Trening siłowy czy trening aerobowy? | worldmaster.pl
#

Wielokrotnie przez brak czasu błędnie twierdzimy, że jesteśmy na straconej pozycji w walce o lepszą sylwetkę. Nic bardziej mylnego! Tak naprawdę najważniejszą kwestią pozostaje… Wybór! Co wybierzesz? Trening siłowy czy trening aerobowy? Bieganie czy siłownia? Wszystko zależy od Twojego celu! Pamiętaj o tym!

W świecie idealnym mielibyśmy czas na wszystko. Na pracę, rodzinę, przyjaciół, a także trening. Doba nie ograniczałaby nas swoimi  restrykcyjnymi dwudziestoma czterema godzinami, a My przestalibyśmy martwić się, czy zdołamy wykonać wszystkie założone zadania. Niestety życie nie jest takie proste i na każdym kroku, limituje nas w nim czas. Aby zrealizować swoje plany, wielokrotnie musimy określać, co jest naszym priorytetem i wykonywać tę rzecz w pierwszej kolejności.

Czas na trening, czy czas na życie?

Rzadko zdarza się, abyśmy My – amatorzy sportów sylwetkowych i pasjonaci zdrowego stylu życia, świadomie stawiali na pierwszym miejscu listy naszych priorytetów, trening. Wyłączając z tego zestawienie ludzi o zaburzonym postrzeganiu swojej sylwetki i niezdrowych relacji z procesem jej kształtowania, rzadkością jest, abyśmy planowanie dnia, rozpoczynali od ustalania pór treningu. Nie twierdzę, że takie działanie jest błędne. Przecież każdy z nas może kierować się w życiu odmiennymi priorytetami. Chce jednak zwrócić uwagę, że nasza codzienność przewiduje zazwyczaj całą masę innych rzeczy do wykonania. Spraw, które są istotniejsze niż kolejna aktywność.

bieganie

Bardzo często jesteśmy w swoich sylwetkowych działaniach ograniczani przez czas i inne zajęcia. Może okazać się, że nie wystarczy nam go na wykonanie treningu siłowego oraz treningu aerobowego (wytrzymałościowego o umiarkowanej intensywności, nastawionego głównie na spalanie kalorii) w postaci biegania. Posługując się tokiem myślenia perfekcjonistów i osób posiadających niewłaściwe relacje do zdrowego stylu życia, mogę rzec, że Twój plan sylwetkowy właśnie legł w gruzach z powodu opuszczenia jednej treningowej sesji.

W rzeczywistości nic takiego nie ma miejsca. Jeden opuszczony trening nie spowoduje magicznych przyrostów tkanki tłuszczowej lub obniżenia wydolności organizmu. Jeśli bardzo zależy nam na osiągnięciu swojego sylwetkowego celu, to polecam w przypadku ograniczonego czasu, mocne zrewidowanie swoich poglądów. Konkretne określenie swojego celu i maksymalne dostosowanie do tego swoich jednostek treningowych powinno rozwiązać nasze problemy.

Najczęściej spotykanymi, różniącymi się od siebie celami dotyczącymi wyglądu ciała są: albo zwyczajne schudnięcie, albo wymodelowanie sylwetki (zazwyczaj w przypadku Pań) lub jej „zbudowanie” (częściej w przypadku Panów). To ważne, aby jasno przed samym sobą wyznaczyć swój cel i się go trzymać. Pozwoli nam to uniknąć frustracji wynikającej z braku czasu na wykonywanie określonych ćwiczeń, które w rzeczywistości nie mają większego przełożenia na nasz sukces końcowy.

Odnosząc się do dwóch grup przedstawiających inne cele, jakie najczęściej spotykamy na swojej sylwetkowej drodze, można do nich przyporządkować dwa odmienne, dominujące treningi.

Trening aerobowy.

trening aerobowy

W przypadku osób pragnących zgubić zbędne kilogramy, wyszczuplić swoją sylwetkę i poczuć się lepiej, treningiem dzięki któremu odniosą największe benefity, będzie trening aerobowy. Najpopularniejszą jego formą jest bieganie. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, aby była to jazda na rowerze. Także energiczny szybki spacer, będzie świetną opcją. Szczególnie w przypadku osób, których poziom wytrenowania uniemożliwia ciągły bieg. Nie uważam, aby trening siłowy był w tym przypadku zbędny! Jednak postawiony sobie cel jednoznacznie faworyzuje trening nastawiony głównie na spalanie kalorii, co wspomoże utratę tkanki tłuszczowej i dietetyczne działania w kuchni.

Zwróćmy uwagę, że bieganie wykonywane przez godzinę w średnim tempie, spala około 700-800 kalorii. W zależności od wagi ciała danej osoby. Podczas gdy ten sam czas spędzony na siłowni, oznacza mniejszą wartość spalonych kalorii, średnio o połowę! W wymiarze miesiąca, przy zadbaniu o aspekty żywieniowe, może mieć to naprawdę kolosalne znaczenie dla naszej sylwetki. Dlatego więc, jeśli naszym jedynym celem jest utrata nadprogramowych kilogramów a wartością pożądaną liczba spalonych kalorii, to trening aerobowy będzie korzystniejszą opcją wyboru.

Trening siłowy.

Z kolei osoby pragnące dużych mięśni (Panowie) i pięknie zarysowanych walorów (Panie), największe korzyści odniosą z treningu siłowego. W wielu głowach osób dzielących się swoimi opiniami na forach sportowych pozostała jeszcze „pradawna”, zakorzeniona wartość. Głosi ona, jakoby trening oporowy był nierozłącznym kompanem treningu aerobowego. W rzeczywistości można bez jakichkolwiek przeszkód osiągnąć wyśmienitą sylwetkę godną pozazdroszczenia, bez przebiegnięcia choćby minuty. Kluczową rolę w procesie kształtowania sylwetki odgrywa trening siłowy oraz odpowiednie żywienie. Cała reszta to marginalna sprawa, która koniec końców sprowadza się do bilansu kalorycznego.

trening siłowy

Tylko dobrze zaplanowany trening siłowy, pozwala zbudować wyraźną muskulaturę i podkreślić zalety ciała. Niemożliwe jest dokonanie tego za pomocą treningu ukierunkowanego na wzrost wytrzymałości i spalanie kalorii. Na potwierdzenie moich słów chciałbym zwrócić Waszą uwagę na kolarzy i maratończyków. Czy ktokolwiek z Was widział kiedykolwiek długodystansowych biegaczy, regularnie trenujących  i reprezentującego określony poziom, którzy nosiliby na sobie widoczny płaszcz pokaźnych mięśni? Charakterystyka uprawianego przez nich wysiłku uniemożliwia im zbudowanie nadmiernej tkanki mięśniowej. Tylko za pomocą zewnętrznego oporu stawianego naszym mięśniom, są one w stanie zmobilizować się do wzrostu.

Bieganie, a może siłownia? Nie masz czasu? Wybierz jedno!

Pragnę zauważyć, że podział ten został stworzony dla osób, które są ograniczane przez czas i inne, niemogące czekać zwłoki zadania. W wielu przypadkach świetną opcją byłoby połączenie treningu siłowego z bieganiem lub jazdą na rowerze. Abstrahując od sylwetki, warto zaznaczyć, że jest to świetne połączenie, służące zarówno do poprawy swojego wyglądu, jak i ogólnej wydolności. Serce nam za to podziękuje! Niemniej jednak nie oznacza to, że osoby niemogące pozwolić sobie na luksus trenowania tak długo lub tak często, stoją na straconej pozycji. Jak już wskazywałem, najważniejszym zadaniem jest poprawne zdiagnozowanie swojego celu i umiejętne dostosowanie do niego swojego treningu. Należy to zrobić w taki sposób, aby idealnie wkomponował się on w nas dzienny lub tygodniowy rozkład zajęć.

