Jesień da się lubić! Pogoda to nie wszystko. | worldmaster.pl
#

Lato odchodzi w zapomnienie, a do Polski zaczyna wkraczać jesień, a tuż po niej zima. Pogoda zmienia się na naszych oczach. Powoli i nieubłaganie zbliżają się te dni, w których słońca będzie jak na lekarstwo. Nadchodzi taki czas, kiedy krótkie spodenki, zwiewne sukienki i trampki, będziemy musieli zamienić na długie płaszcze, ciepłe swetry i rękawiczki.

Nie wiem, jak Wy, ale ja jestem w swoich rozważaniach bardzo sprzeczny. Kiedy za oknem nieustannie leje, a pogoda nie zachęca do wystawienia nawet czubka nosa za drzwi, pragnę słońca i ciepła. Kiedy mróz na zewnątrz sięga minus dwudziestu stopni, marzę o lipcowym upale. Natomiast, kiedy faktycznie kolejny tydzień z kolei, podczas letniego skwaru rozpływam się w domu, po cichu liczę na ochłodzenie i chociaż delikatny deszczyk z nieba.

Nie widzę w tym za grosz logiki, ani żadnego sensu, ale człowiek jest na tyle sprzeczną istotą, że przestało mnie to już dziwić. Myślę, że po prostu pragniemy bardziej tego, czego mieć obecnie nie możemy. Ot, taka mała refleksja.

Powitajmy jesień!

jesień

Kiedy za oknem nadal niepodzielnie panowało lato, marzyłem o ochłodzeniu. Wybaczcie. Moje modły zostały wysłuchane. Jesień wkroczyła na salony! I to od razu z ogromnym przytupem! Bo jak wytłumaczyć fakt, że podczas porannego biegania pod wiatr, żałowałem, że nie ubrałem ciepłych, zimowych rękawiczek? Poza tym obłok pary, wydobywający się z ust tuż przed siódmą rano i mroźne powietrze, nie jest zapowiedzią upalnego dnia, prawda?

Było lato. Przyszła jesień, a potem nadejdzie zima. Tego zmienić nie możemy. Myślę, że i tak powinniśmy głęboko w duchu dziękować za to, że żyjemy w takim klimacie, w którym omijają nas wszelkie ogromne powodzie, tornada, huragany i inne klęski żywiołowe, o których na co dzień możemy usłyszeć z mediów. Trudno nie zgodzić się z faktem, że Polska leży w miejscu w miarę bezpiecznym pod względem występowania niekorzystnych warunków atmosferycznych. Nawet w ostatnich latach zima, stała się jakby mniejsza i zdecydowanie spuściła z tonu, choć według mnie, ona akurat mogłaby być zdecydowanie bardziej mroźna! Przede wszystkim w okolicach świąt Bożego Narodzenia!

Zauważyłem jednak nawet po sobie, że wraz z odejściem w zapomnienie krótkich spodenek i koszulek bez rękawów, chowamy głęboko do szafy także swój dobry humor. Zwłaszcza w tych pierwszych dniach, zwiastujących jesień. Ulewne deszcze, ponura aura i chłód, który nadchodzi po upalnym lecie, może przyprawiać o depresję i czasami trudno się temu dziwić. Przyzwyczajeni do długich, letnich dni i ciepłych wieczorów, zwyczajnie nie jesteśmy przygotowani na to, co ma nadejść. Nie mam tutaj jednak na myśli przygotowania fizycznego, ale mentalnego. Nadal myślami błądzimy i krążymy wokół wakacji oraz lata. Nie chcemy zaakceptować faktu, że ono – tak samo, jak nasze letnie ubrania – odeszło i nie wróci wcześniej, niż za rok. Czy tego chcemy, czy nie – taka jest Polska rzeczywistość.

natura

Jak pogoda determinuje nasze zachowanie?

Parę dni temu sam złapałem się na tym, że podnosząc leniwie powiekę oka i zerkając przez okno, poczułem się jakby trzydzieści lat starszy. Nagle wszelkie niewinne i małe problemy przybrały rozmiar ogromnych tworów. To, co mnie cieszyło jeszcze kilka dni temu, teraz stało się mało wartościowe, przytłoczone przez problemy. Wyzwania, które na mnie czekały, zaczęły przygniatać mnie swoją siłą. A przecież jeszcze jakiś czas temu bez problemów potrafiłem je udźwignąć.

– Co się, więc ze mną stało? – zapytałem siebie.

Najlepsze w tym wszystkim jest to, że nic. Kompletnie nic się ze mną nie stało, ani nic się nie zmieniło. Nadal miałem dwadzieścia lat i to samo życie, które miałem jeszcze ubiegłego dnia. Jedynym czynnikiem, który na mnie wpłynął tak negatywnie, było to, co ujrzałem za oknem. Deszcz, silny wiatr i zimno, które potrafiłem poczuć pomimo zamkniętego okna. Lato odeszło, przyszła jesień. Wraz z nią przybyło do mnie wiele problemów i trudności, które w rzeczywistości nie miały żadnego prawa bytu.

Zrozumiałem wtedy, że to tylko moje niewłaściwe nastawienie i postrzeganie tego, co mnie otacza, sprawiło, że poczułem się gorzej. Wcale nie pogoda. Przecież ona może być taka, jaka tylko chce być. Tylko moje nastawienie do niej, warunkowało mój humor. Jeśli uważacie, że deszcz i chłód wpływa tak samo źle na wszystkich, to powiedzcie to ludziom, którzy w deszczu potrafią bawić się jak małe dzieci, skacząc w największe kałuże. Albo osobom, które lubią romantyczne spacery, pośród kropelek jesiennego deszczyku.

deszcz

Wszyscy jesteśmy ludźmi i bardzo się od siebie różnimy. Również postrzeganiem pogody, która akurat w danym momencie rozciąga się nad naszymi głowami. To dość naturalne, że kiedy króluje lato, raczej się cieszymy i uśmiechamy. O poranku budzą promyki słońca, a my jesteśmy pełni życia. Odwrotnie ma się sytuacja, kiedy wstajemy rano, a tam nie lato, a jesień. Czyli szaro, buro i ponuro.

Deszcz to nie pora na depresję.

Czy możemy cokolwiek zrobić, aby to zmienić? Wątpię. Chyba, że wiecie, jak można manipulować pogodą, wtedy chętnie Was wysłucham! Jednak do momentu, kiedy nie poznacie tych tajników, pozostaje nam tylko jedno…

Zaakceptujmy pogodę taką, jaką jest. Leje deszcz? Trudno. Wezmę parasol. Wieje silny wiatr? Szkoda, ale ubiorę cieplejszą kurtkę. Ponuro i smutno na zewnątrz? Może i tak, ale przecież szczęście bierze się ze mnie, a nie z tego, co mnie otacza. Właśnie o to chodzi w moich rozważaniach i do tego zmierzam. Uważam, że zdecydowanie zbyt mocno uzależniamy się od temperatury, porywów wiatru, czystości nieba i innych czynników, które w gruncie rzeczy stanowią tylko dodatek do naszego życia. Pewnie, że trudno wyobrazić sobie życie na świecie, gdzie królowałaby tylko jesień. Każdy z nas zapewne by zwariował, ale na szczęście nie musimy się o tym przekonać. Może i lato się skończyło, a wraz z nim ciepło, ale teraz nastała jesień. Pora roku, jak każda inna.

pogoda

Dlaczego więc tak wielu ludzi, kiedy tylko słyszy jesień, od razu przełącza się na tryb „czuwania” i wiecznego utyskiwania na wszystko, co go otacza? To przecież bez sensu. Wiosna, lato, jesień, zima… Co za różnica? To nadal życie, którym możemy żyć bez względu na wszystko. Nadal jesteśmy tacy sami i nadal możemy robić to, co robiliśmy do tej pory. Oczywiście, że bieganie letnim porankiem jest o wiele przyjemniejsze i łatwiejsze, niż bieganie jesiennym wieczorem, ale przecież nadal możemy to robić. Kwestia wyboru i gustu.

To tylko kolejna pora roku.

