Dzisiaj mija dokładnie tydzień od “największego wydarzenia blogosfery” w Polsce. Piszę w cudzysłowiu, gdyż zdania influencerów w tym temacie są dość mocno podzielone. Część z nich uważa, że imprezą the best w tej kategorii w Polsce jest See Bloggers, podczas gdy inni kierują swoje zachwyty w stronę Influencer Live, którego siódma już edycja odbyła się miesiąc temu w Poznaniu. Reszta pokornie korzysta z dobrodziejstw obu eventów, wyjeżdżając z nich nie dość że bogatsi o nowe znajomości, wiedzę i inspiracje, to jeszcze liczne “dary losu” od sponsorów.
Fakt, że wcześniejsze edycje odbywały się w Gdyni, skutecznie mnie zniechęcał do zwizytowania tej imprezy. Widocznie nie tylko mnie, skoro organizatorzy zdecydowali się przenieść to wydarzenie w sam środek mapy Polski, czyli do Łodzi.
Gdzie konkretnie?
Do absolutnie wspaniałego Centrum Nauki i Techniki EC1 – budynku pierwszej łódzkiej elektrowni z początku XIX wieku, która na przestrzeni dekad zaopatrywała miasto w miliardy kWh prądu. Niestety oddana w prywatne ręce, całkowicie zniszczona i zaniedbana, zaczęła uchodzić za największe straszydło dzielnicy Fabryczna. Szczęśliwie zamiast zniknąć na zawsze z powierzchni miasta, obiekt został objęty programem rewitalizacyjnym. Od 2018 roku z całkowicie zmienionym obliczem jest miejscem wystaw, wydarzeń kulturalnych oraz siedzibą planetarium i wytwórni filmowej Se-ma-for. Miejsce piękne, inspirujące i godne wielu powrotów.
Nie bywam w Łodzi zbyt często , ale każda kolejna wizyta wywołuje u mnie falę zachwytu nad tym, w jak fantastyczny sposób można zachować fabryczny klimat tego miasta. Dzięki milionom euro dotacji unijnych, budżetu miejskiego oraz środków prywatnych pięknieją ulice, nowy blask odzyskują brudne i zaniedbane kamienice. Ba, przebudowywane jest centrum miasta zgodnie z koncepcją Nowego Centrum Łodzi. Już nie tylko Piotrkowska i Manufaktura przyciągają swoim urokiem czy rozbudowaną ofertą gastronomiczną.
No dobrze, nie wszystko powala na kolana. Kto w środek miasta wcisnął tę stajnię dla jednorożców??? Kto wie o czym mowa?
(mój wcześniejszy artykuł o Łodzi, a konkretnie o hotelu Andels)
Wracając do See Bloggers, bo o tym tutaj głównie mowa, to nie miałam sprecyzowanych oczekiwań. Początkowo chciałam być na imprezie w roli partnera / wystawcy, jednak koszt takiego uczestnictwa skutecznie odstraszał każdą firmę niszową, a takie stety-niestety właśnie reprezentuje moja agencja. Czytałam w relacjach innych uczestników, że masowe występowanie koncernów w strefie wystawienniczej, selfie z kapsułką do prania i/oraz/lub pieluszką było trochę uwłaczające godności uznanego influencera, ale cóż, “pecunia non olet”. Raczej niemożliwością jest zorganizowanie tego typu imprezy sprzedając stoiska za 100zł/m2. Zrezygnowałam więc z płatnej formy i bycia merytoryczną częścią tego wydarzenia i , zdecydowałam się zostać ot takim zwykłym uczestnikiem – oglądaczem. Jak się okazało w trakcie rejestracji, ilość miejsc była mocno ograniczona, gdyż zaproszeni zostać miały wyłącznie wyjątkowe jednostki ze świata social media.
