Czy potrafisz zadbać o siebie? Jakie działania podjąłeś? | worldmaster.pl
#

Pomiędzy długimi godzinami w pracy, spotkaniami biznesowymi a czasem dla rodziny, w Twoim kalendarzu nie ma czasu dla Ciebie. Czy pamiętasz kiedy ostatni raz miałeś/aś godzinę lub trzy dla siebie? Jeśli zastanawiasz się nad tym pytaniem dłużej niż kilka sekund, to ten artykuł jest dla Ciebie.

Pamiętaj, żeby zadbać o innych, trzeba najpierw zadbać o siebie.

Czy w tych wszystkich swoich aktywnościach widzisz siebie? Masz na uwadze działania, które przyniosą Ci radość lub przyjemność? Czy potrafisz zaopiekować się sobą?

Lubimy pomagać innym. A czy lubimy pomagać też samym sobie? Oczywiście tutaj każda osoba odpowie inaczej. Dbając o siebie, własne zdrowie, samopoczucie fizyczne i psychiczne ładujemy nasze wewnętrzne “baterie”.

Jak spędzasz wolny czas?

To bardzo ważne pytanie. Znam osoby, które w wolnym czasie “podganiają robotę”, nadrabiają zaległości, lub tylko zerkają na pocztę, żeby sprawdzić czy nie dostali “ważnego, służbowego” maila. Osoby, które ciągle pracują i skupiają się tylko na pracy, są mniej efektywne oraz spada im poziom kreatywności (najlepsze pomysły powstają jak już się nie myśli o pracy – informacja potwierdzona przez mojego męża :)).
Jeszcze jakiś czas temu, sama należałam do tych osób. Nie zdawałam sobie sprawy, że nawet takie drobnostki, które przed chwilą wspomniałam, mają znaczenie jak odpoczywam. Teraz jest zupełnie inaczej, chociaż przestawienie się na bycie tu i teraz i zostawienie pracy w pracy, było dla mnie bardzo trudne.

Kilka propozycji, żeby zadbać o siebie.

Przede wszystkim, zacznij powoli odpuszczać. Spróbuj w wolnym czasie zrobić coś dobrego dla siebie. Wyjdź na spacer bez telefonu, pójdź na koncert, pobiegaj, wybierz się na przejażdżkę rowerową. Zrób coś o czym marzysz od dłuższego czasu.

Spędzając czas z bliskimi osobami postaraj się nie sprawdzać co chwilę poczty czy social mediów. Pomyśl, kiedy ostatni raz robiłeś_aś coś kreatywnego lub coś nowego. Może warto poszukać w internecie jakie rozrywki są dostępne w Twoim mieście. Może w pobliżu są miejsca, w których nigdy nie byłeś_aś? Escape Room, sala pełna trampolin, aqua aerobic czy warsztaty fotografii nocnej. To tylko kilka propozycji na zrobienie czegoś kreatywnego lub nauczenie się czegoś nowego.

Self-care.

To osiągnięcie harmonii i zrównoważenia na poziomie ciało-umysł. To przede wszystkim dbałość o siebie oraz psychiczno-fizyczne elementy naszego życia. Mówiąc o self-care, ważnym dla mnie aspektem jest podejmowanie świadomych decyzji o swoim życiu. Decyzje te wymagają od nas wysiłku i nie zawsze są łatwe. Pewnie zastanawiacie się do czego chcę tu nawiązać. Między innymi do relacji, które są naszymi wampirami energetycznymi, nie służą nam i spotkania z pewnymi osobami sprawiają, że w rzeczywistości obniża nam się samopoczucie. Warto tutaj przemyśleć, które relacje dają nam energię, radość i siłę, a które ciągną nas w dół. Według mnie warto pójść tutaj za głosem rozsądku a nie za głosem innych osób czy coś wypada lub nie. Na pewno wypada dobrze się czuć ze samym_samą sobą jak i z kontaktach z innymi. Ogranicz lub zamknij relacje, które nie są dla Ciebie dobre, nie musisz się nikomu z niczego tłumaczyć. To Twoje życie i weź za nie pełną odpowiedzialność.

