Koronawirus: jak zabezpieczyć się w podróży? | worldmaster.pl
#

Koronawirus wyziera z niemal każdego nagłówka. Każdy z nas zna już podstawowe metody zachowywania się w swoich środowiskach, ale warto pamiętać również o tych osobach, które pomimo zaleceń, muszą wybrać się w podróż. Jakich zasad przestrzegać?

Przed podróżą

Upewnijcie się, czy wasza polisa obejmuje zagrożenia związane z zakażeniem SARS-CoV-2. Obserwujcie stale nadawane komunikaty, bo być może miejsce, do którego się wybieracie, stanie się niedostępne.
Nie zapominajcie również o obowiązkowych szczepieniach. Jeżeli jesteście chorzy – koniecznie zrezygnujcie z wyjazdu!

Koronawirus wyziera z niemal każdego nagłówka. Każdy z nas zna już podstawowe metody zachowywania się w swoich środowiskach, ale warto pamiętać również o tych osobach, które pomimo zaleceń, muszą wybrać się w podróż. Jakich zasad przestrzegać?

Na miejscu

Podróż służbowa lub dawno zaplanowana wyprawa, której nie możecie odpuścić – w takich sytuacjach nie należy ulegać panice, ale zachować zdrowy rozsądek. Będąc w podróży, zachowuj się podobnie, jak w okolicach własnego miejsca zamieszkania.

Unikaj zatłoczonych miejsc. Targów, bazarów, popularnych restauracji. Spróbuj zejść poza szlak: nie chodź tam, gdzie wszyscy. To dobra okazja, by na spacer w obcym mieście wybrać mniej uczęszczany szlak.

Miej przy sobie chusteczki dezynfekujące i przecierajcie nimi krzesełka, ławki, klawiatury, klamki – wszystkie te przedmioty, których dotykacie często.

Przestrzegaj zasad higieny żywności, pijcie wodę konfekcjonowaną, nie jedzcie pożywienia z niepewnych źródeł.

Staraj się unikać publicznych środków lokomocji. Jeżeli musicie gdzieś dotrzeć, wezwijcie taksówkę, albo idźcie piechotą.

Unikaj kontaktu ze zwierzętami. Postaraj się nie dotykać twarzy. Nie pożyczaj rzeczy osobistych innym osobom i nie dziel się posiłkami. O ile władze danego kraju zalecają noszenie masek: dostosuj się.

Czy latanie jest bezpieczne?

Wizzar uspokaja: powietrze w nowoczesnych samolotach jest tak czyste, jak w szpitalnych salach operacyjnych. Ciągła wymiana jest możliwa dzięki wysokowydajnym filtrom cząstek stałych (filtry HEPA), które usuwają 99,97% unoszących się w powietrzu wirusów i bakterii, co potwierdza International Air Transport Association.

Oczywiście, jeżeli na pokładzie znajdzie się osoba zarażona, ryzyko gwałtownie wzrasta, dlatego trzymajmy się z dala od osób, które wykazują jakiekolwiek objawy przeziębienia lub grypy.

Polskie „maluchy” prezentują się uroczo w tropikalnych landszaftach. Bardzo tam pasują. Kubańczycy za nimi przepadają. Teraz w Polsce fiacik trafi się prędzej w “Czterdziestolatku”, niż na ulicy. Na Kubie fiaciki zostawiają mnóstwo śladów…

Porobiło się. Na Kubę, tę „wyspę, jak wulkan gorącą”, gdzie tylko wulkanów brakuje, zlatują turyści ciurkiem, w tym Amerykanie coraz liczniej, Yanquis, których ciągnie do Hawany i nie tylko, po tym, jak sobie Barack O. z Raulem C. niedawno wstępnie poluzowali.

Lotnisko hawańskie mają ponoć poszerzać, walutę jednoczyć, czyli likwidować tę nieszczęsną “monetarną schizofrenię”, jak to ujęła naczelna blogowa kontrrewolucjonista Kuby, Yoani Sánchez. Może w końcu pesos kubańskie zyskają jakieś życie, przestaną być “banknotami do gry w monopol”. To znowu Yoani.  Co więcej, w Hawanie powstaje pierwszy publiczny punkt wi-fi.

