Być dziewczyną Sinobrodego, czyli o istocie drwala | worldmaster.pl
#

„Danusia, zobacz, jakie ciacho!” – pisze koleżanka na fb. Linkuje mi fanpejdż mężczyzn drwaloseksualnych. Lubię to, bo jest na co popatrzeć. I na patrzeniu się kończy. Drwala nie sposób przeoczyć ani też pomylić z żadnych innym gatunkiem. W oczy rzuci ci się broda; zarost tak gęsty, że łatwo się w nim zgubić. Obowiązkowo tatuaż, chociaż jeden. Włosy raczej krótkie, bo nie o to chodzi, aby się zapuścić. Do tego ciało wyrzeźbione, mięsień po mięśniu, z chirurgiczną precyzją. I to spojrzenie. Zranionego zwierzęcia, które może pogryźć, które pożąda i które przyciąga jak magnes. Pomóż mi, ale najpierw uwielbiaj.

Pierwotność nieokiełznana

Mężczyzna drwaloseksualny to powrót do pierwotności. Odwołanie do instynktów przetrwania, kopulacji, czystej męskości, która wabi i sidli. Drwal jest szorstki jak pumeks, groźny jak sam szatan, podniecający jak adrenalina. Rąbie drewno z lekkością, imponuje siłą, stanowczością.

Drwal jest nieokiełznany. Nie można go mieć na własność. On może posiąść ciebie, ale w drugą stronę to tak nie działa. Właśnie dlatego drwala nie możesz trzymać w domu. Za szybko się znudzi prozą życia. Trzeba mu stawiać wyzwania. Pozwolić mu dbać o rzeźbę, pielęgnować brodę. Niech wydaje pieniądze na tatuaże. Niech szuka ciuchów online, starannie dobierając takie, które podkreślają surową, prostą męskość.

 

Nie filozofia, ale praca czyni drwala

On jest nieociosany, ale wszystko starannie przemyślał. Drwal jest zaplanowany od stóp do głów. Stylizacja, choć pozornie tak prosta, wymaga licznych zabiegów i śledzenia trendów. To też ciężka praca – wystarczy gram tłuszczu na brzuchu, a całość szlag trafia i z seksownego drwala stajesz się prostakiem z siekierą. Mowy nie ma o piwnym brzuszku.

Drwal przerąbie drwa na pół, aż drzazgi polecą, ale nie jest prymitywem. Wręcz przeciwnie. Pod kopułą czai się inteligencja. Buntowniczość, spryt i poczucie estetyki. Coś trzeba mieć w tej głowie, bo sama fizyczność nie przekuje się w to magnetyczne, mrożące krew w żyłach spojrzenie.

Moda czy nie moda? Kobiety znudziły się dobrem, czy o co chodzi? Nie. Po prostu drani nie brakuje. A skoro już się zadawać z samcem, który kipi od testosteronu i ma się za Boga, to chociaż niech tego Boga trochę przypomina.

Dziewczyna Sinobrodego

Przez krótką chwilę fajnie można się poczuć u boku Sinobrodego. Idealne ciało, stylówka taka, że kisiel w majtach, wszystkie koleżanki będą mdlały na sam widok.

Jak taki drwal rano pójdzie pod prysznic, a ty obudzisz się w pokoju obok, to nie wiadomo, za co się zabrać. Za śniadanie, szybki makijaż, czy po prostu grzecznie czekać na wspólne powitanie słońca?

Ale jak drwal wróci spod prysznica, najpierw musi zapalić papierosa. Samo palenie to sztuka. Dym musi okalać twarz, wyostrzyć rysy, jeszcze bardziej cię podniecić.

 

Uważaj na drwala…

Jeżeli jednak nie będziesz wielbiła drwala z należytym oddaniem i nie polecisz na rzeźbę, tatuaż, ciuchy czy papierosa w gębie, on czekał nie będzie. Nie po to się tak stara, nie po to planuje, by mu gąska uciekała albo zlewała go na rzecz wymuskanego biznesmana.

Jak już idziesz z drwalem do lasu, wiedz, że może to być droga bez powrotu. No chyba, że on przytyje i zgoli brodę. Wtedy mogą się zacząć schody.

Tu link do tekstu na Moim blogu : 

Być dziewczyną Sinobrodego, czyli o istocie seksualnego drwala

Porażka – jak się z nią uporać? Jak podnieść się po porażce? Jak radzić sobie z niepowodzeniami?

Chyba każdy zdaje sobie sprawę z tego, że życie to nie tylko dobre decyzje i sukcesy? Jeśli nie, to z pewnością jeszcze nie raz się o tym przekona. Dziś postanowiłam obejrzeć medal z drugiej strony. Poruszę kwestię porażki i tego jak się po tym wszystkim podnieść.

Od najmłodszych lat mamy swoje marzenia, pragnienia oraz plany. Niejednokrotnie z różnych powodów zostają rozmyte w pył. Próbując osiągnąć dane założenie, niestety się nie udaje. Jednak czy jest to powód, aby się poddać?

