„Zacznę chodzić na siłownię, kiedy schudnę!" | worldmaster.pl
#

W wymyślaniu kolejnej wymówki jesteśmy całkiem nieźli. Potrafimy stosować liczne usprawiedliwienia, byle tylko nie robić tego, co powinniśmy. W takich sytuacjach nasza zdolność inwencji twórczej, zostaje wywindowana mocno w górę na potrzeby tworzenia kolejnych tłumaczeń. Myślę, że nie podlega dyskusji fakt, iż wymówki stały się niejako domeną naszego istnienia. Stosujemy je nie tylko w kontekście samorealizacji, ale także w kontaktach z innymi ludźmi. Są one częścią naszego życia i nie mnie oceniać, czy używamy ich właściwie, czy też nie.

Dzisiejszy tekst poświęcę pewnemu sformułowaniu, które śmiało może uchodzić właśnie za dość trywialne usprawiedliwianie swojego lęku lub braku odwagi. Nie chcę w tym momencie nikogo szufladkować, dlatego od razu zaznaczę, że wiele osób używa tego twierdzenia nie z chęci uniknięcia czegoś, ale po prostu z braku należytej wiedzy. Naprawdę nie wiem, która z tych rzeczy jest gorsza.

„Zacznę chodzić na siłownię, kiedy schudnę”.

Kompletna irracjonalność tego stwierdzenia razi mnie w oczy. Przepraszam, jeśli będę zbyt bezpośredni, ale w tym sformułowaniu nie ma nawet odrobiny logiki oraz sensu. To zupełnie tak, jakby pewien człowiek powiedział, że otworzy swój własny biznes, kiedy już zarobi dużo pieniędzy w swojej codziennej pracy. Albo pani domu zakomunikowała, że włączy zmywarkę, kiedy umyje większość brudnych naczyń ręcznie. Pytacie mnie, o co mi chodzi? Już odpowiadam!

To twierdzenie jest tak bardzo pozbawione jakiejkolwiek logiki, bo to właśnie trening siłowy jest świetnym (jeśli nie najlepszym) narzędziem do modelowania sylwetki. Dlatego mówiąc, że zaczniemy go stosować, kiedy już schudniemy, jest świadomym pozbawianiem się instrumentu, który może nam skutecznie pomóc, właśnie w procesie chudnięcia. Odwołując się do podanych powyżej przykładów, to samo można zaobserwować w każdej innej dziedzinie życia. Bardzo często zachowujemy się w ten sposób i sami ograniczamy swoje możliwości. Nie dostrzegamy szerszej perspektywy i wiecznie usprawiedliwiamy swoje wybory, zamiast po prostu wziąć się w garść. Zwyczajnie stosujemy kolejne wymówki, byleby tylko nie opuścić strefy komfortu.

wymówki

Poniekąd jestem w stanie rozumieć ten tok myślowy. Jak już wspominałem, wiele osób używa naszego dzisiejszego, głównego stwierdzenia, na którym opiera się ten tekst, jako wymówki. Niestety, zdecydowanie zbyt często nie potrafimy zaakceptować swojego ciała. Jesteśmy pożerani przez kompleksy i niską samoocenę. W efekcie boimy się, a nawet wstydzimy, zacząć chodzić na salę treningową. W naszych oczach i wyobrażeniach siłownia zawsze się jawi jako miejsce, gdzie widzimy siebie w centrum uwagi – wszyscy pokazują nas palcami i otwarcie się śmieją. Myślę, że takie zachowanie dotyczy głównie pań, choć panowie na pewno także należą do tej grupy.

Siłownia to miejsce dla każdego.

Pragnę Was jednak uspokoić. Nie wstydźcie się ani swojego ciała, ani niczego innego. Siłownia jest właśnie od tego, żebyście mogli tam zmieniać swoją sylwetkę, a także mentalność. Zaufajcie mi, że wasz strach i lęk przed byciem wytykanym palcami, nie jest prawdą. Uwierzcie mi, że widziałem na sali treningowej różnych ludzi – od napakowanych facetów przypominających dorodnych byków na sterydach, przez bardzo chude osobniki, aż na otyłych osobach kończąc. Nigdy nie spotkałem się jednak z tym, aby ktoś kogokolwiek pokazywał palcami lub zaczepiał złośliwymi uwagami. Nie chcę powiedzieć, że każdy stanowi tam część rodziny, bo to bardzo zależy od samego miejsca. W końcu każda siłownia jest inna. Jednak jestem wprost przekonany, że każdy, kto ćwiczy, jest skupiony na sobie i swoim treningu. Dlatego nie bójcie się oceny, bo taka w ogóle nie nastąpi. Nie pozbawiajcie się świadomie czegoś, co może Wam skutecznie pomóc, osiągnąć Wasz sylwetkowy cel.

zacznę chodzić na siłownię, kiedy schudnę

Wymówki, jako brak wiedzy.

Po drugiej stronie barykady mamy delikwentów, którzy nie są świadomi popełnianego błędu. W wielu głowach utarło się takie przeświadczenie, że aby trening siłowy odniósł należyte korzyści, to trzeba być szczupłym i jędrnym. Nic bardziej mylnego! Powiem więcej! Tę jędrność, szczupłość, a w dodatku pięknie podkreśloną muskulaturę, zapewni Wam właśnie trening siłowy! Jak chcecie tego dokonać, nie wykonując go? Poprzez bieganie? Jazdę na rowerze? Fakt – schudniecie, jeśli oczywiście zadbacie o czynnik żywieniowy, ale o umięśnionym ciele możecie tylko pomarzyć.

Rozumiem Wasze zdanie, które zazwyczaj brzmi: „Ale ja chodziłam na siłownię i nic nie było widać!”. Jasne, że nic nie było widać, skoro masz zbyt dużo tkanki tłuszczowej w ciele. Przyczyn tego „nic nie było widać” może być wiele, ale przy zadbaniu o czynnik żywieniowy i treningowy, jestem pewien, że efekty prędzej czy później się pojawią. To naturalne, że jeśli ktoś jest otyły lub ma nadwagę, to nie od razu uwypukli swoje mięśnie. Najpierw musi spalić zbędną tkankę tłuszczową. Jednak nie powinno to nikomu przeszkadzać w tym, aby trening siłowy był obecny w planie już od samego początku walki o lepszą sylwetkę. Wiecie, jaka to jest oszczędność czasu?

Wyobraźcie sobie dwie osoby. Jedna stosuje to słynne: „zacznę chodzić na siłownię, kiedy schudnę”, a druga wykonuje trening siłowy od początku swojej przygody z kształtowaniem sylwetki. Pierwsza osoba, najpierw musi przebrnąć przez zrzucenie wszystkich zbędnych kilogramów, a dopiero po tym okresie zacznie modelować swoją sylwetkę poprzez trening siłowy. Natomiast druga osoba, połączy te dwa procesy w jednym czasie. Tym samym, wraz z kolejnymi, ubywającymi warstwami tłuszczu, będzie ukazywała się stopniowo, coraz to lepsza i bardziej doszlifowana sylwetka.

Gdzie jest logika?

