Cudowny sposób na PROKRASTYNACJĘ | worldmaster.pl
#

Codzień wracając z pracy chcesz zajechać na siłownię i poćwiczyć, ale jakoś bliżej Ci do kanapy i ulubionego serialu w domu?

Masz zaległą pracę do zrobienia, obowiązki się piętrzą, ale bardziej ciągnie Cię do tej właśnie kupionej książki lub gry?

Wiesz, że ćwiczenia są ważne ale po męczącym dniu marzysz tylko o zakopaniu się pod kołdrę, a w głowie toczysz nieustannie walkę co jest ważniejsze.

Takie same rozterki przeżywała profesor Uniwersytetu w Pensylwanii – Katy Milkaman.

Prokrastynacja to dobrowolne zwlekanie z realizacją zamierzonych działań, pomimo posiadanej świadomości pogorszenia sytuacji wskutek opóźnienia[1]. Mechanizm prokrastynacji polega na tym, że dzięki odłożeniu wykonania czynności na później początkowo następuje poprawa samopoczucia. Pojawiają się radość oraz ulga, że nie trzeba działać natychmiast. Ponadto można zaangażować się w bardziej przyjemne, aktualne zadania.

Co jeśli sami sobie ustalimy reguły?

Co się stanie jeśli pozwolę sobie na oglądanie ulubionego serialu/ czytanie książki tylko jeśli pójdę na siłownie?

Codziennie walczysz ze sobą żeby na koniec dnia pojechać na siłownię, choć wiesz że jest to dobre dla Ciebie. Co dzień walczysz z pokusą by wieczorem zamiast oglądać ulubione programy zająć się zaległą pracą.

A co jeśli te dwa pragnienia ze sobą połączymy?

Dzięki tej technice powstał sposób na prokrastynację. Jej strategia zadziałała. Odniosła nawet lepszy skutek, gdy zaczęła chodzić częściej na siłownię, bo dzięki temu mogła siebie nagrodzić ulubionym programem lub książką.

Milkman nazwała ten proces „temptation bundling”, czyli tłumacząc dość dosłownie „pokusa wiązanej”.

Polega ona na wiązaniu zachowań, które chcesz wykonać z zachowaniami, które należy zrobić, ale często je zaniedbujesz.

Jak wspomniana siłownia, zaległa praca, sprawozdanie czy projekt, które odkładasz na ostatnią chwilę.

Katy będąc pod wrażeniem jak w prosty sposób zwiększyła swoją efektywność w wielu obszarach postanowiła zbadać, czy jej pomysł zadziała też na innych.

Razem z kolegami zbadała nawyki 226 studentów swojego uniwersytetu.

Po przetestowaniu grupy pod kątem stosowania procesu „pokusy sprzedaży wiązanej” okazało się, że grupa badawcza wykonywała ćwiczenia fizyczne od 29 % do 51 % chętniej niż grupa kontrolna.

Metoda okazała się skuteczna. Dzięki nagradzaniu samego siebie, za coś co zrobiłeś tuż po wykonaniu zadania, wykonujemy je chętniej i częściej. Przynosi nam to korzyści w obu aspektach (jeśli nagrodą po ćwiczeniach na siłowni nie jest kawałek tortu ;)).

Jak stworzyć swoją „pokusę wiązaną”?

Stwórz listę z dwoma kolumnami.

W pierwszej napisz wszystkie pokusy i przyjemności, które lubisz i chcesz zrobić.

W drugiej zapisz wszystkie zachowania i zadania, które należy zrobić, ale często je odwlekasz.

Wypisz jak najwięcej rzeczy.

Teraz przyjrzyj się liście i pomyśl, które „chcę to zrobić” można połączyć z „należy to zrobić” np. słuchać audiobooków podczas ćwiczeń na siłowni, pójść na pedicure i w tym czasie odpowiadać na zaległe maile, zając się prasowaniem podczas oglądania ulubionego programu.

