Bez poświęcenia, nie ma zwycięstwa. | worldmaster.pl
#

Zwycięstwo wymaga poświęcenia. Choć czasami zdrowy rozsądek mówi nam, co innego, to momentami warto zepchnąć go na boczny tor. W końcu nierzadko te największe sukcesy, rodzą się w bólach szaleństwa i kompletnej dezaprobaty ze strony otoczenia. Tylko od nas zależy, jak się zachowamy i czy odważymy się zaryzykować. Bo ryzyko w istocie, często jest duże. Wielki sukces to wielka ofiara. Bez poświęcenia, nie ma zwycięstwa.


Chętnie pokuszę się o rozwinięcie słów w tytule i delikatnie je uzupełnię. Otóż uważam, że bez poświęcenia, nie ma ZNACZĄCEGO zwycięstwa. Już na samym początku pewne trudności może powodować sama definicja zwycięstwa. Tak, jak i w przypadku sukcesu, jest ona bardzo płynna i zmienia się w zależności od tego, kto ją stosuje. Dlatego zwycięstwo w dużej mierze zależy od danej osoby i jej postrzegania tego słowa. Zwycięstwem dla kogoś może być przeczytanie książki, a dla innej osoby, przebiegnięcie maratonu. Definicja tego słowa jest różna i zależy wyłącznie od nas.

Niemniej jednak na użytek tego tekstu, chciałbym słowo „zwycięstwo” dopasować do rzeczy większych. O wiele bardziej znaczących niż wyprowadzenie psa na zewnątrz, czy zarobienie pięciuset złotych. Nie dyskryminuje nikogo i nie chcę umniejszać żadnemu, codziennemu zwycięstwu, jakie odnosicie. Jednak, jak mówi sam tytuł, przyznajcie, że nie wymaga od Was wielkiego poświęcenia przebiegnięcie pięciu kilometrów, czy zjedzenie dużej pizzy w ramach zakładu z kolegą, prawda?

Uwaga! Czytasz na własną odpowiedzialność!

Wiele razy w pisanych przeze mnie tekstach jestem ostrożny. Nie nawołuję bezpośrednio i jednoznacznie do czynienia szalonych rzeczy. Myślę, że nie nakazuję Wam, wprowadzać rewolucję w życie. Oczywiście, że nie rzadko rzucam dość kontrowersyjne światło, na z pozoru błahe tematy, ale zawsze jest to tylko moje, subiektywne zdanie. Tak też jest i w tym wypadku. Dlatego drogi czytelniku. Zrozum mnie dobrze i to, co tutaj przeczytasz, dopasuj do własnej rzeczywistości. Nie ponoszę żadnych konsekwencji za to, jeśli Ci się nie uda i popełnisz błąd, ale jestem święcie przekonany, że to, co tutaj piszę, musi zrobić człowiek, który pragnie naprawdę wielkiego sukcesu.

Nie tylko w tekstach jestem ostrożny, ale także w codziennym życiu. Bardzo często mówię ludziom, aby kierowali się zdrowym rozsądkiem, słuchali własnego ciała i zasadniczo – nie przesadzali w żadną ze stron. Takie podejście jest na pewno jak najbardziej zdrowe i służy szczęśliwemu, i spełnionemu życiu. Jednak kluczowe pytanie brzmi, czy w ten sposób można osiągnąć ogromny sukces?

Wątpię. Śmiem nawet twierdzić, że nie.

Bez poświęcenia, nie ma zwycięstwa.

Te słowa to z pozoru kolejna motywacyjna gadanina, która niewiele wnosi do naszego codziennego życia. Zazwyczaj działa to w ten sposób, że czujemy się zmotywowani, ale przez pierwsze kilka minut. Potem wszystko ulatuje. W tym przypadku jest moim zdaniem inaczej, bo te słowa niosą ze sobą pewną mądrość.

Bez poświęcenia, nie ma zwycięstwa

Kiedy obieramy kurs na swoje marzenia, zazwyczaj postępujemy bardzo asekuracyjnie. Nie mnie jest oceniać to, czy jest to zachowanie dobre, czy też nie, bo zależy to od wielu czynników. W takich chwilach zawsze mamy w głowie swój odległy cel. Wiemy, że dotarcie do niego nie będzie łatwe i będzie kosztowało nas wielu wyrzeczeń. Poświęcenie na pewno będzie musiało zajść. Jednak jakoś tak ciężko jest nam się zebrać. Niby posuwamy się do przodu, widać pierwsze efekty, ale wszystko robimy strasznie ślamazarnie. Ciągle tłumaczymy sobie, że przecież kroczymy przed siebie, a takie osoby jak ja, tylko utwierdzają przekonaniu, że zdrowy rozsądek zawsze musi być górą i warto go słuchać.

W ten sposób otrzymujemy obraz człowieka, który ma wielkie marzenia, wielkie cele, dąży do nich, sumiennie na nie pracuje, ale zwyczajnie brakuje mu „tego czegoś”. Jest to czynnik, który w dużym skrócie można określić jako ryzykowny. Jest to podjęcie ryzyka, które w większości przypadków, moglibyśmy nazwać jako „głupie”, „nielogiczne” albo nawet „szalone”.

Szaleństwo w drodze do marzeń.

Nie bez powodu uważam, że ludzie, którzy osiągnęli wiele na skalę światową, są szaleni. Nadal nie wiem, czy to szaleństwo determinuje ich sukces, ale jestem przekonany, że to my określamy ich szaleńcami dlatego, że zachowują się inaczej, niż ilustruje to nasz bezpieczny schemat w głowie. Nie potrafimy pojąć, jak to jest możliwe, aby pracować kilkanaście godzin każdego dnia, włącznie z weekendami. Dla aspirujących biegaczy rzeczą nieprawdopodobną jest trenowanie po trzydzieści godzin tygodniowo. Młodzi przedsiębiorcy nie wyobrażają sobie, że przez następne kilka lat będą musieli w zupełności oddać się temu, do czego chcą dążyć kosztem własnego życia, jeśli chcą osiągnąć sukces na miarę Elona Muska, czy Billa Gatesa.

Każdy, kto odbiega od pewnych społecznych standardów „większości”, jest postrzegany za szaleńca, co jest dość zrozumiałe, bo znajduje się w mniejszości. W tej grupie, która na ogół realizuje to, co sobie założy.

zdrowy rozsądek

Czy mniejszość jest zła?

Niezwykli, zwykli ludzie.

Dla zwykłych ludzi (nie twierdzę, że bycie zwykłym lub przeciętnym jest złe) jest to rzecz niepojęta. Jednak pragnę tylko zwrócić uwagę, że to, co na ogół postrzegamy jako szalone, zazwyczaj jest zwyczajnym poświęceniem. Bo jak inaczej można nazwać pracującego po kilkanaście godzin dziennie, przez kilkanaście lat, Gary’ego Vaynerchuka, który zasadniczo w ogóle nie miał życia towarzyskiego? Jak można nazwać Elona Muska, tytana pracy, który potrafi pracować po około stu godzin tygodniowo i zarządzać tak wielkimi firmami, jak Tesla, czy SpaceX? W jaki sposób określimy wyczyn Roberta Karasia, który w czasie poniżej 31 godzin pokonał ponad 11 kilometrów płynąc, 540 kilometrów jadąc na rowerze i ponad 120 kilometrów biegnąc, zostając tym samym mistrzem świata?

Czy są na tego typu wyczyny inne określenia, od poświęcenia? Wątpię.

Każda z tych osób i każda inna, która ma na swoim koncie tak niewątpliwie duże osiągnięcia, musiała coś w życiu poświęcić. Tak wielkie zwycięstwo wymaga ofiar. I jakkolwiek to brutalnie brzmi, to w rzeczywistości właśnie tak jest. Zazwyczaj poświęcenie odbywa się kosztem życia towarzyskiego, komfortowego wylegiwania się na kanapie, ogólnej wygody, wiecznego spokoju i możliwości zaspokajania swoich bardziej przyziemnych potrzeb. Jak widać, niektóre rzeczy są ważne, a inne ważniejsze. W tym miejscu nasuwa się pewien wniosek. Im wyżej celujemy i im większe zwycięstwo chcemy odnieść, tym nasza ofiara na jego rzecz, będzie zapewne wyższa.

„Im krwawsza bitwa, tym słodsze zwycięstwo.” – Arystoteles

Lenistwo, czy zdrowy rozsądek?

Nie chcę wyjść na hipokrytę, bo jak już wspominałem – ja także zazwyczaj w swoich opiniach nie jestem zbyt mocno radykalny, ale bierze się to ze zwyczajnego faktu, iż nie chcę być odpowiedzialny za błędy przez kogoś popełnione. Pisząc teksty, mogę sobie pozwolić na pewną swobodę. Jednak już w bezpośrednich kontaktach z kimkolwiek, muszę uważać na to, co mówię. Nie chcę stać się później przyczyną porażki i źle podjętych działań. Dlatego jeszcze raz apeluję! Cokolwiek, od kogokolwiek przeczytacie lub usłyszycie, zawsze dostosowujcie to, do swojego życia. Tylko Wy wiecie, na co Was stać i ile jesteście w stanie, od siebie dać w ofierze, za późniejsze, wielkie zwycięstwo.