Jednak na ogół postępujemy odwrotnie. Kiedy pojawia się pierwszy dzień słoty – my nagle chowamy się i jakby zapadamy się w sobie. Płaczemy, stresujemy się i generalnie pozwalamy, aby nasze smutki nas zjadły. Zupełnie niepotrzebnie! Czy wieje, czy pada, czy świecie słońce i czy jest upał, czy zimno – nadal mamy życie, które możemy rozgrywać według własnych upodobań. Szczęście, którego tak wszyscy bardzo pragniemy, nie bierze się z tego, jak wygląda pogoda, ale z nas samych. Dlatego to my jesteśmy odpowiedzialni za nasz stan emocjonalny, a nie meteorolodzy, którzy przewidzieli jesienną aurę.

aura

Naprawdę rozumiem, że jesień może być okropna. Długie wieczory, w których tylko pada. Wychodzisz do pracy – pada i ciemno. Wracasz z pracy – ciemno i pada. Ot, tak dla odmiany. Słońca jak na lekarstwo. Tak samo, jak ochoty na cokolwiek. Doskonale to rozumiem i naprawdę nie mam nic przeciwko ciepłemu kocykowi, kubkowi gorącej herbaty i dobrej książce. Ba! Ja to nawet polecam! Jednak nie można traktować niesprzyjającej nam aury, jako czegoś, co się przeczeka albo co gorsza – wymówki do smucenia się i popadania w depresyjny nastrój. Wątpię, aby znalazło się szerokie grono entuzjastów ponurej pogody, przyprawiającej o rozpacz, ale ja wam wcale nie każę kochać takiej aury! Zwyczajnie proszę o zaakceptowanie jej i zaprzestanie uzależniania od niej swojego nastroju.

Skoro potrafisz się śmiać latem, to śmiej się także jesienią lub zimą. Jeśli lato jest dla Ciebie okresem rozkosznych spacerów, to może kultywuj to nadal, kiedy nastanie jesień? Tak naprawdę wybór należy do Ciebie. To tylko kolejna pora roku, która niejako sztucznie wyznacza nasz życiowy rytm. Przestań więc przykładać do tego tak wiele swojej uwagi i zajmij się zwyczajnie korzystaniem z życia.

Wiosna, lato, jesień, zima. One wszystkie są piękne!

Takie właśnie jest życie. Ono nie patrzy na to, jaką porę roku mamy. Nie zwraca uwagi na temperaturę, ani jak wygląda pogoda za oknem. Może Cię tak samo brutalnie sprowadzić do parteru latem, kiedy aura jest piękna, jak i niesamowicie, pozytywnie zaskoczyć, w ponurą jesienną pogodę. Taka jest kolej rzeczy, na którą wpływu nie mamy i mam nadzieję, że nigdy mieć nie będziemy.

lato

„Bardzo wcześnie jest jesień. Coraz wcześniej słońce
Za jezioro z ołowiu w drżące spada trzciny.
Dzień jest po to, by sennie płynęły godziny,
A wieczór, by oglądać gwiazdy spadające.”

Jan Lechoń, Czerwone Wino

Pamiętajcie jeszcze, że w gruncie rzeczy, jesień, czy zima nie są wcale takie straszne. Przecież mroźnego zimowego dnia, w którym występuje przejrzyste niebo z wesoło świecącym słońcem, nie da się nie lubić! Tak samo, jak jesiennych barw, które skąpane w słońcu, mienią się w różnych, żywych kolorach! Albo to rześkie powietrze, tak przedziwnie czyste po letnich upałach, które łapczywie wciągamy do płuc! Prawdą jest, że zazwyczaj te „gorsze” pory roku widzimy tylko z perspektywy lata lub wiosny, ale może na moment oceńmy je tak, jak powinniśmy?

Jesień poprzez jesienność, a zimę poprzez zimowość?

Co Wy na to?

Jeśli nie masz obecnie możliwości przeczytania tekstu to zapraszam Cię serdecznie do przesłuchania jego wersji audio w moim wykonaniu. 🙂


Czasami jest źle. Bywa, że czujemy się najgorzej w swoim życiu. Ból jest nie do wytrzymania, a cierpienie wykracza poza granice rozumowania. Los przygniata nas swoim ciężarem. Zaczyna brakować nam tchu.

Toniemy.

Zanurzamy się w bezmiarze hardości życia i rozpaczliwie próbujemy szukać gruntu. Przebieramy nogami. To nasze ostatnie tchnienia. Nie możemy znaleźć żadnego oparcia. Nie potrafimy pływać w takiej głębinie, która nieustannie wciąga nas jeszcze bardziej. Jeszcze mocniej. Dalej, głębiej… Oddala nas od tego, co dobre. Od tego, co szczęśliwe. Brzeg życia zostaje za nami. Przed nami bezkres wód. Pod nami toń rozpaczy.

To koniec.

Bywają dni, kiedy życie daje nam w kość. Zamykamy się w swoim pokoju i nikogo do siebie nie dopuszczamy. Chcemy być sami. Pragniemy samotności. Pragniemy ciemności. Unikamy radości i światła. Chcemy płakać. Chcemy wyć. Chcemy zapomnieć o tym, co sprawiło nam ból.

Ale nie możemy.

Zdarzają momenty, kiedy ciężar życia staje się nie do udźwignięcia. To nie jest czas, kiedy dostajemy złą ocenę z matematyki. To nie są te chwile, kiedy trening na siłowni pójdzie nie po naszej myśli. Nie chodzi mi o tak błahe i idiotyczne rzeczy. Mam na myśli coś o wiele gorszego. Coś, co powoduje, że najchętniej sami rzucilibyśmy się w głęboką toń bez jakiejkolwiek, najmniejszej umiejętności pływania. Może nie pragniemy swojej śmierci, ale najchętniej zrobilibyśmy wszystko, aby tylko zapomnieć. Zapomnieć o tym, co było. Zapomnieć o tym, co może być…

To są te momenty, które definiują nasze życie. Wiecie, jak na nie mówimy?

  • Śmierć.
  • Zdrada.
  • Choroba.
  • Nieszczęście.
  • Rozstanie.

To tylko niektóre z nich.

Wiecie, jak musi czuć się osoba, która właśnie straciła bliską osobę w wypadku drogowym? Albo kobieta, która przed chwilą wyszła z gabinetu lekarskiego i dowiedziała się, że ma zaawansowane stadium nowotworu? Albo mąż, którego zostawiła żona po dwudziestu latach małżeństwa? Wyobrażacie sobie minę młodej kobiety, która właśnie zostaje poinformowana o śmierci swoich dzieci?

Zaklinam rzeczywistość, żebyśmy nigdy nie musieli się o tym przekonać.

W takich chwilach jest ciężko. Jest cholernie źle. Macki rozpaczy przyciągają nas do siebie. Głębia rozpaczy pochłania nas, a ból jest nie do zniesienia. Nie chcemy walczyć. Nie mamy po co.

Nie chcemy żyć.


W życiu bywa źle. Czasami nawet tak źle, że nie potrafimy sobie tego w tym momencie uświadomić. Wydaję się, ze wszystko jest dobrze, a potem przychodzi cios. Jeden. Drugi. Trzeci. Dziesiąty.

Nokaut.

Leżymy. Nie chcemy się podnosić. Wiemy, że powinniśmy. Ktoś z naszego życiowego narożnika krzyczy:

„Wstawaj mamo!”, „Wstawaj tato!”, „Wstawaj! Walcz!”.

Ale my nie chcemy. Czujemy na sobie ciężki bucior życia. Bucior? Przecież to zakazane! Tak nie można! Jednak komu mamy się poskarżyć? Kto nas wysłucha? Kto nam pomoże? Ktoś potrafi przeciwstawić się życiu i jego brutalniejszej stronie, która nierzadko gra nieczysto? Tej samej stronie, która pod żadnym pozorem nie jest sprawiedliwa. Bo jak możemy mówić o sprawiedliwości, skoro jedni mogą używać pieniędzy jako papieru toaletowego, a inni umierają z głodu? Jak można mówić o tym, że na świecie istnieje coś takiego, jak sprawiedliwość, skoro bezdomni giną na ulicach wielkich aglomeracji, pomiędzy ludźmi sukcesu, podążającymi do swoich idealnych prac, w idealnych ciuchach, w całym swoim idealnym życiu? Gdzie jest sprawiedliwość? Gdzie jest ta lekkość życia, o której każdy huczy i grzmi?

Może jest w oczach matki, która musi powiedzieć swojej córce, że nie stać ją na nową sukienkę dla niej? A może w oczach nastoletniej dziewczyny, która właśnie dowiaduje się, że czeka ją amputacja nogi? Czy to jest sprawiedliwość? Czy to jest to dobre życie, o którym piszą inni? O którym piszę ja sam?


