Zwycięstwo wymaga poświęcenia. Choć czasami zdrowy rozsądek mówi nam, co innego, to momentami warto zepchnąć go na boczny tor. W końcu nierzadko te największe sukcesy, rodzą się w bólach szaleństwa i kompletnej dezaprobaty ze strony otoczenia. Tylko od nas zależy, jak się zachowamy i czy odważymy się zaryzykować. Bo ryzyko w istocie, często jest duże. Wielki sukces to wielka ofiara. Bez poświęcenia, nie ma zwycięstwa.
Chętnie pokuszę się o rozwinięcie słów w tytule i delikatnie je uzupełnię. Otóż uważam, że bez poświęcenia, nie ma ZNACZĄCEGO zwycięstwa. Już na samym początku pewne trudności może powodować sama definicja zwycięstwa. Tak, jak i w przypadku sukcesu, jest ona bardzo płynna i zmienia się w zależności od tego, kto ją stosuje. Dlatego zwycięstwo w dużej mierze zależy od danej osoby i jej postrzegania tego słowa. Zwycięstwem dla kogoś może być przeczytanie książki, a dla innej osoby, przebiegnięcie maratonu. Definicja tego słowa jest różna i zależy wyłącznie od nas.
Niemniej jednak na użytek tego tekstu, chciałbym słowo „zwycięstwo” dopasować do rzeczy większych. O wiele bardziej znaczących niż wyprowadzenie psa na zewnątrz, czy zarobienie pięciuset złotych. Nie dyskryminuje nikogo i nie chcę umniejszać żadnemu, codziennemu zwycięstwu, jakie odnosicie. Jednak, jak mówi sam tytuł, przyznajcie, że nie wymaga od Was wielkiego poświęcenia przebiegnięcie pięciu kilometrów, czy zjedzenie dużej pizzy w ramach zakładu z kolegą, prawda?
Uwaga! Czytasz na własną odpowiedzialność!
Wiele razy w pisanych przeze mnie tekstach jestem ostrożny. Nie nawołuję bezpośrednio i jednoznacznie do czynienia szalonych rzeczy. Myślę, że nie nakazuję Wam, wprowadzać rewolucję w życie. Oczywiście, że nie rzadko rzucam dość kontrowersyjne światło, na z pozoru błahe tematy, ale zawsze jest to tylko moje, subiektywne zdanie. Tak też jest i w tym wypadku. Dlatego drogi czytelniku. Zrozum mnie dobrze i to, co tutaj przeczytasz, dopasuj do własnej rzeczywistości. Nie ponoszę żadnych konsekwencji za to, jeśli Ci się nie uda i popełnisz błąd, ale jestem święcie przekonany, że to, co tutaj piszę, musi zrobić człowiek, który pragnie naprawdę wielkiego sukcesu.
Nie tylko w tekstach jestem ostrożny, ale także w codziennym życiu. Bardzo często mówię ludziom, aby kierowali się zdrowym rozsądkiem, słuchali własnego ciała i zasadniczo – nie przesadzali w żadną ze stron. Takie podejście jest na pewno jak najbardziej zdrowe i służy szczęśliwemu, i spełnionemu życiu. Jednak kluczowe pytanie brzmi, czy w ten sposób można osiągnąć ogromny sukces?
Wątpię. Śmiem nawet twierdzić, że nie.
Bez poświęcenia, nie ma zwycięstwa.
Te słowa to z pozoru kolejna motywacyjna gadanina, która niewiele wnosi do naszego codziennego życia. Zazwyczaj działa to w ten sposób, że czujemy się zmotywowani, ale przez pierwsze kilka minut. Potem wszystko ulatuje. W tym przypadku jest moim zdaniem inaczej, bo te słowa niosą ze sobą pewną mądrość.
