zderzenie z ŻYCIEM cz. 4 | worldmaster.pl
#

Perfekcyjny świat instagrama, w którym nie ma miejsca na rzeczywistość, na prawdziwe życie.Miałam zaszczyt spotkać się z osobą, która poświęciła dwa lata ciężkiej pracy, aby zbudować „siebie” na instagramie.

Dzisiaj żałuje… ale od początku.

Spotykamy się w przytulnej kawiarni, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał. Jak to ja, albo jestem przed czasem albo spóźniona. Uff, tym razem pierwsza.

Wchodzi piękna dziewczyna, długie ciemne włosy, szczupła, usta na czerwono pomalowane. Pewna siebie dwudziestoparolatka.

Chciała się ze mną spotkać, bo poruszyła ją moja historia po przeczytaniu książki „kobieta z bliznami”. Jednocześnie prześledziła moje konta w mediach społecznościowych i poruszyło ją to, że piszę, pokazuję tak trudny temat, który nie jest za bardzo lubiany w mediach.

Opowiedziała mi swoją historię, jak można zatracić się w tym świecie, pokazując na zdjęciach piękno. Iluzję życia, której na co dzień nie mamy.

Zaczynała, jak każdy z nas. Pierwsze zdjęcia telefonem, później aparat fotograficzny, nauka programów do przerabiana zdjęć i swój własny filtr, taki biały, przezroczysty co wszystkich zawsze chwyta za serce „wow, jakie zdjęcie”.  Fakt, wtedy łatwiej było się przebić, być zauważonym. Dzisiaj trudniej, bo prawie każdy ma konto na IG.

Kiedy zaczynała miała chłopaka, przyjaciół, studia, ale tak ją to pochłonęło, że nie zauważyła, jak wszyscy wokół znikają. Liczyło się perfekcyjne zdjęcie, jakiś tekst, czasem nie najwyższym poziome, ale to właśnie zdjęcie się „sprzedawało”. Zaczęły odzywać się firmy kosmetyczne, odzieżowe, zaproszenia na eventy, aby tylko później u siebie pokazać daną chwilę.

Żyła z jednej strony jak w bajce, ale z drugiej strony, to była ciężka praca.

Przerwała studia, swoje upragnione prawnicze, chłopak odszedł a koleżanki, nie mogły zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. Żeby zaistnieć, wydała sporą sumę gotówki na idealny pokój do zdjęć, rewelacyjne wakacje, zabiegi pielęgnacyjne bo trzeba mieć idealną, wypielęgnowaną cerę, figurę. I kiedy myślała, że ma te upragnione życie, okazało się, że samotność zapukała do drzwi. Zdała sobie sprawę, że wszyscy wokół kończą studia, zakładają rodziny, kupują pierwsze własne mieszkanie na kredyt, zdobywają pracę. A ona. Co mogła napisać w CV. „Przez dwa lata zbudowałam markę osobistą”, która ni jak się miała do życia codziennego.

Zrezygnowała z tego „świata” świadomie, bo wiedziała, że dzisiaj się jest a jutro, może mnie tam nie być. Zamknęła konta, pozrywała umowy z firmami, wróciła na studia i mówi, że jest dzisiaj szczęśliwa. Posprzedawała większość rzeczy, dzięki temu, było ją stać żeby stanąć na nogi przez pierwszy rok. Dzisiaj pracuje w kancelarii, kilka godzin dziennie, chce skończyć studia i zrobić aplikację radcy prawnego.

Poprosiła mnie, żebym się nie zmieniała, była taka prawdziwa, żebym pisała dalej o oparzeniach, o problemach prawdziwych. Nie retuszowała zdjęć, nie przerabiała za bardzo, bo właśnie pokazuję te prawdziwe moje życie. Nie liczy się ile osób cię obserwuje, ile osób da serduszko, ale tylko, czy ktoś wie jaki temat poruszasz. Nikt nie chce pokazywać, mówić o takich rzeczach, bo się boimy.

Wiele słów, zdań zachowam dla siebie, ale dała mi pewną odwagę. Chodziła za mną długo pewna myśl, chciałam mieć na IG zdjęcia czarno-białe, tylko takie. I chyba tak zrobię, bo to mój profil, mój tekst, to jestem ja.

Po tej rozmowie, wieczorem leżąc w łóżku, zaczęłam przeglądać zdjęcia innych kont. I co zauważyłam? Perfekcyjne życie! Od poranka, po wieczór. Idealne śniadanie, kawa podana na najwyższym poziomie, cudowne wnętrza itd. I zaczęłam się rozglądać po swojej sypialni. Pościel wymiętolona,  szafka nocna w nieładzie (bo na niej wszystko i nic), ubrania rozrzucone na krześle (bo wieczorem jestem tak zmęczona, że nie chce mi się schować do szafy). Żadnych piórek, lampek, świec i świeżo ciętych kwiatów nie zauważyłam. Czasem rano pojawi się kawa, którą partner przynosi mi do łóżka. Rano wstaję w wyciągniętej pidżamie, potarganych włosach, z przykurczami na ciele, które najpierw muszę rozruszać. Prawdzie? Jakże inaczej, takie rzeczywiste życie.

Zrobić zdjęcie kawy z piankami, to za nim ją wypije, ona już jest zimna. Za nim wszystko ułożę, tak jak powinno być, nagle światło dzienne zanika. Przyjaciółka, z którą idę na obiad, krzyczę „poczekaj, najpierw zdjęcie”.

Nie mam nic przeciwko mediom społecznościowym. Jeśli prowadzi się biznes, sprzedaje jakiś produkt, jestem jak najbardziej za, aby pokazać piękno. Sprzedać dany produkt wzrokowo. Czy życie, też musimy sprzedawać? Te sztuczne życie?

Jeśli chcesz przekazać światu swoją historię, pokaż jakie ono jest naprawdę. Nie karmy swoich najbliższych, a przede wszystkim nie kreujmy sztucznego świata młodym, które wkraczają w dorosłość i zderzają się z nim, że ono tak nie wygląda jak na fotografii.

Chcesz napić się z przyjaciółką kawy, zjeść kawałek serniczka zrób to od razu, a zdjęcie między czasie. Jak pokocham dane kosmetyki, to piszę tylko o nich, bo działają na mojej skórze, tak wrażliwej skórze. Milion sefli? Nie mam fotografa na co dzień, zdjęcia robię sama i jak w danej chwili wyglądam. Nie prężę się przed obiektywem, nie wyginam ciała (choć to byłby ciekawy eksperyment) ale mimo to, inni zapraszają mnie do współpracy, bo jestem taka prawdziwa.

Moje życie nie jest perfekcyjne, choć innym się wydaje. Codzienne walczę z przykurczami, o zdrowie innych, którzy są w podobnej sytuacji. Chcę być dalej sobą i na swoich zasadach. I chciałam napisać, aż się boję, jak inni zareagują, gdy od czwartku zacznę wrzucać „inne” zdjęcia. Nie, nie mam czego się bać. Jestem jaka jestem i tego będę się trzymać.

Sukces, słowo „SUKCES” wylewa się z każdej strony.

Od początku.

Wstaje rano (taka moja poranna rutyna, gdziekolwiek jestem) najpierw kawa i przegląd poczty maila. Sprawdzam swoje prywatne konto, następnie fundacji i o zgrozo. Codziennie maile od osób, propozycje „pomożemy Ci osiągnąć sukces”, „rozwiń skrzydła” (tylko nic mi nie wiadomo, że posiadam skrzydła i że gdzieś mam lecieć”), pierwsza porada gratis a później dalej pojawia się cena itd. Nie chcę przytaczać autentycznych sloganów, bo nie wiem czy mogę (bo wszędzie też się słyszy groźne słowo RODO).

Co najważniejsze to są zawsze propozycje od kobiet. Wymuskane zdjęcia dopracowane co do piksela, z nienagannym uśmiechem i odpowiednim dress codzie (chyba tak się pisze, wybaczcie). Nie mam nic przeciwko temu, ale czy ktoś mnie się kiedyś zapytał, czy ja chcę dostawać „te” wiadomości i czy abym już nie osiągnęła sukcesu. Mam wrażenie, że wszyscy dostajemy te same wiadomości, jak osiągnąć sukces, ale nadawca nie zadaje sobie trudu, czy dana wiadomość trafia do odpowiedniej osoby.