Koniec.

Nie ma nas. Czerń nas pochłania. Czerń rozpaczy. Ciemność wkrada się do naszego umysłu. Nie chcemy jeść. Nie chcemy pić. Nie chcemy nic. Chcemy tylko spać i marzymy, aby sen trwał w nieskończoność, bo sen daje ukojenie od brutalnej rzeczywistości, a wtedy ból znika. To nasze wybawienie. Wybawienie ze świata, który czasami potrafi znienacka walnąć nas prosto w twarz, zaśmiać się szyderczo i odejść, zostawiając nas krwawiących.

Właśnie takie jest życie.

Brudne. Nieczyste. Brutalne. Złe. Niesprawiedliwe. Buńczucznie nastawione do tych, którzy chcą mu się przeciwstawić. To tam jest ból i czerń. To tam jest żal, smutek i rozpacz. Czasami jest uśmiechnięte, ale zaraz potem potrafi zadać nam cios. Uderzenie, po którym podniesienie się, będzie tylko zabawnym żartem. Anegdotką opowiedzianą w rodzinnym, ciepłym gronie.

Problem w tym, że niektórzy nie mają rodzin. Ani ciepła. Ani jakiegokolwiek grona, z którymi mogą porozmawiać.


Będę brzmiał jak kaznodzieja. Będę brzmiał jak motywator. Będę brzmiał jak coach. Ale wiecie co? Nie interesuje mnie to. To jeden z bardziej emocjonalnych wpisów, jakie wyszły spod mojej ręki i to jest dla mnie najcenniejsze. Najcenniejszy dlatego, że zrodził się we mnie pod wpływem chwili. Impulsu. Przyszło Flow. Przyszła myśl. Przyszedł wpis.

Wiecie, co Wam teraz powiem? Co Wam zakomunikuję w obliczu tego wszystkiego, co napisałem powyżej?

Walcie to. Walcie to wszystko. Postawcie się temu. Sprzeciwcie się. Walczcie. Nie dajcie się tak łatwo pogrążyć.

Wszystko można naprawić. Wszystko można przezwyciężyć. Rozumiem, że śmierci nie można cofnąć. Złamanego serca nie można złączyć. Zdrady nie wybacza się tak szybko, a choroby nie można tak po prostu pokonać, ale można pokazać życiu język i szyderczo się zaśmiać.

Powiedzmy tej brudnej części życia:

„Wal się! Ja chcę żyć! Żyć tak, jak chcę! Ja będę żył! Ja będę żyła!”

Mówmy to, jeśli nas kopie. Jeśli nas bije. Jeśli wciąga nas pod swoją wodę rozpaczy, w której dławimy się, krztusimy i nie możemy złapać powietrza. To boli. Oczywiście, że nie koi, bo wtedy nie miałoby to sensu. Ten ból jest wielki jak diabli. Ale przetrwajmy to. Wytrwajmy. Nie poddawajmy się. Będzie lepiej. Obiecuję. Przysięgam na wszystko, w co wierzę. Przetrwaj ten ból, to cierpienie, ten smutek. Postaw się temu, co złe. To Cię umocni. Uzdrowi. Staniesz się silniejszy.

Wystaw życiu swój środkowy palec dłoni i krzyknij do niego parę gorszących słów. Pokaż mu, że z Tobą nie przyjdzie mu tak łatwo. Zademonstruj swoją siłę. Przestań być kolejną potulną owieczką. Zmień się w drapieżnika.

Zaatakuj pierwszy.

Przypuść atak pierwsza.

Wyzwij je na pojedynek. Jeśli wciągnie Cię w ciemność, zapal latarkę w telefonie. Jeśli wciągnie Cię w głębinę zła, zacznij płynąć.

Nieważne co, ale rób coś. Walcz o swoje.

życie


Pamiętaj drogi człowieku, kim jesteś i dokąd zmierzasz. Chcesz się poddać przed końcem swojego życia? Tak nie można. Udowodnij, że zasługujesz na miano człowieka. Pokaż, że zasługujesz na to, aby oddychać i dążyć do swoich marzeń.

Rozumiem, że czasami jest piekielnie ciężko, ale uśmiechnij się. To uzdrawia. To oczyszcza. Zawsze może być gorzej. Zawsze na świecie jest ktoś, kto ma gorzej od Ciebie, ale mimo to walczy. Pomyśl o tej osobie. Pomyśl o tych wszystkich ludziach z przeszłości, którzy musieli żyć w chorym świecie. Świecie wojny i zła. Pomyśl o swoich przodkach, którzy musieli drżeć o swoje życie każdego dnia, dla których każdy głośniejszy odgłos równoznaczny był z wybuchem bomby lub wystrzałem z działa. Pomyśl o nich. Na ich pamięć. Na pamięć wszystkich ludzi, którzy przeszli przez o wiele większe piekło niż Ty:

PODNIEŚ SIĘ.

Jest źle, ale może być lepiej. Od Ciebie wszystko zależy. Zbierz się w sobie. Weź się w garść. Masz dla kogo żyć. Jeśli nawet nie masz rodziny, przyjaciół – nikogo bliskiego, to pomyśl o wszystkich ludziach, którzy są bezdomni lub chorzy. Być może to oni potrzebują Twojej pomocy.


Pamiętaj drogi czytelniku, kim jesteś.

Jesteś człowiekiem.

I nie ważne, jak bardzo jest źle.

TY JESTEŚ WAŻNY.

Jeśli nie dla siebie, to na pewno dla kogoś innego.

DOPÓKI ŻYJESZ, MOŻESZ WSZYSTKO.

Dopóki żyjesz, możesz czynić dobro.

ŻYJESZ I ŻYJ.

Nie marnuj tego.

Proszę.

Internet, telewizja, media… Cały ten świat jest potrzebny i na pewno ma swoje znaczenie, jednak odnoszę wrażenie, że zdecydowanie zbyt często nas ogłupia. Stwarza z nas nie coraz to mądrzejsze jednostki, ale coraz to bardziej ogłupiałych ludzi, którzy idiocieją wraz z upływem kolejnych lat.

Czy jednak można się temu wszystkiemu dziwić, skoro poziom reprezentowany w środkach masowego przekazu, pozostawia (delikatnie mówiąc) wiele do życzenia? Spójrzmy na programy, które emituje telewizja. Wiele z nich to durne repertuary, pokazujące jeszcze durniejsze życie gwiazd. Reality show, polegające na tym, kto zrobi z siebie większego idiotę. Do tego jeszcze mamy cały zestaw godzinnych programów, w których rzekomo są przedstawiane ludzkie problemy, a poziom gry aktorskiej przyprawia o ciarki na całym ciele… Robi to tak mocno, że kiedy tylko je widzę, chociażby kątem oka, pytam sam siebie – „Dlaczego ja?”. Rozumiecie tę grę słów?

Tak? To świetnie. Możemy więc iść dalej. 

Ludziom się to oczywiście podoba. Jest to tania rozrywka, którą mogą dostać za darmo. A wielu nie potrzebuje wiele. Wystarczy telewizja, kolejny ogłupiający program, ciastka pod ręką i gotowe! Przepis na super ekscytujące życie zakończony! Właśnie tak powstaje kolejne pokolenie idiotów.

Media – wylęgarnia absurdalności.

Nieważne, czy to telewizja, czy Internet, czy jakiekolwiek inne media. We wszystkich możemy spotkać kretyńskie treści, które zamiast uczyć, zapewniają nam tylko tanie sensacje, które mają nas tylko ogłupić i zapewnić szybką, bezrefleksyjną rozrywkę. Właśnie dlatego tak wielkim powodzeniem cieszą się wszelkie serwisy plotkarskie, których artykuły wołają o pomstę do nieba. Jeden tekst przez drugi, przekrzykuje się w tym, kto z kim spał, kto z kim nie spał, a kto się rozwodzi. Gdyby jeszcze te informacje były prawdziwe i napisane naprawdę rzetelnym językiem… Niestety nawet i tego nie możemy się doczekać.