Wiele rzeczy przyczynia się do naszego sukcesu. Jednym z nich jest nadawanie ważności i pilności zadaniom.

Ćwiczenia na siłownie nigdy nie będą dla Ciebie pilnym zadaniem w danym dniu, ale konsekwentne ćwiczenia wpłyną na poprawę twojego życia i zdrowia.

Metoda „pokusy wiązanej”, jest prostym sposobem realizacji tych zadań, które są zawsze ważne, ale nigdy nie czują pilne.

Dzięki natychmiastowej gratyfikacji po wykonaniu zadań, nagrodą, która wcześniejsze wywoływała u nas wyrzuty sumienia, bo zaniedbywaliśmy coś innego, łatwiej jest zrealizować trudniejsze zadania, które opłacą się nam na dłuższą metę.

A co ty odkładasz na później?

 

 

Po więcej ciekawych treści zapraszam cię na : monikagozdz.pl/blog

To czego obecnie uczę, to wynik ponad 25 lat poszukiwań. Testowania rozwiązań. Mnóstwo kontuzji i kilka operacji. Jak to się wszystko zaczęło i co skłoniło mnie do obrania takiej, a nie innej drogi w życiu? Postaram Wam się w skrócie opowiedzieć w poniższym artykule.

sztuki walki Jarosłąw Rogowski szkolenia, worldmaster.pl

Krótka historia mojego dzieciństwa

Jako dzieciak byłem sprawnym, wysportowanym chłopakiem. Pamiętam jednak, że brakowało mi pewności siebie, która w wielu przypadkach jest niezbędna. Balem się konfliktów, nie lubiłem się też bić. Kilka razy dostałem porządny wycisk. W skrócie tak wyglądało moje ówczesne życie.

W wyniku tego wszystkiego zacząłem poszukiwać pewności siebie. Chciałem się odgryźć, więc trafiłem wreszcie na sztuki walki. Po kilku miesiącach treningu okazało się, że nabrałem odwagi i wtedy naprawdę poczułem w sobie siłę.

Miałem ogromną pasję, która obudziła we mnie obsesję trenowania. Widziałem zmiany, które następują. Czułem się dobrze. Trenowałem absolutnie wszystko, co było możliwe: karate, boks, judo, kung fu.

Słuchałem mądrzejszych od siebie, chłonąłem ich słowa jak gąbka. To był piękny okres, w którym ciężko było nawet o profesjonalne rękawice. Pamiętam sparingi w rękawicach narciarskich na mrozie. Nie czuliśmy z kumplami bólu, nie było na to czasu.

Dopiero jak już odmarzaliśmy, leciała krew i okazywało się, że mamy popękane lub złamane nosy. Dziwne, że przyjmowaliśmy to wtedy z uśmiechem na ustach.

Minęło kilka lat

Któregoś dnia dostałem kartkę z Pekinu od mojej sąsiadki, tłumacza języka chińskiego. Bylem akurat świeżo po obejrzeniu filmu: “36 komnat klasztoru Shaolin”. Szybko skojarzyłem; Pekin, Chiny, Bruce Lee, Klasztor Shaolin!

Od razu pojawiło się marzenie

Klasztor Shaolin to kolebka sztuk walki. Zawsze chciałem tam pojechać i przekonać się o tym na własnej skórze. To przecież święte miejsce znane tylko z filmów. Zacząłem wiec przygotowania do wyjazdu, ale okazało się, że to wszystko nie będzie wcale takie proste i łatwe.

To były czasy, w których Shaolin nie był tak skomercjalizowany jak teraz. Brak internetu oznaczał, że trzeba było pisać listy, dzwonić i czekać aż oddzwonią.

Bylem jednym z pierwszych polaków w Shaolin. Dzięki pomocy rodziców oraz Asi, czyli mojej sąsiadki, zacząłem uczyć się chińskiego i w końcu udało mi się wyjechać w to mistyczne miejsce.

Do Shaolin!

