Jerzy Górski i jego historia jest nieprawdopodobna. „Najlepszy” to książka właśnie o nim i jego życiu, które wisiało na włosku, ale udało mu się przetrwać. Sięgnął szczytu swoich możliwości, ale zanim do tego doszło musiał wiele przejść. Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, jak to jest sięgnąć dna, poleżeć na nim będąc zbrukanym i posiniaczonym, a następnie odbić się i wrócić w glorii oraz chwale, to trafiliście w doskonałe miejsce.
Nastał poniedziałek. Kolejny piękny tydzień września. Aby umilić Wam trochę świadomość, czekających Was wyzwań w ciągu kolejnych dni, przychodzę do Was z recenzją. Nie będzie to jednak opis zwykłej książki. Wszystko, co zostało w niej napisane, wydarzyło się naprawdę, choć momentami może nam się to wydawać wielce nieprawdopodobne. Pozwól więc czytelniku, że pomogę Ci, zapoznać się z życiem człowieka, którego historia przyprawia o dreszcze. Nie pytam, czy jesteś gotowy, bo na to, co usłyszysz, gotowym być się zwyczajnie nie da.
„Drogi czytelniku, jeśli wytrwasz do końca tej powieści, to życzę Ci dużo sukcesów i znalezienia takiej pasji, która będzie Cię prowadzić przez życie.” – Jerzy Górski
„Najlepszy”.
Autorem książki pt. „Najlepszy”, którą dziś bierzemy na nasz subiektywny celownik wrażeń, jest Łukasz Grass. Cieszę się, że książkę o tej tematyce napisał człowiek, który ma z nią wiele wspólnego. Oczywiście mówię tutaj o aspektach czysto sportowych. W końcu autor, tak jak i główny bohater książki, również jest związany z triathlonem. Myślę, że dzięki temu mógł o wiele lepiej zrozumieć wiele poruszanych kwestii.
Jerzy Górski to człowiek nietuzinkowy. Jest organizatorem imprez triathlonowych oraz biegowych. Prezesem Centrum Sportowego „Głogowski Triathlon” oraz byłym członkiem Polskiego Związku Triathlonu. Na swoim koncie ma zwycięstwo w prestiżowych zawodach (nazywanych ówcześnie Mistrzostwami Świata) Double Ironman w Alabamie, w 1990 roku. Zawody te sprowadzały się do pokonania prawie 8 kilometrów pływania, 360 kilometrów jazdy rowerem oraz 84 kilometry biegu. Dystans ten pokonał w czasie 24 godzin 47 minut oraz 46 sekund. Ponadto brał również udział m.in. w maratonie Nowojorskim, kalifornijskim biegu Western States Endurance Run, czy w Ultramanie, w 1995 roku (10 km pływania, 421 km jazdy na rowerze, 84 km biegu).
Źródło: www.weekend.gazeta.pl
Na zdjęciu: Jerzy Górski
Dobrze. Tyle z wprowadzenia. Najciekawsze dopiero przed nami. Trzymajcie się i zapnijcie pasy. Będzie mocno, ostro i brutalnie. Bez przebierania w słowach, czyli tak, jak cała ta książka została napisana.
„Odgłosy wołania o pomoc i uderzenia butów o metalowe schody więzienia słyszałem jakby z oddali, przytłumione. Zacząłem tracić przytomność. Przed oczami przewijał mi się film z życia. Ktoś cofał taśmę, a ja widziałem wszystkie okropności, które doprowadziły mnie do tego miejsca. […].
Umierałem.”
Obiecujące początki.
Książka rozpoczyna się od dość klasycznego wprowadzenia. Poznajemy świat małego Jurka. Świat, który sprowadzał się wtedy do życia w Legnicy, czyli miasta, gdzie się urodził, gdzie się wychował i gdzie również stoczył się na dno. Narratorem całej historii spisanej w książce jest sam Jerzy Górski. Stosuje narrację pierwszoosobową, co jeszcze bardziej potęguje możliwość zajrzenia do jego własnego, wewnętrznego świata. Dzięki temu czytelnik ma wrażenie, jakby nie czytał, ale rozmawiał z siedzącym tuż obok niego bohaterem książki.