To o czym napisałam wyżej może być dla wielu osób kontrowersyjne, nazwane egoizmem. Ale czy życie dla spełniania oczekiwań innych osób jest dobrym życiem, czy dostosowywanie się i uleganie innym osobom przynosi nam radość?

Czy umiesz być ze samym/samą sobą?

Pomyśl o rozmowie ze sobą – dialogu wewnętrznym. To również wiąże się z odpuszczaniem. Bo z drugiej strony jak sobie powiemy tak surowo, sztywno, czy bez refleksji: „odpuść”, to za bardzo nie podziała. Musimy bardziej wejść w kontakt ze sobą, swoim ciałem które pokazuje nam, że jesteśmy zmęczeni_one, a może przede wszystkim być w kontakcie, ze swoimi myślami, emocjami.

Postarajmy się być bliżej siebie, spróbujmy zrozumieć, dlaczego tak działamy, czy to co sobie robimy, jest dla nas dobre, a jeśli to nam nie służy, to zastanówmy się dlaczego tak robimy, i nie oceniajmy się w tym. Zaakceptujmy swoje ograniczenia i doceniajmy za próby.

Kończąc ten ważny dla mnie tekst, chciałabym zostawić Was ze wszystkimi pytaniami, które tu zadałam. Być może wpłyną one na poprawę jakości waszego życia i znalezienie czasu na odpoczynek.

Wiele osób nie potrafi poradzić sobie z porażką. Dołują się, rozpamiętują popełnione błędy, skupiają się na złym. A gdyby tak wyciągali z nich wnioski? Czy ich jakość życia uległaby zmianie?

Na pewno. I wiem to z własnego doświadczenia. Od dłuższego czasu przymierzałam się do napisania tego artykułu. Po pierwsze dlatego, że sama mam masę porażek za sobą (i dalej je popełniam :)). Po drugie chciałam, aby osoby zaczynające swoją przygodę trenerską (czy każdą inną), nie zrażały się po pierwszych popełnionych błędach.

Na początku moje porażki były dla mnie bolesne, żyłam tylko nimi, nie skupiałam się na tym dobrym, lecz na tym złym. Oj, jak wtedy mnie to pochłaniało. Poza tym nie wyciągałam z nich wniosków. Bałam się oceniania. A osobą, która oceniała mnie najbardziej – byłam ja sama.

Kiedyś na jednym z pierwszych warsztatów, który prowadziłam ustawiłam krzesła w okręgu. Dopiero po szkoleniu zorientowałam się, że coś zrobiłam źle. Krzeseł było znacznie więcej niż osób uczestniczących. W związu z tym, że warsztat był prowadzony w szkole, miałam do czynienia z uczniami i uczennicami. Osoby usiadły w swoich grupkach, a osoby, które nie były w klasie lubiane – usiadły na uboczu. Serio! Nie wiem jak wtedy mogłam tego nie zauważyć. Dzisiaj bym na to zareagowała od razu. Później po tym warsztacie długo myślałam sobie, kurcze, będę złą trenerką, taki fuckup z samego początku, co inni o mnie pomyślą. Wiem, że to wynikało z wielu czynników, m.in. ze stresu, który mnie zjadał tamtego dnia. A od tamtego czasu – za każdym razem zwracam uwagę na liczbę krzeseł 🙂

Zaprzyjaźnij się z porażką!

Sztuką nie jest zatajanie swoich porażek. Sztuką jest ich analizowanie  i wyciąganie z nich wniosków na przyszłość. Wiem też, że to nie jest łatwe i nie przychodzi od razu. To wymaga wiele wysiłku od nas samych. Ale z doświadczenia mogę powiedzieć, że warto!

