List do wszystkich kobiet | worldmaster.pl
#

Drogie kobiety

Piszę do Was, bo coraz częściej mam ochotę złapać za ramiona, mocno potrząsnąć i wykrzyczeć kobietom, które spotykam na swojej drodze: “Hej!! Czas się ogarnąć! Nie szukaj na zewnątrz! Wszystko czego potrzebujesz już masz w sobie! Po co marnujesz swoje życie?”

Boli mnie widok kobiet, które tkwią w toksycznych związkach, które szukają pocieszenia w alkoholu, imprezach, przygodnym seksie, nadmiarze pracy. Boli mnie widok kobiet, które wierzą, że samotność jest oznaką porażki. Kobiet, które czekają, aż ktoś je pokocha, dowartościuje i uzupełni.

Boli mnie to, bo sama kiedyś tam byłam. I wiem, jakie to uczucie.

Ale wiem, też jak to jest być po tej drugiej stronie. Wiem, jakie to wspaniałe uczucie uwolnić się od tego wszystkiego i pokochać siebie całym sercem. Zakochać się w sobie do szaleństwa, tak żeby nie potrzebować już niczego ani nikogo z zewnątrz kto zapełni naszą pustkę. Bo tej pustki już nie ma.

A dopiero kiedy tej pustki już nie ma, możemy zacząć tworzyć. Tworzyć związki i wszystko czego sobie tylko zapragniemy.

Ja wiem, że jest ciężko. Tym bardziej teraz, kiedy na każdym kroku porównujemy się z innymi lub to inni porównują nas. Facebook, Instagram, Tinder… Porównujemy się z idealnymi ciałami modelek, które tak naprawdę nie istnieją bo są wytworem programu komputerowego, z idealnym życiem ludzi, których w ogóle nie znamy. Porównujemy tylko namiastkę, którą widzimy. Namiastkę, którą postrzegamy jako “ideał”.
Namiastkę, która tak bardzo różni się od naszej całości, że nasuwa nam się jedynie “jestem gorsza, jestem brzydsza, moje życie jest beznadziejne”

Wiem, że jest ciężko bo niektóre z nas są samotnymi matkami, inne są w toksycznych związkach, a jeszcze inne nie mogą poradzić sobie z samotnością. Niektóre z nas są szczęśliwe, a reszta udaje, że jest. Albo nawet nie udają. Po prostu idą przez życie ze spuszczoną głową, obwiniając siebie i świat za wszystkie krzywdy. Ale tak wcale nie musi być!

Historia każdej z nas jest inna. Ale w jednym jesteśmy takie same. Każda z nas ma możliwość pokochania siebie tu i teraz. A uwierz mi, że od tego wszystko się zaczyna.

Jeszcze 4 lata temu, byłam w totalnej rozsypce. Kiedy skończył się mój związek, myślałam, że świat mi się zawalił. Nie potrafiłam się cieszyć chwilami, które spędzałam sama. Ba! Ja ich unikałam jak ognia. Wydawało mi się, że każda minuta spędzona samotnie to oznaka porażki. Byłam pewna, że moje życie będzie pełne dopiero wtedy kiedy pojawi się w nim “moja druga połówka”. Byłam pewna, że dopiero wtedy będę naprawdę szczęśliwa.

Ale jaka “druga połówka”? Czy my jesteśmy niekompletne? Większość z nas tak właśnie myśli. Dlatego szukamy wypełnienia, wołamy o miłość i robimy wszystko, żeby zwiększyć poczucie własnej wartości. Szukamy tego wszystkiego na zewnątrz. Szukamy tego w alkoholu, w przygodnym seksie, na imprezach, w nadmiarze pracy, w dążeniu do idealnej sylwetki i perfekcyjnego wyglądu. Poszukujemy wszędzie tam gdzie tego nie ma. A przecież wszystko czego szukamy znajduje się w naszym wnętrzu. Po co szukać czegoś za rogiem, skoro mamy to przy sobie?! A raczej w sobie.

Kiedyś udawałam też, że wszystko jest ok, ale nie było. Straciłam przez to jeszcze więcej energii. Bałam się okazać słabość, bałam się przyznać do tego, że jestem wrażliwa, bałam się pokazać swoją prawdziwą twarz, którą znałam tak naprawdę tylko ja. Bałam się bo uznawałam to za oznakę słabości.

