Nanga Parbat - góra, którą wybrał Tomasz Mackiewicz. | worldmaster.pl
#

Żył skromnie. Nie wychylał się. Robił to, co kochał i potrafił odnaleźć w tym większy, głębszy sens. Zawsze na uboczu. Zawsze odizolowany od świata, ale z własnego wyboru. Starający się szukać ścieżek, które będą dla niego odpowiednie. Miłośnik majsterkowania, co do którego miał dar. Lubił jazdę na rowerze. Kochał dzieci, a dzieci kochały jego. Spokojny, opanowany, ale zawsze poszukujący sensu życia. Żył niestandardowo. Był po wielu przejściach. Kochał podróżować, ale przede wszystkim rozkochał w sobie góry. A zwłaszcza tą jedną, jedyną…

Nanga Parbat.

Oto cały Tomasz Mackiewicz.

Tomasz Mackiewicz

Źródło: www.przegladsportowy.pl

Autor Mariusz Sepioło.

Zabierając się za czytanie książki, ogromnie bałem się, że została ona napisana „na kolanie” i nie znajdę w niej nic, co mogłoby szczególnie zainteresować czytelnika, poza ckliwymi opisami. To być może brzmi brutalnie, ale niestety jest tak, że tragedia ludzka, przyciąga wiele osób, które w mniej lub bardziej jawny sposób, chcą na tym w pewnym sensie zarobić. Dlatego obawiałem się, że Nanga Dream, to książka, wykorzystująca rozgłos, jakie zyskało wydarzenia ze stycznia 2018 roku na górze Nanga Parbat.

Jednak już od pierwszych stron zostałem bardzo pozytywnie zaskoczony!

Przede wszystkim zacznijmy od tego, że autor książki – Mariusz Sepioło to nie jest pierwszy lepszy autor, który nie jest zorientowany w temacie. Naturalnie nie jest to osoba, która może podzielić się własnym komentarzem, znając bieżące wydarzenia z autopsji, jak to ma miejsce, chociażby w „Anatomii Góry” Rafała Froni. Niemniej jednak, w moim odczuciu działa to na korzyść tej pozycji.

Mariusz Sepioło to autor, który w dorobku ma już takie książki, jak „Himalaistki. Opowieść o kobietach, które pokonały każdy szczyt” oraz „Ludzie gady”. Warto również dodać, że wszystkie jego książki zbierają naprawdę pozytywne noty, choć nie są to pozycje, które królowałby w rankingach bestsellerów.

W mojej ocenie jest to wina raczej tematyki, jaką on porusza, która nie jest zanadto popularna w obecnych czasach, a nie koniecznie samej jakości książki.

Czy Tomasz Mackiewicz został stworzony przez tragedię?

Mariusz Sepioło wciela się przede wszystkim w rolę osoby, które przeprowadza rozmowy z osobami najbardziej znającymi życie głównego bohatera, jakim naturalnie jest Tomasz Mackiewicz. Trzeba mu oddać, że robi to naprawdę wnikliwie. Obrazy, jakie ujawniają się naszym oczom, po czytaniu kolejnych wypowiedzi bliskich osób Tomka, są nad wyraz żywe i przede wszystkim – osobiste. Trudno mi jest sobie wyobrazić, ile nerwów i sił, kosztowała autora każda taka rozmowa.

W książce znajdziemy wypowiedzi, chociażby taty Tomasza Mackiewicza, jego pierwszej oraz drugiej żony, a także przyjaciół.

Tak naprawdę, zanim jeszcze przewróciłem pierwszą stronę, stanąłem przed dylematem natury moralnej. Trudno się o tym mówi, zwłaszcza że Tomasz Mackiewicz nie żyje i wydarzenia na Nanga Parbat były niewątpliwie tragedią. Jednak zadałem sobie jedno, fundamentalne pytanie:

„Czy gdyby nie tragedia na Nanga Parbat, to czy kiedykolwiek tak szeroka opinia publiczna, usłyszałaby o Tomaszu Mackiewiczu?”

Nadal podtrzymuję swoją odpowiedź, a brzmi ona:

Wątpię.

To brzmi brutalnie, ale czy tak właśnie nie jest? Czy tak nie jest, że zaczynamy się interesować wieloma sprawami dopiero wtedy, kiedy je tracimy lub kiedy nabierają rozgłosu? A skąd się często bierze ten rozgłos? Nierzadko właśnie z tragedii.

Nanga Parbat

Źródło: www.national-geographic.pl

Po przeczytaniu tej książki i zapoznaniu się z kilkoma innymi źródłami, odnoszę jednak nieodparte wrażenie, że ten brak rozgłosu Tomaszu Mackiewiczowi w ogóle mu nie przeszkadzał. Ba… On go w ogóle nie potrzebował. A przynajmniej tak wynikało z jego wypowiedzi, stylu życia i sposobu na nie, jakie preferował, a było one co najmniej nietuzinkowe. Na końcu książki możemy przeczytać słowa Wojciecha Kurtyki (jednego z najznakomitszych polskich himalaistów), który opisuje nimi zmarłego Mackiewicza:

„To był człowiek z innej bajki, z innej planety. […] Tomek był w tym gównianym świecie absolutną perełką, miał w sobie czystość motywacji i wielką potrzebę kontaktu z górami.”

Zacznijmy jednak od początku…

Złe, dobrego początki.

Tomasz Mackiewicz urodził się 13 stycznia 1975 roku. Od dziecka wychowywał się w Działoszynie. Miał starszą od siebie siostrę Agnieszkę, która w przyszłości wielokrotnie będzie się o niego troszczyć i dbać. Jego ojcem był Witold Mackiewicz, którego wypowiedzi przytaczane w książce pomagają nam jeszcze mocniej zagłębić się w świat Tomka. Od razu widzimy, że Tomasz był bardzo związany z wiejską przestrzenią. Od najmłodszych lat cenił sobie swobodę, co ułatwiało mu mieszkanie u dziadków i brak kontroli rodziców, którzy żyli w Częstochowie. Dlatego przeprowadzka w późniejszym wieku właśnie do tego większego miasta, nie działała na niego pozytywnie. Dziś powiedzielibyśmy, że popadł w złe towarzystwo, ale on po prostu nie potrafił znaleźć swojego miejsca. Swoje nowe otoczenie opisywał:

„Wszyscy mieli jakieś inne zupełnie priorytety i one wszystkie były z dala od natury.”

Wiecznie szukał…

Młody Tomasz Mackiewicz odnajduje nie to, czego od zawsze szukał i za co potem zginął… Najpierw wącha klej, na czym przyłapuje go ojciec. Wścieka się. Jakiś czas później, Tomek wraca do domu naćpany. Wiecie, co mówi mu ojciec, który – warto nadmienić – nawrócił się i gorąco wierzy w Boga, odkąd przeżył nowotwór jelita grubego, gdzie dawano mu raptem trzy miesiące życia?

„Za bardzo cię kocham, żeby patrzeć, jak umierasz na własne życzenie. Tu masz spakowaną walizkę. Opuść mój dom.”

Powtórzył mu to następnego dnia, kiedy Tomasz był świadomy rzeczywistości. Przejął się. Poprosił o pomoc i ojciec mu pomógł. Zaprowadził go ludzi, którzy wiedzieli o takich sprawach o wiele więcej.

I właśnie w tej sposób Mackiewicz trafił do Monaru w Gaudynkach. Jest to wieś na Mazurach, w której nasz główny bohater spędził kilka lat swojego życia, które uleczyły go z nałogów, a dodatkowo w pewien sposób ukształtowały. Chciałbym w tym miejscu wtrącić dygresję, że to może wydać się dziwnie, ale to już kolejna recenzja książki, w której mamy sposobność poznać Monar. Wcześniej była o nim mowa w książce pt. „Najlepszy” z Jerzym Górskim w roli głównej.

Poszukiwanie siebie.

Pobyt  w Gaudynkach ma wiele swoich dobrych stron – przechodzi na weganizm, przestaje jeść mięso i według opinii innych, daje mu to siłę do przezwyciężania innego, silniejszego nałogu, jakim były narkotyki. Poznaje również Witka Kondrackiego. Chłopaka, który podobnie jak Mackiewicz ćpał i wręcz balansował na granicy życia i śmierci. Jednak to nie on wywrze na życiu Tomasza tak wielkie znaczenie. Chodzi tu o jego siostrę – Joannę, która w przyszłości stanie się żoną Tomka i wyda mu dwójkę dzieci.

Zanim jednak do tego dojdzie, czekać go będzie wiele perypetii. Wiele przegadanych godzin, wiele wspólnych wyjść, spotkań i wiele godzin majsterkowania przy przeróżnych narzędziach. Bo trzeba zaznaczyć, że Tomasz Mackiewicz był prawdziwą złotą rączką. Potrafił ze starego grata, zrobić prawdziwe arcydzieło. Sprawiało mu to radość i uwalniało go.

Jednak w całym jego życiu nie to było najważniejsze. Przełomowym dla niego momentem było poznanie Witolda Kondrackiego – seniora. Ojca Witka, a także jego przyszłego teścia. Człowieka, który zwiedził cały świat. Był profesorem i pracował naukowo. Był również niewidomy odkąd w wyniku felernego wypadku, wybuch pozbawił go wzroku w dzieciństwie. Lubił eksperymentować. Interesowała go chemia i to właśnie chemiczny eksperyment zgasił mu światło przed oczami na zawsze.

Po wyjściu z Monaru, Tomasz nie potrafił odnaleźć swojego miejsca. Jeździł, szukał, pomieszkiwał u znajomych, u rodziców. Ciągle był w ruchu. Sam twierdził, że jego dom jest tam, gdzie powiesi swoją czapkę. Zresztą bardzo je lubił. Stąd wzięło się jego przezwisko – Czapkins. W pewnym momencie trafia do domu Kondrackich i od tego momentu jego życia zmienia się. Godzinami rozmawia z profesorem, który opowiada mu o odległych krajach. Coraz bardziej rozumie, że właśnie tego pragnie. Widzi w tym wszystkim dla siebie szansę.

Jego pierwsza żona powie o nim:

„On był w tym wszystkim trochę kanciasty. […] Tomek czuł się inny, gorszy.”

Tomasz Mackiewicz był człowiekiem czynu, słowa wprowadza w życie.

I tak się wszystko zaczyna…

Duchowe nawrócenie.

„W sumie poszwendałem się po Azji przez rok, bez kasy, czasem na nielegalu przekraczałem granice. Kazachstan, Rosja. Ta wyprawa pokazał mi, że nie ma się czego bać, że świat stoi otworem, można próbować.”