Jednym z ćwiczeń, które mogę Ci zaproponować jest analiza faktów. Możesz do tego użyć notatnika. Osądy i oceny odsuń na bok i skup się na faktach. Przeanalizuj na kartce fakty, zbierz dane, pomyśl co zaważyło na tym, że dana sytuacja była taka a nie inna. Zamiast myśleć np.: „Jestem beznajdziejny/beznadziejna”, weź pod uwagę różne aspekty, które wtedy na ciebie wpływały. Może byłeś/aś zestresowana, być może byłeś/aś za słabo przygotowany/a merytorycznie. Think about it!

Im mniej czasu poświęcisz na obwinianie siebie i innych, tym szybciej wrócisz do gry.  Bogatszy/a o doświadczenia i wiedzę. Nie bój się – stres jest naturalną rekcją organizmu, więc postaraj się myśleć o sobie dobrze. Mi to pomaga i wtedy mój stres się minimalizuje. Lęk przed nowym wyzwaniem pojawia się bardzo często, jednak za każdym razem słabnie, kiedy nabierasz nowego doświadczenia.

Innym sposobem może być rozmowa z osobą postronną, która na całą sytuację spojrzy obiektywnie z boku i nie będzie myślała tylko emocjami? Przedyskutujcie to, co się stało.

A co, jeśli popełniamy porażki prowadząc szkolenia?

Jednym z ćwiczeń, które często robię na warsztatach, jest właśnie przyznawanie się do porażki. Podczas tworzenia kontraktu, proponuję taką zasadę, aby osoba, która popełniła błąd lub jakąś porażkę, krzyknęła głośno: „PORAŻKA”, a wtedy wszystkie osoby obecne na sali biją jej brawo. To ćwiczenie pomaga moim warsztatowiczom i warsztatowiczkom oswoić się z tym, że porażka nie jest niczym złym i że warto się do niej przyznawać i dzielić nią z innymi. Zauważyłam, że dając sobie takie przyzwolenie na warsztatach, osoby uczestniczące otwierają się i bardziej angażują się w pracę warsztatową, nie obawiając się oceniania przez innych.

Z własnego doświadczenia wiem, że wyciąganie wniosków z porażek poprawia komfort psychiczny i jakość życia. Gdybym tego nie robiła, na pewno nie byłabym dzisiaj w tym miejscu.
Jaki będzie Twój pierwszy krok w zaprzyjaźnieniu się z porażką? Może masz jakieś inne sposoby wyciągania wniosków?

Powiedzenie „mierz wysoko” brzmi banalnie. Jednak dla mnie jest to tylko wyrażenie faktu, iż wszyscy mamy w sobie potencjał do realizacji marzeń. Nadal wygląda to zbyt pompatycznie? Nic na to nie poradzę. Mogę Was jedynie zaprosić do zapoznania się z tym tekstem, który rozwieje Wasze wątpliwości. Asekuracja podczas czytania go, nie jest wskazana!


Mam do Was wszystkich gorącą prośbę. Nie będzie to nic strasznego. Nie musicie nawet nic dla mnie robić. Zróbcie to dla siebie. Wiecie, o co mi chodzi? Żebyśmy wreszcie wszyscy zaczęli wykorzystywać swój ludzki potencjał i przestali sobie wiecznie umniejszać.

Raz już pisałem o tym, jak zbawienny wpływ na nasze życie może mieć stawianie sobie wyzwań, które z pozoru mogą być ponad nasze siły. Tym jednak razem chciałbym to wszystko umiejscowić w szerszym kontekście. Nie sprowadzać tego do jednej, konkretnej rzeczy lub docelowego zadania, ale do naszego całego życia.

Mierz wysoko.