Nadal nie potrafię pojąć, w jakim celu, tak bardzo ograniczamy potencjał narzędzi, które mogą nam pomóc w walce o lepsze ciało. Nie ma w tym żadnego sensu ani logiki. Jak już pisałem – rozumiem ten tok rozumowania. Rozumiem lęk, strach i brak odwagi. Rozumiem niedostateczną ilość wiedzy. Rozumiem wszelkie przeciwności losu i własne destrukcyjne myśli. Pojmuję, że trening siłowy i sama siłownia to coś nowego i nieznanego. Jednak kompletnie nie rozumiem tego, dlaczego nie potrafimy z tym wszystkim walczyć, skoro tak bardzo pragniemy lepszej sylwetki? A pragniemy, prawda?

siłownia

Chciałbym jeszcze zaznaczyć, że trening siłowy nie jest koniecznością. Nie każdy musi go stosować i nie każdy musi widzieć potrzebę w chodzenia na salę treningową. Nie ma niczego złego w zwykłym bieganiu, jeżdżeniu na rolkach lub ćwiczeniu w warunkach domowych. Tekst ten jest skierowany do osób, które w swoich wypowiedziach są bardzo niespójne. Kieruję go do ludzi, którzy chcą trenować siłowo, ale sami się ograniczają poprzez mówienie: „Zacznę chodzić na siłownię, kiedy schudnę”. Moje słowa powinny sobie do serca wziąć wszyscy ci, którzy stosują kolejne wymówki i mniej lub bardziej świadomie, spowalniają proces modelowania swojego ciała.

Koniec z usprawiedliwieniami.

Zrozummy proszę wszyscy, że trening siłowy powinien być uwzględniony w plan działania od samego początku. Nie, od kiedy schudniemy. Nie, od kiedy poczujemy się „lepiej” i „szczuplej”. Wprowadźmy go do swojego planu już teraz. Czerpmy z niego należne benefity i zmierzajmy wprost do lepszego ciała. Pokonajmy swój lęk w głowie. Uświadommy sobie, że siłownia została stworzona dla wszystkich ludzi, bez względu na to, jak wyglądają. Przełammy swoje obawy i zacznijmy tam trenować. Nie twierdzę, że każdy musi to robić, ale jeśli jedyną rzeczą, która nas powstrzymuje, są nasze własne destrukcyjne myśli lub brak świadomości, wtedy błagam – pokonajmy je i korzystajmy z dobrodziejstw, jakie oferuje nam trening siłowy. Bo dzięki niemu, nie tylko będziecie mogli schudnąć, ale równocześnie podkreślać będziecie swoją muskulaturę, a o to Wam przecież chodzi.

Nadwaga, otyłość czy ogólnie wygląd fizyczny, to dla wielu osób bardzo drażliwy temat. Wystarczy niewybredny żart, aby zaskarbić sobie czyjąś nienawiść. Czasami nierozważna uwaga może spowodować prawdziwe spustoszenie w relacjach. Myślę, że wszyscy jesteśmy pod pewnym względem dość mocno przewrażliwieni na punkcie swojego wyglądu. Wątpię, aby jakiekolwiek inne słowo niedotyczące naszej urody, potrafiło nas ubóść w równie mocnym stopniu.

Działa to również w drugą stronę. Bacznie interesujemy się wyglądem swoim, czy spotykanych ludzi. Pomyślmy, o czym najczęściej rozmawiamy, jeśli niestety kogoś zwyczajnie obgadujemy? Kto ile ma pieniędzy? Na pewno. Jak się zachowuje? Oczywiście. Ale zawsze na pierwszy plan wysuwa się to, jak wygląda. Myślę, że pod tym względem mamy w pewnym stopniu pewną obsesję.

Wygląd fizyczny to drażliwy temat.

wygląd fizyczny

Uważam, że wygląd fizyczny danego człowieka to tylko jego, osobista sprawa. To, czy rządzi nim nadwaga i otyłość, czy anoreksja, nie powinno interesować nikogo poza głównym zainteresowanym. Niestety, bardzo często – zazwyczaj nieświadomie – nie potrafimy pohamować swoich opiniotwórczych zapędów. Wygłaszamy sądy, które w naszym odczuciu są zupełnie neutralne i normalne. Jednak dla kogoś, do kogo one trafiają, często są bardzo krzywdzące. Dlatego twierdzę, że wygląd fizyczny jest na tyle delikatną sprawą, że zanim wygłosimy kolejną mądrość lub zdecydujemy się na niewybredny żart, zróbmy mały wywiad, czy dana osoba ma do siebie dystans, czy nie. Czasami nawet nasze dobre intencje, mogą być potraktowane jako coś zupełnie innego. W takich okolicznościach konflikt murowany! Nie pomoże nawet bukiet czerwonych róż ani tym bardziej pudełko smakowitych czekoladek…

To nie moja wina, że jestem otyły!”

Pragnę także zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt. Bardzo często zdarza się, że osoby borykające się z nadmiernymi kilogramami, zachowują się bardzo dziecinnie. Ich reakcje oraz sposób bycia odzwierciedla ich zupełnie niepoprawne myśli. W swojej codzienności zdają się obwiniać wszystko i wszystkich za to, jak wyglądają, z wyjątkiem siebie. W ich odczuciu nadwaga, jakiej się nabawili, to nie jest wina jedzenia kilku tabliczek czekolady dziennie. Myślą zapewne, że otyłość przyszła do nich wraz z wiatrem i ktoś ją ich zaraził. To taki swoisty sposób wypierania się rzeczywistości. Zrzucają odpowiedzialność za obecny stan rzeczy na ludzi w swoim otoczeniu. Rzucają oskarżenia w kierunku rodzicielki, która rzekoma źle ich karmiła lub szkoły, bo sprzedawali w niej słodkie batoniki w sklepiku. Oczywiście! W końcu to mama pochłaniała trzecią dokładkę ogromnego obiadu, a sklepik za darmo wpychał takim delikwentom do ust kolejne batoniki! No przecież to ma sens!

Zakrawa to o całkiem dużą ironię, ale jestem pewien, że nie mijam się z prawdą. Myślę, że wiele osób, które mają zdecydowanie za dużo kilogramów tłuszczu na swoim ciele i nie podoba im się obecny stan rzeczy, nie robią nic w kierunku zmiany. Całą swoją siłę i energię marnują na narzekanie, i szukanie winnych. Nie potrafią pogodzić się z faktem, że wszystko – nadwaga, otyłość, obecny wygląd – jest ich winą i to oni są za to odpowiedzialni. Najgorsze jest jednak to, że tylko wtedy, kiedy to zrozumieją, mogą zmienić swoje życie. W innym wypadku zawsze są skazani na porażkę. Będą szukali winnych, zamiast wziąć odpowiedzialność za swoje czyny na własne barki.

Kiedy o tym piszę, moim oczom ukazuje się ciekawy obrazek. Mężczyzna z dużym brzuchem, który siedzi przy stole, jedząc kolejne pudełko lodów, narzekający na to, że jest otyły. Kiedy sobie to wyobrazimy, można się nawet uśmiechnąć. W końcu to całkiem zabawne. Jednak, kiedy uświadomimy sobie, że tak wygląda życie niektórych ludzi, wtedy nikomu do śmiechu być już nie powinno.

nadwaga

Jestem gruby, więc mogę wszystko!”

Szczupli oraz umięśnieni ludzie potrafią być często bestialsko bezczelni wobec otyłych. Dzieci nękane w szkole, kąśliwe uwagi w pracy czy przytyki w domu. To się zdarza, a zdarzać się nie powinno. Jednak zaskakuje mnie, że nie mówi się o sytuacjach odwrotnych.