Źródło : Marcin Wesoły dla Goforworld.com

Przepustowość nie poraża, za to będzie przynajmniej o dwa megabity szybciej do świata, do zmian. Że rewolucja jest wieczna, głosi na Kubie niezatarty slogan. Wprawdzie zdążył już bardzo wyblaknąć na murach. Realia mówią same za siebie. Tę rewolucję trzeba porządnie przewietrzyć. Albo lepiej – całkiem wywietrzyć! Różne są życzenia.

Kubański reżim znosi restrykcje, bo nie ma wyjścia, znosi je krok po kroku. Nie to mu się śniło, lecz ileż można śnić, więcej jak pół wieku? I na przykład Kubańczycy mogą od trzech lat sprzedawać i kupować używane fury, każdego sortu, także polskie fiaciki, polaquitos. Te chodzą i po 8 tys. pesos convertibles, tj. po jakieś… 30 tys. złotych! Kto nie wierzy, niech przeszuka „kubańskie Allegro”, czyli stronę revolico.com.

Wcześniej handlowano jedynie amerykańskimi automobilami, „staruszkami” sprzed 1959 roku. No właśnie. Dla wielu Amerykanów powrót na Kubę będzie niejako przejażdżką „wehikułem czasu”. Dosłownie.

Migdały na kółkach

Mówi się o nich potocznie almendrones, czyli „migdałowce”. Niby ironicznie, ze względu na te przeważnie kopulaste karoserie, które kojarzą się z bujną koroną drzewa migdałowego. Albo przypominają wielkie “migdały na kółkach”. Zwykle takie tłumaczenie wystarcza, zresztą jest dość chwytliwe i łatwo podać je dalej.

Tymczasem Kubańczykom chodziło w tej żywej analogii o coś więcej. Nie tyle o sam kształt nobliwych krążowników, ile o ich osobliwą, ponadczasową wytrzymałość na różne ograniczenia, o ich zdolność przetrwania, zarówno w warunkach szosowych, jak i warsztatowych.

Źródło : Marcin Wesoły dla Goforworld.com

Skorupę owocu migdałowca niełatwo rozłupać. Równie ciężko roztrzaskać i zmienić w złom nabity stalą, chromem i niklem pancerz wysłużonych retro “amerykańców”. Zresztą, drewno występujących na Karaibach migdałowców cechuje szczególna twardość oraz trwałość. Do tego na Kubie, drzewa te nazywa się niekiedy almendros machos, to jest z grubsza “twardziele”. Zupełnie, jakby niepozbawieni wyobraźni i polotu Kubańczycy wskazywali na własne położenie…

Los almendrones cubanos bywają w różnej kondycji, chwieją się nieraz na kołach, ale można wyczuć z każdej odległości, że nadal skrywają kawał duszy. Zdarzają się wyjące, wyklepane młotkiem gruchoty, jak i lśniące, odpicowane z namaszczeniem bryki, od których nie idzie oderwać wzroku.

Cudowna polerka, lakier miód. Wiele z nich pełni rolę tanich, wieloosobowych taksówek, tzw. carros colectivos, które regularnie wożą pasażerów wzdłuż kilku hawańskich arterii. Z braku porządnego publicznego transportu cieszą się niezmienną popularnością. Inne działają w “rządowych stowarzyszeniach” jako pospolite taxi, z których najczęściej korzystają cudzoziemcy.

Rządzą staruszki i maluchy

Klasą i dostojeństwem biją całą resztę czterośladów na kubańskich blachach. Wszędzie się znajdą. W dużym mieście, jak i gdzieś na podrzędnej szosie w głębszym interiorze. W samej Hawanie wyraźnie rządzą na ulicach, rozpychając się swymi gabarytami: chevrolety, buicki, oldsmobile, chryslery, fordy, plymouthy, czy cadillaki.