Często można zaobserwować, jak na ogół siebie nie doceniamy. Stawiamy sobie cele, mamy plany, a nawet marzenia. Jednak wydaję mi się, że podchodzimy do nich wszystkich w sposób bardzo asekuracyjny. Zawsze w swoim umyśle znajdujemy jakieś małe „ale” lub nikłą przeciwność losu, która nie pozwala nam sięgać po to, czego prawdziwie pragniemy, bo sami się ograniczamy. Rozumiem, że możemy mieć wątpliwości i rozumiem lęk, który może nami kierować. To całkiem uzasadniony, ludzki odruch. Jednak naszym zadaniem – zadaniem ludzi, którzy pragną osiągać szczyty własnych możliwości – jest z nimi walczyć i nie poddawać się im.

mierz wysoko

Biorąc to wszystko pod uwagę, zazwyczaj ustalamy swoje cele oraz zadania na o wiele niższym pułapie, niż w rzeczywistości moglibyśmy osiągnąć. Myślę, że znaczną rolę w tym procesie odgrywa nasza wrodzona asekuracja. Na ogół wolimy delikatnie zaniżyć własne zdolności oraz umiejętności, byleby tylko poczuć się w miarę komfortowo. Sprowadza się to do tego, że kiedy mamy w sobie poczucie pewnego „zapasu” możliwości, czasu lub wiedzy, wtedy czujemy się o wiele bezpieczniej. Niestety prawdą jest także, że to właśnie wyjście z tej strefy komfortu i bezpieczeństwa daje nam spełnienie największych marzeń.

Te dwa aspekty niewątpliwie się wiążą. Mierzenie wysoko, gdzie tak naprawdę nie wiemy, czy podołamy, ani co spotkamy za następnym zakrętem, oznacza kompletne wyjście ze swojej strefy komfortu. Fakt – może nam wtedy towarzyszyć stres. Również mniejsza pewność siebie i ogólne poczucie delikatnego zagubienia będzie obecne. Jednak można rzec, iż jest to ryzyko wpisane w to działanie. Przecież, jak już to wielokrotnie podkreślałem – dążenie do największych marzeń to nie sielanka. Właśnie między innymi poprzez robienie czegoś, co nasz umysł postrzega jako niekomfortowe, a nawet zagrażające jego ciepłemu kącikowi w głowie, gdzie nie musi zanadto głowić się nad nowymi trudnościami i problemami.

Wrodzona asekuracja.

Bardzo często, kiedy ustalamy własne cele, kieruje nami asekuracja. Wolimy pozostawić sobie trochę „zapasu”, aby poczuć się bezpieczniej. Nie neguję tego ani nie podważam, bo nie twierdzę, że jest to coś złego. Zwracam tylko Waszą uwagę na aspekt, że na ogół świadomie i celowo zostawiamy sobie pewien bufor komfortu, aby tylko odczuć większą pewność.

Dość ciekawym zjawiskiem jest nasze ogólne podejście do rozmiaru celów, jakie sobie stawiamy. Myślę, że jest naprawdę liczne grono osób, które niewłaściwie podchodzi do tych zamiarów, które są zdecydowanie dalej i wyżej niż wszystkie inne. W takich chwilach postrzegamy je jako coś nieosiągalnego. Robimy to, bo jesteśmy przyzwyczajeni do zadań z „niższej półki”, które nie kosztują nas aż tak wielkiego wysiłku i przede wszystkim – aż tak wielkiego poświęcenia.

asekuracja

Interesujące jest w tej materii także nazewnictwo, jakim się kierujemy. Spotkałem się już kilkukrotnie, że na zadania, które wydają nam się realne i w zasięgu naszej ręki, mówimy cele lub właśnie, po prostu zadania. Natomiast na to, co rysuje się dla nas jako coś odległego, trudnego, z wieloma nieprzewidzianymi trudnościami po drodze, mówimy – marzenia lub plany. Jestem pewien, że robimy to podświadomie. Aczkolwiek jestem także przekonany, że w ten sposób otrzymujemy ludzi, którzy mogą realizować swoje mniejsze i poboczne „zadania”, ale nigdy nie zbliżą się nawet do swoich „marzeń”.

Czy ma na to wpływ stosowane nazewnictwo? Czy jeśli przestalibyśmy traktować marzenia jako coś odległego, a zaczęli rozpatrywać w kategoriach „zadania” lub „celu”, to moglibyśmy je szybciej osiągać? Nie mam absolutnie żadnego pojęcia na ten temat i nie chcę wysuwać żadnych wniosków. Pozostawiam to do waszych własnych, indywidualnych przemyśleń. Zastanówcie się nad tym.

