Z podwórka do Shaolin - historia Jarosława Rogowskiego. | worldmaster.pl
#

To czego obecnie uczę, to wynik ponad 25 lat poszukiwań. Testowania rozwiązań. Mnóstwo kontuzji i kilka operacji. Jak to się wszystko zaczęło i co skłoniło mnie do obrania takiej, a nie innej drogi w życiu? Postaram Wam się w skrócie opowiedzieć w poniższym artykule.

sztuki walki Jarosłąw Rogowski szkolenia, worldmaster.pl

Krótka historia mojego dzieciństwa

Jako dzieciak byłem sprawnym, wysportowanym chłopakiem. Pamiętam jednak, że brakowało mi pewności siebie, która w wielu przypadkach jest niezbędna. Balem się konfliktów, nie lubiłem się też bić. Kilka razy dostałem porządny wycisk. W skrócie tak wyglądało moje ówczesne życie.

W wyniku tego wszystkiego zacząłem poszukiwać pewności siebie. Chciałem się odgryźć, więc trafiłem wreszcie na sztuki walki. Po kilku miesiącach treningu okazało się, że nabrałem odwagi i wtedy naprawdę poczułem w sobie siłę.

Miałem ogromną pasję, która obudziła we mnie obsesję trenowania. Widziałem zmiany, które następują. Czułem się dobrze. Trenowałem absolutnie wszystko, co było możliwe: karate, boks, judo, kung fu.

Słuchałem mądrzejszych od siebie, chłonąłem ich słowa jak gąbka. To był piękny okres, w którym ciężko było nawet o profesjonalne rękawice. Pamiętam sparingi w rękawicach narciarskich na mrozie. Nie czuliśmy z kumplami bólu, nie było na to czasu.

Dopiero jak już odmarzaliśmy, leciała krew i okazywało się, że mamy popękane lub złamane nosy. Dziwne, że przyjmowaliśmy to wtedy z uśmiechem na ustach.

Minęło kilka lat

Któregoś dnia dostałem kartkę z Pekinu od mojej sąsiadki, tłumacza języka chińskiego. Bylem akurat świeżo po obejrzeniu filmu: “36 komnat klasztoru Shaolin”. Szybko skojarzyłem; Pekin, Chiny, Bruce Lee, Klasztor Shaolin!

Od razu pojawiło się marzenie

Klasztor Shaolin to kolebka sztuk walki. Zawsze chciałem tam pojechać i przekonać się o tym na własnej skórze. To przecież święte miejsce znane tylko z filmów. Zacząłem wiec przygotowania do wyjazdu, ale okazało się, że to wszystko nie będzie wcale takie proste i łatwe.

To były czasy, w których Shaolin nie był tak skomercjalizowany jak teraz. Brak internetu oznaczał, że trzeba było pisać listy, dzwonić i czekać aż oddzwonią.

Bylem jednym z pierwszych polaków w Shaolin. Dzięki pomocy rodziców oraz Asi, czyli mojej sąsiadki, zacząłem uczyć się chińskiego i w końcu udało mi się wyjechać w to mistyczne miejsce.

Do Shaolin!

W Chinach spędziłem rok. Tak, więc opowiem wam w bardzo dużym skrócie jak wygląda normalny dzień w klasztorze Shaolin:

Pobudka o 5 rano i bieg na 10 km. Następnie cały dzień mija na treningu, medytacji i nauce. Panuje ogromna dyscyplina i nie ma czasu na pomyłki. Za przewinienia są kary, również fizyczne.

Będąc w Chinach miałem możliwość wyboru głównego stylu. Wybrałem Sandę, czyli full kontaktową walkę kung fu.

Ciężko trenowałem i udało mi się nawet zając 2 miejsce w turnieju szkół shaolinskich. W finale stanął przede mną przeciwnik o pseudonimie – “Tong Po”, który okazał się jednak lepszy, ale dziś wiem, że było warto. Z rozbitym nosem i bez jednej prawej piątki, pogratulowałem zwycięzcy.

