Kim jest dietetyczny paranoik?! | worldmaster.pl
#

Dietetyczny paranoik to… No właśnie! Kim on jest? Czy to ktoś zdrowo się odżywiający, czy wyznający żywieniową ideologię? A może żadne z powyższych? Zapoznajcie się z tekstem, który dla Was przygotowałem, bo może się okazać, że dietetyczny paranoik znajduje się w Waszym otoczeniu. Albo co gorsze widzicie go, kiedy spoglądacie w lustro…


W dzisiejszych czasach wcale nie jest tak trudno zwariować od nadmiaru wszelkiego rodzaju informacji w świecie dietetyki i zdrowego odżywiania. W końcu nastały takie dni, gdzie co druga osoba po jednodniowym szkoleniu, tytułuje się dietetykiem, a ludzie, którzy nigdy nie dotknęli sztangi, nazywają siebie trenerami. Jeśli to Was bawi (tak, jak mnie) i nie do końca wierzycie w moje słowa (ja w swoje wierzę) to polecam odwiedzić Instagrama. Wpiszcie tam sobie w wyszukiwarkę hasztag #trenerpersonalny, #zdroweodżywianie i inne pochodne słowa. Zobaczycie tam wiele osób, próbujących być trenerami, kiedy tak naprawdę większość z nich tego trenera właśnie potrzebuje.

Teraz wyobraźmy sobie panią Jadzię, która postanawia zlikwidować pielęgnowaną przez lata fałdkę na brzuchu. Ona przecież nie wie, skąd powinna czerpać swoją wiedzę. Ta biedna kobieta nie ma pojęcia, że „paker” z Instagrama, który w nazwie użytkownika doda sobie „trener personalny”, tak naprawdę nie musi być najlepszym wyborem w kwestii pomocy sylwetkowej. Jakby brakowało Wam powodów do śmiechu, to realni dietetycy i trenerzy z prawdziwego zdarzenia, są bardzo często ignorowani, bo mają zbyt słabą siłę przebicia! Ironia? Skądże! Samo życie!

Wróćmy jednak do pani Jadzi. Jak myślicie, co się z nią stanie? Co się wydarzy, kiedy odda się w ręce człowieka, który sam potrzebuje pomocy i którego wiedza kończy się na kaloriach? Pewni być nie możemy, ale myślę, że na dobre to pani Jadzi nie wyjdzie. Co więcej, nierzadko kończy się zaburzeniami, chorobami, a czasami również…

Zwariowaniem! Tak, tak! Dobrze czytacie!

Jak rozpoznać dietetycznego paranoika?

Spotkaliście kiedyś dietetycznego paranoika? Jestem przekonany, że na pewno przynajmniej raz w życiu mieliście z taką osobą kontakt! Jeśli jednak nie jesteście pewni swojej decyzji, to zapoznajcie się z poniższą listą, dziesięciu punktów, które ułatwią Wam rozpoznanie dietetycznego paranoika w Waszym otoczeniu!

1. Liczenie KAŻDEJ kalorii.

Paranoik tak już ma. Dla niego jedna brakująca kaloria w planie to grzech śmiertelny, z którego musi się wyspowiadać na niedzielnej mszy, a potem odbyć pielgrzymkę do Częstochowy na kolanach. Dlatego, aby temu przeciwdziałać, w zasadzie w ogóle nie rozstaje się ze swoim dzienniczkiem kalorii, a przed każdym posiłkiem, wszystko dokładnie analizuje w tabelach kaloryczności produktów. Dietetyczny paranoik to taka osoba, która poświęca więcej czasu na liczeniu kalorii z posiłku, niż na jego faktycznym przygotowaniu…

2.Ważenie, co do JEDNEGO grama.

Jeśli poczęstujesz paranoika jabłkiem, to jeśli nie ma akurat  pod ręką wagi kuchennej, najprawdopodobniej zabierze je do domu, aby tam móc je zważyć. Zapewne zrobi to kilkukrotnie, ustawiając urządzenie pod różnymi kątami… Bo, „co, jeśli się pomylę?!”. Wszystko musi być zważone idealnie! Przecież tylko wtedy taka osoba, będzie mogła policzyć KAŻDĄ kalorię, prawda? Jakże to pięknie i logicznie brzmi!

3.Posiłek poza domem? NIE MA MOWY!

Kojarzycie te wszelkie pudełka z jedzeniem, które każdy szanujący się „fitnesiak” pokazuje na Instagramie? Cóż… Paranoik się z nimi nie rozstaje! Nie ważne, czy jest to wypad ze znajomymi na piwo, komunia córki, czy impreza urodzinowa babci. Tylko pudełka! Sto procent albo nic! W końcu zjedzenie czegokolwiek poza domem i czegoś, co nie było przez paranoika przygotowane, to trucizna! To trucizna uczyniona przez ludzi, czyhających na jego sylwe… Tfu! Życie! Co z tego, że jesteśmy głodni, a żona właśnie przygotowała cudownego kurczaka. Wolimy głodować! Pokazujemy silną wolę i gotujemy sobie ten swój suchy ryż, kiedy w naszym organizmie żołądek zaczyna przyklejać nam się do kręgosłupa z głodu… To jest dopiero pokaz bohaterstwa i wytrzymałości!

jedzenie

4.Brak zainteresowania CENNYMI radami.

Paranoikowi nie przetłumaczysz. Choćbyś postawił mu pod nosem najznakomitszego specjalistę pod słońcem, to on i tak będzie wiedział lepiej. Jak jest niegrzeczny, to pewnie nawet go nie będzie słuchał. Natomiast grzeczni paranoicy to tacy, którzy z uwagą kiwają główką, ale w jej wnętrzu nieustannie powtarzają: „I tak wiem lepiej”. Efekt jest taki, że po wysłuchaniu wszystkich rad, oni i tak dalej robią swoje. W końcu, kto może znać lepiej ich ciało od nich samych? Co z tego, że sami robią sobie krzywdę. To nie ma znaczenia! Liczy się tylko ich zdanie. W skrajnych przypadkach paranoicy zaczynają traktować osoby, chcące im pomóc, jako wrogów, którzy pragną im coś odebrać (odebrać, ale co? Kurczaka z ryżem?!). Dojść może nawet do zerwania kontaktów i złości oraz przelania całej swojej miłości na pojemniczek z jedzonkiem… Ono przynajmniej zrozumie!

5.Dietetyczny Paranoik myśli, że jest PĘPKIEM świata.

Paranoicy mogą mieć w sobie narcystyczną duszę. Myślę też, że na ogół kulturyści, którzy potrafią godzinami oglądać się w lustrze, to również paranoicy. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, iż taki delikwent sądzi, że wszyscy mu się przyglądają i oceniają, jak wygląda? Stawianie siebie w centrum uwagi (lub sądzenie, że tak jest) dla paranoika to codzienność! Po siłowni w letni dzień ubierze oczywiście koszulkę bez rękawów, aby wszyscy mogli oglądać imponującą (sic!) muskulaturę. W kwestii żywienia jest dokładnie tak samo. Najważniejszy jest On – Pan i Władca własnego talerza. Paranoik we własnej osobie.

6.Rozmowa tylko o JEDNYM.

Dla paranoika nie ma znaczenia to, że właśnie został wybrany nowy papież. Jego nic nie obchodzi kolejny zamach terrorystyczny. Dla niego nawet urodziny córki, czy impreza rodzinna to nic innego, jak tylko temat poboczny. Paranoik dietetyczny mówi zawsze tylko o jednym. O żywieniu, o treningu, o sylwetce. O tym, co zrobił, co zjadł, co zjeść zamierza albo jakiego koloru był jego mocz. Śmiejecie się, ale myślę, że i takie rzeczy się zdarzają! Najgorzej jest jednak wtedy, kiedy paranoik postanawia uprzykrzyć życie innym! Wtedy potrafi ni stąd, ni zowąd, zacząć wyliczać, ile ktoś zjadł i ile będzie potrzebował czasu aktywności, aby to spalić. Jedno jest pewne! Takie zachowanie na pewno spowoduje brak apetytu jego słuchaczy. Tak samo, jak niechęć do takiego delikwenta.

paranoik

7.Jesteś SŁABY, jeśli robisz coś INNEGO.

