Kult ciała, social media i granica dobrego smaku. | worldmaster.pl
#

Smutno to mówić, ale mam wrażenie, że czasy wielbienia mądrości i prawdziwie cennych wartości, odeszły w zapomnienie. Teraz promowanym zachowaniem, przez wszelkiego rodzaju „Fit Gwiazdy” jest istny kult ciała. Jak najwięcej pośladków i bicepsów, bez przekazywania jakiejkolwiek wartości… Ciało opanowało social media!

Ciało wchodzi na salony…

ciało

Ostatnie lata to nie tylko ogromny rozwój technologiczny, rozwiązania, o których nie śniło się naszym przodkom, czy osiągnięcia, którymi będziemy mogli chwalić się przed potomkami. To także ogromne zainteresowanie zdrowym stylem życia, szeroko pojętą aktywnością fizyczną oraz chęcią zmiany swojej sylwetki. Nie da się ukryć, że dzięki temu wzrosła nasza świadomość spożywanego pokarmu czy znaczenia wagi ciała, w kontekście ogólnego zdrowia. Zaczęliśmy żyć bardziej świadomie, poprzez rozsądny dobór produktów oraz właściwy wybór aktywności.

Z drugiej jednak strony, pojawiło się wiele stereotypów, mitów oraz przesłanek, które skutecznie zrujnowały nie tylko marzenia wielu osób, ale również nie jedno cenne istnienie. Diety, opierające się na głodowaniu, „eksperci” głoszący istne herezje, „magiczne pastylki”, które odchudzają nie Ciebie, ale Twój portfel. To wszystko również jest następstwem prawdziwego, dietetycznego pobudzenia XXI wieku.

Wraz ze wzrostem świadomości, zaczyna się poszukiwanie wzorców. Osób, które można potencjalnie naśladować. Nie ma niczego złego w posiadaniu mentora. O ile jest to człowiek reprezentujący sobą pewną wartość, która przejawia się w jego czynach oraz zachowaniu.

Social media wylęgarnią gwiazd i zepsutych ideałów.

Coraz więcej osób pragnie pokazać to, czym się zajmuje, a łatwy dostęp do portali społecznościowych, sprzyja temu zadaniu. Jednym wychodzi to lepiej, innym gorzej. Jedni zyskują całe rzesze fanów i zostają okrzyknięci „gwiazdami”, a pozostali giną w gąszczu ludzi, podziwiających tych, którym się udało. Powodów takiego zjawiska może być kilka. Począwszy od zaangażowania, przez reklamy oraz umiejętność nawiązywania kontaktów, po odpowiednio zamieszczaną treść. Ciężko jest znaleźć antidotum na problemy, pasujące do każdej, sfrustrowanej osoby, próbującej zyskać więcej „lajków” czy „followersów”.

Sam fakt skupiania się na tych dwóch wartościach, również jest niewłaściwy i może być jedną z przyczyn, uniemożliwiających spełnienie Internetowych marzeń. Nie neguje takiego toku rozumowania. Posiadanie statusu gwiazdy jednego z portali społecznościowych kusi wielu z nas. Niesamowite jest, że możemy żyć w czasach, kiedy naszą pracą czy źródłem zarobku, stają się wcześniej wspomniane platformy. Rewelacyjna szansa dla wielu młodych (i nie tylko) ludzi, pragnących pokazać swoje życie, umiejętności czy osiągnięcia.

Czym właściwie jest pokazywanie siebie i czy musi iść ono w parze ze statusem „gwiazdy”?

Jeśli zależy nam zbudowaniu solidnej i wytrzymałej personalnej marki, to wręcz musimy zaprezentować swoją osobę. To nieuniknione, skoro chcemy zainteresować potencjalnego odbiorcę sobą i tym, czym się zajmujemy. Można to porównać do prowadzenia firmy. Gdy takową posiądziemy, to chcemy zrobić wszystko, aby zdobyć jak najwięcej wiernych klientów, odbiorców i osób, które będą się z nią utożsamiały. Tak samo wygląda to w przypadku chęci budowania marki wokół swojej osoby. Jednak w tym przypadku, „firmą” jesteśmy my sami. Dlatego więc zaprezentowanie tego, czym się zajmujemy, staje się absolutną podstawą.

Jednym z doskonałych przykładów powyższej zależności jest branża fitness. Nie wiem, czy istnieje druga taka dziedzina, w której można znaleźć tyle osób, działających indywidualnie i próbujących opierać swoją pracę oraz ewentualne zarobki, na swojej osobistej marce. Trenerzy personalni, dietetycy, pasjonaci zdrowego stylu życia, osoby interesujące się tym tematem – wielu z nich pragnie zostać „gwiazdą” social mediów.  Jak już wspominałem, to świetne dla wielu z nas, że pojawia się szerokie grono ekspertów czy pasjonatów, chcących dzielić się swoim życiem, poradami oraz wskazówkami. Jednak zastanówmy się, czy aby na pewno wszyscy tego pragną? Czy wszyscy, którzy dają coś od siebie, robią to z myślą o innych, czy jest to zwykły zabieg, mający na celu promocję własnej osoby?

Kult ciała.

kult ciała

Rzecz, która opanowała zdecydowaną większość fitnessowych kont w mediach społecznościowych oraz pasjonatów tejże dziedziny. Panie wdzięcznie wyginające się przed lustrem, prezentujące swoje ukochane walory. Panowie, napinający brzuchy oraz bicepsy, robiący groźne miny. Oni wszyscy, prezentujący to, co mają najlepsze. Wielkie oraz pięknie ukształtowane mięśnie…

Czy to wszystko nie posunęło się trochę zbyt daleko?