Czasami odnoszę wrażenie, że grubi ludzie (nie bójmy się określenia „gruby” i nazywajmy rzeczy po imieniu) czynią ze swojej tuszy tarczę oraz oręż, bo są zbyt leniwi, aby cokolwiek zmienić. Wtedy dochodzi do kuriozalnych sytuacji, w których wręcz chwalą się swoim pokaźnym dobrobytem. Nadwaga oraz otyłość stają się ich argumentem na wszelkie zaczepki. Wracając do tego, o czym pisałem wcześniej – zupełnie tak, jakby dostali te dodatkowe kilogramy w darze, a nie sami się ich nabawili. Bardzo często robią buńczuczne miny buntowników i głoszą, że wyhodowali ten duży brzuch w akcie sprzeciwu przeciwko tym wszystkim umięśnionym, bezmózgim osobnikom. Zdarza się, że stawiają siebie i swoje nie do końca zdrowe ciało na piedestale, uniżając dookoła wszystkim, którzy są szczupli, a na pewno nie otyli. W ten sposób, ich nadwaga oraz ogólny wygląd fizyczny staje się powodem ich dumy.

To wszystko chwieje się jednak w swoich posadach. Moim zdaniem to tylko marna imitacja ich realnego samopoczucia. Jestem wprost przekonany, że w głębi siebie myślą zgoła inaczej. Zastawiają się swoją tuszą, czynią z niej oręż, bo tak naprawdę są albo zbyt leniwi, żeby cokolwiek zmienić, albo tak bardzo zdesperowani, że nie wiedzą, czego się złapać. Bardzo często tacy ludzie z pozoru wyglądają na zadowolonych z tych kilku dodatkowych kilogramów. Jednak w domowym zaciszu, kiedy nikt ich nie widzi, skrzętnie marzą o tym, aby się ich najszybciej pozbyć. Niestety, ale ta obłuda oraz fałszywość nie jest dobra. Ani dla głównego zainteresowanego, ani dla otoczenia. To tylko kolejna droga na skróty, która nie rozwiązuje źródła problemu.

Nadwaga i otyłość to choroba. Zrozumcie to!

Nie można propagować i pielęgnować czegoś, co jest niezdrowe. Rozumiem ideę modelingu XXL i jestem jej zwolennikiem, ale czasami mam wrażenie, że ktoś nie potrafi odróżnić tego, od zwyczajnej otyłości i chorobliwie złego wyglądu. Swego czasu na jednym z programów telewizyjnych emitowany był program poświęcony właśnie modelkom o trochę większych gabarytach. Jestem jak najbardziej za propagowaniem tej idei, bo wychudzone ciała kobiet także nie są zdrowe, ale błagam! Umiejmy odróżnić kobietę o pięknie zaokrąglonych kształtach i zdrowym wyglądzie, od tej, której zwały tłuszczu wylewają się spod ubrania. Przepraszam za szczerość, ale tak właśnie wygląda prawda. Nie wolno nam propagować tak chorobliwego wyglądu! W ten sposób osoby prowadzące niezdrowy tryb życia uznają, że skoro można tak wyglądać i uchodzić za „modelkę”, to po co się zdrowo odżywiać i cokolwiek zmieniać?

modelki XXL

Źródło: www.szafasizeplus.blogspot.com
Na zdjęciu: Ashley Graham. Amerykańska modelka jest idealnym przykładem, jak powinna wyglądać osoba z jej branży w nieco większym rozmiarze.

Szanować należy każdego, bez względu na jego wygląd. Czy ktoś jest gruby, chudy, szczupły, czy umięśniony. Szacunek należy się każdemu i wygląd fizyczny nie powinien być tym, co determinuje naszą sympatię do kogoś. Jednak całym tym tekstem, pragnę zwrócić uwagę wszystkich, żeby w końcu przestali robić z ludzi otyłych, istoty skrzywdzone przez los, którym wszystko wolno. To niedorzeczne, bo równie dobrze możemy litować się nad mordercą. W tym i w tym wypadku, w zdecydowanej większość przypadków, to główni zainteresowani są odpowiedzialni za sytuację, w której się znaleźli. Nadwaga i otyłość to nie pretekst do oczerniania tych, którzy wyglądają lepiej od Was. To powinna być tylko kolejna dawka motywacji do wzięcia się w końcu do roboty. Jak jest w rzeczywistości? Wszyscy wiemy.

Przestańmy propagować otyłość.

Ludzie otyli wyrobili w sobie niezdrowe przekonanie, że nadwaga  jest ich bronią. To kolejne kłamstwo, w które oni sami nie wierzą. Stosują je, bo są zbyt leniwi, aby cokolwiek zmienić. Używają kolejnej wymówki, twierdząc, że otyłość się im podoba, bo tak naprawdę nie potrafią zaakceptować, że doprowadzili się do tak złego stanu! Pragnę wszystkich uczulić, żebyśmy przestali w końcu propagować niezdrowy wygląd. Nie bójmy nazywać się czegoś takim, jakim jest naprawdę. Oczywiście, że nie chodzi o to, aby mówić każdemu otyłemu człowiekowi, że jest gruby i wygląda źle, bo nigdy nie wiemy, jak wygląda jego życie. Nie wiemy z czym może się borykać. Nie możemy być pewni, czy za jego otyłość nie jest odpowiedzialna choroba lub jakiekolwiek zaburzenie. Jednak jeśli Internet oraz telewizja propagują otyłość i grube kobiety, która są określane jako „modelki XXL”, to coś jest nie w porządku!

Kieruję te słowa do wszystkich zmagających się z otyłością i nadwagą. Przestańcie w końcu robić z siebie niewiniątka. Zacznijcie w końcu myśleć logicznie. Przyjmijcie do swojej świadomości, że za to, jak wyglądacie, jesteście odpowiedzialni tylko Wy sami. Nikt inny. Tylko Wy! I to właśnie Wy możecie coś zrobić w kierunku zmiany. Nadwaga i otyłość jest tylko waszą sprawą. Zamiast więc marnować energię i czas na głupie wymówki, zacznijcie zmieniać swoje życie na lepsze.

Nadwaga i otyłość nie jest fajna! To choroba i przestańcie to w końcu propagować!

Kontrola postępów i kształtowanie sylwetki powinny iść zawsze ze sobą w parze. Tylko w ten sposób nasze działania mogą być rozsądne. Dzięki temu zyskujemy klarowany wgląd w nasze poczynania. Sylwetka przestaje mieć przed nami tajemnice, a waga ciała nie jest już jedynym wyznacznikiem osiągniętej formy. Spróbujcie sami i przekonajcie się, że 5 sposobów, które podaje w tym tekście, pozwolą Wam lepiej kontrolować osiągane rezultaty!

W procesie kształtowania sylwetki chodzi o efekty. Nie da się ukryć, że rozpoczynamy swoją przygodę z ciężarami lub zdrowszym odżywianiem, bo oczekujemy wymiernych rezultatów. Niektórzy z nas chcą schudnąć, inni zbudować trochę mięśni, a jeszcze inni być zdrowsi. Jednak, aby móc sprawować nad tym wszystkim kontrolę, potrzebujemy odpowiednich narzędzi. W tym jednak wypadku nie chodzi o wyspecjalizowane metody, ale o działania, które każdy z nas może wykonać w domowym zaciszu.

Błąd, który wszyscy popełniamy.

