Macierzyństwo. Kochaj dziecko - kochaj siebie. | worldmaster.pl
#

Macierzyństwo

Ciężko znaleźć jakąkolwiek definicje tego słowa. Wpisując “macierzyństwo” w Google naprawdę mocno się zdziwiłam. Pierwsze strony, które się pojawiają to m.in.  Trudna rola, której trzeba się nauczyć, Macierzyństwo to wyzwanie, Czy macierzyństwo unieszczęśliwia? .  Dopiero po wpisaniu hasła “macierzyństwo definicja” znalazłam w SJPmacierzyństwo «bycie matką i związane z tym uczucia, doznania, powinności» 

Pomyślałam sobie… o co tu chodzi?  Tak WAŻNA I PIĘKNA ROLA opisana w trzech słowach na krzyż,  a w internecie aż huczy od podkreślania niemalże bolączki kobiet.

Macierzyństwo, najpiękniejsza, najbardziej odpowiedzialna, inspirująca i odkrywcza rola, pełna emocji i uczuć jaką przyszło mi przyjąć w życiu. Od początku całe życie tego małego człowieka jest w moich rękach. Tak, mam swoje obowiązki, których jest milion, ale żadna posada nie jest w stanie każdego dnia dać mi tyle satysfakcji. Tak jak wielu rzeczy możemy się w życiu nauczyć, tak myślę, że macierzyństwa nie da się nauczyć. Mamy to po prostu w sobie, jeśli tylko mocno kochamy.  Jest tak jak w pewnej reklamie : “tryb matka uruchamia się samoistnie”. Skąd więc tyle wątpliwości i unieszczęśliwiających sugestii?

Myślę, że takie postrzeganie macierzyństwa wynika z zatracania siebie. Mimo ogromnej ilości obowiązków nie zapominaj o sobie i swoich potrzebach. Wiadomo, że dziecko bez dwóch zdań jest najważniejsze i fakt, że akurat leci twój ulubiony serial nijak ma się do tego, że właśnie musisz malucha wykąpać, przeczytać bajkę i utulić do snu 🙂 Ale pewne rzeczy są też kwestią dobrej organizacji. Nie możesz sobie wszystkiego odmawiać i rezygnować „bo dziecko”, bo nie zrobisz czegoś z taką swobodą i luzem jak kiedyś zanim się pojawiło.

Zmiany

We wrześniu skończyłam 30 lat. Dotychczas moje życie poza pracą i życiem towarzyskim (mężem, rodzina, przyjaciółmi) kręciło się wokół sportu każdego rodzaju. Podczas ciąży musiałam zrezygnować z moich aktywności – to właśnie był pierwszy objaw macierzyństwa i moich priorytetów. Nie będę już przytaczać jak się czułam z tym psychicznie, bo o tym pisałam na początku mojego bloga.

Wracam do gry!

Teraz? Kocham być mamą, kocham moje dziecko, ale kocham tez dalej moją siatkówkę, bieganie i rolki, a niedługo wracam na fitness. Gdy tylko mogłam wrócić do aktywności umówiłam się z mężem, że czwartki są moje -> od prawie 20 lat w czwartki 18:00-20:00 mam siatkówkę. Hubert w czwartki nic nie planuje, żeby móc zostać z Borysem, a moim zadaniem jest nakarmić syna przed wyjściem i wrócić na kolejny posiłek.

Cudownie jest na chwilę wyrwać się na boisko, ale jeszcze cudowniej wrócić do syna i męża. To niesamowite jak po 2h “luźnej głowy” wracam do domu z uśmiechem i tęsknotą. Bez tego nie byłabym sobą. Ciężko jest nie zgorzknieć i nie robić z siebie męczennicy, jeśli coś, co dotychczas robiłaś nagle znika. DLATEGO NIE POZWÓL NA TO. Musisz dziecko nakarmić, przewinąć, przebrać, wyprać, wyprasować, iść po zakupy, ugotować obiad itp itd. Ale musisz być też dalej sobą, dalej tą samą kobietą, partnerką.

Zrób coś dla siebie : pójdź do kina, umów się z koleżankami, idź pobiegaj, zrób coś co lubisz – to tez twój obowiązek CZUĆ SIĘ DOBRZE. 