Ogromną niesprawiedliwością byłoby przypisywanie wszystkich do jednej grupy czy twierdzenie, iż takie zachowanie jest złe. Byłbym hipokrytą, gdybym to napisał, bo sam niejednokrotnie ulegam pokusie skorzystania ze swojego ciała i zaprezentowania go szerszej widowni. Jednak jestem całkowicie pewien, że nawet w tej materii należy mieć pewien umiar. Nie zgadzam się z głosami, wyrażającymi swoje oburzenie, jakoby osoby prezentujące swoją muskulaturę i ciało były nic niewarte, pozbawione rozumu oraz jakiejkolwiek moralności. Naturalne jest, że chcemy pokazywać to, w czym jesteśmy dobrzy i czym się zajmujemy. Początkująca piosenkarka zaprezentuje wykonane przez siebie utwory. Przedstawi swoje umiejętności w tej dziedzinie i niejako – pokaże swoją „formę”. Tak samo jest również w branży fitness, w której wiele osób prezentuje swoje ciało, jako wartość, którą w sobie wypracowali.

Zaprezentowanie swojego ciała, co pewien czas lub robienie tego w konkretnym celu, aby przekazać jakąkolwiek wartość lub zawrzeć wskazówkę, jest na pewno działaniem pożądanym. Na wszystko musi być miejsce. Również na uwielbienie jednej z rzeczy, którą posiadamy. Szczególnie jeśli jest ono naszą wizytówką i nierzadko pracą. Poza tym liczy się też sposób, w jaki siebie prezentujemy. Czy robiąc to, zależy nam tylko na zdobyciu polubień i kolejnych obserwatorów, więc przedstawiamy siebie w jak najlepszym świetle, czy robimy to, aby zaprezentować siebie takimi, jakimi jesteśmy naprawdę?

social media

Granica dobrego smaku.

Wszakże ciężko jest ją wskazać, to myślę, iż każdy z nas potrafi dostrzec tę linię oddzielającą umiar, od przesady. Prezentowanie własnych walorów od istnego kultu ciała. Nieustanne wstawianie zdjęć swoich pośladków, bicepsów, brzucha czy jakiejkolwiek innej części swojego ciała jest zdecydowanie pozbawione dobrego smaku. Zakrawa to zdecydowanie o chorobliwy kult ciała i próbę dowartościowania się. Jestem niemal przekonany, iż takie działanie jest spowodowane chęcią zyskania widowni, fanów i stania się „fit gwiazdą”. Warto jednak zastanowić się, co w takim przypadku sobą reprezentujemy?

Zawsze staramy się pokazywać to, co jest w nas najlepsze. Jeśli więc prezentujemy tylko swoje wielkie mięśnie, to kim się stajemy?

Jaskiniowcami, dającymi upust swoim zwierzęcym instynktom. Cofamy się do swojej prehistorycznej formy. Charakter, inteligencja, wszystko, co jest w środku nas, w takich sytuacjach zanika. Nie pozwalamy dojść prawdziwie cennym wartościom do głosu. Zagłuszamy je, swoją rządzą zdobycia „lajków” i fanów. W rzeczywistości otrzymujemy ludzi podobnych do treści, którą zamieszczamy. Zwierzęta, czekające na kolejną porcję pół nagiego zdjęcia. Nie możemy spodziewać się mądrej, wyrafinowanej oraz niesamowitej publiczności, skoro treść, którą im dajemy, pozostawia wiele do życzenia.

Zapamiętajmy, że to wcale nie odbiorcy wybierają nas, ale My ich. Poprzez treści, jakie prezentujemy i udostępniamy. Nie brakuje osób i „fit gwiazd” mediów społecznościowych, które urosły do tej rangi, nie dzięki temu, co osiągnęły, ale dzięki temu, ile pokazały. To dość brutalna rzeczywistość, ale droga do prawdziwej wielkości i budowania trwałych relacji, nie może ograniczać się tylko do pokazywania swojego ciała. Nawet jeśli byłoby ono najcudowniejszą rzeczą na świecie. Treść, jaką przekazujemy i w jaki sposób to robimy, odzwierciedla widownię, jaką otrzymujemy. Jeśli uprawiamy kult ciała i nieustannie zachwycamy się własnymi mięśniami, to prędzej czy później, publiczność zacznie dostrzegać w nas tylko te rzeczy, zamiast prawdziwie cennych wartości.

Zatrważające jest, jak daleko potrafimy się posunąć dla pozyskania kolejnego widza. Dlaczego w całym tym działaniu zatracamy to, co w nas ludziach, jest najpiękniejsze? Nasze wnętrze i wartości definiują to, kim jesteśmy. Nie ciało ani jakikolwiek mięsień. Oczywiście, że ono również może wskazywać na naszą siłę charakteru, ale nigdy nie zbliży się, chociażby na krok do tego, co definiuje człowieczeństwo – umysł i serce.

Pokazuj siebie! Rób to, ale znaj limit i własne wartości.

Ciekawe jest, że osoby, które mają odpowiednią hierarchię wartości już na początku, zawsze będą pamiętały o tym, co jest najistotniejsze. Bez znaczenia, czy będą przeciętnym Kowalskim, czy „gwiazdą”. Zdefiniujmy rzeczy, którymi kierujemy się w swoim życiu, jeszcze zanim zaczniemy aspirować do miana gwiazdy.

Smutną wizją jest obserwowanie prawdziwie cennych kanałów oraz kont w social mediach, które przekazują rzetelną wiedzę, posiadających kilkukrotnie mniejszą widownię od swoich niechlubnych braci i sióstr. To nie przypadek, że osoby traktujące swoje ciało z dystansem i z pewną dozą umiaru są tymi, którym daleko do statusu „gwiazdy”. Na szczęście jest im jednak blisko, do pozostania prawdziwymi idolami oraz mentorami wielu z nas.

Nie twierdzę, że pokazywanie siebie oraz swojego ciała to zło. To świetny zabieg, nie tylko marketingowy, ale również czysto motywacyjny. Wiele początkujących osób, zaczyna dlatego, że ich celem jest osiągnięcia tego, co Pan Gwiazda zaprezentował w mediach społecznościowych. Ciało osób z branży fitness to często punkt wyjścia dla adeptów zdrowego stylu życia. Jestem jednak przekonany, że trzeba robić to z pewnym wyczuciem.