W Chinach spędziłem rok. Tak, więc opowiem wam w bardzo dużym skrócie jak wygląda normalny dzień w klasztorze Shaolin:

Pobudka o 5 rano i bieg na 10 km. Następnie cały dzień mija na treningu, medytacji i nauce. Panuje ogromna dyscyplina i nie ma czasu na pomyłki. Za przewinienia są kary, również fizyczne.

Będąc w Chinach miałem możliwość wyboru głównego stylu. Wybrałem Sandę, czyli full kontaktową walkę kung fu.

Ciężko trenowałem i udało mi się nawet zając 2 miejsce w turnieju szkół shaolinskich. W finale stanął przede mną przeciwnik o pseudonimie – “Tong Po”, który okazał się jednak lepszy, ale dziś wiem, że było warto. Z rozbitym nosem i bez jednej prawej piątki, pogratulowałem zwycięzcy.

W Chinach zaczęło się też tworzyć coś, co nazywam dziś optymalizacją ruchu. Mogłem wybrać inny styl walki, ale wybrałem ten, który uznałem za najbardziej skuteczny. Po wyczerpującym roku walki wróciłem do kraju.

Co dało mi Shaolin?

Dyscyplinę, wyrobione nawyki oraz “jakieś” umiejętności. Zacząłem poszukiwać swojej drogi. Szukałem realnych, prostych rozwiązań.

Tak trafiłem na system Krav Maga

Zakochałem się. System szybki, prosty i skuteczny. Z którym jestem na stałe związany do dziś.

Pomagałem na początku rozwijać go w Polsce i promować maksymalnie jak to było tylko możliwe. Zacząłem bardzo intensywne treningi i często wyjeżdżałem do Izraela, skąd pochodzi ten styl walki. To był dla mnie bardzo intensywny czas.

W Izraelu miałem okazję trenować z obecnymi mistrzami szkół,  którzy jeszcze wtedy uczyli razem, były to tzw. treningi czarnych pasów.

Jednocześnie cały czas miałem niedosyt wiedzy, trenowałem wszystko co możliwe, ucząc się od najlepszych.

Jeździłem po Polsce i słuchałem autorytetów. Zapaśnik miał do przekazania co innego niż bokser, a trener brazylijskiego ju jitsu inaczej podchodził do tematyki parteru niż dżudoka.

Zostałem globtroterem walki

Jak chciałem trenować tajski box to jechałem do Tajlandii. Wiedziałem, że tam jest serce sztuki Muay Thai. Gdy chciałem trenować walkę kijem i bronią, to oczywiście leciałem na Filipiny. Bo kto zna się lepiej na walce kijem i nożem, jak nie Filipińczycy!?

Oczywiście za młodych lat to nie było takie proste, trzeba było liczyć każdą złotówkę i odmawiać sobie absolutnie wszystkiego. Ciężko pracować i odkładać.

Pasja + Ciężka Praca = Sukces

Dziś żyję w zgodzie z samym sobą i robię to co kocham, to czego uczyłem się całe moje życie i w czym jestem dziś “wyszkolony”. Chociaż chyba bardziej pasuje tu stwierdzenie: “uzbrojony”. Taka jest geneza i droga życiowa jaką obrałem.

Cały czas pamiętam jednak, że tylko nieustanny rozwój, doskonalenie umiejętności i ciężka praca nad sobą, przynoszą pożądane efekty.

W kolejnych artykułach przedstawię Wam, jakie szkolenia prowadzę na co dzień i postaram się pokazać jak dużą wartość fizyczną i psychiczna daje rozwój w tym zakresie.

Opiszę również, moje podróże po krajach, w których uczyłem się poszczególnych sztuk walki.

Uzbroję Was w wiedzę, która pozwoli Wam w decydującym momencie zagrożenia życia lepiej obronić Was i Wasze rodziny.