Teraz wiem, że bycie wrażliwą to prawdziwa oznaka siły. Bo bycie wrażliwą wymaga odwagi.

czas się ogarnąć, wszystko czego potrzebujesz, masz już w sobie

Dopóki będziemy postrzegać samotność i wrażliwość jako porażki, nigdy nie będziemy szczęśliwe. Samotność i wrażliwość to nie porażki. To nieodłączne części naszego życia. Uciekając przed nimi to tak jakby uciekać przed swoim własnym cieniem.

Jeśli stale przed czymś uciekamy, jesteśmy coraz bardziej zmęczone.

Jeśli uciekasz przed samotnością i okazaniem wrażliwości przez całe swoje życie, to gratuluje! Masz zajebistą kondycję! Tylko co z tego?

Skoro zapewne jesteś już tak wykończona, że nie dajesz rady, ale cały czas biegniesz z nadzieją, że przekroczysz metę. Tylko ta meta nigdy się nie pojawi, bo od samotności nie możesz uciec. Możesz jedynie wybrać. Zaakceptować to, że samotność była, jest i będzie. Możesz się z nią zaprzyjaźnić i ją pokochać. Albo możesz nadal przed nią uciekać, tylko wiedz, że jest to ucieczka donikąd.

Jeśli jest jakakolwiek część Twojego życia, którą chcesz zmienić, to zacznij od siebie. Zajrzyj do swojego wnętrza i skup się na budowaniu silnej relacji z samą sobą.

To silny związek z samą sobą, sprawia, że czujemy się niezależne, silne, odważne, kochane, szczęśliwe i spełnione! To od pokochania samej siebie wszystko się zaczyna.

Każde uzależnienie, każde poczucie braku, nieszczęścia możesz wyleczyć przez pokochanie samej siebie. Musisz jedynie tego chcieć. A uwierz mi, że jest o co walczyć. Chociaż tak naprawdę to właśnie od pokazania białej flagi i poddania się wszystko się zaczyna.

Poddaj się, rzuć rękawice i powiedz “mam dość, już dłużej tak nie mogę!” W momencie kiedy przestaniesz walczyć, wszystko się zmieni. Odzyskasz spokój i energię do życia, bo wiesz, że nie musisz szukać niczego na zewnątrz, nie musisz przed niczym uciekać. Nie musisz stać się szczuplejsza, piękniejsza ani lepsza. Jedyne na czym teraz powinno Ci zależeć to na byciu swoją najlepszą przyjaciółką. Na traktowaniu siebie w każdej sekundzie swojego życia z miłością. Taką miłością, jaką chciałabyś, żeby obdarzył Cię ten rycerz na białym koniu, o którym tak bardzo marzysz.. Bądź swoim własnym rycerzem. Nie czekaj na niego!

Pokochać siebie to znaczy zaakceptować siebie tu i teraz, wziąć do ręki lustro, spojrzeć w swoje odbicie, w swoje oczy i powiedzieć “Kocham Cię”. A potem uśmiechnąć się i powiedzieć jeszcze raz i jeszcze raz, aż do momentu, kiedy przestaniesz czuć się niekomfortowo.

Pokochać siebie to znaczy siebie wspierać, dbać i dopingować na drodze, którą idziesz zamiast podkładać sobie kłody pod nogi mówiąc “nic mi się nie udaje” “jestem słaba” “jestem beznadziejna” Uwierz mi, że nie jesteś! Jesteś silna, odważna, wspaniała, jakakolwiek tylko chcesz być. Jedyne co musisz zrobić to zajrzeć w głąb siebie i przestać szukać na zewnątrz.

Kochanie siebie to praca na cały etat i związek, w którym składasz obietnicę “i że cię nie opuszczę, aż do śmierci”.

Ale to od Ciebie zależy czy złożysz tą obietnicę… Ja złożyłam, a Ty?

List do wszystkich kobiet

Mixmas – czyli pomieszanie.

Należy się Wam, bo mnie  czytacie, albo aż czytacie, za co ciepło DZIĘKUJĘ.

Sama się zderzyłam z ŻYCIEM  i jakoś to mi uświadomiło, że istnieją granice.