O dekady młodsza konkurencja blednie przy nich całkowicie. Jakieś bezpłciowe łady, którymi zalana jest cała Kuba, snują się bez aparycji, bez charakteru. Bardziej dzisiejsze wozy nie różnią się od tych w Europie, ot jeżdżące „mydelniczki” z lepszą elektroniką. Są nowe i tylko to je wyróżnia.

Źródło : Marcin Wesoły dla Goforworld.com

Za to są polskie „maluchy” prezentują się uroczo w tropikalnych landszaftach. Bardzo tam pasują. Kubańczycy za nimi przepadają. Teraz w Polsce fiacik trafi się prędzej w “Czterdziestolatku”, niż na ulicy. Na Kubie fiaciki zostawiają mnóstwo śladów.

Natomiast przedrewolucyjne “staruszki”, co najmniej po pięćdziesiątce, mają jedną cechę wspólną – wciąż, o dziwo, jeżdżą i to jak! Dzięki swoim właścicielom, mechanikom samoukom, utrzymywane są na chodzie. Kiedyś każdorazowa reperacja wymagała nielichego kombinowania.

Potrzeba jest matką wynalazków, oto przysłowie odświeżone na Kubie!  Nierzadko przychodziło „serwisantom” korzystać z komponentów wyjętych ze starych lodówek, albo pralek. Dzisiaj łatwiej o jakiekolwiek części zamienne, proste podzespoły, czy nawet całe przechodzone silniki. Można się o nie wystarać na “rynku wtórnym”, pochodzą z nowszych pojazdów.

Skansen na kółkach

Sprawia to, że Kuba stała się unikatowym w świecie skansenem motoryzacji – w ciągłym ruchu. No i pożądanym rajem dla kolekcjonerów. Ci mają się z czego cieszyć. Reformy raczej dopuszczają do auto-handlu także obcokrajowców, stałych lub tymczasowych rezydentów.

Ponoć na wyspie można naliczyć obecnie jakieś 70 tys. amerykańskich fur wyprodukowanych od lat dwudziestych do pięćdziesiątych ubiegłego wieku, z czego około 10 tys. krąży codziennie po Hawanie. Przypuszczalnie, wiele z tych nobliwych gablot opuści kiedyś Kubę. I tego akurat można pożałować.

_

Goforworld

Nie jesteśmy zwyczajnym biurem podróży. Jesteśmy Zespołem pasjonatów, który szuka najbardziej doświadczonych przewodników, najlepszych kierunków, najciekawszych miejsc. Lubimy być poza szlakiem. Jeździmy w miejsca, które dają oddech, wiedzę, dystans, czasem zmieniają życie. Dla nas podróż to nie zawsze są wakacje.

Goforworld.com by Kuźniar – to miejsce, które inspiruje, uczy i poszerza horyzonty. Każdego dnia zgłaszają się do nas ludzie, którzy dają dowód, że podróż to nie tylko pasja: to sposób życia. Właśnie dla nich przygotowujemy artykuły o podróżach, wywiady spotkania LIVE. Przecieramy szlaki. Publikujemy reportaże, galerie fotograficzne i filmowe.

Podróż to nie zawsze wakacje

Organizujemy wyprawy po wiedzę, doświadczenie, emocje. Dla małych grup, firm, podróżników. Schodzimy poza szlak!

Sprawdź nasz harmonogram wypraw na nowy, 2020 rok!

Holandia zmieniła nazwę

Dokładnie 1 stycznia Holandia zmieniła oficjalnie swoją nazwę na Niderlandy. Dlaczego?

Władze kraju uważają, że słowo „Holandia” kojarzy się z krajem, w którym kwitnie prostytucja i handel narkotykami. Nowa nazwa ma zmienić ten negatywny obraz w oczach turystów.

Cała operacja będzie kosztowała minimum 200 tysięcy euro.

