…
Do kliniki na oddział przychodził ksiądz. Starszy człowiek, na oko 70 – 80 lat. Pierwszy raz zobaczyłam go, jak obudziłam się pierwszego ranka po wypadku. Myślałam, że umarłam i zaczęłam krzyczeć. Pielęgniarka wpadła do pokoju, ksiądz wyszedł. Uspokajała mnie. Żyję, to tylko ksiądz.
Przychodził codziennie z komunią świętą, z rozmową lub po prostu żeby pomilczeć. Nie chciałam żeby do mnie więcej
przychodził, oglądał, rozmawiał. Miałam wielki żal do Boga, o to co mi się przytrafiło. A on codziennie rano pukał i
wchodził do pokoju. Czasami udawałam, że śpię. Czasami prosiłam, żeby wyszedł a najlepiej, żeby omijał ten pokój. Niestety, marzenie. Ksiądz był nieugięty. Nie pamiętam dokładnie kiedy to było, ale prawdopodobnie jeszcze wtedy leżałam w tej sali 4 osobowej. Zapukał, wszedł, usiadł obok.
Zadałam mu wtedy wiele pytań.
Ja: Dlaczego ksiądz nie odpuszcza.
Ksiądz: Potrzebujesz mnie, a raczej Boga.
Ja: Boga?! A gdzie on był, że pozwolił żeby mi to się stało? Gdzie jest teraz jak cierpię, jak mnie wszystko boli? Jak myślę tylko o śmierci! Gdzie on jest?!
Ksiądz: Bóg każdemu daje taki krzyż, który jest w stanie nieść na swoich barkach.
Ja: Jaki krzyż. Ja nawet nie mogę go podnieść, a co dopiero go nieść.
Ksiądz: Bóg doświadcza swoje owieczki, które są wstanie udźwignąć to wszystko.
Ja: Owieczki? Boże, chyba śnię. Wybaczy ksiądz, ale co takiego zrobiłam w życiu, żeby teraz tak cierpieć. Ja już nie mam siły. Skoro Bóg istnieje, niech mi to zabierze, te całe cierpienie. Nie chcę tego słuchać. Nie chcę, żeby ksiądz mnie odwiedzał.
On się nie poddawał. Przychodził codziennie. Wtedy obraziłam się na Boga. W myślach codziennie kłóciłam się z
Bogiem, że dlaczego pozwala na taki ból. Od tamtej pory moja wiara w Boga legła. I tak pozostało do dzisiaj.
Rozmawiam z Nim, ale nie potrafię iść do kościoła. Skoro Bóg jest wszędzie, to mogę z Nim rozmawiać wszędzie.
…
Drugi przeszczep się przyjął, ze względu na to nabrałam większej chęci do życia. Za oknem czuć było lato w pełni. Robiłam małe postępy. Wreszcie jadłam, uczyłam się chodzić, mniej krzyczałam i płakałam, ale ciągle prosiłam, że chcę do domu. Synek co róż przywoził nowe klocki lego, także w pokoju miałam niezłą kolekcję, od samochodów po statki Star Wars.
Mniej myślałam o śmierci.
Zaczęłam nawet wychodzić na korytarz i tam sobie chodzić. Wszyscy mi dopingowali. Mąż robił zdjęcia i wysyłał
rodzinie, że chodzę. Kiedy doktor pozwoliła wychodzić na zewnątrz, korzystałam z tego luksu przez cały czas. Synek jak obiecał, tak też zrobił. Przed kliniką graliśmy w piłkę a raczej próbowałam. Radość jego, że może z mamą pograć – bezcenna.
Coraz częściej znikałam z oddziału i wychodziłam na zewnątrz. Mieli ze mną istne utrapienie. Musiałam przestrzegać jednego, unikać słońca.
Szpitalne jedzenie było ohydne. Codziennie mąż dowoził mi z domu. Babcia codziennie wieczorem gotowała to, na co
miałam ochotę. Nawet McDonalda dostałam. Jedliście kiedyś i płakaliście przy hamburgerze i frytkach? Ja tak. Smakowało, jak pierwszy lizak w życiu.W związku z tym zaczęłam dbać o siebie na tyle i ile mogłam. Myłam się, uczyłam podnosić prawą rękę żeby się uczesać. Zakładam
piżamę i zapinałam guziki. Wyglądałam coraz lepiej, jeżeli tak można powiedzieć.
W powietrzu było czuć, że niedługo wyjdę do domu. Tylko to mnie trzymało przy życiu, że jak będę się rehabilitować to szybko wyjdę.