Doba będzie coraz krótsza, a obowiązków będzie przybywać. Jeśli nie uda Ci się to od początku, to później będzie jeszcze trudniej. Kobieta, która się zatraca, rezygnuje ZUPEŁNIE Z SIEBIE traci radość życia, czuje jak machina do realizacji kolejnych zadań z listy. Może właśnie dlatego potem pojawiają się takie wpisy jak te przytoczone z początku.
Życie się zmienia przy dziecku i to mocno. Ale jeśli jest coś, co sprawia Ci ogromna przyjemność, to nie rezygnuj z tego, tylko dlatego bo jest to trudniejsze do zrobienia niż kiedyś. We wszystkim musi być jakiś umiar. Może kiedyś chodziłaś 3 razy w tygodniu na fitness, a teraz masz możliwość tylko raz, ale dalej to rób i nie czuj wyrzutów, że robisz coś z myślą o sobie. To nie egoizm, to zdrowy rozsądek.

Może to trochę kontrowersyjny wpis, bo ktoś mógłby powiedzieć : “A co ty tam wiesz. Gdybyś była sama albo miała chore dziecko, to byś się przekonała jak to jest.” Pewnie, zgadzam się! Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Nie mówię, że masz rzucić wszystkie obowiązki, troski i zająć się sprawianiem sobie przyjemności. Mówię tylko, żebyś pamiętała o sobie, żebyś zrobiła też coś dla siebie, bo wtedy możesz dać jeszcze więcej radości i uśmiechu swoim najbliższym, a potem patrząc w lustro będziesz mogła powiedzieć “JESTEM SZCZĘŚLIWA” ! 🙂 

 

nike1

Póki nie byłam w ciąży, nie wiedziałam w ogóle o istnieniu takiego słowa. Połóg? Jaki połóg?  Ale to chyba z całą ciążą i macierzyństwem tak jest, że póki nas nie dotyczy, to niewiele faktycznie wiemy, bo o pewnych rzeczach po prostu się nie mówi.

Według Wikipedii w dużym skrócie połóg to “okres po ciąży i porodzie, w którym anatomiczne, morfologiczne i czynnościowe zmiany ciążowe stopniowo ustępują, a ustrój wraca do stanu sprzed ciąży. Z reguły trwa sześć tygodni”. Bardziej niezbędne wiadomości co się dzieje, co robić i jak robić możecie przeczytać na stronie Canpolbabies  <- Polecam

 Jak to było u mnie?

Jestem 2 miesiące i 6 dni po porodzie, zatem okres połogu już jakiś czas temu się zakończył. Tak jak każda ciąża jest inna, każdy poród jest inny i połóg także.
To co mnie na pewno ominęło to tzw. baby blues, o którym się coraz więcej mówi. Nie wiem na ile to kwestia osobowości i charakteru, psychiki, a może po prostu poród tak dał mi tak bardzo w kość, że po tym mało co jest w stanie mnie ruszyć. Nie czułam żadnych zachwiań emocjonalnych i depresji, ale po kolei…

Po porodzie, łyżeczkowaniu i godzinnym szyciu na żywca emocje zaczęły opadać i pojawiać się proza życia. O 21 zostałam przewieziona na salę położniczą. Ciężko było przesiąść się z łóżka na łóżko, trzymając między nogami podkład poporodowy. Wstyd i skrępowanie zdecydowanie musi odejść na dalszy plan. Fakt jest taki, że nikogo wszelkie widoki nie ruszają – prócz Ciebie samej. Wydawało mi się, że czuję się dobrze – dopóki leżałam /  siadałam, żeby obok popatrzeć i pogłaskać Borysa.
Panie pielęgniarki były baaaaardzo miłe i pomocne : od przewiezienia oferowały pomoc : jak będzie pani chciała przewinąć małego, iść do toalety, jakieś tabletki przeciwbólowe, cokolwiek, proszę po nas dzwonić. Tak też zrobiłam.