W Chinach zaczęło się też tworzyć coś, co nazywam dziś optymalizacją ruchu. Mogłem wybrać inny styl walki, ale wybrałem ten, który uznałem za najbardziej skuteczny. Po wyczerpującym roku walki wróciłem do kraju.

Co dało mi Shaolin?

Dyscyplinę, wyrobione nawyki oraz “jakieś” umiejętności. Zacząłem poszukiwać swojej drogi. Szukałem realnych, prostych rozwiązań.

Tak trafiłem na system Krav Maga

Zakochałem się. System szybki, prosty i skuteczny. Z którym jestem na stałe związany do dziś.

Pomagałem na początku rozwijać go w Polsce i promować maksymalnie jak to było tylko możliwe. Zacząłem bardzo intensywne treningi i często wyjeżdżałem do Izraela, skąd pochodzi ten styl walki. To był dla mnie bardzo intensywny czas.

W Izraelu miałem okazję trenować z obecnymi mistrzami szkół,  którzy jeszcze wtedy uczyli razem, były to tzw. treningi czarnych pasów.

Jednocześnie cały czas miałem niedosyt wiedzy, trenowałem wszystko co możliwe, ucząc się od najlepszych.

Jeździłem po Polsce i słuchałem autorytetów. Zapaśnik miał do przekazania co innego niż bokser, a trener brazylijskiego ju jitsu inaczej podchodził do tematyki parteru niż dżudoka.

Zostałem globtroterem walki

Jak chciałem trenować tajski box to jechałem do Tajlandii. Wiedziałem, że tam jest serce sztuki Muay Thai. Gdy chciałem trenować walkę kijem i bronią, to oczywiście leciałem na Filipiny. Bo kto zna się lepiej na walce kijem i nożem, jak nie Filipińczycy!?

Oczywiście za młodych lat to nie było takie proste, trzeba było liczyć każdą złotówkę i odmawiać sobie absolutnie wszystkiego. Ciężko pracować i odkładać.

Pasja + Ciężka Praca = Sukces

Dziś żyję w zgodzie z samym sobą i robię to co kocham, to czego uczyłem się całe moje życie i w czym jestem dziś “wyszkolony”. Chociaż chyba bardziej pasuje tu stwierdzenie: “uzbrojony”. Taka jest geneza i droga życiowa jaką obrałem.

Cały czas pamiętam jednak, że tylko nieustanny rozwój, doskonalenie umiejętności i ciężka praca nad sobą, przynoszą pożądane efekty.

W kolejnych artykułach przedstawię Wam, jakie szkolenia prowadzę na co dzień i postaram się pokazać jak dużą wartość fizyczną i psychiczna daje rozwój w tym zakresie.

Opiszę również, moje podróże po krajach, w których uczyłem się poszczególnych sztuk walki.

Uzbroję Was w wiedzę, która pozwoli Wam w decydującym momencie zagrożenia życia lepiej obronić Was i Wasze rodziny.

“BAV”, czyli Born Against Violence

W kolejnych tekstach, opowiem Wam również o projekcie “BAV”, czyli Born Against Violence (urodzeni przeciwko przemocy). Jednak przede wszystkim dowiecie się wiele o szkoleniach personalnych oraz szkoleniach dla firm, które osobiście prowadzę.

Zapraszam bardzo serdecznie, zapewniam, że będzie bardzo ciekawie.

Jarosław Rogowski

Podczas treningów proponujemy naszym klientom:

  • Trening fizyczny – najlepsze sprawdzone metody zwiększające siłę, dynamikę, elastyczność, szybkość, a także poprawę sylwetki,
  • Trening walki i samoobrony – praca na bazie takich systemów jak krav maga, mma, boks, ACT. Posiadamy również własne profesjonalne studio treningowe wyposażone absolutnie we wszystko niezbędne do treningu,
  • Trening mentalny – zwiększamy pewność siebie naszych klientów, a więc uczymy skalowania reakcji, negocjacji kryzysowej oraz podejmowania racjonalnych decyzji w stresie.