Podczas swojego pobytu, pracował między innymi u doktor Heleny Pyz, w ośrodku dla trędowatych w Indiach. Kochał podróżować na rowerze. Pewnego razu, kiedy kończyła mu się wiza, musiał udać się do odległego o 2500 kilometrów Bangladeszu. Co robi Tomasz? Wsiada na rower i po prostu jedzie. Wszyscy się martwią. Nikt nic nie wie, a Tomasz jest w swoim żywiole.

Wielu twierdziło, że Tomasz w Indiach nawrócił się, ale z książki wynika, że nigdy nie był zanadto religijny. Siostra jego pierwszej żony – Małgosia Sulikowska, twierdziła, że bliżej było mu do buddyzmu, a wiadomości na temat nawrócenia są naciągane.

Według mnie nawrócenie w istocie mogło nastąpić, ale nie miało żadnego związku z religią, ale duchową przemianą. Bo niewątpliwie wyprawa do Indii, Tomasza przemieniła. Uwierzył, że można coś zrobić i dla mnie jest to po prostu prosty, ale też piękny przykład o tym, co w życiu możemy, a czego nie. Nie miał pieniędzy – pojechał. Nie znał kraju – pojechał. Brakowało mu wszystkiego – pojechał. Dlaczego? Bo chciał.

Niestety my tak nie potrafimy, a wielu z nas jest zagubionych. W przeciwieństwie jednak do Tomasza, my nie szukamy, ale siedzimy i narzekamy, oczekując, że „samo przyjdzie”.

góry

Źródło: www.tvp.info

Zachłyśnięcie się górami.

„Wszystko zaczęło się wtedy, gdy poznałem Marka Klonowskiego” – powiedział Tomasz Mackiewicz i trudno się z tymi słowami nie zgodzić. Poznaje go pewnego dnia w Irlandii, do której wyjeżdża razem z żoną Joanną i w której znajduje swój drugi dom. W międzyczasie po raz pierwszy Tomek próbuje również wspinaczki skałkowej i wszyscy, którzy go obserwują, zgodnie twierdzą, że ma talent. Mówią o nim, że płynie, a nie chodzi. To tylko jeden z wielu talentów do wspinaczki, jakie posiadał.

Innymi było m.in. bardzo dobre rozeznanie się w terenie oraz zadziwiająca wydolność, która pozwała mu wytrwać na wysokościach dłużej, niż ktokolwiek mógłby sądzić. Ta sama zdolność w przyszłości miała go zgubić…

Razem z Markiem Klonowskim zdobywają najwyższy szczyt Kanady Mount Logan, gdzie dla Tomka rozgrywa się właśnie przygoda życia. Marek to już bardziej doświadczony wspinacz. Zdobywca m.in. Elbrusa i Denali po podróży autostopem od Nowego Jorku do Alaski.

Następny cel? Chan Tengri.

Zobaczcie proszę reakcję babci Tomka na wieść o jego kolejnej podróży. Teraz, kiedy wiemy już, co stało się na zboczach Nanga Parbat, jej słowa nabierają głębszego znaczenia…

Oczywiście zdobywa go, ale nie bez trudności. Wyprawa ma dla niego jednak wymiar o wiele większy. Na szczyt – w małym pudełeczku – zanosi prochu swojego zmarłego dziecka. To również zostało uwiecznione na nagraniu, na którym widać bardzo wzruszonego Tomka

Mistyczna relacja z Nanga Parbat.

Związek Tomasza z „Nagą Górą” był bardzo osobisty. Traktował ją nie tylko, jako coś do zdobycia. Dla niego wejście na nią było celem samym w sobie. A świadczyć o tym może fakt, że próbował wejść na nią siedem razy.

Za siódmym mu się udało… Ale góra wzięła swoją ofiarę. Pozwoliła się zdobyć, ale zwycięzcę zebrała ze sobą…

Piękne są słowa księdza, który znał rodzinę Mackiewiczów. Powiedział je do Witolda – ojca Tomasza:

„Ja Ci nawet nie będę składał kondolencji. Tomek pozostał tam, gdzie ulokował swoją wielką miłość – Na Nadze. Ja się, Witold, zawsze modlę: jeśli śmierć, to tylko przy ołtarzu.”

Kolejna lekcja, jaką wszyscy powinniśmy poznać. To może być dla wielu zbyt mocne, a już na pewno dla wielu nieosiągalne, ale jeśli ginąć, to w imię tego, w co się wierzy…

Nie będę rozwodził się na temat tego, co wydarzyło się na Nanga Parbat. O tych wydarzeniach wciąż możecie przeczytać w Internecie. Znajdziecie tego bez liku. Zamiast tego, chciałbym jeszcze poświęcić parę słów Tomkowi.

Outsider w każdym calu.

Tomasz Mackiewicz był niewątpliwie outsiderem i postacią niezwykle barwną, ale pod pewnym względem też tragiczną. Wyłania nam się obraz człowieka, który nie godził się na panujący na świecie porządek. Odrzucił środowisko górskie, choć nie można oprzeć się wrażeniu, że to ono pierwsze odrzuciło jego. Konflikt na linii Mackiewicz – PZA, eskalował i przybierał przeróżne postacie. Ci drudzy strasznie ignorowali jego oraz Marka Klonowskiego. Uważali ich za niedoświadczonych nowicjuszy, dlatego że nie mieli praktyki w Tatrach, czy Alpach.

A Mackiewicz miał po prostu swój własny styl i to trzeba mu oddać.

W mojej ocenie Tomasz Mackiewicz był outsiderem wiecznie poszukującym siebie. Szukał sensu życia i ten sens znalazł na Nanga Parbat. To ją wyjątkowo ukochał. Nawet wtedy, gdy Simone Moro, jako pierwszy człowiek w historii zdobył ją zimą, Tomek nie poddał się. Walczył dalej i to może tylko świadczyć, że nie chodziło mu wyłącznie o zaszczyty i bycie najlepszym.

On to po prostu kochał.

Nie był oczywiście bez wad. Skłócił się ze swoim przyjacielem Markiem Klonowskim. Zarzucał Simone Moro kłamstwo w kwestii zdobycia szczytu. Związał się z drugą kobietą, która potem została jego żoną.

Ale w świetle tego wszystkiego, Tomasz Mackiewicz, nie był człowiekiem, który robiłby to z czystej nienawiści, złości, czy niechęci. On po prostu taki był. Na swój sposób uroczy, ale też inny i wyobcowany.

Góry – Jego miejsce na Ziemi.

Góry dały mu wolność. To w nich szukał siebie. To na Nanga Parbat odnalazł swój sens życia. Myślał o niej, mówił. On nią żył.

Historia jest tym bardziej tragiczna, że Tomasz Mackiewicz wydaje się po prostu normalnym, zwykłym człowiekiem. Takim jak ja, czy Ty drogi czytelniku. Prosty, miły i uśmiechnięty. Nie mam zamiaru się tego wstydzić, ale oglądając filmiki na YouTube z jego życia, w oku kręci się łza. Zresztą… Spójrzcie sami, chociażby na to krótkie nagranie:

Tomasz Mackiewicz właśnie taki był i nie przychodzi mi nic innego do głowy, jak mógłbym go jeszcze inaczej określić.

„Jestem tego pewny, w głębi duszy o tym wiem, że gdzieś na szczycie góry, wszyscy razem spotkamy się”

Książki to piękna sprawa, prawda? Żałuję, że wciąż nie dla wszystkich. Mam jednak nadzieję, że po tym tekście, wielu znajdzie coś dla siebie. Zgadzam się z Wisławą Szymborską, która powiedziała, że czytanie to najpiękniejsza zabawa, jaką sobie ludzkość wymyśliła. W pełni się z tym zgadzam. Dlatego zapraszam Was do czytania tego tekstu, a ja i czekająca na mnie książka, idziemy się świetnie bawić!

(Przepraszam. Nie mogłem się powstrzymać przed nadaniem tak „chwytliwego” tytułu. Tak naprawdę – nic nie musisz).


Tym tekstem chcę wyjść naprzeciw tym, którzy poszukują naprawdę dobrych i ciekawych książek, a nie chcą brnąć przez setki pozycji. Dziś chciałbym zaprezentować Wam trzy książki, które według mnie zasługują na szczególną uwagę. Ci, którzy oczekują, że znajdą się tam same pozycje o rozwoju osobistym, mogą się delikatnie zdziwić!

książka

Oczywiście poniższe pozycje to tylko kropla w morzu pozostałych tytułów. Poza tym wiele książek, których pożądam, wciąż widnieją na liście „do przeczytania” . Tak naprawdę te tytuły, które przeczytałem, stanowią niewielki ułamek tych, które są nadal przede mną. Zdaję więc sobie sprawę, że moja poniższa lista już teraz mogłaby być co najmniej dłuższa o kilkanaście tytułów. Gdybym miał dodać jeszcze książki, których nie przeczytałem, a które są polecane, to prawdopodobnie… Tekst ten nigdy by się nie kończył.

Książki są moją miłością. Jest wiele pozycji, które chciałbym, aby każdy z nas przeczytał przynajmniej raz w życiu. Jednak trzy poniższe wywarły na mnie naprawdę bardzo dobre wrażenie i zapadły mi  na długo w pamięci. Z tego więc powodu uważam, że są one godne Waszej uwagi.

Możecie po nie sięgać bez żadnych przeszkód. Nie zawiedziecie się.

Łukasz Grass – „Najlepszy”.

Jest to pozycja, którą przeczytałem nie tak dawno temu i na której temat powstała nawet recenzja, którą znaleźć możecie TUTAJ. Dla mnie jest to książka kompletna. Odpowiednia zarówno dla sportowców, ludzi pragnących spełniać swoje wielkie marzenia, jak i dla upodlonych przez życie. Znajdziecie w niej wszystko. Począwszy od bardzo bezpośrednich słów i opisów rzeczywistości z perspektywy narkomana, poprzez walkę z nałogiem, która zbyt często kończyła się fiaskiem, a skończywszy na pokonaniu własnych ograniczeń i zostaniu Mistrzem Świata w podwójnym Ironmanie (11km pływania, 360km jazdy na rowerze i 84km biegu).

jerzy górski

Źródło: www.gp24.pl

Opowieść, jaką serwuje nam autor, opowiadana jest z perspektywy głównego bohatera. Jerzy Górski – bo to o nim tutaj mowa, przeszedł w swoim życiu wszystko. To, co ukazuje się naszym oczom, momentami przyprawia o ciarki na całym ciele. Chwilami czujemy się, jakbyśmy czytali zwykła, fikcyjną powieść… Jednak wszystko to, co książka przedstawia, jest prawdą. To była rzeczywistość Jerzego Górskiego. Brudna, brutalna i pozbawiona widoków na przyszłość.