Tego nie zawsze widać. Tu też zależy, czy paranoik jest kulturalny, czy ma wszystko w głębokim poważaniu. Jeśli na niczym mu nie zależy (oprócz siebie rzecz jasna) to prawdopodobnie powie nam prosto w oczy, że nie ma ochoty z nami rozmawiać, skoro nie robimy tego, co on. Grzeczniejszy natomiast, będzie mógł nas nawet z uwagą słuchać, ale w głębi duszy będzie nami gardził. W mniejszym lub większym stopniu. Nasze zainteresowania będą dla niego tylko dziecinną igraszką, bo przecież czymże one są w porównaniu z jego boskim wyczynem trzymania diety?! Sprawa jest prosta. Chcesz zyskać szacunek paranoika? Rób dokładnie to samo, co on! Odmienność nie jest tolerowana!

8.Stosowanie GŁODÓWEK.

Paranoik nie wie, co jest dobre, a co nie. Jemu zależy tylko na tym, żeby jak najszybciej zrealizować swój cel. Co z tego, że wszyscy huczą, że to coś jest złe? Pamiętacie? Przecież paranoik nie słucha nikogo. Liczy się tylko on sam! A w końcu wyczytał w czasopiśmie dla zapracowanych pań, że głodówka to szybki sposób na schudnięcie. Co więc robi? Głoduje! I to jeszcze jak! Robi to z zaciętą miną cierpiętnika, który pokutuje za grzechy ludzkości. A spróbujcie mu tylko to wyperswadować. Wiecie, co Wam powie? „BZDETY!”. No tak, przecież ma rację. Próbujemy mu pomóc, bo rzecz jasna zazdrościmy mu tego, jakże owocnego życia!

9.Stosowanie WYMYŚLNYCH diet.

W gruncie rzeczy to nie wiem, co jest gorsze. Głodówka, czy wymyślne diety, wykreowane przez pseudo specjalistów. Bo jak nazwać twory, który zakładają spożywanie tylko warzyw lub tylko owoców? Albo inne zakazują spożywania owoców po godzinie 18:00 lub całkowicie wykluczają spożywanie węglowodanów? Dla wielu brzmi to jak abstrakcja, ale dla paranoika? Dla paranoika to jest niczym zbawienie! Czy może być coś cudowniejszego od cudownej diety, gwarantującej wspaniałe rezultaty i koncertowo zniszczone zdrowie? Naturalnie, drugiej części paranoik nie słyszy. Jego interesuje tylko to, co potwierdza jego tezę. A jakby na to nie spojrzeć, to chociażby dieta Dukana, brzmi tak jakoś mądrze, prawda? Więc chyba warto w nią wierzyć, no nie?

dietetyczny paranoik

10.Paranoik NIE MA pojęcia o zdrowym odżywianiu.

Wydaje mi się, że świetle pozostałych dziewięciu punktów to jest jasne. Dietetyczny paranoik jest tak naprawdę błądzącym we mgle dzieckiem, które szuka właściwej drogi. Nie widzi jednak pod nogami wyraźnej ścieżki, tylko biega dookoła, próbując znaleźć rozwiązanie. Z paranoikami jest to samo. Oni dla otoczenia mogą się rysować jako osoby mądre i zorientowane w temacie, ale w rzeczywistości to osoby, robiące krzywdę sobie i nie rzadko również innym.

Wyobrażacie sobie, co się stanie, jak nasza kochana pani Jadzia z początku tekstu, trafi na właśnie takiego paranoika? Koszmar murowany! Wyobrażacie ją sobie, jak każdego wieczora spożywa suchy twaróg polany oliwą z oliwek? A codziennie wstaje o piątej rano, aby przygotować sobie pięć, idealnie tak samo niesmacznych posiłków do pracy? Powiem Wam szczerze, że ja jakoś tego nie widzę. Nic, a nic! A niestety paranoicy nie tylko zatruwają życie swoje, ale także życie innych. Często nie zdają sobie nawet z tego sprawy. A dlaczego nie mają pojęcia o zdrowym odżywianiu? To proste! Przecież słuchają tylko siebie, pamiętacie?

Żarty żartami, ale…

Możecie odnieść wrażenie, że jestem szyderczy względem dietetycznych paranoików. To był jednak celowy zabieg, aby trochę przejaskrawić zachowania osób, które charakteryzują się tymi cechami. W rzeczywistości jestem zdania, że Ci paranoicy, którzy wpadli w sidła błędnego postrzegania żywienia, potrzebują naszej pomocy. Naturalnie, że nas to momentami może bawić, ale droga od dietetycznego paranoika do poważnych zaburzeń odżywiania oraz zdrowotnych nie jest wcale taka długa. Co więcej, nie rzadko mogą się one krzyżować…

… Też taki byłem!

Wiem doskonale, że przetłumaczenie osobie o takich skłonnościach nie jest łatwe. Wiem to, bo sam taką osobą byłem. Za nic w świecie nie dało się mnie przekonać, że zjedzenie jednej kostki czekolady nie jest złe. Nie przyjmowałem w ogóle do wiadomości, że istnieje coś takiego jak zdrowe i zbilansowane odżywianie. Zamiast tego preferowałem zjedzenia paczki chrupkiego pieczywa i jabłka… W ujęciu całego dnia…

Obok tego wszystkiego, widziałem również troskę o moje zdrowie osób najbliższych. Najstraszniejsze było jednak w tym wszystkim to, że rozumiałem to, ale nic z tym nie robiłem, bo walka o lepszą sylwetkę wygrywała. Dlatego z perspektywy czasu wiem, że bycie paranoikiem dietetycznym nie jest tylko zabawną igraszką, którą można wspominać przy rodzinnym stole. Paranoik dietetyczny to osoba, która może borykać się z anoreksją, czy bulimią, lub być nim w znacznym stopniu zagrożona. Paranoik dietetyczny to także osoba, która zamyka się na otoczenie. Ciężko jest do niej dotrzeć i nierzadko wymagać to może interwencji specjalisty. Ponadto paranoik dietetyczny to nie jest coś, co samo minie i można machnąć na to ręką. Zaufajcie mi, że bycie taką osobą, wpływa w znacznym stopniu na życie całego, najbliższego otoczenia. Mówię to z perspektywy osoby, która w pewnym znaczeniu była w takim miejscu.

Zdradzić Wam malutki sekret?

Nie warto. Lepiej miejcie to swoje „nieidealne” ciało z fałdką na brzuchu niż macie pakować się w to „coś”. Naprawdę.

Oczy i uszy szeroko otwarte!

medytacja

Jeszcze słowem zakończenia, chcę tylko nadmienić, żebyście traktowali całą tę listę poważnie, ale umiejscawiali ją w szerszym kontekście. To znaczy, że jeśli ktoś mówi ciągle o zdrowym odżywianiu, wcale nie oznacza, że jest paranoikiem. Być może interesuje się tą dziedziną wiedzy i jest zdrowo „zafiksowany” na tym punkcie. Tak samo osoby, które skrupulatnie liczą spożywane kalorie, nie muszą sugerować, że są paranoikami. Może są zawodowcami i przygotowują się do bardzo ważnych zawodów sylwetkowych?

Z tego więc powodu zachęcam Was, abyście na osoby, u których dostrzegacie którekolwiek z wyżej wymienionych cech, spoglądali holistycznie. To znaczy w szerszym ujęciu. Jeśli natomiast boicie się, że nie zdołacie wykryć u bliskiej osoby właśnie takiego zachowania, to pragnę Was uspokoić.

To widać, czy ma się styczność z paranoikiem dietetycznym. Widać to po sobie mówienia, zachowania i sposobie bycia – zwłaszcza w sytuacjach, gdzie taki paranoik może czuć się niepewnie (kolacja poza domem, spotkanie ze znajomymi).

I na sam koniec, pamiętajcie o najważniejszym!