Po godzinie 23 i walce z myślami “iść, nie iść, wytrzymam, nie wytrzymam” postanowiłam spróbować pójść do toalety – siku. Zadzwoniłam po położną, która natychmiast niemal przybiegła. Niestety próba zakończyła się fiaskiem, bo po dojściu do drzwi sali nogi mi zmiękły, przed oczami zrobiło się czarno, a dźwięki słyszałam jak spod wody. Jakimś cudem wróciłam z powrotem do łóżka i położna powiedziała, że spróbujemy jeszcze raz za pół godziny. Kolejna próba teleportacji do toalety (która była naprzeciwko mojej sali – czyli najbliżej jak się da) była udana. To straszne, gdy tak prosta, naturalna, prozaiczna, fizjologiczna rzecz jak oddanie moczu jest ciężka do wykonania. Przede wszystkim STRACH przed tym jak teraz to zrobić i jak to teraz będzie. Dla mnie ból / szczypanie to była druga kwestia. Jedyne o czym myślałam, to czy tam wszystko dobrze działa, czy dobrze mnie zszyli i jeśli coś poleci, to poleci właściwą drogą. ABSTRAKCJA. Zgodnie z zaleceniami Tantum Rosa /  Octenisept w użyciu i dalej powrót tempem żółwia do sali.

BORYSNoc jakoś minęła, Borys spał spokojnie, a ja odpoczywałam. Rano o 5 kolejna wizyta w toalecie z położną niestety zakończyła się zemdleniem. Położna zdążyła mnie złapać i zawołała do pomocy drugą, żeby mnie przetransportować do łóżka. Dostałam kroplówkę – wenflon po porodzie był cały czas w mojej ręce, więc szybko poszło.
O 7 przyjechał mąż, od razu było mi lepiej. W sali miałam na szczęście 2 fajne dziewczyny po cesarkach, które szybko wprowadziły mnie w szpitalny cykl : o 8 obchód połozniczy, o 9 pediatryczny, 7-9 śniadanie itp itd. I tak jakoś zaczęłam się odnajdywać w nowej rzeczywistości.  Nowa rola, nowe obowiązki, milion myśli w głowie,  ale najważniejszy był ten NOWY CZŁOWIEK, który właśnie pojawił się w naszym życiu.

Mogłabym duuużo pisać, ale postaram się skupić na tym, co najistotniejsze dla połogu. Najgorsza była taka niemoc i brak ogólnej sprawności. Pod prysznic poszłam dopiero następnego dnia o 16 jak przyjechał mąż, a zęby myłam rano, siedząc w łóżku z kubkiem z wodą i miską do wypluwania. Co ogólnie najbardziej doskwierało ?

  1. Chodzenie, to było raczej szuranie nogami po ziemi. Na początku po kilkudziesięciu krokach kręciło mi się w głowie i przytykało mnie w klatce, jakby brakowało oddechu.
  2. Siadanie. Ze względu na duże nacięcie w stronę pośladka, musiałam siadać na jednej stronie, co i tak było bardzo bolesne. Bardzo pomogła mi w tym poduszka (kółko z dziurką). Bez niej byłoby ciężko. Po 10 dniach już siadałam bez niej
  3. Toaleta – strach prze okrutny. Czujesz, że chcesz, ale nie możesz, boisz się że coś pęknie. Strach jeść, bo przecież cały czas sie nie załatwiłaś, a przecież musisz bo sił brak! Wielka radość, kiedy w końcu się udało.
  4. Gazy. Coś nie do powstrzymania, nierealne. Ostatnio byłam na poczcie i gdy stałam przy okienku rozmawiając z Panią, Borys przebudził sie, przeciągnął i co? …pierdnął. To takie naturalne i oczywiste. Dlaczego o tym pisze ? Bo po porodzie czułam się jak dziecko, które jeszcze niczego nie kontroluje.
  5. Piersi które przyzwyczajają się do karmienia. Popękane sutki to dość częsty przypadek, na szczęście tylko jeden. Choć i tak zaciskałam zęby i karmiłam. Bolało tylko przy pierwszym zassaniu, potem już nie. Maść w tym czasie była zdecydowanie wskazana.
  6. Szwy. Trochę ciągnęły. Po korzystaniu z toalety i osuszaniu papierowym ręcznikiem, czujesz się jak Frankenstein. Szczerze mówiąc bałam się tam spojrzeć. Dopiero po zdjęciu szwów (tych zewnętrznych) odważyłam się. Strach ma wielkie oczy, a organizm ludzki jest niesamowity. Blizna pięknie się goiła.