…
W klinice poznałam, co to cisza. Nauczyłam się jej. W pierwszych dniach jak nie mogłam otworzyć oczu, uszy były
moim obserwatorem. Poznałam nowy narząd naszego ciała. Do tej pory nie odczuwałam aż tak, jak nasze zmysły
reagują na świat zewnętrzny poprzez słuchanie. Po kilku dniach potrafiłam rozpoznać kroki lekarzy, pielęgniarek,
określić odległość. Tak się przyzwyczaiłam do ciszy, że najmniejszy szelest potrafił wyprowadzić mnie z równowagi.
Pamiętam, jak pielęgniarki przekazały mężowi żeby przywiózł radio, albo mały telewizor. Przecież nie mogę tak tylko leżeć i nie mieć styczności ze światem zewnętrznym. Przywiózł telewizor, żebym chociaż wieczorem jak zostaję sama oglądała i słuchała. Nie chciałam tego. Kolejny klamot, który zagraci pokój. Na początku z niego nie korzystałam, ale później czasem włączałam i słuchałam. To i tak nie poprawiało mojego stanu.
Zapadałam się jeszcze bardziej w swojej czarnej otchłani.
Mąż wiedział, że uwielbiam Kasię Kowalską i mogę jej słuchać bez końca. Zaproponował, że przywiezie mi płyty. Nie
chciałam. On się poddawał. Nigdy nie słuchał tego, co mówię. Przywiózł, przez jakiś czas leżały na półce, ale któregoś dnia się przełamałam i zaczęłam słuchać. W jej słowach jakbym widziała siebie, całe swoje życie. Wtedy zamarzyłam, żeby kiedyś się z Kasią spotkać.
…
Wychodzę do domu.
D-O-M
Jestem cała zdenerwowana, bo męża jeszcze nie ma. W związku z tym dzwonię do niego gdzie jest. Nawet nie zdaje sobie sprawy, ile
przez te trzy miesiące udało się uzbierać w pokoju szpitalnym. Miałam tyle rzeczy, że nie mogliśmy się spakować do samochodu. Od osobistych rzeczy, po zabawki, książki, telewizor. Czułam się, jakbym wyprowadzała się z domu. Moje miejsce na ziemi, z którym tak bardzo się zżyłam. Ja jeszcze byłam osłabiona, obolała i nie mogłam im pomóc. Mój mały synek wszystko pakował, zanosił, uśmiechał się.
Ja razem z nim.
…
To był ciężki okres dla naszego związku. Przetrwaliśmy, byliśmy dalej razem. Mój mężczyzna podołał, dał radę. Mogę powiedzieć, sprawdził się. Nie odszedł, wziął na klatę to wszystko. Moje łzy,
krzyki, tupanie nogą, grożenie śmiercią.
Czy jakiś inny mężczyzna podołałby?
Nie wiem. Czasami słyszałam, że mężczyźni odchodzą, że nie dają rady. Mój podołał. Został. Trzymał za rękę i się nie wstydził, jak wygląda moje ciało. Bardzo się bałam tego, jak to będzie jak
wrócę do domu, czy się odnajdę, czy mam jeszcze znajomych. Jak będzie wyglądać moje życie.
Moje nowe życie.
…
I to koniec moich zwierzeń, tego krótkiego trudnego okresu.
Dzisiaj żyję, prowadzę Fundacja Poparzeni i pomagam innym, przejść tą trudną drogę. Mam gorszę i lepsze dni. Pokochałam swoje nowe ciało. Nie ukrywam się. Jestem rozpoznawalna. Mam wspaniałych przyjaciół. Mam moją najbliższą rodzinę. Jestem Kochana.
Dziękuję Wam wszystkim za ciepłe słowa, przesyłane przez FB i IG.
Czy będę tu się jeszcze pojawiać? Będę.
Będę pisać o moich rozterkach, akceptacji siebie, kobiecości, jak pomóc innym, gdy znajdą się w tak trudnej sytuacji. Przekaże Wam także, historię innych osób podobnie oparzonych, które na co dzień się ukrywają i jak odrzuca je społeczeństwo. Tyle się mówi o tolerancji, o akceptacji, o niepełnosprawności, ale w codziennym życiu wygląda to inaczej.
Życie ma się jedno. W moim wypadku, dostałam szansę na drugie życie i nie zamierzam GO zmarnować.
Moje motto: “czerpać z życia tyle, ile się da”
_________________
Zobacz również: