Przekręt roku z Threatin - jak można manipulować w sieci | worldmaster.pl
#

Wielka gwiazda z trzema fanami na koncercie

Trzy dni temu świat obiegła informacja, że mało znany zespół Threatin ze Stanów Zjednoczonych (żeby móc zagrać koncerty w Europie) zadbał o fałszywą popularność. Afera jest dosyć gruba, bo Theratin nie tylko kupił sobie fanów na Facebooku (obecnie ponad 39K), ponad milion wyświetleń na Youtube. Wykreował fake’ową wytwórnię płytową, agencję bookingową i własny fanklub. Sam również nagrał promocyjne klipy, chociaż akurat tego przy obecnych możliwościach sprzętowych nie uważam za zbytnie osiągnięcie (tym bardziej, że specyficzna jakość scenariusza tych klipów rzuca się w oczy).

W każdym razie te starania przyniosły zamierzony rezultat – europejskie kluby myśląc, że mają do czynienia z prawdziwą gwiazdą zgodziły się na koncerty. I tak na pierwszym z nich w Londynie miało być 300 osób. Zapewniał o tym rzekomy agent gwiazdy, a pojawiły się ….. trzy. Podobnie było w innych brytyjskich miastach. Ostatnie doniesienia mówią, że koncert w Belfaście został odwołany.

Co ciekawe za tym wszystkim stoi jeden człowiek – Jered Theratin. To on jest jedynym członkiem zespołu – liderem, wokalistą i gitarzystą. I obecnie twierdzi, że to wszystko odbywało się zgodnie z misternie obmyślonym planem eksperymentu. Miał on wykazać, że w dzisiejszym świecie niesłychanie łatwo stać się częścią iluzji.

 

“You are part of the illusion”

Niezależnie od tego czy Jered mówi prawdę, miał rację. Nie można mu też odmówić zarówno pomysłowości ale także determinacji – cała afera wymagała od niego nie tylko nie lada zachodu.  Wymagała również poniesienia kosztów (np. wszystkie zaliczki na wykupione bilety opłacił on). Poza tym wielu osobom podoba się jego wokal i gra na gitarze. Niemożna więc powiedzieć, że jest beztalenciem, który powinien zająć się czymś zupełnie innym niż muzyka. Oczywiście trudno pochwalić aspekt moralny takiego sposobu na zdobycie rozgłosu. W końcu Jered jest obecnie na ustach większej ilości ludzi niż ma polubień na Facebooku. Warto na sprawę spojrzeć obiektywnie.

Afera Theratina ukazuje smutną prawdę o naszych czasach, w tym o internecie, który stał się taką potęgą, że można powiedzieć, że niemal posiadł odrębną tożsamość. Z tym, że potęga ta wymknęła się nieco spod kontroli i jednym z tego aspektów jest właśnie możliwość łatwej manipulacji wieloma ludźmi naraz. Nie tylko przypadek Jereda to potwierdza.

informacja, świat obiegła informacja, Threatin, koncerty w Europie

 

Jestem popularny, bo mam tysiące followersów?

Ci, którzy prowadzą profile na portalach społecznościowych pewnie nie raz spotkali się z kontami. Konta te nie wiedzieć czemu mają mnóstwo obserwujących/ followersów/ inaczej zwanych, a co za tym idzie polubień, komentarzy i reakcji. Napisałam nie wiedzieć czemu, bo konta te nie zawierają praktycznie żadnych wartościowych treści, bo trudno takimi nazwać np. jedynie zdjęcia danej osoby w różnych pozach. Często te zdjęcia są bardzo podobne do siebie i całe ich serie ciągną się przez wiele miesięcy. Nie są to osoby naprawdę znane, których popularność byłaby rzeczą zrozumiałą i naturalną. Mimo to takim profilom wciąż przybywa obserwujących/followersów itd. – liczby “fanów” dochodzą do kilkudziesięciu tysięcy.

Na początku trudno było mi uwierzyć, że to wszystko może byc fake’m. Zaczęłam wchodzić na konta tych licznych obserwatorów i w bardzo wielu przypadkach są one delikatnie mówiąc dosyć dziwne. Albo mają po jednym lub kilka wpisów (znów nic konretnego), albo znowuż są bardzo podobne do profili, które obserwują. Czasem różnią się tylko zdjęciami a teksty pod spodem są stricte powieleniem. Wiadomo już, że nie Jered pierwszy wpadł na pomysł kupowania sławy.

 

Ściemniaj dopóki się da?

Co ciekawe stwarzanie iluzji może popłacać. Nie wiem jak jest w przypadku Facebooka i innych ale wiem, że Instagram płaci za tak dużą jak wspomniana popularność. Przy tym administratorzy raczej nie są w stanie udowodnić, że jest ona fałszywa – konta są pewnie tworzone z różnych IP. Może nawet przez prawdziwe osoby, a to z jakiego powodu (czyli tylko po to żeby udawać czyjegoś fana) i że za pieniądze nikt nie jest w stanie wykazać. Czasem tylko na jaw wychodzi prawda ale jest to kropla w całym morzu udawania.

