Branża sezon 1. – O młodzieży w branży finansowej | worldmaster.pl
#

Powiem szczerze, finanse i ekonomia nigdy specjalnie mnie nie interesowały. Zawsze uważałem te zagadnienia za skomplikowane i nie warte mojego czasu. Gdy jednak dowiedziałem się, że HBO tworzy serial, którego akcja toczy się w samym środku świata finansjery, w międzynarodowym banku. Pomyślałem, że to dobra okazja by zmienić moje nastawienie co do wyżej wspomnianych tematów i być może, znaleźć w nich coś naprawdę interesującego. Zadanie miał ułatwić fakt, że produkcja opowiada o młodych i nieopierzonych osobach, stawiających pierwsze kroki w swojej karierze. Niestety, nic nie pomogło.

„Branża” to osiem, trwających około godziny, odcinków. Skupiają się na grupce stażystów, walczących o zatrudnienie w firmie Pierpoint & Co, której siedziba znajduje się w Londynie i tam też toczy się większość akcji serialu. Jej bohaterowie, to młodzi ludzie różnej rasy, różnego pochodzenia, z różnym doświadczeniem i umiejętnościami. Jak poradzą sobie w wielkiej korporacji, która najsłabszych zjada na śniadanie? Między innymi na to pytanie stara się odpowiedzieć serial.

Serial pokazuje nam z jakim stresem zmagają się osoby rozpoczynające swoją karierę zawodową oraz jakie zagrożenia niesie on ze sobą. Niektórzy w nowym miejscu pracy czują się jak ryba w wodzie. Inni wytężoną harówkę przypłacają zdrowiem, a nawet życiem. Z tym stresem jakoś trzeba sobie radzić i to też zostało nam zaprezentowane. Z jednej strony mamy zatem stres, sukcesy i porażki w pracy. Problemy w relacjach z innymi pracownikami, a z drugiej seks, narkotyki, alkohol oraz imprezy. I tak do znudzenia w każdym odcinku, co w pewnym momencie zaczęło mnie irytować. Można było odnieść wrażenie, że w wolnym czasie młodzież nie robi nic innego.

O młodzieży w branży finansowej

Jeśli chodzi o bohaterów serialu, to choć nie należą oni do najciekawszych. Niemal każdy z nich został wyposażony w pewną historię i cechy wyróżniające na tle pozostałych. Harper jest nad wyraz ambitna i utalentowana choć skrywa bardzo ważną i wstydliwą dla niej tajemnicę. Biorąc pod uwagę jej wykształcenie, w ogóle nie powinna się znaleźć w firmie choć odnosi największe sukcesy spośród stażystów. Yasmin wydaje się być nie na swoim miejscu. W jej przypadku zastanawiamy się co ona tam właściwie robi, bo sprawia wrażenie sekretarki bez ambicji.

Bardziej interesujemy się jej chaotycznym życiem prywatnym. Jest też Gus, który czuje się niedoceniany, choć posiada najlepsze resume wśród bohaterów i odznacza się ogromną inteligencją. Mamy jeszcze Roberta, który zajmuje się głównie zabawianiem klientów oraz swoich kolegów, a imprezować potrafi. W zasadzie jest to jego główny atut bo poza tym nie zaprezentował w serialu zbyt wiele.

„Branża” to serial wybitnie skierowany do ludzi młodych, do osób o podobnych doświadczeniach czy problemach co bohaterowie. Przedstawione w nim wydarzenia nie wciągnęły mnie, choć do trzydziestki zostało mi jeszcze trochę czasu i za osobę „starszą” nie mam prawa się uważać. Produkcja zawiodła mnie, bo tak naprawdę nic się z niej nie dowiedziałem. To, że kłamstwa i układy rządzą wielkimi korporacjami wiedziałem już od dawna i to bez konieczności oglądania filmów/seriali. O tym jak funkcjonuje świat finansów nie nauczyłem się w ogóle, bo w zasadzie dla twórców okazało się to być nieistotne, a przynajmniej mało istotne.

Generalnie, zawsze mam wysokie oczekiwania wobec filmów i seriali wyprodukowanych przez HBO. Amerykańska stacja przyzwyczaiła mnie do ich bardzo wysokiego poziomu. W przypadku „Branży” powinniście jednak z góry obniżyć oczekiwania. Podejrzewam, że dla części osób ten serial będzie swego rodzaju „guilty pleasure”, którego oglądanie będzie sprawiało przyjemność pomimo przytłaczającej fabułę ilości „sex, drugs & rock’n’roll”. Nie jest to jednak tytuł, na który warto tracić czas i z którego będziecie w stanie wyciągnąć jakąś mądrą życiową lekcję. Zawiodłem się.

Pendleton Ward, to twórca animowanego hitu Cartoon Network „Pora na przygodę”. Gdy dowiedziałem się, że pracuje nad kolejnym serialem, tym razem dla Netflixa, byłem podekscytowany i zaciekawiony. Tym bardziej, że miała być to produkcja skierowana do dorosłych. Teraz, gdy jesteśmy już po premierze tego tytułu. Można śmiało powiedzieć, że jest to coś, czego do tej pory jeszcze na małym ekranie nie widziano.

The Midnight Gospel

Choć „Midnight Gospel”, to póki co tylko osiem odcinków (trwających od 20 do 35 minut), na ekranie cały czas coś się dzieje. Historia jest w ciągłym ruchu, pełna nieokiełznanej energii i niełatwych tematów.

Sama nazwa serialu, to również nazwa kosmicznego podcastu prowadzonego przez głównego bohatera, Clancy’ego. Przy użyciu symulatora wszechświatów przenosi się on do różnych rzeczywistości, w których spotyka kolorowe, zakręcone i oryginalne postacie. Następnie przeprowadza z nimi wywiady.

Rozmowy bohatera toczą się na przeróżne tematy. Od samotności, przez religię, przyjaźń, aż po śmierć, miłość, czy słuszność korzystania z narkotyków. Twórcy puszczają przy tym wodze swojej fantazji, a wyżej wspomniane dyskusje dzieją się, np. w trakcie apokalipsy zombie, walki z wiedźmą, czy wielokrotnego, zapętlonego przyglądania się śmierci pewnego więźnia.

„Pora na przygodę”

Jak zatem widzicie, „Midnight Gospel” oferuje przygody na zupełnie innym poziomie wtajemniczenia niż „Pora na przygodę”. Wśród podobieństw do tej produkcji można wymienić dwa elementy.

Pierwszym jest sama animacja, która jest piękna, wciąga głębią kolorów, swoją dynamiką, dziwnością i oryginalnością. Ta ostatnia przejawia się chociażby w różnych formach jakie przyjmuje Clancy przenosząc się do poszczególnych wszechświatów za pomocą swojego symulatora.

Drugim elementem stanowiącym podobieństwo do animacji „Adventure Time” jest z kolei nieprzewidywalność i nieustanna akcja, która wynika z niedającej się w pełni okiełznać energii serialu. W tle rozgrywają się bowiem szalone wydarzenia. Jak choćby walkę klaunów z rebeliantami czy niekończącą się ucieczkę z więzienia z wieloma scenariuszami.

To właśnie nieoczekiwane przeze mnie połączenie głębokich, filozoficznych przemyśleń i zwariowanych planet, postaci i zdarzeń najbardziej przekonały mnie do animacji. To jednak nie wszystko.

Mam wrażenie, że każdy widz, nieważne czy młody czy stary, mężczyzna czy kobieta, gej czy hetero, osoba po wielu przejściach czy bez żadnych problemów. Każdy oglądając „Midnight Gospel” dowie się czegoś o samym sobie. Serial jest bowiem swego rodzaju lustrem, które pokazuje nasze problemy i stara się rozwiązać je zwykłą rozmową.

„Midnight Gospel”, to jedyna w swoim rodzaju okazja by spojrzeć prawdzie w oczy w najbardziej nietypowy sposób. Ta kosmiczne podróż po filozofii całego wszechświata pokazuje siłę słowa i potrafi jednocześnie zaprosić widza do dyskusji na poważne tematy oraz go zrelaksować.

Ja nigdy wcześniej nie przeżyłem niczego podobnego jak w trakcie seansu tej animacji, więc z ręką na sercu polecam wam tę terapeutyczną przygodę z Clancym w roli głównej.

Ocena: 8/10

Gdy pod koniec 2018 r. okazało się, że powstaje nowe anime z serii „Ghost in The Shell” byłem niezmiernie zadowolony. Fanem franczyzy pozostaję od dłuższego czasu, a uwiodła mnie ona połączeniem akcji, filozofii i mrocznego klimatu.

Przed premierą nowego serialu musiały zatem pojawić się obawy co do tego, czy te elementy w odpowiedniej proporcji tam się znajdą. Mając na względzie przykłady innych produkcji Netflixa, które wywołały wśród widzów (w tym mnie) mieszane odczucia, by wspomnieć choćby „Saint Seiya”, czy „Death Note”. Niestety, część z tych obaw okazała się być słuszna.

Ghost In The Shell: SAC_2045

Nowa seria nosi tytuł „Ghost In The Shell: SAC_2045” i jak nietrudno się domyślić. Jej akcja dzieje się właśnie w 2045 r. Anime zostało osadzone w tym samym uniwersum co w „Stand Alone Complex” i mówiąc krótko. Opowiada o tym jak dochodzi do ponownego powołania do życia Sekcji 9. Japońskiego biura bezpieczeństwa publicznego, która zajmuje się walką z cyber-terroryzmem.

Jak zatem możecie zauważyć, seria skierowana jest przede wszystkim do fanów. Do osób, które miały okazję zapoznać się z franczyzą i mają pojęcie kim jest major Kusanagi, Batou i pamiętają jak urocze są obdarzone sztuczną inteligencją roboty, tzw. Tachikoma.

Ciężko byłoby odnaleźć się w tej historii komuś, kto przynajmniej nie „liznął” Ghost in The Shell. O czym najlepiej niech świadczy fakt, że nie wiele mówi się widzowi o bohaterach. Ci dodatkowo wydają się w ogóle nie rozwijać i rzadko pokazują swoją osobowość. Może z dwoma czy trzema wyjątkami.

Przejdźmy jednak do samej historii, gdyż nie jest ona wcale taka łatwa

Zacznijmy od tego, że bardzo istotna jest tutaj sytuacja społeczna, ekonomiczna i polityczna przedstawionego świata. Ma miejsce globalny kryzys finansowy, który doprowadza do tzw. zrównoważonej wojny, mającej utrzymać przy życiu gospodarkę.

Szczegółowo opis tego stanu znajdziecie w pierwszym epizodzie, a ja poprzestanę na tym krótkim wstępie by nie wprowadzać zbyt wiele chaosu.

Spytacie pewnie „jak w tym wszystkim odnajdują się główni bohaterowie?”

No cóż, drużyna byłych członków Sekcji 9. Funkcjonująca pod nazwą „GHOST” podróżuje po całym świecie, zarabiając jako najemnicy walczący z różnego rodzaju zagrożeniami. Jednocześnie, ich były szef Aramaki otrzymuje misję reaktywowania sekcji i stara się odnaleźć major Motoko oraz jej grupę.

Sama fabuła tych dwunastu odcinków, które zostały udostępnione na platformie Netflix można podzielić na dwa etapy. Pierwszy to misja jaką wykonuje grupa „GHOST” oraz jej bezpośrednie konsekwencje z jednej strony oraz reaktywacja sekcji 9 z drugiej.

Drugi etap, to już z kolei działalność reaktywowanej jednostki, która skupia się na wytropieniu i powstrzymaniu niezwykle niebezpiecznych, obdarzonych nadzwyczajnymi zdolnościami „postludzi”.

Chyba zgodzicie się ze mną, że to wszystko brzmi dosyć skomplikowanie, nawet dla osób wtajemniczonych. Pierwszy etap, o którym wspomniałem powyżej, zdecydowanie mniej przypadł mi do gustu.

To wszystko głównie ze względu na fakt, że do tej pory byłem przyzwyczajony do wielu misji. Wykonywanych przez sekcję oraz jednego wątku przewodniego całej serii. Druga część była dla mnie spójniejsza, a przedstawione historie ciekawsze i nieprzeciągane w czasie.

Fabuła ma zatem swoje plusy i minusy

Tym co najbardziej przeszkadza mi w „Ghost In The Shell: SAC_2045” jest animacja. Odniosłem wrażenie, że zupełnie odarła ona anime z charakterystycznego klimatu. Bohaterowie ledwo otwierają usta gdy już mówią, a na ich twarzach rzadko widać jakiekolwiek emocje.

Brakuje mi tej mrocznej, ciężkiej atmosfery, którą z nam z poprzednich animacji. Dodatkowo, w utrzymaniu klimatu niespecjalnie pomaga muzyka, która w ogóle nie zapadła mi w pamięć.

Zdecydowanie najlepszym fragmentem tego sezonu anime jest historia zawarta w trzech ostatnich odcinkach, opowiadająca o śledztwie w sprawie postludzkiego hakera.

Najbardziej oddaje ona atmosferę jaką kojarzę ze „Stand Alone Complex”. Trzymając w napięciu i zaskakując widza, w oryginalny sposób odkrywając kolejne elementy układanki i zostawiając nas na kilka następnych miesięcy z wielkim „cliffhangerem”.

To właśnie końcówka dała mi nadzieję na to, że twórcy dadzą jeszcze radę zaserwować fanom to, czego oczekiwali. Anime polecam wyłącznie osobom, które mają „Ghost in the shell” w jednym palcu, a niezaznajomionych z tematem odsyłam do poprzednich części serii.

Ocena: 6/10

Recenzja filmu aktorskiego „Ghost in the shell”

Recenzja filmu anime „Ghost in the shell”

TENET jest o paradoksach i sam jest paradoksem

Film prezentuje to, co najlepsze i najgorsze w stylu Christophera Nolana. TENET  fabularnie jest jednocześnie błyskotliwy i idiotyczny.

💡 polajkuj fanpage Bez/Schematu

📧 chcesz ze mną współpracować? bfm@bez-schematu.pl

🔔 subskrybuj i kliknij dzwoneczek, aby niczego nie przegapić

🙏 udostępnij materiał w soszalach

💸 wspieraj moją twórczość na Patronite

Grywalizacja w filmach, to nieczęsty temat, ale z drugiej strony nie jest tak rzadki, jak moglibyśmy się spodziewać. Zapraszam do zobaczenia mojej listy najlepszych filmów opierających się w swoich założeniach o grywalizację – wykorzystanie elementów gier w kontekstach pozagrowych.

Mam też pytanie do Was. Może znacie jeszcze jakieś filmy wykorzystujące elementy gier? I nie mówię tu o filmowych adaptacjach gier, nie, nie. Chodzi mi o to, gdy film opiera się w jakiś sposób na grach. Opowiada o nich lub dużo czerpie ze świata gier. Jestem strasznie ciekaw Waszych sugestii, komentujcie pod filmem na YT 😍

#kolejne artykuły