Bardziej boję się trzech gazet niż trzech tysięcy bagnetów. – Napoleon Bonaparte

Taka sama sytuacja ma się z gazetami. Mam wrażenie, że autorzy prześcigają się w wymyślaniu coraz to bardziej krzykliwych nagłówków. Kiedyś otworzyłem jedną z popularniejszych polskich gazet. Nagłówek, który tam zastałem, utkwił mi głowie aż do teraz. Na całą stronę, wielkimi literami i z wielkim wykrzyknikiem, Ewa Chodakowska została napiętnowana za to, że pozwoliła sobie zjeść kebaba lub hamburgera (szczegółów niestety nie zapamiętałem!).  Oczywiście wszystko zostało opatrzone licznymi zdjęciami, biednej Ewy, która po prostu zgłodniała… A jaka była z tego sensacja! Trenerka milionów polek! Jak ona tak może!?

Popyt na idiotyzmy tworzą ludzie.

Idiotyzmy w tego typu miejscach to chleb powszedni. Jednak warto sobie uzmysłowić, że nie miałyby one miejsca, gdyby nie było na nie popytu. Zwróćcie uwagę, że większość waszego otoczenia wręcz żyje tym, kto z kim się żeni, jaka wielka gwiazda zaliczyła wpadkę, a kto po raz kolejny zrobił z siebie idiotę. Zamiast żyć swoim życiem i realizować swoje pasje, uczyć się czegoś, rozwijać się, wolimy żyć tanią sensacją i życiem innych, nierzadko durnych gwiazdek show-biznesu. Co jest tak bardzo pasjonującego w obserwowaniu osób znanych z tego, że są sławne? Gdyby jeszcze to wszystko sprowadzało się do śledzenia wartościowych osób, które swoim życiem dają jakikolwiek przykład! Niestety, nie ma sensu na to liczyć…

Kardashian

Jedyne czego się uczymy od takich osób, to jak pozować do zdjęć, co pokazać, ile pokazać lub jak wylansować się na pieniądzach swojej mamy (z ciekawości – ktoś wie, jaką rodzinę w tym momencie mam na myśli?). A dla mediów to jest idealny kąsek. Te wszystkie gwiazdy nadają się do tego perfekcyjne. Ich rozwiązłe życie, skandale, drogie samochody, bajeczne suknie… To wszystko wpasowuje się w wiele mediów, które z tak wielką lubością się o tym wszystkim rozpisują. A gdyby zamiast tego napisać coś wartościowego, o wartościowych ludziach… Żeby postarać się, nauczyć czegoś swoich odbiorców. Gdyby Internet, telewizja i całe media przestały być miejscem zepsutym, a stały się czymś prawdziwie cennym, z cenną wiedzą… Marzenia ściętej głowy.

Ekscytacja głupotą.

To my tworzymy na to wszystko popyt i to my tworzymy tę idiotyczną kulturę dla analfabetów. Nigdy nie zrozumiem fenomenu śledzenia i ekscytowania się życiem nastoletnich gwiazdek, których pokazywany przez nich poziom inteligencji równa się zdecydowanie dolnej granicy. Ale przecież to jest fajne, prawda? Przecież to jest dopiero piękne życie! Móc nie pracować, leżeć nad basenem, dodawać zdjęcia na Instagrama i zarabiać fortunę! Przecież właśnie to kusi kolejne, młode pokolenia. Nastolatki chcą być kolejnymi zidiociałymi dziewczynami, mającymi siano zamiast mózgu. Przepraszam, jeśli się mylę, ale obraz, jaki przedstawiają swoim działaniem takie osoby, pozostawia wiele do życzenia.

Telewizja nie jest zła, ale źle ją wykorzystujemy.

Internet, czy telewizja to miejsce stworzone dla nas. Ci, którzy tworzą programy lub artykuły dostosowują je do ludzkich potrzeb. Dlatego martwi mnie to wszystko, co obserwuję. Ten wysyp śmieciowych serwisów i emitowanych programów. Skoro się one pojawiają, to znaczy, że ktoś ich pragnie. A jeśli ktoś ich pragnie, to znaczy, że wszystko zmierza w bardzo złym kierunku.

Zawsze mamy wybór. Zamiast czytania o kolejnym rozwodzie wielkiej polskiej gwiazdy na serwisie plotkarskim, możemy obejrzeć ciekawy wykład z psychologii. Możemy zamiast oglądania w telewizji bandy głupków, których słownictwo sprowadza się do kilku przekleństw, przeczytać ciekawą książkę. Zamiast napędzać tę destrukcyjną maszynę, niszczącą nasz umysł, możemy zrobić cokolwiek, co będzie produktywniejsze. Choćby był to spacer na świeżym powietrzu.

Nasze społeczeństwo staje się społeczeństwem małp, co jest dość absurdalne. Żyjemy przecież w najlepszych możliwych czasach, gdzie mamy dostęp w zasadzie do wszystkiego. Możemy w każdej chwili poznawać nowe rzeczy i uczyć się nowych umiejętności. Mamy tak wielkie spektrum możliwości, że nie sposób ich opisać. Jednak zamiast tego, my wolimy przez długie godziny, oddawać się debilnym programom, które powodują u nas kompletne ogłupienie i całkowicie zły światopogląd. Czy tego właśnie chcemy? Zdurnowacenia społeczeństwa? Aby stało się ono bandą bezmyślnych zwierząt, które na widok cennej wiedzy będą odwracać głowę i patrzeć z zainteresowaniem tylko wtedy, gdy zapewni im się tanią rozrywkę?

telewizja

To już się dzieje!

Zauważcie, że idolami nastolatków nie są (zazwyczaj) prawdziwe cenne osoby. Mało kto chce być innowatorem i przedsiębiorcą, zmieniającym świat. Nie pragniemy tego, bo wolimy się bawić. Pragniemy tego, co jest śmieszne, wesołe i zabawne, a do tego jeszcze najgłupsze do granic możliwości. W ten sposób podobają nam się te wszystkie wyidealizowane życia amerykańskich gwiazd. Wolimy czytać o tym, ile kosztuje torebka znanej polskiej prezenterki, zamiast o tym, jak poprawić możliwości naszego przedsiębiorstwa. Jak grzyby po deszczu, w takich miejscach, jak Internet oraz telewizja powstają kolejne serwisy i kolejne programy, których jedynym zadaniem jest zapewnić nam rozrywkę. I to nie byle jaką! Najgorszą z możliwych!

Boli mnie w tym wszystkim najbardziej fakt, że dookoła tego wszystkiego dzieją się na świecie rzeczy, o których niewiele się mówi. A mówić o nich, powinno się najgłośniej. Są one zagłuszane właśnie przez te wszystkie idiotyczne programy i teksty. W końcu kto chciałby czytać o głodujących dzieciach w Afryce? W końcu to nie jest ani zabawne, ani śmieszne, no nie? Kto chciałby czytać o sytuacji w azjatyckich fabrykach, gdzie nagminnie nie szanuje się praw pracowników? A sytuacja kobiet na bliskim wschodzie? Czy ktoś się tym interesuje? Czy ktoś interesuje się w ogóle czymś, co wykracza poza życie wyuzdanych gwiazdek show-biznesu, których jedynym problemem jest dobór torebki do sukni wartej kilkadziesiąt tysięcy?

Fin de siècle…

Miał być lepszy od zeszłych nasz XX wiek,

Już tego dowieść nie zdąży,

lata ma policzone,

krok chwiejny,

oddech krótki.

Już zbyt wiele się stało,

co się stać nie miało,

a to, co miało nadejść,

nie nadeszło

 

Wisława Szymborska „Schyłek wieku”

Podobno każda cywilizacja musi mieć kiedyś swój koniec. Nie jestem żadnym wieszczem i nie traktujcie mnie w ten sposób, ale to, co obserwuję teraz, zakrawa na punkt w naszych dziejach, gdzie pomimo tej całej technologicznej otoczki, następuje nie postęp, ale całkowity regres ludzi. Staczamy się. Zadowalamy się coraz to mniej wyszukaną kulturą. Internet przestaje być dla nas narzędziem możliwości, a staje się miejscem kultu pustych wartości. Telewizja miała przekazywać rzetelne informacje, a w tym momencie stacje prześcigają się w podawaniu newsów, które mają za zadanie tylko przyciągnąć odbiorcę.

media

Przestało liczyć się dobro czytelnika, widza lub słuchacza. Liczą się tylko wyświetlenia, oglądalność. Statystyka to jest coś! Co z tego, że ludzie, zamiast się edukować, głupieją? Zamiast przyswajać cenną wiedzę, zasypują się durnymi tekstami o gwiazdach. Co z tego, skoro słupki oglądalności wędrują w górę? Przecież mówienie o realnych problemach tego świata nie sprzeda się tak mocno, jak kolejny rozwód, kolejnej polskiej gwiazdki, prawda? A umierające dzieci nie są tak kuszącym kąskiem, jak to, ile tym razem pokazała amerykańska, młoda modelka, czyż nie?