Kiedy obieramy kurs na swoje marzenia, zazwyczaj postępujemy bardzo asekuracyjnie. Nie mnie jest oceniać to, czy jest to zachowanie dobre, czy też nie, bo zależy to od wielu czynników. W takich chwilach zawsze mamy w głowie swój odległy cel. Wiemy, że dotarcie do niego nie będzie łatwe i będzie kosztowało nas wielu wyrzeczeń. Poświęcenie na pewno będzie musiało zajść. Jednak jakoś tak ciężko jest nam się zebrać. Niby posuwamy się do przodu, widać pierwsze efekty, ale wszystko robimy strasznie ślamazarnie. Ciągle tłumaczymy sobie, że przecież kroczymy przed siebie, a takie osoby jak ja, tylko utwierdzają przekonaniu, że zdrowy rozsądek zawsze musi być górą i warto go słuchać.
W ten sposób otrzymujemy obraz człowieka, który ma wielkie marzenia, wielkie cele, dąży do nich, sumiennie na nie pracuje, ale zwyczajnie brakuje mu „tego czegoś”. Jest to czynnik, który w dużym skrócie można określić jako ryzykowny. Jest to podjęcie ryzyka, które w większości przypadków, moglibyśmy nazwać jako „głupie”, „nielogiczne” albo nawet „szalone”.
Szaleństwo w drodze do marzeń.
Nie bez powodu uważam, że ludzie, którzy osiągnęli wiele na skalę światową, są szaleni. Nadal nie wiem, czy to szaleństwo determinuje ich sukces, ale jestem przekonany, że to my określamy ich szaleńcami dlatego, że zachowują się inaczej, niż ilustruje to nasz bezpieczny schemat w głowie. Nie potrafimy pojąć, jak to jest możliwe, aby pracować kilkanaście godzin każdego dnia, włącznie z weekendami. Dla aspirujących biegaczy rzeczą nieprawdopodobną jest trenowanie po trzydzieści godzin tygodniowo. Młodzi przedsiębiorcy nie wyobrażają sobie, że przez następne kilka lat będą musieli w zupełności oddać się temu, do czego chcą dążyć kosztem własnego życia, jeśli chcą osiągnąć sukces na miarę Elona Muska, czy Billa Gatesa.
Każdy, kto odbiega od pewnych społecznych standardów „większości”, jest postrzegany za szaleńca, co jest dość zrozumiałe, bo znajduje się w mniejszości. W tej grupie, która na ogół realizuje to, co sobie założy.
Czy mniejszość jest zła?
Niezwykli, zwykli ludzie.
Dla zwykłych ludzi (nie twierdzę, że bycie zwykłym lub przeciętnym jest złe) jest to rzecz niepojęta. Jednak pragnę tylko zwrócić uwagę, że to, co na ogół postrzegamy jako szalone, zazwyczaj jest zwyczajnym poświęceniem. Bo jak inaczej można nazwać pracującego po kilkanaście godzin dziennie, przez kilkanaście lat, Gary’ego Vaynerchuka, który zasadniczo w ogóle nie miał życia towarzyskiego? Jak można nazwać Elona Muska, tytana pracy, który potrafi pracować po około stu godzin tygodniowo i zarządzać tak wielkimi firmami, jak Tesla, czy SpaceX? W jaki sposób określimy wyczyn Roberta Karasia, który w czasie poniżej 31 godzin pokonał ponad 11 kilometrów płynąc, 540 kilometrów jadąc na rowerze i ponad 120 kilometrów biegnąc, zostając tym samym mistrzem świata?
Czy są na tego typu wyczyny inne określenia, od poświęcenia? Wątpię.
Każda z tych osób i każda inna, która ma na swoim koncie tak niewątpliwie duże osiągnięcia, musiała coś w życiu poświęcić. Tak wielkie zwycięstwo wymaga ofiar. I jakkolwiek to brutalnie brzmi, to w rzeczywistości właśnie tak jest. Zazwyczaj poświęcenie odbywa się kosztem życia towarzyskiego, komfortowego wylegiwania się na kanapie, ogólnej wygody, wiecznego spokoju i możliwości zaspokajania swoich bardziej przyziemnych potrzeb. Jak widać, niektóre rzeczy są ważne, a inne ważniejsze. W tym miejscu nasuwa się pewien wniosek. Im wyżej celujemy i im większe zwycięstwo chcemy odnieść, tym nasza ofiara na jego rzecz, będzie zapewne wyższa.