Tulipany, wiatraki i rowery

Nową nazwę przyjęły wszystkie ugrupowania parlamentarne, a więc rząd, Holenderska Rada Turystyki, Konfederacja Holenderskiego Przemysłu i Pracodawców oraz przedstawiciele sektora prywatnego.

Zmieni się również logo Niderlandów – nowymi symbolami mają stać się rowery, tulipany i wiatraki.

To co, wybieracie się na kolejny weekend do Niderlandów?

_

Goforworld

Nie jesteśmy zwyczajnym biurem podróży. Jesteśmy Zespołem pasjonatów, który szuka najbardziej doświadczonych przewodników, najlepszych kierunków, najciekawszych miejsc. Lubimy być poza szlakiem. Jeździmy w miejsca, które dają oddech, wiedzę, dystans, czasem zmieniają życie. Dla nas podróż to nie zawsze są wakacje.

Goforworld.com by Kuźniar – to miejsce, które inspiruje, uczy i poszerza horyzonty. Każdego dnia zgłaszają się do nas ludzie, którzy dają dowód, że podróż to nie tylko pasja: to sposób życia. Właśnie dla nich przygotowujemy artykuły o podróżach, wywiady spotkania LIVE. Przecieramy szlaki. Publikujemy reportaże, galerie fotograficzne i filmowe.

Podróż to nie zawsze wakacje

Organizujemy wyprawy po wiedzę, doświadczenie, emocje. Dla małych grup, firm, podróżników. Schodzimy poza szlak!

Sprawdź nasz harmonogram wypraw na nowy, 2020 rok!

Biuro podróży goforwold.com podpowiada, jak spełnić szalone i bardzo romantyczne marzenie!

Miłość, szalona, nieokiełznana i tak wielka, że trzeba ją szybko przypieczętować. Tu i teraz głośnym „TAK”, czy może raczej: „Yes, I do”. Na przekór tradycji, wbrew rozsądkowi. Nie wymyśliłby tego lepiej Goethe, ojciec Romantyzmu. Nie uknułby intrygi wymyślniejszej nawet sam Szekspir, który Romea i Julię pożenił potajemnie. A jak już szaleć, jak już ślubować sobie na wariata, to tylko w Las Vegas. Byle nie obudzić się na drugi dzień z myślą: „Ale czy to w ogóle jest… legalne?”.

Niech żyją młodzi i zakochani

Jak śpiewał słynny król: Viva Las Vegas! I niech żyje para młoda.

Podobno w USA wszystko można, wystarczy chcieć. Las Vegas leży w stanie Nevada. Który Polak o Nevadzie słyszał, nie wiadomo, ale Nevada to nie Waszyngton czy Texas. Nie wyróżnia się zbytnio. Za to o mieście rozpusty, szybkich ślubów i ogromnych pieniędzy, słyszał każdy. Czy Las Vegas w ogóle można poznawać? Czy jest tam miejsce dla podróżnika-myśliciela? Cóż. Podróżnik może spróbować szczęścia na jednorękim bandycie. I ewentualnie się ożenić. Ostatecznie: który obieżyświat ma czas na planowanie wesela?

Światowa Stolica Ślubów tylko czeka na to, abyś stanął na ślubnym kobiercu. Słodkie, błyszczące, zahukane od świateł i kasyn Las Vegas zdaje się mówić: „Odpuść sobie przedślubny stres. Miesiące przygotowań, kilkadziesiąt tysięcy na wesele, a do tego patetyczna ceremonia. A można prościej!”. W Las Vegas wszystko wygląda inaczej. Bajecznie.