Jednak w gruncie rzeczy, zazwyczaj nasz brak poświęcenia nie bierze się z tego, że ktoś nakazuje nam kierować się zdrowym rozsądkiem. Myślę, że nie pomylę się, gdy napiszę, iż zwyczajnie jesteśmy leniwi i nie po drodze nam jest z wyrzeczeniem się swojego komfortowego i wygodnego życia. A właśnie tego wymaga od nas zwycięstwo. Porzucenie czegoś, na rzecz marzenia, do którego chcemy dążyć.

Zwycięstwo wymaga ofiary.

zwycięstwo

Ciekawym porównaniem może być tutaj odniesienie tego do biegania. Wyobraźmy sobie dwie osoby. Obie specjalizują się w biegach na 5 kilometrów. Obie chcą odnieść w nich duży sukces. Teraz wyszczególnijmy sobie dwa, podstawowe treningi. Spokojne rozbieganie, które pomimo pewnego zaangażowania nie kosztują nas zbyt wiele energii, sił i poświęcenia. Z drugiej strony mamy interwały. Ciężkie, mocne treningi, które kosztują nas wiele energii i mocnej psychiki oraz niemałego poświęcenia, aby nie tylko je wykonać, ale także zrealizować w założonym czasie. A teraz połączmy jedną osobę z jednym, z powyższych treningów.

Jak myślicie? Kto odniesie większy sukces? Osoba, która biega wiecznie w strefie własnego komfortu i poświęca się w minimalnym stopniu, czy ta, która daje z siebie na treningach absolutne maksimum i nie rzadko zahacza o granice umiaru oraz bezpieczeństwa? Oczywiście, że ta druga. Pierwsza zapewne też nieco poprawi swój końcowy czas na docelowych zawodach, ale to zwycięstwo będzie adekwatne do poświęcenia.

Rozumiecie teraz, co mam na myśli, pisząc, że zwycięstwo wymaga ofiary i poświęcenia, a im większe ono jest, tym więcej musimy od siebie dać?

Tylko drugi człowiek, który będzie przekraczał swoje granice, może liczyć na prawdziwie wielkie zwycięstwo. Sumiennie na to zapracował, codziennym poświęceniem. Być może nie tylko na treningach, ale także w życiu, gdzie wielokrotnie musiał odmawiać towarzyskich wyjść, ulubionych słodkości lub dokonywać wybory między telewizorem a chłodem panującym na zewnątrz.

Poświęcasz się, czy tylko udajesz?

Tak to właśnie wygląda, także w naszym codziennym życiu. Bez względu, o jakiej dziedzinie i sytuacji mówimy. Nie możemy spodziewać się ogromnego zwycięstwa, jeśli zwyczajnie mocno się temu nie poświęcimy. Wielkie zwycięstwo to także wielkie poświęcenie. Mam jednak wrażenie, że w całym procesie myślowym, jakoś nie chcemy tego pamiętać. Skupiamy się na tym, co piękne i łatwe, i przyziemne. W efekcie możemy myśleć, że się poświęcamy. W rzeczywistości tak może być, ale jestem przekonany, że w większości przypadków nasze poświęcenie w codziennym życiu, nie ma nic wspólnego z wielkim celem, jaki sobie założyliśmy.

poświęcenie

Bez poświęcenia, nie ma zwycięstwa. Nie może być ono wielkie, kiedy nasza ofiara jest zwyczajnie żartem. A myślę, że właśnie tak chcemy to wszystko zrobić. Jak najmniejszym kosztem, żeby tylko zanadto się nie zmęczyć, a już na pewno „skaleczyć”… W ten sposób otrzymujemy życiowych nieudaczników (przepraszam za słowo) i idiotów, którzy głoszą swoje wielkie wywody o wielkich sukcesach, ale jedyne, co potrafią zrobić to odmówić sobie kostki czekolady… To może być świetny punkt wyjścia i nie zrozumcie mnie źle, ale czy nie widzicie tej dysproporcji?

To tak samo, jakby w latach dorastania Elon Musk powiedział, że będzie najbogatszym człowiekiem na świecie, a przez następne dziesięć lat, pracował po osiem godzin dziennie i traktował to w kategoriach, swojego wielkiego poświęcenia…

„Prawdziwa odwaga polega na tym, by żyć i cierpieć za to, w co wierzysz.” – „Eragon”, Christopher Paolini

To, jakie zwycięstwo chcesz odnieść?

Zrozummy, proszę wszyscy, że jeśli chcemy wygrać swoje życie na ogromną skalę i spełnić swoje wielkie marzenia, to zwyczajnie musimy coś od siebie dać. I pisząc „coś”, nie mam myśli błahostek i mało wartych rzeczy w obliczu tego wielkiego celu. Chodzi mi o coś adekwatnego do tego, o czym marzymy. Jeśli marzysz o ogromnej fortunie, to pracuj, jak nigdy dotąd. Jak chcesz być piosenkarką, to ćwicz każdego dnia i ucz się, jak modulować swój głos. Skoro pragniesz zostać światowej klasy sportowcem, to weź się w końcu w garść. Może pora zacząć trenować codziennie, zamiast trzy razy w tygodniu?

Wiecie, o co mi chodzi?

Żebyśmy w końcu przestali żyć wygodnie i asekuracyjnie, jeśli mamy ogromne marzenia. Podkreślę to raz jeszcze, że nie ma nic złego w małych zwycięstwach i spokojnym życiu bez niebotycznych celów. Jednak na ogół pragniemy wiele, ale nie potrafimy się temu oddać i poświęcić. O to właśnie apeluję z całych swoich sił. Żebyśmy zaczęli myśleć logicznie i jasno określili, jakie zwycięstwo chcemy odnieść.

Ile z siebie dajesz?

Skończmy więc z ciągłymi wymówkami i płaczem, bo naprawdę czasami jest to strasznie śmieszne. Ten wieczny lament, że przecież „tak się staram!”. Czyżby? Czy aby na pewno dajesz z siebie tyle, ile wymaga tego to wielkie, końcowe marzenie?

Czy Twoje poświęcenie jest adekwatne do zwycięstwa, które chcesz odnieść?

sukces

Bądź ze sobą szczery. Czasami zwyczajnie trzeba wyłączyć zdrowy rozsądek. Przede wszystkim jednak, nie można go mylić z trwożliwym głosem rozumu, który domaga się komfortu. Realizacja wielkich marzeń nie jest komfortowa i wbijmy to sobie wszyscy do głowy. Zapomnijmy zwłaszcza o wszelkich normach „rozwagi”, które zostały przyjęte przez ogół społeczeństwa. One są dla ogółu, a skoro masz wielkie marzenia i chcesz je spełniać, to chyba nie możesz zaliczać się do tej grupy, prawda?

Szaleństwo nie wyznacza poświęcenia, ale bardzo często poświęcenie jest rozumiane w tych kategoriach. Bo jest ono dziwne. Niepojęte dla większości, która nie rozumie, jak można tak bardzo ofiarować się jakiemukolwiek marzeniu. Nie myślmy w ten sposób. Róbmy swoje. Bo w gruncie rzeczy to wszystko jest bardzo proste…

Bez poświęcenia, nie ma zwycięstwa.

„To zależy” jest stwierdzeniem, które śmiało możemy stosować w odpowiedzi na wiele pytań typu: „Co mam robić?!”. W końcu nasze życie jest naprawdę złożone. Pamiętajmy tylko, proszę, aby nie używać go w celu zatuszowania własnego braku wiedzy lub zwyczajnego lenistwa.

Często pytając kogoś o zdanie, zarówno w Internecie, jak i w normalnym świecie, oczekujemy jednoznacznej odpowiedzi. To dość naturalne, że takie są nasze pragnienia. W końcu, kto nie chciałby poznać klarownych słów, które rozwiałyby nasze wątpliwości? Jednak w rzeczywistości takie zadanie stojące przed osobą, udzielającą odpowiedzi, jest bardziej złożone, niż mogłoby się wydawać. Można rzec, iż w większości tego typu przypadków, odpowiedź może sprowadzać się do jakże prostego…

To zależy!

Nie myślcie, że mówiąc o udzielaniu odpowiedzi, mam na myśli zwykłe zapytania o to, czy jesteśmy głodni, lub czy mamy ochotę wyjść do kina. Wyobrażacie sobie, jak mama pyta syna – „Co chcesz zjeść na obiad”, a syn odpowiada „To zależy!”? I tak w kółko? Myślę, że prędzej, czy później, takie zachowanie spotkałoby się z agresją. Delikatnie rzecz ujmując!