Pozwoliłam sobie kilka osób nawet w googla wrzucić, żeby zobaczyć „kim” jest i czym się zajmuje na co dzień. Czy faktycznie osiągnęła sukces i jak na niego zapracowała.

I tutaj słynne „zong”, że tak sobie pozwolę powiedzieć. Dlaczego? Mnóstwo osób osiągnęło wiedzę jak pomóc ci się wypromować w social mediach, jak zrobić zdjęcia, że coś z niczego można coś osiągnąć, ale swoich przykładów zero. Proponują wiedzę, którą każdy na dzień dobry może znaleźć w internecie lub w poradnikach.

Mam wrażenie, że jak nie osiągniesz „sukcesu” to jesteś „nikim”, „nie ma cię”.

My kobiety codziennie osiągamy sukces, bo większość obowiązków domowych dalej jest na naszych barkach. Znam kobiety, które same wychowują dzieci, zajmują się domem, pracują i nie mają żadnej pomocy zewnątrz. Czy one nie osiągnęły sukcesu? Wręcz przeciwnie. Jeszcze bardziej pracują na swoje zwycięstwo, żeby związać wszystko razem.

Coach, mówca, trener personalny wyrastają jak grzyby po deszczu i każdy osiągnął sukces. Ok, niech się pojawiają ale też niech przekazują jakąś wartość. Prawdziwą wartość, nie tą którą chcemy usłyszeć bo życie jest inne.

Teraz pewnie powiedziecie, ale ty też używasz słowo „sukces”. Tak, używam, ale jestem autentyczna, prawdziwa. Tak, jestem inspiratorką, mówcą ale przekazuje ludziom coś, co rzeczywiście zamieniłam w siłę tzw. sukces. Przekazuję, jak można znaleźć w sobie pokłady siły i na nowo cieszyć się życiem. Nie była to łatwa droga, wielokrotnie upadałam ale wiem do jakiego widza chcę trafić, komu przekazać wiadomość i czy ktoś w danej chwili jest wstanie usłyszeć mój przekaz. Nie wysyłam setki maily, bo od tego mam media społecznościowe. Tam jeżeli ktoś chce mnie czytać, to czyta. Staram się nie zapychać skrzynki, bo wiem sama po sobie, jak to jest denerwujące. Nie mam wymuskanych zdjęć, nie mam fotografa na stałe i moje zdjęcia są jakie są, ale prawdziwe. To jest sukces, żeby pokazać autentyczność a nie świat wymyślony.

Znam kobiety sukcesu, które osiągnęły w życiu wiele, które zdobyły prestiżowe nagrody ale zamieniły to w coś dobrego. Nie afiszują się nigdzie, pomagają innym kobietom, które znalazły się na życiowym zakręcie lub po prostu pomagają, bo dana kobieta potrzebuje tej pomocy w danym momencie.

Wiecie, czym dla mnie jeszcze jest sukces?

Kiedy upadam; gdy nie mam siły już wstać; kiedy ból jest tak przeogromny, że już nie płaczesz a śmiejesz się; gdy muszę uzbierać na leczenie i rehabilitację; kiedy słucham innych oparzonych, jak walczą o kolejny dzień, żeby przetrwać.

Sukces to jest także to, kiedy przyznajesz się do własnej porażki.

sukces!

Przez małe „s” bo na sukces, pracuje się całe życie.

Przeważnie myślimy, że komunikacja to mówienie i słuchanie.  

Jednak komunikacja, to także nasz język ciała:

nasza postawa

kontakt wzrokowy

emocje wyrażane na twarzy

ton i tempo głosu

styl ubierania się  

to wszystko wpływa na  sposób przekazywania  dodatkowych informacji kim jesteśmy, co czujemy i myślimy.

Osoby z widocznymi bliznami na początku swojej nowej drogi życia, mają problem jak się komunikować, jak rozmawiać na trudne tematy. To samo dotyczy osób zdrowych, nie wiedzą jak, kiedy, czy wypada zapytać  „co się stało”, „jak mogę pomóc”, czy ciebie to boli”. Jednak umiejętności komunikacyjnych można się nauczyć.

Dzisiaj o kontakcie wzrokowym.

Kontakt wzrokowy jest ważną częścią interakcji społecznych. Kiedy dwie osoby ze sobą rozmawiają, patrzą na siebie, aby pokazać, że są zainteresowani. W rozmowie grupowej, osoby patrzą na osobę mówiącą. Kiedy ktoś inny zaczyna mówić, naturalnie przenosimy swój wzrok.

Co jeśli mam widoczne blizny na twarzy, szyi, dłoniach? To są te partie ciała, których nie możemy zasłonić. Ten niecodzienny wygląd  wpływa na samopoczucie, na akceptację siebie. Ludzie patrzą na ciebie z ciekawości a dla ciebie jest to sytuacja niekomfortowa. W rezultacie czujesz się zaniepokojony, nieśmiały, zagubiony, unikasz kontaktu wzrokowego z innymi. I chociaż czujesz się niekomfortowo, nie patrząc komuś w oczy podczas rozmowy, wysyłasz mu sygnał, że nie słuchasz lub nie jesteś zainteresowany rozmową.

Kiedy komunikujemy się, instynktownie przyglądamy się twarzy innej osoby. Możesz z tym czuć się źle, bo ktoś jest tobą bardziej zainteresowany, ponieważ wyglądasz inaczej. Jest to normalna reakcja, bo większość z nas jest ciekawa.

Sama tego doświadczyłam i wiem jak to jest na początku trudne. Milion myśli pojawia się w głowie i zastanawiasz się, co inna osoba o mnie myśli. Czy jej nie odrażam swoim widokiem, czy spotkała się ze mną z ludzkiej ciekawości. Ciągłe bycie obserwowanym jest trudne, ale dzisiaj już wiem, że nikt nie chce zrobić ci krzywdy. Ot, zwykła ciekawość.

Oto kilka propozycji jak możesz  poprawić komunikację wzrokową:

  • ćwicz przed lustrem, na początku w domu, nawiąż sam ze sobą kontakt wzrokowy
  • ćwicz podnosząc głowę rozglądając się wokół siebie, w samochodzie w czasie jazdy, podczas rehabilitacji z rehabilitantem (oni już wszystko widzieli, więc nie będziesz wzbudzać aż takiego zainteresowania)
  • stopniowo buduj kontakt wzrokowy z osobami, które znasz (mi też na początku było trudno i nawet im nie potrafiłam spojrzeć prosto w oczy)
  • jeśli odczuwasz lęk, niepokój, spróbuj spojrzeć najpierw na brodę, usta, czubek nosa osoby, z którą się spotykasz (to sprawia, że druga osoba czuje, że nawiązujesz z nią kontakt i jesteś zainteresowany rozmową)
  • zrób lekki makijaż, nałóż podkład na twarz, jest już rynku polskim podkład, który wyrównuje koloryt skóry na twarzy.

Uwierz, druga osoba czuje, że to jest trudny czas dla ciebie. Powiedz jej, że nie jesteś w stanie patrzeć podczas rozmowy w oczy, ale ją słuchasz.

Pewnie  zastanawiacie się skąd taki tytuł. Moje tzw. zderzenie z życiem nastąpiło 9 lat temu.

Możecie przeczytać o tym wszystkim na worldmaster.pl w cyklu pt. Kobieta z bliznami.

Przez ostatnie trzy lata miałam styczność, a raczej zaszczyt spotkać na swojej drodze wyjątkowe osoby. Zdrowe, chore, pełne pasji, niosące chęć pomocy mnie lub moim podopiecznym, ale także ja niosąca tą pomoc innym i dająca iskierkę nadziei na jutro. Na lepsze jutro. Czasami jesteśmy tak słabi, że potrzebujemy  wędki.  Dzisiaj uważam, że aby się podnieść, wystarczy haczyk, nie wędka a haczyk. Po co? Żeby złapać „pierwszy” oddech, wiatr we włosach, spojrzeć na siebie inaczej, uwierzyć we własne siły.