Linia między zdrowym i rozsądnym umiarem, a samouwielbieniem i nieustannym pokazywaniem swoich pośladków jest bardzo cienka. Warto znać tę granicę i trzymać się po jej właściwej stronie. Nie istotne, czy mówimy o Internecie, czy o prawdziwym, rzeczywistym świecie. Zarówno w jednym, jak i w drugim, opieranie swojej wartości na swoim ciele jest prawdziwym destrukcyjnym zachowaniem, które w dłuższej perspektywie czasu, czyni z nas jaskiniowców XXI wieku.  

Pędzimy, biegamy i uciekamy, nie wiedząc przed czym. Ciągły pośpiech i gonitwa za wielkimi ambicjami, notorycznie przysłania nam to, co w życiu jest najpiękniejsze. Na moment stań się ponownie dzieckiem. Poczuj w sobie nieograniczoną, dziecięcą radość i pozwól sobie odczuć głębokie, wewnętrzne spełnienie.

Cokolwiek planujemy w naszym życiu, zawsze staramy się, aby było to jak najlepsze i jak najbardziej dopracowane. Każdy szczegół musi ze sobą współgrać i znajdować się na swoim miejscu, żebyśmy poczuli się odpowiednio pewnie. Oczekujemy perfekcji w swoim działaniu. Nieistotne, czy jest to proces kształtowania sylwetki, czy wspinanie się na szczeblach kariery zawodowej. Zawsze chcemy wygrywać, zawsze chcemy wykonywać wszystko najlepiej i mieć wszystko, co najlepsze. Spodziewamy się rewelacyjnych rezultatów, które u niektórych się pojawiają, a u innych nie. Dlaczego?

W swoim dążeniu do upragnionej sylwetki, awansu w pracy czy posiadania dużej rodziny, zapominamy o ważnym czynniku.

O cieszeniu się z możliwości wykonywania danej czynności!

radość

Cały ten pośpiech i nienaturalna pogoń za marzeniami powoduje, że zatracamy się w tym coraz bardziej. Stajemy się zbyt poważni i zbyt zdyscyplinowani. Każdy małe odstępstwo od naszej planowanej drogi, wywołuje u nas wzburzenie i złość. Chcemy być perfekcyjni, ale zapominamy, że coś takiego w ogóle nie istnieje.

Nie ma czegoś takiego jak perfekcja w odniesieniu do rasy ludzkiej. Nikt nie jest perfekcyjny i Ty również nie próbuj taki być. Niech Twój plan żywieniowy również nie będzie idealny. Niech Twój trening od czasu do czasu będzie spontaniczny zamiast zaplanowany, co do minuty. Twoja podróż do pracy, czas w pracy, cokolwiek to jest – niech sprawia Ci radość! Zrób coś, co sprawi, że poczujesz głębokie szczęście i satysfakcje z wykonywania danej czynności.

Tak często obserwuje ludzi, którzy otrzymują niemal idealny plan, który ma ich zaprowadzić do wymarzonego ciała. W zdecydowanej większości przypadków nigdy im się to nie udaje. Zapominają o tak prostej do wykonania rzeczy, jaką jest radość z wykonywanej pracy. W efekcie próbują przed samymi sobą udowodnić, że są kimś innym. Zaciskają zęby, z ust cieknie im ślina, a ich wyraz twarzy przypomina oblicze mordercy.

Można inaczej. Lepiej!

Uśmiechnijcie się, zaciśnijcie zęby z wysiłku, ale czujcie w sobie wewnętrzną radość. Poszukujcie jej za wszelką cenę. Odnajdźcie w sobie wewnętrzne spełnienie. Bojowe i agresywne nastawienie przed treningiem też ma swoje miejsce, ale nie zawsze i nie cały czas! Przed trudnymi sesjami, przed ciężkimi dniami w pracy, przed konkretnymi wyzwaniami ma to jak najbardziej swoje uzasadnienie, ale nie na co dzień. Robimy z siebie męczenników, którzy muszą pokonywać każdego dnia wiele trudności. W rezultacie sprawiamy osoby wiecznie niezadowolone, smutne i rozzłoszczone na cały świat. Obarczamy za to winą naszą aktywność. Nasz styl życia.

Codzienność, którą przecież sami sobie wybraliśmy.

Dlaczego mamy robić coś, co nie sprawia nam radości? Jeśli nie czujesz jej w żadnej minucie swojego działania i nie poczułeś jej nigdy, pomimo że kontynuujesz swoje dzieło od dłuższego czasu, to warto zrewidować swoje poglądy i plany.

Wewnętrzne spełnienie to wyznacznik dobrze obranej ścieżki.

Nie zawsze będzie łatwo i życie nie polega na robieniu tego, co przyjemne i proste. Wielokrotnie spotkamy się z sytuacjami, które będą dla nas maksymalnie niekomfortowe i niekorzystne, ale mimo to, będziemy musieli sobie z nimi poradzić. Śmiem twierdzić, że to właśnie takie chwile rozwijają nas najbardziej. Jednak to są pojedyncze epizody. Momenty w naszym życiu sprawdzające nas, czy potrafimy dać sobie radę. Nawet w takich chwilach, zawsze powinno pojawić się głębokie uczucie satysfakcji po wykonaniu zadania.

spełnienie

Nie ważne, co robimy i dokąd zmierzamy. Zadbajmy o to, aby w każdej chwili wykonywania zadania, czuć radość i spełnienie. Zachować pogodę ducha i wewnętrzne szczęście, nawet pomimo trudności i sytuacji, wymagających od nas głębokiej koncentracji. Niech nasze życie nie będzie sztywne, smutne i ponure czy sztampowe do granic możliwości. Posiadanie najlepszego planu jest rewelacyjne, jeśli w ogóle takowy istnieje, ale o wiele lepsze jest wykonywanie planu trochę mniej perfekcyjnego, ale za to systematycznie z uśmiechem na ustach. Ważne jest robienie czynności i dążenie do czegoś, co sprawia nam radość i daje spełnienie, zamiast złości i rozdrażnienia.