Jednak właśnie dlatego, że Jerzy Górski zdołał z tego wszystkiego wybrnąć, pomimo znalezienia się na kompletnym dnie swojego życia, powoduje, że z czystym sumieniem mogę tę książkę polecić każdemu.

Uwaga! Ta książka może Cię zmienić!

Chciałbym, aby każdy z nas przeczytał ją przynajmniej raz w życiu, bo jestem przekonany, że czasami lamentujemy i płaczemy, użalając się nad swoim losem. Gwarantuję Wam, że ta książka zmieni postrzeganie Waszego położenia. Dzięki niej zrozumiecie, że nie jest z wami nawet w połowie tak źle, jak było z Jerzym Górskim. Ponadto jest to opowieść o niesamowitej determinacji. Jak to zostało wspomniane w książce – tylko najlepsi wychodzą z nałogu. I bohaterowi tych zdarzeń, to się udało. Chciał być najlepszy. Walczył o to ze wszystkich sił i podołał. Wyszedł z nałogu, stał się Mistrzem Świata i pokonał własne demony.

Ta książka to opowieść dla każdego. Nie chodzi o to, że ona motywuje lub inspiruje. Zwyczajnie pokazuje nam, że tak naprawdę nigdy nie jest za późno na walkę za siebie i swoje marzenia. Każdy z nas może zrobić to, co tylko chce. Każdy z nas może być najlepszy.

„Każdy z nas ma w sobie demony i anioły, złe i dobre wilki. Tylko od ciebie zależy, którego będziesz karmić. Nie jesteśmy kryształowi.”

„Obudź w sobie olbrzyma” – Anthony Robbins

Tego pana chyba nikomu przedstawiać nie trzeba. Jest to człowiek, który w światku głównie rozwoju osobistego zyskał sobie dozgonną renomę oraz szacunek w oczach wszystkich. Jego książka „Obudź w sobie olbrzyma” to prawdziwy bestseller, ale nie znalazła się w tym gronie tylko z tego powodu. Fakt jej popularności także o czymś świadczy, ale wybrałem ją do tej trójki z innych przyczyn.

obudź w sobie olbrzyma

Źródło: www.businessinsider.com

Dla mnie jest ona skarbnicą wiedzy. Wiele książek z zakresu rozwoju osobistego skupia się zazwyczaj na jednej lub maksymalnie dwóch myślach przewodnich. Przykładowo mogą to być takie zagadnienia jak planowanie swojego życia, walka ze zmartwieniami lub przezwyciężanie słabości. „Obudź w sobie olbrzyma” posuwa się o krok dalej. Skupia się w pełnym wymiarze na naszym wnętrzu, czyli miejscu, gdzie początek mają wszystkie procesy, opisywane w innych pozycjach z tej dziedziny życia.

Tak więc jestem zdania, iż ta książka może stanowić świetny punkt wyjściowy dla każdej innej lektury tego typu. Nawet jeśli nie zamierzacie czytać nic więcej i „Obudź w sobie olbrzyma” ma stanowić zarówno punkt wyjściowy, jak i końcowy, to zdecydowanie ją polecam.

Co w niej znajdziemy?

Informacje, wiadomości oraz także ćwiczenia i techniki, zapamiętacie na bardzo długo. To, czego się tam dowiecie, może realnie wpłynąć na Wasz światopogląd, sposób myślenia, a w konsekwencji – całe Wasze życie. Książka jest napisana bardzo umiejętnie, podzielona na przejrzyste rozdziały, a to, co najbardziej mi się w niej podobało to konkretne informacje. Autor nie lawiruje między pięknymi słowami, które niewiele wnoszą do życia. Otrzymujemy od niego jasne wskazówki, jak możemy zmieniać swoje życie na lepsze. Wystarczy, że wprowadzimy je w życie.

Zanim jednak zaoferuje nam klarowną pomoc, wszystko pięknie tłumaczy. Wyjaśnia rolę stawiania sobie pytań, a następnie podaje nam ich przykłady, którymi możemy się śmiało posługiwać. Wskazuje na wagę stosowanego słownictwa, a potem okrasza to wszystko praktycznymi wskazówkami. Cała książka jest prawdziwą skarbnicą wiedzy, dzięki której możemy odnaleźć siebie i swój życiowy cel.

Napisana została prostym, plastycznym językiem. Autor używa wielu porównań, opisuje swoje własne, życiowe doświadczenia, a dzięki temu my – czytelnicy, jeszcze lepiej możemy zrozumieć jego myśl. „Obudź w sobie olbrzyma” to zdecydowanie książka, która może pomóc nam zbudzić, czającego się w nas, rekina sukcesu.

(Uwaga! Nie jest to jednak książka psychologiczna, dlatego do pewnych informacji radzę podchodzić z należytym dystansem człowieka, potrafiącego myśleć krytycznie).

Zdecydowanie warto poświęcić na nią kilka długich wieczorów. Na pewno nie będzie to czas zmarnowany.

„Jedną z rzeczy, które najbardziej lubię w swojej pracy, jest możliwość rozwikłania tajemnicy ludzkiego zachowania, co pozwala mi proponować prawdziwie skutecznie rozwiązania ludzkich problemów.”

„Złodziejka Książek” – Markus Zusak.

Trochę się głowiłem, czy umieszczenie tutaj tej książki jest dobrym wyborem. W końcu wygrały ze mną emocje i stwierdziłem, że ona także zasługuje na swoje miejsce w tym zaszczytnym gronie.

O ile wcześniej wymienione książki nastawione były bardziej na fakty, tak ta pozycja jest zgoła inna. „Złodziejka książek” jest tytułem, który śmiało możecie czytać pod ciepłym kocem, w cichym domowym zaciszu, z kubkiem gorącej herbaty pod ręką. To jest właśnie ten typ książki. W niej górę biorą emocje i zaufajcie mi, że nie przypominam sobie żadnej innej książki, które wywołałaby je we mnie w tak ogromnej ilości.

złodziejka książek

Źródło: www.ddob.com

Może nie powinienem o tym mówić, ale była to do tej pory jedyna książka, jaką przeczytałem w całym swoim życiu, na której zdarzyło mi się płakać. Kilkunastoletni chłopak płakał przed kilkuset stronicową książką. Śmieszne? Jeśli jej nie czytaliście, może Wam się to takie wydawać. Jednak zapewniam Was, że zmienicie zdanie, gdy po raz pierwszy po nią sięgniecie.

Emocje wezmą górę.

Właśnie z tego powodu znalazła się ona na tej liście. Uważam, że potrafi ona wywołać w człowieku naprawdę szczere emocje, czego przecież tak bardzo na co dzień nam brakuje. Nie ukryjecie przed nią niczego. Jeśli jesteście wrażliwi – będziecie płakali. Jeśli nie – zmusi Was ona i tak do głębokiej refleksji, i smutku wywołanego losem głównej, nastoletniej bohaterki – Liesel Meminger.

Nie będę zdradzał Wam nic z fabuły. Jednak aby nakreślić Wam jej ogólny zarys, napiszę tylko, iż wydarzenia rozgrywają się w latach poprzedzających II wojnę światową, w czasie jej trwania oraz zachodzi w niej również mały epizod już po wojnie. Główną bohaterką jest młoda dziewczyna, która zakochała się w książkach, pomimo tego, że na początku nie umie czytać. Poznajemy jej życie w rodzinie zastępczej, jej relacje z przybranym ojcem oraz matką, i jej własny, wewnętrzny świat… Do tego otrzymujemy jeszcze bardzo niestandardowego narratora, który patrzy na Liesel oraz jej świat z góry i czeka… Na swoją kolej.

Trudno jest opisać to, co ta książka ma do zaoferowania w kilku słów. Zaufajcie mi po prostu, że warto po nią sięgnąć. Emocje, które targały mną podczas jej czytania, pamiętam doskonale do dziś, mimo że minęło już od tego momentu kilkaset dni. „Złodziejka książek” jest zdecydowanie tytułem niesamowicie emocjonalnym i umiejącym obudzić w nas duszę człowieczeństwa.

Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że oglądałem także film stworzony na podstawie książki. I wiecie co? Jest równie piękny. Jest po prostu przepiękny i nie spotkałem się z wieloma książkowymi adaptacjami filmowymi, które dorównywałyby temu, co znaleźć możemy na kartkach książki. Polecam Wam więc zarówno książkę, jak i film.

Przygotujcie sobie tylko opakowanie chusteczek. Będzie potrzebne.

„Jak niemal każde nieszczęście historia zaczęła się szczęśliwie.”

Możecie już iść. Książki na Was czekają!

Powyższe książki to tylko niewielka namiastka tego, co śmiało mógłbym tutaj jeszcze dodać. Jestem jednak przekonany, że „Najlepszy”, „Obudź w sobie olbrzyma” oraz „Złodziejka książek” mogą wzbogacić nas wszystkich na płaszczyźnie człowieczeństwa. Dlatego dokonałem takiego, a nie innego wyboru. Z czystym sercem polecam je każdemu. Każda z nich jest na swój sposób inna.

książki

  • „Najlepszy” to prawdziwa opowieść o odwadze i wychodzenia z życiowego rynsztoku.
  • „Obudź w sobie olbrzyma” to kompendium wiedzy dotyczące naszego wnętrza, które może pomóc nam rozwiązać wiele życiowych problemów.
  • „Złodziejka książek” natomiast, to książka opisująca przepiękną historię, która wyzwoli nasze prawdziwe emocje i ukaże nasze człowieczeństwo.

Cieszę się, że mogłem podzielić się z Wami kawałkiem mojego własnego, czytelniczego świata. Mam nadzieję, że i Wy staniecie się orędownikami powyższych tytułów. Po raz kolejny dziękuję Wam, że wpadliście zapoznać się z moimi słowami, a teraz uciekajcie czym prędzej, poznać słowa, które zostały zapisane na kartkach, wskazanych przeze mnie książek.

Miłego czytania!

Jerzy Górski i jego historia jest nieprawdopodobna. „Najlepszy” to książka właśnie o nim i jego życiu, które wisiało na włosku, ale udało mu się przetrwać. Sięgnął szczytu swoich możliwości, ale zanim do tego doszło musiał wiele przejść. Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, jak to jest sięgnąć dna, poleżeć na nim będąc zbrukanym i posiniaczonym, a następnie odbić się i wrócić w glorii oraz chwale, to trafiliście w doskonałe miejsce.

Nastał poniedziałek. Kolejny piękny tydzień września. Aby umilić Wam trochę świadomość, czekających Was wyzwań w ciągu kolejnych dni, przychodzę do Was z recenzją. Nie będzie to jednak opis zwykłej książki. Wszystko, co zostało w niej napisane, wydarzyło się naprawdę, choć momentami może nam się to wydawać wielce nieprawdopodobne. Pozwól więc czytelniku, że pomogę Ci, zapoznać się z życiem człowieka, którego historia przyprawia o dreszcze. Nie pytam, czy jesteś gotowy, bo na to, co usłyszysz, gotowym być się zwyczajnie nie da.