Wielkość porażki zależy od perspektywy

Zacznijmy od tego, że dla każdej osoby porażka będzie miała inną wielkość. Zależy to od wieku, spojrzenia na świat i priorytetów. W dorosłym życiu porażką możemy nazwać utratę pracy, bankructwo, rozpad związku, nie zdanie studiów, czy kursu. Jednak nie oznacza to, że dla każdego dorosłego takie okoliczności będą porażką. Natomiast o tym za chwilę. W przypadku dzieci porażką może być upadek podczas jazdy na rowerze, nie strzelenie bramki podczas meczu, czy przegranie pojedynku z bratem. W zależności od tego, z jakiej perspektywy patrzymy- dorosłego, czy dziecka- wymiar tych porażek może być różny. Jednak, aby zrozumieć uczucia tej drugiej osoby, należy spojrzeć właśnie z jej perspektywy. Być może dla niej to być bardzo raniące. Mimo, że dla obserwatora może się to wydawać błahą rzeczą, dla poszkodowanego może mieć zupełnie inne znaczenie.

wsparcie, dziecko, pomoc, rodzicielstwo, smutek, rozczarowanie dziecka, porażka

Ważność

Jak wspomniałam wyżej, wydarzenie się danych okoliczności nie dla każdego będzie porażką. Tutaj pojawia się kwestia ważności. To znaczy, że coś zostanie uznane za porażkę w zależności od tego czy jest dla nas ważne. Kiedy nam na czymś zależy chcemy, żeby wszystko poszło zgodnie z naszymi oczekiwaniami. Jeśli dzieje się inaczej, czujemy smutek i rozczarowanie. Im coś jest dla nas ważniejsze, tym większy zawód czujemy. Dlatego pozwoliłam sobie napisać, że to jest kwestia indywidualna. Każda jednostka będzie daną sytuację postrzegała inaczej i ma do tego pełne prawo.

Przeżywanie porażki

Sposób, w jaki reagujemy na porażkę, przyjmuje różne postaci. Płacz, krzyk, poczucie winy, zamknięcie w sobie. Jeśli stan się utrzymuje dłużej, może nawet dojść do stanów depresyjnych. Mogłoby się wydawać, że błahe wydarzenia nie mogą mieć takich skutków na nasze samopoczucie, bądź życie. A jednak! Należy bardzo ostrożnie podchodzić do tego typu kwestii. Po pierwsze ze względu na fakt, o którym wspomniałam wyżej- porażka zależy od perspektywy. Dwa- jaką miało to ważność dla danej osoby. Pozbieranie się po porażce może być ciężkie- nawet po tej z pozoru prostej. W związku z tym, jeśli w naszym środowisku ktoś znalazł się w takiej sytuacji, uważajmy na słowa. Czasem bezmyślne gadanie, może zranić drugą osobę i niepotrzebnie wpłynąć negatywnie na relację.

. . .

Tym bardziej, jeśli chodzi o dzieci, które są o wiele wrażliwsze od dorosłych ludzi. Należy do nich podejść z miłością i współczuciem. Odpowiednie wytłumaczenie dziecku z pewnością pozytywnie wpłynie na postrzeganie porażek, a w przyszłości ułatwi mu godzenie się z rozczarowaniami. Musimy pamiętać, że porażki są nieodłącznym elementem naszego życia. Biorąc się za jakąkolwiek rzecz, musimy mieć przed oczami dwa scenariusze- dobry i zły. Jednak ktoś musi nas o tym uświadomić za dziecka, żebyśmy umieli radzić sobie z tym w przyszłości.

porażka

To moja wina!

W momencie, kiedy to czarny scenariusz się sprawdził, szukamy logicznego wytłumaczenia. Często w pierwszej kolejności zaczynamy obwiniać siebie samych. Zaczynamy analizować swoje postępowanie, poszczególne kroki, by sprawdzić, czy na pewno nie popełniliśmy żadnego błędu. Jeśli okazuje się, że go zrobiliśmy, potrafimy pukać się w głowę, zastanawiając się- jak można było tak zrobić. Zaczynamy przechodzić inne scenariusze kończące się happy endem. Tylko co to zmieni? Odpuść. To nie ma znaczenia. Każdy ma prawo do błędu. Obwinianie się jest tutaj zbędne.

Zrzucanie winy na innych

Równie często reakcją jest szukanie winnych wśród innych osób. Łatwiej jest zrzucić na kogoś, niżeli samemu brać odpowiedzialność za dany stan rzeczy. Wówczas nie czujemy poczucia winy i jest nam łatwiej to przyjąć, ponieważ nie my zawiniliśmy. Taka reakcja jest dość naturalną. Nikt nie lubi czuć się winny, tym bardziej, kiedy coś pójdzie nie tak. Jednak często medal ma dwie strony i obie wypadałoby obejrzeć. Następnie wyciągnąć wnioski, które mogą przydać się na przyszłość. Nawet jeśli rzeczywiście ktoś inny zawinił, możemy z tego wyciągnąć naukę dla siebie. Poza tym w końcu każdy ma prawo do błędu.

. . .

“.. Pozwól, że powiem ci coś, co już pewnie wiesz. Świat to nie tylko słoneczko i kolorowe tęcze. To obrzydliwe i okropne miejsce. I jeśli mu się poddasz, to nieważne jak jesteś twardy. Świat rzuci Cię na kolana i nie da Ci wstać, jeśli na to pozwolisz. Ani ja, ani ty, ani nikt inny nie uderzy Cię tak mocno, jak samo życie. I nie jest ważne, jak mocno uderza, ale ile zdołasz znieść i żyć dalej. Ile ciosów zdołasz przetrwać i iść dalej do przodu – na tym polega Zwycięstwo!
Jeżeli wiesz, ile jesteś wart, to bierz co twoje i walcz o to! Musisz być też gotowy na ciosy, a nie zwalać winę i mówić, że jesteś nie tu gdzie chcesz przez niego, przeze mnie, czy przez kogokolwiek… – tak postępują tchórze, a ty nie jesteś jednym z nich, jesteś chyba lepszy, co?”