Pracuję na najwyższych obrotach co ostatnio przypłaciłam zdrowiem. Fundacja, spotkania, szkolenia, zdjęcia, mało snu, złe odżywianie, między czasie intensywne leczenie i… padłam.

Wszystko było ważne tylko nie mój organizm.

Pierwsze dni, kiedy organizm dawał znać, że coś jest nie tak, nie poddawałam się i pracowałam. Potrafiłam z bólem, na lekach przeciwbólowych jechać 120 km na spotkanie, uśmiechać się do zdjęć, odpisać podopiecznym i wracać późna porą do domu.

Między czasie zasięgnąć porady lekarza (kolegi) online, który cały czas mi mówił “idź do lekarza”. No cóż, chciałam być mądrzejsza. Jeszcze w tym bólu wysyłałam paczki z produktami do podopiecznych, przecież potrzebują pomocy.

Dziękuję pani na poczcie, która mnie kojarzy z IG i mi pomogła, patrząc wzrokiem “kobieto, zadbaj o siebie bo inaczej nie pomożesz innym”.

Przyjaciółka pisała, dzwoniła i wyganiała, idź do lekarza. Nie, ja mądrzejsza.

I stało się.

Wylądowałam na SOR.

Ból był tak ogromny, że gotowa byłam chodzić po ścianach. Wszelkie dawki zwykłych leków przeciwbólowych wyczerpane, więc trzeba było zastosować silniejsze.

Trzy tygodnie z bólem i dwa tygodnie w łóżku. Trzy tygodnie, które przeleciały mi przez palce.

Po co Wam to piszę?

Wszystko w życiu ma swoje granice, swój czas ale zdrowie ma się jedno.

Nie pomożemy innym, zwijając się z bólu.  Niemożliwe jest też znalezienie wsparcia dla fundacji, jeżeli nie jesteśmy w stanie rozmawiać.  Ani zrobienie kroku do przodu, bo nawet nie możemy z łóżka się zwlec.

I chyba było mi to potrzebne, żeby zrozumieć, że w życiu musi być balans (chyba tak się pisze). Czas na spotkania, czas dla fundacji, czas na leczenie, czas dla mnie żeby ładować baterie.

Mam kilka artykułów napisanych, które wymagają małej korekty, więc proszę Was o cierpliwość.

Dziękuję za wiadomości na priv, dużo mi to dało. Wiem, że tam po drugiej stronie jesteście.

Życzę Wam, żeby każdy znalazł drobny upominek od św. Mikołaja. Bo ja taka duża, a ciągle wierzę, że istnieje. Idę czyścić buty 🙂

 

 

 

Codzień wracając z pracy chcesz zajechać na siłownię i poćwiczyć, ale jakoś bliżej Ci do kanapy i ulubionego serialu w domu?

Masz zaległą pracę do zrobienia, obowiązki się piętrzą, ale bardziej ciągnie Cię do tej właśnie kupionej książki lub gry?

Wiesz, że ćwiczenia są ważne ale po męczącym dniu marzysz tylko o zakopaniu się pod kołdrę, a w głowie toczysz nieustannie walkę co jest ważniejsze.

Takie same rozterki przeżywała profesor Uniwersytetu w Pensylwanii – Katy Milkaman.

Prokrastynacja to dobrowolne zwlekanie z realizacją zamierzonych działań, pomimo posiadanej świadomości pogorszenia sytuacji wskutek opóźnienia[1]. Mechanizm prokrastynacji polega na tym, że dzięki odłożeniu wykonania czynności na później początkowo następuje poprawa samopoczucia. Pojawiają się radość oraz ulga, że nie trzeba działać natychmiast. Ponadto można zaangażować się w bardziej przyjemne, aktualne zadania.

Co jeśli sami sobie ustalimy reguły?

Co się stanie jeśli pozwolę sobie na oglądanie ulubionego serialu/ czytanie książki tylko jeśli pójdę na siłownie?

Codziennie walczysz ze sobą żeby na koniec dnia pojechać na siłownię, choć wiesz że jest to dobre dla Ciebie. Co dzień walczysz z pokusą by wieczorem zamiast oglądać ulubione programy zająć się zaległą pracą.

A co jeśli te dwa pragnienia ze sobą połączymy?

