tej materii należy mieć pewien umiar. Nie zgadzam się z głosami, wyrażającymi swoje oburzenie, jakoby osoby prezentujące swoją muskulaturę i ciało były nic niewarte, pozbawione rozumu oraz jakiejkolwiek moralności. Naturalne jest, że chcemy pokazywać to, w czym jesteśmy dobrzy i czym się zajmujemy. Początkująca piosenkarka zaprezentuje wykonane przez siebie utwory. Przedstawi swoje umiejętności w tej dziedzinie i niejako – pokaże swoją „formę”. Tak samo jest również w branży fitness, w której wiele osób prezentuje swoje ciało, jako wartość, którą w sobie wypracowali.

Zaprezentowanie swojego ciała, co pewien czas lub robienie tego w konkretnym celu, aby przekazać jakąkolwiek wartość lub zawrzeć wskazówkę, jest na pewno działaniem pożądanym. Na wszystko musi być miejsce. Również na uwielbienie jednej z rzeczy, którą posiadamy. Szczególnie jeśli jest ono naszą wizytówką i nierzadko pracą. Poza tym liczy się też sposób, w jaki siebie prezentujemy. Czy robiąc to, zależy nam tylko na zdobyciu polubień i kolejnych obserwatorów, więc przedstawiamy siebie w jak najlepszym świetle, czy robimy to, aby zaprezentować siebie takimi, jakimi jesteśmy naprawdę?

social media

Granica dobrego smaku.

Wszakże ciężko jest ją wskazać, to myślę, iż każdy z nas potrafi dostrzec tę linię oddzielającą umiar, od przesady. Prezentowanie własnych walorów od istnego kultu ciała. Nieustanne wstawianie zdjęć swoich pośladków, bicepsów, brzucha czy jakiejkolwiek innej części swojego ciała jest zdecydowanie pozbawione dobrego smaku. Zakrawa to zdecydowanie o chorobliwy kult ciała i próbę dowartościowania się. Jestem niemal przekonany, iż takie działanie jest spowodowane chęcią zyskania widowni, fanów i stania się „fit gwiazdą”. Warto jednak zastanowić się, co w takim przypadku sobą reprezentujemy?

Zawsze staramy się pokazywać to, co jest w nas najlepsze. Jeśli więc prezentujemy tylko swoje wielkie mięśnie, to kim się stajemy?

Jaskiniowcami, dającymi upust swoim zwierzęcym instynktom. Cofamy się do swojej prehistorycznej formy. Charakter, inteligencja, wszystko, co jest w środku nas, w takich sytuacjach zanika. Nie pozwalamy dojść prawdziwie cennym wartościom do głosu. Zagłuszamy je, swoją rządzą zdobycia „lajków” i fanów. W rzeczywistości otrzymujemy ludzi podobnych do treści, którą zamieszczamy. Zwierzęta, czekające na kolejną porcję pół nagiego zdjęcia. Nie możemy spodziewać się mądrej, wyrafinowanej oraz niesamowitej publiczności, skoro treść, którą im dajemy, pozostawia wiele do życzenia.

Zapamiętajmy, że to wcale nie odbiorcy wybierają nas, ale My ich. Poprzez treści, jakie prezentujemy i udostępniamy. Nie brakuje osób i „fit gwiazd” mediów społecznościowych, które urosły do tej rangi, nie dzięki temu, co osiągnęły, ale dzięki temu, ile pokazały. To dość brutalna rzeczywistość, ale droga do prawdziwej wielkości i budowania trwałych relacji, nie może ograniczać się tylko do pokazywania swojego ciała. Nawet jeśli byłoby ono najcudowniejszą rzeczą na świecie. Treść, jaką przekazujemy i w jaki sposób to robimy, odzwierciedla widownię, jaką otrzymujemy. Jeśli uprawiamy kult ciała i nieustannie zachwycamy się własnymi mięśniami, to prędzej czy później, publiczność zacznie dostrzegać w nas tylko te rzeczy, zamiast prawdziwie cennych wartości.

Zatrważające jest, jak daleko potrafimy się posunąć dla pozyskania kolejnego widza. Dlaczego w całym tym działaniu zatracamy to, co w nas ludziach, jest najpiękniejsze? Nasze wnętrze i wartości definiują to, kim jesteśmy. Nie ciało ani jakikolwiek mięsień. Oczywiście, że ono również może wskazywać na naszą siłę charakteru, ale nigdy nie zbliży się, chociażby na krok do tego, co definiuje człowieczeństwo – umysł i serce.

Pokazuj siebie! Rób to, ale znaj limit i własne wartości.

Ciekawe jest, że osoby, które mają odpowiednią hierarchię wartości już na początku, zawsze będą pamiętały o tym, co jest najistotniejsze. Bez znaczenia, czy będą przeciętnym Kowalskim, czy „gwiazdą”. Zdefiniujmy rzeczy, którymi kierujemy się w swoim życiu, jeszcze zanim zaczniemy aspirować do miana gwiazdy.

Smutną wizją jest obserwowanie prawdziwie cennych kanałów oraz kont w social mediach, które przekazują rzetelną wiedzę, posiadających kilkukrotnie mniejszą widownię od swoich niechlubnych braci i sióstr. To nie przypadek, że osoby traktujące swoje ciało z dystansem i z pewną dozą umiaru są tymi, którym daleko do statusu „gwiazdy”. Na szczęście jest im jednak blisko, do pozostania prawdziwymi idolami oraz mentorami wielu z nas.

Nie twierdzę, że pokazywanie siebie oraz swojego ciała to zło. To świetny zabieg, nie tylko marketingowy, ale również czysto motywacyjny. Wiele początkujących osób, zaczyna dlatego, że ich celem jest osiągnięcia tego, co Pan Gwiazda zaprezentował w mediach społecznościowych. Ciało osób z branży fitness to często punkt wyjścia dla adeptów zdrowego stylu życia. Jestem jednak przekonany, że trzeba robić to z pewnym wyczuciem.

Linia między zdrowym i rozsądnym umiarem, a samouwielbieniem i nieustannym pokazywaniem swoich pośladków jest bardzo cienka. Warto znać tę granicę i trzymać się po jej właściwej stronie. Nie istotne, czy mówimy o Internecie, czy o prawdziwym, rzeczywistym świecie. Zarówno w jednym, jak i w drugim, opieranie swojej wartości na swoim ciele jest prawdziwym destrukcyjnym zachowaniem, które w dłuższej perspektywie czasu, czyni z nas jaskiniowców XXI wieku.  

#kolejne artykuły