Uważam, że czasami źle do tego wszystkiego podchodzimy. Ufamy tylko jednej zmiennej – zazwyczaj jest to waga ciała – i bardzo nierozsądnie ślepo za nią podążamy. W rezultacie podejmujemy nieodpowiedzialne i zbyt pochopne decyzje. Biorą się one z naturalnego wahania się wagi ciała w ciągu dnia lub tygodnia. Szczególnie na początku nie zdajemy sobie sprawy, że na przestrzeni dni nasza waga może zmieniać się nawet o kilka kilogramów. Nie będzie to miało jednak wiele wspólnego z utratą tłuszczu, czy mięśni. W zdecydowanej większości przypadków za taki stan rzeczy odpowiedzialna jest retencja wody, czyli jej nadmierne gromadzenie się w naszym ciele. Niestety w wielu głowach szczególnie osób początkujących, utarło się przeświadczenie, jakoby to właśnie waga ciała była najdoskonalszą formą sprawdzania ewentualnych efektów. Trudno się temu dziwić skoro jest ona z nami od dzieciństwa i cały czas przetacza się w naszym życiu.

waga ciała

Jak widać, powierzanie swoich efektów jednej formie kontroli postępów, jest dość nierozważne. Szczególnie tak mocno niestabilnej. O wiele lepiej jest w swoich rozważaniach wziąć pod uwagę jedną, dwie, a nawet więcej zmiennych. W ten sposób możemy wyciągać wnioski, czy nasze ciało faktycznie się zmienia i czy powinniśmy wprowadzać małe modyfikacje.

Kontrola postępów.

W waszych głowach może się w tym momencie zrodzić pytanie:

„Ale po co mi ta cała kontrola postępów mojej sylwetki?”

Odpowiedź jest bardzo prosta!

Dzięki temu zyskujemy jasny obraz zmian, jakie się w nas dokonują na przestrzeni danego czasu. Z kolei to prowadzi do podejmowania właściwych decyzji, zmierzania prosto do celu i większej motywacji do działania. W końcu nie da się zaprzeczyć, że najbardziej motywują nas efekty. Skoro więc nie będziemy ich śledzić, to poziom naszego zaangażowania, również może spaść. Nie uważam, że powinniśmy robić to obsesyjnie, bo takie zachowanie także może być destrukcyjne, ale kontrola postępów dokonywana raz na tydzień lub dwa tygodnie, jest bardzo rozsądna. Pozwala nam uzyskać informacje, z których wyciągnięcie wniosków prowadzi do podjęcia rozważnych decyzji, wpływających w ogólnym rozrachunku na przebieg całego procesu kształtowania sylwetki.

Z całą więc odpowiedzialnością za swoje słowa mogę powiedzieć, że kontrola postępów i kształtowanie sylwetki to dwa nierozłączne elementy. Zapewnia nam ona komfort działania oraz poczucie sprawowania kontroli nad swoimi poczynaniami. Niweluje w bardzo dużym stopniu wszelki margines błędu oraz nie pozwala nam działać zbyt pochopnie. Tym samym cała nasza sylwetkowa droga jest zdrowsza, rozsądniejsza i płynniejsza. Wcale nie uważam, że regularna kontrola postępów jest wymogiem, ale jestem wprost przekonany, że dzięki niej nie tylko zyskamy ogromną satysfakcję, ale także szybciej i lepiej osiągniemy końcowy sukces.

5 sposobów na sprawdzanie swoich efektów!

Jak już wspominałem, jeden wskaźnik (zazwyczaj jest to waga ciała) nie jest w stanie precyzyjnie określić, jak zmienia się nasze ciało na przestrzeni czasu. Dlatego warto uświadomić sobie, że istnieją również inne sposoby, dzięki którym kontrola postępów będzie dokładniejsza.

W dzisiejszym tekście chcę je Wam wszystkim przybliżyć i pokrótce wyjaśnić. Każda z poniższych rzeczy może być dokonywana w warunkach domowych i nie wymaga ona żadnego, specjalistycznego sprzętu (chyba że nazwiemy tak wagę czy zwykły centymetr krawiecki). Mam ogromną nadzieję, że wyciągnięcie z tego tekstu ogromną wartość i od tej pory wszelkie wasze działania sylwetkowe, nabiorą jeszcze większego rozmachu, poprzez efektywniejszą kontrolę własnych efektów.

  1. Waga ciała.

Jest to wskaźnik bardzo ważny i mogący dać nam sporą dawkę informacji, ale niestety w dużej mierze zależy od wielu czynników zewnętrznych. Wystarczy krótszy sen nocny, a co za tym idzie większe zmęczenie, aby waga naszego ciała wzrosła poprzez większe gromadzenie się w nim wody. Z drugiej jednak strony, zazwyczaj po dobrze zakrapianej zabawie, waga ciała jest mniejsza poprzez odwodnienie, którego przyczyną jest alkohol. Takich przykładów i skoków wagi na przestrzeni tygodnia, a nawet dnia, jest mnóstwo. Niemniej jednak można sprawić, aby waga ciała i jej pomiar był dość miarodajny.

Można ważyć się raz na tydzień lub dwa tygodnie, ale można także ważyć się codziennie i po upływie tygodnia, wyciągnąć średnią wartość masy ciała. Który sposób jest lepszy? Trudno powiedzieć. Jeśli dość emocjonalnie reagujesz na wszelkie wahania swojej wagi, wtedy polecam sposób pierwszy. Im rzadziej będziesz się ważył/ważyła, tym będziesz spokojniejszy/spokojniejsza. Drugi sposób daje nam natomiast większe pole do popisu i obdarowuje nas większą ilością informacji. Mamy pełny wgląd w to, jak nasza waga ciała zmienia się na przestrzeni każdego dnia.

Pamiętajmy proszę, że pomiar masy ciała powinien odbywać się na czczo, najlepiej po porannej toalecie i w samej bieliźnie. Chodzi o to, żeby wynik był miarodajny i zawsze dokonywał się w tych samych lub zbliżonych warunkach. Tylko w ten sposób można porównywać go z poprzednimi wartościami. W końcu zachodzi istotna różnica, między ważeniem się z samego rana bez przyjęcia pokarmu, a po sutym obiedzie i wypiciu dwóch litrów wody, prawda?

  1. Obwody ciała.

Jedna z doskonalszych form kontroli postępów. Jedynym znaczącym marginesem błędu, może być tutaj sam błąd pomiaru, który czasami się zdarza. Kontrola postępów dokonywana w ten sposób przekazuje nam niezbędne informacje, jak kształtuje się nasze ciało. Ma tę przewagę nad samym ważeniem się, że wyklucza w zasadzie wszelkie niechciane wahania wody w organizmie. Poza tym z własnego doświadczenia wiem, że bardzo często zdarza się, iż waga ciała stoi w miejscu, a ze zbyt dużego brzucha uciekają kolejne centymetry. Jest to doskonały przykład tego, że sugerując się samą wagą, podjęlibyśmy niewłaściwe działania w momencie, kiedy żadne tak naprawdę nie są wskazane.

kontrola postępów

Sugerowałbym sprawdzać obwody ciała w pięciu różnych miejscach:

bicepsy (napięte, w najgrubszym miejscu – warto się trochę dowartościować)

klatka piersiowa (głęboki wdech, a następnie pomiaru dokonujemy na wydechu, kiedy powietrze opuści płuca)

talia (nieznacznie powyżej pępka)

uda (około dwóch trzecich długości uda, patrząc od strony kolana)

łydki (w najgrubszym miejscu, stojąc prosto).