Regres ludzkości.

Kiedy to piszę, kręcę z niedowierzaniem głową. Kiedy piszę, ja uczę się razem z Wami wszystkimi. I choć wszystko wypływa z mojej głowy, to dopiero kiedy mogę to zobaczyć na papierze, zdaję sobie sprawę ze skali tego problemu. Wszystko zmierza nie w tym kierunku, w którym powinno… Kim staną się przyszłe pokolenia? Ludzie, którzy będą stanowić podwaliny pod cały świat? Zobaczmy, że to już się dzieje. Młode osoby nie mają w sobie ugruntowanych zasad ani reguł, którymi mogłyby się kierować. Przepraszam! One je mają, ale tak zepsute, że nie wiem, czy to prawda, czy żart. Czy naprawdę nie ma innych wzorców, z których możemy czerpać cenne wartości? Naprawdę powiem to bardzo dosadnie:

Rzygać mi się chce, kiedy ludzie zachwycają się osobami, których jedynym osiągnięciem jest bycie sławnym.

kult piękna

Nie tędy droga. My – jako ludzie, staczamy się. W czasach, kiedy następuje tak wielki rozwój, my odnotowujemy spadek. Mówiąc my, mam na myśli człowieka. Technologia napiera naprzód, wszystko posuwa się do przodu, ale ludzie zostają w tyle. Ba! Cofamy się.

Internet może dać nam wszystko, ale bierzemy to, co najgorsze.

Nie zrozumcie mnie źle, bo Internet i telewizja to prawdziwe dobrodziejstwo. Nadal można spotkać tam cenne wartości, kanały, programy, blogi, artykuły… Wszystko! Problem jest jednak w odbiorcach, którzy łakną pustej i pozbawionej sensu rozrywki, oraz stacjach, które lubują się w emitowaniu czegoś, co nas ogłupia. Właśnie dlatego twierdzę, że w większości przypadków Internet oraz telewizja ogłupia ludzi. Tworzy z nich niemyślące i bezrefleksyjne jednostki, których jedynym celem w życiu, jest obejrzenie kolejnego odcinka durnowatego reality show. Nie twierdzę, że nie można sobie na to pozwolić od czasu do czasu, ale nie cały czas!

Rozejrzyjcie się! Życie większości osób sprowadza się do życia nie swoim, ale znanych osób i z wypiekami na twarzy, śledzeniem ich poczynań. Czy tak ma wyglądać radosne i spełnione życie? Czy naprawdę chcemy stać się obserwatorami pustych wartości, których chcąc nie chcąc, stajemy się następnie powiernikami? Proszę. Otrząśnijmy się!

Czy możemy się wreszcie obudzić??

Jakikolwiek wydźwięk tego tekstu by nie był, uważam, że Internet i telewizja w dużej mierze robi nam wodę z mózgu. Czyni z nas pozbawione własnego rozumu i logiki jednostki. Ludzi, których jedynym zajęciem jest emocjonowanie się życiem rozkapryszonych gwiazd, niereprezentujących sobą żadnych, cennych wartości. Naturalnie, tego rodzaju media mają swoje dobre strony. Nadal można tam znaleźć cenne osoby z cennymi wartościami, które próbują nas czegoś uczyć. Telewizja daje nam do dyspozycji kanały naukowe, a Internet szerokie spektrum poszerzania swoich horyzontów. Niestety nie potrafimy z tego korzystać.

internet

O wiele bardziej interesuje nas to, jakiego koloru paznokcie ma młoda gwiazda, niż poznanie meandrów ludzkiego umysłu. Interesujemy się patologicznymi „youtuberami”, zamiast wartościowymi kanałami, przekazującymi nam rzetelną wiedzę. To przykre, kiedy szczególnie młode osoby z tak wielkimi wypiekami na twarzy pasjonują się swoimi idolami, którzy delikatnie mówiąc – są zwyczajnymi idiotami. Smutno się to wszystko obserwuje szczególnie wtedy, gdy uzmysłowimy sobie, że to właśnie te same osoby będą stanowiły w przyszłości fundament tego świata.

Na nasze szczęście są na tym świecie jeszcze naprawdę cenne osoby. Nadal są ludzie, którzy pragną zmieniać go na lepsze. Żywię ogromną nadzieję, że ten proces degeneracji ludzkich umysłów w końcu zwolni swoje tempo. Wierzę, że Ci, którzy powinni być słuchani, w końcu dojdą do głosu… Jeśli tak się nie stanie to nawet nie chcę myśleć, jak to się wszystko skończy i jak będzie wyglądać nasz świat za kilkanaście lub kilkadziesiąt lat.

Wyzwanie to coś, co każdy z nas powinien przed sobą postawić przynajmniej raz w życiu. Zróbmy coś szalonego! Coś, co wyzwoli nasz ludzki potencjał! Niech nasza psychika oszaleje i zwariuje na samą myśl o tym, jak bardzo kuriozalne cele sobie wyznaczyliśmy. Do dzieła!

O ważności stawiania sobie celów w życiu, wie już na pewno każdy z Was. Sam kilkukrotnie wałkowałem ten temat (TUTAJ i TUTAJ) i wskazywałem, że odpowiednie planowanie powinno być obecne w życiu każdego z nas. Jednak wszystkie te aspekty sprowadzają się do wyznaczana sobie zadań, które powinny być w zasięgu naszej ręki. Tylko w ten sposób możemy się odpowiednio zmotywować, zebrać się w sobie i zacząć zmierzać do ich wypełniania.

Uważam jednak, że czasami powinniśmy wyjść ze swoimi pragnieniami o wiele, wiele wyżej. Tak niestety zostało nasze życie ukształtowane, że na ogół zdecydowanie zaniżamy swoje zdolności. Robimy to zupełnie podświadomie, niejako nie doceniając samych siebie. Błędnie zakładamy, że dajemy z siebie wszystko lub wykorzystujemy cały swój potencjał, kiedy tak naprawdę – nawet nie zbliżyliśmy się do jego granicy.

potencjał

Dlaczego nasz potencjał zostaje ciągle skrywany?

Myślę, że powodem takiego stanu rzeczy jest przede wszystkim nasza wewnętrzna skłonność do komfortowego i wygodnego życia. Nie da się ukryć, że przekraczanie lub nawet zbliżanie się do granic własnych wytrzymałości jest nie tylko męczące, ale również bardzo obciążające. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Dlatego nasze ciało samoistnie wzbrania się przed tym, co ciężkie i trudne, a łaknie tego, co proste, szybkie i przyjemne.

W ten więc sposób, kiedy tylko i wyłącznie słuchamy swojego pragnącego wygody ciała, otrzymujemy obraz człowieka, który pracuje 40 godzin tygodniowo, raz na dwa tygodnie jeździ na rowerze, długimi godzinami ślęczy przed telewizorem, a ostatnią książkę przeczytał w podstawówce. Nie twierdzę, że to coś złego, ale sami przyznajcie, że nie jest to przykład człowieka, który może osiągnąć duży, życiowy sukces na miarę światową. Oczywiście ten człowiek będzie uparcie twierdził, że wyzwanie, jakie na siebie narzuca, jest dla niego bardzo wymagające i daje z siebie naprawdę wiele. Mogę nawet rzec, że on w to wierzy z całych sił i faktycznie może czuć się zmęczony. Niestety ogromną rolę w tym procesie błędnego postrzegania – czy to własnego znużenia, czy to poprawnego określenia własnych możliwości – odgrywa nasza psychika.

To właśnie psychika jest w głównej mierze odpowiedzialna za to, ile jesteśmy z siebie dać. Wyzwania, jakie się przed nami kreują lub jakie sobie sami stawiamy, zależą zazwyczaj od tego, jak je postrzegamy wewnątrz siebie. Psychika mówi nam, czy zdołamy coś zrobić, czy nie. I nie da się ukryć, że jeśli tylko w minimalnym stopniu zwątpimy we własne siły, to psychika natychmiast zacznie nas przekonywać, że zwyczajnie wyzwanie jest ponad nasze siły. W rzeczywistości jest zgoła inaczej.