Dzięki tej technice powstał sposób na prokrastynację. Jej strategia zadziałała. Odniosła nawet lepszy skutek, gdy zaczęła chodzić częściej na siłownię, bo dzięki temu mogła siebie nagrodzić ulubionym programem lub książką.

Milkman nazwała ten proces „temptation bundling”, czyli tłumacząc dość dosłownie „pokusa wiązanej”.

Polega ona na wiązaniu zachowań, które chcesz wykonać z zachowaniami, które należy zrobić, ale często je zaniedbujesz.

Jak wspomniana siłownia, zaległa praca, sprawozdanie czy projekt, które odkładasz na ostatnią chwilę.

Katy będąc pod wrażeniem jak w prosty sposób zwiększyła swoją efektywność w wielu obszarach postanowiła zbadać, czy jej pomysł zadziała też na innych.

Razem z kolegami zbadała nawyki 226 studentów swojego uniwersytetu.

Po przetestowaniu grupy pod kątem stosowania procesu „pokusy sprzedaży wiązanej” okazało się, że grupa badawcza wykonywała ćwiczenia fizyczne od 29 % do 51 % chętniej niż grupa kontrolna.

Metoda okazała się skuteczna. Dzięki nagradzaniu samego siebie, za coś co zrobiłeś tuż po wykonaniu zadania, wykonujemy je chętniej i częściej. Przynosi nam to korzyści w obu aspektach (jeśli nagrodą po ćwiczeniach na siłowni nie jest kawałek tortu ;)).

Jak stworzyć swoją „pokusę wiązaną”?

Stwórz listę z dwoma kolumnami.

W pierwszej napisz wszystkie pokusy i przyjemności, które lubisz i chcesz zrobić.

W drugiej zapisz wszystkie zachowania i zadania, które należy zrobić, ale często je odwlekasz.

Wypisz jak najwięcej rzeczy.

Teraz przyjrzyj się liście i pomyśl, które „chcę to zrobić” można połączyć z „należy to zrobić” np. słuchać audiobooków podczas ćwiczeń na siłowni, pójść na pedicure i w tym czasie odpowiadać na zaległe maile, zając się prasowaniem podczas oglądania ulubionego programu.

Wiele rzeczy przyczynia się do naszego sukcesu. Jednym z nich jest nadawanie ważności i pilności zadaniom.

Ćwiczenia na siłownie nigdy nie będą dla Ciebie pilnym zadaniem w danym dniu, ale konsekwentne ćwiczenia wpłyną na poprawę twojego życia i zdrowia.

Metoda „pokusy wiązanej”, jest prostym sposobem realizacji tych zadań, które są zawsze ważne, ale nigdy nie czują pilne.

Dzięki natychmiastowej gratyfikacji po wykonaniu zadań, nagrodą, która wcześniejsze wywoływała u nas wyrzuty sumienia, bo zaniedbywaliśmy coś innego, łatwiej jest zrealizować trudniejsze zadania, które opłacą się nam na dłuższą metę.

A co ty odkładasz na później?

 

 

Po więcej ciekawych treści zapraszam cię na : monikagozdz.pl/blog

To czego obecnie uczę, to wynik ponad 25 lat poszukiwań. Testowania rozwiązań. Mnóstwo kontuzji i kilka operacji. Jak to się wszystko zaczęło i co skłoniło mnie do obrania takiej, a nie innej drogi w życiu? Postaram Wam się w skrócie opowiedzieć w poniższym artykule.

sztuki walki Jarosłąw Rogowski szkolenia, worldmaster.pl

Krótka historia mojego dzieciństwa

Jako dzieciak byłem sprawnym, wysportowanym chłopakiem. Pamiętam jednak, że brakowało mi pewności siebie, która w wielu przypadkach jest niezbędna. Balem się konfliktów, nie lubiłem się też bić. Kilka razy dostałem porządny wycisk. W skrócie tak wyglądało moje ówczesne życie.

W wyniku tego wszystkiego zacząłem poszukiwać pewności siebie. Chciałem się odgryźć, więc trafiłem wreszcie na sztuki walki. Po kilku miesiącach treningu okazało się, że nabrałem odwagi i wtedy naprawdę poczułem w sobie siłę.

Miałem ogromną pasję, która obudziła we mnie obsesję trenowania. Widziałem zmiany, które następują. Czułem się dobrze. Trenowałem absolutnie wszystko, co było możliwe: karate, boks, judo, kung fu.

