Krótka historia o akceptacji
Wiele się dzisiaj słyszy o byciu sobą, akceptacji i miłości do siebie, określenia te stały się niczym hasła na okładkę popularnego miesięcznika, który oferuje przebudzenie w 5 prostych krokach czy bezwarunkową miłość do bliźniego tylko w 7 dni! Im głębiej wchodziłem w dane nurty i religie, tym bardziej traciłem wiarę, że jeszcze kiedyś poczuję szczerą miłość i akceptację do siebie.
Nie uważałem się za osobę, która nie lubi siebie, absolutnie nie — przepadałem za sobą. Jednakże moja pewność, wiara w swoje siły i zaufanie do siebie były niczym coroczne rozstawiane wesołe miasteczko w pobliskiej wiosce, niby stabilne, ale tylko czekasz na artykuł o wykolejonym wagoniku. Tak było też w moim przypadku, kiedy był szereg pomyślnych zdarzeń — wielce siebie kochałem, kiedy sprawy zaczęły się sypać, moja pewność siebie i wewnętrzna siła razem z nimi.
Było to do zniesienia, do wszystkiego można się przyzwyczaić, jednak od pewnego czasu to uczucie nie dawało mi już spokoju, na pozór nie było źle, moje życie było spójne, niepozbawione mniejszych czy większych sukcesów. Problem tkwił w środku, cichy głos, który mi przypominał o tym, że boję się żyć, że robię wszystko tylko nie to, czego pragnę — paraliżował mnie strach.
Pewnego dnia, nie mogąc znieść natłoku powtarzających się schematów, wszedłem w głęboką medytację i nagle ujrzałem siebie, jako zbiór przekonań, ograniczeń, słabości i lęków. Chciałem jak najszybciej otworzyć oczy i nie dopuścić tych obrazów do siebie. Często prosimy o prawdę, ale kiedy już zostanie nam ukazana, odwracamy głowę i próbujemy sobie wmówić, że to tylko sztuczki umysłu.
Wiedziałem, że jeżeli otworzę oczy, zepchnę niechcianą część siebie z powrotem do otchłani umysłu, skąd będzie na nowo wracać i cichym szeptem przekonywać mnie, żebym zaniechał swoich działań w stronę pełniejszego życia.
Przetrzymałem
Widziałem obrazy, których nigdy nie chciałem widzieć, poczułem słabość, której nigdy nie chciałem poczuć, usłyszałem krzyk, którego nigdy nie chciałem usłyszeć.
Odruchowo zacząłem uciekać myślami, wizualizując sobie coś przyjemnego, kolorowego, nie chciałem być w tym stanie — przerażał mnie. Im dalej uciekałem myślami, tym mniej wyraźne stawały się obrazy, zanikały, przeplatały się wyłącznie z krzykiem, który tak bardzo utkwił mi w pamięci. Kiedy mój oddech zaczął wracać do naturalnego rytmu, uświadomiłem sobie, że już po wszystkim, uciekłem, udało się. Jednak wciąż dobrze znane mi uczucie i ścisk w okolicach żołądka nie odpuszczał.
Nie wygrałem, nie zmierzyłem się z tym stanem, z częścią siebie, której tak bardzo się bałem i nie chciałem zaakceptować. Nagle wszystko stało się tak oczywiste i jasne. Lata zimnych kąpieli, jogi, regularnych rutyn, medytacji i zdrowego odżywiania doprowadziły mnie właśnie do tego momentu. Tylko czemu?
Czy właśnie po to wstawałem codziennie ze słońcem, aby odbywać swoje praktyki, odmawiałem sobie przeróżnych rzeczy, które dają natychmiastowy strzał dopaminy i spędzałem godziny siedząc na podłodze, obserwując swój oddech?
Odpowiedź była przede mną
Te wszystkie czynności, które wymagały ode mnie dyscypliny, wychodzenia z przysłowiowej “strefy komfortu” i poświęcenia, przygotowały mój umysł oraz ciało, abym mógł spotkać się z tym, czego tak bardzo pragnąłem.
Z prawdą
Często nie doświadczamy w życiu natychmiastowo tego, czego chcemy, mimo usilnych błagań i modlitw, ponieważ nie bylibyśmy w stanie tego znieść, otrzymując tak silną dawkę “ciężkich” emocji nasze ciało oraz umysł momentalnie przepaliłyby się niczym żarówka podłączona do wielkiego reaktora. To spotkanie wymagało wielu kroków przygotowawczych, aby móc stanąć oko w oko ze swoim cieniem.
Nagle poczułem przypływ siły i skierowałem swoją świadomość w kierunku długo wypieranej części siebie. Tym razem to ja krzyknąłem, przechodziła przeze mnie niekontrolowana złość, nie było już miejsca na wyciszenie umysłu i wymuszanie bycia miłym.
Klamka zapadła
Stałem naprzeciwko tego, przed czym od tak dawna uciekałem i nie odczuwałem już strachu, poczułem ulgę, potwór zrzucił swoją maskę, nie było pod nią nic strasznego. Nic, co mogłoby mnie zranić. Ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem chłopaka, całkiem bezsilnego, nieradzącego sobie z własnymi emocjami, krzyk i agresja była wyłącznie płaszczem ochronnym, aby nie dopuścić nikogo do tej słabej, wrażliwej istoty.
Moja złość momentalnie ustała, schowałem swój miecz, ponieważ nie było przeciwnika, nie było zagrożenia. Przed sobą miałem jedynie chłopaka, który też chciał być doceniony, chciał czuć się ważny i potrzebny. Ukształtowany przez różnych ludzi i systemy, nasiąknięty zakazami i nakazami — zbyt dużo masek do noszenia jak na jedną twarz. Poczułem współczucie.
Nie będę się rozpisywać co do samego procesu akceptacji i integrowania własnego cienia, jest to temat na osobny post. Jednakże ten dzień, pozwolił mi zobaczyć i pokochać tę część, która od dawna ubiegała się o uwagę, która straszyła mnie tylko po to, żeby nie wystawiać mnie na ewentualne niebezpieczeństwa, abym się za bardzo nie otworzył, bo kto wie jakie bolesne ciosy mogą wtedy na mnie spaść.
Nawet teraz. Pisząc te słowa czuję pewną niewygodę, coś, co chce mnie powstrzymać, żebym się za bardzo nie naraził. Jednakże nie ma już strachu, jest zrozumienie. Nie można oczekiwać, że osoba, która po 20 latach życia w jaskini nagle wyjdzie na słońce i poczuje szczerą radość promieni.
Nie, promienie będą razić, będą bolesne, ponieważ są czymś nowym i nieznanym. Tak samo w tym przypadku nie można oczekiwać, że część, która była tłumiona przez ponad 20 lat, nagle się otworzy i wyjdzie do świata z wdziękiem i pewnością, to jest proces.
Proces, na który jestem gotowy,
B