„Tylko wysokie szczyty są warte wspinaczki!” – Andrzej Ziemiański „Pomnik Cesarzowej Achai”.

Porażka – ludzka smycz przed działaniem.

Kolejnym czynnikiem, który powstrzymuje nas przed mierzeniem wysoko w swoim działaniach oraz próbie ich realizacji, jest porażka. Nie chodzi mi o sam lęk przed nią, ale o niewłaściwe podejście do niej. Nie trudno wydedukować, że dla wielu z nas porażka jest czymś złym. To zdrowe podejście i myślę, że całkiem trafne. Jednak nie da się także ukryć, że porażka jest nierozerwalnie związana z naszym życiem. Myślę więc, że im wcześniej ją zaakceptujmy i im wcześniej nauczymy się z nią sobie radzić, tym lepiej.

Zmierzam do tego, że boimy się mierzyć wysoko, bo zwiększa to szanse niepowodzenia. To dość naturalne. Im wyżej jesteś, tym z większym hukiem możesz spaść. Jak już ustaliliśmy – nie lubimy niepowodzeń, bo widzimy w nich wyłącznie coś negatywnego i wręcz potwornego. Z tego więc powodu podświadomie wybieramy te ścieżki rozwoju, które zapewniają nam, choć odrobinę większe poczucie komfortu, a tym samym mniejszą szansę na odniesienie porażki.

Niestety to błędne rozumowanie. Faktycznie, że im wyżej zaszliśmy, tym mocniej możemy upaść, ale kto powiedział, że musimy upaść na samo dno? Stosując plastyczny język, wyobraźmy sobie, że wspinamy się na taki Mount Everest naszych możliwości. Szczyt szczytów. Jesteśmy na wysokości 7000 metrów nad poziomem morza i nagle tracimy grunt pod nogami. Coś nam nie wyszło. Błędna decyzja. Zdrada bliskiej osoby. Cokolwiek. Wszystko się jednak sprowadza do tego, że po prostu…

Spadamy.

Jednak nie musimy przecież spaść na sam dół, będąc sponiewieranymi przez ostre lodowcowe kły, prawda? Po drodze jest wystarczająco wiele półek skalnych i szczelin, które mogą nas ocalić. I na ogół tak jest. Oczywiście metaforycznie, bo dosłownie, odpadnięcie od ściany Mount Everest na tej wysokości… Nie chcę sobie tego nawet wyobrażać.

potencjał

Chodzi o to, że spadając z naszego życiowego szczytu, możemy wylądować na wysokości 4000 metrów lub 5000 metrów. Spadliśmy więc. Delikatnie się cofnęliśmy, ale czy to w istocie była porażka? Czy w ten sposób nasz potencjał spadł razem z nami? Teraz zastanówcie się przez chwilę nad tym, co Wam napiszę.

Zlecieliśmy z naszej własnej góry, do której szczytu zmierzaliśmy, ale nadal jesteśmy wysoko. O wiele, wiele wyżej, niż gdybyśmy od samego początku mierzyli w zdobycie szczytu Tatr, czy Karkonoszy. Tam, po dotarciu na wysokość 1600 metrów, 2000 metrów, czy nawet 2600 metrów, odnieślibyśmy zwycięstwo! Ależ bylibyśmy szczęśliwi! Jednak, co z tego, jeśli do granicy naszych możliwości byłoby jeszcze daleko, a my nadal bylibyśmy niżej, niż po pozornej „porażce” na ścianie Everestu?

„Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami.” – Patrick Süskind 

Nie zdobędziesz Everestu, wspinając się na Śnieżkę.