Pamiętajmy jednak, że w przypadku chęci poprawy swojej sylwetki, na nic zda się nawet najlepszy i najlepiej dostosowany dla nas trening,  gdy odpowiednio nie zbilansujemy naszego żywienia. Tylko w połączeniu z zaplanowanym i odpowiednio skomponowanym jadłospisem, nasze wysiłki treningowe, mogą pokazać pełnię swoich możliwości. W przeciwieństwie do treningu i diety – trening aerobowy i trening siłowy, nie są nierozłączni. Bardzo chętnie występują razem i współpracują dla osiągnięcia Twoich korzyści, jednak nie obrażą się, gdy wybierzesz tylko jednego z nich. Nadal będą działały dla Twojego dobra i pomogą Ci osiągnąć Twoje cele.

Musisz jednak postanowić, na którego z nich postawisz. Uwierz, że one nie tolerują niezdecydowania.

Jeden z najbardziej przecenianych czynników, biorących udział w naszym żywieniowym działaniu. Zasadniczo… On nawet nie jest tam potrzebny! Oszukany posiłek, czyli jakże popularny i równie mocno gloryfikowany cheat meal, wcale nie jest tak cudowny, jak mogłoby się wydawać.

Bardzo częstym zabiegiem osób stających na starcie przygody z kształtowaniem sylwetki, nie jest wcale planowanie jadłospisu, treningu czy budowanie w sobie odpowiedniego nastawienia. Tak wyglądałaby rzeczywistość w świecie idealnym, pozbawionym problemów. Ogromnym nieporozumieniem i wysoce szkodliwym zachowaniem jest rozpoczynanie swojej sylwetkowej przygody od planowania cheat meal’a…

Cheat meal? Oszukujemy czy jesteśmy oszukiwani?

Średnio raz na tydzień wszelkiej maści fitnessowe konta w mediach społecznościowych, zalewa fala zdjęć ich roześmianych twarzy w otoczeniu pizzy, czekolady, pączków czy batoników. Jest to powtarzająca się czynność niemalże regularnie niczym powracające „To” w przerażającej powieści Stephena Kinga. W tym jednak przypadku nie jest to istota żerująca na Twoim życiu, ale nisko wartościowy pokarm, czyhający na Twoją sylwetkę.

cheat meal

Cheat meal to w szeroko pojętym rozumieniu nic innego jak oszukany posiłek. Czyli danie, w którym możemy zjeść to, na co tylko mamy ochotę i na co nie możemy sobie pozwolić w pozostałe dni dietetycznych działań. Zazwyczaj występuje on u osób odchudzających się przez określony czas, które spragnione są kawałka czekolady niczym zagubiony wędrowiec na pustyni, wody. Inną odmianą oszukanego posiłku jest oszukany dzień, czyli cheat day. Jak sama nazwa wskazuje, w takim przypadku można rzec: „Hulaj dusza, piekła nie ma!”. Czyli całkowita wolność w doborze zjadanych produktów oraz ich ilości.

Zwolennicy teorii oszukanych posiłków upatrują w takim zabiegu potencjalnych korzyści metabolicznych oraz hormonalnych. Twierdzą oni, że jeden posiłek lub nawet jeden dzień o zwiększonej kaloryczności, spowoduje „przyspieszenie metabolizmu” oraz podniesienie hormonów regulujących nasz apetyt. Związków, które podczas odchudzania są ona na naturalnie niższym niż zwykle poziomie.

Dobry zabieg dla głowy, ale nie dla ciała.

Niestety, muszę wszystkich rozczarować. Cheat meal, cheat day czy jakakolwiek odmiana „oszukiwania”, nie ma udokumentowanych korzyści w odniesieniu do aspektów metabolicznych naszego ciała. Również wskazywanie jakoby nasz układ hormonalny na tym korzystał, jest bardzo wątpliwym argumentem.

Oszukany posiłek to przede wszystkim świetny zabieg psychologiczny i tylko w tym aspekcie powinniśmy doszukiwać się jego potencjalnych korzyści. Po kilkunastodniowym ścisłym trzymaniu się wyznaczonego planu naturalne jest, że może brakować nam ulubionego dania lub kawałka ukochanego batonika. W celu poprawy własnego komfortu życia, polepszenia stanu jakości naszej psychiki i samopoczucia, oszukany posiłek może przynieść zamierzone rezultaty.

Wymyślone korzyści…

W odniesieniu do potencjalnych korzyści metabolicznych nie ma on żadnego uzasadnienia. Dopiero trzydniowe zaplanowane zwiększenie spożywanych kalorii, może przynieść wymierne rezultaty w ujęciu metabolicznym oraz hormonalnym. Dlatego o wiele lepszą opcją może okazać się tzw. „Refeed” lub „Diet Break”. Również upatrywanie zalet oszukanego posiłku w polepszaniu poziomu hormonów regulujących apetyt jest dość wątpliwe. Odwołując się do przypadków z życia zastanówmy się, jak często zdarza się i jak niewiele potrzeba, aby jeden mały cheat meal, przerodził się w cheat day, a następnie  w jedno, wielkie szaleństwo jedzenia. To nie przypadek, że w wielu przypadkach osoby po skonsumowaniu dodatkowej, nieograniczonej ilości pokarmu, mają ogromne problemy z powrotem do swoich zdrowych nawyków żywieniowych.

Właśnie z tego powodu jestem przeciwnikiem jakiejkolwiek odmiany „oszukiwania”, w którą z taką lubością zapatrzone jest całe środowisko fitness. Zazwyczaj występowanie oszukanego posiłku, rodzi naprawdę spore problemy w odpowiednim postrzeganiu żywności. Budzi to niezdrowe relacje z przyjmowanym pokarmem i buduje niewłaściwy podział produktów na „dobry” i „zły”. Sama jego nazwa – „cheat” wskazuje, że oszukujemy i nagle przestajemy trzymać się planu. To kolejny problem, który przestawia w naszej głowie zapadkę myślenia na dzielenie swoich poczynań na kategorie: „trzymam się planu” i „nie trzymam się planu”.

Rozpoczynanie swojej sylwetkowej przygody od planowania ewentualnego odstępstwa od diety, jasno wskazuje na niewłaściwe postrzeganie tego słowa. Rozpatrujemy je w kategoriach „koniec przyjemności i początek katorgi” zamiast „nowe, zdrowe nawyki na całe życie”.

Cheat meal = cheat day? Oszukany posiłek nie dla każdego!

Zabieg w postaci odstępstwa od diety, nie sprawdzi się u każdej osoby. Śmiem twierdzić, że tylko niewielu z nas wyciągnie z niego potencjalne korzyści w postaci uspokojonej psychiki i lepszego samopoczucia. Nawet w przypadku, gdy prawidłowo zaplanujemy przyszłe odstępstwo i będziemy odpowiednio realizować swój plan, może zdarzyć się, że poczucie smaku w ustach ulubionego batonika, którego nie spożywaliśmy przez ostatni miesiąc, spowoduje prawdziwą lawiną obżarstwa. Tylko osoby po długotrwałym pozbawianiu się ukochanej przekąski wiedzą, jak dobrze może ona smakować po takiej przerwie. Potrafi być tak dobra, że nie potrafimy się od niej oderwać nie przez jeden posiłek czy jeden dzień, ale cały weekend, tydzień, miesiąc…

czekolada

Coś, co miało być miłą odskocznią od codziennego żywienia, staje się naszym przekleństwem, przez które wszystkie nasze plany legły w gruzach. Chcę zwrócić Waszą uwagę, że stosowanie jakiejkolwiek formy „oszukiwania”, będzie ogromnym błędem w przypadku osób nieumiejących kontrolować swojego apetytu, mających niezdrowe relacje z żywieniem lub błędnie postrzegającymi żywność, jaką spożywają.