— Rocky Balboa

 

porażka

Porażka jako nauka

Ostatnio w artykule o wdzięczności, pisałam o tym, że każdą porażkę należy potraktować jako naukę. Jeśli coś nam się nie udało, miało to jakieś podłoże. Nie koniecznie wydarzyło się z naszej winy, a nawet i nie kogoś innego. Czynników wpływających na dany stan rzeczy może być milion. Jednak z jakiegoś powodu wydarzyło się tak, a nie inaczej. Teraz, od nas zależy, jak na to spojrzymy. Czy usiądziemy i na spokojnie zastanowimy się, dlaczego się nie udało? Co sprzyjało, a co przeszkadzało? Co można było zrobić lepiej? Czy będziemy tkwić w przeszłości i myśleć, co by było, gdyby… Być może za jakiś czas stwierdzimy, że to co się wydarzyło, przyniosło nam więcej korzyści.

Żyj tu i teraz

Przeszłości nie zmienimy. Możemy jedynie działać tu i teraz, a to będzie miało przełożenie na przyszłość. W tym wypadku nie będzie miało znaczenia, czy to był upadek na rowerze, przegrany bieg, oblanie egzaminu, czy bankructwo. Każda z tych porażek czegoś nas uczy. Ważne, by wyciągać wnioski. To dzięki nim stajemy się lepsi, silniejsi. Możemy uczyć się na własnych błędach i udoskonalamy nasze postępowanie, umiejętności. Zaczynamy inaczej podchodzić do ludzi, relacji, biznesów i wszystkiego, co nas otacza. Stajemy się mądrzejsi. Gdyby wszystko nam wychodziło, to jaką mielibyśmy satysfakcję? Znikomą!

Porażka to nie przegrana

Pod warunkiem, że tak to potraktujesz. Jednak jeśli interesujesz się trochę biografiami znanych osób typu Steve Jobs, Thomas Edison, Henry Ford, Walt Disney, Michael Jordan, czy Albert Einstein i wielu innych ludzi sukcesu możesz dowiedzieć się ciekawych rzeczy. Jedną z nich jest fakt, że zanim osiągnęli swoje cele, musieli przejść niejednokrotnie ciężką drogą. Gdyby poddali się za pierwszym razem i uznali, że przegrali, bo im nie wyszło, z pewnością nie byliby dziś tak podziwianymi postaciami. Wiem, że wymienione osoby są z najwyższej półki. Natomiast w moim odczuciu nie ma to najmniejszego znaczenia. Bo każdy, tak samo oni jakoś musieli zacząć. Wiele razy się potykali, mieli wątpliwości, ale też marzenia. Szli swoją drogą, mimo że ludzie nie zawsze to popierali. Popełniali błędy, gubili się, podejmowali dobre i złe decyzje. W konsekwencji jednak tej wytrwałości, determinacji i wierze w swoje możliwości oraz siebie, osiągnęli to, co osiągnęli. Polecam poczytać różne biografie, które uświadamiają, że porażka to nieodłączny element życia każdego z nas.

Porażki- mam je i ja

Żeby nie wydawało Ci się, że piszę o czymś, o czym nie mam pojęcia to mam za sobą również wiele niepowodzeń. Poczynając od szkolnych, życiowych kończąc na biznesowych. O jednej z moich “porażek” również pisałam w artykule – Jak kuchenne rewolucje zmieniły moje życie. Ta, jak każda inna były dla mnie przeżyciem- mniejszym, bądź większym. Z początku wszystkie z nich były dla mnie przykrym doświadczeniem. Zalewała mnie gorycz i poczucie winy. Niejednokrotnie przez to wpadałam w różne stany emocjonalne, które bywały niebezpieczne dla mojego zdrowia. Z biegiem lat nauczyłam się inaczej traktować swoje życie. Porażki przyjmować jako lekcję i być za nie wdzięczna. Dzięki temu łatwiej mi się żyje. Nie wyeliminujemy porażek. Jedyne co możemy zrobić to nauczyć się z nimi żyć, odpowiednio je przyjmować. Nie da się ukryć, że do tego potrzeba wielu refleksji, ale także odwagi, by w inny sposób spojrzeć na dany stan rzeczy.

ręka, czarna otchłań, depresja, wsparcie, uzależnienie, problemy, negatywne emocje, porażka

Wahadła destrukcji

Niestety, trzeba to przyznać, że czasem lubimy sobie pocierpieć. Sami wpędzamy się w ten dół, by poczuć tę gorycz smutku. Wówczas jesteśmy tacy biedni, bo tak nam w życiu nie wyszło. Mamy tyle problemów, niepowodzeń, a tu kolejne burze przed nami. Każdy ma lepiej, tylko ja taki poszkodowany. Nie wiadomo nawet czemu, bo przecież dobry ze mnie człowiek. Czarne chmury wciągają nas w swoją otchłań, a my tak im się bezwiednie poddajemy. Tkwimy tam, nie wiadomo po co i na co. Z biegiem czasu staje się to niebezpieczne. Na temat wahadeł destrukcji pisze Pepsi Eliot na swoim blogu. Są to podstępne żmije, które czerpią satysfakcję z takich stanów. Dlatego nie poddawajmy się im, dla własnego dobra. Gdy czujemy, że zaczyna zakrywać nas ciemna mgła, działajmy!

. . .