Słuchałem mądrzejszych od siebie, chłonąłem ich słowa jak gąbka. To był piękny okres, w którym ciężko było nawet o profesjonalne rękawice. Pamiętam sparingi w rękawicach narciarskich na mrozie. Nie czuliśmy z kumplami bólu, nie było na to czasu.

Dopiero jak już odmarzaliśmy, leciała krew i okazywało się, że mamy popękane lub złamane nosy. Dziwne, że przyjmowaliśmy to wtedy z uśmiechem na ustach.

Minęło kilka lat

Któregoś dnia dostałem kartkę z Pekinu od mojej sąsiadki, tłumacza języka chińskiego. Bylem akurat świeżo po obejrzeniu filmu: “36 komnat klasztoru Shaolin”. Szybko skojarzyłem; Pekin, Chiny, Bruce Lee, Klasztor Shaolin!

Od razu pojawiło się marzenie

Klasztor Shaolin to kolebka sztuk walki. Zawsze chciałem tam pojechać i przekonać się o tym na własnej skórze. To przecież święte miejsce znane tylko z filmów. Zacząłem wiec przygotowania do wyjazdu, ale okazało się, że to wszystko nie będzie wcale takie proste i łatwe.

To były czasy, w których Shaolin nie był tak skomercjalizowany jak teraz. Brak internetu oznaczał, że trzeba było pisać listy, dzwonić i czekać aż oddzwonią.

Bylem jednym z pierwszych polaków w Shaolin. Dzięki pomocy rodziców oraz Asi, czyli mojej sąsiadki, zacząłem uczyć się chińskiego i w końcu udało mi się wyjechać w to mistyczne miejsce.

Do Shaolin!

W Chinach spędziłem rok. Tak, więc opowiem wam w bardzo dużym skrócie jak wygląda normalny dzień w klasztorze Shaolin:

Pobudka o 5 rano i bieg na 10 km. Następnie cały dzień mija na treningu, medytacji i nauce. Panuje ogromna dyscyplina i nie ma czasu na pomyłki. Za przewinienia są kary, również fizyczne.

Będąc w Chinach miałem możliwość wyboru głównego stylu. Wybrałem Sandę, czyli full kontaktową walkę kung fu.

Ciężko trenowałem i udało mi się nawet zając 2 miejsce w turnieju szkół shaolinskich. W finale stanął przede mną przeciwnik o pseudonimie – “Tong Po”, który okazał się jednak lepszy, ale dziś wiem, że było warto. Z rozbitym nosem i bez jednej prawej piątki, pogratulowałem zwycięzcy.

W Chinach zaczęło się też tworzyć coś, co nazywam dziś optymalizacją ruchu. Mogłem wybrać inny styl walki, ale wybrałem ten, który uznałem za najbardziej skuteczny. Po wyczerpującym roku walki wróciłem do kraju.

Co dało mi Shaolin?

Dyscyplinę, wyrobione nawyki oraz “jakieś” umiejętności. Zacząłem poszukiwać swojej drogi. Szukałem realnych, prostych rozwiązań.

Tak trafiłem na system Krav Maga

Zakochałem się. System szybki, prosty i skuteczny. Z którym jestem na stałe związany do dziś.

Pomagałem na początku rozwijać go w Polsce i promować maksymalnie jak to było tylko możliwe. Zacząłem bardzo intensywne treningi i często wyjeżdżałem do Izraela, skąd pochodzi ten styl walki. To był dla mnie bardzo intensywny czas.

W Izraelu miałem okazję trenować z obecnymi mistrzami szkół,  którzy jeszcze wtedy uczyli razem, były to tzw. treningi czarnych pasów.

Jednocześnie cały czas miałem niedosyt wiedzy, trenowałem wszystko co możliwe, ucząc się od najlepszych.

Jeździłem po Polsce i słuchałem autorytetów. Zapaśnik miał do przekazania co innego niż bokser, a trener brazylijskiego ju jitsu inaczej podchodził do tematyki parteru niż dżudoka.

Zostałem globtroterem walki

Jak chciałem trenować tajski box to jechałem do Tajlandii. Wiedziałem, że tam jest serce sztuki Muay Thai. Gdy chciałem trenować walkę kijem i bronią, to oczywiście leciałem na Filipiny. Bo kto zna się lepiej na walce kijem i nożem, jak nie Filipińczycy!?