“BAV”, czyli Born Against Violence

W kolejnych tekstach, opowiem Wam również o projekcie “BAV”, czyli Born Against Violence (urodzeni przeciwko przemocy). Jednak przede wszystkim dowiecie się wiele o szkoleniach personalnych oraz szkoleniach dla firm, które osobiście prowadzę.

Zapraszam bardzo serdecznie, zapewniam, że będzie bardzo ciekawie.

Jarosław Rogowski

Podczas treningów proponujemy naszym klientom:

  • Trening fizyczny – najlepsze sprawdzone metody zwiększające siłę, dynamikę, elastyczność, szybkość, a także poprawę sylwetki,
  • Trening walki i samoobrony – praca na bazie takich systemów jak krav maga, mma, boks, ACT. Posiadamy również własne profesjonalne studio treningowe wyposażone absolutnie we wszystko niezbędne do treningu,
  • Trening mentalny – zwiększamy pewność siebie naszych klientów, a więc uczymy skalowania reakcji, negocjacji kryzysowej oraz podejmowania racjonalnych decyzji w stresie.

Szkolenia firm oraz szkolenia personalne Jarosław Rogowski . Szkolenia dla firm oraz szkolenia personalne. Szkolenia dla firm . Jarosłąw Rogowski

Kontakt:

kom. 513 210 270

mail kontakt @gkma.pl

www: jaroslawrogowski.pl

www.gkma.pl

Facebook: Jarosław Rogowski – Szkolenia | Jaroslaw Rogowski

Instagram

Youtube

Wielka gwiazda z trzema fanami na koncercie

Trzy dni temu świat obiegła informacja, że mało znany zespół Threatin ze Stanów Zjednoczonych (żeby móc zagrać koncerty w Europie) zadbał o fałszywą popularność. Afera jest dosyć gruba, bo Theratin nie tylko kupił sobie fanów na Facebooku (obecnie ponad 39K), ponad milion wyświetleń na Youtube. Wykreował fake’ową wytwórnię płytową, agencję bookingową i własny fanklub. Sam również nagrał promocyjne klipy, chociaż akurat tego przy obecnych możliwościach sprzętowych nie uważam za zbytnie osiągnięcie (tym bardziej, że specyficzna jakość scenariusza tych klipów rzuca się w oczy).

W każdym razie te starania przyniosły zamierzony rezultat – europejskie kluby myśląc, że mają do czynienia z prawdziwą gwiazdą zgodziły się na koncerty. I tak na pierwszym z nich w Londynie miało być 300 osób. Zapewniał o tym rzekomy agent gwiazdy, a pojawiły się ….. trzy. Podobnie było w innych brytyjskich miastach. Ostatnie doniesienia mówią, że koncert w Belfaście został odwołany.

Co ciekawe za tym wszystkim stoi jeden człowiek – Jered Theratin. To on jest jedynym członkiem zespołu – liderem, wokalistą i gitarzystą. I obecnie twierdzi, że to wszystko odbywało się zgodnie z misternie obmyślonym planem eksperymentu. Miał on wykazać, że w dzisiejszym świecie niesłychanie łatwo stać się częścią iluzji.

 

“You are part of the illusion”

Niezależnie od tego czy Jered mówi prawdę, miał rację. Nie można mu też odmówić zarówno pomysłowości ale także determinacji – cała afera wymagała od niego nie tylko nie lada zachodu.  Wymagała również poniesienia kosztów (np. wszystkie zaliczki na wykupione bilety opłacił on). Poza tym wielu osobom podoba się jego wokal i gra na gitarze. Niemożna więc powiedzieć, że jest beztalenciem, który powinien zająć się czymś zupełnie innym niż muzyka. Oczywiście trudno pochwalić aspekt moralny takiego sposobu na zdobycie rozgłosu. W końcu Jered jest obecnie na ustach większej ilości ludzi niż ma polubień na Facebooku. Warto na sprawę spojrzeć obiektywnie.