Oczywiście można tutaj również dodać takie miejsca jak przedramiona, kark, pośladki (biodra), czy nawet obwód dużego palca u prawej stopy. Z tym ostatnim – żartowałem. Nie róbcie tego. Serio.

Obwody ciała powinny być mierzone o tym samym czasie, co ważenie się. Z tą jednak różnicą, że wszelkich pomiarów warto dokonywać w zasadzie tylko co tydzień, a nawet dwa tygodnie. Nie widzę sensu w robieniu tego każdego dnia.

  1. Sylwetka.

Bardzo subiektywna metoda sprawdzania własnych efektów. W tym celu polecam skorzystać z pomocy zaufanej osoby, która nie będzie się bała, powiedzieć nam prawdy. Nie ma nic gorszego niż kolejna ciotka powtarzająca jak mantrę, że schudliśmy i wyglądamy świetnie, kiedy tak naprawdę przybyło nam kolejnych 10 kilogramów…

Pisząc „sylwetka”, mam na myśli jej ogólny wygląd. W tym celu bardzo gorąco zachęcam każdego, aby co tydzień lub dwa tygodnie tuż po skorzystaniu z dwóch, omówionych już sposobów kontroli postępów, robił sobie zdjęcia. Najlepiej zawsze w tym samym miejscu i w tej samej pozycji. Dzięki temu obraz będzie prawidłowy i śmiało będzie go można porównywać do wyników z poprzednich tygodni.

Ta kontrola postępów zapewnia nam całościowy wgląd w sylwetkę. Wyklucza jakikolwiek margines błędu. Przecież oczy nas nie oszukują, kiedy porównując swoją sylwetkę „z dzisiaj”, z tą sprzed czterech tygodni, widzimy, że zdecydowanie ubyło nam w pasie, prawda? Dlatego, pomimo że jest to metoda mocno subiektywna, uważam, że jest nie tylko najzdrowsza, ale też najdoskonalsza. W końcu kształtowanie sylwetki nie sprowadza się do cyferek na wadze albo centymetrze, ale do tego, co my widzimy w lustrze, a inni, patrząc na nas.

Proszę Was jednak wszystkich bardzo serdecznie, żeby każda przechadzka obok lustra, nie kończyła się wiecznym oglądaniem siebie. To jest chore! Róbcie sobie zdjęcia w jeden, wyznaczony do tego dzień, co ustalony czas, jak pisałem o tym powyżej. W ten sposób jasno widzicie, jak wyglądaliście kiedyś i jak wyglądacie teraz. Poza tym buduje to w Was zdrowe podejście do procesu zmiany sylwetki, bo nie porównujecie się do kogoś, tylko do siebie z przeszłości.

  1. Samopoczucie.

Powoli wchodzimy na grząski grunt wewnętrznych odczuć. Uważam jednak, że i te czynniki są bardzo potrzebne w drodze do lepszego ciała. W końcu kształtowanie sylwetki powinno współgrać z tym, jak żyjemy lub jak żyć chcemy. Jeśli ktoś uzyskuje rewelacyjne efekty, jego sylwetka jest olśniewająca, ale wiecznie się męczy, a jego psychika sięga dna, to coś jest nie w porządku. Dlatego zawsze tak bardzo nalegam, aby każdy, kto ma zamiar pracować nad swoim ciałem, zwracał uwagę na swoje własne samopoczucie oraz emocje, jakie kierują nim na co dzień.

Wszystko ma znaczenie i wszystko może o czymś świadczyć.

Jeśli jesteś rozdrażniony i zły, to być może jesz za mało kalorii.

Jeśli chodzisz smutny i przygnębiony, to może ten styl życia nie jest dla Ciebie i pora przedefiniować swoje poglądy?

Jeśli masz mało energii, to warto może przemodelować swój plan żywienia?

Z drugiej jednak strony, jeśli jesteś szczęśliwy i zadowolony, i nie czujesz, jakbyś był na diecie, a efektów nie ma, to może… Faktycznie na niej nie jesteś?

Wszystko sprowadza się do poprawnego zrozumienia swoich emocji i nastroju. W tym aspekcie wielu ludzi ma poważny problem, bo choć to zaskakujące, ale nie zna siebie w takim stopniu, aby poprawnie określić powód, który powoduje konkretny nastrój. Nie ukrywam, że wymaga to od nas pewnego zastanowienia się. Postawienie sobie odpowiednich pytań będzie na pewno pomocne.

„Jak się czuję, kiedy zjem posiłek?”

„Jak się czuję, kiedy idę trening, a jak, kiedy już go wykonam?”

„Czy mam ochotę trenować i czy sprawia mi to przyjemność?”

„Czy odczuwam satysfakcję po kolejnym, udanym dniu na diecie?”

Choć ocena samopoczucia nie zapewnia nam bezpośredniego wglądu w kształtowanie sylwetki, to jest ona niezbędna, aby ten proces mógł przebiegać odpowiednio sprawnie.

  1. Zdrowie.

Poprzednio napisałem, że wielu ludzi ma problem z poprawną oceną swojego samopoczucia? Przepraszam! W poniżej omawianym aspekcie dzieją się dopiero prawdziwe cuda!

Otumanieni herezjami głoszonym przez pseudo motywatorów, zasypujących wszystkich kwestiami typu „no pain, no gain”, wchodzą w świat kształtowania sylwetki, zaciskają zęby i nie zwracają uwagi na nic, poza końcowym celem. W efekcie wypalają się psychicznie, nabawiają się kontuzji i rzucają to wszystko z grymasem frustracji na twarzy. Znajome?

Niewątpliwie, kiedy wszystko jest w porządku, czujemy niepohamowaną euforię. Jednak, kiedy zaczynamy odczuwać ból, a zewsząd dobiegają nas głosy – „Nigdy nie możesz się poddać”, wtedy na siłę próbujemy wyplenić ten poddańczy głos z naszej głowy. Tyle tylko, że to nie jest głos porażki, ale głos rozsądku. Mamy ogromną trudność w odróżnieniu bólu, wynikającego z ciężkiego treningu lub ogólnego zmęczenia, od bólu, zwiastującego uraz lub kontuzję. Dla wielu to ta sama rzecz. W efekcie forsują swój organizm do granic możliwości, aż w pewnym momencie tę granicę przekraczają… Z opłakanym skutkiem.

Aby poprawnie kształtować swoje ciało, potrzebujemy dobrego zdrowia. To nie tylko zapewnia nam komfort działania, ale także ułatwia nam kształtowanie sylwetki. Jak myślicie, kto będzie miał łatwiej? Osoba, której zdrowie jest na wysokim poziomie, czy ta z zaburzeniami tarczycy? Człowiek, który ma sprawny organizm, czy taki, który cierpi na insulinooporność? Zauważmy także, że są to problemy, które na ogół nie biorą się same z siebie. To my jesteśmy zazwyczaj za nie odpowiedzialni swoim niewłaściwym działaniem.

kształtowanie sylwetki

Zadaj sobie pytania!

Polecam więc każdemu, aby wsłuchał się w swoje ciało i postępował z nim w zgodzie. Każdego ranka, każdy z nas powinien zamknąć na chwilę oczy (nie w celu kontynuowania snu), poczuć swoje ciało w pełni i zadać sobie przynajmniej kilka pytań, typu:

„Jak się dziś czuję?”

„Czy coś mnie boli?”

„Jeśli tak, to gdzie znajduje się ból?”

