Przestań prosić, zacznij działać! | worldmaster.pl
#

Poświęcenie nie jest wcale łatwe. Wtedy musimy coś od siebie dać, ale według mnie to jedyny sposób, aby zrealizować swoje marzenia. Niech więc prośba ustąpi miejsca czynowi.

Podobno niektórzy ludzie lubią, kiedy mówi się do nich w sposób dosadny, prosty i bezpośredni. Pozostali wolą kręcenie się wokół głównego tematu i przyjmowanie możliwie najbardziej rozmytej prawdy. Wszystko ma swoje dobre, jak i złe strony.

Ja dziś jednak zastosuję sposób numer jeden.

Czasami myślę, że jesteśmy idiotami, którzy myślą, że dostaną wszystko, czego chcą tylko dlatego, że o to poproszą. Jestem pewien, że istnieje na świecie wystarczająco wielkie grono osób, które do końca swojego życia nie zrozumieją, że większość krzywd oraz „niesprawiedliwości”, które ich spotykają, nie wzięła się z powietrza, tylko z ich własnego działania. Albo raczej – braku działania.

Jesteśmy wygodni. Piekielnie komfortowi. Nie chce nam się myśleć, nie chce nam się działać, a na samą myśl o jakimkolwiek zadaniu, wpadamy w apatię i wolimy nie robić nic. Byle, żeby się tylko nie przemęczyć! Bo po co, skoro „jakoś to będzie”? Jeśli komuś to pasuje – świetnie! Teraz więc możesz zamknąć ten tekst i skupić się na swoim życiu. Powodzenia!

Całą resztę zapraszam dalej.

prośba

Bóg jak złota rybka.

Rozśmieszają mnie wszelkie roszczenia, jakie kierujemy do innych ludzi, instytucji, czy nawet istot wyższych. Jako człowiek wychowany w wierze oraz jako świadomy mężczyzna, praktykujący swoją wiarę, chwilami zastanawiam się, czy ludzie myślą tak naprawdę, czy tylko stroją sobie żarty z pozostałych… To normalne, że ludzie modlą się do Boga (obojętnie jakiego) i proszą go, aby ich prośba się spełniła. Nie ma w tym nic złego! Jednak, kiedy zapoznaję się ze „świadectwami” ludzi, którzy skarżą się, że prosili Istotę Wyższą o coś, a ta nie spełniła ich pobożnego życzenia, dosłownie otwiera mi się nóż w kieszeni.

Ja bardzo przepraszam, ale czy Ten ktoś, kto siedzi tam do góry i spogląda na nas, jest jakąś złotą rybką, spełniającą nasze życzenia? A może to taki wielki totalizator sportowy, w którym wygrywa jedna osoba na milion? Proszę, powiedzcie mi, że śmieszy to Was równie mocno, jak mnie, choć w moim przypadku jest to raczej śmiech przez grube łzy, bo jak można się cieszyć z tak idiotycznego toku myślenia?

Już w tym momencie, po prawie dwudziestu jeden latach życia, doświadczyłem wielokrotnie sytuacji, w których spotykałem ludzi z sianem, zamiast mózgu i kisielem zamiast serca, ale wciąż nie potrafię się nadziwić, jak bardzo wygodnymi jednostkami potrafimy być. Wygodni w świecie, w którym z jednej strony chcemy „być kimś”, ale z drugiej wolelibyśmy leżeć i zbyt mocno się nie wysilać. Nie widzę w tym za krzty logiki poza samym zrozumieniem istoty natury i organizmu ludzkiego, który zwyczajnie woli wygodę od wysiłku. Sęk w tym, żeby z tym walczyć!

To wielka dojrzałość przejąć kontrolę nad swoim życiem. Wielu ludzi nie osiąga tego stanu, mimo że żyją przez długie dziesięciolecia. Współczułbym, gdybym był pewien, że Ci ludzie zdają sobie z tego sprawę. Rzekłbym, że często nie są tego świadomi. Was jednak zachęcam do bycia Panem swojego losu. Nie zdawanie się na nic i na nikogo. Nie liczenia na to, że być może otrzymamy coś w darze. Odwieczny konflikt między talentem, a włożonym wysiłkiem trwa, ale nikt nie przekona mnie, że najlepszym połączeniem jest jedno z drugim. Tak samo jestem przekonany, że nawet największy talent w długo terminowym zmaganiu nigdy nie będzie miał szans z największym pracusiem.

praca

Nie prośba. Działanie!

Wracając do relacji z Istotą Wyższą – prosimy, ale efektów nie ma. Więc może, zamiast prosić, lepszym rozwiązaniem byłoby wziąć się w garść i zapracowanie na to, co się chciałoby mieć? Czy nie tak byłoby lepiej? Naprawdę jestem w stanie zrozumieć, że to kosztuje, ale co w tym dziwnego? Nie mam pojęcia, czego oczekujecie od życia, ale cokolwiek by to nie było, to musicie coś od siebie dać. Tylko biorąc, nie można zajść daleko. Zawsze trzeba się w pewnym stopniu poświęcić. Czy to dla wyższej idei, czy to dla drugiego człowieka, czy to dla realizacji swoich marzeń.

Jeśli ktoś zna większą ilość moich tekstów, to zapewne wie, że jestem osobą, która dość regularnie nawołuje do dążenia do swoich celów. Z tego więc względu, wyznając taką, a nie inną ideologię na życie, naprawdę bardzo trudno jest mi zrozumieć tak bardzo nielogiczne zachowanie ludzi, którzy robią mało, a oczekują wiele. Proszą Boga o pomoc, ale samemu nie robią nic w tym kierunku. Narzekają, że dostali mało, kiedy tak naprawdę nic od siebie nie dali.

Poświęcenie jest nieuchronne.

Być może to ze mną jest coś w nie porządku, ale w świecie musi istnieć pewna równowaga. Skoro więc chcę być drugim Michaelem Jordanem, to muszę liczyć się z tym, że będę musiał pracować równie mocno albo nawet mocniej niż on. Chcę wziąć, więc daję. I jeśli teraz myślicie, że jesteście na to gotowi, to polecam spróbować. Nie ważne, czego to dotyczy. Z doświadczenie wiem, że wszelkie plany i marzenia najpiękniej wyglądają w momencie, kiedy się je zapisuje. Gdy przychodzi czas realizacji…

Cóż.

Wielu nawet nie zaczyna. Inni rezygnują po pierwszym dniu. Duża część przekonuje się, że nie jest gotowa na tak wielkie poświęcenie. A tylko garstka osiąga to, co chciała. Daleki jestem od stwierdzenia, że są to ludzie szczęśliwi, bo mogę się domyślać, że takie ogromne poświęcenie wymaga wielu ofiar. Nie rzadko w postaci rodziny, przyjaciół i wolnego czasu. Ale czy mnie to osądzać? Skoro ktoś obrał taki cel, to życzę powodzenia i trzymam kciuki. Najważniejszym jest być zgodnym z samym sobą.

Jak dzieci.

Przypominamy wszystkie małe szkraby, które w sklepie wołają tylko „Chcę, chcę, chcę”! Zapominamy, że od „chcę”, do „mam” jest cholernie długa droga. Zwłaszcza w sprawach bardziej złożonych i nieco ambitniejszych. Więc to, że coś chcemy, tak naprawdę nic nie zmienia. Pewnie, że uświadomienie sobie własnych preferencji i chęci to pierwszy bardzo ważny krok, ale będzie on zupełnie na nic, jeśli nie pociągnie za sobą działania. Bo to ono jest najważniejsze. To tak samo, jak w tekście o rozwoju osobistym. Wszelkie czytanie poradników jest przydatne, ale wtedy, kiedy wprowadzasz wyniesione z nich wiadomości w życie. Samo czytanie nic nie da. Tak samo, jak samo planowanie i myślenie.

bierność

Zrozummy wreszcie proszę, że wielki cel, to wielka ofiara i tego nie da się uniknąć. Jeśli twierdzicie, że jest inaczej, to polecam zainteresować się ludźmi, którzy widnieją na czołówkach gazet i nie mam tutaj na myśli polskich polityków zdobiących swoimi twarzami gazety codzienne. Polecam wejść w temat nieco głębiej. Może nawet wypożyczyć lub kupić parę książek dotyczących życia ludzi sukcesu i przekonać się, ile musiało ich kosztować osiągnięcie tego, co mają teraz.