Już na początku otrzymujemy obraz chłopaka, który nie boi się życia. Jest odważny i ma zadziwiającą zdolność udowadniania wszystkim, że jest najlepszy. W początkowych latach ta cecha uwidoczniła się w jego zaangażowaniu najpierw w tenis stołowy, a następnie w jego pierwszą, znaczną miłość – gimnastykę.
„Zakochałem się w gimnastyce. Miałem wszelkie fizyczne predyspozycje do tego sportu. […]. Najważniejsza była sala gimnastyczna. Niestety, nie dla ojca, który chciał, żebym został mechanikiem samochodowym i w przyszłości otworzył warsztat.”
Na pierwszym kartkach książki, dostrzegamy poważny dysonans między młody Jurkiem, a jego ojcem, który miał wobec niego inne plany. Kolejne strony, tę różnicę będą między nimi jeszcze mocniej pogłębiać i jak wielokrotnie zostanie to wspomniane – przemoc nie ograniczała się tylko do potyczek słownych…
„Make love not war”
Wszystko zaczęło się niewinnie. W zasadzie czytając słowa Jerzego Górskiego, schemat jego upodlenia był bliźniaczo podobny do tego, co można zaobserwować w dzisiejszym świecie. Pierwsze były papierosy. Jedno niewinne zaciągnięcie. Potem był już cały, wypalany z dala od rodzicielskiego, a zwłaszcza ojcowskiego oka. Następnie paczka, dwie… Doszło do tego, że zasypiał i budził się z papierosem w zębach, a większe zdziwienie budził widok, kiedy nie palił, niż gdy palił. Nawet wśród rodziny.
Papierosy jednak nie wystarczyły. Przyszedł czas na zażywanie leków, tabletek, a nawet wąchanie kleju Butaprenu. Teraz może nam się to wydawać co najmniej dziwne, ale pamiętamy, że były to lata dominacji tzw. Dzieci Kwiatów. Przynajmniej na zachodzie. Znacie to słynne powiedzenie, wspomniane wcześniej w nagłówku?
„Make love not war”
To ono stało się myślą przewodnią młodego, nastoletniego Jurka Górskiego i jego kolegów, którzy w następnych latach pod przykrywką chęci „wyróżnienia się”, wpadli w sidła potwornego nałogu, upodlenia i lekkomyślnego igrania ze śmiercią.
Źródło: www.weekend.gazeta.pl Fot. archiwum prywatne
Na zdjęciu: Jerzy Górski (drugi od prawej) podczas terapii w Monarze.
Przebywanie w nieodpowiednim towarzystwie, chęć ucieczki od świata dorosłych, problemy w szkole i niechęć do jakiejkolwiek edukacji, bieda w domu, w którym nie miał nawet własnego pokoju i musiał spać z matką, konflikty z ojcem i przede wszystkim poczucie przynależności do wspólnoty innych, zagubionych i młodych ludzi, doprowadziła go do roku 1969. Miał wtedy zaledwie 15 i był zachłyśnięty ruchem hippisowskim. Kwieciste koszule, dżinsy z szerokimi nogawkami… To wszystko upodobał sobie młody Jerzy Górski. Tak samo, jak morfinę, której „pierwszy strzał” rozlał się po jego ciele w niedzielne południe.
Staczanie się na dno…
Od tego momentu wszystko zdaje się toczyć szybko. Przynajmniej dla czytelnika, bo nie wyobrażam sobie, co musiał czuć w tamtym okresie bohater książki „Najlepszy”. Jerzy Górski stał się narkomanem. Pierwszy zastrzyk z morfiny nie wystarczył. Następnego dnia przyszedł kolejny, a z upływem kolejny dni, tygodni oraz lat, nic się w tej materii nie zmieniało.