Warto stawiać sobie wielkie wyzwania.

Jestem święcie przekonany, że każdy z nas, przynajmniej raz na jakiś czas, powinien wyznaczyć sobie cel, który będzie wydawał mu się zdecydowanie ponad jego siły. Niech to będzie wyzwanie, które rysować się będzie naprawdę nieosiągalnie. Ta rzecz – to zadanie, powinno być na tyle wielkie, że postrzegać je będziemy w kategoriach szaleństwa, a czasami i totalnej głupoty. Nie chodzi tu o robienie czegoś głupiego lub pozbawionego sensu. Wyzwanie to powinno być ściśle związane z tym, co robimy do tej pory i w czym realizujemy się na co dzień.

  • Jeśli ktoś jest biegaczem – niech jego wyzwanie dotyczy biegania.
  • Jeśli ktoś każdego dnia pracuje w biurze – niech wyzwanie dotyczy właśnie tejże pracy.

Chodzi o to, aby pomimo swojego pozornego przerastania naszych możliwości, ten cel, niejako pasjonował nas i napawał nas nutką ekscytacji. Nie muszę chyba pisać, że jeśli młody chłopak zakochany w piłce nożnej, rzuci sobie wyzwanie wydziergania 10 swetrów w ciągu dnia, to nie podoła, bo się tym nie interesuje, prawda?

Z własnego doświadczenia wiem, jak wielką moc mają w sobie takie z pozoru nieosiągalne wyzwania. Potrafią zbudować charakter człowieka jak nic innego. Żadna książka pod słońcem nie jest w stanie zastąpić tego, co sami możemy przeżyć. Ponadto ważne jest też to, co sami możemy się o sobie dowiedzieć w takich chwilach – bądź co bądź – także cierpienia. W końcu wielkie wyzwanie oznacza też nie rzadko poświęcenie i totalny brak komfortu. Tego nie da się uniknąć, ale właśnie dlatego jest to tak bardzo pouczające.

Sama rzetelna próba realizacji takiego wyzwania potrafi odmienić człowieka. Prawdziwe zaangażowanie się w wypełnienie tego jednego, jedynego i jakże wielkiego celu, potrafi napełnić nas nie tylko motywacją, ale szczerym zwiększeniem samooceny we własne siły.

wyzwanie

Wyzwanie odkrywa nasz wewnętrzny potencjał.

Jednak największą korzyścią płynącą z takiego działania jest całkowite przemodelowanie swojego sposobu postępowania. Nagle okazuje się, że to, co robiliśmy do tej pory, było tylko namiastką tego, na co nas naprawdę stać. Uświadamiamy sobie, że nasze codzienne starania to tylko igraszka w porównaniu do tego, co tak realnie możemy zdziałać. W ten sposób zwiększa się nasza efektywność. Zaczynamy bardziej wierzyć w siebie i dostrzegamy, że nasza granica bólu, cierpienia, wytrzymałości i jakiejkolwiek umiejętności, jest o wiele dalej, niż mogliśmy sądzić. Od momentu zrozumienia tego wszystkiego, zaczynamy działać szybciej i lepiej. Stajemy się jeszcze lepsi w tym, co robimy, bo nagle odkrywamy w sobie nowe pokłady możliwości.

Możliwości, które zostały przez nas odnalezione, poprzez postawione sobie wyzwanie i próbę jego realizacji. Możliwości, które zawsze w nas były, ale nigdy nie potrafiliśmy w nie uwierzyć. Dopiero coś tak namacalnego, jak przekonanie się na własnej skórze, na co nas stać, daje nam jasny obraz tego, że w rzeczywistości możemy zrobić o wiele więcej.

Potrzebujesz przykładu? Posłuchaj mojej historii.

Kiedy mój przebiegany tygodniowy dystans oscylował w granicach 10 – 20 kilometrów, zapisałem się na bieg górski, w ramach którego miałem do pokonania ponad 80 kilometrów po górach. Całość rozłożona była na dwa dni, ale nie zmienia to faktu, że dystans i warunki były zdecydowanie ponad moje siły. Pragnąłem jednak tego, o czym jest ten cały tekst. Chciałem się sprawdzić. Łaknąłem wyzwania. Oczywiście, że ten pomysł był irracjonalny, a chęć jego realizacji zakrawała na żart, ale mimo to stanąłem na linii startu.

psychika

Niestety, zmagania zakończyłem po pierwszym dniu i prawie czterdziestu przebiegniętych/przemaszerowanych kilometrach. Byłem tak zmordowany, że przez trzy kolejne dni uczyłem się chodzić, a paradoksalnie ze zmęczenia nie mogłem spać. Podczas zawodów łapały mnie skurcze, a ból mięśni był nie do wytrzymania. Bolało mnie wszystko, ale nie to było najważniejsze. Pomimo że moje wielkie wyzwanie zakończyło się fiaskiem, to nauczyłem się czegoś bardzo ważnego o sobie samym.

Czego się nauczyłem?

To, co do tej pory robiłem na treningach i co wydawało mi się moim absolutnym maksimum zdolności, było niczym w porównaniu do tego, co zrobiłem tam – na Babiej Górze. Czy wstąpiły we mnie jakieś ukryte moce? Jasne, że nie. Po prostu wykorzystałem drzemiący we mnie potencjał, który jest w każdym z nas. Tylko że ukryty. Wydobyłem go na światło dzienne. Trudno byłoby mi to zrobić w normalnych treningowych warunkach, ale na zawodach, gdzie stawka była o wiele wyższa, dałem z siebie tyle, o ile nigdy bym siebie nie posądził.

I nie chcę być gołosłowny. Bo to zadziałało i dało swój efekt.

Efekty nauki.

W ostatnich kilku latach nigdy nie przebiegłem więcej niż 15 kilometrów za jednym razem. Pamiętam, kiedy zrobiłem to w maju i myślałem, że umrę. Dosłownie. Miałem dość. Od tej pory nie trenowałem jakoś przesadnie, a mój trening można nazwać naprawdę mocno rekreacyjny. Po prostu sobie biegałem, ale bez większego składu, ani ładu. Niemniej jednak przyszedł czas, kiedy w ramach małej rodzinnej tradycji, wraz z bliskimi przeszedłem blisko 21 kilometrów. Coroczna zasada była taka, że w jedną stronę maszerujemy, a w drugą wracamy samochodami.

Jednak raptem kilka dni przed dniem wędrówki wpadłem na pomysł nowego wyzwania. Wyzwania, które miało się odbyć bagatela – 10 dni po moim powrocie z gór, czyli z poprzedniego nieudanego wielkiego celu, który jak już wspominałem  – wiele mnie nauczył. Otóż, chciałem wrócić biegiem, co oznaczało, że decydowałem się na ponad 40 kilometrów pokonanych na nogach. Dla chłopaka, który prawie umarł po przebiegnięciu kilkunastu kilometrów, miał to być nie lada wyczyn.

Ale wiecie, co?

Udało się. I nie piszę tego dlatego, że się chwalę. Miałem wiele kryzysów, a moje kostki wołały o ratunek jakieś 15 kilometrów przed celem, ale mimo to, nie poddałem się. Wiecie dlaczego? Bo miałem w głowie to, co czułem w górach. Ten ból. To cierpienie. Widziałem przed oczami tę granicę swojej wytrzymałości i zrozumiałem, że dam radę, bo jestem silniejszy, niż myślę. I nie pomyliłem się.

cele

Duma ze zrobienia czegoś pozornie niemożliwego.

Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak wielką dumę z siebie może czuć człowiek, który zrobi coś, co wydawało mu się do tej pory kompletnie niewykonalne. Nagle zacząłem patrzeć na siebie w zupełnie inny sposób. Wiem teraz, że mogę zrobić więcej i poznałem swoje granice. Czuję, że mogą one zostać wystawione na jeszcze cięższą próbę, bo wierzę, że my wszyscy jesteśmy silniejsi, niż przypuszczamy. Takie jedno wyzwanie w jednej dziedzinie, można przenieść na całe życie. Bo jeśli odkryłem drzemiący we mnie potencjał w sporcie, to dlaczego nie miałbym tego zrobić w nauce albo czytaniu?