Mierz siły na zamiary.

Bezczelne jest oczekiwanie czegoś dużego, kiedy włożyło się w to wyjątkowo mało pracy. Jeśli studiujesz i uczyłeś się na egzamin przez godzinę, to nie oczekuj piątki. Chyba że jesteś geniuszem, a egzamin był banalny. Tak samo nie spodziewaj się, że zwojujesz świat, jeśli jedyne, co robisz, to bawisz się, relaksujesz i tylko przez krótki okres w ciągu dnia, robisz coś produktywnego. Wszystko sprowadza się do tego, ile od siebie dajemy i czego oczekujemy. Jeśli mamy małe oczekiwania i zadowala nas życie normalnego człowieka, a nasze poświęcenie to praca przez osiem godzin dziennie, która oznacza zarabianie 2500 złotych miesięcznie, raz do roku wyjazd na wakacje nad polskie morze i spokojne spłacanie kredytu – pięknie. Nic mi do tego. Szanuję, akceptuję, rozumiem i gratuluję znalezienia własnej ścieżki.

Jeśli natomiast marzymy o przepięknym, białym Maserati, a nasze działania przypominają dwudziestoletniego Forda Escorta, to ja przepraszam bardzo, ale coś się tutaj nie zgadza.

Nie trzeba od razu pracować po sto dwadzieścia godzin dziennie, jak niegdyś Elon Musk, ale można pracować nieco więcej niż teraz, żeby być nieco bliżej celu, niż się było wczoraj. Pamiętając naturalnie o zdrowym rozsądku i umiarze, bo bycie drugim Elonem Muskiem – moim zdaniem – nie jest wcale tak bardzo ekscytujące, jak wielu oczekuje.

Puenta?

Spuentować ten wpis nie jest trudno.

Poświęcenie jest nieuchronne. Prośba to tylko prośba i bez działania jest niczym. Jeśli robisz mało – dostaniesz mało. Jeśli oczekujesz wiele, ale na to nie pracujesz, to nie dostaniesz nic. Aby coś otrzymać – musisz dać. Zwłaszcza na początku – cholernie dużo.

Odważnym życzę powodzenia.

Pozostałych równie mocno szanuję!

Pytania i odpowiedzi można znaleźć wszędzie. Trudno się temu dziwić, bo w naprawdę skuteczny sposób potrafią przyciągnąć odbiorcę. Rzekłbym, że na podobnym poziomie, co chwytliwy nagłówek często zakrawający na profanację danego tematu.

Myślę, że wiem, co piszę, bo sam tego dokonałem w tekście o rozwoju osobistym.

(Tekst znajduje się TUTAJ)

I w tym miejscu można zadać pytanie, czemu w ogóle poruszam tę sferę. Przecież pytania są równie naturalne, jak to, że mówimy. Są wpisane w kulturę naszego języka. Gdyby nie one, prawdopodobnie do wielu rzeczy nie potrafilibyśmy dojść. Odpowiedzi natomiast to skutek pytań. Nie podważam tego sposobu myślenia. Zasadniczo twierdzę, że gdyby dorośli zadawali podobną liczbę pytań, co dzieci, a już na pewno konstruowali je w podobnie rzeczowy sposób, ukierunkowany na poznanie świata, a nie na zrozumienie plotek i niepotrzebnych informacji, to mogliby poznać zupełnie inny wymiar życia.

Jak mówi polskie przysłowie:

Kto pyta, nie błądzi.

I kolejne:

Nie ma głupich pytań. Są tylko głupie odpowiedzi.

Ten wymiar poruszam jednak z bardzo ważnego – dla mnie – powodu. Zwyczajnie uważam, że autorzy, stawiający pytania, którzy za cel mają przyciągnięcie czytelnika chwytliwym nagłówkiem, mogącym rozwiązać wszystkie ich problemy, działają w sposób niekorzystny dla odbiorcy. To nic innego jak tylko celowy zabieg, przynoszący kolejny wzrost „cyferek”. Oczywiście, że nie każde pytanie zadane w tytule filmu, artykułu, czy gazety musi mieć niecny zamiar. Jednak na ogół przeglądając Internet oraz popularną w naszym kraju prasę, przekonuję się, że im bardziej zaskakujące pytanie, tym bardziej przyciąga ono uwagę.

Nie szukając daleko…

Jak odnaleźć sens życia?

Kim jest dietetyczny paranoik?

Robert Karaś to najlepszy sportowiec?

Dlaczego sprzedajesz się za rzeczy materialne?

Jeszcze raz to podkreślę – nie twierdzę, że stawianie dość zaskakujących pytań jest złe. Jak już wcześniej wspominałem dobrze zadane pytanie, może pozwolić uzyskać nam odpowiedź, a tym samym poszerzyć swoje horyzonty. W tym całym swoim wywodzie zmierzam do jeszcze czegoś innego.

pytania

Pytania, a odpowiedzi.

Pisałem już, że pytania mogą działać na podobnej zasadzie, jak kontrowersyjny nagłówek. Po prostu mogą przyciągać ludzi. Czy taki jest cel autora, czy też nie – nie mnie to oceniać. Niech każdy uderzy się w pierś, zrobi sobie rachunek sumienia, czy cokolwiek uważa za słuszne. Nie jest to moją sprawą, choć proszę o dozę świadomości, że pytania, zadawane przez autora, nie muszą oznaczać, iż zna on odpowiedź.

I właśnie w tym miejscu przechodzimy do punktu głównego tego wpisu.

Niekompetentnych osób nie trzeba szukać daleko. Każdy z nas ma w sobie pewną niekompetencję. Nie można być dobrym we wszystkim i to nie jest prawda objawiona, tylko powszechnie znany fakt. Niezręcznie robi się jednak wtedy, kiedy osoba nieznająca danej dziedziny zaczyna głosić odpowiedzi na prawo i lewo, jako coś powszechnie znanego oraz obowiązującego w życiu.

Ponownie nawiążę do swoich tekstów.

Czy kiedy pytałem, „jak odnaleźć sens życia”, to zamieściłem tam swoją odpowiedź? Owszem. Świadczy o tym dość długi tekst na ponad dwa tysiące słów. Czy jednak odpowiedź ta była kompletna oraz pewna w swej naturze? Jasne, że nie! I nigdy nie chciałem, nie chcę i nie będę chciał się z tym ukrywać! Jeśli ktoś, kiedykolwiek odebrał moje teksty w ten sposób, to bardzo mi przykro, że zostałem źle zrozumiany.

Moja prawda vs Twoja prawda.

Ani ja, ani żaden inny autor, dzielący się czymkolwiek nie ma monopolu na wiedzę! Wiedza może być różna i dopóki nie dotyczy ona udowodnionych naukowo prawd, to może być ona niesłychanie płynna i zmienna w zależności od punktu widzenia. Spójrzmy na to z perspektywy rozmowy młodego małżeństwa, które przymierza się do zakupu mieszkania. Mąż tłumaczy żonie, że lepiej wybrać coś w okolicy, gdzie znajduje się więcej zieleni, bo ona uspokaja, a na dodatek poprawia nastrój. Żona natomiast postuluje, że będzie spokojniejsza, kiedy znajdą coś w centrum, gdzie nie będzie musiała każdego dnia przez pół godziny dojeżdżać do pracy.

Kto ma w tym sporze rację? Jak jest pewna wiedza?

Nie ma żadnej! Jedynym pewnikiem jest fakt, że młode małżeństwo chce kupić mieszkania, choć i to można podważyć, czy ich chęci są na pewno tak bardzo jednomyślne i czy aby na pewno żadne z nich nie myślało najpierw o wynajmie. Tego nie wiemy!

Dlaczego więc tak bardzo ufamy ludziom, którzy dzielą się w Internecie SWOJĄ prawdą?

Oryginalność jest w każdym z nas.