Wielokrotnie na sali treningowej widziałem twarze ludzi, którzy nie wyglądali na miłych i zadowolonych z siebie. Ponura mina, zwężone oczy, zaciśnięte zęby i głębokie zamknięcie się w sobie. Nie neguje tego ani nie podważam tej taktyki zachowania na treningu, jednak chciałbym zwrócić uwagę na fakt, że zapewne te same osoby w życiu codziennym uśmiechają się i cieszą. Dlaczego więc nie robią tego również na treningu? Podczas czynności, którą sami sobie wybrali i którą robią dla siebie?

Rób to, co sprawia Ci radość. Ucz się od dzieci!

dziecięca radość

Jeśli czegoś nie lubimy, to starajmy się tego unikać. Szkoda naszego istnienia, na poświęcanie swojej uwagi na rzeczy nieistotne. Jeśli sprawia nam to satysfakcję i radość… Pokażmy to! Podzielmy się tym, z całym światem! To nie jest trudne.

Nie zawsze będzie łatwo, ale niech zawsze będzie radośnie!

Uśmiechnijmy się do pani ekspedientki w sklepie. Idźmy ulicą tanecznym krokiem, słuchając swojej ulubionej piosenki. Okażmy swoją wdzięczność. Dzielmy się radością!

Bawmy się tym! Redukcja masy ciała, budowanie masy mięśniowe, trening, praca, sprzątanie – sprawmy, że każda z czynności, którą wykonujemy, zajaśnieje dla nas w innych, lepszych barwach. Zamieńmy szarą masę, którą wykonujemy każdego dnia, na prawdziwą tęczę kolorów! Bierzmy przykład z dzieci, które nawet w najprostszym działaniu odnajdują powód do radości. Niech czynność, która jest dla nas prawdziwym utrapieniem, będzie przyczyną naszego uśmiechu. Okażmy tę radość. Przeżyjmy najlepszą przygodę, jaką tylko możemy sobie sami zafundować!

 Z uśmiechem na ustach! 🙂

Uczniowie, studenci, młodzież i wszyscy młodzi ludzie. My wszyscy – rzekoma sól tej ziemi, jesteśmy w większości niepoprawnymi idealistami. Wychowała nas szkoła lub zrobiły to studia. Uważamy, że przeszliśmy prawdziwy życiowy test i w zamian za to… Należy nam się wszystko! Ciekawe tylko, jak zareaguje na to życie…

Jeśli nie jesteś uczniem lub studentem, to nie odwracaj swojego wzroku i nie kieruj się dalej. Pomimo tego, że tekst ten kieruje głównie do tej grupy osób, to uważam, że każdy może wynieść z niego coś dla siebie. Nawet jeśli burzliwe czasy swojego kształcenia masz już dawno za sobą, a szkoła lub studia, to dla Ciebie istna prehistoria. Jeśli kiedykolwiek odczuwałeś frustrację, wynikającą z nieotrzymania tego, co Ci się rzekomo należy, to znalazłeś się w odpowiednim miejscu. W strefie, w większości zamieszkałej przez młodzież.

studia

Uczniowie i studenci! Pora się obudzić!

Od dłuższego czasu obserwuje pewien trend. Jego zagorzałymi propagatorami są główne uczniowie oraz studenci. Jestem niemal pewien, że nie zdają sobie z tego nawet sprawy. Zauważyłem, że my ciągle żądamy czegoś od świata. Uważamy, że należy nam się wszystko. Najlepsze uczelnie w kraju, wysoka pensja, podziw i sława. To przeświadczenie opieramy na swojej edukacji. Błędnie myślimy, że potencjalni pracodawcy, będą do nas biegli z wyciągniętymi rękoma i całowali nas po dłoniach za to, abyśmy zechcieli dla nich pracować. Spodziewamy się, że świat czeka tylko na nas. Stoi przed nas otworem i po ukończeniu kolejnej z kolei szkoły, wezwie nas do siebie, abyśmy mogli zasiąść na jego szczycie.

Snujemy takie wizje, wcale nie tak dla nas nierealne i ogłupiamy samych siebie. Uważamy, że za nasze wyjątkowo piękne oceny, za które chwalił nas nauczyciel od języka polskiego lub miła pani od angielskiego, wszyscy będą nam się kłaniali i padali do nóg. Zalewamy swoją głowę idiotycznymi i abstrakcyjnymi myślami, w których widzimy siebie odbierających laury, nagrody i zaszczyty.

Czy my naprawdę uważamy, że po zakończeniu edukacji, cokolwiek nam się należy? Czy dla potencjalnego pracodawcy, mają znaczenie nasze „szóstki” z matematyki? Czy myślicie, że kilka cyferek na pomiętej kartce papieru lub brudnym ekranie komputera, ma jakiekolwiek znaczenie, poza świetną pamiątką dla potomnych?

uczniowie

Przepraszam, że być może w ten sposób zniszczę wiele romantycznych wizji i oczekiwań, ale…

Nic nam się nie należy. Nam – uczniom, studentom. Komukolwiek!

Zabawne są sytuacje, gdy uczniowie głośno lamentują, że osiągnęli tak wiele w szkole, a nikt nie potrafi ich docenić poza nią. Tu nie ma miejsca na oklaski, poklepywanie po plecach i szeptanie czułych słówek do naszego młodzieńczego ucha. Uświadomcie sobie proszę, że szkoła, studia czy nasz cały czas, który poświęcamy na edukację, to zamknięty krąg. Wewnętrzna struktura, w której oceniają Cię za rzeczy, które w świetnej większości, nigdy nie przydadzą Ci się w życiu. Jak Twój przyszły szef, może oceniać Twoje kompetencje na podstawie czegoś tak surrealistycznego, jak ocena za dobrą odpowiedź z historii?