Stawiaj sobie cele w dziedzinie, którą naprawdę kochasz.

Właśnie o to Was wszystkich proszę. O stawianie sobie wyzwań w tej dziedzinie, w której chcecie się realizować. Warto wyznaczać sobie cele, które z pozoru wyglądają na absolutnie nieosiągalne. Obiecuję Wam, że już sama próba zdobycia ich, podczas której dacie z siebie więcej niż do tej pory, zaowocuje całkowicie inną mentalnością. Spojrzycie na siebie i swoje życie innym okiem. Wzrokiem, który będzie sięgał dalej i wyżej, gdzieś poza horyzont, który w rzeczywistości będziecie mogli osiągnąć. Jak widzicie z przykładu, który Wam podałem, jedno wielkie wyzwanie sprawiło, że zrealizowałem drugie, które wydawało się nie do zrobienia. Nie chodzi tu o jakiś mistyczny lub magiczny moment. To jest po prostu siła uwierzenia we własne możliwości. Uświadomienia sobie, że poczucie komfortu blokuje nasz ludzki potencjał. Wystarczy przekroczyć tę granicę i nagle znajdujemy się w bezmiernej otchłani, która pomimo bólu i cierpienia, oferuje nam szansę na realizację zadań, o których do tej pory nawet nie śmieliśmy marzyć.

  • Jeśli jesteś początkującym pisarzem i do tej pory pisałeś trzy strony dziennie, to przez tydzień, rzuć sobie wyzwanie, że będziesz pisał nie trzy, ale trzynaście stron.
  • Jeśli jesteś ambitnym księgowym, pracującym po czterdzieści godzin tygodniowo, wtedy poświęć jeden tydzień i pracuj dwa razy tyle.
  • Jeśli chcesz być piłkarzem i trenujesz w klubie trzy razy w tygodniu, to postaw sobie za cel, że przez dwa tygodnie będziesz trenował każdego dnia.

Wielkie wyzwanie to wielka nagroda.

Chodzi o rzucenie sobie naprawdę wielkiego wyzwania. Nie takiego, które będzie w zasięgu naszej ręki, jak każdy inny, mądrze zaplanowany cel. Tutaj chodzi o zrobienie czegoś z pozoru totalnie głupiego. O wyzwanie, które będzie zdecydowanie ponad nasze siły i które będzie nas kosztowało wyjście poza strefę komfortu. Zauważmy, że nie musimy wypełnić tego niebotycznego zadania, aby odnieść należyte efekty, ale zawsze powinniśmy celować w sam szczyt. Przystępuj do jego realizacji z myślą, że chcesz wziąć całą pulę. Tylko w ten sposób będzie odpowiednio zmotywowany i będziesz mógł wyjść poza własną, zdradliwą strefę komfortu.

Dlaczego warto przynajmniej raz w życiu spróbować zrobić coś nieosiągalnego?

Bo może się okazać, że ta rzecz jest w naszym zasięgu, a My jesteśmy silniejsi, niż myśleliśmy.

Rzuć sobie wyzwanie.

Podejmiesz je, czy się przestraszysz?

Łzy, czy smutek to niewątpliwie emocje, które nie są powszechnie akceptowalne przez idealne społeczeństwo. W rezultacie wstydzimy się je okazywać. Boimy się odrzucenia i szyderczych śmiechów. Żyjemy w świecie, w którym płacz jest równoznaczny z załamaniem nerwowym i psychopatycznym umysłem. W rezultacie nie wiemy, jak sobie z nim radzić, więc staramy się go za wszelką cenę powstrzymywać. Tym samym – co jest dość przewrotne – życiowe, prawdziwe i silne szczęście, może nas nigdy nie spotkać.

  • „Bądź silny!” – krzyczy do nas nagłówek jednego z artykułów.
  • „Nie poddawaj się!” – pisze wytłuszczonymi literami na swoim blogu kolejny motywator ludzkości.
  • „Myśl pozytywnie!” – przewija się nieustannie w postach następnego coacha.

Żyjemy w czasie, w którym jak grzyby po deszczu wyrastają kolejne motywacyjne sformułowania. Można nawet stwierdzić, że niejako modą stało się propagowanie siły, pozytywnego myślenia, rozwoju osobistego i wszystkiego, co ma rzekomo zwiększyć jakość naszego życia. Nie kłócę się z tą ideą, bo wtedy chyba byłbym hipokrytą. Wystarczy spojrzeć na moje artykuły, aby dojść do wniosku, że sam niejako jestem propagatorem wyżej wymienionych stwierdzeń.

Niemniej jednak, zawsze staram się nie wyciągać jednoznacznych wniosków i ujrzeć także drugą stronę medalu, która również jest niesamowicie ważna. Choć siła pozytywnego myślenia jest nieoceniona, to czasami wydaje się tylko żartem w sytuacji, w której się znaleźliśmy. Nie poddawanie się to znakomita cecha, której możemy się nauczyć, ale trwanie przy niej bezrefleksyjnie, może wpędzić nas w niemałe manowce. Czasami poddanie się może być większym zwycięstwem niż nielogiczne trzymanie się błędnie obranego kursu. Silni również powinniśmy być, ale czy zawsze i wszędzie jest to możliwe?

Dokąd zmierzasz świecie?!

Czy cała ta wspaniała otoczka optymizmu i pozytywnego myślenia, nie posunęła się trochę zbyt daleko? Czy nie fałszuje nam ona prawdziwej rzeczywistości? Czy nie doszło do tego, że napędzani kultem optymizmu, boimy się przyznać nawet przed sobą, że jesteśmy smutni?

Dlaczego zwykłe łzy w dzisiejszych czasach oznaczają słabość i porażkę? Dlaczego tak bardzo pragniemy widzieć tylko jedną stronę rzeczywistości, która nie może współgrać bez drugiej?

smutek

To prawda, że żyjemy w czasach, kiedy powinniśmy uczynić naszą radość oraz szczęście głośniejszymi. Możemy to robić każdego dnia poprzez dzielenie się uśmiechem z innym człowiekiem. Nie ma nic prostszego w obdarowywaniu innej osoby szczęściem. Jednak nie można piętnować osób, które doznają chwil słabości, a ich bańka radości rozpryska się na wszystkie strony. Odnoszę nieodparte wrażenie, że w dzisiejszych czasach MUSIMY być silni i radośni. Nie dlatego, że tego chcemy lub faktycznie takie emocje odczuwamy, ale dlatego, że wymaga tego od nas społeczeństwo. To brzmi kuriozalnie, ale jesteśmy zmuszani do szczęścia. W rezultacie popadamy w jeszcze większy smutek. W końcu w takim wypadku to nie jest szczere uczucie, a my nie szukamy jego prawdziwych źródeł. Tym samym zmieniamy swoje oblicze tylko na chwilę, wiedzeni tym, czego wymagają od nas inni.

Czy łzy i smutek są naprawdę złe?

Lubimy perfekcję, prawda? A smutek i łzy nie do końca pasują do naszego własnego, idealnego życiowego portfolio. Wszyscy pokazują tylko swoje doskonałe życie. Uśmiechy, szczęście, radości, pocałunki przy zachodzie słońca… Boimy się pokazać jednak drugą stronę życia. Tę, w której istnieją łzy. Tę, w której smutek przejmuje nad nami kontrolę, a my nie mamy na nic ochoty. Wstydzimy się swoich z pozoru negatywnych emocji, bo nie pasują one do idealnego świata, który każdy pragnie stworzyć, ale nie każdy w tym kierunku cokolwiek robi. To trochę przykre, że emocje tak bardzo ludzkie i w swojej naturze także piękne, zostają przez społeczeństwo wykluczone.

Wpajane jest nam do głów od samego dzieciństwa, że smutek i łzy są złe. Płacz dziecka jest równoznaczny z natychmiastową reakcją rodziców, którzy na siłę pragną je pocieszać. Łzy ucznia lub uczennicy w szkole równoznaczne są ze zsikaniem się przez nich w majtki. Poziom hańby, jakim się okrywa taki delikwent, jest do siebie bardzo zbliżony. Nie wolno Ci być smutnym w pracy, czy w szkole, bo od razu wszyscy podejrzewają Cię o depresję i załamanie nerwowe. To prawda, że lepiej rozmawia się z wesołymi i radosnymi, ale nie można unikać tych, którzy są smutni. Nie zwróciliście uwagi, że być może to właśnie oni o wiele bardziej potrzebują naszej uwagi? Uwagi ludzi radośniejszych?