Szkolenia firm oraz szkolenia personalne Jarosław Rogowski . Szkolenia dla firm oraz szkolenia personalne. Szkolenia dla firm . Jarosłąw Rogowski

Kontakt:

kom. 513 210 270

mail kontakt @gkma.pl

www: jaroslawrogowski.pl

www.gkma.pl

Facebook: Jarosław Rogowski – Szkolenia | Jaroslaw Rogowski

Instagram

Youtube

Wielka gwiazda z trzema fanami na koncercie

Trzy dni temu świat obiegła informacja, że mało znany zespół Threatin ze Stanów Zjednoczonych (żeby móc zagrać koncerty w Europie) zadbał o fałszywą popularność. Afera jest dosyć gruba, bo Theratin nie tylko kupił sobie fanów na Facebooku (obecnie ponad 39K), ponad milion wyświetleń na Youtube. Wykreował fake’ową wytwórnię płytową, agencję bookingową i własny fanklub. Sam również nagrał promocyjne klipy, chociaż akurat tego przy obecnych możliwościach sprzętowych nie uważam za zbytnie osiągnięcie (tym bardziej, że specyficzna jakość scenariusza tych klipów rzuca się w oczy).

W każdym razie te starania przyniosły zamierzony rezultat – europejskie kluby myśląc, że mają do czynienia z prawdziwą gwiazdą zgodziły się na koncerty. I tak na pierwszym z nich w Londynie miało być 300 osób. Zapewniał o tym rzekomy agent gwiazdy, a pojawiły się ….. trzy. Podobnie było w innych brytyjskich miastach. Ostatnie doniesienia mówią, że koncert w Belfaście został odwołany.

Co ciekawe za tym wszystkim stoi jeden człowiek – Jered Theratin. To on jest jedynym członkiem zespołu – liderem, wokalistą i gitarzystą. I obecnie twierdzi, że to wszystko odbywało się zgodnie z misternie obmyślonym planem eksperymentu. Miał on wykazać, że w dzisiejszym świecie niesłychanie łatwo stać się częścią iluzji.

 

“You are part of the illusion”

Niezależnie od tego czy Jered mówi prawdę, miał rację. Nie można mu też odmówić zarówno pomysłowości ale także determinacji – cała afera wymagała od niego nie tylko nie lada zachodu.  Wymagała również poniesienia kosztów (np. wszystkie zaliczki na wykupione bilety opłacił on). Poza tym wielu osobom podoba się jego wokal i gra na gitarze. Niemożna więc powiedzieć, że jest beztalenciem, który powinien zająć się czymś zupełnie innym niż muzyka. Oczywiście trudno pochwalić aspekt moralny takiego sposobu na zdobycie rozgłosu. W końcu Jered jest obecnie na ustach większej ilości ludzi niż ma polubień na Facebooku. Warto na sprawę spojrzeć obiektywnie.

Afera Theratina ukazuje smutną prawdę o naszych czasach, w tym o internecie, który stał się taką potęgą, że można powiedzieć, że niemal posiadł odrębną tożsamość. Z tym, że potęga ta wymknęła się nieco spod kontroli i jednym z tego aspektów jest właśnie możliwość łatwej manipulacji wieloma ludźmi naraz. Nie tylko przypadek Jereda to potwierdza.

informacja, świat obiegła informacja, Threatin, koncerty w Europie

 

Jestem popularny, bo mam tysiące followersów?