Paranoik dietetyczny nie ułatwi Wam kontaktu i pomocy. Jeśli zechcecie mu pomóc, będzie to od Was wymagało nie lada cierpliwości oraz zaangażowania. Już teraz mogę Wam powiedzieć, że stracicie wiele sił… Jednak w obliczu przywrócenia człowieka do normalności, myślę, że jest to gra warta świeczki.

„Bądź sobą” brzmi banalnie. Zwłaszcza w czasach rozwoju osobistego, kiedy „coach” spotykany jest na każdym kroku. Dlaczego więc wciąż sobą nie jesteśmy? Co nas powstrzymuje, a co nas blokuje? Czy to nasza wina, czy może wina osób trzecich? Czemu gubimy swoją tożsamość?

W głowie kłębi mi się wiele pytań. Nieustannie poszukuję na nie odpowiedzi i nie zawsze mi się tu udaje. Już od kilku dni na pierwszy plan wysuwa się jednak to jedno, bardzo ważne dla mnie stwierdzenie. W tym momencie bardziej mnie już złości, aniżeli nurtuje.

Dlaczego nie możemy być tacy, jak chcemy?!

Piszę do nas wszystkich, którzy świadomie lub nie, uniemożliwiamy bycie sobą, innym. Nie wypierajcie się. Robimy to każdego dnia. Durna uwaga, nieprzemyślany komentarz lub głupio wypowiedziane zdanie. Nawet jeśli nasz rozmówca nie da tego po sobie poznać, to na ogół dobrze zapamięta nasze słowa…

Odniosę się głównie do sylwetki i wyglądu fizycznego. Choć i inne aspekty życia także poruszę. W końcu życie i bycie sobą to nie tylko to, co widać na zewnątrz i to, co inni mogą ocenić w mgnieniu oka, prawda?

bądź sobą

Ciężko jest być sobą w XXI wieku.

Dziwi mnie to wszystko. To, co się dzieje dookoła nas. Nieustanne skupianie się na swoim ciele i podążania za chorymi ideałami kreowanymi przez równie chore osoby. Chore zarówno w sensie dosłownym, jak i przenośnym. Piętnowanie tych, którzy nie są „idealni” lub tych, którzy odbiegają w jakikolwiek sposób od standardów. Rzucanie kąśliwych uwag, wygłaszanie swoich oświeconych opinii i chlubienie się swoim jakże pięknym ciałem… Masz świetne ciało? Świetnie! Ale nie umniejszaj przy okazji innym, którzy go nie mają i chcieć nie chcą.

Doskonale zdaję sobie sprawę, że w co najmniej jednym ze swoich tekstów, uderzyłem w osoby otyłe. Mam jednak nadzieję, że odpowiednio zrozumieliście tamten tekst. Nie mam nic do osób posiadających nadwagę. Zauważam tylko problem, jaki mogą one mieć ze swoim zdrowiem. Niemniej jednak, nie mnie jest oceniać ich ciało, ich zachowanie i ich stosunek do tego wszystkiego. Chcę tylko Wam przekazać, że osoba otyła nie zawsze oznacza osobę smutną i pokrzywdzoną przez los! I to dotyczy każdego napotkanego przez nas człowieka. Jeśli ktoś nie jest idealnie szczupły, na brzuchu nie ma widocznych mięśni, a pośladki nie opinają seksownie spodni, to nie znaczy, że ten ktoś jest gorszy! Zrozummy to wreszcie, bo poprzez kreowanie takiego światopoglądu uniemożliwiamy innym bycie takimi, jakimi chcą być!

Jesteśmy kimś, kim nie chcemy być.

Wiecie, że w jednym z badań zauważono, że już około 80% dziesięcioletnich dziewczynek było na diecie?! DZIESIĘCIOLETNICH! Jak myślicie, dlaczego to robiły? Oczywiście, że nie czuły się dobrze w swoim ciele… Ale czy na pewno? Czy dziesięcioletnia dziewczynka może w ogóle tak pomyśleć? Wątpię. Wątpię, żeby samodzielnie podjęła tak radykalne kroki. Tak działa nasze środowisko i nasze otoczenie. Nieustannie wywiera na nas wpływ, a my, choć tego nie chcemy – bardzo często nawet nieświadomie mu się poddajemy. W efekcie otrzymujemy życie, którego nie chcemy. Problemy, które nie są nam potrzebne. Otoczenie, które nam się nie podoba…

Skoro tak młode dziewczynki, przywiązują tak wielką uwagę do tego, jak wyglądają, to co można powiedzieć o kobietach i mężczyznach w późniejszym wieku? Szczególnie o nastolatkach, wchodzących w dorosłość? Myślicie, że skąd wzięły się wszelkie zaburzenia odżywiania? Bulimia, anoreksja, kompulsywne objadanie się? Z niewłaściwie podjętych działań żywieniowych. Niewłaściwie, bo osoby za tym stojące chcą uzyskać, jak najszybsze efekty, żeby jak najszybciej dopasować się do swojego środowiska z pozoru idealnego.

Presja ze strony innych zabija naszą tożsamość.

Spójrzmy tylko na kreowany model piękna przez media społeczeństwa. Fałdka na brzuchu? Broń Panie Boże! Cellulit? Nie ma mowy! Brak idealnego światła i brak pozowania? Na pewno nie!

To jest fikcja. Proszę Was, zrozummy to. Bardzo często wracam w swoim rozmyślaniach do tego, co pokazują nam social media, bo zwyczajnie uważam, że to właśnie tymi kanałami sugeruje się wiele młodych osób. To tam znajdują się dla nich wyznaczniki „piękna”, które niewiele mają z rzeczywistością. A nawet jeśli to prawda, to byłbym pełen wątpliwości, czy wraz z pięknym ciałem idzie także równie piękny umysł i charakter…

Piszę to wszystko, aby pokazać Wam, że wcale nie musimy nosić małego rozmiaru, aby się podobać. Koszulka, wcale nie musi opinać nam ramion, żeby być wartościowym człowiekiem. Niestety wszystko, co robimy i czym żyjemy, powoduje, że nie możemy być takimi, jakimi chcemy być. A to jest niestety już bardzo przykre.

Społeczeństwo wywiera na nas nieustannie presję. Widzimy modelki w telewizji. Prężących muskuły aktorów. Nie uważam, że to coś złego. Jednak do tego, bardzo często dochodzą jeszcze z pozoru niewinne uwagi i komentarze. Takie małe przytyki, które kumulując się, prowadzą nas nie w tę stronę, w którą chcielibyśmy pójść. Tym samym otrzymujemy nastolatków, którzy dobrze czują się w swoim nieidealnym, ale nadal zdrowym ciele, a jednak chcą je zmieniać. Jedni dlatego, żeby się „podobać”. Inni dlatego, żeby się „dopasować”. Mamy osoby, które były normalne i w pełni zdrowe, ale zniszczyły to wszystko poprzez chęć poprawy „tego i owego”. Na początku była chęć tylko małej korekty. Niewielka zmiana. Spadek wagi o dwa kilogramy, ale to nie wystarczyło… To może brzmieć głupio, ale uwierzcie, że wiele – szczególnie młodych żyć – zostało zmarnowanych właśnie w ten sposób.

Dajmy innym żyć!

tożsamość

Przestańmy więc wiecznie piętnować tych, którzy nie są idealni. Idealność nie istnieje. Nie ma czegoś takiego jak perfekcja. Dlatego bądźmy tacy, jacy chcemy być. Podążajmy własnymi szlakami i jeśli czujemy się dobrze, z tym, co robimy lub z tym, jak wyglądamy, to róbmy to dalej. Pewnie, że czasami trzeba wziąć poprawkę na swoje zdrowie, ale przede wszystkim pytajcie siebie o to, jak Wy czujecie się ze sobą, a nie jak inni mogą Was ocenić.