„Czy się wyspałem?”

„Czy zdrowie mi dopisuje?”

A także pamiętając, że zdrowie dotyczy również aspektów psychicznych:

„Czy jestem szczęśliwy?”

„Czy to, co robię, sprawa mi satysfakcję?”

Wszystko sprowadza się do tego, aby móc przed sobą szczerze odpowiedzieć, jak wygląda nasze ciało i w jakim stanie, się ono znajduje. Nikt nie zna go tak, jak my, dlatego właśnie my, z zaskakującą precyzją możemy zadbać o swoje zdrowie – czynnik, który jest niezbędny w drodze do lepszej sylwetki.

Kształtowanie sylwetki – możesz nad tym zapanować.

To jeden z dłuższych tekstów, ale jak sami widzicie – kontrola postępów w kształtowaniu sylwetki to temat dość rozległy i naprawdę szeroki. Nie da się go tak po prostu opowiedzieć. Wiele niuansów wymaga wyjaśnień i odpowiedniego zobrazowania. Mam jednak nadzieję, że od teraz staliście się bardziej świadomi, że kontroli należy poddawać nie tylko efekty, ale także całe swoje działanie, zmierzające do doskonalszego ciała. Jeśli pozwolicie to chętnie udzielę Wam jeszcze jednej rady.

Wykonujcie wszystkie powyższe rzeczy. Każda kontrola postępów wymieniona powyżej jest cenna i powinna znaleźć się w Waszym planie. Gwarantuję Wam, że wszystko nie zajmie Wam więcej niż 15 minut. Wykonujcie wszystkie te rzeczy w ten sam dzień i o tej samej porze. Otwieracie oczy, sprawdzacie stan swojego ciała, zdrowia oraz samopoczucia. Dokonujecie analizy tego, co się z Wami i Waszym ciałem dzieje lub działo. Następnie wędrujecie do toalety i robicie to, co do was należy. Potem rozbieracie się do bielizny i wskakujecie na wagę. Po zejściu z niej mierzycie obwody swojego ciała, a na końcu robicie kilka zdjęć w lustrze. I to tyle!

zdrowie

Pamiętajcie jednak proszę, żeby przeglądu swojego samopoczucia i zdrowia dokonywać każdego dnia. Nie chodzi tu już nawet o kształtowanie sylwetki. To jest Wasze życie, które jest najcenniejsze, więc myślę, że warto poświęcić te kilkanaście minut, aby móc o nie należycie zadbać.

Jestem dobrej myśli, że sobie z tym wszystkim poradzicie i wyciągnięcie z tego tekstu naprawdę wiele. Te pięć punktów mogą zmienić w Waszym dążeniu do lepszego ciała bardzo dużo. Wprowadźcie je do swojego planu i przekonajcie się, że słowa tutaj przeze mnie napisane, nie są bezwartościowe.

Ważmy się, mierzmy, róbmy sobie zdjęcia i stawiajmy sobie odpowiednie pytania!

Tylko tyle i aż tyle!

Dobry plan żywienia to nie tylko ochrona przed otyłością. Dieta może być sposobem na bezkompromisowe wyrzucanie i marnowanie jedzenia! Tym samym nasze pieniądze nie są bezczelnie marnowane, a My możemy cieszyć się nie tylko spokojnym sumieniem, ale także pełniejszym portfelem. 

Naturalne jest, że mówiąc lub myśląc o diecie, przed oczami ukazuje nam się obraz pięknej sylwetki, czy doskonałego zdrowia. Trudno się temu dziwić, skoro jest to przede wszystkim narzędzie prowadzące do wymienionych wyżej rzeczy. Warto jednak czasami wyjść poza ograniczające nas schematy. Opuścić bezpieczną strefę utartych fraz myślowych i spojrzeć na dane zjawisko z szerszej perspektywy. W ten sposób może okazać się, że ta sama rzecz widziana pod innym kątem, może podsunąć nam zgoła inne wnioski.

Bez wątpienia i jakiegokolwiek sprzeciwu można rzec, iż dieta czy planowanie własnego jadłospisu jest narzędziem doskonałym w drodze do kształtowania sylwetki. Nie da się też ukryć, że zostało ono przeznaczone głównie do tego celu. Niemniej jednak uporządkowany plan żywienia, do którego się stosujemy, może pełnić również inne funkcje. W mniejszym lub większym stopniu powiązane z kształtowaniem sylwetki.

Śmiało mogę rzec, że dziś skupimy się na funkcji diety, która nie koncentruje się na ciele czy zdrowiu a na naszych funduszach. Może to być dość zaskakujące dla wielu z Was, dlatego tym bardziej uważam, że rewolucyjne spojrzenie na aspekt planowania żywienia, może przynieść Wam nie lada korzyści ekonomiczne, a także i moralne…

Wyrzucanie jedzenia. Plaga krajów rozwiniętych.

Krótkie jak dotychczas życie, nauczyło mnie już kilku rzeczy. Jedną z nich jest ogólne marnowanie jedzenia przez wszystkich ludzi. Rozejrzyjcie się dookoła siebie i pomyślcie nad tym faktem. Wyrzucanie zbędnej żywności, której nie spożyliśmy, stało się dla nas porządkiem dziennym do tego stopnia, że przestaliśmy to nawet zauważać. Nie wspominając już o przywiązywaniu do tego większej uwagi lub wiązaniu z tym zachowaniem, jakichkolwiek emocji. Po prostu dość bestialsko wkomponowaliśmy nieustanne marnowanie jedzenia w nasz codzienny plan dnia.

Tym razem, chciałbym odciąć się od wątku emocjonalnego tego wpisu, na którym przecież równie dobrze można byłoby go oprzeć.  Mimo to wspomnę tylko, że warto zwrócić uwagę na jedną rzecz. Wielu, naprawdę wielu ludzi oddałoby wszystko za chociażby możliwość zjedzenia tego, co my wyrzucamy. Nie twierdzę, że mamy jeść kości, resztki czy cokolwiek takiego. Jednak powinno się w nas obudzić głębokie przeświadczenie, że wyrzucając coś z własnego widzimisię lub przeszacowania apetytu, nie tylko tracimy pieniądze. Wykazujemy także w ten sposób perfidny brak szacunku dla setek milionów głodujących na całym świecie. Wydawać się może to iście irracjonalną sytuacją, że w świecie ogromnego konsumpcjonizmu, gdzie na każdym kroku widać jedzenie w śmietnikach, gdzieś tam daleko mogą żyć ludzie, którzy nadal muszą martwić się o to, czy zdołają po raz kolejny oszukać przeznaczenie i nie umrzeć z głodu.

głód i wyrzucanie jedzenia

Niejako kulturą krajów wysokorozwiniętych stało się marnowanie jedzenia na potęgę i tym samym, wykazywanie ignorancji wobec głodujących. To jedna z głównych rzeczy, za które powinniśmy się wstydzić.

Marnowanie jedzenia to pieniądze wyrzucane w błoto.

Każdy wyrzucony kęs jedzenia można porównać do zniszczenia pewnej kwoty gotówki. Za wszystko to, co wyrzucamy, musieliśmy przecież zapłacić. Dlatego, gdy to marnujemy, trwonimy także nasze pieniądze. Często zarobione w niełatwy sposób, do których przecież tak często się emocjonalnie przywiązujemy. Z łatwością można dostrzec najważniejsze cechy i zachowania, które prowadzą do destrukcyjnego i jakże kosztownego wyrzucania żywności.