Czy aby na pewno? Jak się okazuje, przyszli nowożeńcy jednak lubią splendor. Kasia i Marcin (Paczki w podróży), którzy świadkowali na ślubie w Las Vegas, wspominają:

Z tą spontanicznością nie do końca jest tak jak nam się wydaje. Oczywiście, zdarzają się śluby brane z potrzeby chwili lub pod wpływem upojenia alkoholowego, ale większość z nich to starannie zaplanowane uroczystości. Taki ślub kosztuje od kilkuset do kilku tysięcy dolarów, a na wielu z nich obecna jest rodzina i przyjaciele. Do kaplicy, w której ślub brali nasi znajomi, co 15 minut przyjeżdżała limuzyną nowa para, by zawrzeć związek małżeński, a godzina odbioru spod hotelu/kasyna musiała być wcześniej ustalona. Pewnie z droższymi ślubami jest więcej załatwiania, a z tańszymi mniej – jak to zwykle bywa – więc prostą ceremonię można zorganizować z kilkudniowym wyprzedzeniem, albo nawet spontanicznie.

`Yes`, czyli przysięga za sześćdziesiąt dolców

Żadnego żmudnego zbierania dokumentów, biegania na nauki przedślubne i załatwiania formalności. Wystarczą: sześćdziesiąt dolarów (pominąwszy wesele), para zakochanych (oby wiedzieli, co robią) i wypełnienie krótkiego formularza. Wszystko do załatwienia pod tym adresem: Las Vegas Marriage Bureau 201 Clark Ave. Czynne od 8.00 do 24.00. I już. Do waszych rąk powędruje specjalne upoważnienie, ważne dobę. Jeżeli w tym czasie zawrzecie związek małżeński, ślub będzie ważny, pełnomocny i jak najbardziej prawdziwy.

Niewiarygodne. Tak po prostu. Ślub na zwałowanie.

Przyda się jeszcze limuzyna, szampan no i świadkowie. Ktoś z przypadku, przyjaciele – ktokolwiek, kto stojąc w przedziwnej sali ślubów zaświadczy, że chcecie przypieczętować miłość. A jak świadków brak, pracownicy urzędu stają do obowiązku bardzo chętnie.

Las Vegas Strip

Las Vegas nigdy nie śpi. Nie może, bo na przestrzeni tego miasta, w każdej minucie i sekundzie, o każdej porze dnia i nocy, rozgrywają się rzeczy niezwykłe. Wieczna impreza, błysk monet uderzających o stoły krupierów. W klubach bawią się turyści, bawią się persony, bawią się ci, którzy śnili o świątyni rozpusty po nocach. A na bulwarze Las Vegas Strip co chwilę ktoś mówi: „Yes, I do”. I nie ma w tym nic dziwnego.

Ślub w Las Vegas wcale nie musi odbyć się w kaplicy. Choć te są najbardziej popularne, bo wy decydujecie, jak to wszystko ma wyglądać. Ślubu może udzielić na przykład Elvis Presley. To jeden z najpopularniejszych mistrzów ceremonii. Tuż za nim plasuje się jednak cała gromada gwiazd `Star Treka`, a także świata fantasy.

Nie tylko Las Vegas. Małe śluby w Wielkim Kanionie

Szybkie, niezwykłe śluby to nie tylko domena miasta z Nevady. Amerykanie po prostu lubią ślubować sobie w sposób nieszablonowy. Dużą popularnością cieszy się równie duży i przepastny Wielki Kanion. Sceneria tak zdumiewająca, że aż trudno uwierzyć w realność ślubnej ceremonii. Stan Kolorado, o wiele bardziej znany niż Nevada, ściąga więc do siebie tłumy narzeczonych z całego świata.

Nie inaczej rzecz ma się w przypadku park stanowego Valley of Fire (Dolina Ognia). Tym razem z Las Vegas to `rzut kamieniem`, bo raptem osiemdziesiąt km. Wystarczy wsiąść w samochód, a wydane wcześniej upoważnienie nie zdąży się przedawnić (dla przypomnienia: macie dwadzieścia cztery godziny, by wziąć ślub!).

Ślub w Vegas i co dalej?