Tak więc ci, którzy prowadzą swoje profile z pasją, wkładają serce w każdy wpis i zdobywają followersów naturalnie. Nieporównywalnie wolniej, muszą się chyba pogodzić z taką niesprawiedliwością. Trzeba wziąc na klatę, że wszystko w tym świecie ma swoje złe strony –  w przypadku internetu jest to możliwość mamienia całych społeczności. Pozostaje chyba jedynie satysfakcja, że działa się uczciwie i nie idzie się na łatwiznę, czego życzę wszystkim tak postępującym.

Jeśli chcecie przeczytać więcej o Jeredzie to tutaj jeden z artykułów.

 

Perfekcyjny świat instagrama, w którym nie ma miejsca na rzeczywistość, na prawdziwe życie.Miałam zaszczyt spotkać się z osobą, która poświęciła dwa lata ciężkiej pracy, aby zbudować „siebie” na instagramie.

Dzisiaj żałuje… ale od początku.

Spotykamy się w przytulnej kawiarni, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał. Jak to ja, albo jestem przed czasem albo spóźniona. Uff, tym razem pierwsza.

Wchodzi piękna dziewczyna, długie ciemne włosy, szczupła, usta na czerwono pomalowane. Pewna siebie dwudziestoparolatka.

Chciała się ze mną spotkać, bo poruszyła ją moja historia po przeczytaniu książki „kobieta z bliznami”. Jednocześnie prześledziła moje konta w mediach społecznościowych i poruszyło ją to, że piszę, pokazuję tak trudny temat, który nie jest za bardzo lubiany w mediach.

Opowiedziała mi swoją historię, jak można zatracić się w tym świecie, pokazując na zdjęciach piękno. Iluzję życia, której na co dzień nie mamy.

Zaczynała, jak każdy z nas. Pierwsze zdjęcia telefonem, później aparat fotograficzny, nauka programów do przerabiana zdjęć i swój własny filtr, taki biały, przezroczysty co wszystkich zawsze chwyta za serce „wow, jakie zdjęcie”.  Fakt, wtedy łatwiej było się przebić, być zauważonym. Dzisiaj trudniej, bo prawie każdy ma konto na IG.

Kiedy zaczynała miała chłopaka, przyjaciół, studia, ale tak ją to pochłonęło, że nie zauważyła, jak wszyscy wokół znikają. Liczyło się perfekcyjne zdjęcie, jakiś tekst, czasem nie najwyższym poziome, ale to właśnie zdjęcie się „sprzedawało”. Zaczęły odzywać się firmy kosmetyczne, odzieżowe, zaproszenia na eventy, aby tylko później u siebie pokazać daną chwilę.

Żyła z jednej strony jak w bajce, ale z drugiej strony, to była ciężka praca.

Przerwała studia, swoje upragnione prawnicze, chłopak odszedł a koleżanki, nie mogły zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. Żeby zaistnieć, wydała sporą sumę gotówki na idealny pokój do zdjęć, rewelacyjne wakacje, zabiegi pielęgnacyjne bo trzeba mieć idealną, wypielęgnowaną cerę, figurę. I kiedy myślała, że ma te upragnione życie, okazało się, że samotność zapukała do drzwi. Zdała sobie sprawę, że wszyscy wokół kończą studia, zakładają rodziny, kupują pierwsze własne mieszkanie na kredyt, zdobywają pracę. A ona. Co mogła napisać w CV. „Przez dwa lata zbudowałam markę osobistą”, która ni jak się miała do życia codziennego.

Zrezygnowała z tego „świata” świadomie, bo wiedziała, że dzisiaj się jest a jutro, może mnie tam nie być. Zamknęła konta, pozrywała umowy z firmami, wróciła na studia i mówi, że jest dzisiaj szczęśliwa. Posprzedawała większość rzeczy, dzięki temu, było ją stać żeby stanąć na nogi przez pierwszy rok. Dzisiaj pracuje w kancelarii, kilka godzin dziennie, chce skończyć studia i zrobić aplikację radcy prawnego.

Poprosiła mnie, żebym się nie zmieniała, była taka prawdziwa, żebym pisała dalej o oparzeniach, o problemach prawdziwych. Nie retuszowała zdjęć, nie przerabiała za bardzo, bo właśnie pokazuję te prawdziwe moje życie. Nie liczy się ile osób cię obserwuje, ile osób da serduszko, ale tylko, czy ktoś wie jaki temat poruszasz. Nikt nie chce pokazywać, mówić o takich rzeczach, bo się boimy.

Wiele słów, zdań zachowam dla siebie, ale dała mi pewną odwagę. Chodziła za mną długo pewna myśl, chciałam mieć na IG zdjęcia czarno-białe, tylko takie. I chyba tak zrobię, bo to mój profil, mój tekst, to jestem ja.