Na pewno jednym z nich jest chęć kupowania „na zapas”. Zazwyczaj robi się to z myślą, jakoby lepiej, żeby było za dużo, niżby miało zabraknąć. Jest w tym pewna logika. Problem w tym, że w świetnej większości przypadków, nigdy nie brakuje, a zawsze zostaje. Ponadto nie żyjemy w średniowieczu, gdzie należałoby walczyć o jedzenie lub samemu na nie polować. W zasadzie każdy z nas ma w swojej okolicy sklep, do którego w każdej chwili może się udać. Dlatego kompletnie nie rozumiem owego tłumaczenia, opierającego się na obawie o niewystarczającą ilość czegoś. Naturalnie, że możemy nie mieć czasu lub ochoty, aby po raz kolejny iść do sklepu na uzupełnienie brakującego produktu. Jednak, czy to „poświęcenie” jest istotnie ważniejsze od późniejszego marnotrawienia jedzenia?

Również wielki wybór produktów, jakie serwują nam w tym momencie wszelkiej maści sklepy spożywcze, prowokuje nas niejako do kupowania rzeczy oraz produktów, które nijak mają się do naszych potrzeb i naszego życia. Zauważmy, że niejednokrotnie zdarzały się sytuację, gdzie wchodziliśmy do sklepu po bułki i mleko, a wychodziliśmy z pełnym koszykiem produktów, które w większości albo wyrzucimy – z powodu późniejszego braku na nie ochoty lub końca terminu ważności, albo odłożymy w kąt, gdy okaże się, że nie są nam potrzebne. Jesteśmy nieustannie kuszeni przez sklepy. Przekrzykują się one w tworzeniu coraz to nowszych i rzekomo lepszych promocji i haseł, przyciągających nasz wzrok. W ramach takiego działania korzyść mogą odnieść tylko ci, którzy za ową reklamą stoją, ale na pewno nie My i nasz portfel.

pieniądze

Rozwiązanie? Plan żywienia!

Wszystko sprowadza się do braku umiejętności planowania a w tym aspekcie, może pomóc nam właśnie dieta i odpowiedni plan żywienia. Nie wiem, czy ktokolwiek widział kulturystę lub osobę dbającą o ciało i zdrowie poprzez planowanie jadłospisu, która wyrzuciłaby część posiłku wcześniej przez siebie przygotowanego. Zwróćmy uwagę, że osoby biorące udział w procesie kształtowania sylwetki, zazwyczaj mają wszystko zaplanowane. Na ich talerzu nie ląduje dodatkowa porcja ziemniaków lub mięsa, której koniec końców i tak nie zjedzą. To jest natomiast częsta praktyka w wielu domach – przecenianie możliwości własnego apetytu i żołądka, co w konsekwencji kończy się furą niezjedzonego jedzenia, znajdującego się na talerzu, a następnie w koszu.

Osób pilnujących swojego planu żywienia taka sytuacja nie dotyczy. Z reguły dość skrzętnie dbają one nie tylko o gramaturę spożywanego pokarmu, ale także o jego jakość. Dlatego raczej niezbyt często (a na pewno nie w dużych ilościach) pozwalają sobie na kupno nieplanowanej czekolady, lodów, batonika czy czegokolwiek innego. Doskonale wiedzą czego potrzebują, w jakiej ilości i w jakim czasie. Tym samym idealnie przeciwstawiają się kupowaniu „na zapas” oraz marnowaniu żywności.

Poprzez zaplanowanie swojego jadłospisu dość dokładnie można określić, co będzie potrzebne na przygotowanie dzisiejszej kolacji czy jutrzejszego obiadu. Wszelkie liczenia „na oko”, kupowanie pod wpływem impulsu lub własne zachcianki, zostaną zredukowane niemal do zera. W rezultacie ilość wyrzucanej żywności również będzie się równała tej wartości. Tak samo, jak liczba straconych pieniędzy.

Dieta ma wiele twarzy.

Jak się okazuje, dieta to nie tylko narzędzie kształtujące sylwetkę i dbające o zdrowie. To również dość istotny czynnik w walce z zapobieganiem marnowania jedzenia, a tym samym także i własnych pieniędzy. O sprzeniewierzaniu się wyższym wartościom nie wspominając. Choć dotrzymując słowa – emocje odłóżmy na bok i skupmy się wyjątkowo na pieniądzach, co brzmi dość płytko, ale całkiem praktycznie. Dzięki planowaniu jadłospisu unikniemy nabywania niepotrzebnej żywności oraz kupowania produktów w ilości bliżej nam nieznanej. Każdy, kto choć raz wszedł na drogę modelowania własnego ciała, wie doskonale, że proces ten obejmuje w swoim zakresie dość dokładne projektowanie spożywanych posiłków. Z tego więc powodu istnieje możliwość niemal idealnego określenia ilości produktu, koniecznego do przygotowania konkretnego dania. Dzięki temu oszczędzamy pieniądze. Walutę, którą z powodzeniem możemy przeznaczyć na cokolwiek innego. Na coś, co będzie na pewno cenniejszym wyborem, niż wyrzucanie ich we frazeologiczne błoto.

plan żywienia

Zaplanuj jadłospis i oszczędź pieniądze.

Choć o ważności posiadania planu w swoim życiu powstał już osobny tekst, to trudno o lepszy przykład potwierdzający stawianą w nim tezę, od tego artykułu. Odpowiednie planowanie ma swój istotny udział w każdym aspekcie naszego życia. Wszystko sprowadza się do tej kwestii i ona także może nas uchronić przed nierozsądnymi decyzjami lub zbaczaniem z obranej ścieżki. Nie da się ukryć, że w świetle wszystkich moich słów, rozwiązanie na nadmierne marnowanie jedzenia jest dość proste i oczywiste. Dieta wcale nie musi być obecna w naszym życiu, aby móc się przeciwstawić temu szkodliwemu procesowi. Wystarczy wprowadzić do swojego życia, chociażby małą nutkę porządku. Poukładać niektóre sprawy, hierarchizować je, kategoryzować i dopiero wtedy wziąć się do działania. Tylko wtedy będziemy mogli z pełną odpowiedzialnością rzec, że jesteśmy świadomi przedsięwziętych kroków oraz wykonanych czynów.

Dobry i umyślny plan żywienia, dnia czy życia, może pomóc nam zapobiec przykrym sytuacjom oraz destrukcyjnym zachowaniom, do których bez planu, niechybnie byśmy zmierzali.

Każdy zna ideę oszukanego posiłku. Jednak, co z aktywnością, idącą w parze z żywieniem? Okazuje się, że spontaniczny trening też ma szereg korzyści!

O szeroko znanym odstępstwie od diety w postaci popularnego „Cheat Meal’a” , nie tylko każdy słyszał, ale również z wielką lubością stosował. Spontaniczne poluzowanie swoich sztywnych wytycznych, najczęściej dotyczy kwestii żywienia. Nad słusznością takiego działania rozwodziłem się już w innym tekście. Natomiast dziś, chciałbym zwrócić Waszą uwagę na inny czynnik, biorący duży udział w procesie kształtowania sylwetki. Jeśli zastanawiacie się, co mogą mieć ze sobą wspólnego słowa – „spontaniczny” i „trening”, to tym artykułem rozwiewam wszystkie Wasze wątpliwości i pozwalam ulżyć Waszej ciekawskiej stronie duszy.