Wszyscy tworzymy społeczeństwo, więc proszę, żebyśmy wreszcie umożliwili innym być takimi, jakimi chcą być. Wcale nie poprzez nie pokazywanie idealnych ciał. Prędzej skłaniałbym się ku zaprzestaniu mówienia kąśliwych komentarzy lub próbowania za wszelką cenę kogoś zmieniać. Byleby tylko dopasować go do „tłumu idealnych ludzi”…

„Bądź sobą. Wszyscy inni są już zajęci. ” – Oscar Wilde

Ta sprawa nie sprowadza się tylko do ciała. Można ją przenieść na każdy inny aspekt naszego życia. Choć daleko mi do bycia rodzicem, a jeszcze dalej do bycia mamą, to myślę, że nie pomylę się, gdy napiszę, że bycie rodzicielką to też taka walka o perfekcję. Wiele rodzicielek jest świetnymi matkami, ale pod wpływem internetowych lub telewizyjnych ideałów, za wszelką cenę chcą się poprawiać. Chcą być lepsze! To nic złego, ale w ten sposób zatruwają tylko sobie życie, które przecież do tej pory było dobre. Zalewają sobie głowę bzdurnymi uwagami wygłaszanymi nierzadko przez te osoby, którym daleko do „ideałów” przez siebie propagowanych…

Moje życie to nie Twoje życie.

Tak samo jest w przypadku każdej młodej osoby. Wybaczcie, że tyle tu o nich piszę, ale najbardziej utożsamiam się właśnie z tą grupą wiekową. Mam nadzieję, że starsi mi to wybaczą! Pierwsze poważne decyzje, pierwsze wybory… Każdy młody człowiek na ogół wie, czego pragnie. Kiedy masz te 18, 19 lub 20 lat to raczej potrafisz już określić, co lubisz, a czego nie. Oczywiście, że zdarzają się wyjątkowe, wręcz patologiczne przypadki, w których takie osoby najchętniej piłyby tylko alkohol, imprezowały i paliły papierosy. Myślę jednak, że to rzadkość. Każdy z nas ma swoje cele i swoje marzenia. Jednak poprzez narzucane standardy przez społeczeństwo, nie realizujemy ich, bo się boimy. Bo nie chcemy kogoś urazić. Bo słuchamy niewłaściwych rad…

coach

Doceniam każdą radę, jaką usłyszałem w swoim życiu, ale proszę. To jest moje życie. Tak samo jedno życie to życie innego człowieka. Dlatego czasami warto ugryźć się w język. Nie narzucać komukolwiek swoich standardów myślenia. Nie zachowujmy się jak typowy coach. Jeśli Wasze dziecko chce być archeologiem, a Wy drodzy rodzice usilnie przekonujecie go do bycia lekarzem, to myślicie, że to jest dobre? Czy myślicie, że to jest odpowiednie zachowanie, kiedy pozbawiacie kogokolwiek możliwości bycia takim, jaki chce być?

Nie. To jest potworne, a nie dobre. Nawet jeśli macie dobre intencje. W ostateczności to nie jest Wasze życie i statystycznie, to życie będzie jeszcze długo po Was. Więc po co wchodzić w nie na siłę? Po co przelewać swoje własne pragnienia na życie innych? Chcesz być szczupły i umięśniony? To bądź! Chcesz być prawnikiem? To idź w tym kierunku. Chcesz podróżować i zwiedzać świat? To pakuj plecak i w drogę. Ale proszę. Nie narzucaj nic nikomu. Nie pozbawiaj nikogo szansy na bycie tym, o kim marzy. Wiem, że czasami możesz mieć dobre intencje. Wiem, że chcesz nierzadko dobrze. Ale pomyśl. Ta jedna uwaga. Ten jeden komentarz. Ten nieumyślnie wygłoszony pogląd… To wszystko rzutuje na wybory innych, zwłaszcza bliskich Ci osób. Świadomie lub nie, ale masz wpływ na życie innych ludzi z Twojego otoczenia, więc pozwól im żyć tak, jak chcą.

Bądź sobą! Nawet jeśli brzmi to banalnie.

Na koniec kieruję się do tych, którzy poprzez społeczeństwo boją się lub nie chcą żyć tak, jakby tego pragnęli.

Kochani. Wyrzućcie z głowy wszelkie uprzedzenia. Wszelkie zbędne komentarze i uwagi. Wiem, że bardzo ciężko jest nie zgodzić się z uwagami rodziców lub przyjaciela, ale czasami tak trzeba. Czasami po prostu trzeba tego wysłuchać, ale nie przyjmować tego do świadomości. Zauważcie, że kiedy spojrzycie wstecz, to Wy będziecie odpowiedzialni za swoje wybory. Nieważne, czy ktoś poradzi Wam dobrze, czy źle. To jest Wasze życie i Wy nim kierujecie. Niektórzy chcą Wam pomóc. Niektórzy mówią bardzo mądre rzeczy. Jednak pamiętajcie proszę, że zasługujecie na to, aby być takimi, jakimi chcecie być.

Nie musicie się zmieniać, tylko dlatego, że ktokolwiek tego od Was wymaga. Jesteście ludźmi. Jesteście piękni. Tu i teraz. Tacy, jacy jesteście w tym momencie. (Chyba, że jesteście wyzbyci z człowieczeństwa. Wtedy powinniście się zmienić!) Doceńcie to. Co z tego, że nie przypominacie ideałów kreowanych przez media społecznościowe? Co z tego, że Wasza koleżanka dostała się na prawo, a Wy pracujecie w supermarkecie? Jakie ma znaczenie fakt, że ktoś zarabia kilka milionów rocznie, a Wy raptem wiążecie koniec z końcem? To wszystko nie ma znaczenia, jeśli to Wam odpowiada. Pewnie, że warto mierzyć wysoko i wyznaczać sobie pewne standardy, ale czy ja mam prawo tego od Was wymagać? Nie mam. Nikt nie ma prawa mówić Wam, jak macie żyć i w jaki sposób. Dlatego w swoich tekstach jestem ostrożny. Dlatego wszystko, co czytacie, traktujcie jako sugestie, a nie jako pewnik.

Bądź sobą dziewczyno!

Bądź sobą chłopaku! 

Myślcie kochani. Oto Was proszę. Bądźcie tacy, jacy chcecie być. Bez względu na to, czego oczekują od Was inni. Bądźcie sobą i podążajcie drogą, która najbardziej Wam się podoba. A wszyscy, którzy mają coś przeciwko, niech patrzą i uczą się, jak można ciekawie żyć na własnych warunkach.

Dla wielu waga ciała jest niczym święty Graal. Ludzie uzależniają od niej wiele swoich działań i paradoksalnie utrudniają sobie drogę do celu. Tak naprawdę poprawa parametrów swojego ciała jest bardzo prosta. Zaczynamy jeść zdrowiej i odpowiednio do naszego celu, do tego dodajemy właściwy trening, i gotowe. Nie potrzeba wielkiej filozofii, aby schudnąć, przytyć, uwypuklić mięśnie lub poprawić wytrzymałość. Zasadniczo wszystko lub większość, sprowadza się do odpowiedniego żywienia, treningu oraz nastawienia.

Czasami problemem bywa kontrola własnych postępów, ale mam nadzieję, że wcześniejszym napisanym przeze mnie tekstem (Znajdziecie go TUTAJ! Nie ma za co!), rozwiałem już Wasze wątpliwości. Wydawać by się mogło teraz, że wszystko zostało powiedziane i nie pozostaje nic innego, jak tylko życzyć powodzenia i z przyjemnością obserwować drogę do spełniania marzeń.

waga ciała

Niestety nie zawsze tak jest. Chciałbym, aby dzisiejszy tekst skupiał się na czynniku, do którego bardzo niesłusznie zbyt mocno się przywiązujemy. Również emocjonalnie.

Waga ciała jest przereklamowana?

Waga ciała to czynnik bardzo ważny. Daje nam pewne wskazówki oraz informacje, jak zmienia się nasze ciało i co powinniśmy robić, aby zapobiec negatywnym zjawiskom. Jednak bardzo często jest to mechanizm bardzo przereklamowany i zdecydowanie zbyt popularny. Ważenie się jest pierwszym zachowaniem, z jakim mamy styczność, kiedy rozpoczynamy modelowania swojej sylwetki. Co więcej! Waga ciała jest z nami niemalże od początków naszego życia i nie pozwala o sobie zapomnieć. Nawet jeśli my sami wyplenimy ją ze swojej głowy, to zaraz ktoś nam o niej przypomni.