Po tej rozmowie, wieczorem leżąc w łóżku, zaczęłam przeglądać zdjęcia innych kont. I co zauważyłam? Perfekcyjne życie! Od poranka, po wieczór. Idealne śniadanie, kawa podana na najwyższym poziomie, cudowne wnętrza itd. I zaczęłam się rozglądać po swojej sypialni. Pościel wymiętolona,  szafka nocna w nieładzie (bo na niej wszystko i nic), ubrania rozrzucone na krześle (bo wieczorem jestem tak zmęczona, że nie chce mi się schować do szafy). Żadnych piórek, lampek, świec i świeżo ciętych kwiatów nie zauważyłam. Czasem rano pojawi się kawa, którą partner przynosi mi do łóżka. Rano wstaję w wyciągniętej pidżamie, potarganych włosach, z przykurczami na ciele, które najpierw muszę rozruszać. Prawdzie? Jakże inaczej, takie rzeczywiste życie.

Zrobić zdjęcie kawy z piankami, to za nim ją wypije, ona już jest zimna. Za nim wszystko ułożę, tak jak powinno być, nagle światło dzienne zanika. Przyjaciółka, z którą idę na obiad, krzyczę „poczekaj, najpierw zdjęcie”.

Nie mam nic przeciwko mediom społecznościowym. Jeśli prowadzi się biznes, sprzedaje jakiś produkt, jestem jak najbardziej za, aby pokazać piękno. Sprzedać dany produkt wzrokowo. Czy życie, też musimy sprzedawać? Te sztuczne życie?

Jeśli chcesz przekazać światu swoją historię, pokaż jakie ono jest naprawdę. Nie karmy swoich najbliższych, a przede wszystkim nie kreujmy sztucznego świata młodym, które wkraczają w dorosłość i zderzają się z nim, że ono tak nie wygląda jak na fotografii.

Chcesz napić się z przyjaciółką kawy, zjeść kawałek serniczka zrób to od razu, a zdjęcie między czasie. Jak pokocham dane kosmetyki, to piszę tylko o nich, bo działają na mojej skórze, tak wrażliwej skórze. Milion sefli? Nie mam fotografa na co dzień, zdjęcia robię sama i jak w danej chwili wyglądam. Nie prężę się przed obiektywem, nie wyginam ciała (choć to byłby ciekawy eksperyment) ale mimo to, inni zapraszają mnie do współpracy, bo jestem taka prawdziwa.

Moje życie nie jest perfekcyjne, choć innym się wydaje. Codzienne walczę z przykurczami, o zdrowie innych, którzy są w podobnej sytuacji. Chcę być dalej sobą i na swoich zasadach. I chciałam napisać, aż się boję, jak inni zareagują, gdy od czwartku zacznę wrzucać „inne” zdjęcia. Nie, nie mam czego się bać. Jestem jaka jestem i tego będę się trzymać.

Eminem zrobił “Rap God” i nawijał z prędkością światła. Daniel Ciupryk w odpowiedzi zrobił “Rap Nobody” i nawijał z prędkością światła w 6 językach. Zamiast powielać sprawdzoną formułę, wybiera różnorodne brzmienia, sztukę wideo, gry i… Stanisława Lema.

2011 rok. Cały polski internet podaje sobie filmik, w którym młody chłopak nawija rapsy jak maszyna, ale robi to całkowicie niekonwencjonalnie, bo zmywając naczynia, grając w “Quake’a 3”, spacerując po mieszkaniu. Siedem lat później MC Silk ma w swojej dyskografii 3 albumy i udział w kilku ciekawych inicjatywach kulturalnych. Między innymi projekt z Kinoteką Narodową w hołdzie twórczości Lema. Ostatnio nawet atakuje nas superszybką nawijką w telewizyjnej reklamie Blika.

w 6 językach, rap nobody

Większość z Was może kojarzyć Daniela jako internetowego rapera z przypadku. Ja usiadłem z nim do rozmowy, aby ukazać Wam pełnowartościowego artystą, spojrzeć na jego twórczość, inspiracje i zmagania z chorobą, która towarzyszy mu od 12. roku życia.

Bartosz Filip Malinowski

Jestem strategiem, konsultantem i kreatywnym. Łączę kropki, które znikają ludziom z oczu. Założyłem agencję doradczą WeTheCrowd. Staram się także łączyć różne światy i dyscypliny oraz zachęcać do wyjścia ze swojej bańki na vlogu Bez/Schematu.

Sukces, słowo „SUKCES” wylewa się z każdej strony.

Od początku.