„Im krwawsza bitwa, tym słodsze zwycięstwo.” – Arystoteles
Lenistwo, czy zdrowy rozsądek?
Nie chcę wyjść na hipokrytę, bo jak już wspominałem – ja także zazwyczaj w swoich opiniach nie jestem zbyt mocno radykalny, ale bierze się to ze zwyczajnego faktu, iż nie chcę być odpowiedzialny za błędy przez kogoś popełnione. Pisząc teksty, mogę sobie pozwolić na pewną swobodę. Jednak już w bezpośrednich kontaktach z kimkolwiek, muszę uważać na to, co mówię. Nie chcę stać się później przyczyną porażki i źle podjętych działań. Dlatego jeszcze raz apeluję! Cokolwiek, od kogokolwiek przeczytacie lub usłyszycie, zawsze dostosowujcie to, do swojego życia. Tylko Wy wiecie, na co Was stać i ile jesteście w stanie, od siebie dać w ofierze, za późniejsze, wielkie zwycięstwo.
Jednak w gruncie rzeczy, zazwyczaj nasz brak poświęcenia nie bierze się z tego, że ktoś nakazuje nam kierować się zdrowym rozsądkiem. Myślę, że nie pomylę się, gdy napiszę, iż zwyczajnie jesteśmy leniwi i nie po drodze nam jest z wyrzeczeniem się swojego komfortowego i wygodnego życia. A właśnie tego wymaga od nas zwycięstwo. Porzucenie czegoś, na rzecz marzenia, do którego chcemy dążyć.
Zwycięstwo wymaga ofiary.
Ciekawym porównaniem może być tutaj odniesienie tego do biegania. Wyobraźmy sobie dwie osoby. Obie specjalizują się w biegach na 5 kilometrów. Obie chcą odnieść w nich duży sukces. Teraz wyszczególnijmy sobie dwa, podstawowe treningi. Spokojne rozbieganie, które pomimo pewnego zaangażowania nie kosztują nas zbyt wiele energii, sił i poświęcenia. Z drugiej strony mamy interwały. Ciężkie, mocne treningi, które kosztują nas wiele energii i mocnej psychiki oraz niemałego poświęcenia, aby nie tylko je wykonać, ale także zrealizować w założonym czasie. A teraz połączmy jedną osobę z jednym, z powyższych treningów.
Jak myślicie? Kto odniesie większy sukces? Osoba, która biega wiecznie w strefie własnego komfortu i poświęca się w minimalnym stopniu, czy ta, która daje z siebie na treningach absolutne maksimum i nie rzadko zahacza o granice umiaru oraz bezpieczeństwa? Oczywiście, że ta druga. Pierwsza zapewne też nieco poprawi swój końcowy czas na docelowych zawodach, ale to zwycięstwo będzie adekwatne do poświęcenia.
Rozumiecie teraz, co mam na myśli, pisząc, że zwycięstwo wymaga ofiary i poświęcenia, a im większe ono jest, tym więcej musimy od siebie dać?
Tylko drugi człowiek, który będzie przekraczał swoje granice, może liczyć na prawdziwie wielkie zwycięstwo. Sumiennie na to zapracował, codziennym poświęceniem. Być może nie tylko na treningach, ale także w życiu, gdzie wielokrotnie musiał odmawiać towarzyskich wyjść, ulubionych słodkości lub dokonywać wybory między telewizorem a chłodem panującym na zewnątrz.
Poświęcasz się, czy tylko udajesz?
Tak to właśnie wygląda, także w naszym codziennym życiu. Bez względu, o jakiej dziedzinie i sytuacji mówimy. Nie możemy spodziewać się ogromnego zwycięstwa, jeśli zwyczajnie mocno się temu nie poświęcimy. Wielkie zwycięstwo to także wielkie poświęcenie. Mam jednak wrażenie, że w całym procesie myślowym, jakoś nie chcemy tego pamiętać. Skupiamy się na tym, co piękne i łatwe, i przyziemne. W efekcie możemy myśleć, że się poświęcamy. W rzeczywistości tak może być, ale jestem przekonany, że w większości przypadków nasze poświęcenie w codziennym życiu, nie ma nic wspólnego z wielkim celem, jaki sobie założyliśmy.
