Wszystko na temat rozdań na Instagramie | worldmaster.pl
#

Wszystko co musisz wiedzieć na temat rozdań na Instagramie. Media społecznościowe stały się niesamowitą potęgą jeśli chodzi o reklamę, nic więc dziwnego, że każdy w dzisiejszych czasach chce zostać Influencerem, czyli jak warto wyjaśnić osobą mającą wpływ na decyzje zakupowe innych.

Są różne metody pozyskiwania zasięgów takie jak reklama, kolaboracje z innymi blogerami czy na przykład organizowanie konkursów. Można też pójść na łatwiznę i odbiorców sobie kupić  – czym w oczach niektórych są właśnie rozdania.
Dzisiaj przygotowałam dla Was obszerny tekst zawierający wszystko co powinniście wiedzieć o rozdaniach odbywających się na Instagramie – jak to działa, po co, dlaczego i dla kogo?

ROZDANIA FORMĄ REKLAMY NA INSTAGRAMIE

Odkąd na Instagramie pojawiła się nowa moda na rozdania szybko okazało się, że jest to genialny sposób na dotarcie do nowych odbiorców, ale błyskawicznie pojawiło się mnóstwo opinii, że:
a) jest to oszustwo,
b) jest to kupowanie followersów;
Odnośnie pierwszego podpunktu mogę tylko Wam zagwarantować autentyczność rozdań, które sama organizuję. ( tak i nie wstydzę się tego! ) Osobiście jestem odpowiedzialna za zakup nagród i ich późniejszą wysyłkę do zwycięzcy, a także za zdjęcia i filmy promujące rozdanie.
Skąd biorą się na to pieniądze?
W większości przypadków jest to zrzutka kilkunastu blogerów – dzięki czemu pula nagród jest atrakcyjniejsza i bardziej wartościowa. Często też towarzyszą temu marki, które przekazują swoje produkty do rozdania.
Z podpunktem B absolutnie zgodzić się nie mogę.
Wyjaśnijmy:
Kupowanie followersów to zapłata danej kwoty za konkretną liczbę obserwatorów pochodzących z różnych zakątków świata (głównie konta tureckie, które są tylko do tego celu przeznaczone ). W przypadku rozdań przyciągamy prawdziwych odbiorców, którzy zachęceni wizją zwycięstwa zaczynają nas obserwować. Nikt nie jest do niczego zmuszany, a jeśli po zakończeniu rozdania uzna, że nie interesują go treści oferowane na profilu to może po prostu zaprzestać obserwacji.

Cały sukces polega nie na tym, aby zdobyć obserwatorów, ale ich zatrzymać.

Równie dobrze, można wykupić reklamę profilu czy konkretnego zdjęcia na Instagramie płacąc za to kilkadziesiąt złotych jednak nie ma gwarancji jej powodzenia, a ponadto gdy zaczniemy regularnie korzystać z opcji promowania profilu to algorytmy Instagrama zaczną drastycznie ucinać zasięgi aby tych reklam wykupować więcej i więcej.
Nie mówię jednak, że nie warto tego robić, ale trzeba dokładnie śledzić i analizować jej przebieg, zmieniać grupę odbiorców aby uzyskać najlepsze rezultaty. Rozdania w tym przypadku mają tę przewagę, że dodatkowo mogą uszczęśliwić kogoś dodatkową nagrodą.
tinaha promuje konkursy i rozdaje na instagramie, worldmaster.pl

ROZDANIE NIE RÓWNA SIĘ KONKURSOWI – METODA NA ZWYCIĘSTWO

Warto rozróżnić te dwa pojęcia, bo często używane są zamiennie, a niestety znaczą zupełnie coś innego.
Konkurs zwany również loterią:
Polega na wyborze zwycięzcy za pomocą losowania, co w przypadku Instagrama nie jest do końca legalne. Wymaga również odprowadzenia podatku od nagrody. Rozdanie zaś ma zbliżone, określone zasady uczestnictwa. Zwycięzca wyłoniony jest poprzez wybór, w tym przypadku kilku blogerów na podstawie wyznaczonych kryteriów (np. aktywność na profilach)

Przy okazji tego podpunktu odpowiem na bardzo często padające pytanie – jak wygrać?