Długotrwały negatywny stan może doprowadzić do wielu nieprzyjemnych konsekwencji. Pogorszenie się stanu emocjonalnego, fizycznego, bądź psychicznego to tylko ogólnikowe stwierdzenia. Za tym kryje się cała masa chorób, które są następstwem. W związku z tym, jeśli odczuwamy smutek przez dłuższy czas, a negatywne myśli zaczynają nas odwiedzać coraz częściej, należy zgłosić się do poradni psychologicznej. Pragnę tutaj dodać, że nie oznacza to szaleństwa. Psycholodzy oraz psychiatrzy są również lekarzami, którzy tak samo, jak pozostali lekarze specjalistami dbającymi o nasze zdrowie.  Czasem taka pomoc jest niezbędna, by pozbierać się po pewnych wydarzeniach. #Psychologtoniewstyd

Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą

Nie koniecznie walka oznacza, że będziesz biec tyle razy, aż przebiegniesz w takim czasie, jaki sobie wyznaczyłeś. Czasem chodzi o zmianę techniki, a czasem dyscypliny. Jednak nadal walczysz o lepsze jutro i lepszego siebie. Nie zawsze z tymi samymi ludźmi, w tym samym miejscu. Zdarza się, że jesteśmy zmuszeni zaczynać wszystko od nowa. Taki stan rzeczy też trzeba przyjąć. Natomiast zanim znów ruszysz, stań na chwilę, zastanów się i wyciągnij wnioski. By znów nie wrócić do tego samego miejsca i zaczynać od zera.

 

Póki nie byłam w ciąży, nie wiedziałam w ogóle o istnieniu takiego słowa. Połóg? Jaki połóg?  Ale to chyba z całą ciążą i macierzyństwem tak jest, że póki nas nie dotyczy, to niewiele faktycznie wiemy, bo o pewnych rzeczach po prostu się nie mówi.

Według Wikipedii w dużym skrócie połóg to “okres po ciąży i porodzie, w którym anatomiczne, morfologiczne i czynnościowe zmiany ciążowe stopniowo ustępują, a ustrój wraca do stanu sprzed ciąży. Z reguły trwa sześć tygodni”. Bardziej niezbędne wiadomości co się dzieje, co robić i jak robić możecie przeczytać na stronie Canpolbabies  <- Polecam

 Jak to było u mnie?

Jestem 2 miesiące i 6 dni po porodzie, zatem okres połogu już jakiś czas temu się zakończył. Tak jak każda ciąża jest inna, każdy poród jest inny i połóg także.
To co mnie na pewno ominęło to tzw. baby blues, o którym się coraz więcej mówi. Nie wiem na ile to kwestia osobowości i charakteru, psychiki, a może po prostu poród tak dał mi tak bardzo w kość, że po tym mało co jest w stanie mnie ruszyć. Nie czułam żadnych zachwiań emocjonalnych i depresji, ale po kolei…

Po porodzie, łyżeczkowaniu i godzinnym szyciu na żywca emocje zaczęły opadać i pojawiać się proza życia. O 21 zostałam przewieziona na salę położniczą. Ciężko było przesiąść się z łóżka na łóżko, trzymając między nogami podkład poporodowy. Wstyd i skrępowanie zdecydowanie musi odejść na dalszy plan. Fakt jest taki, że nikogo wszelkie widoki nie ruszają – prócz Ciebie samej. Wydawało mi się, że czuję się dobrze – dopóki leżałam /  siadałam, żeby obok popatrzeć i pogłaskać Borysa.
Panie pielęgniarki były baaaaardzo miłe i pomocne : od przewiezienia oferowały pomoc : jak będzie pani chciała przewinąć małego, iść do toalety, jakieś tabletki przeciwbólowe, cokolwiek, proszę po nas dzwonić. Tak też zrobiłam.

Po godzinie 23 i walce z myślami “iść, nie iść, wytrzymam, nie wytrzymam” postanowiłam spróbować pójść do toalety – siku. Zadzwoniłam po położną, która natychmiast niemal przybiegła. Niestety próba zakończyła się fiaskiem, bo po dojściu do drzwi sali nogi mi zmiękły, przed oczami zrobiło się czarno, a dźwięki słyszałam jak spod wody. Jakimś cudem wróciłam z powrotem do łóżka i położna powiedziała, że spróbujemy jeszcze raz za pół godziny. Kolejna próba teleportacji do toalety (która była naprzeciwko mojej sali – czyli najbliżej jak się da) była udana. To straszne, gdy tak prosta, naturalna, prozaiczna, fizjologiczna rzecz jak oddanie moczu jest ciężka do wykonania. Przede wszystkim STRACH przed tym jak teraz to zrobić i jak to teraz będzie. Dla mnie ból / szczypanie to była druga kwestia. Jedyne o czym myślałam, to czy tam wszystko dobrze działa, czy dobrze mnie zszyli i jeśli coś poleci, to poleci właściwą drogą. ABSTRAKCJA. Zgodnie z zaleceniami Tantum Rosa /  Octenisept w użyciu i dalej powrót tempem żółwia do sali.

BORYSNoc jakoś minęła, Borys spał spokojnie, a ja odpoczywałam. Rano o 5 kolejna wizyta w toalecie z położną niestety zakończyła się zemdleniem. Położna zdążyła mnie złapać i zawołała do pomocy drugą, żeby mnie przetransportować do łóżka. Dostałam kroplówkę – wenflon po porodzie był cały czas w mojej ręce, więc szybko poszło.
O 7 przyjechał mąż, od razu było mi lepiej. W sali miałam na szczęście 2 fajne dziewczyny po cesarkach, które szybko wprowadziły mnie w szpitalny cykl : o 8 obchód połozniczy, o 9 pediatryczny, 7-9 śniadanie itp itd. I tak jakoś zaczęłam się odnajdywać w nowej rzeczywistości.  Nowa rola, nowe obowiązki, milion myśli w głowie,  ale najważniejszy był ten NOWY CZŁOWIEK, który właśnie pojawił się w naszym życiu.