„Drogi czytelniku, jeśli wytrwasz do końca tej powieści, to życzę Ci dużo sukcesów i znalezienia takiej pasji, która będzie Cię prowadzić przez życie.” – Jerzy Górski

infografika - wprowadzenie

„Najlepszy”.

Autorem książki pt. „Najlepszy”, którą dziś bierzemy na nasz subiektywny celownik wrażeń, jest Łukasz Grass. Cieszę się, że książkę o tej tematyce napisał człowiek, który ma z nią wiele wspólnego. Oczywiście mówię tutaj o aspektach czysto sportowych. W końcu autor, tak jak i główny bohater książki, również jest związany z triathlonem. Myślę, że dzięki temu mógł o wiele lepiej zrozumieć wiele poruszanych kwestii.

Jerzy Górski to człowiek nietuzinkowy. Jest organizatorem imprez triathlonowych oraz biegowych. Prezesem Centrum Sportowego „Głogowski Triathlon” oraz byłym członkiem Polskiego Związku Triathlonu. Na swoim koncie ma zwycięstwo w prestiżowych zawodach (nazywanych ówcześnie Mistrzostwami Świata) Double Ironman w Alabamie, w 1990 roku. Zawody te sprowadzały się do pokonania prawie 8 kilometrów pływania, 360 kilometrów jazdy rowerem oraz 84 kilometry biegu. Dystans ten pokonał w czasie 24 godzin 47 minut oraz 46 sekund. Ponadto brał również udział m.in. w maratonie Nowojorskim, kalifornijskim biegu Western States Endurance Run, czy w Ultramanie, w 1995 roku (10 km pływania, 421 km jazdy na rowerze, 84  km biegu).

Jerzy Górski

Źródło: www.weekend.gazeta.pl
Na zdjęciu: Jerzy Górski

Dobrze. Tyle z wprowadzenia. Najciekawsze dopiero przed nami. Trzymajcie się i zapnijcie pasy. Będzie mocno, ostro i brutalnie. Bez przebierania w słowach, czyli tak, jak cała ta książka została napisana.

„Odgłosy wołania o pomoc i uderzenia butów o metalowe schody więzienia słyszałem jakby z oddali, przytłumione. Zacząłem tracić przytomność. Przed oczami przewijał mi się film z życia. Ktoś cofał taśmę, a ja widziałem wszystkie okropności, które doprowadziły mnie do tego miejsca. […].

Umierałem.”

Obiecujące początki.

Książka rozpoczyna się od dość klasycznego wprowadzenia. Poznajemy świat małego Jurka. Świat, który sprowadzał się wtedy do życia w Legnicy, czyli miasta, gdzie się urodził, gdzie się wychował i gdzie również stoczył się na dno. Narratorem całej historii spisanej w książce jest sam Jerzy Górski. Stosuje narrację pierwszoosobową, co jeszcze bardziej potęguje możliwość zajrzenia do jego własnego, wewnętrznego świata. Dzięki temu czytelnik ma wrażenie, jakby nie czytał, ale rozmawiał z siedzącym tuż obok niego bohaterem książki.

Już na początku otrzymujemy obraz chłopaka, który nie boi się życia. Jest odważny i ma zadziwiającą zdolność udowadniania wszystkim, że jest najlepszy. W początkowych latach ta cecha uwidoczniła się w jego zaangażowaniu najpierw w tenis stołowy, a następnie w jego pierwszą, znaczną miłość – gimnastykę.

„Zakochałem się w gimnastyce. Miałem wszelkie fizyczne predyspozycje do tego sportu. […]. Najważniejsza była sala gimnastyczna. Niestety, nie dla ojca, który chciał, żebym został mechanikiem samochodowym i w przyszłości otworzył warsztat.”

Na pierwszym kartkach książki, dostrzegamy poważny dysonans między młody Jurkiem, a jego ojcem, który miał wobec niego inne plany. Kolejne strony, tę różnicę będą między nimi jeszcze mocniej pogłębiać i jak wielokrotnie zostanie to wspomniane – przemoc nie ograniczała się tylko do potyczek słownych…

„Make love not war”

Wszystko zaczęło się niewinnie. W zasadzie czytając słowa Jerzego Górskiego, schemat jego upodlenia był bliźniaczo podobny do tego, co można zaobserwować w dzisiejszym świecie. Pierwsze były papierosy. Jedno niewinne zaciągnięcie. Potem był już cały, wypalany z dala od rodzicielskiego, a zwłaszcza ojcowskiego oka. Następnie paczka, dwie… Doszło do tego, że zasypiał i budził się z papierosem w zębach, a większe zdziwienie budził widok, kiedy nie palił, niż gdy palił. Nawet wśród rodziny.

Papierosy jednak nie wystarczyły. Przyszedł czas na zażywanie leków, tabletek, a nawet wąchanie kleju Butaprenu. Teraz może nam się to wydawać co najmniej dziwne, ale pamiętamy, że były to lata dominacji tzw. Dzieci Kwiatów. Przynajmniej na zachodzie. Znacie to słynne powiedzenie, wspomniane wcześniej w nagłówku?

„Make love not war”

To ono stało się myślą przewodnią młodego, nastoletniego Jurka Górskiego i jego kolegów, którzy w następnych latach pod przykrywką chęci „wyróżnienia się”, wpadli w sidła potwornego nałogu, upodlenia i lekkomyślnego igrania ze śmiercią.

terapia

Źródło: www.weekend.gazeta.pl Fot. archiwum prywatne
Na zdjęciu: Jerzy Górski (drugi od prawej) podczas terapii w Monarze.

Przebywanie w nieodpowiednim towarzystwie, chęć ucieczki od świata dorosłych, problemy w szkole i niechęć do jakiejkolwiek edukacji, bieda w domu, w którym nie miał nawet własnego pokoju i musiał spać z matką, konflikty z ojcem i przede wszystkim poczucie przynależności do wspólnoty innych, zagubionych i młodych ludzi, doprowadziła go do roku 1969. Miał wtedy zaledwie 15 i był zachłyśnięty ruchem hippisowskim. Kwieciste koszule, dżinsy z szerokimi nogawkami… To wszystko upodobał sobie młody Jerzy Górski. Tak samo, jak morfinę, której „pierwszy strzał” rozlał się po jego ciele w niedzielne południe.

Staczanie się na dno…

Od tego momentu wszystko zdaje się toczyć szybko. Przynajmniej dla czytelnika, bo nie wyobrażam sobie, co musiał czuć w tamtym okresie bohater książki „Najlepszy”. Jerzy Górski stał się narkomanem. Pierwszy zastrzyk z morfiny nie wystarczył. Następnego dnia przyszedł kolejny, a z upływem kolejny dni, tygodni oraz lat, nic się w tej materii nie zmieniało.

film

Źródło: www.nypff.com
Na zdjęciu: Kadr z filmu. Jakub Gierszał (Jerzy Górski), Arkadiusz Jakubik (kierownik basenu/trener), Kamila Kamińska (Ewa/dziewczyna Jerzego).

„Najlepszy” serwuje czytelnikowi piekielny obraz oddziaływania używek i narkotyków na organizm człowieka. To, co dzieje się po nich z człowiekiem jest wprost nie do wyobrażenia. Piszę to, co najmniej tak, jakbym sam tego doświadczył, ale właśnie tak działa ta książką. Te odczucia i świadomość pojawiła się po jej przeczytaniu. Jej zrelacjonowanie i opisanie oznaczałoby napisanie przeze mnie recenzji nie na kilka minut czytania, ale co najmniej na kilkadziesiąt. Mnogość sytuacji, wydarzeń, które wstrząsają czytelnikiem, jest tak wielka, że nie sposób jest je tutaj wszystkie wymienić.

Człowiek zniszczony przez siebie samego.

Jerzy Górski stał się narkomanem, który trwał w swoim nałogu przez 14 lat. Wielokrotnie trafiał do Szpitala Psychiatrycznego oraz więzienia. W zasadzie okres jego walki z nałogiem (choć walką tego nazwać nie można) sprowadzał się do nieustannego podróżowania między szpitalem a więzieniem, z maleńką przerwą na kolejny napad na aptekę i oczywiście następne, coraz to już liczniejsze zastrzyki z morfiny, które wyniszczały go każdego, kolejnego dnia. Nawet w szpitalu nie powstrzymywał się od wstrzykiwania sobie kolejnych dawek narkotyku, który dostarczali mu, jego wspaniałomyślni znajomi.

W pewnym momencie morfina przestała wystarczać. Zaczęło się prawdziwe igranie ze śmiercią. Nadeszła pora na heroinę i to na dodatek z wątpliwej, własnej produkcji. To właśnie ona zabiła wiele osób, których Jurek sam znał, nie wspominając o tych, których poznać nie zdołał. Wiecznie igrał z policją. Stał się znany w całej Legnicy i terenach do niej przyległych. Każdy narkoman i największy możliwy miejski ćpun znał Jurka Górskiego, a on znał ich. Znała go także policja, z którą doszedł do tak „zażyłych” relacji, że w przypadku kiedy okradano kolejną aptekę lub dokonywano kolejnego przestępstwa, zawsze najpierw pukano do drzwi mieszkania państwa Górskich.

autor

Najlepszy we wszystkim.

Nigdy nie wydał swoich kolegów. To właśnie jego zadziwiająca lojalność oraz wcześniej wspomniana chęć bycia najlepszym, nierzadko nastręczała mu wielu kłopotów. Z drugiej jednak strony, zyskiwał sobie takim zachowaniem ogromny szacunek i trudno się nie zgodzić z tym, że i te cechy pomogły mu się wyrwać z nałogu.

Zanim jednak do tego doszło, co najmniej raz próbował się zabić. Co najmniej raz próbował się powiesić i co najmniej dwa razy nie zakończył swojego życia przypadkowo. Najpierw połknął metalowy przedmiot owinięty chlebem, aby tylko trafić do szpitala i opuścić więzienie. Kiedy nie poskutkowało, wstrzyknął sobie gorącą czekoladę tuż pod żebra. Ten ostatni wyczyn doprowadził go prawie do śmierci i stanowił niejako czynnik, który zaczął powoli przechylać szalę goryczy.

Jerzy Górski miał dość. Jednak jak każdy człowiek uzależniony, targały nim ogromne sprzeczności. Chciał skończyć zażywać narkotyki, ale wiedział także, że nie może bez nich żyć. Jak więc z tego wybrnął? Chciał być najlepszy. I jeśli do tego momentu był najlepszy w ćpaniu, tak zupełnie przypadkowo znalazł coś, w czym mógł uwidocznić swój niespotykanie twardy charakter.

