"Kler" Smarzowskiego to nie jest żaden ważny film. | worldmaster.pl
#

Przyznaje że nie jestem znawcą, ani fanem polskiej kinematografii, w tym i Pana Smarzowskiego. Wiem jednak, że zazwyczaj wokół jego filmów narasta sporo emocji. Na ile to zasługa umiejętności reżysera, a na ile dobierania podatnych na to tematów? Nie mnie to oceniać. “Kler” nie tu jest wyjątkiem i wywołuje mnóstwo kontrowersji.

Jedną z szeroko komentowanych spraw jest dofinansowania filmu “Kler” z funduszy Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zalewski, za pośrednictwem mediów społecznościowych, spytał wicepremiera Piotra Glińskiego, dlaczego pieniądze podatników są przeznaczane na antykatolicki projekt. W odpowiedzi czytamy, że nie zdążył jeszcze zwolnić pani Dyrektor Instytutu mianowaną przez poprzednią władzę i to ona przyznała dotacje. Jest to piękny przykład na nepotyzm i kolesiostwo, oraz wykorzystywanie państwowych środków na cele konkretnej grupy osób. Jeśli już widziałbym jakiś sens w funkcjonowaniu PISF to byłoby to raczej wspieranie i promowanie młodych twórców. Tymczasem jest to dawanie kasy na realizacje wizji Pana Smarzowskiego, wpisującej się w światopogląd decyzyjnych osób. Z drugiej strony postawa księdza zieje hipokryzją. Żyjemy w kraju w którym kościół nie jest opodatkowany, a pieniądze z budżetu płyną do niego milionami.

kler smarzowskiego

Filmozercy.com

“Nasz film (“Kler”) to wizja artystyczna oparta na wielu prawdziwych wydarzeniach, sytuacjach, które miały miejsce gdzieś i kiedyś. To niezwykle poruszająca, ale równocześnie prawdziwa historia.” (cytat)

To są te same bzdury, które słyszałem przy “Drogówce”, “Botoksie”, czy innych “Kobietach Mafii“. Pan Smarzowski twierdzi również, że “Kler” to “ważny” film, bo chodzą między nami księża pedofile. Owszem chodzą i jest to godne potępienia, jednak na tej podstawie można by uznać “Bękarty Wojny” za “ważną” produkcje, bo po świecie chodzą neonaziści. Jeśli pan reżyser kiedyś chciałby rzeczywiście coś zmienić, albo zwrócić uwagę na poważny temat, odsyłam do obejrzenia “Spotlight”. Tam ktoś zadał sobie trud zbadania prawdziwej historii, prawdziwych ludzi i ubrania wszystkiego w poruszający scenariusz, nagłaśniając realną walkę z patologią. Pan Smarzowski, czy pan Vega sprzedają swoje podkolorowane wizje kontrowersyjnych tematów i karzą nam wierzyć, że robią to w imię sprawy, a nie dla kasy i szumu medialnego.

Nie zrozumcie mnie źle. Nie bronię kościoła, a “Kler” może się okazać świetnym filmem.

Denerwuje mnie jedynie, dopisywanie większego znaczenia produkcjom skrojonym na zarobienie kasy, poprzez dotykanie zagadnień powodujących silne emocje społeczeństwa. Poważne tematy można i trzeba poruszać w kinie, ale po prostu nie w ten sposób.

Na całe szczęście osobiście nie mam żadnego emocjonalnego związku z serią “Predator”. Na seans poszedłem więc z czystą głową. Po tym, co widziałem w trailerach, spodziewałem się raczej komedii. No i to właśnie humor jest największą zaletą tego filmu.