Drodzy uczniowie! Zrozumcie proszę, że jeśli sami nie zadbacie o swój własny rozwój w czasie trwania Waszego ustawicznej kształcenia, to żadna instytucja nie zrobi tego za Was. Kierując się tylko mało znaczącymi ocenami, sami wyrządzacie sobie krzywdę. Dostosowujecie się do wadliwego systemu, który nijak ma się do życia.

Kiedy młodzież, staje się dorosłymi…

studenci

Jestem jednym z Was. Młodym chłopakiem. Niepoprawnym idealistą, który w ostatniej klasie liceum oczekiwał, że należy mu się wszystko od świata. Świetna praca, idealne studia, ludzie wychwalający wniebogłosy moje osiągnięcia. Marzyłem i śniłem, a potem… Obudziłem się. Zderzyłem się ze ścianą rzeczywistości. Osiemnaście lat to wiek powszechnie przyjęty jako granica, od której przekroczenia, chłopiec staje się mężczyzną, a dziewczyna kobietą. Młodzież przeistacza się w dorosłych. Jednak moim zdaniem, linia ta powinna być przesunięta przynajmniej do momentu ukończenia szkoły średniej. To wtedy nagle uświadamiasz sobie, że nikt nie zatroszczy się o Ciebie, jeśli sam tego nie zrobisz. Nikogo nie będzie interesowało to, czy jesteś chory, jakie oceny otrzymujesz, czy masz na coś ochotę, czy nie. Jesteś zdany tylko na siebie.

Nikt nie zrealizuje za Ciebie Twoich marzeń i nikt na nie za Ciebie nie zapracuje. Wybacz, ale to już nie czas, aby mama napisała Ci zwolnienie z kolejnego dnia pracy, prowadzącego do osiągnięcia Twojego wyznaczonego celu. To czas, w którym Ty sam decydujesz o swoim życiu. Jeśli na coś wystarczająco mocno nie zapracujesz, to tego nie zdobędziesz.

Nagle odkrywasz też, że coś, co było sensem Twojego życia od kilkunastu lat, zniknęło. Szkoła, studia, całe ustawiczne kształcenie – odeszło. Pomimo tego, że mogłeś nienawidzić tego miejsca, zaczynasz odczuwać pustkę i kompletnie zdezorientowanie, bo spodziewałeś się, że świat będzie należał do Ciebie. W rzeczywistości stajesz niemal na początku swojej drogi. Rodzisz się na nowo. Ponownie musisz nauczyć się, dostosować do warunków panujących w nowym dla Ciebie świecie. W rzeczywistości, w której nie ma nauczycieli obawiających się zmieszać Cię z błotem za nie wykonanie zadania. Kolegów przekrzykujących się nawzajem. Koleżanek, którym imponuje Twoje zachowanie. Systemu, wynagradzającego cwaniactwo i ślepe posłuszeństwo, zamiast kreatywności i umiejętności wyznaczania własnych ścieżek. Ku swojemu zdziwieniu, zaczynasz tęsknić za bezpiecznym kątem w lekcyjnej sali, lecz nie ma już odwrotu.

Szkoła życia.

Nadszedł czas na prawdziwe, dorosłe życie. Nieobejmujące ocen, skali zachowań czy frekwencji. Tutaj liczą się Twoje zdolności. Prawdziwe umiejętności radzenia sobie w trudnych sytuacjach, Twój charakter, wyjątkowe predyspozycje i sprawność w przezwyciężaniu trudności. Koniec z testami, klasówkami i odpytywaniem przez nieznośnego nauczyciela.

Przyszła pora na prawdziwy sprawdzian, którego rozwiązań nie znajdziesz w Internecie.

szkoła życia

Im wcześniej uświadomicie sobie, że po edukacji, świat nie padnie Wam do stóp, tym lepiej. Młodzież i uczniowie naprawdę potrafią być bezczelni, zachowując się jak prawdziwi władcy. W rezultacie przeżywają oni jeszcze większy szok w prawdziwym życiu. Świat nie jest nam nic winien. Ludzie nie będą Cię czule poklepywać po plecach za pierwsze miejsce w konkursie poetyckim. Kogo to interesuje oprócz Ciebie!? Prawdopodobnie nawet Twoja własna mama, zapomniała o tym po kilku godzinach od momentu, kiedy jej to uroczyście oświadczyłeś. To brutalna rzeczywistość i nierzadko brudna gra.

Jednak pomimo tej całej hardości otaczającego nas świata i jego niezależności jest coś, z czego szczególnie My –  młodzi, powinniśmy się cieszyć i skakać z radości. Właśnie – jesteśmy młodzi. Całe życie jest przed nami. Wszystko o czym tylko marzymy, powinno mieć swój początek dokładnie w tym okresie. W czasie, kiedy szkoła lub studia, pozostają tylko wspomnieniem, a Ty jesteś wolny. Nie masz dzieci (prawdopodobnie!), nikomu nie przysięgałeś wierności, nie ogranicza Cię kredyt, jakakolwiek instytucja i jakikolwiek człowiek. Choć zabrzmi to niczym tania motywacja sprzedawana w Internecie na pęczki, to naprawdę możesz wszystko. Prawdopodobnie przeżyjesz szok. Zderzysz się z rzeczywistości i odbijesz się od niej z ogromnym siniakiem na czole, ale dzięki temu nauczysz się poprawnego działania. Każdy Twój upadek, dno które osiągniesz i porażki są niczym w porównaniu z jednym, bardzo ważnym faktem:

ŻYJESZ! Masz przed sobą całe życie. Jesteś wolny i możesz przystąpić do realizacji tego, o czym zawsze marzyłeś.