Nie ma jednego schematu na zwycięstwo, a tym bardziej drogi na skróty. Zwykle w rozdaniu liczy się aktywność – a przy 30 profilach organizatorów nie jest to proste zadanie. Aby mieć szansę na zwycięstwo trzeba zaangażowania, cierpliwości, kreatywności, czasu i odrobiny szczęścia.
Aktywność rozumiana jest przez polubienie czy sensowe komentowanie zdjęć (czyli adekwatne do opisu, składające się z co najmniej kilku słów ). Jest więc to mozolna praca, ale zgarnięcie np. nowego Iphone zdecydowanie jest warte tego poświęcenia.
instragram tinyha, worldmaster.pl, obserwatorów

ROZDANIA NA INSTAGRAMIE – PO CO TA NAGONKA?

Konkursy czy rozdania to nie wymysł ostatnich tygodni, a praktyka stosowana od dawna we wszelkich dostępnych mediach. Nie rozumiem więc całej tej nagonki na te prowadzone na Instagramie. Usłyszałam ostatnio od jednej blogerki coś takiego:
“ja rozdania robię dla moich obserwatorów, których chcę docenić za to, że ze mną są”
Mam przez to rozumieć, że nie cieszy jej fakt, że w związku z możliwością zgarnięcia nagrody przybywa jej obserwatorów, którzy być może będą śledzić profil?
Przecież to oczywiste, że konkursy czy rozdania mają na celu robienie rozgłosu, reklamy i generować ruch. Prawda jest taka, że obecnie w Polsce jest ponad milion aktywnych użytkowników Instagrama, więc warto znaleźć swój sposób na wybicie się – bo niestety często piękne zdjęcia czy opisy same się nie obronią.
Jestem ciekawa, czy udało się Wam kiedyś wygrać w jakimkolwiek rozdaniu czy konkursie?
http://www.tinaha.pl/2018/09/rozdania-na-instagramie.html

Nie tylko grywalizacja

Jak pewnie wiecie, oprócz tego, że zajmuję się grywalizacją i ciągle czytam Yu-Kaia, czy Marczewskiego, zależy mi również na budowaniu marki osobistej. A nie ma lepszego specjalisty w budowaniu marki osobistej od Gary’ego Vaynerchuka. Dlatego gdy podczas czytania „Przebij się” natknąłem się na strategię content marketingową stosowaną w Vaynermedia, postanowiłem sprawdzić jak sprawdzi się u mnie. Czas testu to 5 dni. Czy przez ten czas mogło przynieść rezultaty?

Jeśli nie wiecie, to strategia Gary’ego wygląda następująco.

  1. Tworzysz content główny
  2. Dystrybuujesz go na FB, YT i podcast
  3. Tworzysz mikrotreści, czyli wyrwane fragmenty z głównego contentu i dystrybuujesz
  4. Patrzysz na odbiór społeczności i tworzysz drugą dawkę mikrokontentu
  5. Dopalasz wszystko treścią uzupełniającą, poszerzającą temat (np. na blogu i innych stronach z publikacjami)

Tutaj znajdziecie pełną prezentację jeśli jesteście ciekawi.

W porządku, a teraz trochę bardziej szczegółowo. Na początku, dokumentujesz jeden większy motyw ze swojej pracy. U mnie była to akurat dokumentacja odpowiedzi na pytanie zadane przez ludzi pod jednym z moich wpisów na FB (konkretnie to pod tym – link). Zrobiłem film o tym, jakie techniki grywalizacji stosują kościoły.

Ten sam film, tego samego dnia powędrował również na FB. Efekty? Na 154 subskrypcje, po tygodniu film na YT obejrzało 47 osób. Doszły 2 osoby subskrybujące. Pod filmem mam 2 komentarze (z czego jedno to dobre pytanie na przyszłość – woohoo!) i 7 łapek w górę. Jeśli chodzi o Facebook, to film udostępniałem z prywatnego konta, więc nie mam aż tak wielkiego dostępu do danych, jaki miałbym z poziomu fanpejdża (mimo wszystko mój prywatny profil ma większe zasięgi niż fanpage, chociaż mniejszą możliwość analizy), ale FB wyświetla mi w tym momencie, po tygodniu, 529 wyświetleń, 32 reakcje i 10 komentarzy od ludzi (+7 moich).
Niestety, nie udało mi się jeszcze ogarnąć podpinania podcastów. Ten etap wciąż przede mną.

To wszystko organicznie w jednak dość niszowym temacie grywalizacji.