Zauważcie, że czasami mierzenie wysoko i nawet nieosiągnięcie końcowego szczytu może dać nam więcej, niż to pozorne zwycięstwo znajdujące się zdecydowanie poniżej naszych możliwości. Przykro więc obserwuje się ludzi, którzy żyją właśnie w ten sposób. Kieruje nimi asekuracja oraz chęć wiecznego poczucia komfortu. Cokolwiek robią, zawsze zostawiają sobie bufor czasu i umiejętności na – jak to nazywają – nieprzewidziane wypadki lub „na czarną godzinę”. Jeszcze raz to podkreślę, że nie uważam, iż jest to złe. I tacy ludzie są na tym świecie potrzebni. Stanowią oni miłą równowagę do innych szaleńców, którzy nawołują do wspinania się na Everest, mierzenia wysoko, stawiania sobie ogromnych wyzwań, etc. …

Znacie takich delikwentów?

Bądźmy proszę ze sobą szczerzy. Musimy sobie uświadomić, że tylko Ci, którzy nie boją się mierzyć wysoko, wyznaczać sobie granice rozwoju o wiele wyżej niż dotychczas, mogą w istocie spełnić swoje wielkie marzenia. Bo o nich tutaj mówię. O ludziach, którzy marzą o Evereście, ale nieustannie celują w Rysy albo Śnieżkę. Rozdźwięk między tymi dwoma szczytami, zarówno pod względem metaforycznym, jak i dosłownym, jest nie do opisania. Dlatego więc nie widzę sensu w okłamywaniu samych siebie. Albo naprawdę chcemy mieć cały świat pod swoimi stopami, albo zadowalamy się półśrodkami. Każda z tych opcja jest na swój sposób dobra, ale chodzi o to, aby być zgodnym z sobą.

Skoro marzymy o Evereście, to niech Everest będzie naszym celem. Naszym księżycem, o którym pisał Patrick Süskind. Bo nawet jeśli nam się nie uda, to i tak możemy być wyżej, niż gdybyśmy od samego początku mierzyli w niższe, łatwiejsze szczyty.

„Ponad gór omglony szczyt
Lećmy, zanim wstanie świt,
By jaskiniom, lochom, grotom
Czarodziejskie wydrzeć złoto!” 

J.R.R. Tolkien „Hobbit, czyli tam i z powrotem”.

Masz w sobie większy potencjał, niż Ci się wydaje.

Nie bójmy się mierzyć wysoko. Wykorzystujmy w pełni nasz ludzki potencjał. Niech nieustanna asekuracja przestanie nami kierować. Bądźmy w pewnym stopniu aroganccy i nie miejmy obaw przed stawianiem sobie celów, które początkowo wydają nam się nierealne i awykonalne. Choć raz spróbujmy pozbawić się buforu bezpieczeństwa, jaki ze sobą zawsze zabieramy podczas wspinaczki na metaforyczny szczyt. Zobaczmy, jak to jest poczuć w sobie zastrzyk adrenaliny i nie wiedzieć, co czeka nas za następnym pagórkiem. Niech owieje nas chłodny dreszczyk emocji i podniecenia, wynikający z robienia czegoś pozorne niemożliwego!

A jeśli kieruje Tobą lęk przed upadkiem i strach przed porażką, to zrozum drogi czytelniku, że nie zawsze musisz spaść na samo dno. Bardzo często możesz zatrzymać się wyżej, niż mógłbyś dojść, gdybyś nie mierzył tak wysoko. Mierzyć wysoko zwyczajnie warto. Choćby po to, aby uczcić ogromny potencjał, którym dysponujemy. Wszyscy mamy w sobie ogromne pokłady siły. Problem w tym, że boimy się ich użyć.

Czy są tutaj organizatorzy wydarzeń? Czy są odpowiedzialni za koncerty, pokazy, czy imprezy firmowe? Jeśli tak, to mam dla Was ciekawy materiał do sprawdzenia. Jeśli nie, to mam dla Was największe wideo wyzwanie z jakim miałem do tej pory do czynienia na vlogu. Marcin Kruk – człowiek orkiestra – był moim gościem w serii Gościnnie.