Działaj. 

Od wieków, wiara kojarzy nam się wyłącznie z Kościołami i szeroko pojętym życiem religijnym. Na myśl przychodzą nam duchowni, pieśni i modlitwy. Jednak tak naprawdę, wierzenia nie muszą wcale dotyczyć religii. Ich moc może zostać wykorzystana w życiu każdego z nas. Wystarczy znaleźć rzecz, której bezgranicznie zaufamy.

Czy jesteś osobą wierząca? Nie muszę znać odpowiedzi na to pytanie, aby być pewnym Twojej odpowiedzi. Nawet jeśli Ty sam temu zaprzeczyłeś. Daj mi szansę, aby udowodnić Ci, że mam rację. Poświęć kilka chwil, na zapoznanie się z tekstem poniżej. Być może właśnie dziś odkryjesz, że przez te wszystkie lata swojego istnienia żyłeś w błędzie. Mylnie sądząc, że nie wierzysz w nic, a tak naprawdę wierzysz mocniej, niż ktokolwiek inny.

Każdy z nas w coś wierzy. Dla jednych jest to Allach, a dla drugich Bóg. Dla pozostałych brak Boga. Jednak my wszyscy wierzymy w „coś”. Nie możemy z chirurgiczną precyzją ani matematyczną dokładnością stwierdzić, że coś jest lub czegoś nie ma. Wszystko opiera się na naszej wierze. Kieruje się ona w jedną ze stron, w zależności od naszych zapatrywań, upodobań lub światopoglądu. Jednak cały czas występuje i scala nas – ludzi. Bez wyjątku kim jesteśmy, skąd pochodzimy i w co wierzymy.

Wiara nas umacnia. Czyni nas silniejszymi. Abstrahuje od doznań znajdujących się poza obszarem ludzkich możliwości uzasadniania. Nie ulega wątpliwości, że sam punkt zaczepienia w naszym życiu, w którym w coś wierzymy sprawia, że czujemy się silniejsi. Pewniejsi w swoich dokonaniach i wyborach. Czujemy, że sens naszego istnienia jest pewien, bo w to wierzymy. Dążymy do niego, a swoją pewność opieramy na wierze.

Wiara w codziennym życiu.

W życiu niereligijnym, kierujemy się tymi samymi zasadami. W każdej chwili naszego istnienia jest z nami wiara. W tej sytuacji cel naszego uczucia również będzie inny – w zależności od własnych zapatrywań oraz upodobań, ale zawsze będzie występował. Jedni swoją wiarę upatrują w drugim człowieku. Dla innych będzie to wiara w postęp i technologie. Pierwsi z lubością oddadzą się konwersacji z ludźmi, pomocy im i sprawieniu, aby żyło się im lepiej, a Ci drudzy będą za wszelką cenę próbowali stworzyć coś ponadczasowego i dotychczas nieznanego. Coś, co być może również będzie służyło ludziom. Jednak w obu tych przypadkach, głównym faktorem kierującym jest to, w co wierzmy. Tak też powinno wyglądać życie każdego z nas.

Dlaczego żyjemy tak daleko od własnego punktu wierzenia? Dlaczego nie potrafimy wyzbyć się własnych wygód, strefy komfortu i wszelkich korzyści? W jakim celu prowadzimy życie pozbawione czynnika, tak bardzo determinującego nasze człowieczeństwo?

Życiowa asekuracja.

Bezpieczniej jest uciszyć własne wierzenia, zepchnąć je na dalszy plan i zapomnieć o nich, aniżeli pójść za nimi do samego końca. Tłumaczymy to przed samymi sobą, że nie mamy wyjścia. Rzekomo musimy robić coś wbrew sobie, aby utrzymać rodzinę czy zachować kontakty towarzyskie. Jednak czym jesteśmy, skoro sprzeniewierzamy się własnym wierzeniom? Co pozostaje nam więcej w życiu, jeśli występujemy przeciwko temu, w co wierzmy? Kim się wtedy stajemy?

Wiara czyni cuda

Człowiekiem umarłym za życia. Gnijącym od środka. Pustym wewnątrz. Poruszającym się i czekającym na koniec…

Jesteśmy ludźmi wewnętrznie rozdartymi. Gubimy swoją osobowość i swoja własne „ja”, jeśli sprzeciwiamy się własnym wierzeniom. Tracimy własną tożsamość, która to właśnie czyni nas innymi od tych, którzy umierają za życia. Tych, którzy są zagubieni we własnej wierze.

Kochamy podróżować, wierzymy w moc zbierania doświadczeń i obcowania na łonie natury, poznając nowe miejsca i nowych ludzi na świecie. Jednak od kilku lat, całymi dniami przesiadujemy w biurze, wypełniając bzdurne dokumenty, mając za towarzystwo jedynie komputer, biurko i białą ścianę naprzeciwko. Czy to nie jest jawne pogwałcenie własnych wierzeń?

Nie narzuca nam ich kultura, środowisko, kraj czy ustrój. My sami jesteśmy odpowiedzialni za ich wybór! Więc jak to możliwe, że się im sprzeciwiamy? Gardzimy nimi, nie korzystając z nich?

Znajdź swoje wierzenia i podążaj za nimi.

Oddanie się „czemuś” to pierwszy, bardzo ważny krok na drodze ku osiągnięciu prawdziwej wolności duchowej i życiowej. Wyznaczenie sobie punktu zaczepienia, którego będziemy się łapać, w każdej trudnej chwili sprawia, że inne rzeczy wydają się łatwiejsze. Jednak wiara bez praktyki i odpowiedniej realizacji jest niczym.

Tak samo, jak wszyscy deklarujący się i wierzący katolicy, którzy zabijają swoje żony lub dzieci, w nagłym przypływie amoku, tak samo i my, wierzący w swoją własną ideę, ale nie postępujący zgodnie z nią, jesteśmy tacy sami.

