Lopez Lomong i jego “Bieg po życie” to niezwykła książka o przetrwaniu, harcie ducha, wierze i życiu. Poruszająca od pierwszych stron i zmuszająca do refleksji jeszcze długo po przerzuceniu ostatniej kartki…
Will Smith w jednym ze swoich przemówień wskazał klucz do życia. Było nim bieganie oraz czytanie. Jedne z najprostszych czynności, jakie mogą przyjść człowiekowi do głowy. Dlaczego bieganie? Will Smith powiedział, że podczas biegania odzywa się w nas mały człowieczek, który nakazuje nam przestać męczyć swoje ciało. Gdy go pokonamy i nie poddamy się, nauczymy się przezwyciężać trudności w życiu. A dlaczego czytanie? Bo jak twierdził:
„Nie istnieje żaden nowy problem, który mógłbyś mieć.”
Dodawał, że nie ma na świecie problemu, którego ktoś wcześniej by nie przeżył i nie powstałaby na ten temat książka. Wierzcie mi lub nie, ale Will Smith wiedział, co mówi!
Lopez Lomong i jego książka.
Rozpocząłem od przytoczenia słów popularnego aktora, ponieważ przedstawiam wam recenzję książki, która ukazuje perypetie chłopca. Chłopiec ten nazywa się Lopez Lomong i od kilkunastu lat jest już dorosłym mężczyzną, dla którego bieganie znaczy coś o wiele więcej niż samo szuranie adidasami po asfalcie.
„Bieg po życie” to autobiografia, która od pierwszych stron chwyta za serce. Już pierwsze zdanie na okładce powoduje, że nagle chcemy się dowiedzieć, kim jest ten czarnoskóry mężczyzna, przez co przeszedł i przede wszystkim: jak doszedł do tego miejsca. Brzmi ono:
„Miał zaledwie sześć lat, kiedy został porwany.”
Książka prezentuje losy przyszłego, profesjonalnego biegacza, ale bieganie nie jest w niej o dziwo dominującą wartością. A już na pewno nie w takim ujęciu, w jakim można byłoby się spodziewać. Opisy poszczególnych wyścigów są raczej dość mocno skondensowane i nierozwlekane na kilka stron. Lopez Lomong oraz Mark Tabb skupiają się na szeroko pojętym życiu głównego bohatera oraz uświadomieniu czytelnika, z czym musiał zmagać się nie tylko On, ale także tysiące podobnych mu dzieciaków.
Jeśli więc lubisz prawdziwe historie, które wywołują efekt „Ożeż Ty”, co kilka minut, polecam ją z czystym sercem. Lopez Lomong pozwala spojrzeć na swoją codzienność z zupełnie innej strony, o czym pisałem już TUTAJ.
Bieg po życie.
Z książki dowiadujemy się, że Lopez Lomong zostaje porwany w wieku sześciu lat ze swojej rodzinnej wioski w Sudanie Południowym. Ogarnięty wojną kraj staje się tykającą bombą, której wybuch odczuwają (jak to zazwyczaj bywa) Ci najbardziej niewinni i niezaangażowani w konflikt. Siłą wyciągnięty od matki, wraz z innymi chłopcami zostaje wrzucony na ciężarówkę. Samochód jest owiniętą plandeką bez jakiegokolwiek przepływu powietrza. Przypomina to przewóz bydła…
„Maszerując w ten sposób, czułem się jak jedna z krów ojca.”
Wysiadają na odludziu. Z dala od domu i rodziny. Umieszczeni w maleńkiej chatce, która według Lomonga była mniejsza niż jego obecny pokój gościnny. Było ich tam około osiemdziesięciu – wszyscy przestraszeni i niepewni przyszłości, która miała nadejść. A ta była straszna i mroczna. Dla wielu kończyła się zbyt szybko.
W końcu wraz z innymi trzema, starszymi od siebie chłopcami, podejmuje próbę ucieczki.
„Wolałem już umrzeć, niż siedzieć i czekać na śmierć w tym cuchnącym pomieszczeniu.”
Właśnie zaczyna swój bieg po życie, który trwać będzie jeszcze przez długie lata, a bieganie stanie się czymś więcej niż zwykłą czynnością…
Lopez Lomong został wybrany przez bieganie.
Ucieczką rozpoczyna się jego podróż, a samo bieganie zaczyna mieć większą wartość. Bieganie staje się dla niego szansą na nowe życie z dala od śmierci i wojny.
Nie sposób oprzeć się przekonaniu, że Lopez Lomong przez bieganie zostaje naznaczony. Jest w nim obecne cały czas i to od najmłodszych lat. Wspomina, że zanim został porwany, wiele rzeczy robił szybko. Nie potrafił usiedzieć w miejscu i często pytał swoich bliskich, czy może im w czymś pomóc. Książka przedstawia obraz chłopca, żyjącego beztrosko, z dala od problemów cywilizacyjnych zachodniego świata. Bez dostępu do mediów i najnowszych wieści, ale też bez dostępu do edukacji i bieżącej wody…
Zanim Lopez Lomong będzie mógł nawet pomyśleć o bieganiu, jako przyszłej karierze, musi przejść przez prawdziwe piekło. Od obozu uchodźców w Kenii, gdzie po raz pierwszy widzi białego człowieka i raczy się raz w tygodniu resztkami jedzenia wyrzucanymi przez biuro ONZ, po liczne późniejsze perypetie, sprowadzające się w głównej mierze do walki o swoje marzenia.