Afera Theratina ukazuje smutną prawdę o naszych czasach, w tym o internecie, który stał się taką potęgą, że można powiedzieć, że niemal posiadł odrębną tożsamość. Z tym, że potęga ta wymknęła się nieco spod kontroli i jednym z tego aspektów jest właśnie możliwość łatwej manipulacji wieloma ludźmi naraz. Nie tylko przypadek Jereda to potwierdza.

informacja, świat obiegła informacja, Threatin, koncerty w Europie

 

Jestem popularny, bo mam tysiące followersów?

Ci, którzy prowadzą profile na portalach społecznościowych pewnie nie raz spotkali się z kontami. Konta te nie wiedzieć czemu mają mnóstwo obserwujących/ followersów/ inaczej zwanych, a co za tym idzie polubień, komentarzy i reakcji. Napisałam nie wiedzieć czemu, bo konta te nie zawierają praktycznie żadnych wartościowych treści, bo trudno takimi nazwać np. jedynie zdjęcia danej osoby w różnych pozach. Często te zdjęcia są bardzo podobne do siebie i całe ich serie ciągną się przez wiele miesięcy. Nie są to osoby naprawdę znane, których popularność byłaby rzeczą zrozumiałą i naturalną. Mimo to takim profilom wciąż przybywa obserwujących/followersów itd. – liczby “fanów” dochodzą do kilkudziesięciu tysięcy.

Na początku trudno było mi uwierzyć, że to wszystko może byc fake’m. Zaczęłam wchodzić na konta tych licznych obserwatorów i w bardzo wielu przypadkach są one delikatnie mówiąc dosyć dziwne. Albo mają po jednym lub kilka wpisów (znów nic konretnego), albo znowuż są bardzo podobne do profili, które obserwują. Czasem różnią się tylko zdjęciami a teksty pod spodem są stricte powieleniem. Wiadomo już, że nie Jered pierwszy wpadł na pomysł kupowania sławy.

 

Ściemniaj dopóki się da?

Co ciekawe stwarzanie iluzji może popłacać. Nie wiem jak jest w przypadku Facebooka i innych ale wiem, że Instagram płaci za tak dużą jak wspomniana popularność. Przy tym administratorzy raczej nie są w stanie udowodnić, że jest ona fałszywa – konta są pewnie tworzone z różnych IP. Może nawet przez prawdziwe osoby, a to z jakiego powodu (czyli tylko po to żeby udawać czyjegoś fana) i że za pieniądze nikt nie jest w stanie wykazać. Czasem tylko na jaw wychodzi prawda ale jest to kropla w całym morzu udawania.

Tak więc ci, którzy prowadzą swoje profile z pasją, wkładają serce w każdy wpis i zdobywają followersów naturalnie. Nieporównywalnie wolniej, muszą się chyba pogodzić z taką niesprawiedliwością. Trzeba wziąc na klatę, że wszystko w tym świecie ma swoje złe strony –  w przypadku internetu jest to możliwość mamienia całych społeczności. Pozostaje chyba jedynie satysfakcja, że działa się uczciwie i nie idzie się na łatwiznę, czego życzę wszystkim tak postępującym.

Jeśli chcecie przeczytać więcej o Jeredzie to tutaj jeden z artykułów.

 

Perfekcyjny świat instagrama, w którym nie ma miejsca na rzeczywistość, na prawdziwe życie.Miałam zaszczyt spotkać się z osobą, która poświęciła dwa lata ciężkiej pracy, aby zbudować „siebie” na instagramie.

Dzisiaj żałuje… ale od początku.

Spotykamy się w przytulnej kawiarni, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał. Jak to ja, albo jestem przed czasem albo spóźniona. Uff, tym razem pierwsza.

Wchodzi piękna dziewczyna, długie ciemne włosy, szczupła, usta na czerwono pomalowane. Pewna siebie dwudziestoparolatka.

Chciała się ze mną spotkać, bo poruszyła ją moja historia po przeczytaniu książki „kobieta z bliznami”. Jednocześnie prześledziła moje konta w mediach społecznościowych i poruszyło ją to, że piszę, pokazuję tak trudny temat, który nie jest za bardzo lubiany w mediach.