Mówimy, ale nie robimy. Marzymy, ale nie działamy. Wierzymy, ale nie praktykujemy.

O wiele ważniejszą częścią jest krok drugi, w którym to wychodzimy naprzeciw naszym wierzeniom. Realizujemy to, za czym podążamy. Postępujemy zgodnie z własnym uczuciem. Z własną ideologią. Nie boimy się, bo jak można się bać czegoś, co tak oddanie i zawzięcie definiuje nasza wiara? Jeśli w coś wierzysz prawdziwie, to zawsze będziesz za to walczył do samego końca. Bez względu czy będzie to dla Ciebie korzystne, czy nie. Sama moc tego zjawiska spowoduje, że nie ulękniesz się niczego, ani nikogo, kto stanie na Twojej drodze.

wierzenia

Wszyscy ludzie sukcesu, którzy zapisali się na kartach historii, wierzyli w coś, co wywindowało ich pod niebiosa. Nawet jeśli nikt inny poza nimi tego nie robił, to oni nadal ufali we własne przekonania. Bez znaczenia pozostawał fakt, że byli odrzucani i wyśmiewani, a porażek doznawali na każdym kroku. Mieli swój punkt oparcia, co sprawiło, że osiągnęli szczyty.

Sportowcy wierzą w siebie i dlatego osiągają sukcesy. Phil Knight wierzył w swoje buty do biegania i dlatego dziś, możemy nosić Nike. Elon Musk wierzy w moc technologii i postępu, dlatego realizuje projekty, o których nie śniło się innym osobom. Nick Vujicic wierzył, że może żyć jak normalny człowiek, pomimo braku rąk i nóg, i cały czas tak właśnie żyje. Pomimo swojej dysfunkcji, przeżywa życie w jego pełni. O wiele lepiej niż w pełni sprawny człowiek.

Niezachwiana i pewna wiara niesie ze sobą ogromną moc. Mogą nas o tym dobitnie przekonać przypadki ludzi, dotkniętych hipochondrią. Przypadłością, w której to kompletnie zdrowy człowiek, sam siebie przekonuje, że jest chory. Robi to, dzięki swojej niezachwianej, silnej i w tym przypadku, niepoprawnej wierze. Również efekt placebo, którego działanie nie zostało jeszcze dokładnie wyjaśnione, wskazuje na dużą rolę czynnika wiary w naszym życiu.

Róbmy to, w co wierzymy.

Uwierzcie, że dzięki temu jest łatwiej. Dzięki temu odczuwasz szczere i naturalne emocje, kiedy znajdujesz się na drodze razem z przedmiotem własnej wiary. Nie sprzeniewierzajmy się wierze dla niższych wartości jak pieniądze, sława czy rozgłos. Zaufajcie, że jeśli poświęcicie wystarczająco dużo czasu i trudu, to wartości te i tak zdobędziecie. Z tą jednak różnicą, że zrobicie to, wierząc w coś, co sami sobie wyznaczyliście.

Także i wierzenia, mogą być nie do końca poprawne i korzystne. Dlatego warto spojrzeć na swoje poczynania z szerszej perspektywy. Czasami ochłonąć. Przemyśleć kilka kwestii i zastanowić się, czy to, co robimy, nie niszczy nikomu życia. Zadajmy sobie pytanie, czy przedmiot naszych wierzeń nie wyrządza komukolwiek krzywdy.

Musimy w coś wierzyć. Musimy podążać za wiarą, aby zrealizować swój cel. Będzie ciężko. Będziemy bici, opluwani i kopani. Mieszani z błotem i zrównani z ziemią nie jeden, ale wiele razy. To będzie istna próba naszego wierzenia. Tylko nieliczni ją przetrwają. Wtedy właśnie wychodzi na jaw, jak mocno ugruntowana jest w nas, nasza wiara. Jak silna i niezachwiana ona jest i jak mocni my sami w niej jesteśmy.

 

Wielu uważa, że pieniądze rządzą światem. Decydują, kto zasiada na szczycie i dyktuje pozostałym, co mają czynić. Zapewne te same osoby twierdzą także, że pieniądze to wyznacznik sukcesu i prestiżu. Jednak media społecznościowe skutecznie podważają sens tytułowego pytania: czy pieniądze to wartość rządząca światem? 

W pewnym stopniu – na pewno. Wystarczy przypomnieć sobie i przywołać wiele nagłówków gazet z przeszłości, grzmiących z odległości kilkudziesięciu metrów w lokalnych kioskach i zaczynających się na ogół od słów –„Łapówka” lub „Korupcja”. Nie da się ukryć, że mając pieniądze, można zdziałać wiele, osiągnąć naprawdę dużo, a do tego pławić się w luksusach. Jednak obserwując obecne trendy panujące w świecie i zmieniające się wzory kreowanych gwiazd, które z tak wielkim uwielbieniem obserwuje głównie młode pokolenie, dochodzę do wniosku, że czas pieniędzy jako wyznacznika sukcesu powoli przemija.

Nadal są istotną wartością, bez której nie da się ani przeżyć, ani godnie żyć, ani niestety – nie oszukujmy się – załatwić czegoś „ponadustawowo”. Szczególnie jeśli nie mamy silnie rozwiniętej elokwencji, daru przekonywania i umiejętności interpersonalnych. Czy jednak pieniądze dominują tak jak w poprzednich latach? Czy nadal są jedyną i niepodważalną wartością w życiu każdego, która decyduje o naszym statusie? Czy pieniądze to wartość rządząca światem? Robiąca to nieprzerwanie od wielu wieków? 

Moim zdaniem – nie.