Mogłabym duuużo pisać, ale postaram się skupić na tym, co najistotniejsze dla połogu. Najgorsza była taka niemoc i brak ogólnej sprawności. Pod prysznic poszłam dopiero następnego dnia o 16 jak przyjechał mąż, a zęby myłam rano, siedząc w łóżku z kubkiem z wodą i miską do wypluwania. Co ogólnie najbardziej doskwierało ?

  1. Chodzenie, to było raczej szuranie nogami po ziemi. Na początku po kilkudziesięciu krokach kręciło mi się w głowie i przytykało mnie w klatce, jakby brakowało oddechu.
  2. Siadanie. Ze względu na duże nacięcie w stronę pośladka, musiałam siadać na jednej stronie, co i tak było bardzo bolesne. Bardzo pomogła mi w tym poduszka (kółko z dziurką). Bez niej byłoby ciężko. Po 10 dniach już siadałam bez niej
  3. Toaleta – strach prze okrutny. Czujesz, że chcesz, ale nie możesz, boisz się że coś pęknie. Strach jeść, bo przecież cały czas sie nie załatwiłaś, a przecież musisz bo sił brak! Wielka radość, kiedy w końcu się udało.
  4. Gazy. Coś nie do powstrzymania, nierealne. Ostatnio byłam na poczcie i gdy stałam przy okienku rozmawiając z Panią, Borys przebudził sie, przeciągnął i co? …pierdnął. To takie naturalne i oczywiste. Dlaczego o tym pisze ? Bo po porodzie czułam się jak dziecko, które jeszcze niczego nie kontroluje.
  5. Piersi które przyzwyczajają się do karmienia. Popękane sutki to dość częsty przypadek, na szczęście tylko jeden. Choć i tak zaciskałam zęby i karmiłam. Bolało tylko przy pierwszym zassaniu, potem już nie. Maść w tym czasie była zdecydowanie wskazana.
  6. Szwy. Trochę ciągnęły. Po korzystaniu z toalety i osuszaniu papierowym ręcznikiem, czujesz się jak Frankenstein. Szczerze mówiąc bałam się tam spojrzeć. Dopiero po zdjęciu szwów (tych zewnętrznych) odważyłam się. Strach ma wielkie oczy, a organizm ludzki jest niesamowity. Blizna pięknie się goiła.

W domu już było coraz lepiej, czułam, że powoli dochodzę do siebie. Po 9 dniach od porodu przyjechała położna zdjąć mi szwy. Od 2 dni nie krwawiłam w ogóle. Do jeszcze lepszego zagojenia rany poleciła mi Rivanol i Balsam Szostakowskiego. I to był chyba błąd. Zaczęły mi doskwierać bóle promieniujące na całe krocze, jechałam na tabletkach przeciwbólowych. Pojawił się żółty wysięk (co później okazało się normalne), ale po konsultacji ze znajomą położną poradziła, żeby pojechać na izbę to sprawdzić.

Pani doktor po przebadaniu mnie stwierdziła ze nic ją nie niepokoi, ale kategorycznie kazała mi odstawić te 2 specyfiki. Także dziewczyny tylko Tantum Rosa i Octenisept i faktycznie potem już było dobrze.

Co więcej w tym połogu ? Jakoś minął. Ogólnie z dnia na dzień było coraz lepiej. Po tygodniu poschodziły mi wybroczyny z dekoltu i policzków, po około 2 tygodniach czerwone plamy z popękanych oczu. Czas leciał, a ja byłam coraz sprawniejsza. Kilka szwów z wewnątrz wypadło mi samoistnie, które zauważyłam podczas korzystania z toalety, albo pod prysznicem. Tak naprawdę czekałam jeszcze na kontrolę u ginekologa i u fizjoterapeutki medycznej, żeby sprawdziła rozstęp mięśni brzucha. Okazało się, że wszystko super, żadnego rozejścia, wszystko zamknięte, mogę spokojnie brzuch już ćwiczyć.

W skrócie, nie jest to łatwy i komfortowy czas. Dodam, że akurat wyszło tak, że miesiąc mąż był ze mną w domu. Nie specjalnie na moją potrzebę, ale tak się złożyła sytuacja zawodowa. Może gdybym była sama, byłoby zdecydowanie trudniej. Wsparcie na początek na pewno wskazane – przynajmniej te 2 tygodnie.

Jak widać kobieta, twarda sztuka. Każda się wyliże prędzej czy później. Jestem 10 tygodni po porodzie i patrząc na syna, naprawdę nie pamiętam bólu z porodu i dyskomfortu w połogu. To cudowne uczucie gdy odzyskujesz siły, jesteś w stanie podbiec i usiąść bez bólu, kontrolować odruchy organizmu i z przyjemnością pójść do toalety 😉 Najważniejsza jest świadomość, że ta niemoc w końcu minie i musisz to po prostu przetrwać.

Czas leczy rany – te na ciele i te na duszy ❤️

BORYS I MAMA, połóg, byłam w ciąży

Długo się zbierałam do napisania tego postu. To nie będzie krótka, piękna historyjka, o tym jak moje cudowne dziecko przyszło na świat, więc jeśli tego się spodziewałaś to możesz zakończyć czytanie w tym miejscu.


Poród. Najpiękniejszy moment życia, tak wzniosły i wyjątkowy.

W kwestii psychicznej może i tak. Dla mnie od początku cała ciąża była cudem życia, piękną abstrakcją. Nie mogłam się doczekać porodu – tym bardziej gdy się opóźniał, bo nie mogłam doczekać się naszego dziecka na tym świecie.