Opowiedziała mi swoją historię, jak można zatracić się w tym świecie, pokazując na zdjęciach piękno. Iluzję życia, której na co dzień nie mamy.

Zaczynała, jak każdy z nas. Pierwsze zdjęcia telefonem, później aparat fotograficzny, nauka programów do przerabiana zdjęć i swój własny filtr, taki biały, przezroczysty co wszystkich zawsze chwyta za serce „wow, jakie zdjęcie”.  Fakt, wtedy łatwiej było się przebić, być zauważonym. Dzisiaj trudniej, bo prawie każdy ma konto na IG.

Kiedy zaczynała miała chłopaka, przyjaciół, studia, ale tak ją to pochłonęło, że nie zauważyła, jak wszyscy wokół znikają. Liczyło się perfekcyjne zdjęcie, jakiś tekst, czasem nie najwyższym poziome, ale to właśnie zdjęcie się „sprzedawało”. Zaczęły odzywać się firmy kosmetyczne, odzieżowe, zaproszenia na eventy, aby tylko później u siebie pokazać daną chwilę.

Żyła z jednej strony jak w bajce, ale z drugiej strony, to była ciężka praca.

Przerwała studia, swoje upragnione prawnicze, chłopak odszedł a koleżanki, nie mogły zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. Żeby zaistnieć, wydała sporą sumę gotówki na idealny pokój do zdjęć, rewelacyjne wakacje, zabiegi pielęgnacyjne bo trzeba mieć idealną, wypielęgnowaną cerę, figurę. I kiedy myślała, że ma te upragnione życie, okazało się, że samotność zapukała do drzwi. Zdała sobie sprawę, że wszyscy wokół kończą studia, zakładają rodziny, kupują pierwsze własne mieszkanie na kredyt, zdobywają pracę. A ona. Co mogła napisać w CV. „Przez dwa lata zbudowałam markę osobistą”, która ni jak się miała do życia codziennego.

Zrezygnowała z tego „świata” świadomie, bo wiedziała, że dzisiaj się jest a jutro, może mnie tam nie być. Zamknęła konta, pozrywała umowy z firmami, wróciła na studia i mówi, że jest dzisiaj szczęśliwa. Posprzedawała większość rzeczy, dzięki temu, było ją stać żeby stanąć na nogi przez pierwszy rok. Dzisiaj pracuje w kancelarii, kilka godzin dziennie, chce skończyć studia i zrobić aplikację radcy prawnego.

Poprosiła mnie, żebym się nie zmieniała, była taka prawdziwa, żebym pisała dalej o oparzeniach, o problemach prawdziwych. Nie retuszowała zdjęć, nie przerabiała za bardzo, bo właśnie pokazuję te prawdziwe moje życie. Nie liczy się ile osób cię obserwuje, ile osób da serduszko, ale tylko, czy ktoś wie jaki temat poruszasz. Nikt nie chce pokazywać, mówić o takich rzeczach, bo się boimy.

Wiele słów, zdań zachowam dla siebie, ale dała mi pewną odwagę. Chodziła za mną długo pewna myśl, chciałam mieć na IG zdjęcia czarno-białe, tylko takie. I chyba tak zrobię, bo to mój profil, mój tekst, to jestem ja.

Po tej rozmowie, wieczorem leżąc w łóżku, zaczęłam przeglądać zdjęcia innych kont. I co zauważyłam? Perfekcyjne życie! Od poranka, po wieczór. Idealne śniadanie, kawa podana na najwyższym poziomie, cudowne wnętrza itd. I zaczęłam się rozglądać po swojej sypialni. Pościel wymiętolona,  szafka nocna w nieładzie (bo na niej wszystko i nic), ubrania rozrzucone na krześle (bo wieczorem jestem tak zmęczona, że nie chce mi się schować do szafy). Żadnych piórek, lampek, świec i świeżo ciętych kwiatów nie zauważyłam. Czasem rano pojawi się kawa, którą partner przynosi mi do łóżka. Rano wstaję w wyciągniętej pidżamie, potarganych włosach, z przykurczami na ciele, które najpierw muszę rozruszać. Prawdzie? Jakże inaczej, takie rzeczywiste życie.