Tekst ten dotyczy odpowiadania na pytania bardziej złożone. Dotyczące konkretnej dziedziny nauki. Mechanizmów, zachodzących w naszym życiu lub jakiegokolwiek innego problemu, który nie dotyczy nas bezpośrednio. Stwierdzenie „To zależy” jest bardzo często spotykane w dietetyce. Wielokrotnie spotkałem się na forach lub grupach dyskusyjnych z pytaniami, gdzie odpowiedź nie mogła być jednoznaczna. Budowanie wypowiedzi wokół słów – „Potrzebuję pomocy, bo chcę schudnąć, ale do tej pory mi to nie wychodzi.” stało się już niejako domeną największych, sylwetkowych społeczności. Rozumiem osoby zadające takie pytania, ale postawmy się w sytuacji osób, które chcą takim delikwentom pomóc. Co oni mogą zrobić? Jak mogą pomóc? W jaki sposób?

co mam zrobić

Odpowiedź nie może być jednoznaczna.

Po pierwsze dane podane przez proszącego o pomoc nie są wystarczające. Po drugie nie znamy osoby, która potrzebuje pomocy w takim stopniu, aby nasza odpowiedź mogła być w pełni dostosowana do jego potrzeb.

I to są właśnie dwa czynniki, które w głównej mierze uniemożliwiają jednoznaczną odpowiedź w wielu życiowych dziedzinach. Nie mam na myśli, tylko zagadnień naukowych lub pochodzących z konkretnej gałęzi nauki. To jest równie często spotykane w zwykłych relacjach międzyludzkich. Kiedy kolega mówi nam, że podoba mu się dziewczyna, ale nie wie, jak ma się jej pokazać, to nasza odpowiedź też nie będzie do końca jednoznaczna. Oczywiście, że możemy zasypać go gradem wskazówek, technik i przykładów z własnego doświadczenia. Jednak koniec końców, nadal nie będziemy w jego skórze i nie będziemy w stanie, w stu procentach wcielić się w jego rolę. Dlatego nasza odpowiedź też będzie opiewała tym klasycznym – „To zależy.”

Nie chodzi o odpowiadanie na każde zadane pytanie właśnie tym stwierdzeniem. Potraktujmy to jako swoistą przenośnię. Nawet jeśli udzielamy wyczerpującej odpowiedzi, to zauważmy, że pomimo iż jest ona konkretna, logiczna i naprawdę rzetelna, to bardzo często można byłoby ją podsumować krótkim, aczkolwiek treściwym – „To zależy”. Taka jest właśnie prawda.

Możemy udzielać rad. Wskazywać odpowiednią drogę rozwoju, pokazywać możliwość i alternatywy drogi do marzeń. Jednak w ostateczności to osoba potrzebująca pomocy, będzie musiała podjąć decyzję. To od niej będzie wszystko zależało. Dlatego w obliczu tego wszystkiego, nasze nawet najznakomitsze rady, zależą od czegoś, co nie musi być wcale do końca poznane.

Definicja.

„To zależy” może być naszymi wspomnieniami i uprzedzeniami. Stereotypami, jakimi się kierujemy. Regułami oraz zasadami, które opiewają nasze życie. Aktualnym stanem zdrowia i wszystkim, co dotyczy nas samych i naszego ciała. Zarówno zewnątrz, jak i wewnątrz. „To zależy” to także nasze stosunki z otoczeniem. Nasze relacje oraz postrzeganie problemu, w związku z którym potrzebujemy pomocy. Tak naprawdę w skład tego stwierdzenia może wejść wszystko i nic. To zwyczajnie stwierdzenie dotyczy masy czynników, które mogą mieć wpływ na poprawność odpowiedzi udzielanej przez osoby, chcących pomóc człowiekowi potrzebującemu.

W ten właśnie sposób dochodzi czasami do nieporozumień. Jak wspominałem w jednym z moich starszych tekstów – bardzo często szukamy odpowiedzi na naprawdę ważne pytania, dotyczące naszego zdrowia, w Internecie. Pomijając już całą otoczkę szamanizmu, chcę tylko wskazać, że nawet jeśli ktoś chce nam pomóc, to może nieświadomie wyrządzić nam krzywdę. W końcu nikt nie zna naszego ciała oraz życia i nigdy nie powinniśmy ślepo kierować się tym, co ktoś pisze. Tym bardziej ktoś, kto nas nie zna. Taka sama sytuacja dotyczy mnie i moich tekstów. Nikomu nie każę ślepo za nimi podążać. To, co piszę to mój punkt widzenia. Jednak, czy pasuje on do Waszego życia i Was samych? To zależy!

Inspiruj się, ale nie ufaj ślepo.

Aby nie zrobić sobie krzywdy, zalecam nie ufać bezrefleksyjnie niczemu, ale tylko lub aż – brać to pod uwagę, inspirować się i sugerować. Niech słowa pomocy, skierowane do nas – potrzebujących, wywołają w nas refleksję. Nie chodzi o to, że mamy je stosować w pełni. Pomoc może wywołać należyty efekt nie tylko wtedy, kiedy bezzwłocznie wprowadzimy ją w życie, ale także wtedy, kiedy dzięki niej uświadomimy oraz zrozumiemy pewne kwestie, które pomogą nam podjąć kroki w pełni dostosowane do naszego życia.

Zasugeruję się jednym z moich ostatnich tekstów o nieskrywaniu emocji. Ktoś, kto niewłaściwie podchodzi do tematu, mógłby teraz usiąść i płakać całymi dniami, bo przecież niejako tak tam właśnie napisałem. Jednak to tylko jedna strona tego tekstu. Ta, którą akurat dana osoba chce usłyszeć.

Życie jest złożone.

W jednej ze swoich książek o psychologii, autorzy – Zimbardo, Johnson oraz McCann, piszą:

„Większość zaburzeń zachowania lub problemów społecznych, które nas martwią, ma złożony charakter, a ich zrozumienie wymaga rozważania z wielu perspektyw.”

Co to ma wspólnego z tym tekstem? Otóż tak naprawdę wiele pytań dotyczących życia i bezpośrednio nas samych, nie może mieć jednoznacznych odpowiedzi, bo mają one zanadto złożony charakter. Charakter, który poznać i odnaleźć możemy tylko my sami. Czyli te osoby, które te pytania zadają. Bo właśnie ostatecznie do tego wszystko się sprowadza. To my podejmujemy decyzję i to na nas spoczywa odpowiedzialność za przedsięwzięte kroki. Dlatego cokolwiek przyjmujemy do świadomości, starajmy się filtrować przez własne życie.

„To zależy” jest stwierdzeniem bardzo uniwersalnym. Może ono dotyczyć każdej, złożonej dziedziny naszego życia, która wymaga od nas trochę głębszego zastanowienia. Dlatego jest tak często spotykane w dietetyce, bo ten dział nauki jest strasznie rozbieżny pod kątem dostosowania pewnych zagadnień do konkretnych jednostek. Oczywiście jak we wszystkim – są w niej pewne zasady i reguły, które pozostają niezmienne, ale wiele szczegółów i niuansów, wymaga dostosowania do potrzeb osoby pytającej. A jak wiadomo – nikt nie zna pytającego tak, jak on sam.

to zależy

Dlatego można udzielać wyczerpujących odpowiedzi, pisać setki artykułów oraz nagrywać miliony filmików, ale w ostatecznym rozrachunku wszystko sprowadza się do decyzji, którą musi podjąć główny zainteresowany. Osoba, potrzebująca pomocy. Ludzie, którzy tej odpowiedzi udzielają, mogą jedynie przekazać to, co sami wiedzą lub czego nauczyło ich życie. Mogą podzielić się swoją wiedzą i swoimi przemyśleniami. Jednak i tak zawsze wszystko sprowadzi się do prostego argumentu, omawianego w tym tekście.

„Jem mało i nie chudnę! Co mam zrobić?!”

Doskonałym przykładem może być niedoczynność tarczycy lub insulinooporność. Są to zaburzenia, które mniej lub bardziej bezpośrednio mogą wpływać na proces redukowania wagi. W takim więc wypadku może zupełnie stracić sens stwierdzenia – „Jedz mniej, niż potrzebujesz, aby schudnąć”. Dlaczego? Osoba niezdająca sobie sprawy z zaburzeń, jakie posiada, może skupić się tylko na tym, aby utrzymywać deficyt kaloryczny, ale w ogóle nie weźmie pod uwagę jakości spożywanego pokarmu lub faktu, iż jej metabolizm może być zaburzony poprzez nieprawidłowo funkcjonującą tarczycę. Jak widać, okazuje się, że nawet z pozoru tak bardzo pewna i podstawowa rzecz, może opiewać – „To zależy”.

Wniosek płynący z przykładu jest taki, że nigdy nie mamy pewności, co skrywa w sobie osoba potrzebująca pomocy. Dlatego nawet  najbardziej jednoznaczna odpowiedź, może w gruncie rzeczy zależeć od wielu czynników, które udzielającemu pomocy nie są one znane.

Wasze życie, Wasze decyzje.

„To zależy” to stwierdzenie często przewijające się w wielu wypowiedziach. Nie zawsze ukazuje się w tak prostej postaci. Bardzo często jest ono skrywane w odpowiedzi za murem słów i blokiem akapitów.