W domu już było coraz lepiej, czułam, że powoli dochodzę do siebie. Po 9 dniach od porodu przyjechała położna zdjąć mi szwy. Od 2 dni nie krwawiłam w ogóle. Do jeszcze lepszego zagojenia rany poleciła mi Rivanol i Balsam Szostakowskiego. I to był chyba błąd. Zaczęły mi doskwierać bóle promieniujące na całe krocze, jechałam na tabletkach przeciwbólowych. Pojawił się żółty wysięk (co później okazało się normalne), ale po konsultacji ze znajomą położną poradziła, żeby pojechać na izbę to sprawdzić.

Pani doktor po przebadaniu mnie stwierdziła ze nic ją nie niepokoi, ale kategorycznie kazała mi odstawić te 2 specyfiki. Także dziewczyny tylko Tantum Rosa i Octenisept i faktycznie potem już było dobrze.

Co więcej w tym połogu ? Jakoś minął. Ogólnie z dnia na dzień było coraz lepiej. Po tygodniu poschodziły mi wybroczyny z dekoltu i policzków, po około 2 tygodniach czerwone plamy z popękanych oczu. Czas leciał, a ja byłam coraz sprawniejsza. Kilka szwów z wewnątrz wypadło mi samoistnie, które zauważyłam podczas korzystania z toalety, albo pod prysznicem. Tak naprawdę czekałam jeszcze na kontrolę u ginekologa i u fizjoterapeutki medycznej, żeby sprawdziła rozstęp mięśni brzucha. Okazało się, że wszystko super, żadnego rozejścia, wszystko zamknięte, mogę spokojnie brzuch już ćwiczyć.

W skrócie, nie jest to łatwy i komfortowy czas. Dodam, że akurat wyszło tak, że miesiąc mąż był ze mną w domu. Nie specjalnie na moją potrzebę, ale tak się złożyła sytuacja zawodowa. Może gdybym była sama, byłoby zdecydowanie trudniej. Wsparcie na początek na pewno wskazane – przynajmniej te 2 tygodnie.

Jak widać kobieta, twarda sztuka. Każda się wyliże prędzej czy później. Jestem 10 tygodni po porodzie i patrząc na syna, naprawdę nie pamiętam bólu z porodu i dyskomfortu w połogu. To cudowne uczucie gdy odzyskujesz siły, jesteś w stanie podbiec i usiąść bez bólu, kontrolować odruchy organizmu i z przyjemnością pójść do toalety 😉 Najważniejsza jest świadomość, że ta niemoc w końcu minie i musisz to po prostu przetrwać.

Czas leczy rany – te na ciele i te na duszy ❤️

BORYS I MAMA, połóg, byłam w ciąży

Długo się zbierałam do napisania tego postu. To nie będzie krótka, piękna historyjka, o tym jak moje cudowne dziecko przyszło na świat, więc jeśli tego się spodziewałaś to możesz zakończyć czytanie w tym miejscu.


Poród. Najpiękniejszy moment życia, tak wzniosły i wyjątkowy.

W kwestii psychicznej może i tak. Dla mnie od początku cała ciąża była cudem życia, piękną abstrakcją. Nie mogłam się doczekać porodu – tym bardziej gdy się opóźniał, bo nie mogłam doczekać się naszego dziecka na tym świecie.

Grunt to dobre nastawienie. Od zawsze byłam świadoma, że łatwo nie będzie. Czy będzie boleć? Tak będzie. Gdy pytano mnie przed porodem, czy się boję, odpowiadałam, że nie. Trzeba to po prostu zrobić, przeżyć, nie ja pierwsza, nie ja ostatnia, a strach niczego tu nie zmieni. Wysiłek przy porodzie porównywany jest do przebiegnięcia maratonu, a ból do łamania kilkunastu kości na raz – tak mówią. Jestem sportowcem, biegam amatorsko, kontuzje i złamane jakieś kości też miałam, ale niewiele miało to wspólnego z tym co przeżyłam. Właśnie. Słowo klucz, to PRZEŻYŁAM, bo chwilami zastanawiałam się, czy jeszcze jestem na tym świecie, czy po drugiej stronie. Do rzeczy:

Do szpitala zgłosiłam się na tydzień po przewidywanym terminie porodu. Zostałam przyjęta na oddział patologii ciąży do Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Gdańsku. Podczas przyjęcia nie wyraziłam zgody na obecność studentów przy porodzie, za co wymownie zwrócono mi uwagę. Na oddziale nic specjalnego się nie działo. Bardzo sympatyczna obsługa poinformowała mnie o zasadach : godziny obchodów, ktg, kiedy posiłki, zrobiono mi badania krwi, moczu. Następnego dnia planowano wywoływanie porodu, ALE….