Wstaje rano (taka moja poranna rutyna, gdziekolwiek jestem) najpierw kawa i przegląd poczty maila. Sprawdzam swoje prywatne konto, następnie fundacji i o zgrozo. Codziennie maile od osób, propozycje „pomożemy Ci osiągnąć sukces”, „rozwiń skrzydła” (tylko nic mi nie wiadomo, że posiadam skrzydła i że gdzieś mam lecieć”), pierwsza porada gratis a później dalej pojawia się cena itd. Nie chcę przytaczać autentycznych sloganów, bo nie wiem czy mogę (bo wszędzie też się słyszy groźne słowo RODO).

Co najważniejsze to są zawsze propozycje od kobiet. Wymuskane zdjęcia dopracowane co do piksela, z nienagannym uśmiechem i odpowiednim dress codzie (chyba tak się pisze, wybaczcie). Nie mam nic przeciwko temu, ale czy ktoś mnie się kiedyś zapytał, czy ja chcę dostawać „te” wiadomości i czy abym już nie osiągnęła sukcesu. Mam wrażenie, że wszyscy dostajemy te same wiadomości, jak osiągnąć sukces, ale nadawca nie zadaje sobie trudu, czy dana wiadomość trafia do odpowiedniej osoby.

Pozwoliłam sobie kilka osób nawet w googla wrzucić, żeby zobaczyć „kim” jest i czym się zajmuje na co dzień. Czy faktycznie osiągnęła sukces i jak na niego zapracowała.

I tutaj słynne „zong”, że tak sobie pozwolę powiedzieć. Dlaczego? Mnóstwo osób osiągnęło wiedzę jak pomóc ci się wypromować w social mediach, jak zrobić zdjęcia, że coś z niczego można coś osiągnąć, ale swoich przykładów zero. Proponują wiedzę, którą każdy na dzień dobry może znaleźć w internecie lub w poradnikach.

Mam wrażenie, że jak nie osiągniesz „sukcesu” to jesteś „nikim”, „nie ma cię”.

My kobiety codziennie osiągamy sukces, bo większość obowiązków domowych dalej jest na naszych barkach. Znam kobiety, które same wychowują dzieci, zajmują się domem, pracują i nie mają żadnej pomocy zewnątrz. Czy one nie osiągnęły sukcesu? Wręcz przeciwnie. Jeszcze bardziej pracują na swoje zwycięstwo, żeby związać wszystko razem.

Coach, mówca, trener personalny wyrastają jak grzyby po deszczu i każdy osiągnął sukces. Ok, niech się pojawiają ale też niech przekazują jakąś wartość. Prawdziwą wartość, nie tą którą chcemy usłyszeć bo życie jest inne.

Teraz pewnie powiedziecie, ale ty też używasz słowo „sukces”. Tak, używam, ale jestem autentyczna, prawdziwa. Tak, jestem inspiratorką, mówcą ale przekazuje ludziom coś, co rzeczywiście zamieniłam w siłę tzw. sukces. Przekazuję, jak można znaleźć w sobie pokłady siły i na nowo cieszyć się życiem. Nie była to łatwa droga, wielokrotnie upadałam ale wiem do jakiego widza chcę trafić, komu przekazać wiadomość i czy ktoś w danej chwili jest wstanie usłyszeć mój przekaz. Nie wysyłam setki maily, bo od tego mam media społecznościowe. Tam jeżeli ktoś chce mnie czytać, to czyta. Staram się nie zapychać skrzynki, bo wiem sama po sobie, jak to jest denerwujące. Nie mam wymuskanych zdjęć, nie mam fotografa na stałe i moje zdjęcia są jakie są, ale prawdziwe. To jest sukces, żeby pokazać autentyczność a nie świat wymyślony.

Znam kobiety sukcesu, które osiągnęły w życiu wiele, które zdobyły prestiżowe nagrody ale zamieniły to w coś dobrego. Nie afiszują się nigdzie, pomagają innym kobietom, które znalazły się na życiowym zakręcie lub po prostu pomagają, bo dana kobieta potrzebuje tej pomocy w danym momencie.

Wiecie, czym dla mnie jeszcze jest sukces?

Kiedy upadam; gdy nie mam siły już wstać; kiedy ból jest tak przeogromny, że już nie płaczesz a śmiejesz się; gdy muszę uzbierać na leczenie i rehabilitację; kiedy słucham innych oparzonych, jak walczą o kolejny dzień, żeby przetrwać.

Sukces to jest także to, kiedy przyznajesz się do własnej porażki.

sukces!

Przez małe „s” bo na sukces, pracuje się całe życie.

Czy zastanawialiście się kiedyś, jak to jest spełniać swoje marzenia i realizować swoje cele? Myśleliście o tym, gdzie byście mogli być, gdybyście choć raz postawili na siebie i swój rozwój? Snuliście kiedykolwiek takie wizje? Takie, w których podejmujecie tę jedną, konkretną decyzję i postanawiacie zrobić wszystko, aby osiągnąć cel? Bez względu na Waszą odpowiedź, myślę, że ten tekst Was zainteresuje. A przynajmniej zainteresować powinien. Każdego bez wyjątku.