Przeprowadziłam mnóstwo rozmów z różnymi osobami jak postrzegają „inność”, czy mieli kiedyś do czynienia z osobą, której wizerunek  zewnętrzny jest trochę „inny”. Jak reagowali, co czuli, czy na chwilę zatrzymali swoją myśl.

Po tych wszystkich rozmowach, powstał wniosek, że boimy się rozmawiać o „inności”. Boimy się zadać pytanie, co się stało, ale za to potrafimy patrzeć, oceniać  i na tej podstawie wyciągać wnioski. Czasami fałszywe wnioski, raniąc tą drugą osobę.

Będę starała się unikać słowa „niepełnosprawny”, strasznie go nie lubię. Uważam, że słowo „niepełnosprawny” powinno  zamienić się, jeszcze nie wiem na jakie.

Przez ten okres czasu, wielokrotnie słyszałam, że nie wiemy czy/jak zadać pytanie danej osobie, czy wypada a i dana osoba nie wie jak odpowiedzieć. Pytano się mnie, jak ja sobie poradziłam, jak reagowałam, jak prowadziłam te rozmowy. Co z intymnością, co z sexem , co z pokazywaniem ciała. Ja tej komunikacji  nauczyłam się, ciężką swoją pracą. Od wybuchów  agresywności po nauczenie się rozmawiania z drugim człowiekiem. Nauczyłam na nowo szanować swoje ciało, kochać je, dotykać a następnie pozwolić, żeby ktoś je dotykał.

Po każdym traumatycznym zdarzeniu, po wypadku, nagłej chorobie, wiem że organizm musi odreagować, wykrzyczeć to z siebie, ten cały ból. Zrozumiałam to trochę za późno, a raczej mi nie pozwolono, bo ciągle słyszałam „przecież żyjesz”, „nie jest tak źle”, „masz dzieci”, „ogarnij się” to nie działało, jeszcze bardziej załamywałam i zamykałam się  w swoim „świecie”. Dlatego chcę Wam przekazać, jak ważne są słowa, gesty  które przekazujemy osobie, której życie nagle się zmieniło. I ono już nie wróci. Tutaj potrzeba czasu, czasami paru lat. Tutaj potrzeba pracy, wsparcia od partnera, rodziny, przyjaciół czy osób które nagle pojawią się w życiu.

Zanim zacznę przekazywać Wam słowa, które przelałam na „papier” jeszcze coś na temat postów Kobieta z bliznami.

Książkę pisałam z Jarosław Waśkiewicz, która przeplatana była wywiadem, żeby nie była tak ciężka, smutna a żebyście mogli mnie poznać trochę bliżej.

Dziękuję Jarku za poświęcony czas, za wysłuchanie, za wskazówki, za lepsze i gorsze dni bo każdy z nas jest tylko człowiekiem, aż człowiekiem. Myślę, że obydwoje wyciągnęliśmy z tego lekcję życia.

Rozmowa, wywiad przeprowadzony w 2017 roku.

Zacznijmy jak u Hitchcocka. Zderzasz się z opiniami, że “budujesz swój wizerunek na swoim cierpieniu”? Takie zarzuty spotkały cię w tym roku?

Czy buduję wizerunek na swoim cierpieniu? I tak i nie! Choć inni mają inne zdanie. Tak bezpośrednio w twarz to usłyszałam raz i bardzo to odchorowałam. Zresztą w ten sam dzień spędziłam z Tobą chyba ze dwie godziny na rozmowie telefonicznej. Ja mówiłam i mówiłam, a Ty mnie uspokoiłeś. Sam wiesz, jako bardzo mnie to zabolało. Tym bardziej, że usłyszałam to od osób które znałam i wspierałam w ich działaniach. To takie smutne, ale ludzkie. Typowa kobieca zazdrość, że tobie coś się udało a one stoją w miejscu.

To prawda, że przez chorobę buduje swój wizerunek, ale jak ktoś nie chce nie musi mnie oglądać, słuchać, przychodzić na wykłady czy na wystawę. Jestem pierwszą kobietą w Polsce, która się odważyła pokazywać i opisywać jak wygląda życie po oparzeniu ciała.

To nie jest życie komfortowe, bo jestem ciągle oceniania przez pryzmat tego co robię i co chcę osiągnąć, ale także oceniania co z tego mam na co dzień.

Od osób publicznych od początku mam wsparcie. Paulina Młynarska, która w 2016 roku nakręciła krótki reportaż „piękna i niezależna” o mojej osobie i o tym co robię. Robert Biedroń, który pierwszy otworzył drzwi swojego miasta (gdy inni je zamykali przede mną) na rozpoczęcie akcji społecznej „Kobieta z bliznami”, Karolina Sozańska z Care Medical Gdynia gdzie zaoferowała pomoc medyczną, na którą mnie już nie było stać. Firma WellU z Gdyni, tutaj dostaję tyle wsparcia, prowadzą za rękę w biznesie i pomagają na każdym kroku. Klub Marka jest kobietą, gdzie kobiety poruszają się w biznesie, mają swoje firmy a mimo to mnie i fundację wspierają, tak bezinteresownie i mnie wszystkiego uczą.

Najwspanialsze jest to, że jak jest mi źle to mogę do nich zadzwonić i porozmawiać, ale same na co dzień pamiętają o mnie po godzinach pracy, pomagają tak jak tylko mogą. Więcej nic nie powiem, bo to jest osobny materiał na drugą książkę, o osobach, o firmach które pojawiły się w 2016 roku i mi towarzyszą.

Teraz, kiedy jesteś ‘na świeczniku’, poddawana ocenie, przez jednych uważana za inspiracje, innych zaś za tą, która się ‘lansuje’, jak sobie z tym wszystkim radzisz?

Życie na „świeczniku” nie jest łatwe, tak jak podjęcie decyzji nie było proste o ujawnieniu się. Chociaż z drugiej strony, gdy nikt jeszcze nie wiedział o moim istnieniu, to też byłam oceniania w swojej lokalnej społeczności.

Z tym ocenianiem, hejtem jest tak, że to piszą ludzie, którzy w życiu nic nie osiągnęli, coś im się nie udało. Łatwo usiąść przed komputerem i napisać kilka przykrych słów. Jestem ciekawa jak oni poczuliby się, gdyby na ich temat ktoś coś napisał, opluwał publicznie lub chociaż prywatnie.

Przecież każdy może założyć swojego bloga, fanpage i opisywać.

Ja nie zrobiłam tego po to, żeby być sławną, zrobiłam to po żeby pokazać, że jest pewna grupa społeczna z takim problem i jak nam na co dzień ciężko żyć.

Ci hejtujący na co dzień, nie widzą jak pomagam innym podopiecznym, jak szukam lekarzy, szpitali, rehabilitantów, jak pocieszam ich na co dzień. Nie widzą, jak czasami płaczę, jak walczę z depresją.

No właśnie, teraz sobie uświadomiłam, że piszę prawie o wszystkim, ale o złych momentach, gdzie naprawdę wyję w poduszkę, tego nie piszę publicznie. Chociaż jak sobie przypominam, raz coś kiedyś napisałam na fb i ktoś mi napisał, że to nie jest miejsce do tego. A ja tak nie uważam. To jest mój fanpage i mogę na nim pisać co chcę, a jak się komuś nie podoba, to niech nie czyta.

Najbardziej boli, gdy pisze przykre słowa osoba, której próbowałaś pomóc. Prowokuje Ciebie, żebym musiała odpisać emocjonalnie.

Ostatnio przytrafiło mi się to, gdy wróciłam z Anglii z urlopu z synem. Wracałam szczęśliwa, że miałam chwilę dla siebie, dla rodziny, że odpoczęłam, że będę miała więcej siły i werwy do pracy a tu takie coś. Tak przykro mi się zrobiło, prawie płakałam w samochodzie. Napisała do mnie osoba, która przeszła to samo co ja i nie mogłam tego zrozumieć, dlaczego tą całą gorycz na mnie wylała. Pomyślałam, że może miała zły dzień, może coś z leczeniem nie tak.

Przecież mogła do mnie zadzwonić, napisać i porozmawiać, a tu takie coś:

„Jolu znam Cię i szanuje

Ale nie podoba mi się twoje zachowanie

Gdzie byłaś przed 2009 rokiem?

