Kto z nas nie pamięta czasów wspólnego grania w Tekkena i Fifę na domówkach?
Ja wspominam to jako fantastyczną zabawę. Co było faktorem, który sprawiał najwięcej frajdy? Przebywanie w tym samym pomieszczeniu, wzajemne kibicowanie, sprzeczki i śmiech.
Dlaczego twórcy gier odbierają tą przyjemność młodszemu pokoleniu?
Jako miłośnik grania na konsoli zaczynałam od PS2, potem PS3, Xbox One. Z każda kolejną generacją konsol liczba gier w lokalnym trybie kooperacyjnym drastycznie maleje.
O ile jeszcze na PS3 było sporo świetnych RPG’ów dla dwóch osób (jak Sacred 2 czy Diablo 3) o tyle One dysponuje bardzo ubogim wyborem. Chociaż Gears of War 4 czy seria Borderlands sprawiła nam sporo frajdy to niestety nie kupuje się konsoli za 2 tysiące, żeby odpalić na niej 3 gry. Jasne, że gram też sama w tytuły dla jednego gracza (moje ulubione to serie Tomb Raider i Assassin’s Creed).
Najbardziej lubię grać z mężem, dlatego z powodu nielicznego wyboru gier kooperacyjnych jestem niezadowolona jako konsument.
Chciałbym zwrócić jednak na inny aspekt tej sytuacji. Uwielbiam możliwość interakcji ze współuczestnikami, czego moim zdaniem zdalny tryb kooperacji zupełnie nie zapewnia. Przecież wspólna gra to nie tylko zabawa. To też uczenie się nawiązywania relacji z rówieśnikami, tworzenie relacji międzyludzkiej, doskonalenie zachować społecznych.
Moim zdaniem to niesprawiedliwe, że dzisiejsze dzieci czy nastolatkowie pozbawieni są tej możliwości. Rozwój technologiczny i tak już wyrządził wystarczająco dużo szkód w rozwoju społecznym młodego pokolenia. Zastanówmy się, czy na serio chcemy wychować pokolenie nolife’ów?
Dzieci wolą siedzieć z nosami w telefonach niż bawić się razem, więcej gier z lokalnym trybem multiplayer bardziej zachęcałyby do wspólnego spędzania czasu, do interakcji społecznej a tym samym do rozwoju.
A Ty co o tym myślisz?