Nie mam pojęcia czy powinniśmy się z tego cieszyć, zacierać ręce z radości czy raczej płakać i oczekiwać czegoś gorszego. Jestem za to święcie przekonany, że obecnych idoli, którzy naprawdę rządzą nami, naszymi bliskimi oraz w szczególności młodym pokoleniem, nie wybiera się poprzez pieniądze znajdujące się na ich kontach bankowych. Wybieramy ich na podstawie liczb, jakie osiągają w swoich social mediach.

media społecznościowe

Media społecznościowe nową siłą.

„Lajki”, „Followersi” i Subskrybenci. To jest obecna siła, która faktycznie rozdaje karty i determinuje układ sił na różnych płaszczyznach naszego życia. Wystarczy spojrzeć na wzory do naśladowania dla młodych ludzi. Próżno szukać w nich osób, które nie posiadają konta w serwisach społecznościowych i dysponują liczbą obserwatorów nierzadko przyprawiającą o zawrót głowy.

Na nasze nieszczęście ta wartość tak samo, jak pieniądze, potrafi być niesamowicie złudna i zupełnie fałszować rzeczywistość. Niejednokrotnie spotkałem się z kontami w social mediach, które miały ogromny wskaźnik oglądalności, a wartość jaką przekazywały, była co najmniej wątpliwa. Śmiało można byłoby wdać się w dyskusję, czy treść przekazywana przez takie osoby jest na pewno stosowna do widowni i publiczności, która to wszystko śledzi.

Dziś coraz rzadziej słyszy się pragnienia młodego pokolenia, brzmiące: „Chcę być bogaty/bogata”. O wiele częściej, w naszych uszach rozbrzmią słowa: „Chcę mieć dużo obserwujących na Instagramie. Chcę być gwiazdą Instagrama!”. Nie neguje tego ani nie chce kreować się na przeciwnika social mediów, bo paradoksalnie jestem ich wielkim zwolennikiem i dostrzegam w nich wiele dobrego. Ponadto, za dużymi liczbami stoi nie rzadko wiele poświęconego czasu oraz włożonej w to pracy. Jednak tak samo, jak każdy medal, tak i media społecznościowe, mają dwie strony. Te dobre i te złe.

Zagrożenia.

Nawet piękna róża, która raczy nas swoim wspaniałym widokiem, rozlewającej się czerwieni, ma ostre i niebezpieczne kolce. Tak samo i media społecznościowe, z pozoru piękne i nieskazitelne, skrywają nierzadko swoje prawdziwe, ciemne oblicze.

Obecnie media społecznościowe i liczby nimi rządzące, to siła z której nie zdajemy sobie nawet do końca sprawy. Nie usprawiedliwia to jednak naszych wyborów. W naszej gestii leży rozważne selekcjonowanie osób, kont oraz stron, które obserwujemy i na których się wzorujemy. Możemy spotkać tam naszych przyszłych, wiernych przyjaciół, kochające żony oraz oddanych współpracowników. Jednak o wiele łatwiej, możemy doświadczyć otwartej wrogości, braku moralności i zepsutych ideałów.

Powinniśmy przede wszystkim pamiętać, że tak samo jak pieniądze nie określają tego jakimi jesteśmy ludźmi, tak samo te kilka cyfr, określających nasze media społecznościowe nie mogą oddać tego, jak wygląda nasze życie, co w nim znaczymy i jaką rolę w nim odgrywamy. Każdy zasługuje na szacunek. Zarówno osoba z milionem fanów, jak i z setką kibicujących ludzi.

Ogromna moc stoi za każdym z tym serwisów. Dziś, młodzi ludzie robią oszałamiającą karierę właśnie dzięki tym platformom. To one są nadzieją i szansą dla wielu z Nas. Dla ludzi, próbujących osiągnąć w życiu coś więcej niż codzienne wstawanie do znienawidzonej pracy, w której spotkamy znienawidzonego szefa i swoje znienawidzone biurko, przy którym spędzamy znienawidzone osiem godzin. Jednak zanim do tego dojdzie, musimy kierować się odpowiednimi wzorcami, które z kolei posiadają właściwi ludzie sukcesu. Niekoniecznie Ci, którzy górują w rankingach oglądalności, ale zdecydowanie Ci, którzy pragną przekazać nam coś więcej, aniżeli tylko puste słowa, wulgaryzmy i brak jakichkolwiek zasad, co odzwierciedla idealnie ich własne życie.

Popularność to także odpowiedzialność.

Nie mnie jest oceniać moralność oraz samoświadomość każdej z tych osób. Chciałbym tylko, aby każda osoba, która jest na tyle ważną personą w świecie mediów społecznościowych, że ma za sobą rzeszę fanów, widowni i ludzi, którzy śledzą każdy ich ruch, pamiętała o odpowiedzialności, jaka spoczywa na ich barkach. Bo bycie na siłę zabawnym lub kreowanie się na kogoś, z kim nie ma się nic wspólnego, nie jest trudne. Szczególnie jeśli jest to robione przez wirtualny świat. To jednak próba pokazania szczególnie młodej publiczności prawdziwych, życiowych wartości, do zadań łatwych na pewno nie należy.

Dość przykro patrzy się na obecnych idoli młodego pokolenia do którego sam należę. Trudno w to uwierzyć, ale czasami jest mi wstyd, że jestem określany tak samo jak Ci, którzy za wzory uznali osoby wykreowane na kłamstwie. Tak samo jak nie powinniśmy wrzucać do jednego worka tych, którzy istnieją w social mediach, tak i również nie powinno się kategoryzować ludzi na podstawie ich wieku. Bo wiek, pieniądze, liczby i wszelkie inne zmienne wartości nie potrafią oddać tego, kim jesteśmy i co sobą reprezentujemy.

Niech obecne gwiazdy mediów społecznościowych wezmą odpowiedzialność za swoje czyny i słowa. Niech podejmą proces świadomego myślenia, że każdy ich krok mogą naśladować tłumy.

Ludzie, którzy już niedługo, staną się przyszłością naszego kraju, naszego świata i całego naszego istnienia.

#kolejne artykuły