Grunt to dobre nastawienie. Od zawsze byłam świadoma, że łatwo nie będzie. Czy będzie boleć? Tak będzie. Gdy pytano mnie przed porodem, czy się boję, odpowiadałam, że nie. Trzeba to po prostu zrobić, przeżyć, nie ja pierwsza, nie ja ostatnia, a strach niczego tu nie zmieni. Wysiłek przy porodzie porównywany jest do przebiegnięcia maratonu, a ból do łamania kilkunastu kości na raz – tak mówią. Jestem sportowcem, biegam amatorsko, kontuzje i złamane jakieś kości też miałam, ale niewiele miało to wspólnego z tym co przeżyłam. Właśnie. Słowo klucz, to PRZEŻYŁAM, bo chwilami zastanawiałam się, czy jeszcze jestem na tym świecie, czy po drugiej stronie. Do rzeczy:

Do szpitala zgłosiłam się na tydzień po przewidywanym terminie porodu. Zostałam przyjęta na oddział patologii ciąży do Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Gdańsku. Podczas przyjęcia nie wyraziłam zgody na obecność studentów przy porodzie, za co wymownie zwrócono mi uwagę. Na oddziale nic specjalnego się nie działo. Bardzo sympatyczna obsługa poinformowała mnie o zasadach : godziny obchodów, ktg, kiedy posiłki, zrobiono mi badania krwi, moczu. Następnego dnia planowano wywoływanie porodu, ALE….

Wieczorem zaczęłam się gorzej czuć. Miałam skurcze, które od 23 zaczęły być regularne co 5 min i miałam wrażenie, że coś ze mnie leci. O północy poszłam na badanie. Stwierdzono, że nie ma rozwarcia, sprawdzimy na kolejnym obchodzie (za 3h). Do 3 nie spałam notując w telefonie każdy skurcz. O 3 znów poszłam na fotel. Były podejrzenia, że sączą się ze mnie wody płodowe, ale rozwarcie znikome więc czekamy dalej. Wróciłam do sali ze skurczami, ale już z postanowieniem, że zamiast notować skurcze, musze sprobować choć trochę się przespać. Zdrzemnęłam się może z godzinę.

O 6, dzień dobry – zapraszamy na fotel prezesa. Byłam w pół przytomna, rozwarcie 1,5cm i nic… o 9 po badaniach zadecydujemy co dalej. Padnięta po nieprzespanej nocy, cały czas ze skurczami czekałam na to co będzie dalej. Koło 8 przyjechał mąż. Godz 9, witamy, usg, fotel prezesa, studenci, było sympatycznie. Lekarz podjął decyzję, że dostanę jakiś zastrzyk w tyłek z substancją na T…..  (nie pamiętam), który spowoduje rozkurczenie macicy i albo odpuszczą mi skurcze, albo zacznie się dziać coś więcej. Czekaliśmy z mężem na korytarzu na wezwanie jeszcze do gabinetu – zjadłam 2 wafle ryżowe i wypiłam pół jogurtu truskawkowego. Po badaniu i zarejestrowaniu 2cm rozwarcia usłyszałam : Pani Kasiu, proszę spakować rzeczy i za 15 min przyjść do nas – idziemy na salę porodową.

  • Godz 11, jesteśmy na porodówce. Najpierw godzinne KTG – skurcze cały czas męczą, potem z godzinę poskakałam na piłce, wkręcając sobie sama, że fajnie się bawię i nie jest tak źle. Prawdziwa zabawa zaczęła się później.
  • Po 13 podłączyli mi kroplówkę z oksytocyną, ponieważ cały czas męczyły mnie skurcze, ale rozwarcie nie postępowało. Po 30 min skurcze bardzo się nasiliły i trwały po 30 sekund. Rozwarcie 3cm czyli dalej daleko w polu.  Aby uśmierzyć ból dostałam do wdychania gaz. Kiedy czułam, że nadchodzi skurcz miałam powoli i baaardzo głęboko wdychać gaz. Byłam już bardzo wymęczona po nieprzespanej nocy, nic nie jedzeniu i silnych skurczach. Podłączono mi kroplówkę z glukozą. Skurcze się nasilały, było mi bardzo zimno i się trzęsłam, a butla z gazem się skończyła. Najlepiej ujmując można powiedzieć, że leżałam i kwiczałam.
  • Po 16 miałam 5cm rozwarcia i sił już nie było. Zalecono mi pójście pod prysznic, ale ze względu na to, że w mojej sali była tylko toaleta, musiałam zmienić salę porodową. Po drodze ledwo idąc z mężem i z kroplówką u boku dostałam skurczu. Aż przykucnęliśmy – mąż mnie trzymał , bo ja nie miałam siły stać na nogach. Pod prysznicem byłam ponoć 1h10′ – mówię ponoć, bo mój odbiór rzeczywistości był już zaburzony. Pamiętam tylko ból, który czułam, ale to co się działo dookoła, jak zza światów. Pod prysznicem krzyczałam, że już nie chce, że już nie mam siły, żeby ktoś to zatrzymał, bo ja już nie mogę. Siedziałam na krzesełku jak menel i spływała po mnie woda. Skurcze już trwały po 50-60 sekund.
  • Po 17 gdy wyszłam spod prysznica pojawiła się opcja, że dostanę znieczulenie zewnątrzoponowe. Wcześniej nie było takiej możliwości ponieważ dostała znieczulenie dziewczyna, która też rodziła w tym samym czasie i miała bardziej zaawansowaną akcję porodową (w tym samym czasie może być znieczulona tylko 1 osoba), więc musieliśmy czekać aż urodzi, ale ostatecznie zabrano ją na cesarkę. Dostałam dokumenty do podpisania. Ręka mi się trzęsła, mąż mi pomagał, bo ja nie wiedziałam jak trzymać długopis i gdzie pisać.  Byłam już wymęczona. W międzyczasie w końcu podłączyli nową butlę z gazem, ale to już nic nie pomagało. Bardzo chciałam i wierzyłam że pomoże, więc wdychałam dalej.