Poza „żyli długo i szczęśliwie” w Polsce trzeba przejść się do Urzędu Stanu Cywilnego i pokazać odpis aktu małżeństwa zamówiony w Urzędzie Archiwisty Hrabstwa Clark. Dokumenty przychodzą zazwyczaj w ciągu dwóch-trzech tygodni. I wrażenie złudy znika. Ślub na serio jest ważny, choć nie we wszystkich krajach. Kasia i Marcin mają inne doświadczenie:

Początkowo byliśmy nastawieni dość sceptycznie. Szybkie śluby w Las Vegas zawsze kojarzyły nam się z kiczem i lekkomyślnie podjętymi decyzjami. Tymczasem wszystko zależy od podejścia. Para, na której ślubie byliśmy świadkami, jest bardzo młoda, a ślub brała dla zabawy i ciekawego doświadczenia. Papiery, które dostali po zawarciu związku małżeńskiego, nie są ważne w ich kraju, więc nie musieli się martwić o konsekwencje. Było dużo śmiechu, zabawy i żartów z Elvisem. Na pewno ciekawiej niż się spodziewaliśmy, choć nadal kiczowato i nie wyobrażamy sobie brania takiego ślubu na poważnie. To tylko 10 minut spędzonych ze śmiesznie ubranym gościem, a w ceremonii nie ma nic uroczystego. A jednak – wiele osób się na taki ślub decyduje, więc to chyba kwestia gustu i potrzeb.

Romantyczna Europa…

By zwiedzić Nevadę i wziąć ślub w Las Vegas, potrzebna jest wiza, a i podróż do najtańszych nie należy. Bilety lotnicze do USA wciąż są horrendalnie drogie…

Czy jednak ślub wzięty w romantycznym Paryżu nie brzmi dumnie? A to wcale nie takie trudne! Ceremonie przed Konsulem RP w Paryżu odbywają się w piątki. Datę trzeba zarezerwować wcześniej mailowo lub telefonicznie. Formalności jest więcej niż w przypadku Las Vegas, ale też nie więcej, niż polskim USC. Dla chcącego nic trudnego. Jest tylko jeden, niewielki mankament. Ślub w Paryżu, przed Konsulem RP kosztuje pięćset euro. Wyrywa się z piersi głośne: „Wow”. A w Las Vegas chcą tylko sześćdziesiąt dolarów. Nawet po opłaceniu ceremonii w kaplicy (około stu dwudziestu dolarów) wychodzi taniej.

Mówi się trudno. W jednym i drugim przypadku jest okazja na przygodę życia, ważną aż do śmierci, w zdrowiu i chorobie.

Życie to czekanie. Sporo latam z naszym biurem podróży goforworld.com, ale również jako osoba prywatna. Czasem wieczne, jak przekonujemy się w trakcie lektury „Czekając na Godota”. Smak oczekiwania spotyka mnie, kiedy ląduję na lotnisku Amsterdamie, a do kolejnej przesiadki pozostaje upiornie długie osiem godzin. Warszawa tak daleko… Właściwie cała noc przede mną. Budzi się do życia wojowniczka, która ma zamiar przetrwać w każdych warunkach. Pieniędzy na hotel brak. Ochota na nocne wyprawy w nieznanym mieście – żadna. Pozostaje więc pozostać na miejscu i nie stać się przemęczonym `zombie`. 

Noc, lotnisko i pełen wachlarz możliwości

Jako wojowniczka mierząca się z lotniskową halą, nie pozostaję bezbronna. Taktyka, plan, pełne zaplecze: oto klucz do sukcesu. Warianty są dwa: albo znajdę sobie jakieś zajęcie i nie zmarnuję cennych osiem godzin, albo spróbuję zasnąć i nie stanę się niewyspanym zombie.

`PLAN A` – oddanie się w ramiona Morfeusza, czyli spanie na lotnisku

A jednak. Czuję się zmęczona, sen zlepia powieki bez pytania. Rozpoczynam polowanie na dobre miejsce do spania. Nada się każdy kąt i zakamarek, ewentualnie ławka.