W zdecydowanej, a rzekłbym, że nawet druzgocącej przewadze, odpowiedzi, które znajdziecie w mediach, nie są prawdziwą wiedzą, ale pewnym punktem widzenia na daną sprawę. Nie będę przytaczał nazwisk, nazw redakcji, stacji oraz kuriozalnych sytuacji, bo nie jest to zupełnie potrzebne. Skupię się na sobie. To, co piszę, to tylko mój punkt widzenia i dopóki nie posiłkuję się rzetelnymi i zreplikowanymi badaniami, które zostały przyjęte przez dane środowisko naukowe, to zwyczajnie nie powinniście brać moich słów za coś pewnego. To, że ja tak widzę pewną sprawę i to, że coś sprawdziło się u mnie, nie oznacza, że sprawdzi się również u Ciebie albo u Twojego sąsiada spod szóstki.

Ten tekst to również moje spojrzenie, które może być różne od Twojego i nie ma w tym nic złego! Powiedziałbym, że to całkiem przyjemna sprawa, móc różnić się na pewnym gruncie wiedzy i wymieniać się swoimi poglądami. Myślę, że to bardzo rozwija i uczy pewnego szacunku wobec zdania innych ludzi. W końcu żyje nas na tej planecie ponad siedem miliardów i każdy jest inny. Jesteśmy unikalni.

Dlatego radzę podchodzić do wszystkiego z chłodną głową i nie ulegać niepotrzebnych emocjom. To, że w nagłówku zapytałem „Dlaczego sprzedajesz się za pieniądze?” nie oznacza, że po pierwsze to robisz, a po drugie, że mam rację, argumentując swoje stanowisko.

Ewoluujemy.

Powiem nawet jeszcze więcej! Jest to mój punkt widzenia na tę sprawę, ale w danym momencie! Nie mam pojęcia, kim będę za rok. Ba. Ja nie wiem, co się ze mną stanie za godzinę. Czy ktoś to w ogóle może wiedzieć? Może pod wpływem nieprawdopodobnego zdarzenia nagle mój światopogląd straci sens? A może w mniej drastyczny sposób, moja osobowość będzie ewoluowała i dojdę do punktu, w którym zmienię sposób spostrzegania świata. I co wtedy?

Czy to będzie oznaczać, że jestem kłamcą i piszę same bzdury? Albo, że wtedy moje teksty należy wyrzucić do kosza?

odpowiedzi

Oczywiście, że nie!

Zmiana swojego światopoglądu nie jest niczym zaskakującym. W końcu otaczamy się nieustannie ludźmi, którzy często migrują w naszym życiu. To dość naturalne, że im więcej poznajemy i doświadczamy, tym innymi osobami się stajemy. A na podstawie moich tekstów mogę powiedzieć, że już teraz z niektórymi napisanymi przeze mnie artykułami, mógłbym polemizować i do tego Was zachęcam.

Do polemiki i małego sceptycyzmu. Do niewpadania w pułapkę równania, że autor tekstu musi być ekspertem na temat tego, o czym pisze.

Podsumowanie.

Spinając to wszystko grubą, ale wcale nie tak wielką klamrą, mogę napisać, że zadawanie pytań jest ogromnym narzędziem w naszych rękach, z którego powinniśmy korzystać. Często tego nie robimy, bo zapewne boimy się, iż ktoś potraktuje nas, jako osobę niekompetentną. Odpowiedzi natomiast to naturalne następstwo pytania. Jednak nie należy ich traktować, jako zasady. Pragnę tylko przypomnieć, że nawet badania naukowe, ukrywają w sobie cząstkę kłamu. Parafrazując słowa jednego z moich wykładowców:

Szukanie dobrego badania w morzu innych, przypomina szukanie pereł w stercie śmieci.

Nie mam chyba trafniejszego określenia na podsumowanie tego wpisu. Skoro badania naukowe również na ogół są źle przeprowadzone i tym samym o wiele mniej wartościowe, to jak możemy w tej sytuacji, ufać bezgranicznie przekazom jednej osoby?

Jeśli nieznajomy podbiegłby do Was na ulicy, wyciągnął cukierka i powiedział: zjedz go, on jest przepyszny i bardzo zdrowy, to zapewne nikt by z tej oferty nie skorzystał.

Dlaczego więc w świecie mediów, gdzie ciągle widzimy pytania, a następnie wylewne odpowiedzi, przeżuwamy je, delektując się ich smakiem?

Możemy go dotknąć. Możemy go obejrzeć i możemy też przeczytać nazwę tego cukierka.

Ale niekoniecznie musimy go jeść. Zawsze możemy odmówić.

Antoine de Saint-Exupéry w swoim ponadczasowym hicie „Mały Książę” napisał:

Na zawsze ponosisz odpowiedzialność za to, co oswoiłeś.

„Mały Książe” to książka, która nie jest zwykłą czytanką dla dzieci. W mojej ocenie jest to utwór przede wszystkim dla dorosłych, którzy zbyt mocno zatracają się w swoim własnym, wewnętrznym wyścigu. A powyższy cytat traktuje odpowiedzialność w sposób, w jaki traktowana być powinna.

Czy tak właśnie jest? Czy tak właśnie postępujemy, zgodnie ze słowami cytowanego autora?

Cóż… Posłuchajmy kolejnego cytatu, również z tej książki.

Człowiek naraża się na łzy, gdy raz pozwoli się oswoić.

Nie chciałem tego pisać wprost, ale odpowiadając na wcześniejsze pytanie – nie. Wcale tak nie jest. Odpowiedzialność za czyny, słowa i zachowanie, którego się podejmujemy, kompletnie nie współgra z tym, jak to wyglądać powinno. Zresztą, jak wiele rzeczy w naszym życiu…

Oswajanie ludzi.

Cytowanie Małego Księcia zostawię sobie na inną okazję, choć nie ukrywam, że przychodzi mi to z łatwością. Wiele zawartych tam zdań to prawdziwa skarbnica uniwersalnych prawd. Choćby to:

Decyzja oswojenia niesie w sobie ryzyko łez.

Możecie się zastanawiać, dlaczego piszę tak wiele o tym całym oswajaniu. Przecież nie mam zamiaru pisać o zwierzętach i ich relacjach ze swoimi właścicielami. Jednak wbrew pozorom wcale nie musimy mieć domowego futrzaka, aby „oswajanie” i odpowiedzialność nas dotyczyła. Tak naprawdę, zauważcie, że w swoim życiu oswajamy także…

Ludzi.

Naturalnie stosuję to określenie w sposób metaforyczny, ale sens wypowiedzi jest niezmienny. Swoim zachowaniem, mówieniem i całościowym sposobem bycia, mniej lub bardziej przyciągamy do siebie pewne osoby. Przekonujemy ich do siebie i niejako wchodzimy z nimi w bliższe relacje. Nie mówię w tym momencie od razu o relacjach czysto damsko-męskich. Tak naprawdę oswajanie dotyczy każdej, normalnej znajomości, która rzecz jasna może przerodzić się w głębsze i trwalsze uczucie.

Jest to dla nas coś codziennego i aż nazbyt zwyczajnego. Interakcje z drugim człowiekiem są wpisane w nasze DNA. Nie przykładamy więc do tego większej uwagi. Traktujemy to jako coś normalnego, bo przecież ludzie obok nas byli, są i będą. Przebywamy z rodziną od najmłodszych lat, w szkole spotykamy znajomych, przyjaciół, a w pracy współpracowników. Idziemy do sklepu i nawiązujemy kontakt z tą samą, panią Grażynką, która zawsze się do nas uśmiecha zza lady. U fryzjera pan Zygmunt z bujnym wąsem, zawsze z nami porozmawia o sporcie i przeszłych czasach.

Wszędzie są ludzie i wszędzie budujemy kontakty.

Czyli idąc tropem Małego Księcia – wszędzie oswajamy ludzi.

Idąc jeszcze dalej – ponosimy także za to odpowiedzialność.

mały książę

Źródło: poznan.wyborcza.pl

Odpowiedzialność na każdym kroku.

Nasuwa mi się w tym momencie pytanie – za co ponosimy odpowiedzialność i w jakim stopniu?