Albo zrobi to mama, która stwierdzi, że chyba musieliśmy przytyć, bo spodnie są za ciasne. Albo ciocia, która odwiedza nas raz do roku i twierdzi, że policzki mamy jakby pełniejsze. A może koledzy ze szkoły, którzy żartują, widząc naszą zdecydowanie niezbyt dobrą kondycję. Te wszelkie uwagi, opinie i komentarze dotyczące wyglądu, zazwyczaj sprowadzają się do wagi ciała i są z nią mniej lub bardziej powiązane. Sami bardzo często głosimy tego typu mądrości, a potem z wielkim zdziwieniem obserwujemy, jak wiele osób płacze, kiedy tylko zobaczy kilogram na wadze więcej.

To nie tajemnica, że wiele osób utożsamia swoje zachowanie oraz emocje, właśnie z wagą swojego ciała. Posunę się nawet do stwierdzenia, że czasami wiążemy z nią swoją samoocenę. Nie muszę chyba mówić, iż jest to zjawisko bardzo złe i niesamowicie destrukcyjne, prawda? Uzależniać od kilku cyferek obraz samego siebie jest czymś chorobliwie nieodpowiedzialnym. Człowiek jest istotą złożoną i w swojej naturze tak piękną, o tak niezliczonej ilości talentów, że sprowadzanie go do jednej wartości, byłoby największą głupotą, jaką może znać świat. Niestety bardzo często tak właśnie postępujemy.

Nie doprawiajmy ideologii do kilku cyferek.

Budzimy się rano. To kolejny dzień kształtowania sylwetki. Jednak to nie jest zwykły dzień. To jest ten dzień, kiedy wchodzimy na wagę i się ważymy. Już samo takie pojmowanie sprawy i czynienie z dnia ważenia się, wielkiego wydarzenia bywa bardzo uwłaczające, jednak zazwyczaj nie zdajemy sobie z tego sprawy. Patrzymy w lustro i widzimy poprawę. Ciało przyjemnie się zmienia na lepsze. W głowie same pozytywne myśli. Uśmiech na twarzy. Żyć, nie umierać! Cali w skowronkach idziemy do łazienki. Sięgamy po wagę, i chwilę na nią patrzymy. Bierzemy głęboki oddech, a potem na nią stajemy. Wpatrujemy się w nią kilkanaście sekund i nie wierzymy.

Przytyliśmy! Jak to możliwe?

Nagle pojawia się złość. Smutek i rozgoryczenie przelewa się przez nasze ciało, a po wcześniejszym świetnym humorze nie ma już śladu.

frustracja

Co się stało? Oto jest właśnie idealny przykład, jak kilka mało znaczących cyferek właśnie popsuło nam cały dzień, bo uzależniliśmy się od tego, co nam pokażą. W efekcie nie tylko podejmujemy błędne decyzje w procesie kształtowania sylwetki. Także całe nasze życie nie jest spełnione, bo wiecznie obraca się wokół tego, ile ważymy. Nie muszę mówić, iż jest to zjawisko zwyczajnie chore i zakrawające na obsesję.

Bycie zdrowym to nie tylko masa ciała.

W gruncie rzeczy waga ciała nie jest wcale najlepszą formą kontroli postępów. Pisałem już o tym fakcie w innym artykule, jednak i teraz pokrótce o tym wspomnę. Przede wszystkim waga ciała ma jedną, bardzo dużą wadę. Nie bierze pod uwagę kompozycji ciała. To znaczy, dla niej nie ma żadnego znaczenia, czy stanie na niej stukilogramowy kulturysta o zawartości tkanki tłuszczowej w ciele, w granicach 10%, czy Pan Kowalski o tej samej wadze, którego brzuch uniemożliwia mu odczytanie wyniku. Oprócz tak przyziemnych wartości, waga ciała nie sprawdzi, jak się czujemy, jaki jest stan naszego zdrowia i jak wyglądamy w rzeczywistości. Oczywiście, że może nam pewne rzeczy sugerować i nie twierdzę, że powinniśmy się jej pozbywać na zawsze. Jednak zwyczajnie proszę o odrobinę zdrowego rozsądku. Zaniechajmy sprawdzania swoich efektów tylko za pomocą tego jednego czynnika. Jeśli mamy do niego nieodpowiednie nastawienie, to tylko zrobimy sobie krzywdę.

Trudno się temu dziwić, że w naszej kulturze waga ciała została obdarzona tak wielkim kultem. Wszędzie się o niej mówi i spotykamy ją na każdym etapie naszego życia. Poniekąd jesteśmy do niej przywiązani. Wiele młodych osób w szkołach porównuje się do siebie właśnie za pomocą wagi ciała. Oczywiście jest to absurdalne, ale niestety prawdziwe. W ten sposób otrzymujemy osoby tęższe, które czują się gorsze i skrzywdzone. Tym samym spotykamy się następnie z zaburzeniami odżywiania i poważnymi problemami, jak anoreksja, czy bulimia w wieku późniejszym. Śmiem twierdzić, że wiele chorób dotyczących żywienia i nieodpowiedniego jego postrzegania, bierze się z ludzkich chęci do jak najmniejszej wagi ciała. Niekoniecznie do jak najlepszej sylwetki.

Waga nie powinna mieć nad nami kontroli.

Niestety niewiele osób, które wpadły w sidła nieustannego kontrolowania wagi ciała, jest w stanie zauważyć, iż masa ciała nie ma większego znaczenia. Ona nie tylko zmienia się na przestrzeni dnia lub tygodnia, niezależnie od nas, ale także nie mówi nam kompletnie nic o tym, jak zmienia się nasze ciało. Tym sposobem otrzymujemy skrajne wychudzone kobiety lub mężczyzn, którzy twierdzą, że są nadal zbyt grubi, bo waga nie jest tak idealna, jakby tego pragnęli… Ludzie pogrążeni we władzy wagi, nie myślą racjonalnie. Wszystko, co robią, uzależniają od tych kilku cyferek i to jest chore, choć staram się to zrozumieć. To swoisty rodzaj uzależnienia, z którego wcale nie tak łatwo wyjść i myślę, że wiem, co mówię.

Swego czasu potrafiłem ważyć się kilka razy dziennie. Każde ważenie się było równoznaczne ze zmianą nastroju. W końcu wszędzie pojawiała się inna liczba, a ja uzależniałem od niej swoje zachowanie. I w ten sposób potrafiłem budzić się rano wesoły, aby tuż po wejściu na wagę stać się smutnym. Potem okazywało się, że waga jednak nie jest taka duża i tryskałem energią, której notabene nie miałem zbyt dużo. W końcu ile można jej mieć, kiedy jest się wyczerpanym, prawda? Najlepsze było ważenie się po ciężkim treningu. To było głupie i nielogiczne, ale moja psychika tego pragnęła. Wiecie dlaczego? Bo wraz z treningiem pociłem się, a tym samym waga mojego ciała spadała. Gdybyście tylko widzieli tę moją radość, kiedy widziałem ten dziwny spadek wagi! Oczywiście trwała ona tylko do kolejnego pomiaru, gdzie ta waga wracała już na właściwe tory.

Chore? Głupie? Psychiczne? Coś w tym pewnie jest. Jednak zanim wydamy osąd, pomyślmy, że w ten sposób może żyć wiele osób, które z jednej strony pragną się uwolnić, ale z drugiej są niezwykle kuszeni przez to piekielne urządzenie.

To ile ważysz, nie determinuje tego, jakim człowiekiem jesteś.