Biorąc pod uwagę wszystko, co zostało napisane powyżej, chcę tylko prosić Was wszystkich o jedną, bardzo ważną rzecz. Cokolwiek przeczytacie w moich tekstach. Cokolwiek zobaczycie w Internecie i cokolwiek usłyszycie od kogokolwiek. Zawsze te wszystkie rzeczy – teksty, słowa, filmy – choćby były najlepsze i najszczersze pod słońcem, dostosowujcie do samych siebie i swojego życia. Nie ufajcie im ślepo, tylko dlatego, że ktoś tak powiedział. Jeśli w McDonaldzie powiedziałby Wam ktoś, że nie wolno w nim jeść, bo to jest niezdrowe i w ogóle ohydne, a Wy nie jedlibyście kompletnie nic od dwóch dni, to byście go posłuchali? Rozumiecie absurdalność tej sytuacji?

Nie wszystko, pasuje do wszystkich. A to, co pasuje do wszystkich, prawdopodobnie nie pasuje od nikogo. Dlatego wszystko przesiewajcie przez sito, określane jako życie.

Wasz własny i indywidualny los.

Następny, życiowy klucz do kolekcji! Systematyczność, regularność, konsekwencja. Trzy nazwy, ale jedno, tak samo ważne znaczenie. Jesteś gotowy się z nim zapoznać?


Kiedy rozpoczynamy świadome dążenie do celu, zazwyczaj jesteśmy silnie zmotywowani. Nasze ruchy są pełne zaangażowania oraz pasji. Chce nam się działać. Mamy w sobie wiele sił, a pokłady niczym niezmąconej silnej woli, zdają się niewyczerpalne. Oczywiście ten stan nie może trwać cały czas. Rzeczą normalną jest, iż nie zawsze jest łatwo, prosto i przyjemnie. Czasami jest z górki, a czasami pod górkę. Raz wydaje nam się, że przemieszczamy się na rowerze, a drugi raz w super szybkim bolidzie formuły 1. Wszystko zależy od obecnego, życiowego etapu oraz naszego własnego postrzegania rzeczywistości.

W takich właśnie chwilach ujawniają się te wszystkie cechy, które odróżniają późniejszych zwycięzców od tych, którym zwyczajnie nie udaje się osiągnąć celu. Pasja, zaangażowanie, ciężka praca, poświęcenie – to tylko niektóre z nich. Nie jestem w stanie wskazać, która cecha jest najistotniejsza. Myślę, że nikt nie jest w stanie tego zrobić. Każda na swój sposób jest bardzo ważna i każda powinna mieć swój udział w naszych działaniach. Mogę się więc posunąć do wysnucia teorii, że brak jednej z nich może oznaczać nasze niepowodzenie. Nieważne, czy to w realizacji wielkiego, śmiałego marzenia, czy w życiu rodzinnym lub zawodowym.

Jest jednak jedna cecha, która myślę, że jest szczególnie pożądana przez ludzi, pragnących sukcesu. Wiele się o niej mówi i różnie się ją nazywa, jednak ostatecznie zawsze sprowadza się do tego samego.

Konsekwencja. Systematyczność. Regularność.

Jakkolwiek byśmy jej nie nazwali, nie podlega absolutnie żadnej dyskusji fakt, iż to właśnie systematyczność w działaniu jest czynnikiem niezbędnym do realizacji jakichkolwiek planów. Nawet tych najmniejszych i najskromniejszych. Wyobraźmy sobie Pana Kowalskiego i Panią Jadzię, którzy chcą zrzucić 15 kilogramów nadwagi. Jak myślicie, który z nich osiągnie swój cel? Pan Kowalski, który co trzeci dzień zapomina o swoich postanowieniach i z lubością konsumuje dodatkowe kalorie, czy Pani Jadzia, która systematycznie realizuje swój plan? Oczywiście, że Pani Jadzia! Nawet jeśli Pan Kowalski w dni „realizacji planu” dawałby z siebie trzysta procent, to i tak nie byłby w swoim działaniu tak skuteczny, jak rozsądna Pani Jadzia. Wszystko przez jego niewłaściwą regularność wykonywania zadań.

systematyczność

Konsekwencja jest kluczem. Wiem, że na przestrzeni kilkudziesięciu moich tekstów, tych kluczy zebrało się pewnie co najmniej kilka, ale nie uważam, aby było w tym coś złego. W końcu nikt nie powiedział, że jest tylko jeden klucz do szczęśliwego i spełnionego życia, prawda? Dlatego więc z czystym sercem oraz wielkim przekonaniem, mogę napisać, iż systematyczność jest działaniem, którego pożądać powinni wszyscy, którzy pragną osiągnąć swój własny cel.

Bardzo mnie to zaskakuje. Nieustanie trąbi się w Internecie i w innych środkach masowego przekazu, że regularność jest bardzo ważna. Trzeba systematycznie trenować. Trzeba konsekwentnie się uczyć. Wszędzie się o tym mówi! Jednak my nadal szukamy dziwnego, złotego środka, zapominając, że prawdziwy Święty Graal mamy na wyciągnięcie ręki. Powiem więcej! My nawet tej ręki nie musimy wyciągać. Wystarczy zajrzeć w głąb siebie, w końcu się w sobie zebrać i wbić sobie do głowy, że choćbyśmy mieli idealny plan i najłatwiejszą drogę pod słońcem, to tylko systematyczność może nas zaprowadzić do jej końca.

Czy to naprawdę jest takie łatwe?

Z pozoru wszystko wydaje się proste. Powiedziałbym, że nawet zbyt proste. W końcu wystarczy tylko codziennie wypełniać swoje zadania i wszystko będzie pięknie! Coś tu jednak nie gra. Gdyby tak było, to nikt nie czytałby teraz mojego tekstu. A jednak to robisz… Dlaczego tak się dzieje?

Wszystko sprowadza się do tego, że konsekwencja w działaniu nie zawsze jest taka prosta, jakby mogło nam się wydawać. Ta cecha sama w sobie jest bardzo łatwa do pojęcia i przyswojenia. Jak już pisałem – każdego dnia skrupulatnie realizujemy kolejny krok w drodze do marzeń. Prościzna! Trudności zaczynają się wtedy, kiedy uświadomimy sobie, że regularność pociąga za sobą pewne problemy. Komplikacje, które mogą wchodzić w sprzeczny związek z pozostałą częścią naszego życia.

regularność

Nagle może okazać się, że systematyczność w trenowaniu, zupełnie kłóci się, z co weekendowym spotkaniem na piwie ze znajomymi. Granie w gry wideo może zupełnie nie pasować do regularności w pisaniu książki. A konsekwencja w nauce nowego języka, może wymagać od nas ciszy, dlatego słuchanie głośnej, ulubionej muzyki, może zejść na dalszy plan. W ten sposób wiele osób porzuca swoje marzenia. Robią to, bo nie są konsekwentni albo nawet nie próbują tacy być. Nie mogą porzucić swoich dotychczasowych nawyków, bo tak naprawdę – nie chcą zmian. Chcą dalej żyć wygodnie, a pragnienie realizacji marzeń nie jest w nich aż tak silne, jak mogliby przypuszczać. Nie uważam, że to złe. Taki jest po prostu ich wybór. Pragnę jednak wskazać, że żałowanie w takich sytuacjach niespełnionego celu jest pozbawione sensu. Sami dokonujemy wyboru. Ten wybór rozgrywa się pomiędzy systematycznością w realizacji marzeń a prowadzeniem życia dalej w ten sam, niezmienny sposób.

Sukces wymaga ofiary.

Nasze końcowe marzenie potrzebuje ofiary. Jej skala rośnie wprost proporcjonalnie do wielkości marzenia. To od nas zależy, czy zdecydujemy się ją złożyć, czy nie. Uważam, że to właśnie konsekwencja, systematyczność, regularność, czy jakkolwiek nazwiemy tę cechę, jest niejako narzędziem, które tę ofiarę pobiera. Ofiarą mogą być dotychczasowe spotkania ze znajomymi, pudełko lodów, wolne wieczory, wolne weekendy, stres, zmęczenie… Cokolwiek! Najważniejszym faktem jest, że systematyczność kosztuje nas pewnego wysiłku. To jest ta praca, którą musimy wykonać nie co tydzień, nie co miesiąc, ale każdego dnia, dlatego może się okazać, że na inne rzeczy nie będziemy mieli już czasu, siły ani ochoty.

konsekwencja

Nie chcę zanadto idealizować. Naprawdę jest wiele cech pożądanych, aby odnieść swój mniejszy lub większy sukces. Dlatego moim celem nie jest faworyzowanie jednej z nich. Chcę tylko Wam przekazać, że cokolwiek robicie i dokądkolwiek zmierzacie, nie osiągnięcie tego bez odpowiedniego zaangażowania. A odpowiednie zaangażowanie to regularność działań, które przybliżają Was do końcowego celu. Bez znaczenia, co to jest. Nie ważne, czy chcesz skończyć czytać książkę, czy zbudować firmę od podstaw. Nie ma to absolutnie żadnego znaczenia! Na uwagę jednak zasługuje fakt, że nie dokonacie tego, jeśli konsekwencja nie zagości w waszych progach.

Przemyślcie to.