Dlatego więc potencjalnie niegroźny cheat meal, na którego z tak wielką lubością czekamy, może być dla nas większym zagrożeniem, niżbyśmy mogli się tego spodziewać. W przypadku, gdy nagle zaczynamy zjadać, a nierzadko i opychać się wysoko przetworzoną żywnością, nasza głowa zaczyna pracować w zupełnie innym środowisku. Osoby o niezdrowych relacjach z żywieniem, czują się niemal jak narkomani, którzy ponownie posmakowali swojego „smakołyku”. Wtedy nasze prawidłowe i fizyczne odczuwanie głodu wyłącza się, a do głosu dochodzi nasza psychika, która nieustannie woła: „Jeszcze! Zjedz jeszcze jednego batonika. Jeszcze jeden kawałek pizzy! Jeszcze!”.

Przyczyna braku Twoich efektów.

Warto również uświadomić sobie, że z pozoru jeden, błahy oszukany posiłek, może skutecznie zniweczyć nasz tygodniowy, dietetyczny trud. Choć matematyk ze mnie kiepski, to pozwolę się posłużyć liczbami. Wyobraźmy sobie, że Pan Kowalski przez 6 dni w tygodniu, znajduje się w ujemnym bilansie kalorycznym, rzędu 250 kalorii. Po sześciu dniach wynik ten wynosi 1500 kalorii. Jednak w niedzielę, po ciężkim tygodniu, pan Kowalski macha lekceważąco ręka i zamawia pizzę, mówiąc:

„A co! Należy mi się!”.

Na szczęście nie ma on błędnego postrzegania żywności i nie powoduje to u niego niekontrolowanych napadów głodu, objawiającego się zjadaniem wszystkiego w zasięgu wzroku. Nie zmienia to jednak faktu, że średniej wielkości pizza niesie ze sobą około 2500 kalorii! Pan Kowalski czuł się bardzo zmęczony i bardzo chciał docenić swój tygodniowy trud. Docenił go tak bardzo, że aż go zniweczył! Paradoksalnie z jego tygodnia redukcji masy ciała wyszło jej nieświadome budowanie – dzięki spożyciu około tysiąca nadprogramowych kalorii.

Pragnę zwrócić Waszą uwagę, że nawet w przypadku jednostek mogących pozwolić sobie na odstępstwo od diety w sposób niekontrolowany, bez bezpośrednich, negatywnych następstw tego działania, może to nie być najlepszy pomysł. W przypadku nieumiejętnego zastosowania tego zabiegu i braku sprawowania kontroli nad przyjętym pokarmem może okazać się, że Wasz ukochany oszukany posiłek pozbawi Was efektów, na które tak ciężko pracowaliście.

Jeśli nie cheat meal, to co?

Z moich słów mogłoby wynikać, że w takim przypadku większość ludzi skazana jest na wieczną dietę i pozbawiania się jakichkolwiek przyjemności. Nic bardziej mylnego! Jestem przeciwnikiem stosowania oszukanych posiłków, nawet w przypadku osób mogących sobie na to pozwolić i tych, które faktycznie sobie na niego „zasłużyły” z jednego, prostego powodu.

Jest lepsza metoda!

  • A co jeśli powiedziałbym, że możesz jeść słodycze każdego dnia?
  • A co jeśli pokazałbym, że takie działanie nie przyniesie Ci negatywnych następstw? Ba! Będziesz mógł cieszyć się pojawiającymi się efektami!

Nie jestem odkrywcą, który właśnie dokonał przełomowego objawienia. IIFYM to model żywieniowy, o którym rozwodziłem się szerszej w innym artykule. W dużym skrócie – zakłada on możliwość wliczanie w swoje dzienne zapotrzebowanie kaloryczne, również produktów rekreacyjnych, które z takim umiłowaniem pochłaniamy podczas oszukanego posiłku.

oszukany posiłek

Wszystko sprowadza się do kwestii pilnowania spożywanych kalorii oraz podaży makroskładników. Naturalnie, należy w takim działaniu zachować umiar oraz zdrowy rozsądek, kierując się właściwymi proporcjami między produktami wartościowymi, a niskoodżywczymi.  Nie zmienia to jednak faktu, że posługując się tą metodą, masz nieustanny komfort działania. Na każdą małą zachciankę w postaci batonika, możesz zareagować twierdząco. Twoim jedynym zadaniem jest uwzględnienie go w swój dzienny bilans kaloryczny i pilnowanie, aby go nie przekroczyć. To bardzo przyjemne!

Codzienne uwzględnianie w swoim planie produktów, na które mamy ochotę, ma również jedną, zdecydowaną przewagę nad stosowaniem oszukanego posiłku. Nie rodzi to żadnych i niepotrzebnych niezdrowych relacji z żywieniem. Nagle okazuje się, że wcale nie musimy pozbawiać się czegoś, co kochamy. Wystarczy, że dostosujemy porcję danego produktu do naszej diety i nadal możemy cieszyć się jego smakiem. Pozbawia to więc nas możliwości wpychania w siebie niekontrolowanych ilości jedzenia, a tym samym znacznego przekraczania zapotrzebowania kalorycznego i niwelowania potencjalnych efektów w procesie kształtowania sylwetki.

To nie jest zdrowe!

Jestem daleki od stwierdzenia, że cheat meal to wróg numer jeden, którego trzeba zlikwidować. Jednak z całą odpowiedzialnością za swoje słowa, mogę stwierdzić, że nie sprawdzi się on w przypadku większości osób. Natomiast korzystniejszą formą działania będzie uwzględnianie małych dietetycznych „grzeszków” w swój codzienny bilans kaloryczny. Tym samym produkty rekreacyjne przestaną być traktowane w postaci „zła”, a zaczną w odpowiednich proporcjach stanowić część naszego planu – prawdziwie zdrowego. Uważam, że każdy plan żywieniowy powinien zawierać w sobie określoną pulę kalorii, możliwą do wykorzystania na produkty mniej wartościowe o większej gęstości kalorycznej, a także smakowitości. Wbrew pozorom, ale to właśnie takie działanie buduje zdrowe relacje z żywieniem.

cheat day

Patrząc na zjawisko cheat meal’a z logicznego punktu widzenia, kieruję do Was pytanie. Czy według Was, zdrowym zachowaniem, którym tak często szczycą się wszelkiego rodzaju „fitnessowe gwiazdy”, jest opychanie się, co kilka dni wysoko przetworzoną żywnością i silne wiązanie swoich emocji z tą czynnością? W którym momencie zachowanie to jest zdrowe? A może znajdujące się po przeciwnej skali ortoreksyjne działanie, objawiające się spożywaniem wyłącznie produktów wysoko wartościowych jest odpowiednie? Pozostawiam to do Waszej własnej oceny i liczę na Wasz zdrowy rozsądek oraz ludzkie podejście do tematu, podczas wyciągania niezbędnych wniosków.

Cheat meal? Cheat day? Cheat life?

Nieważne jak to nazwiemy, zawsze oznacza to nadprogramowo spożywane kalorie, a nie rzadko obżarstwo i opychanie się jedzeniem. Często rodzi również niezdrowe podejście w kwestii kształtowania sylwetki. Nie widzę żadnego logicznego uzasadnienia w stosowaniu tych zabiegów, skoro istnieje inna, prostsza w swej naturze metoda działania. Bieżące uwzględnianie w swój żywieniowy plan produktów rekreacyjnych jest zachowaniem o wiele bardziej pożądanym i zdrowszym. Nie tylko przestajemy postrzegać swoje działania w kategoriach braku przyjemności. Także nasza silna wola nie zostaje wystawiana na wieczną próbę walki z pokusami. Ponadto, w ten sposób całkowicie niwelujemy ryzyko, że potencjalnie nieszkodliwy oszukany posiłek, przerodzi się w zaniechanie swoich zdrowych żywieniowych nawyków na dłuższy czas. Szerokie grono entuzjastów kształtowania sylwetki właśnie w ten sposób, poprzez słuchanie Internetowych Mędrców, kompletnie zniszczyło własne marzenia o zdrowym, pięknym ciele.

