Kilka dni temu miałam ważną rozmowę. Dotyczyła redakcji powieści, która do waszych rąk trafi jesienią. Stylistyka, powtórzenia, błędy – to trzeba wyczyścić. Zaszczytem była dla mnie praca z naprawdę solidną i zasłużoną redaktorką, która siedzi w branży od dawna. Miło było usłyszeć, że zna mnie z mojego debiutu, który gorąco polecał jej mój pierwszy wydawca, czyli SOL. I kiedy po raz kolejny, od kolejnej osoby, usłyszałam tak ciepłe i ważne słowa, pomyślałam sobie, że to jednak niezwykłe.
Debiutantka
To nie będzie żadna kokieteria, ani też pycha, jeżeli powiem, że miałam świetny, mocny debiut. Pod wieloma względami. Wiecie, w branży wydawniczej można różnie trafić. Czasem, jako debiutant, jest się traktowanym z góry. Czasami podpisze się głupią umowę. Czasem nie można liczyć na zaangażowanie w promocję, na swoje pięć minut, bo wydawnictwo pędzi z kolejnymi premierami i nie ma czasu na zbytnią drobiazgowość. A czasem napisze się głupią książkę, która zostanie wydana, choć nie powinna.
Nie chodzi o to, że branża wydawnicza jest zepsuta i zła. Nie, to po prostu trudny, bardzo nieprzewidywalny i kosztowny biznes. Poza tym, pracują w nim tylko ludzie, a ci ludzie nie zawsze są mili i pomocni, często też pracują za dwóch albo i trzech.
Ja za pierwszym razem trafiłam na wydawcę, który potraktował mnie wspaniale. Nigdy nie zapomnę tej chwili, gdy siedziałam w pracy i odebrałam TEN telefon.
„Dzień dobry. Czy podpisała już pani z kimś umowę?”
Ja? Naprawdę ja? Tak. Mariusz Krzyżanowski, współwłaściciel SOL był bardzo zdecydowany. Wiedział, że chce wydać moją książkę, był pewien, że jest tego warta. Podjął decyzję wraz z Moniką Szwają, która również czytała tekst i której bardzo się on podobał. I zrobił to, wkładając w całość naprawdę sporo zaangażowania.
Nowa na rynku wydawniczym
Kilka tygodni później, chyba z okazji Targów Książki, trafiłam na przedziwne spotkanie, w którym brały udział znane pisarki z dorobkiem. Siedziałyśmy przy jednym stole. One miały już na swoim koncie wiele powieści, a ja nieśmiało przebąknęłam, że właśnie czekam na debiut.
– Kto cię wydaje? – pytały.
– SOL.
– A, to bardzo solidne wydawnictwo. Dobrze trafiłaś. Też tam debiutowałam.
Wiele razy podkreśliły, że SOL jest uczciwy, co wtedy nie było chyba zbyt częste – bo wiele z nich skarżyło się na nieterminowe wypłaty.
Minęło kilka miesięcy. Moja powieść ukazała się na rynku, a ja byłam nieopierzona i nieświadoma. Nie wiedziałam nic. Jak to się je, co robić, jak będzie i dlaczego tak. Moja debiutancka powieść dostała godną promocję. Fragmenty pojawiły się na antenie Polskiego Radia. Wydrukowano prebooki (egzemplarze dla recenzentów), recenzje pojawiły się w prasie. Mimo to, powieść nie stała się bestsellerem, bo polscy debiutanci tak już mają. Jest ciężej, trzeba się starać cały czas. I pisać.
Mimo to, ze wszystkich stron zalały mnie ciepłe słowa. „Na wysokim niebie” to powieść bardzo prosta. Pisząc ją, nie miałam warsztatu, a jedynie otwarte serce i dobre pióro. Zaczęłam pod wpływem nagłego olśnienia, poczucia, że to już czas, by napisać książkę. I opowiedzieć coś bardzo prawdziwego pod względem emocji. Ja sama przeżywałam losy mojej bohaterki w sposób skrajnie emocjonalny. Tworzyłam, niesiona uczuciami. Byłam niezwykle podekscytowana. A kiedy skończyłam, przeżyłam prawdziwe załamanie, pomieszane z ekstazą.
Krytyka nie boli
„Na wysokim niebie” spotkało się z krytyką osób, które znają się na pisaniu. Paulina Surniak, zajmująca się obecnie zawodowo książkami, a także wykładowczyni i tłumaczka, oceniła mnie na dostateczny [recenzja]. To nawet ciekawe – zazwyczaj w szkole dostawałam właśnie tróje, choć o wiele częściej dopuszczające i tak zwane „pały”. W każdym razie – oceniła tekst chłodnym okiem kogoś, kto wiele przeczytał i wie, jak konstruować bohaterów. Ale ja nie wiedziałam wtedy, co to znaczy konstruować bohatera. Pisałam jednym tchem, a fabuła tworzyła się sama, dosłownie. Wkładałam w losy bohaterki uczucia, które sama dobrze znałam. I, co było dla mnie oczywiste, nie kreowałam czegoś realnego. Dla mnie to była opowieść o dziewczynce, która żyje w świecie fantazji, a więc i cała jej historia jest fantazją.
Paulina miała rację. Teraz to wiem, kiedy tworzę kolejne fabuły i uczę się od redaktorów językowych. A mimo to, nie zmieniłabym w „Na wysokim niebie” nic. Nic a nic! Kocham tę książkę taką, jaka ona jest. Czy może raczej: jest ona dla mnie wyjątkowa właśnie dlatego, że pisałam ją bez żadnych oczekiwań, bez wielkich nadziei, a jedynie z myślą, że chcę coś opowiedzieć, że chcę pisać.
Za to ci, którzy wzięli tę książkę do ręki, czytając wyłącznie dla przyjemności, poddali się tym wszystkim emocjom bez reszty. Wiele osób mówiło mi, że wylało morze łez. Nie planowałam nikogo rozckliwiać, a tu proszę – przecież ja też płakałam, pisząc.
Wdzięczność
Wracając do kwestii wydawnictwa i mojego debiutu na rynku – jestem wdzięczna. Wdzięczna za wielką uczciwość, która dzisiaj jest tak rzadko spotykana. Wdzięczna za szansę i zaufanie. Za podjęcie ryzyka, które nie wiem, czy się opłaciło.
Dzisiaj idę dalej. Za chwilę wydam piątą książkę. Pracuję z wyjątkowymi ludźmi. Podjęłam współpracę z marką, o jakiej nawet mi się nie śniło. Mam plan na dalsze działanie. Mogę pisać, mam na to przestrzeń. A to wszystko dzięki dobremu startowi, którego nie tylko się nie wstydzę (a wielu pisarzy nie znosi swojej pierwszej książki), ale z którego nadal jestem dumna.