Ciekawe jest to, że sytuacja, w której się znalazł wcale nie łamała w nim ducha.
„Nigdy nie pomyślałem, że życie jest niesprawiedliwe, bo muszę jeść śmieci.”
Książka, która łamie bariery.
Wyobraźcie sobie, że kochacie grać w piłkę nożną, ale kiedy przychodzicie na boisko, okazuje się, że jest Was zdecydowanie zbyt wielu do gry. Aby zaradzić temu problemowi, wymyślacie dość proste reguły uczestnictwa. Grać mogą tylko te osoby, które ukończą bieg wokół osiedla.
A teraz zamieńcie trawiaste boisko z idealnie przystrzyżoną trawą na spękaną słońcem ziemię, optymalną temperaturę na afrykańskie upały, osiedle na obóz dla uchodźców, a normalne życie, na nieustanne odczuwanie głodu, pragnienia i tęsknoty za domem rodzinnym.
Czytając te słowa, pomyślałem sobie: „Spoko. Brzmi logicznie”. Ale kiedy czytałem dalej, zrozumiałem, że bieganie wokół obozu nie sprowadza się do kilometra, czy maksymalnie dwóch. To byłoby zbyt proste. Pętla wokół obozu liczy sobie – UWAGA – 30 KILOMETRÓW.
Naturalnie, że młody Lopez Lomong biegał ją niemalże każdego dnia (na boso!), a gdy ją kończył – szedł grać w piłkę. Nie miał możliwości zjedzenia zbilansowanego posiłku, czy choćby napicia się wody. Nie wiedział, czym jest utrata minerałów, odwodnienie, czy buty do biegania.
„Kiedy biegłem, byłem jedyną osobą, która miała kontrolą nad moim życiem.”
Przypomina mi się cytat z książki „Urodzeni Biegacze”, gdzie autor kieruje do czytelnika takie oto słowa:
„Urodziliśmy się, żeby biegać. Przyszliśmy na świat, ponieważ biegamy. Wszyscy jesteśmy Biegającymi Ludźmi […].”
Moim zdaniem w ten sposób łamane jest wiele ograniczeń ludzkości, które sami na siebie narzucamy. Bo czy gdyby młody Lopez Lomong wiedział, że bieganie trzydziestu kilometrów w jego wieku jest zdecydowanie nienormalne, to nadal by to robił? Nie wiadomo. Ale chłopak nie miał pojęcia o jakichkolwiek barierach. Robił to, bo – paradoksalnie – nie wiedział, że tak się nie robi. Bieganie traktował iście jak bieg po życie bez względu, w jakich warunkach się znajdował.
Uważam, że dokładnie tego brakuje nam w życiu. Świadomości, że bariery, które wyrastają przed nami to nic innego, jak tylko więzy, które sami na siebie narzuciliśmy i które sami możemy zerwać. A oprócz tego czerpania przyjemności z czystej chęci wykonywania danej czynności.
Uśmiech, mimo trudności.
Z książki bije bardzo wiele pozytywnej energii. Lopez Lomong często odwołuje się do Boga, któremu zawierza swoje życie. Na chrzcie, którego świadomie się podejmuje, przyjmuje imię Józef i jeszcze mocniej podąża za Stwórcą. Ofiaruje mu wiele – swoje wyniki w bieganiu, zdrowie, czy zwykłe, codzienności czynności.
Abstrahując od religii, autor jest człowiekiem pozytywnie nastawionym do życia. Pomimo niewyobrażalnych trudności, nie traci ducha. Zawsze wierzy, że może być lepiej i ta energia udziela się, kiedy przerzuca się kolejne kartki książki. Można odnieść wrażenie, że nawet w tak niewyobrażalnie ciężkich warunkach, nie przestaje się uśmiechać i delektować życiem, które posiada.
Bardzo łatwo jest zapomnieć, że wciąż czyta się o młodym chłopcu, który zasadniczo nie różni się niczym od chłopców z naszego kraju. Sudański (a po przyjęciu obywatelstwa – Amerykański) biegacz także rozmawia ze znajomymi, także się śmieje, gra w piłkę i uczy się w szkole, w której notuje, rysując patykiem po piasku. Nie jest dziwolągiem z innego świata. To wciąż człowiek – taki jak ja i Ty w jego wieku, i nie można o tym zapominać, bo dzięki temu wciąż możemy spojrzeć na skrajne ubóstwo w Afryce, jak na problem, który dotyczy również nas. Zdecydowanie zbyt łatwo izolujemy się od ludzkich problemów, które nas nie dotyczą. Tłumaczymy, że “oni są inni”, co jest bzdurą. Nieważne, czy to Lopez Lomong z Sudanu, Tomasz Bruch z Polski, czy Hikaru z Japonii. Wszyscy jesteśmy ludźmi i wszyscy mamy takie samo prawo do życia.