To będzie opowieść o człowieku.

Niezwykłej osobie, którą poznałem przed czterema miesiącami i której miałem przyjemność pomagać w osiągnięciu jej celu. Piszę to z ręką na sercu, ale ten chłopak wywarł na mnie ogromne wrażenie i jestem wprost przekonany, że i na Was oddziałuje w nie mniejszym stopniu.

Posłuchajcie  o tym, jak dokonała się jego przemiana.

(Nie)zwykły człowiek – Przemysław Bieluch.

Poznajcie proszę Przemysława Bielucha. 24 listopada skończy 20 lat. Jest to chłopak totalnie zakochany w piłce nożnej. Osoby tak bardzo ukierunkowanej na jeden, określony przez siebie cel, chyba jeszcze w swoim życiu nie spotkałem.

Przemysław Bieluch

Źródło: Przemysław Bieluch. Data: 5 czerwca 2018 rok.

Otrzymałem od niego wiadomość na Instagramie dokładnie 4 czerwca 2018 roku, po 22:00. Pytał mnie, czy zajmuję się rozpisywaniem diet. W takich chwilach, kiedy spoglądam wstecz, zastanawia mnie, co by było, gdybym podjął inną decyzję? Co by się stało, gdybym Przemkowi odmówił? To bardzo ciekawe, ale na całe szczęście tego nie zrobiłem. I to nie był przypadek. Nie wierzę w przypadki. Czuję, że tak musiało być.

Po krótkiej wymianie wiadomości nastąpiła klasyczna procedura – ankieta, odpowiedź i układanie planu. – Standard. – pomyślałem na początku, ale potem… Potem standardu już nie było. Od samego początku wiedziałem, że Przemek nie jest kolejnym podopiecznym, który „chce coś ze sobą zrobić”. Gdybyście tylko widzieli wypełnioną przez niego ankietę… Coś pięknego.  Pozwólcie, że zacytuję maleńki wycinek:

„Czuję się ociężale, wiem, że ważę za dużo. Nie zależy mi dokładnie na kilogramach, typu »do października muszę schudnąć 14 kg« bo to sztuczna otoczka. Chcę spalić zbędny tłuszcz ciężką pracą.”

Wierzcie mi lub nie, ale takie podejście nie jest często spotykane. Powiem więcej. Czegoś takiego nie spotyka się na co dzień. A już zwłaszcza tego, co zaszło później. Bo słowa Przemka, to było jedno, ale jego późniejsza praca… To już było coś innego. Zupełnie inny poziom, na który niewielu potrafi się zdobyć. Zarówno w wykonywanych obowiązkach, jak i w sposobie myślenia.

Startujemy!

Oficjalnie współpracę rozpoczęliśmy 9 czerwca. Już następnego dnia otrzymałem od Przemka maila, w którym to pisał mi, że właśnie poświęcił pięć godzin swojego cennego życia na skrupulatne przepracowanie planu, który ode mnie otrzymał. To był dla mnie kolejny sygnał, że mam styczność z osobą nietuzinkową. Co więcej, wszystko opracował naprawdę solidnie i nie wymagało to ode mnie wielu wyjaśnień.

Prawdę mówiąc, nie spodziewałem się takiego podejścia. Nastawiony byłem raczej na to, że otrzymam pytania, na które będę odpowiadał, co jest dla mnie bardzo naturalne i w pełni wpisuje się w moje kompetencje. Dlatego byłem zdziwiony, kiedy Przemek napisał mi, że wykonał tak wiele pracy samodzielnej. Naturalnie, na początku pojawiło się kilka pytań i na przestrzeni tych czterech miesięcy, pojawiło się ich też jeszcze trochę, ale zaufajcie mi, że było ich naprawdę bardzo mało.

To kolejna wspaniała cecha Przemka. Jego etyka pracy. Pytał wtedy, kiedy musiał, ale na ogół zawsze starał się rozwiązywać swoje problemy samodzielnie i niesamowicie to w nim cenię. Każdego dnia wykonywał indywidualnie masę pracy. Dochodziło nawet do tego, że to ja popadałem w takie „trenerskie kompleksy”. Wiecie, jakie to głupie uczucie, kiedy komuś pomagacie, ale widzicie, że ten ktoś sam radzi sobie doskonale? To coś przewspaniałego! Pokazało mi to jasno, że tak naprawdę celem trenera nie jest doprowadzenie podopiecznego do celu. Celem trenera jest przygotowanie podopiecznego tak, aby ten cel był sam w stanie osiągnąć. I myślę, że właśnie to stało się w przypadku Przemka.

Doszło do tego, że w pewnym momencie nasza współpraca nie była już współpracą. Wskoczyliśmy na wyższy poziom znajomości. Kiedy Przemek czegoś potrzebował – pytał, a ja odpowiadałem. Nadal nieustannie czuwałem nad tym, co robi i nad całym jego planem, ale cała praca i cała uwaga należy się właśnie jemu. Ta przemiana to tylko jego zasługa! To on osiągnął ten sukces, ale… Powoli.