Wieczorem zaczęłam się gorzej czuć. Miałam skurcze, które od 23 zaczęły być regularne co 5 min i miałam wrażenie, że coś ze mnie leci. O północy poszłam na badanie. Stwierdzono, że nie ma rozwarcia, sprawdzimy na kolejnym obchodzie (za 3h). Do 3 nie spałam notując w telefonie każdy skurcz. O 3 znów poszłam na fotel. Były podejrzenia, że sączą się ze mnie wody płodowe, ale rozwarcie znikome więc czekamy dalej. Wróciłam do sali ze skurczami, ale już z postanowieniem, że zamiast notować skurcze, musze sprobować choć trochę się przespać. Zdrzemnęłam się może z godzinę.

O 6, dzień dobry – zapraszamy na fotel prezesa. Byłam w pół przytomna, rozwarcie 1,5cm i nic… o 9 po badaniach zadecydujemy co dalej. Padnięta po nieprzespanej nocy, cały czas ze skurczami czekałam na to co będzie dalej. Koło 8 przyjechał mąż. Godz 9, witamy, usg, fotel prezesa, studenci, było sympatycznie. Lekarz podjął decyzję, że dostanę jakiś zastrzyk w tyłek z substancją na T…..  (nie pamiętam), który spowoduje rozkurczenie macicy i albo odpuszczą mi skurcze, albo zacznie się dziać coś więcej. Czekaliśmy z mężem na korytarzu na wezwanie jeszcze do gabinetu – zjadłam 2 wafle ryżowe i wypiłam pół jogurtu truskawkowego. Po badaniu i zarejestrowaniu 2cm rozwarcia usłyszałam : Pani Kasiu, proszę spakować rzeczy i za 15 min przyjść do nas – idziemy na salę porodową.

  • Godz 11, jesteśmy na porodówce. Najpierw godzinne KTG – skurcze cały czas męczą, potem z godzinę poskakałam na piłce, wkręcając sobie sama, że fajnie się bawię i nie jest tak źle. Prawdziwa zabawa zaczęła się później.
  • Po 13 podłączyli mi kroplówkę z oksytocyną, ponieważ cały czas męczyły mnie skurcze, ale rozwarcie nie postępowało. Po 30 min skurcze bardzo się nasiliły i trwały po 30 sekund. Rozwarcie 3cm czyli dalej daleko w polu.  Aby uśmierzyć ból dostałam do wdychania gaz. Kiedy czułam, że nadchodzi skurcz miałam powoli i baaardzo głęboko wdychać gaz. Byłam już bardzo wymęczona po nieprzespanej nocy, nic nie jedzeniu i silnych skurczach. Podłączono mi kroplówkę z glukozą. Skurcze się nasilały, było mi bardzo zimno i się trzęsłam, a butla z gazem się skończyła. Najlepiej ujmując można powiedzieć, że leżałam i kwiczałam.
  • Po 16 miałam 5cm rozwarcia i sił już nie było. Zalecono mi pójście pod prysznic, ale ze względu na to, że w mojej sali była tylko toaleta, musiałam zmienić salę porodową. Po drodze ledwo idąc z mężem i z kroplówką u boku dostałam skurczu. Aż przykucnęliśmy – mąż mnie trzymał , bo ja nie miałam siły stać na nogach. Pod prysznicem byłam ponoć 1h10′ – mówię ponoć, bo mój odbiór rzeczywistości był już zaburzony. Pamiętam tylko ból, który czułam, ale to co się działo dookoła, jak zza światów. Pod prysznicem krzyczałam, że już nie chce, że już nie mam siły, żeby ktoś to zatrzymał, bo ja już nie mogę. Siedziałam na krzesełku jak menel i spływała po mnie woda. Skurcze już trwały po 50-60 sekund.
  • Po 17 gdy wyszłam spod prysznica pojawiła się opcja, że dostanę znieczulenie zewnątrzoponowe. Wcześniej nie było takiej możliwości ponieważ dostała znieczulenie dziewczyna, która też rodziła w tym samym czasie i miała bardziej zaawansowaną akcję porodową (w tym samym czasie może być znieczulona tylko 1 osoba), więc musieliśmy czekać aż urodzi, ale ostatecznie zabrano ją na cesarkę. Dostałam dokumenty do podpisania. Ręka mi się trzęsła, mąż mi pomagał, bo ja nie wiedziałam jak trzymać długopis i gdzie pisać.  Byłam już wymęczona. W międzyczasie w końcu podłączyli nową butlę z gazem, ale to już nic nie pomagało. Bardzo chciałam i wierzyłam że pomoże, więc wdychałam dalej.