W moim odczuciu, odpowiedzialność ponosimy głównie za swoje zachowanie. I to takie zachowanie, które nas stricte nie dotyczy, ale właśnie osób, które oswajamy. Najprostszym przykładem mogą być nasze słowa. Jestem pewien, że każdy z nas, choć raz pytany był o drogę. Czuliście wtedy tę nutkę niepokoju, kiedy pytający oddalił się we wskazanym przez Was kierunku, a wy przez następnych kilka minut zastanawialiście, czy aby na pewno wszystko dobrze przekazaliście? To jest właśnie odpowiedzialność. Oczywiście, że potencjalne niepowodzenie, może wynikać z zupełnie innych, niedotyczących Was czynników. Aczkolwiek, jeśli źle wskazaliście drogę, a pytający przez kolejną godzinę błąkał się, wpadając w histerię, to w pewnym stopniu, Wy jesteście za ten stan rzeczy odpowiedzialni.

Jak wielka ta odpowiedzialność jest, zależy od stopnia oswojenia. Jestem zdania, że jednak mniejsza wina spadnie na nas, kiedy udzielimy błędnej wskazówki, szukającemu drogi niż w przypadku bezpodstawnego rzucenia chłopaka lub dziewczyny.

Odpowiedzialność znika w tłumie.

Odpowiedzialności jednak w naszym społeczeństwie nie ma. I piszą społeczeństwo mam na myśli pewną grupę ludzi, którą widzimy na każdym kroku, każdego dnia. Poszukujecie przykładu? Przeprowadzono badanie, które polegało na tym, że osoba podstawiona przez badaczy, leżała w miejscu publicznym i nie ruszała się. Było to miejsce, którym przemieszczało się naprawdę wielu ludzi. Wszyscy znamy te scenariusze z życia, prawda? W większym mieście na porządku dziennym jest spotkać leżącego gdzieś pod murkiem pana Janusza, który odpoczywa po upojnej nocy.

Niestety (lub stety) badacze poszli o krok dalej. Doskonale zdawali sobie sprawę, jaki stosunek mają ludzie do osób brudnych, śmierdzących alkoholem i bezdomnych. Na ogół nikt im nie pomaga, bo wszyscy wiedzą, kim są i dlaczego w takim stanie się znajdują (choć i to może być czasami błędne!). Z tego więc powodu, człowiek podstawiony przez badaczy nie wyglądał jak typowy uliczny pijaczyna.

Co więcej! Ubrany był w garnitur i wyglądał bardzo schludnie. Słowem – w niczym nie przypominał osoby, która mogłaby mieć problemy z alkoholem i z tego powodu leżała na ziemi.

Jak myślicie? Jaka była reakcja przechodniów, czyli osób badanych?

Dokładnie taka sama, jakby leżał tam pijak. Wszyscy przechodzili niewzruszeni obok leżącego człowieka, który przecież mógł mieć w tamtej chwili zawał, wylew krwi do mózgu albo udar!

Wyjaśnienie.

Nastąpiło rozproszenie odpowiedzialności, zwane też efektem widza. Wszyscy, którzy widzieli, ale nie pomogli, nie czuli się winni za swój brak reakcji, gdyż twierdzili zapewne, iż odpowiedzialność spoczywa nie tylko na nich, ale na całym tłumie, który wraz z nimi podążał. Zadziałała w tym momencie psychologia tłumu. Skoro inni nie reagują, to dlaczego ja mam to robić? Albo – Skoro inni też tutaj są, to przecież nikt nie mówi, że to ja mam udzielić pomocy.

Oprócz faktu, iż odpowiedzialność jest nam obca i nie jest wpisana w nasze naturalne, ludzkie odczucia, warto również zauważyć, że prawdopodobieństwo rośnie gwałtownie w chwili, kiedy leżącego człowieka, potrzebującego pomocy, widziałaby tylko jedna osoba. Wtedy dopiero może ona poczuć się do obowiązku zainteresowania się, gdyż doskonale wie, że jest sama i to na niej spoczywa odpowiedzialność.

Apel do wszystkich Twórców.

Czuję, że równie dobrze mógłbym uderzać głową w mur, ale spróbuję. Zresztą… Po raz kolejny.

Drogi Twórco! Drogi Influencerze! Człowieku, którego oglądają/słuchają/czytają ludzie!

Wiedz proszę, że Twoje treści docierają do ludzi. Żywych ludzi. Nie awatarów. Nie pseudonimów i nie pustych nazw, niemających sensu. Po drugiej stronie ekranu siedzi żywy człowiek. Dokładnie taki sam, jak Ty i ja. I on to chłonie. Nierzadko całkowicie pozbawiony krytycyzmu i sceptycyzmu wobec widzianych treści. Ten człowiek, który Was obserwuje, nie jest też tylko bierny. Wiele Waszych treści bierze do siebie i w mniejszym lub większym stopniu wprowadza do życia. Sugeruje się nimi, a w skrajnym przypadkach, są to dla niego życiowe drogowskazy.

Jeśli więc kłamiecie, oszukujecie, tworzycie chłam godny patologii i nawołujecie do wynaturzenia człowieka, choćby w sposób podświadomy, to myślicie, że to przechodzi bez echa pośród Waszych widzów? Zrozumcie proszę Drodzy Twórcy, że ponosicie odpowiedzialność za to, co od Was wychodzi.

zachowanie

Oczywiście, że nie możecie odpowiadać za czyjeś życie. Nikt nie może! Jednak za to, co Wy umieszczacie i w jaki sposób to robicie, jest dokładnie Waszą sprawą. Świadomość więc tego, że obserwuje Was nierzadko wiele osób, powinna Wam przyświecać w tworzeniu odpowiednich treści, pod którymi możecie się podpisać w każdej chwili dnia i nocy.

Jeśli macie problem, aby zidentyfikować, czy to, co tworzycie, jest dobre dla Waszych obserwatorów, to zadajcie sobie jedno, kluczowe pytane:

Czy powiedziałbym/powiedziałabym kiedykolwiek to samo mojej córce?

Nie ważne, czy masz dzieci, czy nie. Po prostu pomyśl, a potem wyciągnij wnioski.

Ludzie Cię widzą.

Z własnego przykładu wiem, że odpowiedzialność spotyka nas na każdym kroku. Nawet jeśli wydaje nam się, że nikt nas nie obserwuje. Oprócz tekstów, które tutaj zamieszczam, prowadzę również małą stronę na Facebooku, na której dzielę się swoimi przemyśleniami. Interakcji nie ma tam wiele, dlatego łatwo wpaść tam w pułapkę „pisania do siebie samego”. Jednak w ostatnim czasie otrzymałem komentarz i wiadomość, z której jawnie wynikało, że napisanymi przez siebie słowami wpłynąłem realne na emocje osób, które go czytały.

Teraz może to dla Was brzmieć, jak zupełne nic, ale uwierzcie, że świadomość faktu, iż Wasze słowa docierają do kogoś i realnie wpływają na życie innych osób, jest niezwykła pod każdym względem. Odpowiedzialność, jaka się w Was rodzi, jest porażająca. Tak samo, jak radość oraz szczęście, wynikające z możliwości pomagania innym.

Mały Książę miał rację?

Nie ważne więc, co robicie. Możecie prowadzić własną firmę, prowadzić swój kanał na YouTube albo być uczniem. Musicie pamiętać, że w każdej możliwe sytuacji ponosicie odpowiedzialność za to, jacy jesteście. I chcę też wskazać Wam, że możecie być także odpowiedzialni za swoje czyny względem siebie – przed sobą. W takiej sytuacji, w przypadku błędu, możecie mieć pretensje do siebie.

odpowiedzialność

Natomiast w przypadkach, kiedy wchodzicie w interakcję z drugim człowiekiem i bierzecie udział w jego życiu, wtedy zdajcie sobie sprawę, że właśnie go oswajacie. A jeśli w grę wchodzi oswojenie, to ponosicie wtedy w pewnym stopniu winę za to, jak będzie to jego życie wyglądało. Przynajmniej w danym momencie.

Zacznij od siebie.