Razem z Marcinem Krukiem rozmawialiśmy o tym, co składa się na udane wydarzenie. Jeśli jakieś organizujecie, możecie podpytać Marcina o pomoc. Oto linki, gdzie możecie go znaleźć:

http://promoters.pl/
http://poprowadzeto.pl/
https://marcinkrukmusic.pl/

Kanał Marcina: https://www.youtube.com/user/marcinkrukmusic
Marcin na FB: https://www.facebook.com/krukm

odpowiedzialni za koncerty, ciekawy materiał do sprawdzenia, imprezy, koncerty

Dziękujemy kawiarni Dobro&Dobro w Lublinie za umożliwienie nagrania tego odcinka w ich przestrzeni, kawę i gofry z awokado 🙂

Jesień zawitała bardzo szybko! Czy wy też macie problem, by rano wyłonić się z pod kołdry? Czas powoli odkręcać grzejniki, wciskać cytrynę do herbat i wyjmować grube swetry. Aby nie stracić energii w jesienne poranki zdradzam Wam moje 4 poranne rytuały, które pomagają mi zachować energię przez cały dzień!

Chwila dla siebie.

Znacie te „ekspresowe” poranki w których, malujesz oko jedną ręką, podczas gdy drugą mieszasz owsiankę na śniadanie(w wersji męskiej, może być to fakt, gdy zaśpicie oboje)? Trudno wtedy o jakąkolwiek refleksje! Z doświadczenia wiem, że poranny pośpiech w cale nie wpływa dobrze! Czasami wystarczy wstać 10 minut wcześniej, by wypić poranną szklankę wody z cytryną i w ogóle skupić się na jej smaku! Przy okazji standardowym pierwszym krokiem o poranku jest oczywiście uzupełnienie płynów- szklanka wody z cytryną! Nie zapominajcie o tym!

Dobra myśl na dzień dobry!

Zawsze z rana staram się złapać jakąś pozytywną myśl! Może być to fragment książki, czy jakaś porządna dobra nuta! Pozwoli Ci to emanować energią przez cały dzień! Najważniejsze w tym wszystkim jest to, by nie zacząć dnia od zamartwiania się. Stresy w pracy czy innych dziedzinach towarzyszą nam wszystkim! Staraj się myśleć o nich jak o wyzwaniach, które masz do realizacji! Przecież wyzwania są super! Poszerzają naszą strefę komfortu i będziemy bogatsi o nowe doświadczenie! Jeżeli męczą Cię jakieś negatywne emocje spróbuj wrócić myślami do tego co fajnego przydarzyło Ci się dnia poprzedniego! Jeżeli przypadkowo wrócisz myślami, do wczorajszych porażek, to tylko po to by się zmotywować i nie popełnić tych samych błędów!

Poranna gimnastyka.

O tym, że uwielbiam poranne treningi zapewne już wiecie! O plusach jakie mi dają pisałam w poście tutaj. W skrócie! Poranny trening to zastrzyk energii na cały dzień! Pomaga wyładować stres i zamiast zmęczenia, dostarczy nam energii do działania! Rozruszaj się rano, a nie zastygniesz do wieczoru! Nie musi to być od razu ciężki workout. Puść ulubiony kawałek, rozkręć biodra, szyję i rozluźnij barki! Może sprawdzi się u Ciebie szybka tabata? Sprawdź koniecznie!

Pożywne śniadanie.

Nie zapominajmy o dawce energii jaką dostarcza nam śniadanie! Nie oszczędzam się z kaloriami o poranku. Zawsze staram się dostarczyć dużo zdrowych tłuszczy np. z awokado czy w słodkiej wersji z masła orzechowego(o plusach jedzenia awokado tutaj). Dodaje mi to energii na cały dzień. Dzięki pożywnemu śniadaniu, nie mam napadów głodu po południu! Najedzony brzuszek to szczęśliwy brzuszek i pełen energii dzień!

Jestem ciekawa jakie są Twoje ulubione rytuały na jesienne poranki?

jesień, rytuały, poranki

#kolejne artykuły