Zapomnijmy o opychaniu się mało wartościowym jedzeniem! Skupmy się na budowaniu trwałych i zdrowych relacji z żywieniem. Starajmy się za wszelką cenę jeść i żyć tak, aby jakiekolwiek duże odstępstwo od naszego planu, nie było nam wcale potrzebne.

Makabryczną prawdą jest, że z każdym kolejnym rokiem, całe nasze społeczeństwo robi się coraz bardziej chore i mniej funkcjonalne. Zanika chęć ruchu, a dominuje komfort i wygoda. Tym samym nagląca choroba XXI wieku jest nas coraz bliżej. Otyłość i nadwaga – sami je stworzyliśmy i sami możemy je pokonać.

To szczególnie ważny tekst, w którym poruszany problem dotyka wielu żyjących ludzi na świecie. Mam nadzieję, że Ty również drogi czytelniku dostrzegasz prawdziwą bolączkę dzisiejszych czasów i starasz się jej przeciwdziałać. Bardzo gorąco zachęcam Cię do zapoznania się z tym tekstem. Pochyl się nad nim i podziel się nim z każdym, z kim tylko możesz. Być może dzięki Tobie, zwiększy się grono osób walczących z prawdziwą epidemią XXI wieku, która wyciąga swe okrutne macki po każdego z nas…

Rozejrzyjmy się wokół siebie i pomyślmy. Każdy z nas, zna przynajmniej jedną osobę, która posiada nadmierną masę ciała. To nie jest ciekawa obserwacja lub nawet rewolucyjne odkrycie. To niestety brutalna i przerażająca rzeczywistość naszego dzisiejszego świata. Kiedyś mogliśmy się jeszcze z tego śmiać. Ba! Jeszcze kilkaset lat temu, zbyt duża masa ciała była oznaką dobrobytu i bogactwa! Dziś, w zdecydowanej większości przypadków oznacza ona zaniedbanie swojej sylwetki oraz zdrowia.

Wychodząc naprzeciw osobom, które nadal nie widzą w otyłości lub nadwadze realnego problemu XXI wieku i są prawdziwymi niedowiarkami, żyjącymi z klapkami na oczach, przedstawiam garść suchych statystyk. Polecam się z nimi dogłębnie zapoznać, wziąć je sobie do serca i dzielić się nimi z otoczeniem.

otyłość to choroba

Źródło: www.fit.pl

Świat

  • Szacuje się, że już ponad 2 miliardy ludzi ma nadwagę. Biorąc pod uwagę, że cały glob zamieszkuje ponad 7 miliardów osób – stanowi to około 30%. Czyli średnio, co trzecia osoba boryka się z nadmierną masą ciała, określoną poprzez wskaźnik BMI.
  • Wśród ponad 2 miliardów osób z nadwagą, znajduje się ponad 600 milionów dorosłych osób z otyłością. Co ciekawe, zdecydowaną przewagę w tym niechlubnym rankingu mają kobiety (około 350 mln Pań, w porównaniu do około 250 mln Panów). To blisko 10% całej populacji zamieszkującej ziemię.
  • Ponad 100 mln dzieci na całym świecie zmaga się z otyłością.
  • Od roku 1980, w ponad 70 krajach zaobserwowano podwojenie osób zmagających się z otyłością.
  • Zbyt wysoki poziom BMI jest powiązany z ponad 4 milionami przypadków zgonów rocznie. Z czego blisko 40% dotyczy chorób sercowo-naczyniowych.
  • W 2015 roku zaobserwowano największy poziom otyłości wśród dorosłych w Egipcie (około 35%). Natomiast wśród dzieci, w Stanach Zjednoczonych (około 13%).
  • Po raz pierwszy, więcej osób otyłych niż zmagających się z niedowagą pojawiło się w roku 2002 (kobiety – 218 mln do 209 mln ) i 2010 (mężczyźni – 208 mln do 200 mln).
  • Na początku XX wieku średnie roczne spożycie cukru na osobę wynosiło mniej niż 5kg. Obecnie, w Europie mieści się ono w przedziale od 40 do nawet 60 kilogramów rocznie.
  • Szacuje się, że w roku 2030 Stany Zjednoczone będą zamieszkałe przez ponad 40% ludzi cierpiących na otyłość.
  • Według Ministerstwa Zdrowia Wielkiej Brytanii, średnia długość życia mężczyzny do roku 2050 zmniejszy się o 5 lat, jeśli obecny trend się utrzyma.

Polska

  • Około 1.5 mln osób niepełnoletnich boryka się z nadmierną masą ciała, z czego około 500 tysięcy cierpi na otyłość. Co ciekawe, prym w niezaszczytnym rankingu wiedzie płeć męska, a nie żeńska, jak ma to miejsce w światowym rankingu dorosłych.
  • Według GUS, w roku 2014 nadwagę posiadało 30,1% kobiet oraz 44,1% mężczyzn. Dla porównania, w roku 2004 wartości te wynosiły odpowiednio: 14,2% oraz 19,8%.
  • Ta sama instytucja podaje, że  w 2014 roku z otyłością zmagało się ponad 15% kobiet oraz 18% mężczyzn. Natomiast dziesięć lat wcześniej, było to odpowiednio 12,5% w przypadku kobiet oraz 12,6% mężczyzn.
  • Sumując powyższe wartości, otrzymujemy informację, iż średnio, co druga osoba w Polsce boryka się z nadwagą lub otyłością.

Biorąc pod uwagę wszystkie wyżej przytoczone liczby i procenty, wydawać by się mogło, że jest źle. W rzeczywistości jest jeszcze gorzej. Najgorszą informacją jest, że problem ten nieustannie narasta i poszerza swoje kręgi. Coraz więcej osób ma nadwagę lub choruje na otyłość! Pomimo narzędzi wdrażanych przez rządy niektórych państw (np. podatek od napojów gazowanych zawierających cukier, obowiązujący m.in. na Węgrzech, Finlandii oraz Francji), zjawisko to nie zostaje zahamowane.

Myślę, że wystarczy wypranych z emocji suchych statystyk. To naprawdę przerażające, jak mogliśmy do tego wszystkiego dopuścić. Cały ten proces dział się i nadal dzieje na naszych oczach, a jedyne, co potrafimy zrobić to (o ironio!) usiąść przed komputerem ze szklanką ulubionego, słodzonego napoju w dłoni i czytać, oglądać, słuchać – zamiast działać. Otyłość została sklasyfikowana jako choroba i właśnie tak powinniśmy ją traktować. Zadbanie o jej prawidłowe leczenie to podstawa. Najskuteczniejszym lekarstwem – także według WHO, jest ograniczenie spożycia cukrów oraz zwiększenie aktywności. To jest takie proste, a mimo to nie chcemy o tym pamiętać…

Otyłość i nadwaga. Źródło problemów.

Przede wszystkim zmienił się styl naszego życia. Stał się on bardziej konsumpcyjny. Dostęp do barów szybkiej obsługi, pokusy czyhające na nas na każdym kroku i szeroki wybór asortymentu gotowego do spożycia, spowodował nadmierne spożycie kalorii. Na przestrzeni dekad, rosło ono w zastraszającym tempie. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu, średnio przyjmowaliśmy niewiele ponad 2000 kalorii dziennie. Dziś, wartość ta oscyluje w granicach 3000! To ponad 1000 kalorii różnicy!

fast food

Również wraz z postępem cywilizacyjnym, staliśmy się jednostkami niesamowicie pragnącymi życiowych wygód. Kiedyś o wiele częściej korzystaliśmy z nóg, jakimi obdarzyła nas matka natura. Dziś do pobliskiego sklepu wolimy wybrać samochód niż rower. Ponadto zaczęliśmy żyć bardzo komfortowo. Staliśmy się leniwi i słabi. Większą część swojego dnia przesiadujemy w pracy, potem w samochodzie, a następnie w domu przed telewizorem. Zanika u nas chęć ruszania się. Wielu z nas, gdyby tylko mogło, nie wychodziłoby nawet z łóżka. To straszne jak bardzo pragniemy luksusu i komfortu.