Dalej, mikrotreści jakie udostępniałem na Instagramie, to 3 fragmenty głównego filmu (2x15sek i 1x1min), które zdobyły kolejno: 650 wyświetleń i 55 lajków; 600 wyświetleń i 49 lajków; 571 wyświetleń i 55 lajków. Dodatkowo udostępniłem też 3 memy z cytatami z mojego filmu i moją postacią: 550 wyświetleń i 51 lajków, 543 wyświetlenia i 58 lajków i dzisiejszy 294 wyświetlenia i 39 lajków.
Jeśli chodzi o wzrost followersów, to z 1280 mam po tygodniu 1305.  W tym tygodniu miałem 233 odwiedziny profilu i 4 kliknięcia w witrynie. 906 nowych osób odnalazło mnie na Insta, a łącznie moje posty wyświetliły się 4726 osobom.

Jeśli chciałbym działać w pełnej zgodzie ze strategią Vaynerchuka musiałbym ok 3h dziennie przeznaczać na komentowanie postów innych osób zgodnie z najważniejszymi dla mnie hashtagami. Niestety, tego jeszcze czasowo nie ogarnąłem.

Wreszcie, treści uzupełniające. Film z YT, jak i posty uzupełniające wrzuciłem wraz z krótkim opisem na tego bloga, na FBLinkedIn, oraz portal WorldMaster Medium.
Po tygodniu wyniki są następujące. Odwiedziny na blogu: 128 unikatowych odbiorców. LinkedIn: łącznie 403 wyświetlenia publikacji oryginalnej i treści uzupełniającej (1 polecenie). WorldMaster: tylko jeden, oryginalny post został zatwierdzony i ma 1000 wyświetleń. Medium: 0 (jednak nie jest to tak popularny portal jak mogłoby się wydawać). Jeśli chodzi o uzupełniającą treść opublikowaną na FB, to post na profilu prywatnym ma 6 reakcji.

Tak przedstawiają się dane liczbowe. A jaki płynie z nich wniosek? Przede wszystkim taki, że nie od razu Rzym zbudowano. Gary wiele razy mówi o tym, że praca nad własną marką i poszerzaniem zasięgów, to harówa i robota na lata. Dlatego pewnie trzeba będzie sobie dać z nią trochę więcej czasu niż tylko tydzień. Z drugiej strony, cała strategia jest na tyle przemyślana, że pozwala Ci praktycznie wyłączyć móżdżenie o tym jaki post napisać, czy co tu jeszcze opublikować. Przy podejściu Gary’ego to się robi samo.

Ja pewnie dalej będę próbował testować tę marketingową strategię, więc jeśli jesteście ciekawi i chcecie mnie w tym wesprzeć, to możecie to zrobić udzielając się na jednym z wyżej wymienionych portali 🙂 Każdy lajk, komentarz, share i follow to miód dla twórcy 🙂

Tinder to moja niezdrowa obsesja. To nie tak, że jestem seksoholikiem. Mnie po prostu fascynuje mechanika i algorytm tej aplikacji, które w swojej prostocie i skuteczności osiągnęły to, co nieosiągalne dla innych. Pod tą powierzchnią kryje się jednak sporo niespodzianek.

Z miejsca zaznaczę, że w przewertowałem, jak to się ładnie mówi, bogatą literaturę przedmiotu. Zarówno obskurne artykuły naukowe z zaskakującymi wynikami badań, jak i artykuły odważnych pionierów m.in. z Business Insidera i Fast Company, którzy dla dobra cywilizacji postanowili eksperymentować na sobie.

Jednocześnie, od 4 lat działam pod przykrywką na Tinderze jako Harrison Ford. Slowem, przychodzę przygotowany i z darami.

1. Tinder ma “secret rating”, czyli obiektywna ocenę Twojej atrakcyjności

Wiem, że nie chcesz tego usłyszeć, ale to nie Twoi znajomi, ani nawet nie Ty, wiesz lepiej, czy jesteś atrakcyjny/-a, tylko Tinder – dzięki zagregowanym danym z reakcji tysięcy użytkowników na Twoją osobę. Tinder wyciąga średnią – wynik, będący ekwiwalentem Twojej atrakcyjności, który powstaje w wyniku masowego głosowania na zasadzie “hot or not”. Czyli mądrość tłumu + big data.

Ten wskaźnik to tzw, Elo Score (nawiązanie do oceny umiejętności graczy w szachach; kto wpadł na to, żeby połączyć Tindera z szachami…?). Nie jest dostępny publicznie. Siedzi “w bebechach” aplikacji i chyba dobrze, że go nie znasz, bo mogłoby to zaprowadzić Cię na kurację do Ciechocinka.