Gdzie miliony w Polsce było poparzonych

Teraz walczysz o nich bo Ciebie to dotknęło

Gdyby nie dalej byś miała nas w dupie jak wszyscy inni

Nie podoba mi się to

I pisze to jako osoba walcząca 37 lat z bliznami nie 8 jak ty

Za moich czasów nie było integry laserów

Ale nikt nie robił. Z siebie tego co Ty robisz

Przepraszam Ciebie jeśli Ciebie uraziłam, ale dla mnie nie jesteś wytyczną by walczyć o ludzi poparzonych

Pełno sponsorów takich. (padła nazwa firmy, wiec nie podaje)

Dla mie z bliznami starymi po 4 kremach nie ma różnicy

A kosztują masę kasy

To już … czy … ma lepsze właściwości Zaprzedałaś się Jolu własnemu cierpieniu

Gwiazdowaniu a dla takich ludzi jak ja którzy żyją z tym 40 lat czasu zabrakło”

Odpowiem w ten sposób. Przed 2009 rokiem nie wiedziałam nic o oparzeniach, ani że jest taki problem społeczny. Skąd mogłam wiedzieć, nie znałam nikogo po oparzeniu.

Ujawniłam się po to, żeby inni teraz mieli lepiej i żeby mogli znaleźć odpowiednią pomoc.

Każdemu podopiecznemu pomagam na tyle ile mogę.

Nie zaprzedałam się, a z firmami z którymi współpracuję, bardzo dużo pomagają mojej Fundacji i moim podopiecznym. Gdybym miała zaprzedać się, to bym brała zawsze tylko dla siebie, a zawsze jeszcze walczę o podopiecznych, o fundację.

Przecież ta pani, każdy inny człowiek może się ujawnić i pisać o sobie, założyć fundację i pomagać innym. Tylko nie każdego stać na to. Nie chcę oceniać tej pani, ale niech wie, że kierowanie fundacją, zajmowanie się podopiecznymi, szukaniem funduszy to nie jest łatwa praca. To jest praca na cały etat a nawet całą dobę, bo nigdy nie wiem kiedy telefon zadzwoni z prośbą o pomoc. (popłakałam się, to jest takie smutne).

Czy się „lansuje”, „gwiazdorze” jak wspomniała powyżej pani?

A co komu do tego, to moje życie.

Jeżeli firmy, osoby zapraszają mnie na różne swoje przedsięwzięcia to biorę w nich udział. To na tych spotkaniach mogę przedstawić swoje działania Fundacji, to tam zdobywam sponsorów i wsparcie dla swoich podopiecznych.

Często też na tych spotkaniach słyszę, że jestem zbyt skromna i z tą skromnością walczę, ale idzie mi coraz lepiej. To na takich spotkaniach dowiaduje się, że daję iskierkę na lepsze życie, że jednak można się podnieść z najgorszego „piekła” i się nie poddawać.

Jako Prezes Fundacji Poparzeni, wspierasz swoich podopiecznych, poparzonych. Jak oni mają być silni, jak dziś, Ty, kiedy są na początku swej drogi, cały świat się wali. Muszą zbudować się od nowa?

Przede wszystkim wspierać, a nie wyręczać. Pomoc jaką oferuję to na początku jest rozmowa. Bardzo długa rozmowa przeplatana płaczem, bo przeważnie pacjent wcześniej nie miał komu się wypłakać a najbliższych przeważnie nie chce się obarczać. To są takie emocje jak słuchasz, że ja w tym momencie muszę by twarda i udźwignąć ten ciężar. Czasami płaczemy razem, bo wiem co ta druga osoba czuje.

Przecież ja kilka lat temu byłam w tym samym miejscu. Jedyne co nas różni, to że ja wtedy nie miałam nikogo, żadnej instytucji, a oni mają mnie i to jest wspaniałe, że nie muszą tego przechodzić sami. Po drugie, rodzina zawsze mówi „weź się pozbieraj, przecież przeżyłaś”, a to nie o to chodzi. Później szukam psychologa, lekarzy do dalszego leczenia, rehabilitantów, pomocy prawnej. Staram się pacjenta otoczyć taka opieką, żeby mi zaufał i na początku tej trudnej drogi prowadzę podopiecznych za rękę.

Inaczej się nie da.

Ludzie po takich wypadkach zamykają się w domu, a ja chcę ich wyciągnąć na zewnątrz i pokazać, że na nowo można pokochać życie, pokochać swoje nowe ciało. Staram się raz w miesiącu do każdego podopiecznego zadzwonić, żeby czuli że jestem. I jak słyszę radość po drugiej stronie, małe sukcesy w leczeniu, w rehabilitacji to razem z nimi się cieszę. Nigdy ich nie okłamuję i opowiadam, jak u mnie na danym etapie leczenia to wyglądało. Uczę ich cierpliwości, bo leczenie i rehabilitacja może trwać latami. Ja leczę się już 8 rok i ile jeszcze jest do poprawienia.

Jak sobie radzę? Słucham głośnej muzyki, biegam a czasami tak zwyczajnie sobie popłaczę. Korzystam czasami z terapii psychologicznej u mojej psycholożki, która pomogła mi przepracować całą traumę i wtedy u niej mogę te wszystkie swoje emocje wyrzucić.

No właśnie – jak to jest „zbudować siebie na nowo”. Musiałaś raz jeszcze, zawalczyć o swoje życie, po poparzeniu. Miałaś dwa wyjścia – albo nadal płakać w poduszkę, albo….. no właśnie? Albo co?!

Strefa komfortu skończyła się w momencie kiedy się ujawniłam i zaczęłam opisywać wszystko na facebooku. Do tej decyzji długo dojrzewałam, to była rozmowa z psycholożką czy to udźwignę, rozmowa z mężem że wszyscy będą mnie oglądać, oceniać i czy sobie z tym poradzi, ale jak będę potrzebować wsparcia to będzie obok.

W tamtym czasie dużo oglądałam telewizji i pewnego razu obejrzałam program o oparzonej modelce z Wielkiej Brytanii, jak ona postanowiła się ujawnić i pokazywać swoją walkę z chorobą oparzeniową. Zaczęłam szukać w Polsce jakiejś fundacji, organizacji, wsparcia, ale nic nie znalazłam. Wtedy pierwszy raz pomyślałam, że ja przecież też tak mogę. Jak odpowiednio się do tego przygotuję psychicznie, to dam radę. Wtedy pomyślałam o założeniu fundacji i odpowiednim wsparciu dla przyszłych podopiecznych.. No i stało. Zaczęłam opowiadać swoją historię od pierwszej sekundy wypadku.

Chcesz powiedzieć, że przed tobą wszystkie osoby poparzone, w podobnych sytuacjach, nie miały profesjonalnego wsparcia ze strony odpowiednich instytucji lekarskich, medycznych, rządowych w Polsce?! Dopiero twoja Fundacja stara się ten stan rzeczy zmienić?!

Póki jesteś w klinice na oddziale oparzeń masz opiekę lekarską, rehabilitacyjną, psychologicznej prawie nie ma. Jak jest się na oddziale, jest się otoczonym specjalnym kokonem ochronnym. Wszyscy o ciebie dbają na możliwy sposób. Nie przejmujesz się niczym, a nawet nie masz siły na myślenie, bo jesteś otumiony morfiną. Po opuszczeniu kliniki, oddziału zostajesz nagle sam ze wszystkim. Na własną rękę rodzina szuka rehabilitacji, jakiegoś wsparcia z zewnątrz. Ja na tyle miałam szczęścia, że trafiłam na oddział do Kliniki w Gdańsku, na wspaniałą Panią doktor Karolinę i zawsze w niej miałam wsparcie w czasie leczenia. To jest taki lekarz z powołaniem. Widzi pacjenta, człowieka i wiele jej zawdzięczam, nawet to jak walczyła o mnie jak ja nie chciałam żyć. Wiesz, że dla oparzeniowców nie ma żadnych zniżek. Opatrunki, leki, maści są 100% płatne, a niektóre leki trzeba sprowadzać z zagranicy.