Nie poddawaj się i rozpocznij swój bieg po życie.
W moich oczach ta książka to przede wszystkim historia o tym, jak i dlaczego się nie poddawać. Choć w dzisiejszych czasach to nieco wyświechtane, to nie są to kolejne puste hasła bez pokrycia. Książka daje wam gotową i prawdziwą historię Lopeza Lomonga, która chwyta za serce i nie puszcza przez bardzo długi czas. Czego więcej nam potrzeba, aby wreszcie uwierzyć, że nasze życie jest naprawdę dobre? Mamy domy, rodziny, bliskich i przede wszystkim – bezpieczeństwo. Mam coś, czego nie ma miliony ludzi na świecie, ale mimo to narzekamy. Robimy coś, czego nie robił Lopez Lomong nawet w najstraszniejszych chwilach swojego życia. Dlaczego?
Bo nie tracił wiary. Wiary w siebie i w to, że uda mu się z tego wyjść. Wiary w możliwość spełniania swoich marzeń.
Znowu wracamy do nieznajomości barier. Czy gdyby Lopez Lomong w wieku piętnastu lat wiedział, że jego marzenie o wzięciu udziału w Olimpiadzie jest praktycznie niemożliwe, to kiedykolwiek by w niej wystartował? Bardzo mocno w to wątpię. Ale w tamtym czasie nie było nikogo, kto wybiłby mu ten pomysł z głowy. Na późniejszym etapie wielu mu nawet kibicowało. Rodzice, którzy go adaptowali, koledzy z drużyny, z którymi się ścigał i pierwsi biegowi trenerzy. Wiara była tym, czego potrzebował.
Bohater książki jest uosobieniem realizacji marzeń, kiedy sprzeciwia się nam dosłownie cały świat. Zauważmy, że na co dzień szukamy wymówek w postaci złej pogody i nieułożonych włosów, i dokładnie takie pierdoły przedkładamy na dążenie do celów. Zamiast działać, chwytamy się najmniejszego problemu, byleby tylko nie zacząć. Pamiętajmy, że są na świecie ludzie, których życie z niewiadomych powodów już na samym starcie ustawiło w roli przegranych, ale z jakiś niewiarygodnych przyczyn, oni byli w stanie wyprzedzić wszystkich i stanąć na szczycie.
Przypomnijmy sobie te wszystkie historie wielkich ludzi, którzy przecież nie od początku byli wielcy. Nikt nie rodzi się człowiekiem sukcesu. Trafne są słowa, które przypisuje się Billowi Gatesowi:
„Jeżeli urodzisz się słaby, to nie twoja wina. Ale jeśli umrzesz biedny, to jest twój błąd.”
Książka dla każdego!
Autobiografia Lopeza Lomonga udowadnia, że nieważne kim jesteś i skąd pochodzisz – stać Cię na więcej niż sądzisz. Nie na wszystko, bo pewnych barier (choćby genetycznych) przeskoczyć się nie da. Jednak często ogranicza nas coś, co sami tworzymy w swoim umyśle. Gdyby bohater naszego dzisiejszego wpisu wierzył w ograniczenia, zapewne nigdy nie wydostałby się z chatki, w której zamknęli go żołnierze, nigdy nie przetrwałby obozu w Kenii, nie wyleciałby do USA do rodziny zastępczej i nigdy nie pobiegłby na Olimpiadzie.
A już na pewno – nigdy nie zacząłby żyć tak, jak sobie wymarzył.
„Bieg po życie” to książka niesamowita. Czyta się ją bardzo szybko, ale w pamięci zostaje na bardzo długi czas. Pozwala spojrzeć na swoje życie z innej perspektywy i dostrzec te wszystkie małe, codzienne rzeczy, które dla nas są normalnością, a dla innych stanowią sferę marzeń. Nawet nie wiecie jak ciekawym doświadczeniem było dla mnie wzięcie prysznica tuż po skończonej książce, kiedy w głowie miałem obraz tych wszystkich biednych dzieci. Rodzi się w głowie niezwykła świadomość życia i wdzięczność za to, co się posiada.
Oczywiście nie gwarantuję tego efektu u wszystkich. Bo czytanie książki nie polega na przesuwaniu wzrokiem po literkach. Czytanie to konsumowanie i przeżuwanie tekstu. To wchodzenie w skórę bohatera i myślenie, co by się stało, gdybym to ja był w jego sytuacji. Książka to nie kolejna rzecz do odhaczenia. To okno na zupełnie inny świat.
Will Smith wcale się nie mylił. Bieganie i czytanie to klucz do życia. Jedno uczy, jak walczyć z samym sobą, a drugie jak pokonywać problemy, który wyrastają na drodze. Lopez Lomong pokazuje to swoim życiem…
Swoim BIEGIEM PO ŻYCIE.