Do sukcesu jeszcze dojdziemy!

Pierwszy raport i już wiem, że Przemek jest inny.

Po pierwszym tygodniu nadszedł czas na pierwszy raport od Przemka z jego zmagań. To pierwsze sprawozdanie zawsze jest dla mnie ogromną zagadką, bo nigdy nie wiem, jakie podejście ma osoba, której pomagam. Naprawdę spotkałem się już w swoim życiu z wieloma różnorakimi zachowaniami. Włącznie z takimi, w których to „podopieczni” po otrzymaniu planu w zasadzie „znikali”. Milkli, nie odpowiadali na wiadomości i sprawiali wrażenie ludzi, nieliczących się z czyjąś pracą. Ale zostawmy to, bo Przemek taki nie był.

Oj, ja nawet powiem więcej.

On był kompletne inny. Nie będę ukrywał, że Przemek pokazał mi, że współpraca może przebiegać na zupełnie innym, wyższym poziomie. Piękny raport, który okrasił relacją każdego dnia, łącznie ze wszelkimi niuansami i barwnymi, oraz przede wszystkim bardzo szczerymi opisami własnych przeżyć i wrażeń, był tylko potwierdzeniem opinii, jaką o Przemku miałem. Często kręciłem głową z niedowierzaniem, kiedy czytałem kolejne raport, kolejne wiadomości, a już, zwłaszcza kiedy nawzajem z Przemkiem się poznawaliśmy.

Z każdym kolejnym tygodniem robiłem wielkie oczy ze zdziwienia i pytałem sam siebie:

„To tak można?!”

Można. I to jeszcze jak.

Rozważny tytan pracy.

U Przemka należy wyróżnić przede wszystkim jeden, bardzo ważny aspekt. Znajomość własnego ciała. Tyle razy, ile ja się go naprosiłem i ile razy ja go przestrzegałem, żeby nie przesadzał z aktywnością i uważał na siebie, to chyba nie da się tego zliczyć. Naprawdę. Jednak w zasadzie za każdym razem, wszystko wychodziło na Jego. Przyznam się, że nie raz martwiłem się, a nawet bałem, że przesadzamy. Że kalorii jest zbyt mało, a aktywności zbyt wiele. Że to się źle skończy…

przemiana

Źródło: Instagram – Przemysław Bieluch

Kiedy jednak czytałem te spokojne i pełne ambicji słowa Przemka:

„Witaj, to był ciężki i intensywny tydzień ale dałem radę. Zdaje sobie sprawę, że ten musi być jeszcze cięższy ale motywuje mnie to do dalszej pracy.[…] Zrobiłem ponad 100 tyś kroków i 70km na nogach […].”

Momentalnie się uspokajałem. Myślę, że w ogóle cała nasza relacja opierała się na ogromnym zaufaniu. Przemek zaufał mi w kwestii żywienia i całego planu, a ja zaufałem mu, w znajomości jego ciała. I się definitywnie nie zawiodłem, i myślę, że Przemek również!

Czasami bywało tak, że ja coś proponowałem, a Przemek to korygował i ostatecznie ja się z tym zgadzałem. Z drugiej jednak strony było tak, że Przemek wręcz sam coś proponował – a to przycięcie kalorii, a to dodanie aktywności (niezmordowany chłopak!), a ja musiałem go trochę hamować. Jednak bez względu na wszystko, Przemka cechował ogromny profesjonalizm. Nie zachowywał się jak ktoś, kto wie wszystko. Nie pisał mi, że „musi być tak, jak on chce”. Zawsze odnajdowaliśmy wspólny język i zawsze osiągaliśmy kompromis.

A to wszystko dlatego, że sobie ufaliśmy i byliśmy ze sobą szczerzy. Myślę, że to jest właśnie podstawą. Bez względu, o jakiej relacji mówimy. Nie ważne, czy to przemiana sylwetki, czy cokolwiek innego. Poza tym – nawet nie wiem, kiedy to się stało, ale chyba oboje zrozumieliśmy, że w gruncie rzeczy jesteśmy bardzo do siebie podobni. W ten sposób zaczęliśmy nadawać na tych samach falach.

Zero zawahań. Przemiana na tip-top.

Przejdźmy trochę dalej. Nie sposób przecież opisać każdego tygodnia! Mogę Was tylko zapewnić, co do jednego. Każdy raport – powtarzam KAŻDY – był tak samo rzetelny i tak samo szczegółowy, jak ten pierwszy. Nieważne, czy Przemek miał czas, czy go nie miał. Raport zawsze był. Czasami dzień później, czasami dzień wcześniej, ale zawsze występował i to kolejna cecha, które niesamowicie mi się podobało.