  • 17:40, 8cm rozwarcia, “no to może do 19 urodzimy”, milion zmian pozycji, z pleców, na bok, z boku na plecy, podłączają mi kolejną dawkę oksytocyny. GDZIE JEST ANASTEZJOLOG? DAJCIE MI TO ZNIECZULENIE!
  • 18:20, okazuje się, że anastezjolog został wezwany na reanimację na OIOM, nie przyjdzie do mnie, nie dostanę znieczulenia. Nadzieje zostały pogrzebane, a siły opadły już kompletnie. Skurcze bolą jak szalone.
  • 18:45 pojawia się nowy zespół położnych na sali porodowej z panią położną KOSĄ na czele. Dookoła mnie 11 osób. Rodzimy. Marzę tylko o tym, żeby to się już skończyło.

  • Dalej już wszystko pamiętam jak przez mgłę, ponieważ traciłam przytomność.  W trakcie parcia miałam już zupełne odpływy. Ordynator każe zwiększyć jeszcze dawkę oksytocyny.  Każde parcie kończy się tak samo -> tracę przytomność, cucą mnie, mam drgawki, nie mogę złapać oddechu. Podłączają mi tlen. W momencie kiedy traciłam kontakt z rzeczywistością miałam nadzieję że się już nie obudzę – tak niestety w tych sekundach było. Ale budziłam się i dalej tu byłam i dalej ten koszmar trwał. Rozglądałam się w amoku widząc dookoła mnie tłum. Dopiero, gdy widziałam obok Huberta uspokajałam się.W tym wszystkim miałam ogromne drgawki, dosłownie telepało mnie. NIECH TO SIĘ JUŻ SKOŃCZY !
  • O 19 zostałam nacięta. Kiedy ja traciłam przytomność, Borysowi spadało tętno. Widać było jego włosy, ale cały czas nie mógł się wydostać, a właściwie to ja nie mogłam jego uwolnić. Docięto mnie po raz kolejny. Pani położna KOSA mówi “Spójrz sie na mnie! skup się! zbierz wszystkie siły, teraz musisz urodzić!”. Obok już były przygotowane kleszcze. Nie wiem jak to się stało, ale Borys wyskoczył za jednym razem jak z procy. Była godzina 19:10

Trzymałam na klatce swoje dziecko i nie wierzyłam, jak to sie stało. Zapytano mnie jak będzie miał na imię, odpowiedziałam ledwo dysząc “BORYS”.
Hubert przeciął pępowinę. Borys chwilę ze mną poleżał i zabrano go na mierzenie, ważenie wraz z Tatą, a przede mną jeszcze było jedno zadanie – urodzić łożysko, co też nie było proste.

Położna naciskała mi na brzuch mówiąc : “nie mogę, mięśnie brzucha oporują” i tak się bawiliśmy, aż w końcu podszedł ordynator i zdecydowanie nacisnął mi na brzuch z całej siły, aż łożysko wyszło. A więc co teraz? Łyżeczkowanie, aby nic tam nie pozostało. Oczywiście cały czas byłam bez jakiegokolwiek znieczulenia. Czułam wszystko, ale po urodzenia Borysa czułam, że jestem niezniszczalna i ten ból już mnie nie rusza. Przy szyciu już miałam dosyć. Lekcja techniki skończyła się o 20:10, czyli moje szycie trwało prawie godzinę. 15 min przed końcem dostałam łaskawie jakieś znieczulenie. Marzyłam już, żeby opuścić w końcu nogi i zmienić pozycję, bo zdrętwiał mi cały pośladek. Okazało się, że zrobił mi się mały krwiak i potem przez tydzień zażywałam antybiotyk przeciwko zakażeniu.

