Disney kontynuuje swoją politykę przerabiania starych rysunkowych marek na filmy “live action”. W najbliższym czasie czekają nas jeszcze “Mała Syrenka” i “Mulan”. A jak udał się nowy film z Kubusiem Puchatkiem, czyli “Christopher Robin” – w polskiej dystrybucji kreatywnie przetłumaczony na “Krzysiu, gdzie jesteś?”.
Jak zwykle przy okazji tego typu produkcji, w kinach dostępna jest tylko wersja z dubbingiem. Jestem zagorzałym przeciwnikiem zmuszania ludzi do oglądania filmów w ten sposób i wolałbym żeby był wybór, jednak muszę przyznać, że zrobiono tutaj kawał dobrej roboty. Głosy pluszaków brzmią znajomo. Aktor odpowiadający za Kubusia na pewno wcielał się już wcześniej w tę rolę, co do reszty nie jestem pewien. To właśnie dzięki tej rozpoznawalnej gadce tak łatwo można wczuć się w klimat pokazanego nam świata. Oczywiście, kiedy tyko Ewan McGregor odzywa się po polsku, cały czar dla mnie pryska. Film “Christopher Robin” ma dodatkowo bardzo irytujący problem. Przez kłopoty z prawami autorskimi, których nie chce mi się dokładnie zgłębiać, dostajemy “stuwiekowy las” zamiast tradycyjnego “stumilowego”, oraz słynne tygrysie “brykanie” jest zmienione na “fikanie”. Głupia sprawa, ale wybija z rytmu w najważniejszych momentach.
Sama animacja działa świetnie. Pluszaki wyglądają tak realistycznie, że nawet przy interakcji z prawdziwymi aktorami nie czuć żadnych zgrzytów. Bardzo dobrze oddano też charaktery poszczególnych przyjaciół Krzysia. Za to sam Christopher Robin wypada już słabiej. Jego charakter zmienia się zależnie od potrzeb scenariusza i nie czuć jakiejś wiarygodnej przemiany. Brakło trochę poważniejszego podejścia. No i właśnie …
W podsumowaniu będzie dość spory spojler, więc jeśli chcecie obejrzeć film z czystą głową to nie czytajcie dalej.
Przez dwa akty “Christopher Robin” uderza w tak poważne nuty i emanuje nostalgią, że spodziewałbym się, iż pluszaki zostaną wytworem wyobraźni Krzysia. Liczyłem, że nasz bohater, pod presją dorosłego życia, odbędzie wyimaginowaną podróż do stumilowego (stuwiekowego) lasu, tam nastąpi jego przemiana i odnajdzie dziecięcą radość, po czym wróci odmieniony do swoich spraw. Jednak w trzecim akcie cała ekipa gadających maskotek wchodzi w interakcje z rodziną naszej głównej postaci oraz z przypadkowymi ludźmi w Londynie. Przez to cała historia straciła dla mnie spójność i koniec końców film okazał się zbyt poważny dla dzieci, a zbyt naiwny dla dorosłych.Początkowe sceny wyciskają łzy, a później mamy segment typowej bajeczki dla dzieci, które i tak już są znudzone wcześniejszą powagą.