Poza tym CEO Tindera, Sean Rad, podkreśla, że to nie tyle wskaźnik “atrakcyjności”, co “pożądania”. Jeśli to jakieś pocieszenie…

Jako ciekawostka, jeden z dziennikarzy magazynu Fast Company otrzymał dostęp do swojego wskaźnika pożądania. Czeka na Ciebie w Ciechocinku.

2. Tinder dysponuje toną informacji na Twój temat

Dziennikarz Guardiana poprosił Tindera o udostępnienie posiadanych przez nich o nim informacji. Wysłali mu 800 stron danych. Osiemset stron dot. 1 użytkownika. Na 50 milionów!

Jeżeli używasz Tindera, to algorytm zagregował dane o lokalizacjach, w których bywasz, o Twoich zainteresowaniach (przez API Facebooka), pracy i zajęciach, gustach muzycznych (Spotify), zdjęciach i ulubionych potrawach (Instagram). Witaj w świecie big data.

Pytanie, czy jest to zaskakujące biorąc pod uwagę tony danych, które zostawiamy na co dzień w social media i w naszym cyfrowym śladzie?

Tinder przynajmniej daje nam szansę pójść z kimś do łóżka. Także może jest to warte pewnej ofiary.

3. Istnieje Tinder dla VIPów, do którego nigdy nie będziesz mieć dostępu

I nazywa się Tinder Select. To ekskluzywny klub zarezerwowany tylko dla VIPów: celebrytów, bogaczy, supermodelek i ludzi pięknych, którzy cieszą się największym powodzeniem na Tinderze. (Spoiler alert: nie należę do nich).

Wg dziennikarza Business Insidera, który testował Tinder Select, appka wygląda tak samo. Ba! To jest ten sam Tinder, ale pojawiają się w nim osoby z klubu z piękna, błękitną poświatą, podkreślającą ich boskość.

I co najlepsze – algorytm nagina dla nich swoje reguły, bo cieszą się wielkim powodzeniem.

4. Najgorętsze wyniki z reguły wyświetlają się najpierw

Prosta sprawa. Żeby utrzymać nasze zainteresowanie aplikacją i dać nam pozytywny motywator, algorytm Tindera zawsze na początku każdej sesji podsuwa nam osoby z wyższym wynikiem atrakcyjności.

tinder select rzeczy, których nie wiesz o tonderze secret rating Harrison Ford

5. Im częściej korzystasz z Tindera, tym wyższe masz szanse na match

To również forma warunkowania instrumentalnego, którą twórcy Tindera zakodowali w algorytm swojej aplikacji. Chcą Cię od niej subtelnie uzależniać, bo im częściej będziesz z niej korzystać, tym większe ilości osób się wyświetlisz w okolicy = tym większe szanse na match.

6. Im częściej swipe’ujesz w lewo, tym niższe masz szanse na match

Nie chodzi tylko o to, że jeśli wybierasz zawsze lewo, to nigdy nie połączysz się z nikim w parę. Algorytm Tindera po prostu nie lubi użytkowników, którzy są zbyt wybredni – jak ja. Dlaczego? Bo postrzega to jako spamerstwo albo bota. Działa to także w drugą stronę.

7. Teoria gier mówi: przesuwaj zawsze w prawo

To hit. Swego czasu ukazał się szalony tekst w Buzzfeed, w którym autor – bardzo sensownie! – dowodzi, że zastosowanie podstaw teorii gier sprawdza się w przypadku Tindera. I nazwał to regułą“always swipe right”. Zawsze. Bez względu na wszystko. Jeśli jesteś facetem. Otóż przeglądanie profilu użytkowniczki zajmuje ok. 4 s, ale nie wiadomo, czy odwdzięczy się ona lajkiem. A więc może to być czas stracony. Przesuwanie automatyczne w prawo każdego profilu to ok. 0,7 s. A zatem opłaca się przeglądać tylko te profile, z którymi zostaliśmy połączeni w parę.

Ciekawostek jest więcej, a 5 dodatkowych przedstawiłem na moim live na vlogu, które możesz sprawdzić tutaj:

…i które zostaną rozwinięte jeszcze w kolejnych odcinkach dot. psychologii Tindera i sposobów na wykorzystanie jego mechaniki w sposób niekonwencjonalny.