  • 17:40, 8cm rozwarcia, “no to może do 19 urodzimy”, milion zmian pozycji, z pleców, na bok, z boku na plecy, podłączają mi kolejną dawkę oksytocyny. GDZIE JEST ANASTEZJOLOG? DAJCIE MI TO ZNIECZULENIE!
  • 18:20, okazuje się, że anastezjolog został wezwany na reanimację na OIOM, nie przyjdzie do mnie, nie dostanę znieczulenia. Nadzieje zostały pogrzebane, a siły opadły już kompletnie. Skurcze bolą jak szalone.
  • 18:45 pojawia się nowy zespół położnych na sali porodowej z panią położną KOSĄ na czele. Dookoła mnie 11 osób. Rodzimy. Marzę tylko o tym, żeby to się już skończyło.

  • Dalej już wszystko pamiętam jak przez mgłę, ponieważ traciłam przytomność.  W trakcie parcia miałam już zupełne odpływy. Ordynator każe zwiększyć jeszcze dawkę oksytocyny.  Każde parcie kończy się tak samo -> tracę przytomność, cucą mnie, mam drgawki, nie mogę złapać oddechu. Podłączają mi tlen. W momencie kiedy traciłam kontakt z rzeczywistością miałam nadzieję że się już nie obudzę – tak niestety w tych sekundach było. Ale budziłam się i dalej tu byłam i dalej ten koszmar trwał. Rozglądałam się w amoku widząc dookoła mnie tłum. Dopiero, gdy widziałam obok Huberta uspokajałam się.W tym wszystkim miałam ogromne drgawki, dosłownie telepało mnie. NIECH TO SIĘ JUŻ SKOŃCZY !
  • O 19 zostałam nacięta. Kiedy ja traciłam przytomność, Borysowi spadało tętno. Widać było jego włosy, ale cały czas nie mógł się wydostać, a właściwie to ja nie mogłam jego uwolnić. Docięto mnie po raz kolejny. Pani położna KOSA mówi “Spójrz sie na mnie! skup się! zbierz wszystkie siły, teraz musisz urodzić!”. Obok już były przygotowane kleszcze. Nie wiem jak to się stało, ale Borys wyskoczył za jednym razem jak z procy. Była godzina 19:10

Trzymałam na klatce swoje dziecko i nie wierzyłam, jak to sie stało. Zapytano mnie jak będzie miał na imię, odpowiedziałam ledwo dysząc “BORYS”.
Hubert przeciął pępowinę. Borys chwilę ze mną poleżał i zabrano go na mierzenie, ważenie wraz z Tatą, a przede mną jeszcze było jedno zadanie – urodzić łożysko, co też nie było proste.

Położna naciskała mi na brzuch mówiąc : “nie mogę, mięśnie brzucha oporują” i tak się bawiliśmy, aż w końcu podszedł ordynator i zdecydowanie nacisnął mi na brzuch z całej siły, aż łożysko wyszło. A więc co teraz? Łyżeczkowanie, aby nic tam nie pozostało. Oczywiście cały czas byłam bez jakiegokolwiek znieczulenia. Czułam wszystko, ale po urodzenia Borysa czułam, że jestem niezniszczalna i ten ból już mnie nie rusza. Przy szyciu już miałam dosyć. Lekcja techniki skończyła się o 20:10, czyli moje szycie trwało prawie godzinę. 15 min przed końcem dostałam łaskawie jakieś znieczulenie. Marzyłam już, żeby opuścić w końcu nogi i zmienić pozycję, bo zdrętwiał mi cały pośladek. Okazało się, że zrobił mi się mały krwiak i potem przez tydzień zażywałam antybiotyk przeciwko zakażeniu.

Do 21 leżałam na sali poporodowej z Borysem i mężem, męczona przez męża żebym w końcu coś zjadła.  Czy myślałam wtedy o tym co przeżyłam, jak jestem pocięta, poszyta i jak nie mam siły? W ogóle. Byłam najszczęśliwsza. Mąż został odesłany do domu, a ja przewieziona do sali na oddział położniczy – zostałam sama z moim nowonarodzonym skarbem.
W nocy i rano o 5 idąc do toalety z położną zemdlałam, więc sił nadal brakło.
Cała moja regeneracja, psychika i ukochane wizyty w toalecie to już połóg, więc zostawię to na osobny post.

Reasumując, było bardzo ciężko i wiem że bez męża nie dałabym rady, który był cały czas przy mnie. Współczuję mu, że on był tam trzeźwy bo ja większość średnio pamiętam, a on te x godzin przeżywał w pełni świadomy. Gdy już byliśmy w domu powiedział, że słyszał w końcówce jak pękło mi spojenie łonowe.

Czy dziś to wszystko ma jakieś większe znaczenie? Dla mnie i męża na pewno. Ale najważniejsze jest to, że Borys jest z nami cały i zdrowy. Co z tego, że miałam popękane oczy, naczynka na policzkach, na dekoldzie, a w trakcie porodu chciałam wyciągnąć białą flagę mówiąc, że się poddaję? Mój próg bólu mocno się przesunął.

NIKT NIE MÓWIŁ, ŻE BĘDZIE ŁATWO, ALE NA PEWNO BĘDZIE WARTO.

Jestem najszczęśliwsza. Czy nadal chce mieć drugie dziecko? Tak. Dla takiego cudu świata, kobieta przeżyje i wycierpi dużo. WARTO !

IMG_4716

Czym jest wdzięczność? Czemu warto być wdzięcznym? Jak być wdzięcznym każdego dnia? Wdzięczność, a negatywne doświadczenia.