Czynników powodujących otyłość, należy upatrywać również w ciągłym pędzie naszego życia. Bardzo często nie mamy czasu na regularne spożywanie pokarmów, nie wspominając już o ich odpowiednim przygotowaniu. Jemy w pośpiechu i dodatkowo „byle jak”, zupełnie nie zwracając uwagi na jakość konsumowanych produktów. Na naszym stole królują słodkie przekąski, słodzone napoje albo tłuste pokarmy. Swoje menu opieramy o szybkie w przygotowaniu dania wątpliwej jakości. Wszędzie dodajemy wysokokaloryczne sosy, mające wzbogacić smak spożywanej potrawy. Owoce i warzywa, stanowią w naszym jadłospisie produkty dodawane „od święta”, zamiast codzienny, niezbędny składnik jadłospisu.

Także ciągły stres, presja ze strony otoczenia i nieustanna pogoń za nieuchwytnymi marzeniami powoduje istną huśtawkę emocjonalną, a to z kolei może prowadzić do nadmiernego spożywania kalorii. Nie jest tajemnicą, że bardzo często jemy emocjonalnie, zamiast wtedy gdy faktycznie odczuwamy głód.

Podstawowa zasada!

Przyczyn może być jeszcze więcej, jednak te wymienione powyżej najbardziej oddziałują na wzrost naszej wagi. Warto również dodać, że jakiegokolwiek powodu nadwagi oraz otyłości byśmy nie rozpatrywali, to wszystkie one sprowadzają się do jednej, podstawowej zasady:

Zasady bilansu kalorycznego

Przyjmowanie większej ilości kalorii, niż nasz organizm jest w stanie wydatkować, zawsze prowadzi do przyrostów masy ciała. Tego nie da się uniknąć i wszystko zaczyna się właśnie w tym punkcie. Nawet spożywanie wyłącznie wartościowej żywności, może powodować tycie, jeżeli będziemy przyjmowali jej zbyt dużo. To właśnie kontrola i umiar w jedzeniu, może stanowić najlepszą metodę w walce z otyłością lub nadwagą.

Tragiczne skutki.

Najpowszechniejszymi następstwami nadmiernej masy ciała są choroby związane z tą przypadłością. Należą do nich przede wszystkim:

  • cukrzyca typu drugiego
  • zespół metaboliczny
  • zawał serca
  • nadciśnienie tętnicze
  • miażdżyca
  • choroby układu ruchu i zwyrodnienia kręgosłupa
  • bezdech senny
nadwaga

Źródło: www.rodzinazdrowia.pl

Otyłość sama w sobie została sklasyfikowana jako choroba, a na dodatek prowadzi do szeregu innych przypadłości! Pamiętajmy, że otyłość to nie tylko kwestia estetyczna naszej sylwetki. To przede wszystkim wszelkie niebezpieczeństwa rozgrywające się wewnątrz naszego ciała. Znajdując się w takim stanie, jesteśmy tykającą bombą. Nigdy nie wiadomo czy podczas codziennego wchodzenia po schodach, nie postawimy na nich nogi po raz ostatni. To przerażająca wizja, ale w przypadku osób otyłych, możliwa do spełnienia w każdej chwili.

Moim celem nie jest wcielanie się w potwora przyprawiającego o gęsią skórkę, ale uświadamianie Was wszystkich. Proszę, żebyśmy zaczęli zwracać swoją uwagę na ten piekielny problem, który sami sobie tworzymy. Mam wrażenie, że cały czas próbujemy żyć w śnie, okłamując siebie, że przecież „jeszcze nie jest wcale tak źle”. W rzeczywistości mamy problem z zawiązaniem butów, przejściem dwustu metrów czy wejściem na drugie piętro. To nie jest normalna sytuacja!

W czasach, gdy jesteśmy niemal zasypywani na każdym kroku kuriozalnymi reklamami, straszącymi nas o wielkich i groźnych chorobach, paradoksalnie mało kto mówi o prawdziwym zagrożeniu, jakim jest nadwaga i otyłość. Dlaczego za wszelką cenę próbujemy być aż tak ślepi? Odwracanie wzroku od problemu, nie spowoduje jego zniknięcia.

Jak walczyć z dodatkowymi kilogramami?

Rozwiązanie problemu znajduje się w zasięgu naszej ręki. Wystarczy po nie wstać z ulubionej kanapy i odłożyć batonika na stół. Pierwszy krok – ten najważniejszy, to postanowienie zmian i ich realizacja. To jest jedna z niewielu chorób, podczas której nie musimy brać antybiotyków lub poddawać się kosztownej dla naszego portfela i paradoksalnie także zdrowia, kuracji. Wszelkie potrzebne narzędzia do zwalczenia nadmiernej masy ciała, posiadamy przy sobie już teraz. W każdym momencie.

dieta

Nazywamy je:

  • silna wola
  • zaangażowanie
  • zdrowy rozsądek
  • zdrowie odżywianie
  • aktywność

Nic więcej nie jest nam potrzebne. Żadne cudowne pigułki, ziółka, herbatki i Bóg jeden wie co. Wszystko sprowadza się do systematycznej pracy, w celu osiągnięcia swojego sukcesu.

Rodzicu! Uważaj, czym są karmione Twoje dzieci…

Zatrważający jest to zjawisko szczególnie w przypadku dzieci. Ich rodzice lub dziadkowie, z tak wielką lubością karmią je słodkimi bułeczkami, batonikami i poją je kolejną butelką soku, który ma w sobie więcej cukru niż cukierniczka. Nikt nie widzi w tym nic złego, a w szczególności dziadkowie. Wszyscy tłumaczą to sobie, takim postępowaniem od dawien dawna i niezaobserwowaniem żadnych negatywnych następstw. W końcu: „Każdego tak karmiłam i wyrośli na szczupłych ludzi!” – tłumaczy się babcia, broniąc swojego stanowiska. Ma oczywiście rację! Jednak nie bierze pod uwagę faktu, że kiedyś grało się w piłkę na boisku, a nie na komputerze. Do szkoły chodziło się pieszo, a nie jadąc w wygodnym autobusie. Kino urządzało się samemu, wygłupiając się z rówieśnikami, a nie siedziało się w jednym miejscu bez ruchu, przez ponad dwie godziny. Nie można stać bezczynnie w miejscu, robiąc nieustannie to samo i spodziewać się takich samych rezultatów, gdy inne zmienne mające wpływ na nasze działanie ewoluują.

… i nie szukaj problemów tam, gdzie ich nie ma!

Jestem daleki od negowania obecnego stylu życia i trendów się w nim pojawiających. Choćby zjawisko e-sportu, właśnie z powodu rosnącej otyłości głównie wśród dzieci, budzi mieszane uczucia. Z tej przyczyny, przez wszystkich sceptyków jest wymieniane jako zło wcielone i źródło przyszłych oraz obecnych problemów z nadmierną masą ciała młodego pokolenia. Jako zwolennik gier komputerowych, pragnę tylko zwrócić uwagę, że należy odróżnić dzieci i osoby, grające ze względu na swoje własne lenistwo, od tych którzy widzą w tym swoją szansę na spełnienie marzeń.

W swoich rozważaniach nie biorę pod uwagę osób, zmagających się z otyłością lub nadwagą spowodowaną chorobami, lub zaburzeniami funkcjonowania organizmu (tzw. otyłość wtórna). W takim przypadku należy przede wszystkim oddać się w ręce specjalisty, który poprowadzi nas krok po kroku przez meandry żywieniowej ścieżki. Jednak nie wykorzystujmy proszę insulinooporności, niedoczynności tarczycy czy zespołu Cushinga do wymówki w ciągłym podjadaniu, niekontrolowanego spożycia kalorii i własnego lenistwa.