Oczywiście za młodych lat to nie było takie proste, trzeba było liczyć każdą złotówkę i odmawiać sobie absolutnie wszystkiego. Ciężko pracować i odkładać.

Pasja + Ciężka Praca = Sukces

Dziś żyję w zgodzie z samym sobą i robię to co kocham, to czego uczyłem się całe moje życie i w czym jestem dziś “wyszkolony”. Chociaż chyba bardziej pasuje tu stwierdzenie: “uzbrojony”. Taka jest geneza i droga życiowa jaką obrałem.

Cały czas pamiętam jednak, że tylko nieustanny rozwój, doskonalenie umiejętności i ciężka praca nad sobą, przynoszą pożądane efekty.

W kolejnych artykułach przedstawię Wam, jakie szkolenia prowadzę na co dzień i postaram się pokazać jak dużą wartość fizyczną i psychiczna daje rozwój w tym zakresie.

Opiszę również, moje podróże po krajach, w których uczyłem się poszczególnych sztuk walki.

Uzbroję Was w wiedzę, która pozwoli Wam w decydującym momencie zagrożenia życia lepiej obronić Was i Wasze rodziny.

“BAV”, czyli Born Against Violence

W kolejnych tekstach, opowiem Wam również o projekcie “BAV”, czyli Born Against Violence (urodzeni przeciwko przemocy). Jednak przede wszystkim dowiecie się wiele o szkoleniach personalnych oraz szkoleniach dla firm, które osobiście prowadzę.

Zapraszam bardzo serdecznie, zapewniam, że będzie bardzo ciekawie.

Jarosław Rogowski

Podczas treningów proponujemy naszym klientom:

  • Trening fizyczny – najlepsze sprawdzone metody zwiększające siłę, dynamikę, elastyczność, szybkość, a także poprawę sylwetki,
  • Trening walki i samoobrony – praca na bazie takich systemów jak krav maga, mma, boks, ACT. Posiadamy również własne profesjonalne studio treningowe wyposażone absolutnie we wszystko niezbędne do treningu,
  • Trening mentalny – zwiększamy pewność siebie naszych klientów, a więc uczymy skalowania reakcji, negocjacji kryzysowej oraz podejmowania racjonalnych decyzji w stresie.

Szkolenia firm oraz szkolenia personalne Jarosław Rogowski . Szkolenia dla firm oraz szkolenia personalne. Szkolenia dla firm . Jarosłąw Rogowski

Kontakt:

kom. 513 210 270

mail kontakt @gkma.pl

www: jaroslawrogowski.pl

www.gkma.pl

Facebook: Jarosław Rogowski – Szkolenia | Jaroslaw Rogowski

Instagram

Youtube

Wielka gwiazda z trzema fanami na koncercie

Trzy dni temu świat obiegła informacja, że mało znany zespół Threatin ze Stanów Zjednoczonych (żeby móc zagrać koncerty w Europie) zadbał o fałszywą popularność. Afera jest dosyć gruba, bo Theratin nie tylko kupił sobie fanów na Facebooku (obecnie ponad 39K), ponad milion wyświetleń na Youtube. Wykreował fake’ową wytwórnię płytową, agencję bookingową i własny fanklub. Sam również nagrał promocyjne klipy, chociaż akurat tego przy obecnych możliwościach sprzętowych nie uważam za zbytnie osiągnięcie (tym bardziej, że specyficzna jakość scenariusza tych klipów rzuca się w oczy).

W każdym razie te starania przyniosły zamierzony rezultat – europejskie kluby myśląc, że mają do czynienia z prawdziwą gwiazdą zgodziły się na koncerty. I tak na pierwszym z nich w Londynie miało być 300 osób. Zapewniał o tym rzekomy agent gwiazdy, a pojawiły się ….. trzy. Podobnie było w innych brytyjskich miastach. Ostatnie doniesienia mówią, że koncert w Belfaście został odwołany.