Pierwszą rzeczą, o jakiej pomyślałem, to to, że Predator na pewno nie zarobi pieniędzy. Większość ludzi, którzy wybiorą się na tę produkcję, ma jakiś stosunek emocjonalny do pierwszej części. Jestem pewny, że prawie wszystkie te osoby znienawidzą najnowszą odsłonę. Nie można też powiedzieć, by było to wybitne dzieło. Fabuła jest mocno uboga, wątki się urywają i cały nakreślony świat wygląda bardzo naiwnie. Wiele jest głupotek i nieścisłości w scenariuszu. Efekty specjalne są strasznie słabe. Bardziej przypominały mi telewizyjne filmy katastroficzne, niż to, co obecnie można zobaczyć w kinie. W końcówce gubi się również tempo i przez to zakończenie nie bawi tak, jak powinno. Jednak to wszystko bez znaczenia, ponieważ film nie ma aspiracji, by być traktowany na serio.

predator

http://collider.com

Jeśli nie uważasz “Predatora” z Arnoldem za jedynego słusznego, oraz lubisz posiedzieć w kinie na niezobowiązującej komedii, pokochasz ten film!

Reżyser zdecydowanie postawił na humor. Postacie są właściwie jednowymiarowe, za to już relacje między nimi, są nakreślone świetnie. Dzięki temu, mamy pole do żartów słownych i gagów, praktycznie niemających ograniczeń. Mamy tu seksistowskie, homofobiczne czy nawet rasistowskie uwagi. Jednak dzięki utrzymaniu absurdalnej konwencji, wszystko do siebie pasuje i jeśli nie przeszkadza nam taki klimat, możemy czerpać dużo radości z oglądania. “Predatora” albo się pokocha, albo znienawidzi, już po 15 minutach. Porównałbym go do niedawnego “Berka”, tylko z większą swobodą w kwestiach wypowiadanych przez bohaterów . Osobiście wiele razy śmiałem się na głos, wśród pomruków niezadowolenia starszej części publiczności, która to pewnie liczyła na zupełnie co innego.

Jeśli chcecie się pośmiać lećcie do kina. Jeśli jednak oczekujecie czegoś w klimacie pierwszej części, dajcie sobie spokój, tylko zmarnujecie czas i nerwy.

Oburzenie fanów marki “Wiedźmin” sięga zenitu po rzekomym wypłynięciu ogłoszenia castingowego, z którego wynika, że Ciri w serialu “Netflix”  koniecznie miałaby być grana przez “kolorową” aktorkę. Przyjrzyjmy się bliżej całej sprawie.

Po pierwsze i najważniejsze to zwyczajny fake news podparty jakąś prostą do spreparowania grafiką. Blogerzy, youtuberzy i prości fejsbuskowicze zamiast pochylić się chwilę nad wiarygodnością tej informacji, rozpoczęli szeroko zakrojoną dyskusje na temat lewicowej propagandy, wierności materiałom źródłowym, czy dyskryminacji białych. Kilka tygodni wcześniej krążyła też plotka jakoby samego Geralda miał grać czarnoskóry aktor, co okazało się bzdurą. Nie wiem, jak ktokolwiek mógł uwierzyć, że ludzie zatrudnieni przez “Netflix” do produkcji serialu “Wiedźmin”, mogliby popełnić taką gafę? Jak mogliby puścić w świat tak kontrowersyjną informację na temat tak ważnej postaci  jak Ciri? Wszystkie portale nabijają wyświetlenia powtarzając tę bzdurę i nikt nie sili się na sprawdzenie źródła i ewentualnie zamieszczenie sprostowania. Niestety, tak dzisiaj działa internet –  nie liczą się fakty, liczą się kliknięcia. Trzymajcie grafikę która spowodowała całą aferę. Dla jasności skrót “BAME” oznacza “Black, Asian and Minority Ethnic

ciri netflix wiedźmin

antyradio.pl

Załóżmy jednak na chwilę, że informacja jest prawdziwa i kolorowa aktorka ma dostać rolę Ciri.