„To było prawdziwe szorowanie dna. Na wielu spotkaniach motywacyjnych słyszy się, że trzeba sięgnąć prawdziwego dna, aby się podnieść. Ja nie sięgnąłem dna, tylko przypierdoliłem w nie z takim impetem, że ślady zostaną mi do śmierci.”

Nowa droga życia.

Odmienił go Monar. Stowarzyszenie założone przez Marka Kotańskiego, o którym po raz pierwszy usłyszał… w więzieniu. To właśnie tam się wybrał po jednym, ze swoich przymusowych odwyków i to właśnie tam po raz pierwszy poczuł się częścią wspólnoty. Pomogły mu reguły, jakie tam panowały. Nikt go tam nie przetrzymywał, a członkowie społeczności leczyli się sami. Poprzez pracę, zajęcia i ogólną świadomość, że to wszystko robią tylko z własnej i nieprzymuszonej woli.

Najlepszy

Źródło: www.zblogowani.pl

W tym momencie „Najlepszy” zaczyna pokazywać inną rzeczywistość. Ukazuje się naszym oczom Jerzy Górski nie, jako najlepszy człowiek w braniu narkotyków, ale najtwardszy człowiek, jaki widział ówczesny, sportowy świat. Zakochał się najpierw w bieganiu. Nie były to łatwe początki. Codziennie zgodnie z regułami Monaru musiał przebiegać prawie 2 kilometry. Problemem dla jego wyniszczonego ciała było przemaszerowanie szybkim tempem kilkudziesięciu metrów.

Czy się jednak poddał?

Nie. Przecież był zawzięty, pamiętacie? Znalazł coś, w czym mógł być najlepszy i zrobił to. Rozumiecie tę sytuację? Całe czternaście lat zażywania narkotyków, które powinny go zabić, doprowadziły go do miejsca, w którym chciał zostać najlepszym w sporcie. Najpierw było to bieganie. Potem dołączył do tego jeszcze rower, aby na końcu nauczyć się pływać i zdecydować się na triathlon.

„Przez chwilę leżałem bez ruchu. »Cienias? Kurwa, nie jestem cieniasem!« Zawsze byłem najlepszy. We wszystkim. Zerwałem się z łóżka.”

To kolejna strona tej książki, która ma niejako dwie twarze, ale możemy określić je tym samym epitetem.

NIEPRAWDOPODOBNE.

Jak to możliwe?

Najpierw okres kompletnego pochłonięcia przez narkotyki, a potem czas nieustannej walki ze swoimi słabościami, tykającym zegarem na mecie i wciąż powracającymi pokusami do alkoholu, papierosów i narkotyków. Słowa, które przekazuje nam Łukasz Grass i jego książka, są niespotykane. Powiedzenie o nich, że są inspirujące, byłoby kompletnym zbesztaniem jej przekazu. Czegoś takiego nie da się zwyczajnie wytłumaczyć i czegoś takiego jeszcze nie widziałem.

Łukasz Grass

Żródło: www.plejada.pl
Na zdjęciu: autor Łukasz Grass

Bo jak można wyjaśnić fakt, że organizm Jerzego Górskiego po tak ciężkim etapie zdołał się zrekonstruować i umożliwić mu codzienne, niesamowicie ciężkie treningi oraz start w arcytrudnych zawodach? Jak to możliwe, że lekarze i jego trenerzy nie potrafili odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób, ciało narkomana u schyłku życia, który w zaawansowanym stadium nie ważył nawet 50 kilogramów, może zapewnić mu tak wysoki poziom sportowy?

Czy można w jakichkolwiek słowach wyjaśnić jego upór, kiedy jeździł osobiście do największych sław polskiego biegania, kolarstwa, czy pływania, prosząc ich o porady? Czy można jakkolwiek wytłumaczyć, że pomagał mu sam Antoni Niemczak – jeden z najlepszych polskich biegaczy długodystansowych, z którym się zaprzyjaźnił, dzięki swojej szczerości i otwartości? Właśnie to pomagało Jerzemu. Nie bał się mówić o tym, kim jest i jaką drogę przeszedł. Dzięki temu nie odrzucił go nikt, kogo prosił o pomoc. Trenował z zawodowymi kolarzami i podglądał pływaków. Pytał, szukał informacji, a na temat triathlonu potrafił rozmawiać godzinami. Był zapatrzony tylko w jeden cel. Chciał być najlepszy i udało mu się to.

Ironman

Źródło: www.sport.onet.pl
Na zdjęciu: Jerzy Górski podczas zorganizowanych przez siebie zawodach na dystansie Ultraman w Głogowie.

Po wielu perypetiach. Po zorganizowanym przez siebie jednoosobowych, trzydniowych zawodach, gdzie zwerbował w tym celu nawet jednostkę policji, z którą wcześniej miał wiele scysji. Po pokonaniu kilkuset kilometrów – biegnąc, jadąc na rowerze i pływając. Po wielu przygodach w samym Monarze, gdzie był o krok od zdegradowania do pozycji początkowej. Po upływie kilku lat, odkąd zakończył okres przyjmowania narkotyków i jakichkolwiek używek. Po tym wszystkim… Spełnił swoje marzenie.

Jerzy Górski Mistrzem Świata.

On. Chłopak z Legnicy. Narkoman z 14-letnim stażem.

Czy to nie jest opowieść jak z filmu? Czym więc wobec tego wszystkiego są nasze życiowe trudności?

Niczym kochani. Niczym. Wszystko jest możliwe, a „Najlepszy” nam to dobitnie pokazuje.

„Żeby wyjść z narkomanii, trzeba próbować się doskonałym, bo inaczej nie dasz sobie rady, wujek! Przeciętni będą dalej brali. Nie boisz się, kurwa?? Nie masz dupościsku, że ci się nie uda? Bądź doskonały… Bądź NAJLEPSZY.” – Marek Kotański

Historia, której przebić się nie da.

Wiele nie napisałem. Wiele pominąłem. Wiele pozostało niewypowiedziane. Jednak właśnie taka jest ta książka. Sam autor – Łukasz Grass wspomina, że Jerzy Górski i jego życie, to gotowy scenariusz na kilka książek i po jej przeczytaniu, zgadzam się z tym w zupełności. Tak więc i moja recenzja nie jest pełna, ale mam nadzieję, że zawarłem w niej wystarczająca ilość informacji, abyście po nią sięgnęli.

infografika - podsumowanie

Zaufajcie mi, że warto. Dla mnie jest to jedna z najbardziej inspirujących opowieści, o jakiej kiedykolwiek słyszałem. Wobec jej oblicza na znaczeniu nagle straciły wszelkie moje własne przeciwności losu. Już sam fakt, że ktoś, kto przez całe 14 lat zażywał narkotyki, pił alkohol i palił po kilkadziesiąt papierosów dziennie, może zostać Mistrzem Świata i być NAJLEPSZY, powinno być wystarczającym czynnikiem, dla którego ruszycie się ze swojego miejsca i zaczniecie działać.

„Najlepszy” to książka niespotykana. Książka, dzięki której zrozumiecie, że nieważne skąd zaczynacie i dokąd zmierzacie. Najważniejsze jest jednak to, żebyście dalej wierzyli w swój cel i nieustannie do niego dążyli.

„Jeszcze przez chwilę stałem na mecie podwójnego Ironmana i patrzyłem na zegar. Czułem dumę i spełnienie. […]. Zawsze pod prąd, zawsze inaczej, zawsze za głosem serca – od totalnego upodlenia do mistrzostwa. Wreszcie byłem NAJLEPSZY.”

Życzę Wam wszystkim, żeby „Najlepszy” i Jerzy Górski stał się dla Was życiowym przewodnikiem na pełnej trudności drodze do celu. Nic lepszego spotkać Was nie może.

Panie Jurku! Czapki z głów!

Co się stanie, kiedy Rafał Fronia zechce opisać swoje górskie wyprawy? To proste! Wspaniały opis wspinaczkowych wojaży! „Anatomia Góry” to prawdziwy cud. Dlatego dziś zabieram Was na wyprawę. Nieziemską wędrówkę, gdzie cały świat macie pod swoimi stopami. Dosłownie.


Wraz z rozpoczęciem kolejnego tygodnia, a tym samym pierwszego tygodnia września, przynoszę Wam nową recenzję. Będzie to opis książki niezwykłej. Dokonany przez człowieka, który za pomocą słów, przelewa na papier swoje własne przeżycia w warunkach, zdecydowanie odbiegających od normalnych i codziennych, które możemy doświadczać każdego dnia.

Powitam Was w ten sam sposób, w jaki autor wita czytelników w swojej książce. Jesteście gotowi?

„Każde słowo w tej książce to prawda. Czytasz więc zapiski wariata. Witam Cię w Kukułczym Gnieździe. Jedziemy.”

góry

Źródło: www.himalaisci.pl Fot. Piotr Tomala
Na zdjęciu: “Twarz” Lhotse (8516 m n.p.m.)

Książka nie z tego świata.

„Anatomia Góry”, której autorem jest Rafał Fronia, to książka niezwykła. Ukazuje nam ona świat niedostępny dla przeciętnego zjadacza chleba. Pokazuje nam emocje, które targają autora oraz jego kompanów, podczas wspinania się na najwyższe góry świata. Jest to książka opisująca zdobywanie najwyższych, światowych szczytów. Wszystko zostało zapisane w sposób, w jaki nikt do tej pory jeszcze tego nie robił. Rafał Fronia to mistrz posługiwania się słowem. Raz chowa swoje prawdziwe zamiary za taflą metafor i ciekawych porównań, aby jeszcze w tym samym akapicie, nie mieć oporów zastosować przekleństwa, wulgaryzmu, czy innego plastycznego i jakże barwnego słowa.

Zacznijmy jednak od szaty graficznej całej książki, bo to ona zasługuje na szczególne uznanie.

Widoki jak z bajki!

anatomia góry

Źródło: www.wiadomosci.onet.pl
Na zdjęciu: Widok na górę K2 (8611 m n.p.m.) nocą

Jak już się zapewne przekonaliście – okładka jest piękna. Bajeczna. Pobudzająca wyobraźnie i nutkę odkrywcy w każdym z nas. Wspaniały obraz góry K2 (8611 m n.p.m.), który widzicie powyżej, rysuje się oczom czytelnika, niczym niezbadana i nieskażona ludzką stopą kraina. Widzimy tam zupełnie inny świat. Surowszy. Straszniejszy. Mroczniejszy. A przy tym przepiękny i przewspaniały. Właśnie takie emocje targały mną, kiedy oglądałem pozostałe fotografie umieszczone w tej książce.