Przyczyna Twojej porażki może tkwić właśnie tutaj.

Zastanówcie się nad odniesionymi porażkami w życiu. Przeszukajcie swoje myśli i zwróćcie uwagę, czy fiasko, jakie ponieśliście, nie sprowadzało się do tego, że raz mówiliście: „Dzisiaj mi się nie chce”, a drugi raz „Jak odpuszczę jeden dzień to nic się nie stanie”. Jasne, że gdyby skończyło się na jednym dniu, to wszystko byłoby w porządku. Jednak zazwyczaj to nie są tylko dwadzieścia cztery godziny. Za kilka dni nadmierne pobłażanie sobie, pojawi się znowu i znowu, i znowu… Aż do końca.

Końca czego? Niezrealizowanego marzenia, które zrodzi wiele pytań, niemało frustracji i podkopania własnej pewności siebie. Na porażkę może składać się masa innych czynników i nie zawsze musi być to wina niesystematyczności, ale i ta cecha jest często powodem naszego niepowodzenia.

Gdybym był specjalistą od marketingu i specjalizował się w krótkich, chwytliwych hasłach, a nie opasłych akapitach, składających się na morze tekstu, to zapewne stworzyłbym slogan, którzy brzmiałby:

Pragniesz sukcesu? Bądź systematyczny!

Cóż… Jak widać, może to i dobrze, że moją rolą jest tworzenie tekstów, a nie krótkich haseł. Mam jednak nadzieję, że wiecie, o co mi chodzi! Realizacja marzenia to regularność w działaniach, do niego zmierzających. Tu nie ma żadnych kombinacji ani wykwintnych obliczeń rodem z matematycznej sali. Oceńcie sami, czy jest to proste, czy nie, i nie zależy mi na wystawianiu temu oceny. Chcę Wam pokazać, że konsekwencja jest nieodłącznym elementem zrealizowanego celu.

Oczywiste? Chyba nie do końca.

Dlaczego próbuję na nowo wynaleźć koło i piszę o czymś, co wydaje się oczywiste?

Bo dalej nie potrafimy tego robić. Dalej brniemy w przedziwne kombinacje, a jak przychodzi, co do czego, to łapiemy się za głowę, bo zupełnie przypadkowo zapomnieliśmy o podstawach! I w ten sposób otrzymujemy osobę na diecie, która dziwi się, że nie chudnie, a przecież tylko w weekendy pozwala sobie na ogromną pizzę, dwie tabliczki czekolady i cztery piwa. Mamy młodą osobę, pragnącą muzycznej kariery, która ze łzami w oczach obserwuje brak jakiegokolwiek postępu. To na pewno nie skutek braku regularnych treningów!

Takich przykładów jest mnóstwo! Spójrzmy dookoła. Każdy z nas, zna kogoś, kto tylko mówi, ale niewiele działa. A jeśli już działa, to strasznie nieregularnie. Ba! Spójrzmy na siebie! Z teraźniejszości albo z przeszłości. Jestem pewien, że i na swoim przykładzie możecie podać idealny obraz niekonsekwencji. Uczmy się więc na błędach. Wyciągnijmy wnioski i… do przodu! Jazda przed siebie!

Kolejny życiowy klucz do kolekcji.

życiowy klucz

Systematyczność jest bardzo ważna. Bez niej nasze plany mogą legnąć w gruzach. W zdecydowanej większości przypadków – tak się właśnie dzieje. Niemożliwa jest realizacja większego marzenia, jeśli będziemy do niej podchodzić bardzo zdawkowo i zawsze traktować jako coś „pobocznego”. Nikomu nie chcę nic narzucać, ale moim zdaniem, regularność musi być obecna w naszych działaniach, jeśli chcemy dotrzeć do końca naszej wymarzonej drogi. Na nic zda się wylewanie siódmych potów na treningach i dawanie z siebie absolutnego maksimum, skoro nie będzie to powtarzalne. Jestem przekonany, że o wiele lepsze rezultaty odniesie osoba, która będzie wykorzystywała swoje możliwości w 80%, ale codziennie i regularnie, niż człowiek, który będzie to robił na 150%, ale niesystematycznie.

Regularność jest kluczem i nie boję się tego słowa. Na własnym przykładzie mogę powiedzieć, że ma w sobie naprawdę dużą siłą. Dzięki niej można uwierzyć, że stać nas na więcej niż sami przypuszczaliśmy. Realizujemy postawione sobie zadania nawet pomimo przeciwności losu i to nas wzmacnia. Buduje nasz charakter, czyli coś, co jest niezmiernie ważne w całej wędrówce przez życie.

Zauważcie, że konsekwencja jest wszędzie. Nawet kiedy piszę ten tekst, ona mi towarzyszy. Mam swoje plany i swoje marzenia, ale do ich realizacji niezbędne jest wykonanie odpowiedniej pracy. Tylko systematyczność pozwala mi ją spokojnie realizować i stopniowo przybliżać się do swojego celu. Tak to właśnie wygląda w całym naszym życiu.

Nie wymyślam sloganów, ale tworzę teksty. Dlatego nie będę ich dziś układał. Niech cały tekst przemówi za siebie.

A jeśli tego nie zrobił – przeczytaj go raz jeszcze.

Pieniądze, błyskotki, nowe zabawki i wszelkie rzeczy materialne. Lubimy je. Kochamy. Ubóstwiamy! Szkoda tylko, że tej miłości brakuje nam na cenne wartości… Poruszę dziś drażliwy temat. Dla wielu może nawet zbyt drażliwy, ale jestem zdecydowany to zrobić. Przygotowałem się mentalnie na opór, jaki mogę spotkać ze strony czytelników i jestem gotowy stawić mu czoła. W końcu nie zawsze można bezczynnie przejść obok realnego problemu z zamkniętymi oczami, udając, że go nie ma, prawda? Jeśli mam możliwość pisania i dzielenia się z Wami spostrzeżeniami, które mogą realnie wpłynąć na życie Wasze, moje i wszystkich ludzi, to będę to robił. Nawet za cenę narażania się na krytykę, bo przecież nie chodzi o to, żeby zawsze było miło i przyjemnie, ale szczerze i dosadnie.

Ludzka słabość.

Kochamy rzeczy materialne. Kochamy być nimi obdarowywani. Kochamy pochwały, gratyfikacje i wszelkie nagrody. Uzależniamy się od nich. Im więcej ich mamy, tym więcej ich pragniemy. Nie zrozumcie mnie źle, bo nie chcę wyciągać jednoznacznych wniosków. Pieniądze i wszystkie inne rzeczy materialne są bardzo ważne! Bez nich nie da się żyć! To one zapewniają nam godny byt, jednak jest pewne, wcale nie takie małe „ale”.

Jeśli uzależniamy od nich swój własny los, to nie dziwmy się, że te rzeczy materialne prowadzą nas do zguby. Naprawdę bardzo destrukcyjnym zjawiskiem, jest podążanie tylko za pieniędzmi lub czymkolwiek podobnym. To bardzo łatwo można zaobserwować w dzisiejszych czasach. Wielu ludzi robi coś, co im się nie podoba. Robią to, bo mają z tego pieniądze. Prawdopodobnie większe, aniżeli mieliby podczas wykonywania zajęcia, które naprawdę kochają. Rodzi się w tym momencie jednak pewne pytanie.

Czy warto poświęcać swoje życie w pogoni za czymś, co koniec końców i tak nie będzie miało żadnego znaczenia?

Przecież nie zabierzecie pieniędzy do grobu. Na łożu śmierci nie będzie miało większej wagi to, czy macie na koncie w banku milion, miliard, czy tysiąc złotych. Staniecie przed obliczem swojego życia. Życia, które właśnie dobiega końca. Właśnie wtedy będziecie musieli stawić czoła temu, jak żyliście i jakimi ludźmi byliście. Nie, ile zarobiliście. Nie, ile zdobyliście. Nie, ile rzeczy zgromadziliście. Będzie się liczyło tylko to, co przeżyliście i robiliście. To będzie najważniejsze. Nic innego.

Dlaczego tak bardzo kochamy to, co namacalne?

Zdaję sobie sprawę, że brzmię jak kaznodzieja wątpliwej jakości, ale zastanówmy się nad tym poważnie. Odrzućmy na bok wszelkie przekonania. Prawdą jest, że pieniądze i inne tego rodzaju rzeczy są nam potrzebne. Z tym faktem nie da się kłócić. Prawdą jest także, że pieniądze to czynnik motywujący nas bardzo często do pracy. To również nie musi wcale taki zły objaw. Kolejną rzecz, która jest realna, można opisać w paru barwnych i zabawnych słowach:

„Pieniądze szczęścia nie dają, ale lepiej jest płakać w mercedesie, niż na rowerze.”