Zrobić zdjęcie kawy z piankami, to za nim ją wypije, ona już jest zimna. Za nim wszystko ułożę, tak jak powinno być, nagle światło dzienne zanika. Przyjaciółka, z którą idę na obiad, krzyczę „poczekaj, najpierw zdjęcie”.

Nie mam nic przeciwko mediom społecznościowym. Jeśli prowadzi się biznes, sprzedaje jakiś produkt, jestem jak najbardziej za, aby pokazać piękno. Sprzedać dany produkt wzrokowo. Czy życie, też musimy sprzedawać? Te sztuczne życie?

Jeśli chcesz przekazać światu swoją historię, pokaż jakie ono jest naprawdę. Nie karmy swoich najbliższych, a przede wszystkim nie kreujmy sztucznego świata młodym, które wkraczają w dorosłość i zderzają się z nim, że ono tak nie wygląda jak na fotografii.

Chcesz napić się z przyjaciółką kawy, zjeść kawałek serniczka zrób to od razu, a zdjęcie między czasie. Jak pokocham dane kosmetyki, to piszę tylko o nich, bo działają na mojej skórze, tak wrażliwej skórze. Milion sefli? Nie mam fotografa na co dzień, zdjęcia robię sama i jak w danej chwili wyglądam. Nie prężę się przed obiektywem, nie wyginam ciała (choć to byłby ciekawy eksperyment) ale mimo to, inni zapraszają mnie do współpracy, bo jestem taka prawdziwa.

Moje życie nie jest perfekcyjne, choć innym się wydaje. Codzienne walczę z przykurczami, o zdrowie innych, którzy są w podobnej sytuacji. Chcę być dalej sobą i na swoich zasadach. I chciałam napisać, aż się boję, jak inni zareagują, gdy od czwartku zacznę wrzucać „inne” zdjęcia. Nie, nie mam czego się bać. Jestem jaka jestem i tego będę się trzymać.

Eminem zrobił “Rap God” i nawijał z prędkością światła. Daniel Ciupryk w odpowiedzi zrobił “Rap Nobody” i nawijał z prędkością światła w 6 językach. Zamiast powielać sprawdzoną formułę, wybiera różnorodne brzmienia, sztukę wideo, gry i… Stanisława Lema.

2011 rok. Cały polski internet podaje sobie filmik, w którym młody chłopak nawija rapsy jak maszyna, ale robi to całkowicie niekonwencjonalnie, bo zmywając naczynia, grając w “Quake’a 3”, spacerując po mieszkaniu. Siedem lat później MC Silk ma w swojej dyskografii 3 albumy i udział w kilku ciekawych inicjatywach kulturalnych. Między innymi projekt z Kinoteką Narodową w hołdzie twórczości Lema. Ostatnio nawet atakuje nas superszybką nawijką w telewizyjnej reklamie Blika.

w 6 językach, rap nobody

Większość z Was może kojarzyć Daniela jako internetowego rapera z przypadku. Ja usiadłem z nim do rozmowy, aby ukazać Wam pełnowartościowego artystą, spojrzeć na jego twórczość, inspiracje i zmagania z chorobą, która towarzyszy mu od 12. roku życia.

Bartosz Filip Malinowski

Jestem strategiem, konsultantem i kreatywnym. Łączę kropki, które znikają ludziom z oczu. Założyłem agencję doradczą WeTheCrowd. Staram się także łączyć różne światy i dyscypliny oraz zachęcać do wyjścia ze swojej bańki na vlogu Bez/Schematu.

#kolejne artykuły