Ostrzegam Was! Jest ich naprawdę wiele! Myślę, że nie popełnię błędu, gdy napiszę, iż nadają one całej opowieści opisywanej przez autora, swoistego pazurka. Sam język, jaki stosuje Rafał Fronia pobudza naszą wyobraźnię do twórczego myślenia, a zamieszczone na kartach książki fotografie, rozpalają w nas ogień pożądania jeszcze mocniej. Słowa i zdjęcia. Obie te formy niesamowicie się wzajemnie uzupełniają oraz przenikają.

Oprócz tradycyjnych, zapierających dech w piersiach widoków najwyższych gór świata, ich bliskości, dostojeństwa oraz tajemniczości, jaką wokół siebie roztaczają, spotkamy tam także sfotografowane sytuacje z codziennego, obozowego i wspinaczkowego życia samego autora, a także jego kompanów. Zdjęcia miasta, fotografie tamtejszej ludności i inne, mniej wspinaczkowe materiały… Niby codzienna rzecz dla każdego z nas, ale jednak była ona dla mnie tak piekielnie interesująca, że przebierałem nogami na samą myśl o tym, że na kolejnych stronach po raz kolejny zobaczę coś nowego. Coś niespotykanego i coś dla mnie na ten moment niedostępnego. Było to niesamowite doświadczenie.

Rafał Fronia i jego magiczny świat.

notka biograficzna

Rafał Fronia w dość dobry sposób przybliża swoją sylwetkę na stronach tejże książki. Nie robi tego w sposób – nazwijmy to – narcystyczny, opisując swoje dokonania, wyliczając swoje sukcesy i inne, temu podobne rzeczy. Nie znajdziemy tam nawet bezpośredniej wzmianki o tym, jak wygląda jego dom lub życie prywatne. Skupia się wyłącznie na górach i to właśnie poprzez góry, ukazuje nam się obraz sylwetki autora.

„Anatomia Góry” to swoisty reportaż, który autor czyni ze swoich górskich wypraw. Jednak wnikliwy czytelnik, może z niej wynieść także coś więcej. Ukazuje nam się obraz człowieka, który jest zakochany w górach. Który dostrzega we wspinaczce pewną mistyczność. Rafał Fronia to odpowiedni człowiek do pisania tego typu książek. Nie wiem, czy istnieje ktokolwiek lepszy. Doskonały wspinacz, mistrz pióra, świetnie władający językiem i szanujący każdy krok pod górę, jaki wykonuje. Jest człowiekiem świadomym tego, co robi. Wie doskonale, w jakim celu wykonuje te wszystkie karkołomne wyzwania, jakie na siebie narzuca.

„Anatomia Góry” – uśmiech murowany!

 

infografika - informacje

„Anatomia Góry” została wydana przed dwoma miesiącami, więc ukazuje wydarzenia, które rozegrały się na górskich szlakach nie tako dawno temu. Spotkamy tam jednak opisy starszych wypraw autora w Alpy, a także jego pełne niespodzianek przygody do Ameryki Południowej, gdzie wspinał się na tamtejsze wulkany Ekwadoru. Nie myślcie, że doświadczycie w tej książce wyłącznie jałowych opisów wspinaczek. Na to liczyć nie możecie! Każda wyprawa to zbiór relacji z każdego dnia, który jeden jest barwniejszy od drugiego. Gdyby ktoś poświęcił temu dużo czasu, to myślę, że z tej książki można byłoby wybrać prawdziwą rzekę zabawnych anegdot. Jedną z nich cytuję Wam poniżej. Pochodzi ona z opisu pierwszego dnia autora, podczas pobytu w Ekwadorze, w celu zdobycia kilku tamtejszych szczytów.

„Tomasz Morawski – honorowy konsul RP w Ekwadorze – przyjął nas w swej rezydencji niczym dobrych znajomych. My ubrani w trekkingowe buciory, a tu ambasador Rosji, panie z wyższych sfer, brat konsula – jeden z największych plantatorów róż na świecie, polski misjonarz z Brazylii. No i my. Oszołomki z Polski, będący – jak stwierdził konsul – pierwszymi, którzy przyjechali, do Ekwadoru odmrażać dupska na Chimborazo, zamiast siedzieć na plaży w Galapagos. […]. Polska wódeczka w hektolitrowych ilościach, barszcz czerwony i raut dyplomatyczny przekształcił się w typową polską imprezę, gdzie ambasador został Wołodią, a wszyscy na pożegnanie ściskali się, jakby spędzili ze sobą połowę życia. Jak w ojczyźnie.”

chimborazo - wulkan

Źródło: www.auroraexpeditions.com.au
Na zdjęciu: Chimborazo (6268 m n.p.m.)

Zaufajcie mi, że takich barwnych scenek, nieskąpiących mocnego i bezpośredniego słownictwa, jest w tej książce o wiele, wiele więcej. Przytoczenie ich wszystkich, skutkowałoby przepisaniem całej tej książki na nowo, dlatego zwyczajnie już w tym miejscu zachęcam Was do zapoznania się z nią osobiście.

Wyżej! Wyżej! Na kolejny szczyt!

Oprócz Alp i ekwadorskich wulkanów, Rafał Fronia przedstawia także swoją wyprawę na Pik Lenina. Jest to szczyt położony w Azji na granicy Tadżykistanu i Kirgistanu, i liczy – bagatela – 7134 metrów, nad poziomem morza. Po raz kolejny zostajemy zasypani ciekawymi informacjami, barwnym językiem i jakże przecudownymi zdjęciami! Wybaczcie, że tak wszystko zachwalam, ale od jakiegoś czasu również stałem się pasjonatem wspinaczki i wysokich gór. Wszystko za sprawą mojej siostry, która przekazała mi tę miłość, niczym szybko rozprzestrzeniający się wirus. W tym jednak wypadku życzę takiego wirusa każdemu z Was. I takiej siostry także! Na razie jest to tylko miłość na odległość, ale w przyszłości… Kto wie! Dlatego tak bardzo podobają mi się wszelkie fotografie i uważam, że jeśli ktoś, chociaż tylko trochę lubi góry, to powinien zapoznać się z tą książką, choćby dla samych przecudnych widoków, złowionych przez aparat autora.

„Trzeba bardzo uważać, jeden zły krok i pa,pa! 100 metrów w dół… Idę bez zabezpieczenia, więc adrenalina hula w żyłach jak diabli. Do wieczora nuda, siedzę na kamyczku i dumam.”

Ten cytat pochodzi właśnie z wyprawy na Pik Lenina Rafała Froni. To idealny przykład tego, jak sprawnie posługuje się on słowem. Plastyczny język, budowane napięcia, wzbudzanie w czytelniku żądzy przygody, a zaraz potem… Zwyczajne siedzenie i dumanie. Coś cudownego!

pik lenina

Źródło: www.goryonline.com
Na zdjęciu: Pik Lenina (7134 m n.p.m.)

Przychodzi następnie czas na wspomnienie jeszcze dwóch, bardzo ważnych wypraw, w jeszcze wyższe góry. Jest to czas na opis tzw. ośmiotysięczników, które Rafał Fronia zdobył lub zdobyć próbował. Tym razem powstrzymam się od komentarza i pozostawię w Was nutkę zaciekawienia. W końcu nie mogę zdradzić Wam całej książki, rozdział po rozdziale, prawda? Mogę Wam jedynie powiedzieć, że są to informacje świeże. Poruszające nawet pokrótce tragiczne wydarzenia, którymi żyła cała polska jeszcze nie tak dawno temu.

Kogo możemy spotkać w książce?

„Anatomia Góry” to nie tylko barwny opis wędrówki, wspinaczki i kultury napotkanych krajów oraz ludzi. To książka, która nie opisuje tylko samego autora, choć to naturalne, że to jego sylwetka zostaje nam przybliżona najmocniej. Jednak oprócz niego poznajemy także inne, polskie wspinaczkowe osobistości. Jednych lepiej, innych gorzej, a jeszcze pozostali zostają tylko nadmienieni zdawkowo, ale jestem przekonany, że są to nazwiska, których przedstawiać nikomu nie trzeba.

Rafał Fronia

Źródło: www.fakt.pl
Na zdjęciu: Autor książki – Rafał Fronia.

W ten więc sposób, na kartkach tej książki przetaczają się takie persony, jak: Krzysztof Wielicki (do którego autor nie kryje swojej ogromnej sympatii), Piotr „Krótki” Tomala (z którym autor spędził wiele dni pod górą, jak i podczas samego zdobywania góry), Jarek Gawrysiak (słowa autora: „którego lubię tak bardzo, pomimo jego charakteru, przypominającego zęby starej piły”.), Denis Urubko (który chciał zrezygnować z możliwości spełnienia swoich marzeń, po to, aby zejść z poszkodowanym Fronią), Adam Bielecki (który wraz z Denisem rzucił się na ratunek parze francusko-polskiej), a także roześmiani Argentyńczycy w składzie: Herman, Andreas, Ron i Mariano (ten ostatni zginął podczas wspinaczki), Irańczycy, Chińczycy i inne, przeróżne mieszanki kulturowe, z którymi autor wraz ze swoimi kompanami zaprzyjaźnił się mniej lub bardziej.

Ach! I jest jeszcze Waldi! Osławiony Waldi ze Szczecina, którego opis wywołał na mojej twarzy szeroki uśmiech. Zdecydowanie warto przeczytać tę książkę. Choćby dla samego Waldiego! Naprawdę!

„Przyszedł do nas Waldi. Obładowany jak obnośny handlarz kiełbasą i serem. I swoimi niestworzonymi historiami. Facet jest niesamowity. To o nim powinno się książki pisać. Dziewczyny by mdlały, a faceci zakuwali żony w kajdany.”

Obozowe zwyczaje i miłość do jajek.

Wszystkie strony pozwalają nam zbliżyć się do klasycznego życia wspinacza w wysokich górach. Otrzymujemy w ten sposób codzienny, obozowy rytuał. Ich zachowanie przy kilkudziesięciu stopniowym mrozie lub – co jest zaskakujące – kilkudziesięciu stopniowym upale, od którego twarz zdaje się płonąć. Obserwujemy zwyczaje, poznajemy obozowy harmonogram i schemat, jakim posługuje się nie tylko autor, ale także jego współtowarzysze. „Anatomia Góry” umożliwia nam zajrzenie do obozowej mesy i ujrzenie zaprawionych w boju himalaistów, grających w karty lub szachy. Możemy ujrzeć śpiewających i cieszących się życiem normalnych ludzi, którzy różnią się od nas tylko tym, że nie boją się marzyć i te marzenia spełniać.