Ci, którzy prowadzą profile na portalach społecznościowych pewnie nie raz spotkali się z kontami. Konta te nie wiedzieć czemu mają mnóstwo obserwujących/ followersów/ inaczej zwanych, a co za tym idzie polubień, komentarzy i reakcji. Napisałam nie wiedzieć czemu, bo konta te nie zawierają praktycznie żadnych wartościowych treści, bo trudno takimi nazwać np. jedynie zdjęcia danej osoby w różnych pozach. Często te zdjęcia są bardzo podobne do siebie i całe ich serie ciągną się przez wiele miesięcy. Nie są to osoby naprawdę znane, których popularność byłaby rzeczą zrozumiałą i naturalną. Mimo to takim profilom wciąż przybywa obserwujących/followersów itd. – liczby “fanów” dochodzą do kilkudziesięciu tysięcy.

Na początku trudno było mi uwierzyć, że to wszystko może byc fake’m. Zaczęłam wchodzić na konta tych licznych obserwatorów i w bardzo wielu przypadkach są one delikatnie mówiąc dosyć dziwne. Albo mają po jednym lub kilka wpisów (znów nic konretnego), albo znowuż są bardzo podobne do profili, które obserwują. Czasem różnią się tylko zdjęciami a teksty pod spodem są stricte powieleniem. Wiadomo już, że nie Jered pierwszy wpadł na pomysł kupowania sławy.

 

Ściemniaj dopóki się da?

Co ciekawe stwarzanie iluzji może popłacać. Nie wiem jak jest w przypadku Facebooka i innych ale wiem, że Instagram płaci za tak dużą jak wspomniana popularność. Przy tym administratorzy raczej nie są w stanie udowodnić, że jest ona fałszywa – konta są pewnie tworzone z różnych IP. Może nawet przez prawdziwe osoby, a to z jakiego powodu (czyli tylko po to żeby udawać czyjegoś fana) i że za pieniądze nikt nie jest w stanie wykazać. Czasem tylko na jaw wychodzi prawda ale jest to kropla w całym morzu udawania.

Tak więc ci, którzy prowadzą swoje profile z pasją, wkładają serce w każdy wpis i zdobywają followersów naturalnie. Nieporównywalnie wolniej, muszą się chyba pogodzić z taką niesprawiedliwością. Trzeba wziąc na klatę, że wszystko w tym świecie ma swoje złe strony –  w przypadku internetu jest to możliwość mamienia całych społeczności. Pozostaje chyba jedynie satysfakcja, że działa się uczciwie i nie idzie się na łatwiznę, czego życzę wszystkim tak postępującym.

Jeśli chcecie przeczytać więcej o Jeredzie to tutaj jeden z artykułów.

 

Perfekcyjny świat instagrama, w którym nie ma miejsca na rzeczywistość, na prawdziwe życie.Miałam zaszczyt spotkać się z osobą, która poświęciła dwa lata ciężkiej pracy, aby zbudować „siebie” na instagramie.

Dzisiaj żałuje… ale od początku.

Spotykamy się w przytulnej kawiarni, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał. Jak to ja, albo jestem przed czasem albo spóźniona. Uff, tym razem pierwsza.

Wchodzi piękna dziewczyna, długie ciemne włosy, szczupła, usta na czerwono pomalowane. Pewna siebie dwudziestoparolatka.

Chciała się ze mną spotkać, bo poruszyła ją moja historia po przeczytaniu książki „kobieta z bliznami”. Jednocześnie prześledziła moje konta w mediach społecznościowych i poruszyło ją to, że piszę, pokazuję tak trudny temat, który nie jest za bardzo lubiany w mediach.

Opowiedziała mi swoją historię, jak można zatracić się w tym świecie, pokazując na zdjęciach piękno. Iluzję życia, której na co dzień nie mamy.

Zaczynała, jak każdy z nas. Pierwsze zdjęcia telefonem, później aparat fotograficzny, nauka programów do przerabiana zdjęć i swój własny filtr, taki biały, przezroczysty co wszystkich zawsze chwyta za serce „wow, jakie zdjęcie”.  Fakt, wtedy łatwiej było się przebić, być zauważonym. Dzisiaj trudniej, bo prawie każdy ma konto na IG.