Nie można płakać publicznie, bo od razu patrzą się na Ciebie, jak na wariata albo psychopatę. Odsuwają się od Ciebie, jakbyś był co najmniej trędowaty, a Twój przelotny smutek był zaraźliwy. Nie ważne, co czujesz i jak bardzo zły masz dzień – musisz się uśmiechać i cieszyć. Tylko wtedy będziesz normalny. Taki jak każdy.

Trzeba czynić świat radośniejszym…

W tym miejscu pragnę zwrócić uwagę na mały szczegół. Radość powinniśmy czynić głośniejszą. Zawsze i wszędzie. To jest trochę problematyczne, bo ciężko jest wskazać, kto na co dzień jest wesoły, ale nie ma ochoty tego pokazywać, a kto smutny i tylko udaje swoją wesołość. Rozumiecie, co mam na myśli? Jeśli wyraz Twojej twarzy w drodze do pracy autobusem świadczy o tym, że zaraz kogoś zabijesz, a w rzeczywistości cieszysz się, bo jest już piątek, to nie ma to najmniejszego sensu.

… ale zawsze okazuj swoje prawdziwe emocje.

Wszystko, co chce Wam przekazać, sprowadza się do tego, abyśmy nie bali się pokazywać swoich emocji, takich, jakie są w rzeczywistości. Oczywiście, że powinniśmy starać się przeciwdziałać smutkowi i łzom. Powinniśmy znaleźć pozytywy i za wszelką cenę zawsze szukać tego szczęścia. Jednak nie możemy okłamywać siebie, że czujemy się świetnie, kiedy tracimy pracę, opuszcza nas żona, a na dodatek wypiera się nas własna matka! To nie ma żadnego sensu!

Nie bójmy się okazywać emocji. Jeśli czujemy smutek – to odczujmy go w pełnej okazałości. Jeśli łzy cisną nam się do oczu – płaczmy jak nigdy wcześniej. Co z tego, że siedzimy w zatłoczonym autobusie? Myślicie, że tylko Wy tak macie? Jasne, że nie! Ale tylko Wy macie odwagę, żeby to pokazać! Jeśli czujecie złość i nienawiść, idźcie na siłownię albo pobiegać. Wyżyjcie się w zdrowy sposób. Ulżyjcie sobie poprzez uderzanie rękawicami w worek bokserski. Nie udawajcie i nie tłamście w sobie emocji. Niech znajdą ujście. Niech pokażą się światu, ale w taki sposób, aby nikomu nie szkodziły.

W pełni rozumiem, że szloch w autobusie brzmi niezręcznie, a smutek podczas radosnego przyjęcia zupełnie tam nie pasuje, ale po co mamy przywdziewać maski, upodabniające nas do otoczenia? Pewnie, że powinniśmy robić wszystko, aby w miłej i szczęśliwej atmosferze spędzać szczególnie radosne wydarzenia, ale nie możemy ciągle unikać kontaktu z pozornie negatywnymi emocjami.

Ciągle powtarzam o tym nieustannym poszukiwaniu szczęścia, bo nie chcę zostać źle zrozumiany, jako osoba każąca Wam pogrążyć się w rozpaczy. Wiem jednak, że osoby czytająca moje teksty są bardzo rozważne i dojrzałe, i odpowiednio zrozumieją moje słowa.

Jeśli nie chcesz płakać, płacz jak nigdy wcześniej.

Negatywne emocje nie są wcale złe! Łzy, smutek, złość, rozdrażnienie, rozpacz – to wszystko też powinno mieć swoje miejsce w naszym życiu! Jeśli nie czujesz tych emocji, to polecam sprawdzić, czy na pewno jesteś człowiekiem! Jeśli ich unikasz i wzbraniasz się przed nimi, to natychmiast przestań! To donikąd nie prowadzi.

Tłumienie w sobie tychże emocji, które przez społeczeństwo zostały odrzucone, rodzi pewne problemy. Każdy z nas wie, że tłamszona w sobie złość, potrafi eksplodować w nieprzewidzianym momencie. Albo rozlewać się stopniowo po wszystkich, którzy znajdą się tylko w naszym otoczeniu. Tak samo wygląda to z każdym innym tego typu uczuciem. Jeśli będziesz wstrzymywać płacz, to przez długi czas możesz się czuć, jakby przejechał po Tobie samochód ciężarowy. Będziesz przybity, w głowie pustka i brak ochoty na cokolwiek. Czy nie lepiej jest po prostu „ulżyć” sobie tu i teraz?

łzy

Uważam z pełnym przekonaniem, że tylko mocne i dogłębne doznanie danego uczucia w pełni, pozwala nam je usunąć z siebie w zupełności. To trochę paradoksalne, ale jeśli nie chcemy czuć się smutni i ponownie pragniemy być radośni, to ten smutek powinniśmy z całą siłą poczuć. Zamknijmy się w pokoju, usiądźmy w kącie, nakryjmy się kołdrą i po prosto płaczmy. Wyrzućmy to wszystko z siebie, logicznie przeanalizujemy to, co nas dręczy, a potem poczujmy się lepiej. Wielokrotnie w swoim życiu spotykaliście zapewne sytuacje, w których szczera rozmowa z bliską osobą, spowodowała ulżenie Waszym problemom. Albo wypłakanie się na ramieniu przyjaciółki opanowało Wasze totalnie destrukcyjne myśli.

Szczęście to droga przez łzy.

Kiedy jesteście smutni i przygnębieni, wyobraźcie sobie, że wraz z Waszymi łzami, uciekają na zewnątrz wszelkie negatywne emocje. W każdej maleńkiej łezce jest cząstka tego wszystkiego, co nagromadziło się w Was przez długi czas – złość, smutek i rozgoryczenie. Łzy Was oczyszczają.

Biorąc pod uwagę to, co napisałem powyżej – moim zdaniem, nigdy nie zaznamy prawdziwego szczęścia, dopóki nie zaakceptujemy tych emocji, które to szczęście z pozoru nam zabierają. Zawsze będziemy w głębi duszy odczuwali żal do kogoś lub do czegoś. Jakaś cząstka smutku zagnieździ się w naszym ciele, a nam – nawet podczas radosnej euforii – mogą ponownie napłynąć do oczu łzy.

Uważam, że nie powinniśmy bać się swoich emocji. Żyjemy w czasach, kiedy faworyzowana jest perfekcja. Niestety brakuje w niej miejsca na łzy, smutek i inne negatywne emocje. Podświadomie odrzucamy to, co nie wpisuje się w kanon swobodnego szczęścia. Zapominamy jednak, że życie nie jest wiecznie kolorowe. Prędzej czy późnej pojawi się coś, co zwali nas z nóg, a my zapragniemy sobie popłakać, jak nigdy wcześniej. Róbmy to więc. Nie bójmy się płaczu i smutku. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi i wszyscy mamy do tego pełne prawo! Skoro żyjemy, to korzystajmy z życia w jego pełni. Nie odrzucajmy czegoś, tylko dlatego, że nie podoba się to społeczeństwu. Kogo interesuje „większość” albo „inni”? To bezosobowe twory, które nie powinny mieć wpływu na nasze życie!

Pokaż swoje emocje.

szczęście

Pokażmy swoje emocje w sposób zdrowy i nieszkodzący innym. Zawsze myślmy pozytywnie i zawsze starajmy się być szczęśliwi. Szukajmy tych pozytywów w swoim życiu, których moim zdaniem, nadal dostrzegamy zdecydowanie zbyt mało. Nie zadręczajmy się wiecznie problemami i nie twórzmy sami trudności. Cieszmy się z tego, co mamy! Jednak nie bójmy się swoich emocji. Nie okłamujmy samych siebie. Pokażmy istotnie to, co czujemy.

To nielogiczne, że z tak wielką ochotą pokazujemy radość i szczęście, a tak bardzo boimy się łez i smutku. Choć z pozoru nie ma między nimi żadnego związku, to uważam, że dopóki nie zaakceptujemy w sobie tych emocji, które są pozornie negatywne, to nigdy nie będziemy mogli w pełni poczuć tych, które są pozytywne.

Nazywamy się człowiekiem, więc wolno nam czasami pokazać swoje łzy. To żaden wstyd!

#kolejne artykuły