Co ciekawe za tym wszystkim stoi jeden człowiek – Jered Theratin. To on jest jedynym członkiem zespołu – liderem, wokalistą i gitarzystą. I obecnie twierdzi, że to wszystko odbywało się zgodnie z misternie obmyślonym planem eksperymentu. Miał on wykazać, że w dzisiejszym świecie niesłychanie łatwo stać się częścią iluzji.

 

“You are part of the illusion”

Niezależnie od tego czy Jered mówi prawdę, miał rację. Nie można mu też odmówić zarówno pomysłowości ale także determinacji – cała afera wymagała od niego nie tylko nie lada zachodu.  Wymagała również poniesienia kosztów (np. wszystkie zaliczki na wykupione bilety opłacił on). Poza tym wielu osobom podoba się jego wokal i gra na gitarze. Niemożna więc powiedzieć, że jest beztalenciem, który powinien zająć się czymś zupełnie innym niż muzyka. Oczywiście trudno pochwalić aspekt moralny takiego sposobu na zdobycie rozgłosu. W końcu Jered jest obecnie na ustach większej ilości ludzi niż ma polubień na Facebooku. Warto na sprawę spojrzeć obiektywnie.

Afera Theratina ukazuje smutną prawdę o naszych czasach, w tym o internecie, który stał się taką potęgą, że można powiedzieć, że niemal posiadł odrębną tożsamość. Z tym, że potęga ta wymknęła się nieco spod kontroli i jednym z tego aspektów jest właśnie możliwość łatwej manipulacji wieloma ludźmi naraz. Nie tylko przypadek Jereda to potwierdza.

informacja, świat obiegła informacja, Threatin, koncerty w Europie

 

Jestem popularny, bo mam tysiące followersów?

Ci, którzy prowadzą profile na portalach społecznościowych pewnie nie raz spotkali się z kontami. Konta te nie wiedzieć czemu mają mnóstwo obserwujących/ followersów/ inaczej zwanych, a co za tym idzie polubień, komentarzy i reakcji. Napisałam nie wiedzieć czemu, bo konta te nie zawierają praktycznie żadnych wartościowych treści, bo trudno takimi nazwać np. jedynie zdjęcia danej osoby w różnych pozach. Często te zdjęcia są bardzo podobne do siebie i całe ich serie ciągną się przez wiele miesięcy. Nie są to osoby naprawdę znane, których popularność byłaby rzeczą zrozumiałą i naturalną. Mimo to takim profilom wciąż przybywa obserwujących/followersów itd. – liczby “fanów” dochodzą do kilkudziesięciu tysięcy.

Na początku trudno było mi uwierzyć, że to wszystko może byc fake’m. Zaczęłam wchodzić na konta tych licznych obserwatorów i w bardzo wielu przypadkach są one delikatnie mówiąc dosyć dziwne. Albo mają po jednym lub kilka wpisów (znów nic konretnego), albo znowuż są bardzo podobne do profili, które obserwują. Czasem różnią się tylko zdjęciami a teksty pod spodem są stricte powieleniem. Wiadomo już, że nie Jered pierwszy wpadł na pomysł kupowania sławy.

 

Ściemniaj dopóki się da?

Co ciekawe stwarzanie iluzji może popłacać. Nie wiem jak jest w przypadku Facebooka i innych ale wiem, że Instagram płaci za tak dużą jak wspomniana popularność. Przy tym administratorzy raczej nie są w stanie udowodnić, że jest ona fałszywa – konta są pewnie tworzone z różnych IP. Może nawet przez prawdziwe osoby, a to z jakiego powodu (czyli tylko po to żeby udawać czyjegoś fana) i że za pieniądze nikt nie jest w stanie wykazać. Czasem tylko na jaw wychodzi prawda ale jest to kropla w całym morzu udawania.

Tak więc ci, którzy prowadzą swoje profile z pasją, wkładają serce w każdy wpis i zdobywają followersów naturalnie. Nieporównywalnie wolniej, muszą się chyba pogodzić z taką niesprawiedliwością. Trzeba wziąc na klatę, że wszystko w tym świecie ma swoje złe strony –  w przypadku internetu jest to możliwość mamienia całych społeczności. Pozostaje chyba jedynie satysfakcja, że działa się uczciwie i nie idzie się na łatwiznę, czego życzę wszystkim tak postępującym.

Jeśli chcecie przeczytać więcej o Jeredzie to tutaj jeden z artykułów.

 

#kolejne artykuły