Hm – no trudno, najwyżej nie pojadę – taka była pierwsza moja myśl po wysłaniu zgłoszenia. Ku ogromnemu zdziwieniu, pewnego kwietniowego wieczoru otrzymuję maila z informacją:
“Ciesz się, pakuj się i udostępniaj dobrą nowinę w sieci –
JEDZIESZ NA SEE BLOGGERS”
A jednak! Sporadyczne pisanie bloga, kilka średnio udanych selfie na Instagramie uczyniło ze mnie osobowość internetu.
WOW!
To co działo się potem, mogą potwierdzić wszyscy inni “wybrańcy”. Masowe wysyłanie mailingów na temat wydarzenia, rejestrowanie znajomych, dzieci oraz zwierząt domowych (żartuję!). Odliczanie czasu na zapisy na wykłady – to już suspens na miarę Hitchcocka. Wiem, że na tym polega współczesny marketing i wiem bardzo dobrze, że tak robią profesjonaliści, ale nie przekona mnie to do uznania tego modelu za słuszny. Podobnie jak instastory z WC oraz selfie w bieliźnie.
NO NIE!
Jak już większość kolegów blogerów wspomniała, zapisy na warsztaty to kompletna porażka organizatorów. Już 15 minut po ogłoszeniu naboru wszystkie miejsca na “lepsze” tematy zostały zagospodarowane, a wyjazd wyłącznie po to, aby wynieść z imprezy zachwyt nad gwiazdami sieci w wersji “bez filtra” (niektóre przyznam dość trudno rozpoznawalne) oraz kilka toreb z ulotkami to chyba jednak za mało. No cóż, w wersji mocno okrojonej i skróconej wyłącznie do jednego dnia czyli soboty, wyruszyłam na podbój miasta “króla bawełny” – Izraela Poznańskiego.
Wybór miejsca spotkania czyli EC1, jak wcześniej wspomniałam, trzeba uznać za trafiony w dziesiątkę. Chociaż nie wszystkim to spotkanie z historią się podobało. Z lektury recenzji innych uczestników wywnioskowałam, że labirynt korytarzy i schodów był na tyle skomplikowany, że mógł zaprzepaścić szansę na dostanie się na czas i gdziekolwiek. Panie gubiły się w labiryntach korytarzy i nie docierały na wykłady. Osobiście uważam to za celowe działanie organizatorów aby nieco przymusić młode pokolenie do korzystania z analogowych form używanych do orientacji w terenie, jaką jest mapa w wersji papierowej. Kto poległ, mógł wesprzeć się wolontariuszem, który prawie za rączkę zbłąkaną owieczkę zaprowadził. Za bardzo nie rozumiem więc tych utyskiwań.
Skupmy się zatem na strefie wystawienniczej. Pierwsze wrażenie niewątpliwie skojarzyło się z pierwszą wizytą Szyszko w Puszczy Białowieskiej – o matko ile materiału do wyrwania … XD
Stoiska tematycznie były tak urozmaicone, że z pewnością każdy z odwiedzających znalazł coś dla siebie. Degustacje, konkursy, fotobudki oraz tła pod zdjęcia idealne. Wszystko wystylizowane, piękne i kolorowe jak codzienność na Instagramie. Spotkałam się z głosami krytyki, że to sztuczne i wydumane, ale te głosy nie pochodziły z uczestników stojących w gigantycznych kolejkach po odbiór należnej porcji giftów i możliwość zrobienia zdjęcia z gwiazdą. Raczej tylko anonimowo i wyłącznie w kuluarach. Dla każdego znalazło się coś ciekawego i wydaje mi się, że trzeba było być turbo malkontentem, aby nie zagospodarować się w tej strefie. Mnie zainteresowały głównie rozwiązania technologiczne, nowe platformy oraz wydawnictwa.
ALE!
Za truskawki w różowej czekoladzie oraz plik gazet od Bauer’a dałam sobie zrobić zdjęcie na tle Influenceme. Miło porozmawiałam z panem od nowoczesnej ortodoncji w postaci niewidocznych nakładek na zęby beyli.pl. Wszak szeroki uśmiech z rzędem niepokrzywionych śnieżnobiałych zębów to “must have” każdego twórcy internetowego. Dlatego też wzięłam udział w ich konkursie na hasło reklamowe. Jakie?