Są to fakty, które nie podlegają dyskusji. Rzeczy materialne są w naszym życiu potrzebne!

rzeczy materialne

Jednak spójrzmy teraz na drugą stronę medalu. Zazwyczaj nie potrafimy odpowiedzieć sobie na pytanie, ile tych pieniędzy potrzebujemy. Nawet jeśli jesteśmy w stanie to zrobić, to na ogół… Nie ma to wiele wspólnego z prawdą. Bardzo mocno identyfikuję się ze słowami Jima Carreya, który powiedział:

„Chciałbym, żeby każdy człowiek miał szansę kiedyś stać się sławnym i bogatym oraz żeby kupił wszystko, o czym marzył – bo tylko w ten sposób zrozumie, że nie taki jest cel życia.”

Jestem pewien, że niewielu z Was uświadomi sobie powagę tych słów. Jestem przekonany, że im nie uwierzycie. Nadal będziecie widzieli tylko swój przyszły obraz siebie, w którym jesteście skąpani w złocie, pieniądzach i wszechogarniającym Was przepychu oraz luksusie. Ten widok przesłoni Wam cały świat. Wszystko to, co tak naprawdę powinno być na pierwszy miejscu naszego istnienia, zostanie zepchnięte na dalszy plan.

Dokąd zmierzasz?

Miłość, prawdziwe uczucia, przyjaźń, drugi człowiek, pasja… To są tylko niektóre rzeczy, które powinny dominować nad pieniędzmi i innymi rzeczami, które są materialne, a których pragniemy. W ich skład, w obecnych czasach możemy śmiało zakwalifikować także żądze zyskiwania obserwatorów, czy „lajków” w social mediach.

Przykro się patrzy na ludzi, którzy sprzeniewierzają się swoim wartościom za rzeczy materialne. Przepraszam, jeśli zabrzmię brutalnie, ale w moim odczuciu, tacy ludzie najzwyczajniej w świecie się sprzedają. Zaprzedają swoje własne życie. Swoje własne marzenia, pasje i wewnętrzne reguły. Nie myślą o tym, co będzie kiedyś. Są bardzo płytcy w swoim rozumowaniu. Skupiają się tylko na tym, ile mogą zyskać i ile mogą rzeczy nabyć.

Dokąd to prowadzi? Dokąd zmierzamy w swoim zachowaniu?!

  • Małżeństwa młodych kobiet z obrzydliwie bogatymi starcami? Z miłości oczywiście. Jakżeby inaczej.
  • Chodzenie do dobrze płatnej pracy, której nienawidzisz? Z wyboru rzecz jasna. Przecież nie dla pieniędzy.
  • Zadawanie się tylko z bogatymi i dobrze usytuowanymi? Kwestia gustu ma się rozumieć! Inni mnie nie interesują!

Wyśmiewanie innych za nie posiadanie „markowych” rzeczy? Realizacja marzeń, które mają nam przynieść wielkie pieniądze, a nie samozadowolenie? Robienie czegoś tylko dla pieniędzy? Zakłamywanie rzeczywistości w celu nabycia materialnych korzyści?

Jak daleko się posuniemy? Gdzie jest ta granica naszego zachowania, której przekroczenie wywoła w nas falę obrzydzenia do samych siebie?

Możesz być bogaty, a zarazem spełniony.

Posłuchajcie, proszę. Nie linczujcie mnie za to, co napiszę. Jeszcze raz podkreślę – pieniądze nie są złe. Zły natomiast jest nasz stosunek do nich i wszelkich innych rzeczy materialnych. Powyższe przykłady, jak małżeństwa, w których różnica wieku sięga kilkudziesięciu lub więcej lat, również mogą być zawierane z miłości. Nie mówię, że tak nie jest, ale proszę Was. Patrzmy na to wszystkie realnie. Zastanówmy się nad przez chwilę. Ocknijmy się wreszcie!

Gdzie skończy się ta nasza wieczna pogoń za pieniędzmi? Za tym, co namacalne i materialne?

W szpitalu? Na odwyku? W więzieniu?

A może w opływającym luksusem domu, z dziesięcioma samochodami w garażu?

Drugi przykład brzmi kusząco, ale co z tego, skoro ten dom będzie pusty. Co z tego, skoro w tym domu nie zaznamy szczęścia, ani miłości tych, których straciliśmy i zaprzedaliśmy dla pustych wartości?

strefa vip

Ten scenariusz nie musi być aż tak brutalny. Jestem przekonany, że można być bogatym, sławnym i mieć dosłownie wszystko, otaczając się przy tym ludźmi, którzy szczerze kochają nas, a my ich. Jednak aby tego dokonać, trzeba przestać stawiać na piedestale tylko i wyłącznie pieniądze. Skończmy z tym! Jeśli nas motywują, to dobrze, niech tak będzie, ale jeśli jest to jedyny czynnik, który nakazuje nam robić coś, czego szczerze nie lubimy, to rzućmy to wszystko jak najdalej od siebie! Czy naprawdę pragniemy smutnego życia, sfrustrowanego człowieka, tylko dlatego, aby móc zarabiać trochę więcej? Czy naprawdę jesteśmy w stanie poświecić swoje istnienie, dla kilku papierków i poczucia „luksusu”, z którego i tak nie będziemy się w stanie cieszyć?! Czy naprawdę myślicie, że pieniądze rozwiążą wszystkie Wasze problemy łącznie z tymi, mającymi swoje miejsce w Was samych i Waszych relacjach z innymi?

Rzeczy materialne nigdy nas nie zaspokoją.

Jest w tym tekście zdecydowanie wiele pytań. Nie udzielę Wam na nie odpowiedzi. Wiele z nich jest retorycznych. Duża część oczekuje odpowiedzi nie mojej, ale Waszej. Szczerej i rzetelnej. Takiej, która pozwoli Wam obrać właściwy kurs. Ten prawdziwy, który zaprowadzi Was nie do pieniędzy, ale do prawdziwie spełnionego życia, którego pragniecie. Być może pieniądze także tam będą. Być może będzie tam luksus, sława i inne tego typu rzeczy. Jednak nigdy nie będą to czynniki dominujące, które będą stały powyżej prawdziwie cennych wartości.

Jestem zdania, że własnego dziedzictwa nie zbuduje się na pieniądzach. Jeśli chcemy pozostawić po sobie coś, za co zostaniemy zapamiętani – nawet wśród najbliższych – to na pewno nie uczynimy tego poprzez pieniądze lub jakiekolwiek rzeczy materialne. Pewien jestem, że nawet gdybyśmy na łożu śmierci rozdali cały swój majątek, to koniec końców i tak zostaniemy opluci przez niezadowolonego potomka, który otrzymał rzekomo zbyt mało.

pieniądze

Ludzi nie można zaspokoić pieniędzmi. My także nigdy nie będziemy umieć, uznać się za spełnionych, jeśli czynnikiem determinującym nasze podążanie za marzeniami będą rzeczy materialne. W tym momencie może nam się wydawać, że milion złotych to dużo. Wystarczyłoby nam! Jednak myślę, że gdybyśmy już go otrzymali, to nagle zapragnęlibyśmy jeszcze kolejnego. Potem następnego i następnego… I tak w kółko. Nie można zaspokoić ludzkich ambicji czymś materialnym. Bo rzeczy materialne są nieskończone. Będziemy pragnęli kolejnego samochodu, następnego jachtu i jeszcze jednego apartamentu. Nie tędy droga. Naprawdę…

Niech pieniądze nie będą najcenniejszą wartością w życiu.

Nie moim zadaniem jest oceniać Wasze ambicje, dlatego zwyczajnie Was proszę. Błagam wręcz, bo nie mogę patrzeć, jak wielu ludzi zaprzedaje siebie i swoją tożsamość za durnowate rzeczy lub kupkę pozornie wartościowego papieru… Przewartościujmy swój sposób postępowania w życiu. Skupmy się na tym, co jest istotnie ważne. Podejmijmy się zadań, których wykonanie nie będzie podyktowane chęcią zysku, ale ochotą samorealizacji i spełniania własnych marzeń.

Bądźcie w tym spokojni i opanowani. Jestem pewien, że szczera realizacja własnych marzeń i kierowanie się wyższymi wartościami, te pieniądze i tak nam ześle. Jeśli będziemy dobrzy w tym, co robimy to te pieniądze i tak mieć będziemy. Jedyną różnicą będzie nasz stosunek emocjonalny do nich. Będą dla nas częścią życia. Przyjemną i miłą, ale tylko jedną z dróg. Nie jego całością. Taki zdrowy stosunek do nich, zapewni nam nie tylko jeszcze większy rozwój, nieuzależniony od rzeczy materialnych, ale także szczęśliwszy byt.

Nie każdy musi go lubić, nie każdy musi go podziwiać, ale każdy powinien oddać mu szacunek za to, co robi. Robert Gryn – bo o nim tutaj mowa – to jeden z najmłodszych polskich milionerów. Wiecie, co powiedział w tekście, w którym opisywał swoją historię dojścia do obecnego punktu w życiu?

„Kiedy dojrzewasz i uświadamiasz sobie, że pieniądze nie są tak istotne, jak kiedyś myślałeś, zdajesz sobie sprawę, że sukces to nie ilość pieniędzy, jaką zarabiasz, ani sława, jaką osiągasz, a proces robienia i budowania czegoś, co jest dla ciebie pasją — czegoś większego niż Ty sam.”

