Przychodzi Alina na siłkę. Niska Alina, która wcale nie jest gruba, ale kształty ma okrągłe. Może trochę brzucha widać, ale dwójka dzieci swoje robi. Alina bywa tu pięć dni w tygodniu, od poniedziałku do piątku. 20 minut na orbitreku, 15 minut na rowerze. Ćwiczenia. Pot z czoła. Ale też okazja na plotki i spotkania w gronie koleżanek.
Wokół przewijają się mięśniaki, bicepsy napięte jak struna. Nie brakuje też młodych dziewczyn w różowych bluzeczkach na ramiączkach. Nie ronią nawet kropli potu, choć pracują ciężko nad rzeźbą. W żadnym przypadku nie nad masą – masa to wróg.
– Ja to wiesz, nie jem wcale dużo – żali się Alina. – Ale ta moja słabość do słodyczy. Zguba!
– Ale co ci się w sobie nie podoba? – pytam.
– No jak to, talii nie mam! Ale daję sobie rok. Będę przychodziła codziennie i musi się w końcu udać.
I tak od kilku miesięcy. Ćwiczenia rano. Słodycze później. Efektu nie widać. W drugą stronę też nie idzie – Alina nie tyje, jest cały czas taka sama.
A dzisiaj mamy wtorek. Alina wparowuje na siłkę z koleżanką. Na sali pełnej bieżni i rowerków impreza trwa w najlepsze. Pani Basia plotkuje z Asią. Dyskusja o oleju rzepakowym i jego niezwykłych właściwościach jest wyjątkowo pochłaniająca.
– Czeeeść Aliiina – odzywają się wszystkie panie.
– A cześć! – odpowiada i zaraz dodaje – ja dzisiaj tylko na rower. Nie mogę więcej. Mam nową dietę.
– A jakaż to dieta? – grzmi chór fitness-women.
– Radykalna. Cztery posiłki. Żadnego pieczywa. Żadnych przypraw. To jedzenie jest tak niedobre, że aż się go nie chce jeść.
Na sali rozlega się wrzawa. Jedna nadaje przez drugą.
– No proooszę cię!
– Zagłodzisz się!
– Zachorujesz!
– Była tu taka jedna. Ula. Pamiętacie ją? Już nie chodzi, tak się wyłożyła. Śmierć.
– A na ile ta dieta? – pyta ktoś.
– No aż schudnę – Alina jest absolutnie niezrażona.
– A jak długo trwa?
– Dzisiaj pierwszy dzień – odpowiada z dumą, ale zagłusza ją chóralne: „Aaaa”.
– Ciekawe, ile tak pociągniesz.
– Co ty, tydzień i odpadniesz.
– To nie ma sensu.
– Będziesz gotować dla rodziny, a dla siebie inaczej? Wyłożysz się, nie ma opcji!
Siedzę cicho. Mam swoje zdanie. Jak dla mnie – Alina ma marne szanse.
Ale cóż poradzić, kiedy ma się marzenie, a ciało jest oporne, by współpracować. Cóż poradzić, kiedy czekolada woła z szafki. W domu trzech facetów, co wrzucają w siebie przyczepy jedzenia, a z postury wyglądają na patyczaki. Tylko biedna Alina – co zje, zaraz idzie w boczki.
Dieta `żryj połowę` to przy tym pikuś. Tu jest dieta: `żryj połowę, bez smaku i patrz, jak inni jedzą to, czego ty nie możesz`. Super.
Jak mam się na kogoś wkurzyć to nie na Alinę, tylko na dietetyka-idiotę. Serio, nie można rozpisać innego pomysłu? Nie można zachęcić, wesprzeć, pobudzić kreatywność szarych komórek? Nie, lepiej zabić nadzieję, każąc jeść rybę z piekarnika, mdłą, bo nie oprószoną ani solą, ani ziołami (przez pierwsze trzy tygodnie Alina ma nie jeść nic, co pobudza trawienie).
Alina ma gotować oddzielnie dla siebie. Jeść jak w zegarku.
– Nie mam już odwrotu. Kupiłam specjalne produkty.
Oo. A więc musiała od razu zrewolucjonizować jadłospis. Żegnaj stare życie, witaj nowe.
Alina zaśnie dzisiaj głodna, zła, ale też pełna nadziei. Głodowe Igrzyska trwają, a walka na tej arenie jest wyjątkowo nierówna. Mimo wszystko, trzymam kciuki. Rozumiem pragnienie. Rozumiem rozpacz i beznadzieję. Ale na olśnienie przyjdzie inny moment.