Nie mieści mi się w głowie, jak ludzie uważający się za fanów “Wiedźmina” mogą rozkręcać aferę na takim tle. Problem rasizmu czy ostracyzmu jest szeroko komentowany i potępiany szczególnie w grach, które to wyniosły markę na globalny poziom. Z wypowiedzi Pani odpowiedzialnej za produkcję można wnioskować, że ma wielki szacunek  do materiału źródłowego. Wydaje mi się zatem, że mogłaby przygotować w scenariuszu furtkę uzasadniającą obsadzenie kolorowej aktorki. Mogłoby to podkreślać jej odmienne pochodzenie i tym samym czytelniej ogrywać problemy, jakie stwarza taki stan rzeczy w świecie Wiedźmina. Dodatkowo trzeba zaznaczyć, że Sapkowski nie nakreśla świata tak jednoznacznie jak autorzy “Władcy Pierścieni”, czy “Gry o Tron”. “Netflix” ma więc pole do manewru i nie ma sensu kurczowo trzymać się kreacji Ciri z gier.

Nawet gdyby okazało się że Ciri nie będzie biała, nie doszukiwałbym się tu żadnej ukrytej ideologii sprzedawanej nam przez “Netflix”.

Dywersyfikacja rasowa powoduje, że więcej ludzi może się utożsamiać z pierwszoplanowymi postaciami, a każdemu fanowi powinno zleżeć na jak najlepszym przyjęciu serialu, gdyż od tego zależy jego kontynuacja. Przypominam jednak, że to tylko plotka, a wypowiedzi “showrunnerki” zdają się zaprzeczać całej sprawie. Jak dla mnie Ciri może być nawet w kropki byle scenariusz to uzasadniał.

Tu macie inny ciężki temat.

 

Miał być artykuł porównawczy filmów “Dywizjon 303. Historia prawdziwa” i “Dywizjon 303. Bitwa o Anglię”, ale po obejrzeniu pierwszego, uważanego ogólnie za lepszy, nie mogłem się zmusić i poszedłem na Kubusia Puchatka. Więc właściwie jedyne, co mogę teraz stworzyć, to listę grzechów ciężkich naszej rodzimej produkcji.

Ciężko o lepszy temat na film. “Dywizjon 303” nie jest w żaden sposób kontrowersyjny, nawet w dzisiejszych czasach, kiedy społeczeństwo uwielbia się dzielić na obozy. Za to prawie każdy  słyszał o tej jednostce i ogólnie funkcjonuje ona w naszej świadomości jako dowód narodowego męstwa i odwagi. Chłopaki sami napisali wspaniałą historię, twórcy dodatkowo podkreślają, że opierali się na książce Arkadego Fiedlera. Więc pytam –  kto dał pisać scenariusz panu odpowiedzialnemu za “Kac Wawa”?? Przecież to nie mogło się udać. Naprawdę nie mamy w Polsce człowieka, który napisze sensowny skrypt mając taki materiał źródłowy??

Zdecydowano się użyć całkiem sporo archiwalnych zdjęć i nagrań głosowych, co akurat było spoko, ale przeplatane jest to walkami powietrznymi w kiepskim CGI. Nie mając budżetu można było w ogóle nie silić się na nagrywanie scen batalistycznych, tylko oprzeć scenariusz na relacji pomiędzy członkami Dywizjonu 303, ewentualnie interakcji z angielskimi wojskowymi, a gdy przychodził czas na wylot puszczać coś z archiwum. Myślę, że mogłoby to zrobić o wiele większe wrażenie.

A już największym rakiem tej produkcji jest sposób przedstawienia Niemców. Sam konflikt między fanatykiem reżimu, a człowiekiem mającym wątpliwości można by było świetnie ograć, ale tutaj wszystko jest tak przerysowane, że brakuje tylko czarnej mszy przy ołtarzyku z przywódcą. Ogólnie ten film w wielu sprawach jest po prostu naiwny i pokazuje nam rzeczy, w które nie da się uwierzyć, nie mówiąc już o jakimkolwiek zaangażowaniu widza. Dialogi napisane dla króla Jerzego wpisują się w ten schemat. Przewodniczący klasy w gimnazjum mówi bardziej dostojnie. Rozumiem, że był czas wojny i etykieta itp. były na dalszym planie, ale nie jestem w stanie oglądać filmu w którym jego ekscelencja wypala nagle “bycie Polakiem to stan umysłu”.