Żeby to wszystko nie zabrzmiało jednak aż tak bardzo strasznie, chcę zdjąć z Was trochę tej presji, która narosła wokół tego tekstu. Niewątpliwie ponosimy odpowiedzialność za swoje czyny i słowa, ale uważajmy, aby nie wpaść w pułapkę zamartwiania się każdym swoim słowem. Nie żyjemy z kimkolwiek 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Nie jesteśmy przy każdym jego wyborze. Dlatego nie zawsze jest tak, że to nasze słowa wywołały końcową porażkę lub nieszczęście.

Aby jednak zachowywać się względem innych odpowiednio, znalazłem pewne rozwiązanie. Bardzo proste w swej naturze!

Wystarczy, żebyśmy potrafili panować nad swoim zachowaniem. To znaczy, abyśmy byli świadomi tego, co mówimy i tego, co robimy. Jeśli tylko weźmiemy odpowiedzialność za swoje (a nie innych) czyny, wtedy będzie to już połowa sukcesu, do którego niewątpliwie wszyscy ludzie powinni dążyć. A patrząc z nadzieją na fakt, że wielu ludzi, uczy się od innych, to nie można wykluczyć faktu, iż swoim odpowiedzialnym zachowaniem, możesz ruszyć w ruch machinę, która zmieni postępowanie innych osób w Twoim otoczeniu.

To jak? Wchodzisz w to?

„To nie ma sensu” – słyszymy niejednokrotnie z ust bliskiej osoby. Czym jednak jest ten cały sens i jak go odnaleźć w swoim życiu?

Powyższe pytanie na pewno nie należy do gatunku tych, na które odpowiedź możemy udzielić w mgnieniu oka. Posuwając się dalej, można byłoby je nazwać pytaniami z natury egzystencjalnej, a bardziej pretensjonalni odbiorcy, określiliby je jako filozoficzne. Myślę jednak, że właśnie takie pytania, rodzą w nas pewne zmiany. Skłaniają nas do przemyśleń i poszukiwania odpowiedzi, a to natomiast prowadzi do uzyskania świadomości większej, niż do tej pory.

Sens i jego definicję zostawmy osobom, które potrafią go określić w sposób, który byłby zrozumiały i klarowny dla każdego człowieka. Przyznam się szczerze, że ja tego nie potrafię. Mógłbym napisać, iż sens oznacza odczuwania pewnego stanu emocjonalnego (raczej pozytywnego), który towarzyszy nam podczas wykonywania określonej czynności lub znajdowania się w pewnym stadium życia. Tym stanem emocjonalnym może być spełnienie, poczucie dobrze obranej drogi życiowej lub odczuwanie satysfakcji w pewnym momencie swojego życia. Nie twierdzę jednak, iż jest to definicja pełna i zamknięta. Pragnę jeszcze zwrócić Wasza uwagę, że tak naprawdę ciężko jest znaleźć słowo zastępcze do „sensu” w tym znaczeniu, prawda? To też zjawisko całkiem niespotykane. Jak widać, „sens” jest ciekawszy i bardziej wyjątkowy, niż mogłoby się wydawać.

Zamiast skupiać się nad konkretną definicją, chciałbym porozmawiać z Wami o sensie, jako zjawisku, którego w swoim życiu tak często poszukujemy.

Sens życia.

Sens może być różny, ale myślę, że tym głównym i nadrzędnym jest właśnie tytułowy sens życia. Myślę, że jeśli go zabraknie, to ciężko odnaleźć sens w czymkolwiek innym, skoro wszystko składa się właśnie na życie. Przepraszam, ale sam już czuję, że powoli zaczynam filozofować, a przecież nie o to tutaj chodzi. Mam na myśli to, że sens życia ludzkiego, bardzo często jest dla nas nieodgadniony. Choć wydaje nam się, że przecież on jest, to w rzeczywistości nie potrafimy go odnaleźć. Nie zawsze i nie codziennie, ale zdarza się, że gubimy go gdzieś po drodze.

sens życia

Ten brak sensu życia, może objawiać się poczuciem beznadziejności sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy i w której tkwimy przez dłuższy czas. Sens, a raczej jego brak, może wiązać się z wiecznym szukaniem tego, co chcemy robić, a już przede wszystkim z tym, co lubimy robić. Brak tego poczucia może objawiać się chaotycznym działaniem, zmienianiem swojego zdania, a także ogólnym poczuciem frustracji. Myślę, że osoby, które poszukują sensu swojego życia, mogą czuć się zagubione. Wręcz obce w świecie natłoku informacji i życia, które tak często idealizujemy.

Każdy ma inne przeznaczenie.

Zauważmy jeszcze tylko, że tak naprawdę prawdziwy sens życia jest prosty i myślę, że każdy, kto żyje, spełnia go. Gdyby się nad tym głębiej zastanowić, to można by rzec, że sensem życia jest życie. Kropka. Koniec rozważań. Z drugiej jednak strony, można by to wzbogacić o kolejne przykłady i właśnie o to chodzi mi w tym artykule, aby trochę rozwinąć to zagadnienie. Jednak w tym aspekcie, musimy już zdać sprawę, że sens życia dla każdego z nas jest czymś innym.

Dla pana Kowalskiego będzie to obejrzenie meczu ligi mistrzów, dla pani Grażynki będą to, coniedzielne odwiedziny wnucząt, a dla aspirującego piłkarza będzie to po prostu gra w piłkę. Problem w tym wszystkim jest taki, że nie każdy z nas zna swój sens życia. Myślę, że większość z nas nie wie, czym on jest. Choć możemy żyć w błogiej nieświadomości, że wszystko jest w porządku, to jednak to momentami uporczywe kłucie w sercu, podpowiada nam coś innego. W tym właśnie tkwi cały sęk, naszych dzisiejszych, wspólnych rozważań.

Od razu zaznaczę, że nie chcę kreować się na znawcę tematu i osobę wszechwiedzącą. Na tym mi nie zależy, nawet gdybym kimś takim był. A nie jestem. Dlatego, jeśli ktokolwiek uważa, że w tym tekście powiem mu, co jest sensem jego życia, to przepraszam, ale tego nie zrobię. Nie jestem jasnowidzem ani czarnoksiężnikiem, w których czasami tak bardzo chcemy wierzyć. Po co więc powstaje ten tekst? W jakim celu go tworzę? To całkiem proste. Aby pokazać Wam wszystkim i ukazać wszystkim niedowiarkom, że sens życia jest ważny. Poza tym, być może dzięki moim słowom, zaczniecie myśleć i działać. A jeśli to już się stanie, to wtedy nie mam wątpliwości, że prędzej, czy później swój sens odnajdziecie.

Jak znaleźć sens życia?

Paradoksalnie, głównym problemem, jaki stoi na drodze do poznania swojego przeznaczenia, nie jest wcale  życie lub nasz umysł, ale my sami. To trochę tak, jak ze wszystkim. Wszelkie bariery, jakie powstają w naszym życiu, na ogół tworzymy my sami. Czy to poprzez złe nastawienie, czy to swoje zachowanie, czy to poprzez nieodpowiednie środowisko, które przecież sami wybieramy. Daleki jestem od zrzucania winy na cokolwiek innego, co nie ma bezpośredniego związku z nami.

Pisząc, że to my jesteśmy odpowiedzialni za to, że sens życia w naszym życiu nie chce się jawnie objawić, mam na myśli wcale nie tak trudną zależność.

Im mniej aktywni jesteśmy, tym trudniej jest nam ten sens odnaleźć.

aktywność

Aktywność nie oznacza aktywności fizycznej. Wtedy byłoby to zbyt proste. Aktywność oznacza dla mnie działanie, ruch. Również w ujęciu metaforycznym, wykraczającym poza granice fizyczności. To tak samo, jak z odnalezieniem tego, co lubimy robić. Zasadniczo to niejako łączę oba te pojęcia, bo (nie wiem, czy słusznie, ale tak niejako podpowiada mi logika oraz intuicja) uważam, że znalezienie tego, co się lubi i tego, co się chce robić w życiu, jest ściśle związane z jego sensem.

Bądź aktywny.