Do 21 leżałam na sali poporodowej z Borysem i mężem, męczona przez męża żebym w końcu coś zjadła.  Czy myślałam wtedy o tym co przeżyłam, jak jestem pocięta, poszyta i jak nie mam siły? W ogóle. Byłam najszczęśliwsza. Mąż został odesłany do domu, a ja przewieziona do sali na oddział położniczy – zostałam sama z moim nowonarodzonym skarbem.
W nocy i rano o 5 idąc do toalety z położną zemdlałam, więc sił nadal brakło.
Cała moja regeneracja, psychika i ukochane wizyty w toalecie to już połóg, więc zostawię to na osobny post.

Reasumując, było bardzo ciężko i wiem że bez męża nie dałabym rady, który był cały czas przy mnie. Współczuję mu, że on był tam trzeźwy bo ja większość średnio pamiętam, a on te x godzin przeżywał w pełni świadomy. Gdy już byliśmy w domu powiedział, że słyszał w końcówce jak pękło mi spojenie łonowe.

Czy dziś to wszystko ma jakieś większe znaczenie? Dla mnie i męża na pewno. Ale najważniejsze jest to, że Borys jest z nami cały i zdrowy. Co z tego, że miałam popękane oczy, naczynka na policzkach, na dekoldzie, a w trakcie porodu chciałam wyciągnąć białą flagę mówiąc, że się poddaję? Mój próg bólu mocno się przesunął.

NIKT NIE MÓWIŁ, ŻE BĘDZIE ŁATWO, ALE NA PEWNO BĘDZIE WARTO.

Jestem najszczęśliwsza. Czy nadal chce mieć drugie dziecko? Tak. Dla takiego cudu świata, kobieta przeżyje i wycierpi dużo. WARTO !

IMG_4716

Doskonale zdaję sobie sprawę, że nie każdy ma taki komfort, aby przygotować osobne królestwo dla najmłodszego członka rodziny. Bardzo często jest tak, że po prostu obok miejsca gdzie śpią rodzice (czasem nawet nie jest to sypialnia, tylko kanapa w salonie) stawiamy łóżeczko. I tak naprawdę to jedyna rzecz z kategorii mebli, która jest NIEZBĘDNA naszemu Maluszkowi do początkowego, zdrowego rozwoju. Reszta to komfort rodziców. Ale co jeśli już mamy tą przestrzeń i możemy ją odpowiednio zagospodarować?

img_5161
Na początku planowałam urządzić “pokój przyszłościowy”, porobić jakieś sprytne zakamarki do przechowywania, których zawsze w domu jest za mało. Najlepiej jeszcze gdyby pokój dostosowany był na drugie dziecko, kiedy sie pojawi. Napisałam do pewnego portalu, który ma dział aranżacji domów, mieszkań. Odpowiedź dostałam po 3 miesiącach – ale miło, że napisali i opublikowali na moim przykładzie artykuł 😉 Nie skorzystałam z ich pomysłu.
Ostatecznie ze wszystkim poradziłam sobie sama. No…. sama organizacyjnie, fizycznie z pomocą męża 😉

(więcej…)

Od miesiąca nie karmię już piersią. 9 pełnych miesięcy według mnie i moich możliwości fizycznych i psychicznych okazało się w pełni wystarczające.

Jak wiecie Borys nigdy nie miał problemu z butlą czy smoczkiem. Od samego początku, gdy zapoznałam się z laktatorem nie było sytuacji, że nie chciał pić ściągniętego mleka z butelki. Już po tygodniu jego życia, kiedy musiałam podjechać do mojego miejsca pracy, aby zgłosić synka do ubezpieczenia i z duszą na ramieniu zostawiłam Huberta z Borysem w towarzystwie butelki, okazało się, że bardzo dobrze oboje sobie poradzili. Oczywiście zrobiliśmy wcześniej małą próbę generalną 😉

nie karmię piersią

Jeszcze w ciąży mówiłam, że chciałabym karmić piersią Borysa pół roku. Jedna powie TYLKO, druga powie AŻ ! Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