Źródło: www.nypff.com
Na zdjęciu: Kadr z filmu. Jakub Gierszał (Jerzy Górski), Arkadiusz Jakubik (kierownik basenu/trener), Kamila Kamińska (Ewa/dziewczyna Jerzego).
„Najlepszy” serwuje czytelnikowi piekielny obraz oddziaływania używek i narkotyków na organizm człowieka. To, co dzieje się po nich z człowiekiem jest wprost nie do wyobrażenia. Piszę to, co najmniej tak, jakbym sam tego doświadczył, ale właśnie tak działa ta książką. Te odczucia i świadomość pojawiła się po jej przeczytaniu. Jej zrelacjonowanie i opisanie oznaczałoby napisanie przeze mnie recenzji nie na kilka minut czytania, ale co najmniej na kilkadziesiąt. Mnogość sytuacji, wydarzeń, które wstrząsają czytelnikiem, jest tak wielka, że nie sposób jest je tutaj wszystkie wymienić.
Człowiek zniszczony przez siebie samego.
Jerzy Górski stał się narkomanem, który trwał w swoim nałogu przez 14 lat. Wielokrotnie trafiał do Szpitala Psychiatrycznego oraz więzienia. W zasadzie okres jego walki z nałogiem (choć walką tego nazwać nie można) sprowadzał się do nieustannego podróżowania między szpitalem a więzieniem, z maleńką przerwą na kolejny napad na aptekę i oczywiście następne, coraz to już liczniejsze zastrzyki z morfiny, które wyniszczały go każdego, kolejnego dnia. Nawet w szpitalu nie powstrzymywał się od wstrzykiwania sobie kolejnych dawek narkotyku, który dostarczali mu, jego wspaniałomyślni znajomi.
W pewnym momencie morfina przestała wystarczać. Zaczęło się prawdziwe igranie ze śmiercią. Nadeszła pora na heroinę i to na dodatek z wątpliwej, własnej produkcji. To właśnie ona zabiła wiele osób, których Jurek sam znał, nie wspominając o tych, których poznać nie zdołał. Wiecznie igrał z policją. Stał się znany w całej Legnicy i terenach do niej przyległych. Każdy narkoman i największy możliwy miejski ćpun znał Jurka Górskiego, a on znał ich. Znała go także policja, z którą doszedł do tak „zażyłych” relacji, że w przypadku kiedy okradano kolejną aptekę lub dokonywano kolejnego przestępstwa, zawsze najpierw pukano do drzwi mieszkania państwa Górskich.
Najlepszy we wszystkim.
Nigdy nie wydał swoich kolegów. To właśnie jego zadziwiająca lojalność oraz wcześniej wspomniana chęć bycia najlepszym, nierzadko nastręczała mu wielu kłopotów. Z drugiej jednak strony, zyskiwał sobie takim zachowaniem ogromny szacunek i trudno się nie zgodzić z tym, że i te cechy pomogły mu się wyrwać z nałogu.
Zanim jednak do tego doszło, co najmniej raz próbował się zabić. Co najmniej raz próbował się powiesić i co najmniej dwa razy nie zakończył swojego życia przypadkowo. Najpierw połknął metalowy przedmiot owinięty chlebem, aby tylko trafić do szpitala i opuścić więzienie. Kiedy nie poskutkowało, wstrzyknął sobie gorącą czekoladę tuż pod żebra. Ten ostatni wyczyn doprowadził go prawie do śmierci i stanowił niejako czynnik, który zaczął powoli przechylać szalę goryczy.
Jerzy Górski miał dość. Jednak jak każdy człowiek uzależniony, targały nim ogromne sprzeczności. Chciał skończyć zażywać narkotyki, ale wiedział także, że nie może bez nich żyć. Jak więc z tego wybrnął? Chciał być najlepszy. I jeśli do tego momentu był najlepszy w ćpaniu, tak zupełnie przypadkowo znalazł coś, w czym mógł uwidocznić swój niespotykanie twardy charakter.