Tymczasem pamiętaj, żeby przesuwać zawsze w prawo.

Bartosz Filip Malinowski

Jestem strategiem, konsultantem i kreatywnym. Łączę kropki, które znikają ludziom z oczu. Założyłem agencję doradczą WeTheCrowd. Staram się także łączyć różne światy i dyscypliny oraz zachęcać do wyjścia ze swojej bańki na vlogu Bez/Schematu. Więcej artykułów #bezschematu.

tinder select rzeczy, których nie wiesz o tonderze secret rating Harrison Ford

Z każdą nową paletką w mojej kolekcji uświadamiam sobie, że to już chyba uzależnienie, ale jak ktoś kiedyś powiedział “kosmetyków się nie zużywa, kosmetyki się UŻYWA” i tej zasady się trzymam. Nie ukrywam, że uwielbiam bawić się makijażem oka, więc im więcej kolorów tym więcej zabawy.

PaletkaMake Up Academy o wdzięcznej nazwie Tropical Oceana skusiła mnie swą różnorodnością barw. Znajdziemy ty zarówno rudości, złoto, poprzez róże, fiolety aż po zielenie i niebieskości. Niestety fanki delikatnych, nudziakowych makijaży nie znajdą tutaj neutralnych brązów. Zapraszam Was na recenzję, swatche oraz makijaż tą barwną paletą

MUA TROPICAL OCEANA: SWATCHE KOLORÓW
 
 MakeUp Academy Tropical Oceana kosmetyki make up swatche
 
Pierwsze 5 odcieni to delikatne, matowe odcienie łososiowego oraz pomarańczowego, a także jeden ( mój ulubiony ) rudo-złoty kolor o perłowym wykończeniu.
 MakeUp Academy Tropical Oceana kosmetyki make up swatche
Następna piątka to odcienie różu – znajdziemy tu zarówno delikatne maty, jasno-perłowy ( idealny do wewnętrznego kącika oka ) oraz dwa soczyste: w wersji perłowej i matowej.
 MakeUp Academy Tropical Oceana kosmetyki make up swatche
Trzecia linia zawiera odcienie na przełomie różu i fioletu i zdecydowanie lubię tę piątkę. Szczególnie chętnie sięgam po drugi z lewej jak i ostatni kolor – oba cudownie się mienią.
 MakeUp Academy Tropical Oceana kosmetyki make up swatche
Przedostatnia piątka to miks zieleni – zarówno tej oliwkowej jak i butelkowej. Do tych kolorów nadal się przyzwyczajam.
 MakeUp Academy Tropical Oceana kosmetyki make up swatche
Ostatnia linia to morskie odcienie idące ku granatowi.

MUA TROPICAL OCEANA: RECENZJA 

 
 MakeUp Academy Tropical Oceana kosmetyki make up swatche
 
 
Paletka zamknięta jest w całkiem sporej wielkości plastikowym opakowaniu bez lusterka – wierzchnia ścianka jest przeźroczysta dzięki czemu od razu widać jej barwną zawartość. W środku znajduje się aż 25 bardzo różnorodnych kolorów o pojemności .  każdy. Pigmentacja cieni jest dość zróżnicowana – niektóre są bardzo intensywnie nasycone, inne zaś wymagają nieco pracy aby wydobyć z nich głębię. Podobnie jest z osypywaniem się cieni – niektóre niestety po części lądują na polikach, więc warto zacząć makijaż od oka bądź zrobić baking ( czyli intensywnie przypudrować okolicę pod oczami ).
 MakeUp Academy Tropical Oceana kosmetyki make up swatche
Pracuje się nimi umiarkowanie dobrze ( choć nie tak wspaniale jak w przypadku recenzowanej ostatnio przeze mnie palety Huda Beauty ). Ogólnie paletka jest takim dodatkiem do innych moich podstawowych palet, dzięki czemu zwykłemu dziennemu makijażowi mogę dodać kolorów. Warto przed aplikacją cieni nałożyć bazę, gdyż bez niej po kilku godzinach cienie zaczynają się nieco rolować. Paleta raczej nie należy do nowości, ale zauważyłam, że w PL raczej nie było o niej wielu wzmianek.
 MakeUp Academy Tropical Oceana kosmetyki make up swatche