Kiedy już udaje się znaleźć własny kącik, czas wykorzystać przygotowany wcześniej arsenał:

  • Duży szal posłuży jako koc. Teoretycznie można poprosić o takowy na lotnisku, ale lepiej polegać na sobie.
  • Dodatkowo szal zakryje część bagażu. Zawsze też można spakować kocyk ze sobą, przydatna rzecz w podróży!
  • Zatyczki do uszu są w pogotowiu, ale ich nie użyję. Lepiej nie ryzykować… zaspania na lot.
  • Biodra przepasane sportową nerką. Wszystkie dokumenty i rzeczy wartościowe blisko ciała, pod ręką.
  • Bezpieczeństwo przede wszystkim!
  • W telefonie nastawiony budzik. Z wibracjami, żeby pobudka była skuteczna. Trudno wyobrazić sobie większy koszmar niż przegapiony lot…

Noc na lotnisku nie jest aż taka straszna. I może spotkać każdego. Jeszcze zanim odpłynę w krainy niespokojnych snów, natykam się na ranking portalu Sleepingintheairports.net: TOP 10 najlepszych portów lotniczych do spania. Serio! Stworzony na podstawie opinii podróżnych, a więc całkiem obiektywny.

Najlepsze lotniska dla śpiochów…

Na miejscu pierwszym plasuje się Changi, lotnisko w Singapurze. Warunki do snu jak marzenie, ale to nie wszystko. Mogłabym tam skorzystać z jacuzzi lub basenu! Ewentualnie zabawić się w salonie gier czy też obłowić się galerii handlowej…

Miejsce drugie zajęte jest przez port lotniczy Seul-Inczhon, główne międzynarodowe lotnisko Korei Południowej. Miejsc do spania nie brakuje, to oczywiste. Dodatkowo jednak mogłabym przesiedzieć całą noc w miłej restauracji, albo… pojeździć na łyżwach (mają lodowisko) lub pójść do salonu masażu… Czemu nie?

Ostatnie miejsce na podium zajmuje Hong Kong International. Tam z kolei mają kino, pole golfowe oraz sportowe symulatory, które gwarantują świetną zabawę.

Kręci się w głowie od tych możliwości. Lotniska to niezwykłe miejsca, ale żeby mieściły dodatkowo miejsce do grania w golfa…? Zasypiam więc z myślą o tym, jak to jest iść na basen na lotnisku i czy nie warto na nim spędzić więcej niż jedną noc, skoro na podróżnych czeka taka moc atrakcji…

Lotnisko to nie szkoła przetrwania!

Budzi mnie dźwięk telefonu. Udało się nie zaspać. Nerwowo sprawdzam wszystko: nikt mnie nie okradł, wszystko pod kontrolą. Nie było tak źle.

Bez względu na to, czy noc na lotnisku jest planowana czy nie, liczy się to, czy zakończy się szczęśliwie. A co, jeżeli jednak spać nie można? W końcu podróż bywa stresująca, a emocje sięgają zenitu. I na to byłam przygotowana.

`PLAN B` – brak snu, czyli próba zabicia czasu

Jak wykorzystać cenny czas? Można rozmyślać. Spacerować. Zrobić porządek w kontaktach telefonicznych oraz zdjęciach. Ja przygotowałam się nieco inaczej.

  • Na odtwarzaczu mp3 pojawiła się więc dobrze przemyślana lista przebojów. Energetycznych i jeszcze nie osłuchanych utworów jest na tyle, aby nie mogły mnie znużyć.
  • Czytnik e-book wyposażony jest w kilka naprawdę ciekawych pozycji książkowych, które nie powodują gwałtownej senności, jak się to dzieje chociażby w przypadku „Nad Niemnem” Orzeszkowej.
  • Na tablecie czekają filmy, które od dawna chciałam zobaczyć. Komedie, sensacja, fantastyka. Dramaty mnie usypiają, więc nie wchodzą w grę.

Jednak żelaznym punktem planu B jest baczność i ostrożność. Zasada więc jest ta sama:

  • Dokumenty i pieniądze blisko ciała, pod kontrolą.
  • Bagaż w zasięgu ręki.
  • Kontrola czasu. Zawsze!
#kolejne artykuły