Choroba powinna być bodźcem do zmian, a nie wymówką do zaspokojenia swoich prymitywnych, żywieniowych potrzeb.

Koniec??

Jakkolwiek by nie zakończyć tego tekstu, zawsze pozostaną jeszcze słowa, które mogłyby zostać wypowiedziane. Statystyki, które być może warto byłoby przytoczyć. Niemniej jednak uważam, że zawiera on w sobie dostateczną ilość informacji, aby przekonać tych, których dotyczy ten problem do natychmiastowego działania. Pozostałą część nie przekonałaby nawet tysiąc stronicowa książka. Chętni i pragnący zmian, zawsze tacy będą, a leniwi na zawsze pozostaną leniwymi. Chyba że sami zapragną czegoś więcej od życia.

To prawdziwa rzeka informacji. Morze wiadomości i ocean sugestii, którymi można się posługiwać. Można szukać tysięcy statystyk, miliona przyczyn i miliarda potencjalnych następstw, jednak na końcu wszystko sprowadza się do jednej, podstawowej zasady, którą zawsze powinniśmy się kierować w życiu.

Zdrowy rozsądek i zachowanie harmonii w naszej codziennej egzystencji to klucz.

Wcale nie musimy kombinować, szukać przedziwnych rozwiązań lub upatrywać problemów otyłości tam, gdzie ich w rzeczywistości nie ma. Wystarczy myśleć i podejmować rozsądne wybory każdego dnia. Zachować umiar w spożywanym pokarmie, kontrolować go, a w swojej głowie dążyć do osiągnięcia ładu. Tylko takie połączenie wraz z systematycznym dążeniem do celu, uchroni nas przed nadmiernymi kilogramami. A my oraz nasze dzieci, będziemy mogli cieszyć się w pełni z życia i korzystać z jego uroków, bez ograniczającej nadmiernej masy ciała, krępującej nas i nasze ruchy.

Odkryjmy świat bez dodatkowych kilogramów! Zobaczmy, jaki jest piękny!

Najpopularniejszy wskaźnik do kontroli wagi ciała. Rozpowszechniony na całym świecie w różnych dziedzinach życia. Łatwy w korzystaniu, przyjęty niemalże za doskonałość w określaniu poprawnej wagi ciała. BMI to prawdziwy cud i dar z niebios! Istne błogosławieństwo… Czy jednak, na pewno jest tak w rzeczywistości?

Czym jest BMI?

BMI (ang. Body Mass Index), zwany również wskaźnikiem Queteleta II od nazwiska jego twórcy, to narzędzie do kontroli masy swojego ciała. Bardzo często zostajemy z nim zapoznani już w czasach szkolnych. Zazwyczaj nauczyciele na lekcjach geografii lub biologii, dają swoim uczniom możliwość poeksperymentowania i zajęcia czymś ich chłonnych umysłów. Również w wieku dorosłym, dość często spotykamy komentarze głoszące, jakoby BMI było metodą idealną do określenia, czy waga naszego ciała jest poprawna. Wskaźnika używają zarówno lekarze, jak i specjaliści. Wiele osób próbujących zmienić swoją sylwetkę, ślepo zawierza wszelkie swoje działania skali, na której opiera się ten znacznik. Ufamy mu, bo został przyjęty przez społeczeństwo za rewelacyjną technikę kontroli własnych postępów. Jego fenomenu upatrywałbym bardziej w fakcie, iż jest on szeroko dostępny i prosty w użytkowaniu, aniżeli w jego rzeczywistym geniuszu.

Już na samym początku należy zaznaczyć, że wskaźnik BMI teoretycznie nie powinien być stosowany w przypadku osób, które nie ukończyły 18 roku życia. W takich przypadkach o wiele częściej stosuje się siatkę centylową. W szczególności u niemowlaków, małych dzieci czy osób w okresie dojrzewania.  Uzasadnienie takiego postępowania znajduje się w fakcie, iż w przypadku osób młodych, ich ciało nieustannie się zmienia. Ewoluuje na przestrzeni każdego kolejnego dnia. Wyjątkowo widać to u małych dzieci, w przypadku których wzrost odbywa się niemalże w mgnieniu oka.

BMI oblicza się poprzez podzielenie swojej wagi ciała w kilogramach przez wzrost wyrażony w metrach, podniesiony do kwadratu:

wzór BMI

Źródło: nazdrowie.pl

Osoby niebędące nigdy wybitnymi jednostkami z matematyki, mogą skorzystać z wielu dostępnych kalkulatorów znajdujących się w Internecie, które wszystkie obliczenia wykonują za nas. Wystarczy wpisać swój wzrost oraz wagę, co mam nadzieję, nie będzie stanowiło większego problemu.

Uzyskany wynik przypisuje się do jednej z trzech, ogólnych kategorii:

  • Poniżej 18.5 – niedowaga
  • 18.5-24.99 – waga prawidłowa
  • Powyżej 25 – nadwaga

Istnieje również bardziej szczegółowa skala, dzieląca się w wartościach: „niedowaga” (wygłodzenie, wychudzenie) oraz „nadwaga” (I stopień otyłości, otyłość kliniczna, otyłość skrajna) – w zależności od wielkości otrzymanego rozwiązania.

Można również bez przeszkód posługiwać się tabelami, których w Internecie jest całe mnóstwo. Jedną z nich, prezentuję poniżej:

wskaźnik BMI

Źródło: www.bmi-kalkulator.pl

Cudowny wskaźnik, wcale nie taki doskonały…

Wiedząc już jakie komponenty zostają uwzględnione w ów wskaźnik, w naszej głowie powinna zrodzić się pierwsza, rozczarowująca myśl odnośnie do z pozoru niesamowitego narzędzia. BMI w swoich działaniach bierze pod uwagę masę naszego ciała. Zestawiając ją ze wzrostem, określa czy jest ona poprawna. Jednak kompletnie nie zwraca uwagi na jakość zgromadzonej przez nas wagi. W Internecie roi się od zdjęć osób, które na przestrzeni wystarczająco długiego okresu czasu, potrafiły diametralnie zmienić swoją sylwetkę, uzyskując na końcu taką samą wagę, jak przed rozpoczęciem działań. To dobitnie pokazuje, że kilogram nie jest równy kilogramowi. Inaczej będzie wyglądał człowiek nieaktywny, o wzroście 180 centymetrów  i wadze 90 kilogramów, a inaczej osoba o tych samych parametrach, odżywiająca się zdrowo i trenująca siłowo.

To jest ogromna wada wskaźnika BMI, którą wytykają mu wszyscy świadomi tego ludzie. Nie bierze pod uwagę budowy ciała oraz procentowej zawartości tkanki tłuszczowej. To właśnie ta wartość wyznacza przede wszystkim jakość naszej sylwetki. Głównie osoby uprawiające sporty sylwetkowe, szybkościowo-siłowe lub zwyczajnie dbające o rozwój swojej muskulatury, mogą czuć się wyraźnie zdezorientowane. W ich przypadku bardzo często pokazywaną wartością będzie „nadwaga” lub nawet „otyłość”. W rzeczywistości mogą posiadać oni skrajnie niski poziom tkanki tłuszczowej w ciele. Jednak ze względu na zbudowane mięśnie, waga ciała będzie wyższa i odbiegająca od wyznaczonych norm. Działa to również po przeciwnej stronie skali. Osoby, które dość intensywnie trenują sporty wytrzymałościowe, w których niska waga ciała jest rekomendowana, mogą często uzyskiwać wynik przypisujący ich do kategorii „niedowagi”. Dotyczy to często wysokich lekkoatletów.

Kobiety także mogą czuć się pokrzywdzone, ze względu na ich naturalnie wyższy poziom tkanki tłuszczowej. Niestety wskaźnik masy ciała, nie uwzględnia w swoich obliczeniach płci danego osobnika. Z tego więc powodu zachodzi istotna różnica między kobietą a mężczyzną o tych samych parametrach fizjologicznych.