Każdy, kto tylko choć trochę otarł się o zdrowy styl życia, dietę czy kształtowanie sylwetki, na pewno nie raz spotkał się ze zjawiskiem „oszukanego posiłku”. Zakłada ono zjedzenie raz na określony czas tego, na co tylko ma się ochotę. Nie wnikając w szczegóły – jest to świetny zabieg psychologiczny dla zmęczonej dietą głowy.

oszukany trening

W swoim procesie myślowym, a tym samym i w działaniach, kompletnie zapominamy, że organizm otrzymuje od nas również ogromny bodziec stresu, także podczas treningu. Dość powszechnym i znanym zjawiskiem jest przetrenowanie. Występuje ono nie tyle w kwestii ciała pojętego w sferze fizycznej, ile psychicznej. Przetrenowanie Centralnego Układu Nerwowego jest faktem. Do uzyskania takiego efektu, wystarczy bezpardonowe przesuwanie kolejnych granic na treningach, nieustanne ćwiczenie do skraju wytrzymałości i posługując się żargonem środowiska kulturystycznego – trenowanie „do upadku mięśniowego”. Nierzadko dochodzi do tego również deficyt kaloryczny. Oznacza to zbyt małą podaż energii dla ciała, które na treningach jest eksploatowane w dość makabryczny sposób.

Aby temu zapobiegać,  najczęściej stosuje się w tym celu tak zwany deload. W zdecydowanej większości przypadków jest to tydzień o zmniejszonej intensywności oraz objętości treningu, w celu regeneracji całego ciała. Zarówno pod kątem fizycznym, jak i psychicznym.

Tyle nauki. Pora na życie.

Przypomnijmy sobie naszą własną drogę do rewelacyjnej, oczekiwanej sylwetki. Zapewne oprócz planu żywienia, posługiwaliśmy się też określonym planem treningowym. Wykonywaliśmy go bezbłędnie, wszystko zgodnie z przedstawioną listą ćwiczeń i ich specyfiki. Nie było żadnych odstępstw. Czuliśmy buzująca krew w żyłach i skoki adrenaliny, gdy tylko przychodził na niego czas. Jednak z biegiem czasu, po kilku tygodniach nasz zapał osłabł. Trening – niby nadal ten sam – stał się dla nas jakby „jałowy”. Pozbawiony początkowego wyrazistego smaku. Ten moment poznawania czegoś nowego minął, a uporządkowany, nieznoszący sprzeciwu plan, stracił w naszych oczach na wartości.

Naszym najczęstszym rozwiązaniem takiego problemu jest albo kombinacja i całkowita zmiana planu, albo zupełne zaniechanie ćwiczeń i tym samym, rezygnacja z osiągnięcia wymarzonej sylwetki. O ile w przypadku rozwiązania drugiego, bezsprzecznie można stwierdzić, iż jest ono błędne, o tyle pierwsze sposób pierwszy zależy od kilku czynników. Zbyt częste zmienianie planu, może skutkować wieczną adaptacją organizmu do nowych ćwiczeń i bodźców, a tym samym niewykorzystaniem nigdy swojego potencjału w pełni. Z drugiej jednak strony, zamiana kilku ćwiczeń lub dostosowanie ich do naszych priorytetów, może dać pożądane efekty. Jednak najważniejszym faktorem determinującym ewentualną zmianę planu, powinny być efekty. Dopóki one występują, zastanowiłbym się pięć razy, zanim bym cokolwiek zmienił.

Na zniechęcenie treningiem i brak motywacji nawet pomimo widocznych rezultatów, jest inne, lepsze rozwiązanie. Być może nie sprawdzi się ono u każdego, ale próba jego zastosowania na pewno nie wyrządzi Wam krzywdy.

Oszukany trening.

Idąc tokiem myślenia oszukanego posiłku, można powyższe stwierdzenie określić jako spontaniczny trening. W dość przystępny sposób tłumacząc – na treningu robisz to, co Ci się żywnie podoba. Tego jednego dnia zapominasz o sztywnej i rygorystycznej rozpisce, która planuje Ci każdą minutę Twojej aktywności. Pozbywasz się myśli o wszystkich narzucanych ćwiczeniach i robisz tylko te, które Ci się podobają i na które masz ochotę. Naturalnie nie zapominając o zachowaniu bezpieczeństwa w postaci stosowania odpowiedniej techniki.

Potencjalnych korzyści upatrywałbym w tych samych aspektach jak w przypadku oszukanego posiłku. To przede wszystkim odpoczynek dla głowy, wyrwanie się z monotonii i przełamanie pewnych sztywnych, ograniczających schematów. Trening, który do tej pory mógł wydawać się wyprany z wszelkiej radości, nagle okazuje się rewelacyjną zabawą. Nie ukrywam, że moim zdaniem, każdy lub przynajmniej większość treningów – nawet tych zaplanowanych – powinna być przede wszystkim rozrywką, ale nie chce nadmiernie ingerować w osobistą filozofię trenowania każdego z Was.

Dlatego zwracam uwagę na choć jeden spontaniczny trening, wykonany od początku do końca w sposób, który Wam najbardziej odpowiada i wywołuje najwięcej radości. Jego częstotliwość powinna być na pewno rzadsza aniżeli w przypadku oszukanego posiłku. Celowałbym bardziej w zastosowanie takiego treningu raz na miesiąc, aniżeli raz na tydzień.

spontaniczny trening

Jeśli nadal nie przekonałem Was do tego pomysłu, to wyobraźcie sobie drodzy Panowie, że tego jednego dnia, możecie zrobić tyle serii i tyle ćwiczeń na biceps oraz klatkę piersiową (popularne połączenie nazywane zestawem dyskotekowym lub plażowym), ile tylko chcecie! A Wy drogie Panie, możecie przetrenować swoje pośladki na tyle różnych sposób i w tylu różnych wariantach, ile tylko zdołacie wymyślić! Choć brzmi to dość dziwnie, bo przecież w ten sposób czerpiemy radość z zadawania sobie bólu mięśniowego, to jednak tylko Ci, którzy kiedykolwiek trenowali, wiedzą jak przyjemny i zwłaszcza satysfakcjonujący potrafi być ból, ukierunkowany w odpowiednie miejsca.

Daj sobie chwilę spontaniczności!

W planowaniu swoich ewentualnych odstępstw od wytyczonego planu w konkretnym celu, nie zapominajmy również o aspekcie treningowym. Choć pomijanie go, wzięło się zapewne z przekonania, jakoby to czynnik żywieniowy był ważniejszy, to o wykonywane ćwiczenia również należy zadbać. Nie tylko pod kątem rygorystycznego trzymania się planu, ale także pozwolenia sobie na pewną dozę spontaniczności. W końcu czym byłoby nasze życie bez nutki szaleństwa i improwizacji? Pozwalając sobie od czasu do czasu popuścić wodzę fantazji i na moment zejść z obranej ścieżki, dostarczamy swojemu ciału oraz głowie, niezliczonych pokładów satysfakcji, radości i dzikiego szczęścia, graniczącego z euforią. Dlatego, jeśli i Ty czujesz się znużony swoim treningiem, to na kolejnej sesji zapomnij o swoim planie! Idź i zrób to, na co tylko masz ochotę! Zaszalej, zabaw się! Niech trening przestanie być dla Ciebie reżimem, a ponownie zacznie świecić jako miejsce szczęścia i czasu tylko dla Ciebie.

#kolejne artykuły