Kiedy zaczynała miała chłopaka, przyjaciół, studia, ale tak ją to pochłonęło, że nie zauważyła, jak wszyscy wokół znikają. Liczyło się perfekcyjne zdjęcie, jakiś tekst, czasem nie najwyższym poziome, ale to właśnie zdjęcie się „sprzedawało”. Zaczęły odzywać się firmy kosmetyczne, odzieżowe, zaproszenia na eventy, aby tylko później u siebie pokazać daną chwilę.

Żyła z jednej strony jak w bajce, ale z drugiej strony, to była ciężka praca.

Przerwała studia, swoje upragnione prawnicze, chłopak odszedł a koleżanki, nie mogły zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. Żeby zaistnieć, wydała sporą sumę gotówki na idealny pokój do zdjęć, rewelacyjne wakacje, zabiegi pielęgnacyjne bo trzeba mieć idealną, wypielęgnowaną cerę, figurę. I kiedy myślała, że ma te upragnione życie, okazało się, że samotność zapukała do drzwi. Zdała sobie sprawę, że wszyscy wokół kończą studia, zakładają rodziny, kupują pierwsze własne mieszkanie na kredyt, zdobywają pracę. A ona. Co mogła napisać w CV. „Przez dwa lata zbudowałam markę osobistą”, która ni jak się miała do życia codziennego.

Zrezygnowała z tego „świata” świadomie, bo wiedziała, że dzisiaj się jest a jutro, może mnie tam nie być. Zamknęła konta, pozrywała umowy z firmami, wróciła na studia i mówi, że jest dzisiaj szczęśliwa. Posprzedawała większość rzeczy, dzięki temu, było ją stać żeby stanąć na nogi przez pierwszy rok. Dzisiaj pracuje w kancelarii, kilka godzin dziennie, chce skończyć studia i zrobić aplikację radcy prawnego.

Poprosiła mnie, żebym się nie zmieniała, była taka prawdziwa, żebym pisała dalej o oparzeniach, o problemach prawdziwych. Nie retuszowała zdjęć, nie przerabiała za bardzo, bo właśnie pokazuję te prawdziwe moje życie. Nie liczy się ile osób cię obserwuje, ile osób da serduszko, ale tylko, czy ktoś wie jaki temat poruszasz. Nikt nie chce pokazywać, mówić o takich rzeczach, bo się boimy.

Wiele słów, zdań zachowam dla siebie, ale dała mi pewną odwagę. Chodziła za mną długo pewna myśl, chciałam mieć na IG zdjęcia czarno-białe, tylko takie. I chyba tak zrobię, bo to mój profil, mój tekst, to jestem ja.

Po tej rozmowie, wieczorem leżąc w łóżku, zaczęłam przeglądać zdjęcia innych kont. I co zauważyłam? Perfekcyjne życie! Od poranka, po wieczór. Idealne śniadanie, kawa podana na najwyższym poziomie, cudowne wnętrza itd. I zaczęłam się rozglądać po swojej sypialni. Pościel wymiętolona,  szafka nocna w nieładzie (bo na niej wszystko i nic), ubrania rozrzucone na krześle (bo wieczorem jestem tak zmęczona, że nie chce mi się schować do szafy). Żadnych piórek, lampek, świec i świeżo ciętych kwiatów nie zauważyłam. Czasem rano pojawi się kawa, którą partner przynosi mi do łóżka. Rano wstaję w wyciągniętej pidżamie, potarganych włosach, z przykurczami na ciele, które najpierw muszę rozruszać. Prawdzie? Jakże inaczej, takie rzeczywiste życie.

Zrobić zdjęcie kawy z piankami, to za nim ją wypije, ona już jest zimna. Za nim wszystko ułożę, tak jak powinno być, nagle światło dzienne zanika. Przyjaciółka, z którą idę na obiad, krzyczę „poczekaj, najpierw zdjęcie”.