Profesjonalistom i odbiegającym od normy ludziom, mówimy NIE!

Wskaźnikiem BMI pod żadnym pozorem, nie powinny kierować się osoby trenujące zawodowo. Profesjonaliści lub nawet pół-profesjonaliści, nastawieni są na uzyskiwanie określonych i wymiernych rezultatów w danym sporcie. Wyłączając dyscypliny sportowe, w których przypisywani jesteśmy do kategorii wagowych, w żadnym sporcie waga nie limituje zawodnika. Oczywiście, że w każdej dyscyplinie panują pewne standardy pożądanej masy ciała. Jednak uzależnianie swoich działań od BMI byłoby rozwiązaniem wysoce nieroztropnym. Osoba nastawiona na osiągnięcie konkretnego wyniku powinna poznać swoje ciało do tego stopnia, aby korzystanie z mocno uogólnionych wskaźników, stało się niepotrzebne. Zamiast stawiać BMI na piedestale, o wiele lepiej jest posiąść umiejętność dostosowywania wagi swojego ciała, do okresów treningowych i przyporządkowywania jej do głównych celów.

Powyższy akapit nie musi dotyczyć tylko profesjonalistów. Może on dotyczyć każdej osoby, która w swoich działaniach nastawiona jest na konkretny cel, a udział bierze w nim również waga ciała – w mniej lub bardziej bezpośredni sposób. Nie tylko zawodowi kulturyści, nie skorzystają z owego wskaźnika. Również wszyscy amatorzy, którzy swoją budową ciała, parametrami lub celami, różnią się od przeciętnej. Kwintesencją naszych rozważań jest uzmysłowienie sobie, że wskaźnik BMI został stworzony na podstawie ogólnych obserwacji osób, niewystających poza „przeciętność” pod kątem cech fizycznych. Adolphe Quételet w swoich badaniach wykorzystał setki ochotników i dostrzegł „pewną zależność”. Nie była to żadna reguła, rozwiązanie czy ujawnienie wielkiej tajemnicy. Czysta zależność, opierająca się na twierdzeniu, że waga rośnie proporcjonalnie do kwadratu wzrostu człowieka. Nie sugerował się indywidualną budową ciała, predyspozycjami czy stylem życia. Dlatego właśnie, jego z pozoru rewelacyjne narzędzie, nie nadaje się do użycia w naprawdę wielu przypadkach.

Nieprecyzyjny wskaźnik.

Określanie idealnych proporcji ciała wyłącznie po wzroście i wadze, jest strasznie ryzykowne i krzywdzące dla wielu z nas. Osoby umięśnione o niskiej zawartości tłuszczu w organizmie, mogą zrobić sobie krzywdę, doprowadzając się do stanów wyniszczających, próbując za wszelką cenę znaleźć się w rekomendowanej normie. Również sportowcy, mogą pogorszyć swoje rezultaty, gdy będą ślepo ufać niedokładnej skali, zamiast sugerować się uprawianą przez siebie dyscypliną sportu i własnym odczuciom.

bmi

Aby dokładnie zobrazować, jak bardzo skala ta jest nieprecyzyjna, wystarczy spojrzeć na przedział określany w niej jako „waga prawidłowa”. Przypisuje się jej wartości, mieszczące się od  18.5 do 24.99. Liczby te, są wynikami naszego wcześniejszego działania, opisanego na początku tekstu. Według wskaźnika BMI, dla osoby o wzroście 170 cm, idealna waga znajduje się między 54, a 72 kilogramem! To aż 18 kilogramów różnicy! Oprócz tego należy uwzględnić także jakość owej masy, indywidualne predyspozycje, uwarunkowania genetyczne czy własne samopoczucie.

BMI – świetne, ale nie najlepsze.

Nie chciałbym demonizować całej struktury, na której opiera się wskaźnik BMI. Moim celem nie było przekonanie Was do zaprzestania korzystania z jego funkcji. Chcę ukazać, że nie jest to idealna metoda do określania swojej prawidłowej wagi i warunkowania od niej swoich działań. Różnice w pokazywanych wartościach, różnią się diametralnie w zależności od jednostki i jej indywidualnej specyfiki. Niemożliwym jest uzyskanie klarownej i osobistej odpowiedzi, od narzędzia stworzonego dla ogółu i na podstawie ogółu. Większość osób, wykraczających poza przyjęte normy uznane za standardowe, nie odniesie żadnych korzyści ze stosowania tej metody. Paradoksalnie w takich przypadkach, może ona nieść ze sobą pewne ryzyko błędnie podjętych działań, wynikających z niewłaściwych i nierzeczywistych, otrzymanych danych.

Ludzie, którzy na co dzień prowadzą dość konserwatywny tryb życia, niewykraczający poza szeroko pojętą „rekreację”, mogą w pewnym stopniu korzystać ze wskaźnika BMI. Zalecałbym jednak wyłączne sugerowanie się nim, a nie ślepe podążanie i warunkowanie od jego wyników swoich decyzji. Pragnę to jeszcze raz podkreślić, że metoda ta bierze pod uwagę tylko ogólne czynniki, które nie uwzględniają indywidualnej budowy ciała. Nie twierdzę, że jest ona nieskuteczna lub niepotrzebna, ale zalecam ostrożność w korzystaniu z niej. Rekomenduję, aby całkowite uleganie temu systemowi, zastąpić kierowaniem się własnym samopoczuciem, ogólnym stanem zdrowia oraz wyglądem rzeczywistym własnej sylwetki. Żadna inna forma kontroli postępów, nie jest w stanie wyprzeć tego, co My widzimy w lustrze a inni, patrząc na Nas.

Wiele osób od lat próbuje rozstrzygnąć, co jest ważniejsze. Dieta, a może trening? Równie dobrze, można byłoby szukać na odpowiedzi na pytanie – „Co było pierwsze? Jajko czy kura?”. Wszystko zależy od sytuacji. Czasami to żywność jest ważniejsza od zaplanowanej aktywności, a czasami aktywność od żywności.

W erze powszechnego dostępu do informacji zapewne każdy z nas przynajmniej raz w życiu, spotkał się z mitycznym podziałem składowych naszego sylwetkowego sukcesu. Zakłada on, że Twój końcowy efekt składa się w 70% z diety oraz w 30%, z treningu. Zdaję sobie sprawę, że nawet w tym przypadku, podział ten jest kwestią dość mocno umowną. Nie zmienia to jednak faktu, że wszyscy, którzy go propagują, zgodnie uznają, że w zdecydowanej większości za wymarzoną sylwetkę odpowiada dieta.

Żywność i zaplanowana aktywność powinny iść w parze z życiem.

aktywność

Przede wszystkim w swoich rachunkach, należy wziąć pod uwagę również aspekt psychologiczny. Podział ten został prawdopodobnie stworzony na potrzeby motywacji. Być może również na proste ukazanie ważności czynnika, jakim jest odpowiednia żywność. Mimo to wiele osób nadal powtarzających go jak mantrę nie do końca zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę. W rzeczywistości nawet najlepsza dieta i najbardziej dopracowany trening nie spełni swoich założeń, gdy nie dostosujemy ich do naszego życia. Odpowiednie nastawienie to kolejny czynnik, mający znaczenie w naszych działaniach. Tak naprawdę na końcowy sukces ma wpływ wiele składowych. Określenie, która jest z nich najważniejsza lub stworzenie, chociażby umownego podziału, jest zadaniem niemożliwym do zrealizowania.

Zwolennicy teorii owego podziału jednoznacznie wskażą, że to przecież dobrze dobrana żywność, stoi za zmianą sylwetki oraz wagi ciała. Sam również wiele razy podkreślam, jak ważny jest nasz jadłospis w drodze do lepszego ciała. W tym momencie można byłoby postawić znak większości między słowami „dieta” oraz „trening” i raz na zawsze zakończyć tę debatę. Problem w tym, że sprawa ta, nie jest taka prosta…

Dieta czy trening? Nie wiadomo!