Mnie wierzyć nie musicie. W końcu jestem tylko 20-letnim, zwykłym chłopakiem, który sukces nadal ma tylko przed sobą, a nie za sobą. Jednak proszę. Posłuchajcie chociaż człowieka, który jako nieliczny nie bał się żyć według własnych reguł i własnych marzeń.

Pieniądze potrafią zniewolić.

Przed nami ostatnie akapity tego tekstu. Proszę, posłuchajcie.

Pieniądze powinny mieć miejsce w naszym życiu. Rzeczy materialne również. Jednak stawianie ich na pierwszym miejscu to gruba pomyłka. Oczywiście, że one są fajne i wprawiają nas w radosne uniesienie, ale w dłuższej perspektywie czasu, nie zapewnią nam prawdziwie fundamentalnie odczuwalnego szczęścia. Takie doznania możemy odczuć tylko wtedy, kiedy będziemy żyli według własnych zasad. Reguł, których nie zaprzedamy za nową parę butów czy mały plik stuzłotowych banknotów. Jestem przekonany, że bezgraniczne podążanie za rzeczami materialnymi, w ogólnym rozrachunku spowolni Wasz rozwój. Będziecie zbyt mocno emocjonalnie do nich przywiązani, więc będziecie obawiali się je stracić. A każdy obecny milioner i wizjoner powie Wam, że ryzyko wpisane jest w ten zawód. Ponadto, nigdy nie zaznacie prawdziwego szczęścia. Zawsze będzie Wam czegoś brakować. Zawsze będziecie widzieli potencjalne zagrożenie. W takiej sytuacji to pieniądze będą rządziły Wami, a nie Wy nimi.

bogactwo

Dlaczego się sprzedajesz?

Smutne jest, kiedy obserwuję młode osoby szczycące się nowymi ubraniami, rzeczami i drogimi zabawkami. Nie mnie oceniać jest ich moralność. Naprawdę. To jest ich życie i ich sprawa, ale nie mogę przechodzić obok tego problemu obojętnie. Jak napisałem na początku – zamykanie oczy na problem, nie sprawi, że sam się rozwiąże. Takie „bajery” są w pewnym stopniu w porządku, ale tylko wtedy, kiedy są częścią naszego życia, a nie jego całością. Tylko wtedy, kiedy nie dyktują nam tego, co mamy robić. Niestety w dzisiejszych czasach wysoce rozwiniętych mediów społecznościowych, mam wrażenie, że co drugi „influencer” sprzedałby się za paczkę chińskich laczków, byleby tylko je dostać i móc się nimi „pochwalić”…

Wybaczcie szczerość, ale czy właśnie tak nie wygląda brudna rzeczywistość?

Dążmy do swoich marzeń. Pieniądze wcale nie odbierają nam szczęścia. To my sami je sobie zabieramy. Rzeczy materialne nie są złe, tylko my mamy zły stosunek do nich. Nie przywiązujmy się do nich emocjonalnie. Zawsze na pierwszym miejscu stawiajmy swoje własne, skrzętnie budowane dziedzictwo. Podążajmy za pasją. Za własnymi zasadami i regułami. Nie sprzeniewierzajmy ich. Nie traćmy własnej tożsamości, dla chwilowych zysków. Nie warto. Naprawdę.

Czymś nierealnym może nam się wydawać rezygnacja z marzeń. Jednak czasami to zwykłe poddanie się, może oznaczać dla nas wielki krok naprzód. Choć pozornie to zjawisko może rysować się jako przejaw słabości (w istocie, w większości przypadków tak jest), to są chwile, kiedy może nam ono uratować szansę na spełnione życie.

Dążenie do spełniania marzeń ma (zazwyczaj) ogromny sens!

marzenie

Przychodzi w życiu każdego człowieka taki moment, kiedy nagle zaczynamy się zastanawiać, czy to, co robimy, ma większy sens. Od razu mogę powiedzieć, że w zdecydowanej większości przypadków to wszystko ma znaczenie. Zazwyczaj powinniśmy kontynuować to, co robimy z prostego powodu. Na ogół jesteśmy niecierpliwi i wyczekujemy efektów zdecydowanie zbyt szybko. Dlatego nasze wątpliwości bardzo często nie biorą się ze złej sytuacji lub naszego niewłaściwego działania, tylko z braku wytrwałości w dążeniu do swojego celu. Łakniemy komfortu, a realizacja marzeń na ogół go nam zabiera. Dlatego nasz umysł stosuje liczne podstępy, aby tylko móc go odzyskać. Na pierwszej napotkanej przeszkodzie zaczynamy lamentować, na drugiej płakać, a na trzeciej rezygnujemy. Tak nie powinna wyglądać droga do spełnienia marzeń.

Powinna się ona cechować wytrwałością, cierpliwością i odpowiednio dużym zaangażowaniem. Wątpliwości pojawią się zawsze, ale sztuką jest umieć je przezwyciężać. Bo tak, jak już pisałem – zazwyczaj rezygnujemy ze swojego wymarzonego życia bez podjęcia walki. Skupiamy się nie na drodze do celu, tylko na końcowym osiągnięciu. Oczekujemy natychmiastowych korzyści. Jednak zapominamy, że zanim do nich dojdzie, musimy pokonać szereg przeszkód i problemów.

Jednak wszystko to, co napisałem powyżej, można spiąć jedną, dużą klamrą i zamieścić obok niej stwierdzenie – „Zazwyczaj”.

Dobrowolnie zrezygnować z marzeń?!

Są chwile w naszym pięknym życiu, kiedy problemy, trudności i zwątpienie zaczyna przygniatać nas całym swym ciężarem. Coraz częściej zaczynamy wątpić w to, co robimy, a w naszej głowie pojawia się ta jedyna, niepowtarzalna myśl:

Zrezygnuj tu i teraz. Skończ to!

rezygnacja

Nie podlega dyskusji, że trzeba walczyć z takimi destrukcyjnymi myślami. Jednak czasami to, co szczególnie na początku i w większości przypadków postrzegamy, jako coś odwodzące nas od naszych marzeń, tak w późniejszej fazie naszego rozwoju, może być głosem rozsądku. Od razu zaznaczę, że piekielnie trudno jest móc jednoznacznie powiedzieć, kiedy poddanie się jest tylko tchórzliwą ucieczką, a kiedy najlepszym, możliwym rozwiązaniem. Dlatego podjęcie decyzji w tego typu aspekcie nigdy nie było, nie jest i nie może być łatwe. Wymaga to od nas nie lada przemyśleń i niemałego ryzyka.

Rezygnacja z realizacji swoich marzeń nie może być łatwa, bo czyniąc ją, od razu przyznajemy się do tego, że popełniliśmy błąd. Nieodpowiednio obraliśmy swój cel. Przeceniliśmy swoje możliwości lub nie przewidzieliśmy okoliczności niezależnych od nas. Jakkolwiek by tego nie ująć – rezygnacja to przyznanie się błędu. Jednak przestrzegałbym przed traktowaniem rezygnacji tylko w formach porażki. Myślę, że ten akt w wielu przypadkach może być porównywalny do zwycięstwa, bo pozwala nam zaoszczędzić siły, czas oraz zdrowie. Jestem przekonany, że czasami odpuszczenie pewnych kwestii może być prawdziwym zwycięstwem, zamiast usiłowanie za wszelką cenę doprowadzić je do końca.

Satysfakcja wskazuje, czy należy zrezygnować.

Zdarza się, że zwyczajnie chcemy próbować nowych rzeczy. Zapisujemy się na zajęcia taneczne, idziemy na kurs masażu lub rozpoczynamy pracę w zupełne nowym miejscu. Nie wiemy, czy to się nam spodoba, ale chcemy spróbować. W takich sytuacjach rezygnacja może być bardzo pomocna. Nadal uważam, że nie powinniśmy rezygnować od razu, kiedy tylko poczujemy zniechęcenie. Jednak, jeśli po dłuższym czasie będziemy wiecznie zmuszali się do wykonywania określonego zajęcia i nie odczuwali z tego powodu żadnej satysfakcji, ani podobnych profitów, wtedy powinniśmy definitywnie pomyśleć nad naszą rezygnacją i zajęciem się czymś innym.

zadowolenie

Jak wynika z moich wcześniejszych słów, myślę, że to właśnie satysfakcja może stanowić ciekawy wyznacznik tego, kiedy rezygnacja z marzeń jest potrzebna, a kiedy nie. Szczęście może być ulotne. Na dodatek może być mylone ze zwykłym uśmiechaniem się, zamiast wewnętrznym i głębokim postrzeganiem tego uczucia. Satysfakcja jest czymś więcej i jestem przekonany, że pomimo bólu, wysiłku i dyskomfortu, powinna pojawić się zawsze, przynajmniej co jakiś czas, na drodze do marzeń.