We wrześniu, po 6 miesiącach napisałam, że chyba finiszuje… ale ostatecznie skoro coś się tam jeszcze sączyło, a przed nami był okres jesienny, pomyślałam „dobra… jeszcze trochę pociągnę ten wózek”.
Dlaczego o tym tak piszę? Nie oszukujmy się. Mimo całej bliskości, wyjątkowości i dodatkowo uciekających kalorii wcale nie jest to takie proste. Wymaga to od kobiety wiele. Począwszy od prozaicznych rzeczy takich jak odpowiednie ubranie – o golfie jesienią można zapomnieć, po kwestie czysto związane z funkcjonowaniem, czyli że to Ty wstajesz w nocy, Ty masz policzony czas na jakiekolwiek wyjście z domu i to Ty trzymasz na wieczornym wyjściu w torebce kluczyki od auta, bo wiadomo kto będzie prowadził samochód w drodze powrotnej 😉 O przyjemności siedzenia z laktatorem nie wspomnę. Nie wiem czy którejkolwiek kobiecie to może sprawiać przyjemność – dla mnie na pewno to takie nie było.

Od 7 miesiąca PIERWSZY RAZ postanowiłam podać Borysowi mleko modyfikowane.  Wcześniej nigdy nie było takiej potrzeby. Gdy zdarzyły się awarie, to udało się im zaradzić w naturalny sposób : lactosan mama, piwko bezalkoholowe, generalnie słód jęczmienny 👍🏻
Wracając do MM, pomyślałam : „Spróbujmy. Zobaczymy jak zareaguje, czy nie ma jakiejś alergii itp”. Tak szybko jak podałam mu smoczek butelki z mlekiem modyfikowanym do buzi, tak szybko jęzorem go wypchnął z jednoznaczną miną. Przecież nie chodziło o butelkę, bo moje mleko z butelki pił. Kupiłam w Rossmannie małą saszetkę drugiego mleka, trzeciego – reakcja ta sama. Poczułam się uwięziona.

W końcu któraś z Was podsunęła mi pomysł, który zadziałał.

Przystawiłam Borysa do piersi, po czym podsunęłam mu butelkę z mm. Gdy po sekundzie niemal się zreflektował dostał znów pierś i znów podmianka na butlę. I tak kilka razy. Powtarzałam tę czynność przez parę dni, bo założenie było takie, że dostawał tylko mleko modyfikowane raz dziennie, na wieczór bo akurat tak wypadało, że wieczorami wychodziłam na trening i Hubert mógł nakarmić Borysa, a ja nie musiałam się spieszyć. Po kilku dniach Borys zaakceptował smak mleka modyfikowanego. Za dnia i w nocy dalej karmiłam piersią. Później kilka razy się zdarzyło, że mąż w nocy mnie wyręczył, a ja zaczęłam milej spędzać noce, to znaczy przesypiać dłuższe odcinki czasowe.

Laktacja zaczęła się zmniejszać, a Borys jadł coraz więcej posiłków stałych.
Kiedy na 9 miesięcy podjęłam decyzję o zakończeniu karmienia piersią przyszło to dość łatwo. Przez około tydzień przystawiałam Borysa tylko z rana, po nocy, przed jego śniadaniem i później jeszcze koło południa, bo domagał się bliskości. Kolejny tydzień tylko poranki. I tak doszliśmy do etapu kiedy źródełko wyschło.

Także tak to wyglądało u Nas. Czy mleko modyfikowane wpłynęło pozytywnie na spanie Borysa ? W żaden sposób. Miał baaaaardzo dużo pobudek. Czasem tylko na mleko i zasypiał od razu dalej (podanie wody powodowało straszną aferę) , a czasem budził się  na zabawę. Za to na pewno odstawienie Borysa wpłynęło na mój apetyt…  dajcie mi konia z kopytami i na rozmiar biustu 🙁 Że tak to ujmę… nic nie trwa wiecznie 🙂

Na koniec chciałabym dodać, że to nie jest wpis ani propagujący karmienie piersią ani zachęcający do odstawienia. To tekst czysto informacyjny odnośnie sytuacji u nas. Każda mama sama wie najlepiej i sama decyduje jak długo chce karmić i kiedy czas tą piękną przygodę zakończyć.

#kolejne artykuły