Waga ciała jest parametrem ważnym, ale nie najważniejszym. Nie możemy uzależniać od niej całej naszej sylwetkowego podróży. Jest o wiele więcej, lepszych form, kontroli postępów. Kształtowanie sylwetki nie musi się wcale sprowadzać do ciągłego kontrolowania masy ciała! Pragnę także nadmienić, że jeśli waga ciała nie powinna mieć ogromnego udziału w zmianie sylwetki, tak na pewno nie powinna ona stanowić ważnego punktu w naszym codziennym życiu! Zupełnie niewłaściwym zachowaniem jest uzależnianie swoich zachowań od jednej, na dodatek zmiennej liczby! Równie dobrze możemy powiedzieć naszej mamie lub komukolwiek bliskiemu, że zrywamy z nim kontakt, bo nie jest tak „szczupły”, jak byśmy tego chcieli! Masa naszego ciała nie może dyktować nam warunków. Zarówno w tym, jak się zachowujemy względem siebie oraz względem innych ludzi. Tak samo, jak nie można oceniać innych osób po tym, jak wyglądają, tak nie możemy oceniać swojej wartości po tym, ile ważymy.

ćwiczenia

Zrozummy proszę, że nieważne, czy waga pokaże nam 50, 70, czy 90 kilogramów, My nadal jesteśmy człowiekiem. Piękną istotą o niezliczonej ilości talentów i możliwości, która może zmieniać świat. Róbmy to więc, zamiast skupiać się tak trywialnej rzeczy, jak waga ciała! Nie nawołuję do obżerania się i zaniechania pracy nad sylwetką. Pragnę tylko zwrócić waszą uwagę, że nie warto być niewolnikiem tego jednego, małego urządzenia.

Pracujmy więc nad sobą. Zmieniajmy siebie i świat, ale przestańmy skupiać się na wartości, która w ogólnym rozrachunku nie ma nawet większego znaczenia w procesie kształtowania sylwetki, a co dopiero w życiu. Przecież życia nie można sprowadzić do zaledwie kilku cyferek, prawda? Dlatego przestańmy je podporządkowywać tej jednej wartości i zacznijmy w końcu żyć tak, jak zostaliśmy do tego przewidziani. Czyli godnie i dumnie reprezentując ludzki gatunek!

Lato odchodzi w zapomnienie, a do Polski zaczyna wkraczać jesień, a tuż po niej zima. Pogoda zmienia się na naszych oczach. Powoli i nieubłaganie zbliżają się te dni, w których słońca będzie jak na lekarstwo. Nadchodzi taki czas, kiedy krótkie spodenki, zwiewne sukienki i trampki, będziemy musieli zamienić na długie płaszcze, ciepłe swetry i rękawiczki.

Nie wiem, jak Wy, ale ja jestem w swoich rozważaniach bardzo sprzeczny. Kiedy za oknem nieustannie leje, a pogoda nie zachęca do wystawienia nawet czubka nosa za drzwi, pragnę słońca i ciepła. Kiedy mróz na zewnątrz sięga minus dwudziestu stopni, marzę o lipcowym upale. Natomiast, kiedy faktycznie kolejny tydzień z kolei, podczas letniego skwaru rozpływam się w domu, po cichu liczę na ochłodzenie i chociaż delikatny deszczyk z nieba.

Nie widzę w tym za grosz logiki, ani żadnego sensu, ale człowiek jest na tyle sprzeczną istotą, że przestało mnie to już dziwić. Myślę, że po prostu pragniemy bardziej tego, czego mieć obecnie nie możemy. Ot, taka mała refleksja.

Powitajmy jesień!

jesień

Kiedy za oknem nadal niepodzielnie panowało lato, marzyłem o ochłodzeniu. Wybaczcie. Moje modły zostały wysłuchane. Jesień wkroczyła na salony! I to od razu z ogromnym przytupem! Bo jak wytłumaczyć fakt, że podczas porannego biegania pod wiatr, żałowałem, że nie ubrałem ciepłych, zimowych rękawiczek? Poza tym obłok pary, wydobywający się z ust tuż przed siódmą rano i mroźne powietrze, nie jest zapowiedzią upalnego dnia, prawda?

Było lato. Przyszła jesień, a potem nadejdzie zima. Tego zmienić nie możemy. Myślę, że i tak powinniśmy głęboko w duchu dziękować za to, że żyjemy w takim klimacie, w którym omijają nas wszelkie ogromne powodzie, tornada, huragany i inne klęski żywiołowe, o których na co dzień możemy usłyszeć z mediów. Trudno nie zgodzić się z faktem, że Polska leży w miejscu w miarę bezpiecznym pod względem występowania niekorzystnych warunków atmosferycznych. Nawet w ostatnich latach zima, stała się jakby mniejsza i zdecydowanie spuściła z tonu, choć według mnie, ona akurat mogłaby być zdecydowanie bardziej mroźna! Przede wszystkim w okolicach świąt Bożego Narodzenia!

Zauważyłem jednak nawet po sobie, że wraz z odejściem w zapomnienie krótkich spodenek i koszulek bez rękawów, chowamy głęboko do szafy także swój dobry humor. Zwłaszcza w tych pierwszych dniach, zwiastujących jesień. Ulewne deszcze, ponura aura i chłód, który nadchodzi po upalnym lecie, może przyprawiać o depresję i czasami trudno się temu dziwić. Przyzwyczajeni do długich, letnich dni i ciepłych wieczorów, zwyczajnie nie jesteśmy przygotowani na to, co ma nadejść. Nie mam tutaj jednak na myśli przygotowania fizycznego, ale mentalnego. Nadal myślami błądzimy i krążymy wokół wakacji oraz lata. Nie chcemy zaakceptować faktu, że ono – tak samo, jak nasze letnie ubrania – odeszło i nie wróci wcześniej, niż za rok. Czy tego chcemy, czy nie – taka jest Polska rzeczywistość.

natura

Jak pogoda determinuje nasze zachowanie?

Parę dni temu sam złapałem się na tym, że podnosząc leniwie powiekę oka i zerkając przez okno, poczułem się jakby trzydzieści lat starszy. Nagle wszelkie niewinne i małe problemy przybrały rozmiar ogromnych tworów. To, co mnie cieszyło jeszcze kilka dni temu, teraz stało się mało wartościowe, przytłoczone przez problemy. Wyzwania, które na mnie czekały, zaczęły przygniatać mnie swoją siłą. A przecież jeszcze jakiś czas temu bez problemów potrafiłem je udźwignąć.

– Co się, więc ze mną stało? – zapytałem siebie.

Najlepsze w tym wszystkim jest to, że nic. Kompletnie nic się ze mną nie stało, ani nic się nie zmieniło. Nadal miałem dwadzieścia lat i to samo życie, które miałem jeszcze ubiegłego dnia. Jedynym czynnikiem, który na mnie wpłynął tak negatywnie, było to, co ujrzałem za oknem. Deszcz, silny wiatr i zimno, które potrafiłem poczuć pomimo zamkniętego okna. Lato odeszło, przyszła jesień. Wraz z nią przybyło do mnie wiele problemów i trudności, które w rzeczywistości nie miały żadnego prawa bytu.

Zrozumiałem wtedy, że to tylko moje niewłaściwe nastawienie i postrzeganie tego, co mnie otacza, sprawiło, że poczułem się gorzej. Wcale nie pogoda. Przecież ona może być taka, jaka tylko chce być. Tylko moje nastawienie do niej, warunkowało mój humor. Jeśli uważacie, że deszcz i chłód wpływa tak samo źle na wszystkich, to powiedzcie to ludziom, którzy w deszczu potrafią bawić się jak małe dzieci, skacząc w największe kałuże. Albo osobom, które lubią romantyczne spacery, pośród kropelek jesiennego deszczyku.

deszcz

Wszyscy jesteśmy ludźmi i bardzo się od siebie różnimy. Również postrzeganiem pogody, która akurat w danym momencie rozciąga się nad naszymi głowami. To dość naturalne, że kiedy króluje lato, raczej się cieszymy i uśmiechamy. O poranku budzą promyki słońca, a my jesteśmy pełni życia. Odwrotnie ma się sytuacja, kiedy wstajemy rano, a tam nie lato, a jesień. Czyli szaro, buro i ponuro.

Deszcz to nie pora na depresję.