Nasze życie sprowadza się do pewnej działalności, a przynajmniej sprowadzać się powinno. Nawet jeśli jesteśmy mało aktywni, to i tak coś ze sobą robimy. Jedni oglądają telewizję, inni czytają książki, jeszcze inni chodzą do pracy, a jest też grupa, która podróżuje po świecie. Nie ma to znaczenia. Każdy z nas coś robi i to jest fakt. Tym samym, całe nasze życie to działanie. Życie jest zorientowanie na wykonywanie określonych czynności. Nawet zwykłe leżenie to też czynność. Bierna, ale nadal aktywność.

Zmierzam do tego, że jeśli coś stanowi całe nasze życie (wykonywanie czynności), to odnalezienie w tych czynnościach tego, co sprawia nam wyjątkową radość, będzie oznaczało także realne odszukanie sensu życia. Jak już to wielokrotnie podkreślałem, problemem jest jednak to, że często kompletnie nie wiemy, jak ten sens poszukać.

Sens życia można odnaleźć poprzez działanie.

Wracamy w tym miejscu do urwanego wcześniej wątku.

Aktywność powoduje, że ten sens jest nam łatwiej odnaleźć. W jaki sposób? Poprzez działanie. Im więcej robimy, im więcej czynności wykonujemy, tym naturalniej, więcej świata poznajemy. Nawet nie tylko świata, ale także samych siebie. W końcu wszystko, co robimy i wszystko, co nas otacza, oddziałuje na nas w pewien sposób i z pewną siłą. Tym sposobem zdobywamy bezcenne doświadczenie i nie mam tutaj na myśli doświadczenie wymagane na rozmowie kwalifikacyjnej o pracę. Chodzi mi o doświadczenie życiowe, które zdobywać możemy na co dzień. W każdej chwili istnienia.

Dzięki paraniu się różnych zajęć i stawianiu się w różnych sytuacjach, stajemy się bardziej zdolni i rozumiejący więcej zjawisk nas otaczających. W ten sposób jesteśmy bardziej świadomi siebie i swojego własnego poczucia sensu. Bo tak naprawdę, jeśli nie wiemy, co stanowi sens życia, to jak chcemy go odnaleźć, jeśli nie robimy nic w tym kierunku? Jestem zdania, że myślenie na ten temat potrafi wiele wnieść, ale samo myślenie na niewiele się zda, jeśli zabraknie działania. Dzięki refleksji możemy domyślić się pewnych rzeczy lub wysnuć odpowiednią teorię. Jednak jej sprawdzenie należeć już będzie do aktywności.

Konkluzja.

Aby poszukać lub chociaż zacząć szukać sensu swojego życia, powinniśmy być aktywni, w celu nabycia nieodzownego doświadczenia i zwyczajnego sprawdzenia, co sprawia nam największe poczucie spełnienia. Jeśli chodzimy do pracy, od której mamy odruch wymiotny, to wątpię, aby stanowiła ona sens życia. Natomiast, jeśli kochamy biegać i biegamy, wtedy prawdopodobnie ten sens został przez nas odnaleziony.

Czy sens życia może być złudny?

Sens życia jest bardziej złożony, niż mogłoby się to wydawać. To trochę ironicznie napisane, bo zdaję sobie sprawę, że i tak pisze już momentami delikatnie zawile. Mam na myśli fakt, iż sens życia może być rozumiany dwojako. Albo jako coś jednolitego i pojedynczego, albo jako coś wielorakiego. Sugerując się tym, co napisałem, możemy dojść do pewnego wniosku.

Ktoś może być nieszczęśliwy, z powodu chodzenia do znienawidzonej pracy i tym samym, nie odczuwać sensu. Ale równie dobrze ta sama osoba, może po pracy biegać, czyli robić to, co szczerze kocha i wtedy ten sens odnajdować, właśnie w tej aktywności.

działanie

Wybaczcie, ale nie sposób jest mi odpowiedzieć, czy takie zachowanie i taki przejaw życia oznacza, iż taka osoba ten sens życia ma, czy też nie. Intuicja podpowiada mi, że nie. Mogę nawet posunąć się o krok dalej i powiedzieć, iż jest to sens złudny. Zafałszowany przez chwilowe odczuwania sensu, podczas biegania, kiedy tak naprawdę przez resztę dnia, nie jesteśmy go w stanie nawet dostrzec. Naturalnie, takie postrzeganie siebie i swojego życia jest lepsze, aniżeli w przypadku osób, które nie mają nic, czym mogłyby się podeprzeć. Jednak nadal twierdzę, że nie jest to sytuacja, która mogłaby uchodzić za dobrą, czy odpowiednią. Co więcej, takie stworzone przez nas samych warunki, mogą tworzyć pewne komplikacje. Możemy mieć poczucie, że wszystko jest w porządku i tym samym, zaniechać jakichkolwiek zmian. Po prostu nie będziemy świadomi tego, że tak naprawdę sens życia nie jest nam znany lub nie jest przez nas praktykowany.

Sens ludzkiego życia nie jest wartością stałą.

Równie dobrze, takie przejawy odczuwania i braku odczuwania sensu, mogą być czymś normalnym. Bo tak samo, jak nie jesteśmy w stanie nieustannie być szczęśliwymi i uśmiechać się, tak i być może ten sens życia, możemy w pewnych sytuacjach tracić lub trochę gubić. W końcu czasami nasza codzienność jest nieprzewidywalna i relatywnie nie trudno jest się w niej zatracić. Niemniej jednak nadal skłaniam się bardziej ku temu, że bez względu na okoliczności, sens życia powinien w nas być i zawsze powinien być przez nas odkryty.

A jak to zrobić, już wiemy.

Trzeba się otworzyć i być aktywnym. Próbować nowych rzeczy i sprawdzać się jako człowiek. Nie jako ojciec, rodzic, pracownik, sportowiec, czy działacz społeczny. Po prostu jako człowiek. Wtedy stajemy „czyści” na początku odkrywania siebie i łatwiej jest nam odszukać w sobie czynnik, który sens życia zdefiniuje.

rozmowa

Kwintesencja życia.

Z sensem życia jest trochę tak samo, jak z wytłumaczeniem silnej woli. Przywołałem akurat ją, bo i o niej już raz pisałem, i wiem, że wytłumaczenie tego zjawiska na przestrzeni jednego artykułu, który ma być w miarę „czytodajny” dla Was (to znaczy o w miarę rozsądnej długości), jest bardzo trudne. Wręcz niemożliwe. Mimo to uważam, że tym tekstem, choć trochę nakierowałem Was na to zjawisko. Ciekawscy mogą sami zgłębiać ten temat i podzielić się ze mną owocami swojej pracy. Kto wie, może właśnie w tym, tkwi Wasz sens? Natomiast leniwi, mogą czekać, zanim ponownie nie poruszę tego tematu i zagłębię się w niego mocniej. Wasz wybór!

Sens życia jest ważny tak naprawdę z wielu powodów, ale jeden szczególnie wysuwa się na pierwszy plan. To on nadaje naszemu życiu smaku. Gdybym miał to w jakiś sposób zobrazować, to powiedziałbym, żebyście wyobrazili sobie coś, czego wyjątkowo nie lubicie robić i w czym kompletnie nie widzicie przyszłości. Jak już to zrobiliście, to teraz pomyślcie, że robicie to do końca swojego życia. Niezbyt ciekawa wizja, prawda? No właśnie.

Dokładnie tak widzę życie, pozbawione sensu.

Nie chcę poruszać bardziej dramatycznych nut i głosić Wam kazań. Mógłbym przecież napisać, że jesteśmy istotami uprzywilejowanymi i wręcz naszym obowiązkiem, jest odpowiednie wykorzystywanie daru, jaki mamy, choćby z powodu wdzięczności. Ale przecież to byłoby już zbyt pretensjonalnie. W ten sposób musiałbym też tępić wszystkich, którzy palą, piją alkohol i są otyli, a tego robić nie chcę, bo moim zadaniem nie jest wchodzenie w Wasze życie, ale zwracanie uwagi na pewne zagadnienia. Ja jestem tylko taką iskierką, która może, ale nie musi spowodować u Was zmiany. To, czy tak się stanie, zależy od Was.

Spokojnie. W końcu go znajdziesz!