Nie mam nic przeciwko mediom społecznościowym. Jeśli prowadzi się biznes, sprzedaje jakiś produkt, jestem jak najbardziej za, aby pokazać piękno. Sprzedać dany produkt wzrokowo. Czy życie, też musimy sprzedawać? Te sztuczne życie?

Jeśli chcesz przekazać światu swoją historię, pokaż jakie ono jest naprawdę. Nie karmy swoich najbliższych, a przede wszystkim nie kreujmy sztucznego świata młodym, które wkraczają w dorosłość i zderzają się z nim, że ono tak nie wygląda jak na fotografii.

Chcesz napić się z przyjaciółką kawy, zjeść kawałek serniczka zrób to od razu, a zdjęcie między czasie. Jak pokocham dane kosmetyki, to piszę tylko o nich, bo działają na mojej skórze, tak wrażliwej skórze. Milion sefli? Nie mam fotografa na co dzień, zdjęcia robię sama i jak w danej chwili wyglądam. Nie prężę się przed obiektywem, nie wyginam ciała (choć to byłby ciekawy eksperyment) ale mimo to, inni zapraszają mnie do współpracy, bo jestem taka prawdziwa.

Moje życie nie jest perfekcyjne, choć innym się wydaje. Codzienne walczę z przykurczami, o zdrowie innych, którzy są w podobnej sytuacji. Chcę być dalej sobą i na swoich zasadach. I chciałam napisać, aż się boję, jak inni zareagują, gdy od czwartku zacznę wrzucać „inne” zdjęcia. Nie, nie mam czego się bać. Jestem jaka jestem i tego będę się trzymać.

Eminem zrobił “Rap God” i nawijał z prędkością światła. Daniel Ciupryk w odpowiedzi zrobił “Rap Nobody” i nawijał z prędkością światła w 6 językach. Zamiast powielać sprawdzoną formułę, wybiera różnorodne brzmienia, sztukę wideo, gry i… Stanisława Lema.

2011 rok. Cały polski internet podaje sobie filmik, w którym młody chłopak nawija rapsy jak maszyna, ale robi to całkowicie niekonwencjonalnie, bo zmywając naczynia, grając w “Quake’a 3”, spacerując po mieszkaniu. Siedem lat później MC Silk ma w swojej dyskografii 3 albumy i udział w kilku ciekawych inicjatywach kulturalnych. Między innymi projekt z Kinoteką Narodową w hołdzie twórczości Lema. Ostatnio nawet atakuje nas superszybką nawijką w telewizyjnej reklamie Blika.

w 6 językach, rap nobody

Większość z Was może kojarzyć Daniela jako internetowego rapera z przypadku. Ja usiadłem z nim do rozmowy, aby ukazać Wam pełnowartościowego artystą, spojrzeć na jego twórczość, inspiracje i zmagania z chorobą, która towarzyszy mu od 12. roku życia.

Bartosz Filip Malinowski

Jestem strategiem, konsultantem i kreatywnym. Łączę kropki, które znikają ludziom z oczu. Założyłem agencję doradczą WeTheCrowd. Staram się także łączyć różne światy i dyscypliny oraz zachęcać do wyjścia ze swojej bańki na vlogu Bez/Schematu.

Sukces, słowo „SUKCES” wylewa się z każdej strony.

Od początku.

Wstaje rano (taka moja poranna rutyna, gdziekolwiek jestem) najpierw kawa i przegląd poczty maila. Sprawdzam swoje prywatne konto, następnie fundacji i o zgrozo. Codziennie maile od osób, propozycje „pomożemy Ci osiągnąć sukces”, „rozwiń skrzydła” (tylko nic mi nie wiadomo, że posiadam skrzydła i że gdzieś mam lecieć”), pierwsza porada gratis a później dalej pojawia się cena itd. Nie chcę przytaczać autentycznych sloganów, bo nie wiem czy mogę (bo wszędzie też się słyszy groźne słowo RODO).