Czy możemy cokolwiek zrobić, aby to zmienić? Wątpię. Chyba, że wiecie, jak można manipulować pogodą, wtedy chętnie Was wysłucham! Jednak do momentu, kiedy nie poznacie tych tajników, pozostaje nam tylko jedno…

Zaakceptujmy pogodę taką, jaką jest. Leje deszcz? Trudno. Wezmę parasol. Wieje silny wiatr? Szkoda, ale ubiorę cieplejszą kurtkę. Ponuro i smutno na zewnątrz? Może i tak, ale przecież szczęście bierze się ze mnie, a nie z tego, co mnie otacza. Właśnie o to chodzi w moich rozważaniach i do tego zmierzam. Uważam, że zdecydowanie zbyt mocno uzależniamy się od temperatury, porywów wiatru, czystości nieba i innych czynników, które w gruncie rzeczy stanowią tylko dodatek do naszego życia. Pewnie, że trudno wyobrazić sobie życie na świecie, gdzie królowałaby tylko jesień. Każdy z nas zapewne by zwariował, ale na szczęście nie musimy się o tym przekonać. Może i lato się skończyło, a wraz z nim ciepło, ale teraz nastała jesień. Pora roku, jak każda inna.

pogoda

Dlaczego więc tak wielu ludzi, kiedy tylko słyszy jesień, od razu przełącza się na tryb „czuwania” i wiecznego utyskiwania na wszystko, co go otacza? To przecież bez sensu. Wiosna, lato, jesień, zima… Co za różnica? To nadal życie, którym możemy żyć bez względu na wszystko. Nadal jesteśmy tacy sami i nadal możemy robić to, co robiliśmy do tej pory. Oczywiście, że bieganie letnim porankiem jest o wiele przyjemniejsze i łatwiejsze, niż bieganie jesiennym wieczorem, ale przecież nadal możemy to robić. Kwestia wyboru i gustu.

To tylko kolejna pora roku.

Jednak na ogół postępujemy odwrotnie. Kiedy pojawia się pierwszy dzień słoty – my nagle chowamy się i jakby zapadamy się w sobie. Płaczemy, stresujemy się i generalnie pozwalamy, aby nasze smutki nas zjadły. Zupełnie niepotrzebnie! Czy wieje, czy pada, czy świecie słońce i czy jest upał, czy zimno – nadal mamy życie, które możemy rozgrywać według własnych upodobań. Szczęście, którego tak wszyscy bardzo pragniemy, nie bierze się z tego, jak wygląda pogoda, ale z nas samych. Dlatego to my jesteśmy odpowiedzialni za nasz stan emocjonalny, a nie meteorolodzy, którzy przewidzieli jesienną aurę.

aura

Naprawdę rozumiem, że jesień może być okropna. Długie wieczory, w których tylko pada. Wychodzisz do pracy – pada i ciemno. Wracasz z pracy – ciemno i pada. Ot, tak dla odmiany. Słońca jak na lekarstwo. Tak samo, jak ochoty na cokolwiek. Doskonale to rozumiem i naprawdę nie mam nic przeciwko ciepłemu kocykowi, kubkowi gorącej herbaty i dobrej książce. Ba! Ja to nawet polecam! Jednak nie można traktować niesprzyjającej nam aury, jako czegoś, co się przeczeka albo co gorsza – wymówki do smucenia się i popadania w depresyjny nastrój. Wątpię, aby znalazło się szerokie grono entuzjastów ponurej pogody, przyprawiającej o rozpacz, ale ja wam wcale nie każę kochać takiej aury! Zwyczajnie proszę o zaakceptowanie jej i zaprzestanie uzależniania od niej swojego nastroju.

Skoro potrafisz się śmiać latem, to śmiej się także jesienią lub zimą. Jeśli lato jest dla Ciebie okresem rozkosznych spacerów, to może kultywuj to nadal, kiedy nastanie jesień? Tak naprawdę wybór należy do Ciebie. To tylko kolejna pora roku, która niejako sztucznie wyznacza nasz życiowy rytm. Przestań więc przykładać do tego tak wiele swojej uwagi i zajmij się zwyczajnie korzystaniem z życia.

Wiosna, lato, jesień, zima. One wszystkie są piękne!

Takie właśnie jest życie. Ono nie patrzy na to, jaką porę roku mamy. Nie zwraca uwagi na temperaturę, ani jak wygląda pogoda za oknem. Może Cię tak samo brutalnie sprowadzić do parteru latem, kiedy aura jest piękna, jak i niesamowicie, pozytywnie zaskoczyć, w ponurą jesienną pogodę. Taka jest kolej rzeczy, na którą wpływu nie mamy i mam nadzieję, że nigdy mieć nie będziemy.

lato

„Bardzo wcześnie jest jesień. Coraz wcześniej słońce
Za jezioro z ołowiu w drżące spada trzciny.
Dzień jest po to, by sennie płynęły godziny,
A wieczór, by oglądać gwiazdy spadające.”

Jan Lechoń, Czerwone Wino

Pamiętajcie jeszcze, że w gruncie rzeczy, jesień, czy zima nie są wcale takie straszne. Przecież mroźnego zimowego dnia, w którym występuje przejrzyste niebo z wesoło świecącym słońcem, nie da się nie lubić! Tak samo, jak jesiennych barw, które skąpane w słońcu, mienią się w różnych, żywych kolorach! Albo to rześkie powietrze, tak przedziwnie czyste po letnich upałach, które łapczywie wciągamy do płuc! Prawdą jest, że zazwyczaj te „gorsze” pory roku widzimy tylko z perspektywy lata lub wiosny, ale może na moment oceńmy je tak, jak powinniśmy?

Jesień poprzez jesienność, a zimę poprzez zimowość?

Co Wy na to?

Jeśli nie masz obecnie możliwości przeczytania tekstu to zapraszam Cię serdecznie do przesłuchania jego wersji audio w moim wykonaniu. 🙂


Czasami jest źle. Bywa, że czujemy się najgorzej w swoim życiu. Ból jest nie do wytrzymania, a cierpienie wykracza poza granice rozumowania. Los przygniata nas swoim ciężarem. Zaczyna brakować nam tchu.

Toniemy.

Zanurzamy się w bezmiarze hardości życia i rozpaczliwie próbujemy szukać gruntu. Przebieramy nogami. To nasze ostatnie tchnienia. Nie możemy znaleźć żadnego oparcia. Nie potrafimy pływać w takiej głębinie, która nieustannie wciąga nas jeszcze bardziej. Jeszcze mocniej. Dalej, głębiej… Oddala nas od tego, co dobre. Od tego, co szczęśliwe. Brzeg życia zostaje za nami. Przed nami bezkres wód. Pod nami toń rozpaczy.

To koniec.

Bywają dni, kiedy życie daje nam w kość. Zamykamy się w swoim pokoju i nikogo do siebie nie dopuszczamy. Chcemy być sami. Pragniemy samotności. Pragniemy ciemności. Unikamy radości i światła. Chcemy płakać. Chcemy wyć. Chcemy zapomnieć o tym, co sprawiło nam ból.

Ale nie możemy.

Zdarzają momenty, kiedy ciężar życia staje się nie do udźwignięcia. To nie jest czas, kiedy dostajemy złą ocenę z matematyki. To nie są te chwile, kiedy trening na siłowni pójdzie nie po naszej myśli. Nie chodzi mi o tak błahe i idiotyczne rzeczy. Mam na myśli coś o wiele gorszego. Coś, co powoduje, że najchętniej sami rzucilibyśmy się w głęboką toń bez jakiejkolwiek, najmniejszej umiejętności pływania. Może nie pragniemy swojej śmierci, ale najchętniej zrobilibyśmy wszystko, aby tylko zapomnieć. Zapomnieć o tym, co było. Zapomnieć o tym, co może być…

To są te momenty, które definiują nasze życie. Wiecie, jak na nie mówimy?

  • Śmierć.
  • Zdrada.
  • Choroba.
  • Nieszczęście.
  • Rozstanie.

To tylko niektóre z nich.

Wiecie, jak musi czuć się osoba, która właśnie straciła bliską osobę w wypadku drogowym? Albo kobieta, która przed chwilą wyszła z gabinetu lekarskiego i dowiedziała się, że ma zaawansowane stadium nowotworu? Albo mąż, którego zostawiła żona po dwudziestu latach małżeństwa? Wyobrażacie sobie minę młodej kobiety, która właśnie zostaje poinformowana o śmierci swoich dzieci?