“Wystarczy pokrzywiony charakter – ząbki już być nie muszą”
Część stoisk pominęłam z premedytacją ze względu na ich ogromne zatłoczenie albo dlatego, że kompletnie mnie nie interesowały. Za to z zaciekawieniem wysłuchałam oferty nowej platformy dla tych umiejących składać litery w wyrazy i wyrazy w zdania – jaką jest nowość na rynku o nazwie Worldmaster. Przy okazji dziękuję za wywiad ze mną- zawsze miło się wypowiedzieć na tematy o których się nie ma pojęcia.
Podsumowując.
Tak duża ilość stoisk światowych marek jasno wskazuje jakie trendy panują w dzisiejszym marketingu i kto je aktualnie kreuje. Pomimo faktu, iż niektóre blogi / insta / FB / YB to niekończące się pasmo reklamowe dóbr wszelakich, które mocno straciły na swojej autentyczności, w dalszym ciągu są opiniotwórcze i napędzają masowy popyt. Pomimo mocnego skomercjalizowania social mediów musimy pamiętać, że początki były bardzo romantyczne.
Wyśmiewani przez media komercyjne pierwsze “szafiarki” za własne pieniądze, z pełnym zaangażowaniem i sporym nakładem czasu – bez filtrów, “apek” i agencji PR, tworzyły prawdziwe recenzje produktów oraz stylizacje z niszowych marek odzieżowych. Często wychodziło im to dużo lepiej niż profesjonalnym agencjom za miliony monet. Tacy twórcy nie bali się prawdy, pisali jak jest. Z racji tego, że nikt ich w branży nie poważał ani, że nie dostawali za to wynagrodzenia. Byli oni autentyczni i obiektywni. Za to właśnie ludzie pokochali blogi – za wolność słowa.
Dzisiaj kupony od tych działań odcinają weterani, którzy szybko połączyli pasję z biznesem. Ich aktualną działalność można już określić tylko jako sprawną maszynkę do zarabiania pieniędzy. Profesjonalna obróbka zdjęć, boty, generowane zasięgi oraz obrotny manager, który sprzeda ze swoją gwiazdą wszystko, oby tylko stawka się zgadzała. Pomimo że świadomy odbiorca już dawno przestał obserwować takie konta, są jeszcze miliony naiwnych “followers”, którzy ciągle wierzą w autentyczny przekaz wybrańca ludu. Nowych kandydatów na gwiazdy również nie brakuje. Ślepo podążają wytyczoną ścieżką, gubiąc się w absurdzie chronicznego lansu. Widzą wyłącznie jakie korzyści materialne i niematerialne niesie za sobą sława w sieci. Szkoda tylko, że w tym wyścigu jest coraz mniej wartości jakichkolwiek.
Kto na tym wygrywa? Producenci oczywiście. Większość chętnie godzi się na kolaborację, gdyż za cenę często 1/1000 kampanii w mediach konwencjonalnych, za darmo lub za wartość samego produktu, otrzymują zadowolonego recenzenta, który rozprzestrzenia “dobrą nowinę” w grupie docelowej.Układ wprost idealny.
Takich możliwości reklamowych dla każdego nie było nigdy wcześniej.
Na zakończenie zdradzę Wam, że uważam ten wyjazd za bardzo udany. W przyszłym roku zaplanuję więcej niż jeden dzień na uczestnictwo, o ile mnie wybiorą oczywiście. Dostrzegam ogromny wysiłek organizatorów. Podziwiam dział marketingu za kreatywność w podsycaniu napięcia. Bardzo doceniam efekt końcowy jakim była możliwość poznania tylu ciekawych osób głównie spoza #top100.
Do zobaczenia.