Presoterapia, takie specjalne ubranko uciskowe, które trzeba nosić dwa lata, jest sprowadzane z zagranicy i koszty są ogromne. Te ubranko trzeba wymieniać co 6 miesięcy i najlepiej zawsze mieć dwa komplety. Nie wiem jak my wtedy dawaliśmy radę finansowo, to jakiś obłęd był. Od państwa też nie dostaniesz żadnego wsparcia finansowego, bo jak masz ładny dom, czyste dzieci i pomagają wszyscy dookoła, to jak śmiesz prosić o pomoc. W dużych miastach łatwiej o rehabilitację, w mniejszych to woła o pomstę do nieba. Nawet nie wiedzą jak rehabilitować taką osobę, nie mają podejścia, traktują cię przedmiotowo, zero komfortu psychicznego o fizycznym już lepiej nie mówić. Lekarze zawsze mi powtarzali, jak pacjent sam czegoś nie zmieni i nie wywalczy, to oni zbyt wiele nie mogą zrobić.

Więc jestem ja, moja fundacja i walczymy. Ba, będziemy krzyczeć na wszelkie możliwe sposoby. Jeszcze nie raz zrobię coś szalonego, ale zarazem przemyślanego, żeby społeczeństwo zauważyło że my JESTEŚMY. Bo łatwo jest w mediach społecznościach pokazać, że ktoś się „spalił”, że dom wybuch itd., ale później nikt się nie interesuje czy ta osoba ma się za co leczyć, jak radzi sobie rodzina, czy nawet mają co do garnka włożyć. Życie tej osoby, a nawet rodziny tak się zmienia, że jak ktoś tego nie doświadczy, to naprawdę nie zrozumie tego.

Po to teraz jestem ja, po to teraz jest fundacja, żeby walczyć o podopiecznego ale przede wszystkim, żeby tam u góry ci rządzący zrozumieli, że my jesteśmy. Ja jestem na takim etapie, że chcę walczyć, chcę wyszarpać tyle ile się da. I nawet jeżeli to będzie trwało latami, to warto. Warto dla innych. Zresztą ostatnio ktoś mi powiedział, że za kilka lat widzi mnie tam w polityce. Uśmiałam się. Znowu gdyby dwa lata temu ktoś mi powiedział, że będę robić to co teraz, to pewnie też bym się uśmiała. A proszę, jestem.

Dostrzegłaś, że możesz coś zrobić – dla siebie i innych poparzonych. Dwa lata temu „nie było niczego”. A dziś?

Dwa – trzy lata temu rodził się ten pomysł. Widziałam światełko w tunelu. Po drugie miałam już dosyć siedzenia w domu. Zatrudnienia nie mogłam nigdzie znaleźć ze względu na wygląd, pracodawcy okrutnie się mną obchodzili. Podczas dalszego leczenia i rehabilitacji, personel medyczny ciągle mnie nakręcał i mówił, „zrób coś z tym, masz tyle energii, aż ciebie nosi”. I zrobiłam to.

Początki były bardzo trudne. Nikt nie chciał cię słuchać, jedni drzwi otwierali, drudzy zamykali. Jedni wspierali, a inni mówili, na co się porywasz.

Wtedy też postanowiłam, że się ujawnię na fb i jakie moje było zaskoczenie, odbiór był pozytywny. Wtedy też zaczęłam biegać i brać udział w zawodach. I tam też spotkałam wspaniałych biegaczy, którzy nauczyli mnie jak biegać z tymi moimi przykurczami i bliznami na ciele. Nie ważne dla nich było, że zawsze na tym szarym końcu, ale byli i są ze mnie dumni, że za każdym razem bieg ukończyłam. Trochę medali mam.

Jeżeli otaczasz się na samym początku wspaniałymi osobami, to musi wszystko się udać.

Dzisiaj jestem w innym miejscu. Odkąd pojawiłam się w Twoim klubie Marka jest kobietą, moje życie nabrało jeszcze większego tępa. To na Twojej stronie mogę opisywać swoje uczucia, emocje, chorobę, ludzi którymi się otaczam. To tam znalazłam niesamowite wsparcie od kobiet, które jeszcze bardziej popchnęły mnie do przodu.

Od tamtej pory stałam się rozpoznawalna, zauważalna, ale także o chorobie oparzeniowej i dramatycznej sytuacji takich osób, dowiaduje się coraz więcej społeczeństwa.

Moje życie dzisiaj kręci się wokół fundacji, wokół podopiecznych0. Dużo podróżuję, jestem zapraszam w różne miejsca. Ludzie chcą mnie poznawać i słuchać moich wykładów motywacyjnych.

Także od tego roku jestem Ambasadorką WellU. Wow! Kto by pomyślał, ja i taka poważna funkcja, mało tego „modelka” z bliznami. Poprzez tą funkcję, chcę pokazać innym kobietom, mężczyznom że jak uwierzą w siebie, przepracują swoją traumę, to marzenia się spełniają same.

Polityka mówisz?! Puszczając oczko, dziś jako żart, to co byś chciała powiedzieć głośno, o co zawalczyć, gdybyś mogła? Tam, na szczeblach rządowych?

O polityce wiem tyle, co dwa lata temu wiedziałam o oparzeniach i prowadzeniu fundacji. Czyli nic. Skoro się nauczyłam tyle o oparzeniach, o jego leczeniu, rehabilitacji to i polityki mogę się też nauczyć.

Tak na poważnie, w polityce trzeba być sobą i wiedzieć przede wszystkim po co tam się idzie i co chce się przekazać i o co zawalczyć.

Czasami mam wrażenie, że jak ktoś już tam się dostanie, to zapomina po co przyszedł. I to jest przykre.

Przykre i smutne jest to, że jeżeli człowiek chory sam sobie czegoś nie wywalczy, to oni nie zauważą.

Przede wszystkim wywalczyła bym większą dostępność do leczenia, bo w tej chwili żeby poprawić defekty w ciele, trzeba samemu zapłacić. Na NFZ możesz zlikwidować przykurcze, jak mała plastyka i to wszystko. Wspaniałą rzeczą jest laseroterapia frakcyjna i barwnikowa, dzięki niej możesz pozbyć się bliznowców, przykurczów, zlikwidować kolor czerwony skóry, ale to wszystko jest płatne, a koszty są tak ogromne, że zwykły szary człowiek nie może sobie na to pozwolić. Rehabilitacja i ta poza kolejką, bo tutaj ważny jest czas i żeby rehabilitanci wiedzieli jak rehabilitować taką osobę. Większości nie wiedzą i się zniechęcają do rehabilitacji. Przeszłam w swoim życiu mnóstwo ośrodków i placówek rehabilitacyjnych i zauważyłam, że w prywatnych placówkach jest lepsze podejście do pacjenta. Ale na tak kosztowną terapię, też osoby oparzone nie mogą sobie pozwolić.

Leki, maści, presoterapia żeby była refundowana. Koszt leczenia osoby oparzonej w domu miesięcznie wynosi około 2000 – 5000 tysięcy. I łapiesz się teraz za głowę. Tak, tyle to kosztuje. W to się wlicza: leki, maści, rehabilitacja, dojazdy do kliniki, terapia, często dochodzi specjalistyczne leczenie. I teraz sobie pomnóż tą kwotę przez 12 miesięcy, ale weź jeszcze pod uwagę, że leczenie może trwać kilka lat. Powiedz mi teraz, kogo na to stać. Taka osoba przeważnie nie pracuje, bo jeszcze nie może, a jak będzie mogła to nikt jej nie zatrudni przez wygląd. Ja się z tym spotykam na co dzień, z wykluczeniem społecznym. Renta? Nie każdy ją dostanie, a jak dostanie to jest tak śmieszna suma, że nie wiadomo na co przeznaczyć.

O nas się nie mówi, bo nikt głośno nie mówi o tym. No nie, teraz jestem ja. Ja krzyczę, ja mówię, ja piszę bo inni się wstydzą. I wcale się nim nie dziwię, bo trudno znieść spojrzenia innych, jak patrzą na ciebie z politowaniem. Ja sobie z tym wszystkim radzę. Reszta osób jeszcze się wstydzi.