Zaklinam rzeczywistość, żebyśmy nigdy nie musieli się o tym przekonać.

W takich chwilach jest ciężko. Jest cholernie źle. Macki rozpaczy przyciągają nas do siebie. Głębia rozpaczy pochłania nas, a ból jest nie do zniesienia. Nie chcemy walczyć. Nie mamy po co.

Nie chcemy żyć.


W życiu bywa źle. Czasami nawet tak źle, że nie potrafimy sobie tego w tym momencie uświadomić. Wydaję się, ze wszystko jest dobrze, a potem przychodzi cios. Jeden. Drugi. Trzeci. Dziesiąty.

Nokaut.

Leżymy. Nie chcemy się podnosić. Wiemy, że powinniśmy. Ktoś z naszego życiowego narożnika krzyczy:

„Wstawaj mamo!”, „Wstawaj tato!”, „Wstawaj! Walcz!”.

Ale my nie chcemy. Czujemy na sobie ciężki bucior życia. Bucior? Przecież to zakazane! Tak nie można! Jednak komu mamy się poskarżyć? Kto nas wysłucha? Kto nam pomoże? Ktoś potrafi przeciwstawić się życiu i jego brutalniejszej stronie, która nierzadko gra nieczysto? Tej samej stronie, która pod żadnym pozorem nie jest sprawiedliwa. Bo jak możemy mówić o sprawiedliwości, skoro jedni mogą używać pieniędzy jako papieru toaletowego, a inni umierają z głodu? Jak można mówić o tym, że na świecie istnieje coś takiego, jak sprawiedliwość, skoro bezdomni giną na ulicach wielkich aglomeracji, pomiędzy ludźmi sukcesu, podążającymi do swoich idealnych prac, w idealnych ciuchach, w całym swoim idealnym życiu? Gdzie jest sprawiedliwość? Gdzie jest ta lekkość życia, o której każdy huczy i grzmi?

Może jest w oczach matki, która musi powiedzieć swojej córce, że nie stać ją na nową sukienkę dla niej? A może w oczach nastoletniej dziewczyny, która właśnie dowiaduje się, że czeka ją amputacja nogi? Czy to jest sprawiedliwość? Czy to jest to dobre życie, o którym piszą inni? O którym piszę ja sam?


Koniec.

Nie ma nas. Czerń nas pochłania. Czerń rozpaczy. Ciemność wkrada się do naszego umysłu. Nie chcemy jeść. Nie chcemy pić. Nie chcemy nic. Chcemy tylko spać i marzymy, aby sen trwał w nieskończoność, bo sen daje ukojenie od brutalnej rzeczywistości, a wtedy ból znika. To nasze wybawienie. Wybawienie ze świata, który czasami potrafi znienacka walnąć nas prosto w twarz, zaśmiać się szyderczo i odejść, zostawiając nas krwawiących.

Właśnie takie jest życie.

Brudne. Nieczyste. Brutalne. Złe. Niesprawiedliwe. Buńczucznie nastawione do tych, którzy chcą mu się przeciwstawić. To tam jest ból i czerń. To tam jest żal, smutek i rozpacz. Czasami jest uśmiechnięte, ale zaraz potem potrafi zadać nam cios. Uderzenie, po którym podniesienie się, będzie tylko zabawnym żartem. Anegdotką opowiedzianą w rodzinnym, ciepłym gronie.

Problem w tym, że niektórzy nie mają rodzin. Ani ciepła. Ani jakiegokolwiek grona, z którymi mogą porozmawiać.


Będę brzmiał jak kaznodzieja. Będę brzmiał jak motywator. Będę brzmiał jak coach. Ale wiecie co? Nie interesuje mnie to. To jeden z bardziej emocjonalnych wpisów, jakie wyszły spod mojej ręki i to jest dla mnie najcenniejsze. Najcenniejszy dlatego, że zrodził się we mnie pod wpływem chwili. Impulsu. Przyszło Flow. Przyszła myśl. Przyszedł wpis.

Wiecie, co Wam teraz powiem? Co Wam zakomunikuję w obliczu tego wszystkiego, co napisałem powyżej?

Walcie to. Walcie to wszystko. Postawcie się temu. Sprzeciwcie się. Walczcie. Nie dajcie się tak łatwo pogrążyć.

Wszystko można naprawić. Wszystko można przezwyciężyć. Rozumiem, że śmierci nie można cofnąć. Złamanego serca nie można złączyć. Zdrady nie wybacza się tak szybko, a choroby nie można tak po prostu pokonać, ale można pokazać życiu język i szyderczo się zaśmiać.

Powiedzmy tej brudnej części życia:

„Wal się! Ja chcę żyć! Żyć tak, jak chcę! Ja będę żył! Ja będę żyła!”

Mówmy to, jeśli nas kopie. Jeśli nas bije. Jeśli wciąga nas pod swoją wodę rozpaczy, w której dławimy się, krztusimy i nie możemy złapać powietrza. To boli. Oczywiście, że nie koi, bo wtedy nie miałoby to sensu. Ten ból jest wielki jak diabli. Ale przetrwajmy to. Wytrwajmy. Nie poddawajmy się. Będzie lepiej. Obiecuję. Przysięgam na wszystko, w co wierzę. Przetrwaj ten ból, to cierpienie, ten smutek. Postaw się temu, co złe. To Cię umocni. Uzdrowi. Staniesz się silniejszy.

Wystaw życiu swój środkowy palec dłoni i krzyknij do niego parę gorszących słów. Pokaż mu, że z Tobą nie przyjdzie mu tak łatwo. Zademonstruj swoją siłę. Przestań być kolejną potulną owieczką. Zmień się w drapieżnika.

Zaatakuj pierwszy.

Przypuść atak pierwsza.

Wyzwij je na pojedynek. Jeśli wciągnie Cię w ciemność, zapal latarkę w telefonie. Jeśli wciągnie Cię w głębinę zła, zacznij płynąć.

Nieważne co, ale rób coś. Walcz o swoje.

życie


Pamiętaj drogi człowieku, kim jesteś i dokąd zmierzasz. Chcesz się poddać przed końcem swojego życia? Tak nie można. Udowodnij, że zasługujesz na miano człowieka. Pokaż, że zasługujesz na to, aby oddychać i dążyć do swoich marzeń.

Rozumiem, że czasami jest piekielnie ciężko, ale uśmiechnij się. To uzdrawia. To oczyszcza. Zawsze może być gorzej. Zawsze na świecie jest ktoś, kto ma gorzej od Ciebie, ale mimo to walczy. Pomyśl o tej osobie. Pomyśl o tych wszystkich ludziach z przeszłości, którzy musieli żyć w chorym świecie. Świecie wojny i zła. Pomyśl o swoich przodkach, którzy musieli drżeć o swoje życie każdego dnia, dla których każdy głośniejszy odgłos równoznaczny był z wybuchem bomby lub wystrzałem z działa. Pomyśl o nich. Na ich pamięć. Na pamięć wszystkich ludzi, którzy przeszli przez o wiele większe piekło niż Ty:

PODNIEŚ SIĘ.

Jest źle, ale może być lepiej. Od Ciebie wszystko zależy. Zbierz się w sobie. Weź się w garść. Masz dla kogo żyć. Jeśli nawet nie masz rodziny, przyjaciół – nikogo bliskiego, to pomyśl o wszystkich ludziach, którzy są bezdomni lub chorzy. Być może to oni potrzebują Twojej pomocy.


Pamiętaj drogi czytelniku, kim jesteś.

Jesteś człowiekiem.

I nie ważne, jak bardzo jest źle.

TY JESTEŚ WAŻNY.

Jeśli nie dla siebie, to na pewno dla kogoś innego.

DOPÓKI ŻYJESZ, MOŻESZ WSZYSTKO.

Dopóki żyjesz, możesz czynić dobro.

ŻYJESZ I ŻYJ.

Nie marnuj tego.

Proszę.

#kolejne artykuły