Dywizjon 303

www.spidersweb.pl

“Dywizjon 303. Historia prawdziwa” to produkcja niepotrzebna, a nawet szkodliwa.

Z całego filmu nazbierałbym 5 sensownych minut i o dziwo wszystkie z Adamczykiem, który robi co może, ale scenariusz nie pozwolił na więcej. Pod żadnym pozorem nie idźcie na to do kina, bo producenci już nam grożą drugą częścią. A i tak prawdopodobnie szkoły nabiją im na tyle kasy, że może do niej dojść. Nie polecam. 

 

Disney kontynuuje swoją politykę przerabiania starych rysunkowych marek na filmy “live action”. W najbliższym czasie czekają nas jeszcze “Mała Syrenka” i “Mulan”. A jak udał się nowy film z Kubusiem Puchatkiem, czyli “Christopher Robin” – w polskiej dystrybucji kreatywnie przetłumaczony na “Krzysiu, gdzie jesteś?”.

Jak zwykle przy okazji tego typu produkcji, w kinach dostępna jest tylko wersja z dubbingiem. Jestem zagorzałym przeciwnikiem zmuszania ludzi do oglądania filmów w ten sposób i wolałbym żeby był wybór, jednak muszę przyznać, że zrobiono tutaj kawał dobrej roboty. Głosy pluszaków brzmią znajomo. Aktor odpowiadający za Kubusia na pewno wcielał się już wcześniej w tę rolę, co do reszty nie jestem pewien. To właśnie dzięki tej rozpoznawalnej gadce tak łatwo można wczuć się w klimat pokazanego nam świata. Oczywiście, kiedy tyko Ewan McGregor odzywa się po polsku, cały czar dla mnie pryska. Film “Christopher Robin” ma dodatkowo bardzo irytujący problem. Przez kłopoty z prawami autorskimi, których nie chce mi się dokładnie zgłębiać, dostajemy “stuwiekowy las” zamiast tradycyjnego “stumilowego”, oraz słynne tygrysie “brykanie” jest zmienione na “fikanie”. Głupia sprawa, ale wybija z rytmu w najważniejszych momentach.

Sama animacja działa świetnie. Pluszaki wyglądają tak realistycznie, że nawet przy interakcji z prawdziwymi aktorami nie czuć żadnych zgrzytów. Bardzo dobrze oddano też charaktery poszczególnych przyjaciół Krzysia. Za to sam Christopher Robin wypada już słabiej. Jego charakter zmienia się zależnie od potrzeb scenariusza i nie czuć jakiejś wiarygodnej przemiany. Brakło trochę poważniejszego podejścia. No i właśnie …

W najbliższym czasie czekają nas jeszcze "Mała Syrenka" i "Mulan", a jak udał się nowy film z Kubusiem Puchatkiem, czyli "Christopher Robin" ??

http://4hatsandfrugal.com

W podsumowaniu będzie dość spory spojler, więc jeśli chcecie obejrzeć film z czystą głową to nie czytajcie dalej.

Przez dwa akty “Christopher Robin” uderza w tak poważne nuty i emanuje nostalgią, że spodziewałbym się, iż pluszaki zostaną wytworem wyobraźni Krzysia. Liczyłem, że nasz bohater, pod presją dorosłego życia, odbędzie wyimaginowaną podróż do stumilowego (stuwiekowego) lasu, tam nastąpi jego przemiana i odnajdzie dziecięcą radość, po czym wróci odmieniony do swoich spraw. Jednak w trzecim akcie cała ekipa gadających maskotek wchodzi w interakcje z rodziną naszej głównej postaci oraz z przypadkowymi ludźmi w Londynie. Przez to cała historia straciła dla mnie spójność i koniec końców film okazał się zbyt poważny dla dzieci, a zbyt naiwny dla dorosłych.Początkowe sceny wyciskają łzy, a później mamy segment typowej bajeczki dla dzieci, które i tak już są znudzone wcześniejszą powagą.

 

#kolejne artykuły