Co najważniejsze to są zawsze propozycje od kobiet. Wymuskane zdjęcia dopracowane co do piksela, z nienagannym uśmiechem i odpowiednim dress codzie (chyba tak się pisze, wybaczcie). Nie mam nic przeciwko temu, ale czy ktoś mnie się kiedyś zapytał, czy ja chcę dostawać „te” wiadomości i czy abym już nie osiągnęła sukcesu. Mam wrażenie, że wszyscy dostajemy te same wiadomości, jak osiągnąć sukces, ale nadawca nie zadaje sobie trudu, czy dana wiadomość trafia do odpowiedniej osoby.

Pozwoliłam sobie kilka osób nawet w googla wrzucić, żeby zobaczyć „kim” jest i czym się zajmuje na co dzień. Czy faktycznie osiągnęła sukces i jak na niego zapracowała.

I tutaj słynne „zong”, że tak sobie pozwolę powiedzieć. Dlaczego? Mnóstwo osób osiągnęło wiedzę jak pomóc ci się wypromować w social mediach, jak zrobić zdjęcia, że coś z niczego można coś osiągnąć, ale swoich przykładów zero. Proponują wiedzę, którą każdy na dzień dobry może znaleźć w internecie lub w poradnikach.

Mam wrażenie, że jak nie osiągniesz „sukcesu” to jesteś „nikim”, „nie ma cię”.

My kobiety codziennie osiągamy sukces, bo większość obowiązków domowych dalej jest na naszych barkach. Znam kobiety, które same wychowują dzieci, zajmują się domem, pracują i nie mają żadnej pomocy zewnątrz. Czy one nie osiągnęły sukcesu? Wręcz przeciwnie. Jeszcze bardziej pracują na swoje zwycięstwo, żeby związać wszystko razem.

Coach, mówca, trener personalny wyrastają jak grzyby po deszczu i każdy osiągnął sukces. Ok, niech się pojawiają ale też niech przekazują jakąś wartość. Prawdziwą wartość, nie tą którą chcemy usłyszeć bo życie jest inne.

Teraz pewnie powiedziecie, ale ty też używasz słowo „sukces”. Tak, używam, ale jestem autentyczna, prawdziwa. Tak, jestem inspiratorką, mówcą ale przekazuje ludziom coś, co rzeczywiście zamieniłam w siłę tzw. sukces. Przekazuję, jak można znaleźć w sobie pokłady siły i na nowo cieszyć się życiem. Nie była to łatwa droga, wielokrotnie upadałam ale wiem do jakiego widza chcę trafić, komu przekazać wiadomość i czy ktoś w danej chwili jest wstanie usłyszeć mój przekaz. Nie wysyłam setki maily, bo od tego mam media społecznościowe. Tam jeżeli ktoś chce mnie czytać, to czyta. Staram się nie zapychać skrzynki, bo wiem sama po sobie, jak to jest denerwujące. Nie mam wymuskanych zdjęć, nie mam fotografa na stałe i moje zdjęcia są jakie są, ale prawdziwe. To jest sukces, żeby pokazać autentyczność a nie świat wymyślony.

Znam kobiety sukcesu, które osiągnęły w życiu wiele, które zdobyły prestiżowe nagrody ale zamieniły to w coś dobrego. Nie afiszują się nigdzie, pomagają innym kobietom, które znalazły się na życiowym zakręcie lub po prostu pomagają, bo dana kobieta potrzebuje tej pomocy w danym momencie.

Wiecie, czym dla mnie jeszcze jest sukces?

Kiedy upadam; gdy nie mam siły już wstać; kiedy ból jest tak przeogromny, że już nie płaczesz a śmiejesz się; gdy muszę uzbierać na leczenie i rehabilitację; kiedy słucham innych oparzonych, jak walczą o kolejny dzień, żeby przetrwać.

Sukces to jest także to, kiedy przyznajesz się do własnej porażki.

sukces!

Przez małe „s” bo na sukces, pracuje się całe życie.

#kolejne artykuły