Od września 2016 roku ruszyłam z kampanią społeczną „kobieta z bliznami, gdzie na 10 zdjęciach pokazuję jak wygląda moje ciało. To była bardzo świadomie podjęta decyzja, ale warto było. Za to co robię, w grudniu 2016 roku otrzymałam nagrodę „Człowiek bez barier”, jest to dla mnie szczególna nagroda, gdyś została zauważana moja ciężka praca i walka o lepsze jutro dla oparzeniowców.

Więc jeżeli trzeba będzie wspiąć się wyżej, to zrobię to. Bo cel mam jeden, lepszy dostęp do leczenia i do życia. Przede wszystkim, żeby społeczeństwo wokół siebie się rozejrzało, bo może za ścianą znajduje się taka osoba i potrzebuje pomocy.

Mówisz o wykluczeniu społecznym. Jak to się przejawia na co dzień, wokół ciebie dziś i z czyjej strony?

Dzisiaj już w mniejszym stopniu, doświadczam przykrych doświadczeń negatywnych. Większość osób zna mnie i wie co robię.

Wiem, za to doskonale, co czują moi podopieczni, bo sama to czułam na początku swojej drogi.

Te wszystkie litościwe spojrzenia, dziwne uśmieszki albo żeby nie stać obok mnie, bo może zarażę kogoś. Najbardziej pamiętam zdarzenie, jak stałam w kolejce do kasy w markecie. W tym dniu wracał mąż z trasy i chciałam zrobić Mu niespodziankę. Kupiłam wino, truskawki, pierwszy raz odważyłam się iść sama do sklepu i nawet nie wiesz ile wymagało ode mnie to odwagi. Za mną stała kobieta z małą dziewczynką, nad którą nie mogła zapanować. Mnie trochę drażnił ten cały hałas i krzyk dziecka (w tamtym czasie otoczona byłam ciszą), postanowiłam że się odwrócę i zobaczę co tam się dzieje.

Wyglądałam wtedy sto razy gorzej niż teraz. I nagle nie wierze co słyszę. Kobieta mówi do swojej malej córeczki, że jak tak będzie się zachowywać, to będzie wyglądać tak ja. Zamarłam. Nie wiedziałam jak zareagować. Do oczu cisnęły mi się łzy, ale trzymała mnie tylko jedna myśl, że spędzę romantyczny wieczór z mężem przy lampce wina. Nawet nie wiem jak zapłaciłam, ale jak dotarłam do samochodu to nie płakałam, a raczej wyłam. I nie wiem czy z tego co usłyszałam, czy z tego że ta kobieta nie mogła zapanować nad własnym dzieckiem, że musiała aż tak coś potwornego powiedzieć swemu dziecku.

Mówiono także, że pewnie się upiłam i dlatego się paliłam. Nie chciano podawać mi ręki, patrzeć w oczy, a jak patrzyli to tak jakoś dziwnie.

Z naszym wyglądem, z naszymi bliznami nie możemy znaleźć zatrudnienia. Świat jest tak skierowany na piękno fizyczne, że my nie pasujemy. Nie chcą nas wpuszczać na pływalnie, jakbyśmy zarażali. Choć jak zaczęłam z tym walczyć, to trochę się zmienia.

Świętej pamięci Władysław Bartoszewski powiedział: „Warto być uczciwym, choć nie zawsze się to opłaca. Opłaca się być nieuczciwym, ale nie warto.” Co się dzieje dziś, z ludzkimi wartościami? Przyzwoitość zeszła na plan dalszy?

Myślę, że opinia uczciwego człowieka to coś niezwykle cennego. Nawet jeśli jedni kpią z twojej uczciwości, inni ją docenią i obdarzą cię zaufaniem. To rzadkość w dzisiejszych czasach, że człowiek wobec drugiego jest uczciwy.

W dzisiejszych czasach zapomniano o tym, by być w porządku wobec drugiego człowieka. Staram się tak traktować innych, jak sama chciałabym być traktowana.

Jaka praca stoi dziś przed Tobą i założoną w roku 2017, Fundacją Poparzeni?! Co konkretnie postawiłaś sobie za cel, ale i co musisz wykonać, aby go zrealizować?

Przede wszystkim znalezienie lokalu, gdzie stworzę Centrum Rehabilitacyjne dla oparzeniowców. To będzie największe przedsięwzięcie pod względem finansowym, ale także z naszą polską biurokracją.

Dalej będę jeździć z wystawą „kobieta z bliznami” i uświadamiać nasze społeczeństwo, że jesteśmy „normalni”, tylko inaczej wyglądamy.

W sierpniu akcja społeczna „poparzona biegnie”. Przebiegnę trasę z Gdańska do Gdyni i pokażę, że pomimo dalszego intensywnego leczenia, przykurczów cieszę się życiem. Chcę też w ten sposób nagłośnić problem społeczny, że jesteśmy grupą pacjentów zapomnianych.

Kolejki do lekarzy chirurgów plastycznych są długie, a na zabiegi rekonstrukcyjne jeszcze dłużej się czeka. Codziennie odbieram telefony od podopiecznych i proszą o pomoc, żeby dostać szybciej się do lekarza, żeby przyspieszyć zabieg. I dzwonie wtedy do tych klinik, do tych lekarzy, czasami jadę i proszę. Czasem się uda, a czasem nie.

Jutro jedna z moich podopiecznych ma zabieg. Trzy miesiące walczyłam z kliniką, żeby przyspieszyli zabieg terminu. W naszej sytuacji nie można czekać miesiącami na zabieg, gdyż tworzą się przykurczę i później operacja staje się bardziej inwazyjna, niż tylko zwykłe usunięcie przykurczu. Dochodzi wtedy do takich ubytków, do takich przykurczów, że po uwolnieniu przykurczu, powstaje taka przestrzeń, że trzeba ponownie doszczepić skórę. To wszystko wiąże się z dłuższym leczeniem, przeogromnym bólem, rehabilitacją ale także wyższymi kosztami.

Chcę stworzyć mapę Klinik i Oddziałów Plastycznych i Oparzeniowych w Polsce. Tak, że jak pacjent trafi na oddział, rodzina dostała od razu ulotkę, broszurę, kontakt do Fundacja Poparzeni. Chcę stworzyć coś tak wspaniałego, żeby od początku rodzina wiedziała co mogą już robić, kiedy jeszcze ich najbliższa osoba jest na oddziale pod opieką lekarzy. Z własnego doświadczenia wiem, że jak opuszcza się klinikę, pacjent zostaje sam i nie wie gdzie dalej szukać pomocy. A to dopiero jest początek długiej drogi, dochodzenia do siebie psychicznie i fizycznie.

Ja wypadek miałam w 2009 roku, a do tej pory się leczę. Przeszłam długą drogę i dzisiaj wiem, gdzie szukać pomocy, lekarzy, gdzie zakupić presoterapię, maści, jak znaleźć psychologa.

Na co dzień też rozmawiam z podopiecznymi, poznajemy się, wiem o ich zwykłych problemach przyziemnych. Przeważnie są to problemy finansowe.

Najbardziej przeżywają to kobiety, bo tracą swoją kobiecość, swoją atrakcyjność. Boją się, że mąż lub partner odejdą, że stracą znajomych, koleżanki. Kobiety tracą swoje piękne ciało i często zadają mi pytania, jak ja sobie z tym poradziłam, że dzisiaj nie wstydzę się siebie i pokazuję swoje ciało.

Zawsze im mówię prawdę, że to była długa droga ale usłana kolcami. To były lata zanim na nowo się w sobie zakochałam, zaakceptowałam swoje ciało, że przestałam się jego wstydzić. Przeszłam własną dwuletnią terapię i zawsze polecam moim podopiecznym, żeby udały się do psychologa i to wszystko z siebie wyrzuciły. Żeby znalazły nowy cel w życiu, znalazły w swoim ciele to, co jeszcze mają piękne. Ja mam piękne oczy i często to słyszę, że z moich oczu bije blask, radość ale także można wyczytać smutek. I ja te moje oczy podkreślam. Przez wypadek nie mam pięknych rzęs, więc żeby podkreślić te moje oczy, co miesiąc idę do kosmetyczki i dokleja mi rzęsy. I znowu swoim kocim spojrzeniem mogę uwodzić innych (uśmiech).

Czego Fundacja potrzebuje? Jak każda fundacja, funduszy. Świat jest tak skonstruowany, że bez pieniędzy ciężko jest cokolwiek stworzyć. Każda inicjatywa, akcja, kampania, pomoc podopiecznym zawsze sprowadza się do pieniędzy. Bez pieniędzy, nie jesteśmy wstanie nic zrobić.

Chociaż ja jestem tak szalona, że cokolwiek zaczynam to zaczynam od zera. Później są telefony do firm, do znajomych którzy mają firmy z zapytaniem czy pomogą, czy mogą dorzucić jakąś cegiełkę. Jedni pomagają finansowo, inni proponują swój zespół, który pomoże przy tworzeniu akcji czy kampanii, ktoś zaleje bak w samochodzie, ktoś inny kupi bilet żebym mogła dotrzeć do celu.

Dzisiaj, te wszystkie osoby same do mnie dzwonią, piszą czy nie potrzebuję pomocy. Jestem taka, że nie lubię prosić, ale jak mam nóż na gardle to czasami tą pomoc trzeba przyjąć.

Na co dzień żyję skromnie, nie wiele mi potrzeba. Moja szafa nie pękach w szwach, mam dwie pary butów, małą torebeczkę, plecak i walizkę. Nic więcej do szczęścia mi nie potrzeba. Mam jedną wadę, książki. Tutaj potrafię zaszaleć. Oczywiście, jak nie mam pieniędzy to jej nie kupuję, ale raz w miesiącu jedna książka ląduje w mojej biblioteczce.

Jesteś silną kobietą, ale jak każdy z nas, potrzebujemy troski i opieki ze strony bliskiej nam osoby. Dziękujesz we wstępie swojemu mężowi…

Od samego początku, od pierwszych godzin po wypadku, nie mogłam wokół siebie nic zrobić. Byłam uzależniona od innych, od osób trzecich. Nie lubiłam gdy w klinice pielęgniarki mnie myły, wolałam żeby to mąż robił. To wtedy pierwszy raz poczułam te jego silne dłonie, tą determinację i walkę o mnie żeby mnie nie bolało, żebym miała izolatkę, na czas podaną morfinę. Dbał o najmniejsze szczegóły, kiedy ja nie mogłam o to zadbać. Ja nawet wtedy uzależniłam się od niego, ale wtedy nie byłam świadoma tego. Podejmował za mnie wszystkie decyzje, nawet te pod względem leczenia i kolejnych zabiegów operacyjnych.

Kiedy zaczęłam się podnosić, chciałam trochę przestrzeni, trochę oddechu, wolności. Pomału chciałam odzyskać mój świat, ale nie wiedziałam jaki świat zastanę.

Dzisiaj jak jestem tą silną kobietą, to coraz mniej potrzebuję tych silnych dłoni. Wiem, że mogę sama o siebie zadbać i pokonać inne przeciwności losu. Może to jest teraz taki etap w moim życiu, że ja potrzebuję tej niezależności. Może chcę sobie coś udowodnić. Nie wiem? Wiem, że potrzebuję przestrzeni, ale też jak wracam do domu to wtulić się w ramiona mężczyzny, poczuć jego zapach skóry i zasnąć. Na tą chwilę potrzebuje tylko, żeby mnie kochał i czekał na mnie.

Sytuacja, jaką dotknął cię los, wystawiła Wasz związek na próbę. Czy miłość aby mogła przetrwać, powinna być dojrzała?

A co to jest miłość dojrzała i czy ona istnieje? Przecież miłość towarzyszy nam przez całe życie, tylko etapy tej miłości są inne. Na początku jest miłość do rodziców, rodzeństwa, najbliższych, nastoletnia miłość itd.. Nie wiem co to i czy miłość powinna być dojrzała. Przecież w życiu możemy kilka razy się zakochać i inaczej ją odczuwać.

A może tobie chodzi o taką dojrzałość, że jak źle to wtedy siebie wspieramy nawzajem. Kiedy w czasie choroby potrzebujesz tej drugiej połówki, aby tobą się zajęła, aby otoczyła troską. Tylko wiesz, ja do dzisiaj mam z tym problem. Bo nie wiem czy to jest miłość dojrzała, czy to jest troska o drugą osobę z poczucia obowiązku.

Jak przejdzie się taką traumę w życiu, to wszystko postrzegasz inaczej, inaczej postrzegasz gesty drugiego człowieka, inaczej postrzegasz miłość a nawet zadajesz sobie pytania „jak mogę mu się dalej podobać, skoro nie jestem już piękna”.

Jedno co wiem, to miłość nie może istnieć bez zaufania. Miłość i zaufanie powinno iść w parze. Zaufanie jest niezbędnym składnikiem zdrowej relacji. Stwarza poczucie bezpieczeństwa i intymności w związku.

Zaufanie jest jak cienka warstwa lodu, gdy je naruszysz już tak łatwo go nie posklejasz.

Ze mną to jest tak, że jak kocham to ufam. Inaczej się nie da.

Sam dobrze wiesz, jak wygląda moje życie teraz. Częste wyjazdy, mnóstwo zdjęć z różnymi osobami, spanie w hotelach. Profesjonalne sesje fotograficzne, gdzie pokazuję swoje ciało i to gdzie zawsze fotografem jest mężczyzna. I gdyby teraz nie ufalibyśmy sobie a mój partner podejrzewał mnie o cokolwiek, to taki związek nie masz szans na przetrwanie.

Jak dziś opisałabyś Waszą relację?

W oczach swojego męża jestem tą jedyną, najpiękniejszą, najcudowniejszą i najukochańszą.

Cokolwiek w życiu zrobiłabym, to wiem że będzie obok i mnie pozbiera.

To taka miłość, miłość która przyciąga i odpycha, ale nie umiemy żyć bez siebie. Jego zapach ciała, jego dłonie, jego uśmiech, spojrzenie to jest to wszystko co mnie pociąga. Jest moja ostoją w życiu, bo ja z tymi wszystkimi emocjami, wrażliwością, czasem płaczem On jeden wie jak mi pomóc, jak ukoić ten ból.

Ja zawsze się śmieje, że ja jestem jak ta “uciekająca panna młoda”, a On czeka. Uwielbiam dawać mu kwiaty, nie kwiatek, ale bukiet róż i dać całusa. I tak było ostatnio, kiedy wracałam do domu po dwóch dniach, wręcz biegłam do Niego na skrzydłach.

Nie zawsze jest kolorowo, bo w życiu różnie bywa. To ta nasza miłość, te dwa ciała ciągle coś do siebie ciągnie. Nie umiemy żyć bez siebie.

I tak będzie już zawsze.

Jestem jego jedyną prawdziwą miłością, jego kobietą o którą zawsze dba, martwi się jak gdzieś jadę i czy nic mi nie grozi. To jedyny mężczyzna, który zna moje ciało, potrzeby, jedyny który może mnie dotykać, całować i wie jak to robić, żebym nie czuła bólu. Jedyny, który na nowo pokochał te nieidealne ciało, pokryte bliznami, dziurami, wybruzdami.

Tak, kocham Go! Na nowo!

Do kliniki na oddział przychodził ksiądz. Starszy człowiek, na oko 70 – 80 lat. Pierwszy raz zobaczyłam go, jak obudziłam się pierwszego ranka po wypadku. Myślałam, że umarłam i zaczęłam krzyczeć. Pielęgniarka wpadła do pokoju, ksiądz wyszedł. Uspokajała mnie. Żyję, to tylko ksiądz.

VI. Kobieta z bliznami, worldmaster.pl

VI. Kobieta z bliznami

Przychodził codziennie z komunią świętą, z rozmową lub po prostu żeby pomilczeć. Nie chciałam żeby do mnie więcej
przychodził, oglądał, rozmawiał. Miałam wielki żal do Boga, o to co mi się przytrafiło. A on codziennie rano pukał i
wchodził do pokoju. Czasami udawałam, że śpię. Czasami prosiłam, żeby wyszedł a najlepiej, żeby omijał ten pokój. Niestety, marzenie. Ksiądz był nieugięty. Nie pamiętam dokładnie kiedy to było, ale prawdopodobnie jeszcze wtedy leżałam w tej sali 4 osobowej. Zapukał, wszedł, usiadł obok.

Zadałam mu wtedy wiele pytań.

Ja: Dlaczego ksiądz nie odpuszcza.
Ksiądz: Potrzebujesz mnie, a raczej Boga.
Ja: Boga?! A gdzie on był, że pozwolił żeby mi to się stało? Gdzie jest teraz jak cierpię, jak mnie wszystko boli? Jak myślę tylko o śmierci! Gdzie on jest?!
Ksiądz: Bóg każdemu daje taki krzyż, który jest w stanie nieść na swoich barkach.
Ja: Jaki krzyż. Ja nawet nie mogę go podnieść, a co dopiero go nieść.
Ksiądz: Bóg doświadcza swoje owieczki, które są wstanie udźwignąć to wszystko.
Ja: Owieczki? Boże, chyba śnię. Wybaczy ksiądz, ale co takiego zrobiłam w życiu, żeby teraz tak cierpieć. Ja już nie mam siły. Skoro Bóg istnieje, niech mi to zabierze, te całe cierpienie. Nie chcę tego słuchać. Nie chcę, żeby ksiądz mnie odwiedzał.

On się nie poddawał. Przychodził codziennie. Wtedy obraziłam się na Boga. W myślach codziennie kłóciłam się z
Bogiem, że dlaczego pozwala na taki ból. Od tamtej pory moja wiara w Boga legła. I tak pozostało do dzisiaj.

Rozmawiam z Nim, ale nie potrafię iść do kościoła. Skoro Bóg jest wszędzie, to mogę z Nim rozmawiać wszędzie.

Drugi przeszczep się przyjął, ze względu na to nabrałam większej chęci do życia. Za oknem czuć było lato w pełni. Robiłam małe postępy. Wreszcie jadłam, uczyłam się chodzić, mniej krzyczałam i płakałam, ale ciągle prosiłam, że chcę do domu. Synek co róż przywoził nowe klocki lego, także w pokoju miałam niezłą kolekcję, od samochodów po statki Star Wars.

Mniej myślałam o śmierci.

Zaczęłam nawet wychodzić na korytarz i tam sobie chodzić. Wszyscy mi dopingowali. Mąż robił zdjęcia i wysyłał
rodzinie, że chodzę. Kiedy doktor pozwoliła wychodzić na zewnątrz, korzystałam z tego luksu przez cały czas. Synek jak obiecał, tak też zrobił. Przed kliniką graliśmy w piłkę a raczej próbowałam. Radość jego, że może z mamą pograć – bezcenna.

Coraz częściej znikałam z oddziału i wychodziłam na zewnątrz. Mieli ze mną istne utrapienie. Musiałam przestrzegać jednego, unikać słońca.
Szpitalne jedzenie było ohydne. Codziennie mąż dowoził mi z domu. Babcia codziennie wieczorem gotowała to, na co
miałam ochotę. Nawet McDonalda dostałam. Jedliście kiedyś i płakaliście przy hamburgerze i  frytkach? Ja tak. Smakowało, jak pierwszy lizak w życiu.W związku z tym  zaczęłam dbać o siebie na tyle i ile mogłam. Myłam się, uczyłam podnosić prawą rękę żeby się uczesać. Zakładam
piżamę i zapinałam guziki. Wyglądałam coraz lepiej, jeżeli tak można powiedzieć.

W powietrzu było czuć, że niedługo wyjdę do domu. Tylko to mnie trzymało przy życiu, że jak będę się rehabilitować to szybko wyjdę.

W klinice poznałam, co to cisza. Nauczyłam się jej. W pierwszych dniach jak nie mogłam otworzyć oczu, uszy były
moim obserwatorem. Poznałam nowy narząd naszego ciała. Do tej pory nie odczuwałam aż tak, jak nasze zmysły
reagują na świat zewnętrzny poprzez słuchanie. Po kilku dniach potrafiłam rozpoznać kroki lekarzy, pielęgniarek,
określić odległość. Tak się przyzwyczaiłam do ciszy, że najmniejszy szelest potrafił wyprowadzić mnie z równowagi.
Pamiętam, jak pielęgniarki przekazały mężowi żeby przywiózł radio, albo mały telewizor. Przecież nie mogę tak tylko leżeć i nie mieć styczności ze światem zewnętrznym. Przywiózł telewizor, żebym chociaż wieczorem jak zostaję sama oglądała i słuchała. Nie chciałam tego. Kolejny klamot, który zagraci pokój. Na początku z niego nie korzystałam, ale później czasem włączałam i słuchałam. To i tak nie poprawiało mojego stanu.

Zapadałam się jeszcze bardziej w swojej czarnej otchłani.

Mąż wiedział, że uwielbiam Kasię Kowalską i mogę jej słuchać bez końca. Zaproponował, że przywiezie mi płyty. Nie
chciałam. On się poddawał. Nigdy nie słuchał tego, co mówię. Przywiózł, przez jakiś czas leżały na półce, ale któregoś dnia się przełamałam i zaczęłam słuchać. W jej słowach jakbym widziała siebie, całe swoje życie. Wtedy zamarzyłam, żeby kiedyś się z Kasią spotkać.

Wychodzę do domu.

D-O-M

Jestem cała zdenerwowana, bo męża jeszcze nie ma. W związku z tym dzwonię do niego gdzie jest. Nawet nie zdaje sobie sprawy, ile
przez te trzy miesiące udało się uzbierać w pokoju szpitalnym. Miałam tyle rzeczy, że nie mogliśmy się spakować do samochodu. Od osobistych rzeczy, po zabawki, książki, telewizor. Czułam się, jakbym wyprowadzała się z domu. Moje miejsce na ziemi, z którym tak bardzo się zżyłam. Ja jeszcze byłam osłabiona, obolała i nie mogłam im pomóc. Mój mały synek wszystko pakował, zanosił, uśmiechał się.
Ja razem z nim.

To był ciężki okres dla naszego związku. Przetrwaliśmy, byliśmy dalej razem. Mój mężczyzna podołał, dał radę. Mogę powiedzieć, sprawdził się. Nie odszedł, wziął na klatę to wszystko. Moje łzy,
krzyki, tupanie nogą, grożenie śmiercią. 

Czy jakiś inny mężczyzna podołałby?

Nie wiem. Czasami słyszałam, że mężczyźni odchodzą, że nie dają rady. Mój podołał. Został. Trzymał za rękę i się nie wstydził, jak wygląda moje ciało. Bardzo się bałam tego, jak to będzie jak
wrócę do domu, czy się odnajdę, czy mam jeszcze znajomych. Jak będzie wyglądać moje życie.

Moje nowe życie.

I to koniec moich zwierzeń, tego krótkiego trudnego okresu.

Dzisiaj żyję, prowadzę Fundacja Poparzeni i pomagam innym, przejść tą trudną drogę. Mam gorszę i lepsze dni. Pokochałam swoje nowe ciało. Nie ukrywam się. Jestem rozpoznawalna. Mam wspaniałych przyjaciół. Mam moją najbliższą rodzinę. Jestem Kochana.

Dziękuję Wam wszystkim za ciepłe słowa, przesyłane przez FB i IG.

Czy będę tu się jeszcze pojawiać? Będę.

Będę pisać o moich rozterkach, akceptacji siebie, kobiecości, jak pomóc innym, gdy znajdą się w tak trudnej sytuacji. Przekaże Wam także, historię innych osób podobnie oparzonych, które na co dzień się ukrywają i jak odrzuca je społeczeństwo. Tyle się mówi o tolerancji, o akceptacji, o niepełnosprawności, ale w codziennym życiu wygląda to inaczej.

Życie ma się jedno. W moim wypadku, dostałam szansę na drugie życie i nie zamierzam GO zmarnować.

Moje motto: “czerpać z życia tyle, ile się da”

_________________

Zobacz również:

I. Kobieta z bliznami

II. Kobieta z bliznami

III. Kobieta z bliznami

IV. Kobieta z bliznami

V. Kobieta z bliznami

 

 

#kolejne artykuły