Bez poświęcenia, nie ma zwycięstwa. Nie może być ono wielkie, kiedy nasza ofiara jest zwyczajnie żartem. A myślę, że właśnie tak chcemy to wszystko zrobić. Jak najmniejszym kosztem, żeby tylko zanadto się nie zmęczyć, a już na pewno „skaleczyć”… W ten sposób otrzymujemy życiowych nieudaczników (przepraszam za słowo) i idiotów, którzy głoszą swoje wielkie wywody o wielkich sukcesach, ale jedyne, co potrafią zrobić to odmówić sobie kostki czekolady… To może być świetny punkt wyjścia i nie zrozumcie mnie źle, ale czy nie widzicie tej dysproporcji?
To tak samo, jakby w latach dorastania Elon Musk powiedział, że będzie najbogatszym człowiekiem na świecie, a przez następne dziesięć lat, pracował po osiem godzin dziennie i traktował to w kategoriach, swojego wielkiego poświęcenia…
„Prawdziwa odwaga polega na tym, by żyć i cierpieć za to, w co wierzysz.” – „Eragon”, Christopher Paolini
To, jakie zwycięstwo chcesz odnieść?
Zrozummy, proszę wszyscy, że jeśli chcemy wygrać swoje życie na ogromną skalę i spełnić swoje wielkie marzenia, to zwyczajnie musimy coś od siebie dać. I pisząc „coś”, nie mam myśli błahostek i mało wartych rzeczy w obliczu tego wielkiego celu. Chodzi mi o coś adekwatnego do tego, o czym marzymy. Jeśli marzysz o ogromnej fortunie, to pracuj, jak nigdy dotąd. Jak chcesz być piosenkarką, to ćwicz każdego dnia i ucz się, jak modulować swój głos. Skoro pragniesz zostać światowej klasy sportowcem, to weź się w końcu w garść. Może pora zacząć trenować codziennie, zamiast trzy razy w tygodniu?
Wiecie, o co mi chodzi?
Żebyśmy w końcu przestali żyć wygodnie i asekuracyjnie, jeśli mamy ogromne marzenia. Podkreślę to raz jeszcze, że nie ma nic złego w małych zwycięstwach i spokojnym życiu bez niebotycznych celów. Jednak na ogół pragniemy wiele, ale nie potrafimy się temu oddać i poświęcić. O to właśnie apeluję z całych swoich sił. Żebyśmy zaczęli myśleć logicznie i jasno określili, jakie zwycięstwo chcemy odnieść.
Ile z siebie dajesz?
Skończmy więc z ciągłymi wymówkami i płaczem, bo naprawdę czasami jest to strasznie śmieszne. Ten wieczny lament, że przecież „tak się staram!”. Czyżby? Czy aby na pewno dajesz z siebie tyle, ile wymaga tego to wielkie, końcowe marzenie?
Czy Twoje poświęcenie jest adekwatne do zwycięstwa, które chcesz odnieść?
Bądź ze sobą szczery. Czasami zwyczajnie trzeba wyłączyć zdrowy rozsądek. Przede wszystkim jednak, nie można go mylić z trwożliwym głosem rozumu, który domaga się komfortu. Realizacja wielkich marzeń nie jest komfortowa i wbijmy to sobie wszyscy do głowy. Zapomnijmy zwłaszcza o wszelkich normach „rozwagi”, które zostały przyjęte przez ogół społeczeństwa. One są dla ogółu, a skoro masz wielkie marzenia i chcesz je spełniać, to chyba nie możesz zaliczać się do tej grupy, prawda?
Szaleństwo nie wyznacza poświęcenia, ale bardzo często poświęcenie jest rozumiane w tych kategoriach. Bo jest ono dziwne. Niepojęte dla większości, która nie rozumie, jak można tak bardzo ofiarować się jakiemukolwiek marzeniu. Nie myślmy w ten sposób. Róbmy swoje. Bo w gruncie rzeczy to wszystko jest bardzo proste…
Bez poświęcenia, nie ma zwycięstwa.