Nie ulega wątpliwości, że do chudnięcia potrzebujemy ujemnego bilansu kalorycznego, a do tycia dodatniego. W tej materii nic się nigdy nie zmienia. Ciała i jego fizjonomii nie jesteśmy w stanie oszukać. Myślę, że właśnie z tego powodu powstał mocno umowny podział między planem żywienia a treningiem, gdzie to właśnie ten pierwszy czynnik zyskał solidną przewagę. Takie pojmowanie sprawy ma na pewno w sobie wiele sensu i logicznego uzasadnienia. Jednak tak jak z wieloma aspektami w dziedzinie, jaką jest dietetyka, wszystko sprowadza się do krótkiego, prostego i jakże klasycznego stwierdzenia:

„To zależy!”

Należy wziąć pod uwagę, że umowne znaczenie w naszym działaniu diety oraz treningu, będzie mocno uwarunkowane od naszego celu. Gdy jesteśmy osobami szczupłymi i naszym wielkim marzeniem jest posiadanie sylwetki Arnolda Schwarzeneggera, to może okazać się, że dieta nie będzie wcale aż tak ważna, jak sam trening. Oczywiście, że odpowiednie spożycie kalorii oraz utrzymanie odpowiedniego poziomu białka, będzie konieczne do osiągnięcia celu. Jednak o wiele ważniejszą wartością, może okazać się odpowiednio zaplanowany trening, uwzględniający w sobie objętość, intensywność, częstotliwość czy progresję. Wszakże od nadmiernego spożywania kalorii można przytyć, jednak mięśnie zbudujemy tylko wtedy, gdy dodamy do tego właściwie zaprogramowany trening oporowy.

trening

Zgoła inaczej wygląda sytuacja w przypadku osób, marzących o szczupłej i zgrabnej sylwetce. Nie rzadko borykają się one z nadwagą lub otyłością. W ich przypadku głównym i determinującym ich końcowy sukces faktorem, będzie właściwie dopasowana żywność oraz jej ilość. Jakakolwiek zaplanowana aktywność schodzi na dalszy plan. Priorytetem nie jest uwypuklenie mięśni, zwiększenie wytrzymałości czy sprawności, tylko smuklejsze ciało.

Ponadto kolejnym czynnikiem, od którego zależy sugerowany procentowy udział diety i treningu w końcowym sukcesie, jest nasz dotychczasowy styl życia. Fanatycy teorii o rzekomej ogromnej przewadze optymalnego żywienia nad treningiem zgodnie twierdzą, że jakiekolwiek działanie ma swoje korzenie w kuchni. Nie neguje tego podejścia, bo jest w nim dużo prawdy. Jednak warto zdać sobie sprawę, że każda osoba jest inna. Ktoś, kto prowadzi siedzący i niezdrowy tryb życia, powinien zadbać w pierwszej kolejności o swój jadłospis. Jednak osoby znajdujące się na przeciwległej półkuli trybu życia, które są aktywne oraz świadome spożywanego pokarmu, dbając o jego różnorodność oraz jakość, w pierwszej kolejności powinny skupić się na zaplanowaniu swojego treningu. Może okazać się, że frustracja wynikająca z niezadowalających efektów, nie ma swojego miejsca w kuchni, ale na sali treningowej.

Przestań szukać problemów. Zacznij działać!

Czasami zbyt dosłownie bierzemy do siebie znaczenie odpowiedniego żywienia. W rezultacie to tam szukamy przyczyn naszych niepowodzeń. Realia są często zgoła inne. Próbując nabrać masy mięśniowej, mając przy tym wyrobione odpowiednie nawyki żywieniowe i posiadanie dozy świadomości spożywanego pokarmu, powinniśmy zadbać przede wszystkim o jakość naszego treningu. Być może problem leży w nieumiejętnym rozłożeniu dni treningowych, liczby serii, powtórzeń lub nieefektywnym ćwiczeniu, opierającym się na braku progresji. Nie wiedząc o tym, kombinujemy i rewolucjonizujemy swój jadłospis coraz bardziej, nadal nie potrafiąc znaleźć źródła nieszczęścia. Otrzymujemy wszystko, tylko nie odpowiedź na nurtujące nas pytanie.

dieta

Choć podział, który stał się tematem dzisiejszego tekstu, został stworzony w sposób ogólny i nieszczegółowy, to zdecydowanie zbyt wiele osób, bierze go sobie do serca. Następstwem takiego działania, są niewłaściwe kroki podjęte w przyszłości oraz niepoprawne postrzeganie diety, oraz treningu. W ten sposób otrzymujemy ludzi, którzy próbując ukształtować swoją sylwetkę, wprowadzają całą masę kombinacji w swój jadłospis, trenując niesystematycznie i niespójnie.

Ogromną wadą rozgraniczania diety oraz treningu jest przede wszystkim ujmowanie wartości temu drugiemu. W rezultacie, zdecydowanie zbyt często opuszczamy sesje treningowe lub trenujemy w sposób chaotyczny. Tłumaczymy to sobie jakże błahym stwierdzeniem: „Przecież dieta to ważniejsza część naszego końcowego sukcesu”. Oszczędzamy się na treningu lub trenujemy za lekko, rekompensując to sobie myślami opierającymi się na twierdzeniu: „Przecież jem zdrowo!”. Nie spotkałem jeszcze nikogo, kto zbudował piękną, szczupłą i smukłą sylwetkę bez odpowiedniego treningu. Za to znam całą rzeszę osób, które zbudowały pokaźne mięśnie czy zgubiły zbędne kilogramy, bez wielkich rewolucji w swoim jadłospisie.

Odpowiednio dobrana żywność oraz trening, to nierozłączny związek.

Zdecydowanie zbyt daleko idącym wnioskiem jest wskazanie na przewagę któregokolwiek z tych dwóch, ważnych czynników kształtowania sylwetki. Jeśli ktokolwiek oczekuje jednoznacznej odpowiedzi lub dokładnego podziału, to przykro mi, ale nigdzie go nie doświadczycie. Przynajmniej nie u osób, które są godne waszej uwagi oraz czasu. Niemożliwym jest jednoznaczne powiedzenie, że to dieta lub trening jest faktorem dominującym. Jak przedstawiłem to w tym tekście, wszystko sprowadza się do obranego celu, naszego dotychczasowego stylu życia oraz świadomości w podjętych działaniach. Nawet w przypadku perfekcyjnej znajomości własnego ciała, nazwanie czegoś wartością dominującą jest dość ryzykowne. Nigdy nie jesteśmy w stanie przekonać się w zupełności, co ma na nas większy wpływ i w jakim stopniu. Pomimo tego, że podział 70%-30%, jest umowny, to wprowadza on w nasze myślenie pewne ograniczenia. Sugerując się nim, otrzymujemy jasny obraz, że coś jest ważniejsze, więc śmiało pomijamy rzecz stojąca na drugim miejscu. To duży błąd!

żywność

Tylko te dwie składowe idące ze sobą w parze, mogą pokazać nam pełnie swoich możliwości! Rozgraniczanie ich wartości oraz wpływu, jaki na nas wywierają, jest działaniem wysoce nierozsądnym. To zupełnie tak, gdybyśmy małemu dziecku powiedzieli, że czytanie jest ważniejsze niż pisanie. W rezultacie dalibyśmy mu jawny sygnał do skupienia się na pierwszej czynności i zaniedbywania drugiej. Tak samo wygląda to w przypadku diety i treningu. Jedno wspomaga drugie. Trening napędza nasze żywieniowe działania, a odpowiedni jadłospis, jeszcze mocniej uwidacznia wypracowane efekty na treningu.  To są dwa nierozłączne czynniki. Nie próbujmy ich więc na siłę dzielić, porcjować i dozować. Korzystając z jednego, wykorzystajmy również potencjał drugiego.

#kolejne artykuły