Podjęcie decyzji o rezygnacji z czegoś, nigdy nie jest łatwe. Tym bardziej że czasami wstydzimy się przed sobą przyznać, że zamierzamy to zrobić. Boimy się opinii innych. Nie chcemy zostać ocenieni i przyznać się do pozornej porażki. Poza tym, na każdym kroku widzimy motywacyjne cytaty i słowa, które przecież tak pięknie nawołują nas do niepoddawania się. I bardzo dobrze, że to robią! Jednak nie można im ślepo ufać. Nie można biec ze złamaną nogą i wmawiać sobie, że poddanie się jest porażką. A mam wrażenie, że dokładnie to czasami wszyscy robimy. Trzymamy się obranego wcześniej kursu i pomimo tego, że przestaliśmy się nim cieszyć i dostrzegać w nim coś więcej, to nadal boimy się zrezygnować. Oczywiście, że odpuszczenie samo w sobie nie jest aktem godnym pochwały, ale czasami zwyczajnie nie ma innego wyjścia. Trzeba wybrać mniejsze zło, otrzepać kolana, wyciągnąć wnioski i wziąć się za życie.

Albo wierzysz w to, co robisz, albo odpuść.

Historia sławnych ludzi nauczyła nas, że nie wolno się poddawać. Jestem pewien, że gdyby nie ich upór, dziś nie słyszelibyśmy o wielu znanych nazwiskach oraz wynalazkach, które stworzyli. Jednak zwróćcie, proszę uwagę, że Ci wszyscy wielcy ludzie, którzy się nie poddali, choć mogli to zrobić, gorąco wierzyli w to, co robią. I myślę, że to jest kolejny wyznacznik tego, kiedy rezygnacja może stać się konieczna. Bo jeśli robimy coś od dłuższego czasu, nie odczuwamy z tego tytułu satysfakcji i sami przestajemy wierzyć w sens swojego działania, to być może lepiej będzie, kiedy faktycznie zmienimy swoją życiową ścieżkę.

Dwa przykłady z codzienności.

W naszym życiu bardzo często wygląda to w ten sposób.

Tkwimy w jednej pracy, której jakoś szczególnie nie ubóstwiamy. Zajmujemy to samo stanowisko od trzech lat i od trzech lat skrycie marzymy o awansie. Angażujemy się, walczymy o nie, ale… Nie udaje nam się go osiągnąć. Zamiast motywacji i satysfakcji z wykonywanych zadań, czujemy tylko frustrację i zniechęcenie. Zaczynamy wątpić w swoje działania i przestajemy wierzyć w firmę, w której pracujemy.

poddanie się

Myślę, że w tym momencie logicznym rozwiązaniem jest rezygnacja i podjęcie się nowego zajęcia, po uprzednim mocnym zrewidowaniu swoich poglądów. Niestety w większości przypadków, tkwimy w tego typu sytuacji, stosując liczne wymówki, powstrzymujące nas przed odpuszczeniem.

Innym podobnym, bardzo często spotykanym przykładem, jest niedocenienie rzeczywistości.

Młody idealista nagle zaczyna marzyć o czymś dużym. Zainteresował się piłką nożną i chce być w niej najlepszy. Snuje wizje, marzy i w końcu postanawia działać. Duży cel, jakim jest gra w pierwszej lidze hiszpańskiej, nakręca go do działania i napawa przesadnym optymizmem. Trenuje ciężko. Mija tydzień, miesiąc, rok… A on nadal gra w podrzędnej B-klasie (jedna z ostatnich polskich lig) na ojczystym podwórku, gdzie boiska przypominają nierzadko pastwiska do wypasu bydła. Poświęca na treningi pół swojego życia, ale widzi, że powoli przestaje sprawiać mu to satysfakcję. Nie dlatego, że nie jest tam, gdzie chciałby być, ale dlatego, że zaczyna dostrzegać pewne trudności. Brak czasu na inne zajęcia, zmęczenie i duży wysiłek.

W takim przypadku, nawet jeśli ten młody chłopak kocha piłkę nożną, to powinien świadomie przed sobą przyznać, czy naprawdę ma szansę osiągnąć swój wielki sukces. Nie twierdzę, że powinien zrezygnować z tego zajęcia, ale być może, chwila refleksji i poświęcenie większej ilości czasu na coś innego (np. trenowanie innych lub stwarzanie nowego klubu) będzie rozsądniejszym wyjściem.

Poddanie się, nie zawsze musi być całkowite.

Rezygnacja nie musi zawsze oznaczać kompletnego porzucenia wykonywanego zajęcia. Jak widać na powyższym przykładzie, może być ograniczeniem czasu, jaki poświęcamy na jego realizację. Jeśli mamy do utrzymania rodzinę, a nasza dotychczasowa praca przytłacza nas i nie sprawia nam żadnej radości, to nie musimy przecież od razu z niej rezygnować. Przejdźmy na niższy etat (jeśli to możliwe), a z zaoszczędzonego czasu, zacznijmy tworzyć coś, o czym naprawdę marzymy.

To dość przewrotne, co teraz napiszę, ale uważam, że w niektórych przypadkach rezygnacja jest przejawem dojrzałości i rozsądku. Jestem zdania, że tylko odpowiednio świadomy swojego życia człowiek, może podjąć tak trudną decyzję, jaką jest poddanie się w realizacji marzenia. Tym bardziej, jeśli każdemu dookoła może wydawać się ona nierozsądna i nielogiczna. To bardzo często spotykane zjawisko u osób, które z zewnątrz wydają się mieć wszystko – pieniądze, sławę i świetnie prosperujący biznes. Rezygnacja to ostatnia rzecz, którą każdy brałby w takim momencie pod uwagę. Jednak nikt nie wie, co dzieje się we wnętrzu człowieka, który za tym wszystkim stoi.

Rezygnacja zawsze ma głębsze podłoże i bierze się zazwyczaj z naszego wnętrza oraz emocji, które nami targają. Jestem pewien, że choćbyśmy zarabiali milion złotych miesięcznie, ale byli przy tym piekielnie nieszczęśliwi, to odpuszczenie byłoby najlepszym z możliwych rozwiązań. Problem w tym, że nie każdy potrafi się na to zdobyć. W rezultacie otrzymujemy sfrustrowanych ludzi, którzy snują się z przygnębiającym wyrazem twarzy po ulicach…

Rozwój poprzez rezygnację.

Poza tym jestem święcie przekonany, że rezygnacja może być oznaką rozwoju. Naturalne jest, że jeśli coś sobie odpuszczamy, to robimy to w jakimś celu. Prawdopodobnie, mamy już w głowie kolejne marzenie i kolejny cel, który chcemy realizować. Aby się rozwijać, trzeba próbować nowych rzeczy. Smakować je, testować, sprawiać, żeby stały się naszą rzeczywistością. Jednak to nie tajemnica, że zanim znajdziemy tę jedną, jedyną, która będzie z nami na całe życie, spotkamy po drodze wiele błędnych i fałszywych rzeczy. Wtedy rezygnacja potrafi wyrwać nas z sideł tego, czego nie kochamy. Pozwala nam opuścić „destrukcyjny związek” i zaangażować się w kompletnie nowy. I tak do skutku, zanim nie odnajdziemy tego, co prawdziwie będziemy ubóstwiać.

satysfakcja

Dlaczego rezygnacja z marzeń może być dobra?

Odpowiadając na powyższe pytanie, które niejako samo nam się narzuca, jestem przekonany, że czasami warto zwyczajnie z czegoś zrezygnować, bo w ten sposób mamy szansę osiągnąć prawdziwy sukces i prawdziwe zwycięstwo. Rezygnacja nigdy nie będzie łatwa. To zawsze wymaga nierzadko nieprzespanych nocy. Jednak jestem Wam w stanie zagwarantować, że ma ona w sobie prawdziwie oczyszczającą moc. Myślę, że będziecie w stanie rozpoznać po swoich uczuciach oraz emocjach, czy podjęliście dobrą, czy złą decyzję. Zrezygnować z czegoś, co było do tej pory naszym marzeniem, ale przestało sprawiać nam satysfakcję, nie może być proste. Jednak w dłuższej perspektywie czasu, tylko dzięki temu, możemy odnaleźć to, co naprawdę kochamy.

Nie możemy tkwić w jednym miejscu, pośród wiecznego bólu, niezadowolenia i braku jakichkolwiek – nawet tych najmniejszych – efektów, tylko dlatego, że „tak postanowiliśmy”. Powinniśmy być dynamiczni i umieć dostosowywać się do tego, co czujemy i jak postrzegamy świat. Oczywiście, że nie możemy poddawać się zbyt szybko. Jednak jestem przekonany, że zbyt długie tkwienie w tym samym miejscu i strach przed rezygnacją, może być tak samo destrukcyjne, jak porażka bez podjęcia walki.

Dlatego drogi czytelniku napiszę Ci coś, co mam nadzieję, że dobrze zrozumiesz. Szczególnie po przeczytaniu tego tekstu.

Zrezygnuj ze swoich marzeń, jeśli czujesz, że jest to odpowiednia decyzja. To jest Twoje życie i Twoje marzenia. Nie patrz na innych, tylko zajrzyj w głąb siebie. Jeśli twierdzisz, że rezygnacja da Ci wolność i możliwość zajęcia się realizacją prawdziwego, nowego marzenia, to nie wahaj się.

Zrób to.

#kolejne artykuły