Jesteśmy świadkami jedzenia przez nich tej samej, niezmiennej struktury na śniadanie, która zawsze składa się z jajek. Jak dowiecie się z kolejnych stron książki, Rafał Fronia zaleca, żeby przed wyprawą w wysokie góry upewnić się, że lubi się jajka. Bo bez tego zdobywanie najwyższych szczytów nie jest możliwe!

„W Górach wszystko zaczyna się od jajka. Jeśli jesteś uczulony na jajko, nie możesz zostać himalaistą. Ja polubiłem jajka. Ale pamiętam historię z Dhaulagiri. Przez 33 dni na śniadanie było jajo. Nie było ani jednego dnia wyjątku. I pamiętam, jak Krzyś Wielicki, na zakończenie wyprawy zaczął marzyć, że jak wróci do domu, pójdzie do najlepszej knajpy w Dąbrowie Górniczej i zamówi jajka sadzone. Potem poprosi kelnera, aby ten otworzył okno. I wtedy on wypierdoli to razem z talerzem na ulicę.”

Właśnie to jest Rafał Fronia. W pełnej, nieziemskiej krasie.

szczyt

Źródło: www.polskatimes.pl Archiwum Rafała Froni
Na zdjęciu: Rafał Fronia

Jest też miejsce na momenty refleksji…

Przestrzegam Was jednak! Nie myślcie, że autor tylko opisuje, relacjonuje i komentuje zaobserwowane sytuacje. Och nie! Nic z tych rzeczy! Rafał Fronia jest bacznym obserwatorem, ale nie tylko tego, co dzieje się dookoła niego, ale także tego, co dzieje się w jego wnętrzu. Dzieli się z czytelnikami swoimi zapiskami spod największych gór świata. Tym samym otrzymujemy poważne rozważania dotyczących życia. Uwierzcie, że wiele słów, składających się na całe zdania oraz następnie długie akapity i strony, wywołują w człowieku wiele refleksji. Zmuszają do zastanowienia i momentami, nawet do przemyślenia wartości, jakimi kierujemy się w życiu.

„Gdy odnosi się sukces, żyje się lepiej. Uśmiech zaraża, spokój rozlewa się na innych. Masz aurę. Jedna dobra myśl przyciąga kolejną. Życie staje się pasmem sukcesów, wygranych, czasem bez walki, z kolei walkowerem odchodzi to, co złe, smutne, bolesne. Gdy odnosi się sukces, żyje się lepiej. Pamiętaj. To samo nie przyjdzie, trzeba po to iść.”

Takich pięknych przemyśleń jest w tej książce o wiele więcej. Nie wspominając już o przepięknych wierszach oraz fraszkach, które niczym lekki puszek, otulają cała narrację, jaką prowadzi Rafał Fronia…

Świat, którego na co dzień podziwiać nie możemy.

„Anatomia Góry” to książka przecudowna. Będę ją zachwalał zawsze, ilekroć będę miał do tego sposobność. Polecam ją szczególnie tym, którzy tak jak ja, kochają góry i potrafią zrozumieć sens zdobywania szczytów, który zabiły już setki innych śmiałków. Rafał Fronia to autor, który nie tylko relacjonuje wydarzenia rozgrywające się ponad głowami nas wszystkich, zwyczajnych śmiertelników. To nauczyciel czytelników. Nas wszystkich, którzy wchodzą w świat, tak misternie przez niego zbudowany. Dzięki niemu mamy możliwość poznania nie tylko jego osoby i jego wnętrza, ale także całej struktury wspinaczkowych wypraw. Wchodzimy w jego skórę. Jesteśmy jednymi z nich. Jesteśmy jednymi ze zdobywców, którzy próbują stanąć na szczytach tego świata i choć na moment poczuć się jak wszystko, co przyziemne, zostaje pod ich stopami.

Ama Dablam

Źródło: www.portalgorski.pl
Na zdjęciu: Ama Dablam (6812 m n.p.m.). Rafał Fronia mówi o niej: “Piękno w czystej postaci. Dla mnie – górski ideał.”

Autor czyni to wszystko za pomocą przewrotnego języka. Fronia bawi się słowem. Raz jego długie metafory wzbudzają w czytelniku podziw i przyprawiają o zawrót głowy, a zaraz potem otrzymujemy kilka dosadnych opisów sytuacji, które wywołują szeroki uśmiech na twarzy. Liczne anegdoty, zabawne sytuacje i opisy napotkanej ludności, czynią tę książkę jeszcze barwniejszą. O ile może w ogóle taka być, w obliczu licznych, przepięknych fotografii, jakie zostały w niej zamieszczone.

Ocena nie może być inna!

podsumowanie

Zdecydowanie polecam ją każdemu. Jest to piękny obraz nie tylko góry, ale człowieka w górach, który odnajduje siebie i swoje małe, drugie, tak bardzo inne życie.

Recenzję zacząłem od słów autora, tak więc i teraz czuję się zobligowany do tego, aby zakończyć ją w ten sam sposób.

„Ale strach przed stanięciem przed tobą nagim, bezbronnym, z otwartą duszą też istnieje. Gdy perspektywa dzielenia się moimi myślami sprowadzała wizję drwiny, śmiechu, tego też nie mogłem pokonać. Ten strach wracał wiele razy. […]. Wybacz moją ułomność, prostotę i obawy. Zwyciężyła chęć opowiedzenia tego, podzielenia się. Dziękuję, że byliśmy tu razem.”

himalaizm

Źródło: www.polskieradio.pl
Na zdjęciu: Piotr Tomala (z lewej) i Rafał Fronia w obozie pierwszym na wysokości 5900 m n.p.m, podczas próby zdobycia szczytu K2.

Ja również dziękuję, że byłeś tutaj ze mną po raz kolejny drogi czytelniku. Twoja obecność wiele dla mnie znaczy. Do zobaczenia w szerokim morzu liter, w kolejnym tekście!

„Czas mroku”, którego autorem jest Anthony McCarten to książka na pewno nietuzinkowa. Czy jednak przedstawiony tam Winston Churchill spodoba się każdemu?

W poprzednim tygodniu pochylaliśmy się wspólnie nad najnowszym dziełem Stephena Kinga pt. „Outsider”. Tym razem postanowiłem wypowiedzieć się na temat książki, która porusza o wiele poważniejsze tematy. One nie tylko wydarzyły się naprawdę, ale także wstrząsnęły całym światem.

Anthony McCarten. Autor książki, scenarzysta filmu.

„Czas mroku” to książka, w której autor postanowił przybliżyć nam sylwetkę Winstona Churchilla. Jednego z najznakomitszych, a już na pewno najbardziej znanych osobistości w dziejach świata, która miała znamienny wpływ na jego losy. Jednak zanim skupimy się na samej fabule i mojej opinii o niej, chciałbym, choć na chwilę, pochylić się nad autorem, którym jest Anthony McCarten. Człowiek, który w swoim dorobku ma już kilka ciekawych projektów. Również jako scenarzysta.

biografia

Przypadkowe, pierwsze spotkanie.

Książka dostała się w moje ręce trochę w sposób przypadkowy. Oczywiście kupiłem ją świadomie, ale nie planowałem wcześniej jej zakupu, bo zwyczajnie jej nie znałem. Myślę, że zdecydowanie nie można o niej powiedzieć, iż jest bestsellerem, czy tytułem czytanym przez miliony ludzi na świecie. Być może właśnie dlatego nabyłem ją raczej w sposób impulsywny niż zaplanowany.

Pomimo tego wszystkiego, przystąpiłem do jej lektury z naprawdę dużymi oczekiwaniami. Lubię zagłębiać się w ciekawych, przeszłych wydarzeniach, a szczególnie tych momentach w dziejach, które opisują konflikty zbrojne. Pamiętam, że na lekcjach historii potrafiłem zanurzać się w zamierzchłych czasach i podróżować po nich wraz z Napoleonem Bonaparte, Janem III Sobieskim, czy jeszcze wcześniej – z Aleksandrem Macedońskim. Do dziś to pewne uwielbienie we mnie pozostało i myślę, że był to czynnik determinujący, dlaczego ta książka znalazła się na mojej półce i dlaczego także nie spełniła moich oczekiwań.

W końcu tytuł jednoznacznie wskazywał, że opisywać ona będzie losy Winstona Churchilla – brytyjskiego premiera, który objął ten urząd w jednej, z najczarniejszych godzin dla Wielkiej Brytanii, a także całej Europy. II wojna światowa trwała już w najlepsze, ale tylko ci, którzy ją wywołali, zdawali się pojmować jej zasady. Tym samym bez żadnych skrupułów kroczyli od zwycięstwa do zwycięstwa, podporządkowując sobie kolejne narody. Zaczynając rzecz jasna od Polski.

Książka dobra, ALE…

Zanim jeszcze zacząłem ją czytać, a tym bardziej, zanim uświadomiłem sobie, że już zbliżam się do jej końca – liczyłem na to, że autor opisze cały okres „panowania” Churchilla, który w pewnym momencie stał się bardziej ubóstwiany, niż sam ówczesny król Jerzy VI Windsor. Rozumiem zamysł autora, który postanowił skupić się na małym wycinku z przeszłości, ale w tym aspekcie zabrakło mi szerszej perspektywy, przedstawienia tak barwnej osoby, jaką niewątpliwie był Winston Churchill. Zwyczajnie czułem niesamowity niedosyt, kiedy dotarłem do końca i ze zdziwieniem, pytałem sam siebie – „To już? Koniec? W momencie, kiedy zostało jeszcze tyle wydarzeń do zrelacjonowania?”.

informacje

Autor – Anthony McCarten – postanowił poświęcić całą swoją uwagę, skupioną na prawie 300 stronach (pozostałe to przypisy), na postaci Churchilla z okresu, kiedy Niemcy wydawały się niezachwianą potęgą, a ich przeciwnicy – ledwie mogącym cokolwiek znaczyć pyłkiem, popychanym przez wiatr. Akcja rozpoczyna się w dniu 7 maja 1940 roku. Jest to czas, kiedy II wojna światowa ma tylko jednego zwycięzcę. Jest to kraj, którego wielu ludzi wolałoby nie oglądać na tej pozycji. Realia nie znosiły jednak sprzeciwu. Opracowana przez Niemieckich specjalistów taktyka „Blitzkrieg” zdawała egzamin koncertowo. Jak muchy padały kolejne państwa, niemogące unieść zmasowanego ataku swojego wroga. Adolf Hitler był niemalże skąpany w glorii i chwale, i na pewno państwom próbującym mu się przeciwstawić nie pomagał fakt, że Wielka Brytania sama borykała się z wewnętrznymi problemami.