Systematyczność można było dostrzec na każdym kroku. W treningach, w odżywianiu, czy nawet w pozornie tak prozaicznej czynności, jak przysyłanie cotygodniowych raportów. To wszystko objawiało się tym, że ani razu, przez kilkanaście tygodni naszej owocnej współpracy, nie doszło do zaniechania planu. Ani razu. Rozumiecie to? Każdego dnia plan był wypełniany i nie było żadnych wymówek. Nieważne, czy Przemek był zmęczony, czy bolały go nogi, czy nie mógł akurat czegoś zjeść. Zawsze sobie radził. ZAWSZE.

Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie jest to piękna lekcja. Zdecydowanie zbyt często narzekamy i szukamy jakiś alternatywnych wyjść. Po co to robimy? Szukamy wygody i komfortu? Świetnie. Jednak wtedy nie oczekujmy wielkiego sukcesu, bo to się ze sobą nie łączy. Jak się chce, to można i uważam, że naprawdę każdy może coś zrobić ze swoim życiem. Bez względu na to, kim jest i czym się zajmuje. Jednak do tego potrzebne jest działanie. Samozaparcie i ogromny wkład własny. Kto się potrafi na to zdobyć? Niewiele osób.

Jednak Przemek był wśród nich…

Nie tylko sylwetka. Umysł i siła mentalna!

Ostatecznie Przemek osiągnął swój cel i w świetle tego, co napisałem, nikogo nie powinno to dziwić. Zresztą zobaczcie i przeczytajcie sami, jaki ostatecznie postęp udało mu się wykonać.

sylwetka

Źródło: Archiwum prywatne – Przemysław Bieluch. Tak! To nadal ten sam chłopak!

Może to Was zaskoczy, ale ten końcowy sukces nie był dla mnie wcale najlepszy z tego wszystkiego. Nigdy, ale to przenigdy, nie byłem jeszcze tak mocno dumny i tak bardzo zaangażowany w życie, i podejmowane działania, przez kompletnie obcą mi osobę, którą przed kilkunastoma tygodniami nawet nie znałem.

Dla wielu osiągnięcie celu sylwetkowego jest bardzo proste, ale przy tym też bardzo płytkie. Na ogół wszyscy chcą mieć „większe bicepsy” albo „jędrniejszy tyłek”, a cała reszta nie jest ważna. Szkoda, bo kształtowanie sylwetki może być świetną przygodą, która potrafi zmienić wszystko albo chociaż wiele. Łącznie z pozostałymi aspektami życia. Nie chcę pisać, że Przemek realizuje swoje marzenia dlatego, że ma lepszą sylwetkę i dokonała się w niej przemiana. To zbyt dalece idący wniosek. Jestem pewien, że jest on w tym miejscu, w którym jest, dlatego, że jest człowiekiem o niespotykanej sile charakteru. Ambicja, gdyby mogła, wylewałaby mu się uszami. Wiecie, co mi napisał, po ponad miesiącu współpracy, kiedy pierwsze efekty były już naprawdę fajne?

„Jakby od pewnego czasu wchodzenie na górę było po prostu zakodowane. Dodatkowo nie czuję aż takiej satysfakcji bo wiem, że jeszcze muuuuultum pracy przede mną.”

Wiecie, kto tak pisze? Człowiek ambitny i zorientowany na sukces.

Intensywność, która zabiłaby słonia.

Obok tych wszystkich, naprawdę rzadko spotykanych cech w takim natężeniu i w takiej kulminacji, posiadał coś jeszcze. Przewspaniałą etykę pracy, która niejednego potrafiłaby wykończyć. Potrafił jeździć na rowerze do pracy, pracować, a potem, jakby nigdy nic, zrobić sobie dwa treningi – siłowy i intensywny trening piłkarski. Zrobienie dwudziestu tysięcy kroków w ciągu dnia, nie stanowiło dla Przemka problemu. Ba! On do tego dążył!

Nieustannie narzucał na siebie większą intensywność. Skoro w jednym tygodniu zrobił tyle, to w następnym chciał robić jeszcze więcej! I on to robił! Ja naprawdę starałem się go hamować, ale potem doszedłem już do wniosku, że to nie ma sensu. Nie dlatego, że nie widziałem w tym przyszłości. Wręcz przeciwnie. Od pewnego momentu widziałem ją jaśniej niż wcześniej i dostrzegłem, że ten człowiek, któremu pomagam (a który w zasadzie radził sobie i beze mnie rewelacyjnie) osiągnie sukces i spełni swoje marzenia.

Nie pomyliłem się.

Marzenia się nie spełniają. Marzenia się spełnia.

Obecnie Przemek stacjonuje w Zabrzu. Jest członkiem Football Training Center. Moim zdaniem jest to jedna z najlepszych Akademii Piłkarskich w naszym kraju. Nie tylko pod kątem przygotowania fizycznego, ale także mentalnego. To było jego marzenie i spełnił je. Jednak patrząc na to, ile pracował przez cały okres wakacyjny – wcale mnie to nie dziwi. Jak sam pisał, jego poziom piłkarski wzrósł, ale ja pragnę przed Wami wszystkimi zauważyć, że wzrósł, dlatego że Przemek na to pracował. I to ciężko.