Wdzięczność kojarzy się raczej z czymś pozytywnym. W związku z tym, u dużej części osób może pojawiać się po pozytywnych wydarzeniach. Jednak może warto być wdzięcznym także za negatywne doświadczenia?

Udało się dostać na wymarzone studia! Cóż za szczęście. Jestem wdzięczna za to, że się udało. Urodziło mi się zdrowe dziecko. Jestem wdzięczna, że wszystko się dobrze ułożyło. Kupiliśmy dom. Jesteśmy wdzięczni za taki stan rzeczy. Jednak co, kiedy coś się nie udaje? Jesteśmy załamani. Doszukujemy się powodów, przez które sytuacja tak się potoczyła. Czasem nawet pokusimy się o stwierdzenie typu ,,Za jakie grzechy?”.

nauka, życie jako lekcja, lekcja, wdzięczność, doświadczenia, dziewczyna, plaża, smutek, radość, szczęśćie, pozytywne uczucia, negatywne doświadczenia

Życie to nauka

Zacznijmy od tego, że niejednokrotnie życie pokazuje, że nie składa się tylko z dobrych i radosnych momentów. W jednej chwili euforia może zamienić się w gorzki smutek. Jednak niezależnie od tego powinniśmy być wdzięczni. Z jednego, prostego powodu. Każdy dzień czegoś nas uczy. Bez znaczenia jest to, czy coś poszło zgodnie z założeniami, czy też nie. Z tysiąca sytuacji, jakie potrafią się przydarzyć codziennie, możemy wyciągnąć bardzo dużo. O czym niestety często zapominamy. Tak samo, jak i o tym, że warto być wdzięcznym za wszystkie doświadczenia.

człowiek, walka, wrzechświat, kolorowe życie, radosne życie, powodzenie, pozytywne przeżycie, doświadczenia

Wdzięczność tylko za duże rzeczy

To błąd! Praktykowanie wdzięczności zaczyna się od najprostszych rzeczy. Mam na myśli tutaj wszystkie rzeczy, jakie posiadamy, a są niezbędne do codziennej egzystencji. Zdrowie, rodzina, dom, praca, przyjaciele, pyszny posiłek, miło spędzony dzień- banalne? Pewnie, że tak. Natomiast czemu cieszyć się tylko z wielkich wydarzeń? Sedno tkwi w czerpaniu radości z małych rzeczy. Dzięki temu zaczynamy inaczej spostrzegać życie, sytuacje, chwile oraz to, co posiadamy. Takie działanie pokazuje, że mamy o wiele więcej niż nam się wydawało- nie tylko w kwestii materialnej.

wdzięczność, dziecko, smutek, negatywne doświadczenia, ból, żal, załamanie, depresja, dziecko

Na dobre i na złe z wdzięcznością

Choć może wydawać się to dziwne, naprawdę radzę to przemyśleć. W momencie, kiedy w głowie roi się od negatywnych myśli podpowiadających, że nic już nie ma sensu, owa wdzięczność może pokazać, że się mylimy. Wystarczy pomyśleć:

  • co posiadam (materialnego oraz niematerialnego),
  • kto jest przy mnie,
  • jakie uczucia mi towarzyszą,
  • czego się nauczyłam,
  • co się wydarzyło dobrego w ostatnim czasie.

Warto również wykazać wdzięczność za te negatywne doświadczenia. ,,Jestem wdzięczna za ten smutek”, ,,Jestem wdzięczna za tę sytuacje, która pokazała mi…”; ,,Jestem wdzięczna, że tak postąpiła, ponieważ …”; ,,Jestem wdzięczny, że mi się nie udało, bo nauczyłem się …”. W ten sposób zaczynamy patrzeć na wydarzenia w trochę inny sposób. Wracamy do tego, by uczyć się w każdej chwili swojego życia. Nieistotne jest to, czy popełniliśmy błąd, czy ktoś źle postąpił, czy po prostu coś poszło nie tak. Ważne jest, jak na to spojrzymy. Być może z biegiem czasu okaże się, że przyniosło nam to więcej korzyści, niżeli strat. Jednak odpowiedzi na to przyjdą z czasem. W tym danym momencie najlepsza będzie chwila ciszy i pobycia z tymi emocjami. To sposób na przemyślenie i wyciągnięcia wniosków z całokształtu.

modlitwa, dziennik, praktykowanie, podziękowanie, przemyślenia, życie

Jak być wdzięcznym?

Sposobów jest mnóstwo! Należy tylko wybrać odpowiedni dla siebie. Ja mam zwyczaj wypisywać sobie rzeczy, za które jestem wdzięczna w moim dzienniku. Codziennie po medytacji, staram się ich wypisać jak najwięcej. Dotyczą one ogólnie mnie- mojej sytuacji życiowej, ludzi, którzy mnie otaczają, a także rzeczy, które posiadam. Oprócz tego odnoszą się do danego dnia. Nie ma żadnych wytycznych, które mówiłyby, za co należy być wdzięcznym. Dlatego każdy robi to według własnych potrzeb. Osobą, która w świetny sposób propaguje, jak ważna jest wdzięczność jest Mariola Sokołowska. Na jej profilu znajdziesz codzienną dawkę inspiracji oraz motywacji do tego, by być wdzięcznym! Jej przygoda zaczęła się od książki  “Magia” Rhondy Byrne i zmieniła jej życie. Dziś ona zmienia życie innych i pokazuje ile wartości jest we wdzięczności. Również można skorzystać z medytacji prowadzonej, która pomaga praktykę wdzięczności. Spróbuj!

Za co dziś jesteś wdzięczna/wdzięczny?

 

 

#kolejne artykuły