Adekwatnie do tematu tekstu, napiszę, iż dla mnie, między innymi sensem życia, jest pobudzanie innych do działania. Tutaj możemy pójść ponownie dalej i zastanowić się, czy sens życia jest jeden dla wszystkiego, co robimy, czy może być różny w zależności od tego, czym się akurat paramy. To są naprawdę trudne pytania, na które znalezienie odpowiedzi pozostawiam do refleksji Wam wszystkim.

Moim zdaniem sens życia jest jeden i odnosi się do całego naszego istnienia. Jednak możemy go postrzegać pod wieloma różnymi postaciami, które objawiają się poprzez to, co robimy na co dzień. W ten więc sposób, możemy odczuwać sens życia, graniczący z euforią, kiedy biegamy i sens życia mniej odczuwalny, ale za to bardziej stały, kiedy wykonujemy zajęcie, ukierunkowane mocniej na długofalowość. W obu przypadkach ten sens życia się pojawia i uważam, że mniej ważną kwestią jest, jaki on jest i czy zawsze jest jednolity, od tego, czy w ogóle on występuje. Bo w dobie dzisiejszego zatracania się i poszukiwania własnej tożsamości, posiadanie sensu istnienia, wcale nie musi być tak pewne, jak mogłoby się wydawać.

sens życia ludzkiego

Doszliśmy do końca naszych rozważań, ale wierzę, że jest to równocześnie początek Waszego myślenia nad sensem życia. Jeśli go do tej pory nie znaleźliście – nie przejmujcie się. Szukajcie go i działajcie w swoim tempie. Jestem pewien, że on się pojawi, tylko w swoim, bliżej nieokreślonym czasie.

Trzymajcie się mocno tego, co sprawia Wam największą radość, bo to bardzo często tam tkwi sens całego naszego istnienia.

Bądźcie silni. Żyjcie sensownie. Do następnego!

Zawsze będę uparcie twierdził, że życie to doskonały nauczyciel. Wystarczy być tylko uważnym obserwatorem, żeby uczyć się z codzienności. Często zdarza się, że doświadczamy konkretnego wydarzenia, które na pozór wydaje się niczym ważnym, ale w rzeczywistości może nas wiele nauczyć. Dlatego dziś chciałbym podzielić się z Wami prawdziwą historią. Będzie to opowieść, która choć normalna – pobudziła mnie do myślenia i skłoniła do refleksji, z której to wypłynął właśnie ten tekst. Niewątpliwie na to, że tak mocno zarysowała się ona w mojej pamięci, miał znaczenie także stres, który w tamtej chwili mi towarzyszył.


Historia na faktach!

Jakiś czas temu wybrałem się z moją mamą do oddalonego o kilkaset kilometrów miasta. Jak to na ogół bywa w takich sytuacjach, oboje nie znaliśmy go na tyle, aby móc bez żadnego wsparcia do niego dotrzeć. W tym więc celu uruchomiliśmy nawigację i wraz z metalicznym głosem, wydobywającym się z telefonu, wyruszyliśmy w trasę.

I to właśnie ten wyjazd sprawił nam nie lada kłopoty.

Przyjechaliśmy drogą, którą już raz się poruszaliśmy. Nie było dużo okazji do pomyłek, więc do celu dotarliśmy względnie bez żadnych niespodzianek. Pobyt w mieście również przebiegł bez komplikacji. Wszystko za sprawą siostry obeznanej z miastem i znającej jego najmniejszy zakątek. Muszę przyznać – była lepsza niż GPS! Gorzej jednak było z wyjazdem, gdzie znowu byliśmy zdani tylko na siebie. Aczkolwiek rozochoceni towarzystwem naszej przyjaciółki (nawigacji GPS), postanowiliśmy wybrać nową trasę. Może trudniejszą, ale na pewno szybszą.

Ach ten nieustanny pęd!

Oszukać przeznaczenie…

Wszystko byłoby dobrze, gdybyśmy oboje nie próbowali być mądrzejsi od naszego towarzysza podróży, który zapewne, gdyby mógł, mocno by się na nas zdenerwował. W pewnym momencie nie posłuchaliśmy go. Zgodnie uznaliśmy, że się myli. W końcu to tylko maszyna, mówiliśmy. To nie to samo, co my – ludzie! Twierdziliśmy z dumą.

Już po kilku minutach żałowaliśmy swoich słów. Pobłądziliśmy niesamowicie, a trasa, która miała być rzekomo szybsza, odbiła się nam czkawką. Zmarnowaliśmy kilkadziesiąt minut na szukaniu odpowiedniego rozwiązania. Jakby tego było mało, w pewnym momencie znaleźliśmy się na drodze ekspresowej, z której nijak nie można było zjechać. Tylko przed siebie! Problem w tym, że nie wiedzieliśmy, czy „przed siebie” oznacza drogę do domu, czy w kompletnie innym kierunku.

stres

Teraz możecie się z tego śmiać (sam to robię!), ale wtedy nie było nam do śmiechu. Jechaliśmy zestresowani, zdezorientowani i pogodzeni z tym, że nasza orientacja w terenie nie należy do najlepszych. Nie ukrywam, że się przejmowałem. Negatywne myśli zaczęły mnie oplatać i wysysać ze mnie absolutną radość życia. Radość, choćby z tego, że mogę jechać samochodem i spędzać miło czas z bliską mi osobą. Jeśli uważacie, że przesadzałem, to musielibyście zobaczyć moją mamę! Nie dość, że zestresowana to jeszcze zdenerwowana! Oczywiście na kogo? Pewnie, że na mnie! Bo kto chciał wybrać inną, nową i „super-szybką” drogę? Pewnie, że ja!

Możecie sobie tylko wyobrazić, że to nie pomagało mi ten stres przezwyciężyć…

Refleksja z Happy Endem.

Im dłużej jechaliśmy, tym z upływem kolejnych minut, uświadamiałem sobie pewną rzecz. Otóż nie mieliśmy innego wyjścia. Wcześnie była taka opcja, ale kiedy znaleźliśmy się już na drodze bez żadnego zjazdu, jedynym wyborem było podążanie przed siebie. Skoro więc nie było żadnej alternatywy (bo przecież nie zacznę jechać na wstecznym), to dlaczego w ogóle mamy się tym przejmować? Dlaczego mamy płakać i lamentować nad czymś, nad czym nie mamy już żadnego wpływu?

Jak to powiedzieliby zwłaszcza starsi ludzi – mleko się rozlało, więc nie ma sensu już nad nim płakać.

Kiedy to do mnie dotarło, mogę Wam powiedzieć z ręką na sercu, że wszystko się nagle ułożyło. Stres odpuścił. Negatywne myśli poszły w zapomnienie, a po kilku minutach perswadowania mamie tego punktu widzenia, jej zdenerwowanie także się rozpłynęło. W końcu nie mogliśmy zrobić niczego innego, jak tylko jechać przed siebie. Musieliśmy to zaakceptować, bo innej drogi nie było, a nerwy i stres w niczym by nie pomogły.

Wiecie, co okazało się po kilku kilometrach? Nie uwierzycie!

Nasz kierunek jazdy był poprawny! Kiedy już nasza przyjaciółka nawróciła się i postanowiła jednak z nami współpracować, zrozumieliśmy, że poruszamy się w dobrą stronę. W stronę domu. Uśmiech, jaki wykwitł na twarzy mojej mamy, był nie do opisania. Koniec końców wszystko skończyło się dobrze, a my spokojnie – choć wcale nie tak szybko – dotarliśmy do celu.

Lekcja życia numer… ?

Nie myślcie, że przytoczyłem Wam tę prawdziwą historię, tylko dlatego, aby podzielić się z Wami własną niefrasobliwością na drodze. Albo, że zamieniam swoje teksty w prywatny pamiętnik! Ta opowieść ma swój cel i zadanie do spełnienia. Istotnie była to dla mnie prawdziwa lekcja życia. Ma Wam ona pokazać jedną, niezniszczalną prawdę o naszym życiu, o której zdecydowanie zbyt często zapominamy. W efekcie marnujemy swoje siły, czas i tak bardzo cenną w dzisiejszym czasie – energię życiową. Ta prawda brzmi dokładnie tak samo, jak tytuł tego tekstu.