WARTO PRZECZYTAĆ: HUDA BEAUTY CORAL OBSESSIONS
 

MAKEUP ACADEMY TROPICAL OCEANA: MAKIJAŻ

Poniżej możecie zobaczyć dwie propozycje makijażowe przy użyciu paletki, choć kombinacji jest naprawdę ogrom. Jak widać lubię tworzyć nietuzinkowe połączenia kolorów, ale tak jak wspominałam – wybrałam tą paletkę do zabawy, jednak często ruszam w miasto z taką tęczą na oku. Moje codzienne zmagania makijażowe możecie obserwować śledząc mój profil na Instagramie, do czego ogromnie zachęcam!
 MakeUp Academy Tropical Oceana kosmetyki make up swatche TinaHa

PALETA MAKEUP ACADEMY: PODSUMOWANIE

Do zakupu skłoniła mnie przede wszystkim różnorodność kolorów bo mamy tutaj praktycznie całą tęczę. Dodatkowo paleta kosztuje w granicach 40 złotych i jest dostępna w wielu drogeriach internetowych. Nie jest to moja ulubiona paleta, ale oceniam ją bardzo pozytywnie i polecam ją każdej z Was, która lubi bawić się makijażem, dopiero się uczy i nie ma ochoty wydawać fortuny. Uważam, że jak na tę cenę jakość paletki jest świetna i warta zainteresowania.
Jestem ciekawa, czy wy lubicie szaleć z makijażem oka czy raczej trzymacie się bezpiecznych barw? 

 Dzisiaj opowiem Wam o marce Rosalind, której lakiery kupiłam do testów. Zdecydowałam się na  13 kolorów, a także bazę oraz top. Za całość zapłaciłam niecałe 55 złotych ( na promocji z okazji 11.11 ) co wyszło średnio 3,70 pln za jeden lakier. Postawiłam na kilka jasnych odcieni, ale również na zdecydowane i brokatowe, aby porównać je pod względem krycia, trwałości i odcieni. Dodam również, że lakiery przyszły w różnych pojemnościach 10 ml i 7 ml, ale nie zwróciłam na to uwagi przy zamówieniu. Zapraszam na przegląd.

KOLORY

Czerwień i mięta są piękne, blady róż jest mocno średni.
Wszystkie trzy kolory mają przepiękne krycie.
Z całej czwórki najciężej pracuje się z białym, choć z lakierami innych firm miałam podobnie.

JAKOŚĆ, TRWAŁOŚĆ, KRYCIE

Konsystencja lakierów kolorowych jest umiarkowanie gęsta, nie spływa. Jasne odcienie tj. biały, blady róż czy najjaśniejszy szary wymagały nałożenia 3 warstw, zaś kolory pozostałe oraz brokaty kryły już po dwóch. Pędzelki wszystkich lakierów są zwyczajne i dobrze się nimi pracuje.
Baza i top niestety okazały się wielką porażką. Baza niezbyt dobrze trzyma się płytki przez co cału manicure odchodzi od płytki paznokcia. Top powinien być bardziej treściwy i nadawać lepszy połysk, niestety jest nijaki. Wydaje mi się, że gdybym nałożyła je odwrotnie nie było by żadnej różnicy. Trwałość przy użyciu tych dwóch lakierów bardzo mizerna – w granicach tygodnia.
Na szczęście nie przekreśliłam wszystkich lakierów przez bazowe produkty. Kolory połączyłam z Bazą Hard oraz Topem Hard od Neonail i efekt był zadowalający. Paznokcie wytrzymały spokojnie 3 tygodnie, po których ściągnęłam je acetonem i zrobiłam nowy mani.
Podsumowując lakiery kolorowe spisują się przyzwoicie, a śmiesznie niska cena sprawia, że moja kolekcja wkrótce się powiększy. Lakiery zachowują się podobnie do marek, które każda z Was dobrze zna. Niektóre kolory wymagają większej ilości warstw i jest to absolutnie normalnie. Zdecydowanie nie warto jednak oszczędzać na bazie oraz topie i spokojnie można łączyć wiodące rodzine marki z chińskimi kolorkami. Unikałabym zakupu bazowych produktów chińskich marek. Najdroższe były brokatowe lakiery ( ok 5,50 pln ) jednak są najlepsze i te na pewno domówię w innych kolorach.

PRZYKŁADOWE MANICURE HYBRYDOWE

 
ps. nie jestem mistrzem malowania paznokci
Przyznać się, kto używał lakierów hybrydowych z Aliexpress? 
Co polecacie?
#kolejne artykuły