Bardzo, bardzo ciężko.

Kilka treningów piłkarskich w tygodniu, kilka treningów siłowych, do tego nierzadko dochodziły jeszcze przejażdżki rowerowe oraz praca. Obok tego ciągle się rozwijał i widziałem, że nie jest to typ człowieka, którego zadowoli tylko rozwój fizyczny. Czytał, dowiadywał się i uczył. Tym sposobem, gdzieś w międzyczasie, spełnił swoje kolejne marzenia.

  • Jedno z nich to kanał na YouTube, a drugie to…
marzenia

Źródło: Instagram – Przemysław Bieluch.

  • Samotna wycieczka do Madrytu na mecz Realu Madryt – ulubionej drużyny Przemka. Kiedy się o tym dowiedziałem… Miałem ciarki na całym ciele. Jednak w tym miejscu pragnę oddać głos Przemkowi. On opowie Wam o tym zdecydowanie lepiej.

Posłuchajcie.

https://www.youtube.com/watch?v=qEQn-kBwU_E

Przemysław Bieluch – inspiracja dla każdego z nas.

Takiego człowieka jak Przemek jeszcze nie spotkałem. Mówię to z pełną odpowiedzialnością. Cieszę się niezmiernie z tego, że napisał do mnie przed kilkoma miesiącami, bo pomimo tego, iż obecnie Przemek radzi już sobie świetnie samodzielnie, to nadal utrzymujemy kontakt.  Jestem dumny, że mogłem mu pomagać i jeszcze bardziej dumny, że w pewnym momencie, byłem już Przemkowi zbędny.

Etyka pracy, ambicja, systematyczność, cierpliwość i w tym wszystkim, także niesamowita pokora. To wszystko reprezentował i nadal reprezentuje sobą Przemek, i naprawdę wiele mnie nauczył. Kojarzycie mój tekst o wzięciu się do roboty? Zgadnijcie, kto był inspiracją. Niebawem ukaże się kolejny tekst o stawianiu sobie wysoko poprzeczki, który powstał dzięki Przemkowi. To on był moją muzą.

Przemysław Bieluch to człowiek, który może stać się przykładem dla nas wszystkich. Dla wszystkich, którzy gdzieś skrycie marzą o sukcesie, ale boją się po niego sięgnąć. Jednak moje słowa nigdy nie oddadzą tego, jak wielką osobą jest Przemek. Jestem niezmiernie zadowolony, ze mogłem brać w tym wszystkim udział i dołożyć od siebie tę maleńką cegiełkę. Tylko nie zapominajmy, proszę, że ja to tylko opisuję, a wszelkie zaszczyty należą się Przemkowi. Dlatego proszę.  Jeśli możecie, pogratulujcie Przemkowi za kawał niesamowicie wykonanej pracy. Nieważne, czy w komentarzach na Facebooku, czy to na jego Instagramie, czy kanale na Youtube.

Porównajmy to jeszcze raz. Prawda, że inspirujące?

metamorfoza

Źródło: Archiwum prywatne – Przemysław Bieluch. Efekt ciężkiej pracy.

To dopiero początek…

Opisać całą tę historię w przystępnie długiej do czytania formie, jest zwyczajnie, nie sposób. Mogę Wam tylko obiecać, że jeśli Przemek wyrazi taką chęć, to być może pojawi się w moich materiałach po raz kolejny!

W tym wszystkim jest jednak najpiękniejsze to, że Przemek dopiero się rozpędza. To, co najlepsze dopiero przed nim, a On po osiągnięciu jednego celu, od razu wyznacza sobie kolejne i mierzy jeszcze wyżej. Dlatego w przyszłości można się spodziewać, że osiągnie jeszcze nie jedno.

Zakończę to słowami Przemka, które napisał mi je, już po zakończonej współpracy, kiedy to wymienialiśmy się swoimi refleksjami. Są to słowa, którymi każdy powinien się inspirować.

„Co do sylwetki, co do planu, powiem to wprost: gdybym sobie po prostu założył, że fajnie będzie schudnąć, być bardziej zdrowym i trochę się zmniejszyć, to ja bym nigdy nie zrobił tego co zrobiłem. Wydawało mi się niemożliwym, żeby zrzucić z siebie tyle kilogramów dlatego tak mnie to napędzało do działania, jeszcze jak do tego dołożymy fakt, że wymyśliłem sobie coś tak abstrakcyjnego jak te FTC w Zabrzu, to miałem po prostu paliwo rakietowe. Nie zrealizowałbym nic małego, podobnie, nie chciałoby mi się nawet podskakiwać, gdybym nie miał w planach przebicia głową sufitu.”

#kolejne artykuły