Warto było czekać. Nie na czytanie – to rzecz oczywista, ale na recenzowanie tej niepozornej książeczki z okładką raczej mało urodziwą. A przecież tym się dzisiaj sprzedaje książki – szatami graficznymi z lakierowaniem i wytłoczeniami. Jednak „Ostatnia arystokratka” broni się czymś innym, a jej sława zatoczyła wielki krąg. Przed wami hit, który nie wypłynął na fali promocji wykupionej w Empiku, ale zbudowany sercem czytelników. Zobaczcie i przeczytajcie!
Fenomen Evžena Bočeka
Dlaczego warto było czekać? Bo przeczytałam część pierwszą, a teraz kończę kontynuację „Arystokratka w ukropie”. Gdybym po lekturze pierwszej książki od razu wyraziła opinię, musiałabym sporo zmienić. Bo najpewniej przeczytalibyście coś takiego:
Cudownie zabawna i lekka. Evžen Boček, czeskie wcielenie Mrożka, onieśmiela talentem. Groteska, przy której można pęknąć ze śmiechu i to dosłownie. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się zaśmiewać przy lekturze tak często, tak głośno i tak szczerze. A ponieważ czytałam całość na głos, biedny M. musiał nie raz czekać z marsową miną, aż zakończę salwę gardłowego rechotu, by w końcu przeczytać mu to, co ja przed chwilą dojrzałam w kolejnym akapicie.
Po przeczytaniu dwóch części, w mojej głowie zarysowały się jednak inne odczucia.
Śmiech przez łzy
Sprawa wygląda tak: amerykańska rodzina otrzymuje w spadku zamek w Czechach. Z nadzieją na wspaniałe życie na włościach, ojciec, matka, córka i kot przyjeżdżają na stałe do posiadłości, nie wiedząc zupełnie, że życie arystokraty, utrzymującego się z turystyki, to orka na ugorze.
Być może wszystko układałoby się poprawnie, gdyby nie fakt, że ojciec to urodzony Stomil, matka – wykapana Eleonora, a córka – cały Artur! Mrożek sam by tego lepiej nie napisał. I tak pan domu to patologiczny sknera, który z tygodnia na tydzień popada w coraz większą obsesję skąpstwa i marzenia o fortunie. Jego żona pogrąża się w psychozie i własnej głupocie, marząc jedynie, aby stać się taka, jak księżna Diana.
Córka, narratorka obydwu utworów, normalna w świecie nienormalnych, czyli równie nienormalna jak oni, żyje w zamku. Tak wybrała, bo tam pojechali jej bliscy. Jedynymi towarzyszami dziewczyny, oprócz rodziny, są członkowie służby oraz szalone psy.
Jak u Mrożka
Dopiero w drugiej części, która jest ścisłą kontynuacją jedynki, zrozumiałam, jak wielką tragedię przeżywa Maria. Młoda, zamknięta w zamczysku na odludziu (rodzina rzadko wyjeżdża poza obręb posiadłości), bez rówieśników. Otoczona ludźmi, którzy być może ją kochają, ale są zbyt pochłonięci swoim szaleństwem, żeby zwracać na nią uwagę. Zamiast uciech życia młodzieńczego, bohaterka jest zmuszona pracować jako przewodnik i spełniać wszelkie polecenia ojca, który nie zna granic w swoich fanaberiach.
Straszne. Tak straszne, że aż śmieszne. Autor mocno przerysował swoje postaci, ale uzyskał przez to doskonały efekt. To jedna wielka parodia, zwariowana i odrealniona, ale czy aż tak bardzo?
Autor śmieje się w pas z przywar, wad, słabości, głupoty. Jego przejaskrawienie jest jak makeup sceniczny – pozwala dojrzeć rysy nawet w oślepiającym świetle fleszy.
Doskonała literatura, która dojrzewa w miarę czytania. Wymarzony scenariusz na sztukę teatralną. Wspaniałe kreacje postaci. Musicie sami się przekonać, czy pękniecie ze śmiechu. Warto!