„To było prawdziwe szorowanie dna. Na wielu spotkaniach motywacyjnych słyszy się, że trzeba sięgnąć prawdziwego dna, aby się podnieść. Ja nie sięgnąłem dna, tylko przypierdoliłem w nie z takim impetem, że ślady zostaną mi do śmierci.”
Nowa droga życia.
Odmienił go Monar. Stowarzyszenie założone przez Marka Kotańskiego, o którym po raz pierwszy usłyszał… w więzieniu. To właśnie tam się wybrał po jednym, ze swoich przymusowych odwyków i to właśnie tam po raz pierwszy poczuł się częścią wspólnoty. Pomogły mu reguły, jakie tam panowały. Nikt go tam nie przetrzymywał, a członkowie społeczności leczyli się sami. Poprzez pracę, zajęcia i ogólną świadomość, że to wszystko robią tylko z własnej i nieprzymuszonej woli.
Źródło: www.zblogowani.pl
W tym momencie „Najlepszy” zaczyna pokazywać inną rzeczywistość. Ukazuje się naszym oczom Jerzy Górski nie, jako najlepszy człowiek w braniu narkotyków, ale najtwardszy człowiek, jaki widział ówczesny, sportowy świat. Zakochał się najpierw w bieganiu. Nie były to łatwe początki. Codziennie zgodnie z regułami Monaru musiał przebiegać prawie 2 kilometry. Problemem dla jego wyniszczonego ciała było przemaszerowanie szybkim tempem kilkudziesięciu metrów.
Czy się jednak poddał?
Nie. Przecież był zawzięty, pamiętacie? Znalazł coś, w czym mógł być najlepszy i zrobił to. Rozumiecie tę sytuację? Całe czternaście lat zażywania narkotyków, które powinny go zabić, doprowadziły go do miejsca, w którym chciał zostać najlepszym w sporcie. Najpierw było to bieganie. Potem dołączył do tego jeszcze rower, aby na końcu nauczyć się pływać i zdecydować się na triathlon.
„Przez chwilę leżałem bez ruchu. »Cienias? Kurwa, nie jestem cieniasem!« Zawsze byłem najlepszy. We wszystkim. Zerwałem się z łóżka.”
To kolejna strona tej książki, która ma niejako dwie twarze, ale możemy określić je tym samym epitetem.
NIEPRAWDOPODOBNE.
Jak to możliwe?
Najpierw okres kompletnego pochłonięcia przez narkotyki, a potem czas nieustannej walki ze swoimi słabościami, tykającym zegarem na mecie i wciąż powracającymi pokusami do alkoholu, papierosów i narkotyków. Słowa, które przekazuje nam Łukasz Grass i jego książka, są niespotykane. Powiedzenie o nich, że są inspirujące, byłoby kompletnym zbesztaniem jej przekazu. Czegoś takiego nie da się zwyczajnie wytłumaczyć i czegoś takiego jeszcze nie widziałem.
Żródło: www.plejada.pl
Na zdjęciu: autor Łukasz Grass
Bo jak można wyjaśnić fakt, że organizm Jerzego Górskiego po tak ciężkim etapie zdołał się zrekonstruować i umożliwić mu codzienne, niesamowicie ciężkie treningi oraz start w arcytrudnych zawodach? Jak to możliwe, że lekarze i jego trenerzy nie potrafili odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób, ciało narkomana u schyłku życia, który w zaawansowanym stadium nie ważył nawet 50 kilogramów, może zapewnić mu tak wysoki poziom sportowy?