Winston Churchill zbawcą Wielkiej Brytanii oraz całej Europy!

Właśnie ten ostatni aspekt – wewnętrzne problemy Wielkiej Brytanii – stanowi punkt wyjściowy całej książki. Od razu zasiadamy w ławach parlamentu brytyjskiego. Parlamentu strasznie podzielonego. Parlamentu żądającego wyjaśnień i ustąpienia ze stanowiska ówczesnego premiera – Neville’a Chamberlaina. Wielu miało dość jego polityki ustępstw (Appeasement), która jak pokaże historia – kompletnie nie sprawdziła się w stosunku do kraju niemieckiego. Zarzucono mu nieustanne dążenie do pokojowego rozstrzygnięcia konfliktu, w którym prym wiódł kraj, który nie bał się rozlewu krwi. I to na skalę masową. W tamtym okresie kandydatura Winstona Churchilla wydawała się tylko nieśmiesznym żartem. Jednak z upływem kolejnych dni, kiedy najsilniejszy kandydat do objęcia posady premiera – Lord Halifax (Edward Wood) odmówił objęcia tego urzędu, a pozycja Churchilla zaczęła zaskakującą rosnąć, to co nieprawdopodobne, stało się prawdą.

10 maja 1940 roku, premierem stał się ten, którego historyk David Canadine nazwał

„charakterem jednocześnie prostym, żarliwym, niewinnym i niezdolnym do oszustwa, czy intrygi, ale również charakterem większym niż życie, romantycznym, rycerskim, bohaterskim, wielkodusznym i bardzo kolorowym.”

Był to ten sam, który nie rozstawał się cygarem i dobrym alkoholem. Ten sam, który do Bessie Braddock oskarżającej go o bycie pijanym, powiedział:

„Ale jutro będę trzeźwy, a pani madame, nadal będzie taka brzydka.”

Jedna rzecz, dla której zdecydowanie warto ją przeczytać!

Cała książka – poza otoczką historyczną – zasługuje na uznanie pod jednym, ważnym względem. Ukazuje ona rolę, jaką pełnią słowa – szczególnie te dobrze dobrane. Pokazuje, jak Churchill stał się mistrzem oratorstwa i jak wiele czasu poświęcał na to, aby doszlifować każde swoje przemówienie. Do annałów przejść może, jego „testowanie” słów w wielu nieformalnych sytuacjach. Słów, których pragnął użyć w swoim oficjalnym wystąpieniu. Dowiadujemy się z kolejnych stron, z jakich wzorców czerpał inspiracje i dlaczego tak bardzo upodobał sobie Cycerona. Przed naszymi oczami staje obraz człowieka, który będąc w młodym wieku, czytał wiele utworów poświęconych wielkim przywódcom oraz filozofom. Nie może zatem dziwić fakt, że w wielu swoich przemówieniach czerpał z nich wzorce.

Anthony McCarten

Źródło: www.hollywoodreporter.com
Na zdjęciu: Anthony McCarten

Mistrz w swoich fachu.

Trzeba mu jednak oddać, że był w tym doskonały. Któż z nas nie zna jego słynnego przemówienia, wygłoszonego na początku czerwca, tuż po cudownym ocaleniu z Dunkierki ponad 300 tysięcy brytyjskich żołnierzy? Jeśli nie wiecie, o czym mówię, to na pewno sobie przypomnicie, gdy zacytuję część słów z całego, pięknego przemówienia, które znajdziecie w książce.

„Będziemy walczyć do końca. Będziemy walczyć we Francji, będziemy walczyć na morzach i oceanach, będziemy walczyć z coraz większą wiarą i siłą w powietrzu, będziemy bronić naszej wyspy bez względu na koszty, będziemy walczyć na plażach, na lotniskach, na polach, na ulicach, będziemy walczyć na wzgórzach; nigdy się nie poddamy […].”

Można wątpić w siłę słów, ale czy człowiek tak wielki, jak Churchill mógł się mylić? Czy mógł być w błędzie, kiedy mówił w wieku dwudziestu trzech lat:

„Spośród wszystkich talentów, jakimi obdarzono ludzi, żaden nie jest tak cenny, jak talent krasomówczy.”

Nie chcę wyciągać jednoznacznych wniosków, ale po tej lekturze, jestem wprost przekonany, że gdyby nie nieustanny entuzjazm Churchilla i jego dopracowane pod każdym względem przemówienie, to być może teraz, oglądalibyśmy całkiem inną Europę… On nie tylko pobudzał do walki naród swój, ale także francuski. Za wszelką cenę próbował podtrzymywać morale. Jak dowiecie się z książki – pisał nawet do swoich ministrów, aby zawsze starali się pokrzepiać naród i całe swoje otoczenie.

Obraz Churchilla, którego wojna także przerastała.

Na kolejnych stronach jasno widzimy, jak Churchill nie znosił porażki. W przeciwieństwie do lorda Halifaxa, z którym zdecydowanie zbyt często nie potrafił się porozumieć – nie pragnął pokoju z Niemcami. Choć jak wskazuje autor, istnieją przesłanki, że w krytycznym momencie, kiedy Niemcy niewzruszenie maszerowali na Paryż, a Wielkiej Brytanii groziła utrata blisko 80% całej armii, Churchill napomykał w swoich kontaktach z innymi, iż byłby „wdzięczny”, za możliwość ocalenia swojego narodu. Mimo to – nigdy te słowa nie zabrzmiały głośno i nigdy nie usłyszało ich społeczeństwo brytyjskie.

Myślę, że nieważne, czy miewał chwilę zwątpienia, czy nie, to i tak można go określić jako człowieka wielkiego, który swoim działaniem odwrócił losy świata. I książka byłaby wprost cudowna, gdyby nie jeden, mały szczegół…

Ale co z „potem”?

W książce nie ma żadnej konkretnej wzmianki o czasie, kiedy szale zwycięstwa II wojny światowej zaczęły się przechylać na stronę Wielkiej Brytanii i jej sojuszników. To naprawdę iście poetyckie zakończenie, bo kończy się ona w zasadzie na płomiennym przemówieniu brytyjskiego wodza, ale zdecydowanie zabrakło mi akcji… Być może źle do tego wszystkiego podchodzę, bo książka sama w sobie jest naprawdę świetnie napisana, ale naprawdę odczuwam niesamowity niedosyt. Można rzec, że opiera się ona w głównej mierze na tym, jak Churchill doszedł do władzy i jak ją sobie niesamowicie mocno ugruntował. I to tyle. Wiele spotkań, wiele rozmów, wiele przemówień i wymienionych wiadomości, ale tylko szczątkowe informacje dotyczące sytuacji na frontach i akcji, która działa się później.

Jestem pewien, że taki był zamysł autora. Aby pokazać czas, w którym Churchill objął posadę premiera, umocnił się na niej, a potem odwrócił losy świata. Jednak właśnie tego „potem” zabrakło mi w tej książce.

Klimat panujący w utworze jest niezaprzeczalnie dobry. Można poczuć się jak świadek obrad Gabinetu Wojennego lub domownik Winstona i Clementine Churchill. Nagle przenosimy się do czasów zupełnie sobie nieznanych. Poznajemy tego sławnego polityka od kompletnie drugiej strony. Przedstawia nam się obraz człowieka zdecydowanego, o duszy narcystycznej, choć momentami wątpiącego w swoje zdolności. Widzimy jego relacje z żoną i zachowanie wobec innych. Anthony McCarten stworzył świetny życiorys Churchilla i choć kompletną biografią tego nazwać nie można, to niewiele mu do niej brakuje. Niestety…

Za dużo Churchilla w książce o Churchillu?!

Winston Churchill

Źródło: www. watchviews.com
Na zdjęciu: Gary Oldman jako Winston Churchill.

To niepodobna poprawiać tak znakomitego człowieka, jakim jest autor tej książki. Jednak w moim odczuciu jest tu trochę za dużo o samym Churchillu. Może nawet nie „za dużo o nim”, ale za mało o tym, co działo się w tamtej chwili na świecie i przede wszystkim – co działo się później. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby autor – choć pokrótce – przybliżył zmagania Churchilla z Hitlerem i Mussolinim w następnych pięciu latach. Choć fabuła została opracowana bardzo skwapliwie i dotarcie do tak niezliczonej ilości materiałów, musiało zająć wieczność, to jak już to wielokrotnie podkreślałem – zabrakło mi całościowego spojrzenia na II wojnę światową.

Jednak to jest tylko moja opinia. Być może podchodzę do tego w sposób niewłaściwy. Może jestem zbyt wielkim fanatykiem wojen, bitew i wielkich wodzów. To wszystko pozostaje w sferze domysłów. Nie zmienia to jednak faktu, że książka jest niezmiernie rzetelnym dziełem, przedstawiającym Churchilla w pierwszych dniach objęcia przez niego urzędu premiera. Anthony McCarten jest bardzo obiektywny w swoich rozważaniach. Przekazuje czytelnikowi nawet tak absurdalne, ale jakże ciekawe szczegóły, jak wystąpienie Churchilla w radiu, w którym ktoś musiał stać za nim i trzymać go za uszy, aby ten nie kręcił głową, jak miał to w zwyczaju podczas przemówień publicznych, w których mocno gestykulował.

„Czas mroku” nie spodoba się każdemu.

recenzja

Anthony McCarten stworzył naprawdę solidne dzieło, którego jednak nie polecam każdemu. Jeśli ktoś lubi klimaty wojenne lub przede wszystkim, pragnie poznać od kulis tworzenie się światowego przywódcy, jak najbardziej jest to lektura dla niego. Ba! To nawet obowiązek! Tak samo, jak dla każdego wielbiciela wielkich person w dziejach świata. Jednak jeśli nie jesteś fanem II wojny światowej, nie widzisz w niej nic szczególnego, a pragniesz bitew i wojen, to nie zaprzątaj sobie tą pozycją głowy. I jest coś jeszcze! Polecam ją każdemu, kto pragnie nauczyć się pięknego przemawiania. Churchill powinien być dla Was wzorem.

Jako ciekawostkę dodam już na samym końcu, że powstał także film o tym samym tytule. Mamy w szeregach WorldMasterowskich prawdziwego speca od filmowych recenzji. Myślę więc, że jeśli wszyscy zgodnie poprosimy, to Damian (bo o nim tutaj mowa) może poświęci swój czas na przedstawienie swojego poglądu od strony kinematograficznej.

Moja ocena tego utworu, może nie jest aktem wychwalającym go ponad wszelką cenę, ale jakby to powiedział sam Churchill:

„Człowiek, który zgadza się ze wszystkim, nie zasługuje na to, by ktokolwiek się z nim zgadzał.”

Dziękuję za uwagę!

#kolejne artykuły