Nie przejmuj się rzeczami, na które nie masz wpływu!

Jak wszystko, wydawać się to może dość proste. Przecież, co takiego jest w tym trudnego? Kilka słów, jedno zdanie. Banalne! Jednak samo przeczytanie tych słów na niewiele się zda. Chodzi o ich zrozumienie i wprowadzenie w życie, a z tym jest już większy kłopot.

Martwimy się wieloma rzeczami. Przejmujemy się każdego dnia, a stres towarzyszy nam nazbyt często. Trudno się temu dziwić, skoro nasze życie i cały obecny świat nieustannie przyspiesza, i zarzuca nas kolejnymi wymaganiami, którym ciężko sprostać. Wiele osób popada w nerwicę, depresję lub zmaga się z chronicznym stresem. W rezultacie niszczy to ich życie i zabiera z niego jakąkolwiek radość. Pozostaje tylko ciemność i uczucie niepokoju, rozciągające się w naszym wnętrzu…

Nie przejmuj się rzeczami, na które nie masz wpływu

Oczywiście ze stresem można walczyć, są ku temu odpowiednie techniki, ale to nie jest celem tego tekstu. Jak widzicie i zapewne wiecie –w życiu mamy już wystarczająco wiele zmartwień, więc dokładanie do nich kolejnych nie ma większego sensu. To tak samo, jak wpychanie kolejnego kęsa ziemniaków przez babcię. Skoro jesteście już pełni i pękacie z przejedzenia, to po co wkładać w siebie kolejną porcję? Tak samo jest ze zmartwieniami. Jeśli jest ich już w nas dużo, to dlaczego mamy je sobie jeszcze dokładać, skoro nie musimy tego robić?

Nie pozwól, aby zjadł Cię stres.

Zwróćcie uwagę, że przejmowanie się rzeczami, na które nie mamy wpływu, nie jest rozsądne. Powiem więcej. To może być niesamowicie niszczycielskie względem naszego całego życia. Bo wyobraźcie sobie, że przejmujecie się wszystkim i wszystkimi. Tym, co ktoś sobie o Was pomyśli. Tym, czy pani od historii zrobi test. Albo, czy Wasz szef będzie w dobrym humorze. Tym, czy będzie padało, czy świeciło słońce. Tym, czy Wasz pies pozna Was po powrocie z wakacji… Ta ostatnia sytuacja wydaje się kuriozalna, ale w mocnym stadium przejmowania się wszystkim dookoła, takie pozorne błahostki, również mogą występować.

Nie dość, że w ten sposób wiecznie zatruwamy swoje życie negatywnymi emocjami, to na dodatek pochłania to całą naszą energię oraz czas, którzy moglibyśmy przeznaczyć, chociażby na okazywanie radości! Doskonale rozumiem, że czasami rzecz, nad którą nie mamy kontroli, a która powoduje nasze zmartwienia, może być naprawdę wielka i przytłaczająca. Takim wydarzeniem może być na przykład śmierć bliskiej osoby. Trudno wtedy komukolwiek powiedzieć, żeby nie płakał, bo „mleko i tak już się rozlało”.

Nie polecam tego robić.

Nawet śmierć można przeżyć. Potrzeba tylko czasu.

Zauważcie, że nawet i w tym aspekcie wieczne pogrążania się w depresji i żałobie także na niewiele się zda. W końcu tym sposobem życia zmarłej osoby nie przywrócimy. W ogóle nie możemy tego zrobić. Dlatego właśnie myślę, że wiele osób potrafi radzić sobie po śmierci najbliższych. Nie od razu, ale stopniowo, dzień po dniu godzi się z tym, co się stało. Oddaje należyty szacunek i na swój sposób – żegna się ze zmarłą osobą. Systematycznie zaczyna rozumieć, że pogrążanie się w płaczu, nic już nie zmieni, a zmarły lub zmarła, na pewno nie pragnęłaby, abyśmy zamieniali swoje życie w morze łez.

W efekcie żałobnik ponownie zaczyna żyć. Rozumie, że skoro nie może już nic zmienić, to pora wrócić do normalnego funkcjonowania. Oczywiście, że w jego sercu już na zawsze może pozostać mały cień, ale po takiej stracie jest to coś naturalnego. Chodzi o to, aby uświadomić sobie, że w pewnym momencie trzeba powiedzieć sobie:

Dość. Wypływam na powierzchnię.

Potrafię zrozumieć stres, wynikający z sytuacji, na które nie mamy wpływu. To taka naturalna reakcja obronna naszego ciała. Wzmożona czujność, napięcie, wyrzut adrenaliny. Jeśli zdarza się raz na jakiś czas – świetnie! Nasz organizm pracuje prawidłowo i wytwarza mechanizm przetrwania. Jeśli jednak występuje to bez przerwy, wtedy mamy problem. Obrazowo pisząc – prędzej, czy później nasze ciało przemęczy się wiecznym „stanem czuwania” i krótko mówiąc – wypali się. Dlatego, jeśli tylko możemy, powinniśmy stres redukować. I właśnie w tym celu warto przestać przejmować się rzeczami, które są gdzieś poza naszym zasięgiem. Choć doskonale rozumiem, że mogą być one często ciężkie, trudne i złe, to bez względu na to, co zrobimy i jak zareagujemy, one zawsze będą takie same. Będą istniały dalej w tej samej formie i bez wpływu pozostanie nasze działanie.

Świata nie zbawisz, ale siebie – owszem.

Czy możemy zmienić to, co pomyślą sobie o nas inni? Czy można mieć wpływ na pogodę? Można jakkolwiek wpłynąć na to, czy w drodze do pracy będzie korek? Nie! Ale zawsze możemy mieć wpływ na to, jak zareagujemy na te wszystkie „rewelacje”. Zamiast więc martwić się i stresować, polecam trzeźwo myśleć. To nie tylko zapewni Wam trochę więcej spokoju, ale także, być może dzięki temu znajdziecie rozwiązanie.

Choć nie mamy wpływu na pogodę, możemy ubrać adekwatny strój do panujących warunków. Choć korek w drodze do pracy jest poza naszym zasięgiem, to zawsze możemy wcześniej znaleźć inną trasę.

Jak widzicie, czasami można znaleźć rozwiązanie z sytuacji, lub chociaż zrobić coś, co ten stres zredukuje. Zanim jednak do tego dojdzie, musimy zacząć od siebie. Musimy zmienić swoje nastawienie do tego, na co nie mamy wpływu. To i tak dzieje się poza nami. Nie ważne, czy będziemy brali w tym udział, czy nie. Pogoda zawsze będzie taka sama. Ludzie dalej będą gadali, a drogi ekspresowe, czy autostrady dalej będą proste jak stół i nie da się na nich tak po prostu zawrócić!

Nie przejmuj się rzeczami, na które nie masz wpływu!

nie przejmuj się

Polecam się więc nad wszystkim zwyczajnie zreflektować. Naprawdę nie ma większego sensu przejmować się rzeczami, na które wpływu mieć nie możemy. Zwyczajnie je zaakceptujemy i zamiast zamartwiać się, poszukajmy ewentualnego rozwiązania, mogącego zminimalizować ewentualne szkody. Jednak przede wszystkim, uśmiechnijmy się. Choćbyśmy podążali z silnym nurtem rzeki, wprost  ku przepaści. W końcu, skoro i tak czeka nas zguba, to chyba lepiej robić to z uśmiechem na ustach, niż ponurym wyrazem twarzy, prawda?

Ale spokojnie!

Zguba wcale nie musi na nas czekać! Bo nigdy nie wiadomo, czy za kolejnym zakolem rzeki, z której prądem się poruszamy i tłuczemy o boki, nie pojawi się coś, co nagle odmieni naszą sytuację na lepsze.

Innymi słowy, mówiąc:

Nigdy nie wiadomo, czy droga ekspresowa, na którą wjedziesz, nie okaże się tą prawdziwą, która zaprowadzi Cię do domu!

Nawet jeśli trafiłeś na nią zupełnie przypadkowo!

#kolejne artykuły