Czy można w jakichkolwiek słowach wyjaśnić jego upór, kiedy jeździł osobiście do największych sław polskiego biegania, kolarstwa, czy pływania, prosząc ich o porady? Czy można jakkolwiek wytłumaczyć, że pomagał mu sam Antoni Niemczak – jeden z najlepszych polskich biegaczy długodystansowych, z którym się zaprzyjaźnił, dzięki swojej szczerości i otwartości? Właśnie to pomagało Jerzemu. Nie bał się mówić o tym, kim jest i jaką drogę przeszedł. Dzięki temu nie odrzucił go nikt, kogo prosił o pomoc. Trenował z zawodowymi kolarzami i podglądał pływaków. Pytał, szukał informacji, a na temat triathlonu potrafił rozmawiać godzinami. Był zapatrzony tylko w jeden cel. Chciał być najlepszy i udało mu się to.
Źródło: www.sport.onet.pl
Na zdjęciu: Jerzy Górski podczas zorganizowanych przez siebie zawodach na dystansie Ultraman w Głogowie.
Po wielu perypetiach. Po zorganizowanym przez siebie jednoosobowych, trzydniowych zawodach, gdzie zwerbował w tym celu nawet jednostkę policji, z którą wcześniej miał wiele scysji. Po pokonaniu kilkuset kilometrów – biegnąc, jadąc na rowerze i pływając. Po wielu przygodach w samym Monarze, gdzie był o krok od zdegradowania do pozycji początkowej. Po upływie kilku lat, odkąd zakończył okres przyjmowania narkotyków i jakichkolwiek używek. Po tym wszystkim… Spełnił swoje marzenie.
Jerzy Górski Mistrzem Świata.
On. Chłopak z Legnicy. Narkoman z 14-letnim stażem.
Czy to nie jest opowieść jak z filmu? Czym więc wobec tego wszystkiego są nasze życiowe trudności?
Niczym kochani. Niczym. Wszystko jest możliwe, a „Najlepszy” nam to dobitnie pokazuje.
„Żeby wyjść z narkomanii, trzeba próbować się doskonałym, bo inaczej nie dasz sobie rady, wujek! Przeciętni będą dalej brali. Nie boisz się, kurwa?? Nie masz dupościsku, że ci się nie uda? Bądź doskonały… Bądź NAJLEPSZY.” – Marek Kotański
Historia, której przebić się nie da.
Wiele nie napisałem. Wiele pominąłem. Wiele pozostało niewypowiedziane. Jednak właśnie taka jest ta książka. Sam autor – Łukasz Grass wspomina, że Jerzy Górski i jego życie, to gotowy scenariusz na kilka książek i po jej przeczytaniu, zgadzam się z tym w zupełności. Tak więc i moja recenzja nie jest pełna, ale mam nadzieję, że zawarłem w niej wystarczająca ilość informacji, abyście po nią sięgnęli.
Zaufajcie mi, że warto. Dla mnie jest to jedna z najbardziej inspirujących opowieści, o jakiej kiedykolwiek słyszałem. Wobec jej oblicza na znaczeniu nagle straciły wszelkie moje własne przeciwności losu. Już sam fakt, że ktoś, kto przez całe 14 lat zażywał narkotyki, pił alkohol i palił po kilkadziesiąt papierosów dziennie, może zostać Mistrzem Świata i być NAJLEPSZY, powinno być wystarczającym czynnikiem, dla którego ruszycie się ze swojego miejsca i zaczniecie działać.
„Najlepszy” to książka niespotykana. Książka, dzięki której zrozumiecie, że nieważne skąd zaczynacie i dokąd zmierzacie. Najważniejsze jest jednak to, żebyście dalej wierzyli w swój cel i nieustannie do niego dążyli.
„Jeszcze przez chwilę stałem na mecie podwójnego Ironmana i patrzyłem na zegar. Czułem dumę i spełnienie. […]. Zawsze pod prąd, zawsze inaczej, zawsze za głosem serca – od totalnego upodlenia do mistrzostwa. Wreszcie byłem NAJLEPSZY.”
Życzę Wam wszystkim, żeby „Najlepszy” i Jerzy Górski stał się dla Was życiowym przewodnikiem na pełnej trudności drodze do celu. Nic lepszego spotkać Was nie może.
Panie Jurku! Czapki z głów!