Ostatni wpis, a w zasadzie odpowiedź na pytanie o grywalizację w kościołach okazała się całkiem interesującym tematem. Powiedziałem tam, że moim zdaniem, instytucje takie jak kościoły nie powinny używać elementów grywalizacji, ponieważ traktują o zbyt poważnych sprawach, by odciągać uwagę swoich wiernych ku takim rzeczom jak zabawa – nieodłączny element grywalizacji. Niemniej, uważam że są pewne wyjątkowe sytuacje, gdy grywalizacja w kościele mogłaby być stosowana. Jakie to sytuacje?
1
Przede wszystkim takie, które nie dotykają Kościoła jako takiego, w ogólnym znaczeniu, ale dotyczą jego konkretnych, często przyziemnych elementów. Pierwszym, który przychodzi mi na myśl są lekcje katechezy, czy szkółki niedzielne w kościołach protestanckich. Dzieci mogą jeszcze nie rozumieć powagi tematów, z którymi przychodzi im się zmierzyć, więc wykorzystywanie gier jest moim zdaniem bardzo na miejscu. Celem takiej gamifikacji, byłoby stworzenie właśnie pozytywnych emocji związanych z samym uczestnictwem w szkółce, czy na lekcji religii. Zakładając, że rodzice dobrowolnie i świadomie zgadzają się na wpajanie swojemu dziecku pewnych ideologii w sposób zabawowy, raczej nie powinno być nic złego w tym, że staramy się przedstawić chrześcijańskie wartości i model życia w sposób przyjemny, za pomocą gier.
2
Inną przestrzenią, gdzie można byłoby użyć elementów gier jest zarządzanie pomagierami, którzy obsługują mszę, konkretnie – ministrantami. Niestety, nie mam już zdjęcia, które zrobiłem jakiś czas temu, ale na ślubie mojego kolegi, gdy byłem świadkiem, zauważyłem na zakrystii kartkę, która była dla mnie tak interesująca, że musiałem zrobić fotkę (niestety, jak wspomniałem, zepsuty telefon skasował ją potem 🙁 ). Kartka zawierała instrukcję dla ministrantów dotyczącą tego ile punktów mogą zdobyć za poszczególne zadania. Czyszczenie naczyń? 10 puntków. Zamiatanie kurzu? 20 punktów. Robienie czegoś więcej? 30 punktów, itd. Moim zdaniem, takie motywatory w kontekście uczenia dzieci pracy i determinacji w powtarzalnych, często niefajnych czynnościach to coś pozytywnego. W ogóle, sądzę że takie podejście do ministranctwa (jako szkoły uczącej pokory i pracy) do dobre podejście. Tak samo zresztą jak w przypadku szkół sztuk walki, czy muzycznych – oprócz nauki umiejętności liczy się wypracowanie odpowiednich postaw.
3
Wreszcie, jest jeszcze świat cyfrowy, który powoli, ale jednak, wkrada się do życia wiernych i Kościołów. Na moim filmie wspominałem o apkach wykorzystywanych w społecznościach protestanckich, które mierzą Twój czas spędzony na modlitwie, a także jakość Twojej modlitwy. Zgodnie z założeniami, można wpisać treść swojej modlitwy w apkę, a społeczność głosuje na to, czy im się to podoba, czy nie. Lepsza modlitwa = więcej lajków. I teraz uwaga – osobiście, gdybym został poproszony o zrobienie takiej apki, to bym się tego nie podjął! Myślę, że takie uzewnętrznianie się z osobistą modlitwą, czymś bardzo intymnym, na forum pod głosowanie, umniejsza sferę sakrum. Co byłoby lepsze, to moim zdaniem np. kwantyfikacja, czyli mierzenie, np. czasu spędzonego na czytaniu Biblii. I uwaga – taka apka rzeczywiście istnieje! I oprócz tej funkcji posiada szereg innych – równie przydatnych. Aplikację można pobrać stąd: https://www.bible.com/app
A co Wy myślicie? Czy grywalizacja w Kościołach to dobra rzeczy? Czy definitywnie zła? A może są jednak wyjątki? Zgadzacie się ze mną? Czy niekoniecznie? Dajcie znać w komentarzu!