Historia grywalizowanego napadu | worldmaster.pl
#

Dziś chciałem podzielić się z Wami historią grywalizowanego napadu, o którym przeczytałem w książce Marka Wałkuskiego „To jest napad!”. Pan Marek opisuje tam najciekawsze przypadki napadów na banki w USA i właśnie jeden z nich jest interesujący na tyle, że postanowiłem go Wam przybliżyć. Dlaczego? Ano dlatego, że ktoś zamienił napad na grę. Oczywiście, nie taką fajną i kolorową, było bardziej w stylu zagadek Riddlera z Batmana, ale po kolei. A historia zaczęła się…

…w 2003 roku, gdy niejaki Brian Wells o lasce wszedł do banku PNC w Erie w Pennsylwanii. Od pracownicy na kasie zażądał 250tys. dolarów i polecił, by się spieszyła, bo ma na to 15 minut. Każda chwila opóźnienia spowoduje detonację bomby, którą Brian miał na sobie. A Brian miał ją na obręczy przytwierdzonej pod koszulką do swojej szyi.

Już tutaj następuje szybka lekcja dla chcących obrabować cokolwiek. Widzicie, w dobie transakcji internetowych, coraz mniej gotówki trzymanej jest w kasach. Już na początku XXI wieku bank w Pennsylwanii nie mógł wypłacić 250K. Jedyne co było na stanie to 9 tysięcy $. Zasmucony tym faktem Wells opuścił placówkę, a policja znalazła go na parkingu przy McDonaldsie. Siedząc tak z ponurą miną, powiedział funkcjonariuszom, że rozwożąc pizzę został schwytany przez grupę mężczyzn, którzy przytwierdzili mu bombę i kazali ukraść 250 tys. dolarów. A skoro nie miał tyle pieniędzy, to bomba za chwilę wybuchnie! I wiecie co? Naprawdę wybuchła! Zabiła Wellsa na miejscu. A dalej było już tylko dziwniej…

Budowa bomby wskazywała na robotę profesjonalistów. W trakcie śledztwa okazało się też, że laska którą podpierał się Wells podczas napadu była tak naprawdę karabinem samoróbką (co sugerowało, że Brian był nie tylko ofiarą, ale i organizatorem napadu). We wnętrzu kieszeni zamordowanego znaleziono natomiast serię notatek od bandytów, do Wellsa.

W notatkach były zadania, mapy i zasady, których Brian musiał przestrzegać jeśli chciał przeżyć. „Musisz zrealizować wszystkie instrukcje, by odnaleźć klucze i kombinację liczb niezbędne do rozbrojenia bomby” głosiły papierowe wiadomości. Brzmi jak gra miejska? Czytajcie dalej, bo co zaczęły robić służby? Oczywiście poszły za ciosem wypełniały kolejne zadania, kierujące do kolejnych punktów.

Pod kamieniem koło McDonaldsa znajdowały się instrukcje z mapą kierującą 3km na południe do skrzyżowania nr 79.
Tam przy żółtym znaku znajdował się oznaczony pomarańczową taśmą pojemnik z kolejną instrukcją.
Ten z kolei prowadził do kolejnych 3 pojemników, gdy nagle… ślad się urwał! Zupełnie jakby ktoś obserwował całą sytuację i postanowił przerwać całą szaradę.

Śledczy, którym trop się urwał zadawali sobie jedno pytanie – po co? Po co robić taką grę, skoro można „po prostu” obrabować bank? By odpowiedzieć na to pytanie cofnęli się do początku dnia Briana Wellsa, gdy jeszcze rozwoził pizzę. Przed napadem, o 13.30 Wells miał dowieźć pizzę pepperoni pod adres gdzie znajdowała się telewizyjna wieża nadawcza, czyli trochę na uboczy miasta, pod las, gdzie prowadziła polna droga. Domyślono się, że to tam mógł zostać porwany. Mieszkający w domu Bill Rothstein odmówił wpuszczenia policji, mówiąc że u niego i tak nic nie znajdą. Śledztwo stanęło w martwym punkcie.

Miesiąc później na policję zadzwonił sam Rothstein, informując że w jego lodówce znajduje się trup!
Powiedział, że bał się przyznać do tego, że trzyma nieboszczyka w domu, że to nie on go zabił i że chciał nawet z tego powodu popełnić samobóstwo (znaleziono listy pożegnalne). Martwym okazał się niejaki James Rhoden. Rothstein zeznał, że zabiła go jego narzeczona, z którą pokłócił się o pieniądze. Kobieta zapłaciła Rothsteinowi za pomoc w usunięciu zwłok i pozbyciu się ciała. Dziwnie? No to słuchajcie, owa kobieta – Marjorie Diehl-Armstrong – była wcześniej zamieszana w śmierć dwóch swoich poprzednich partnerów, była również chora na chorobę dwubiegunową, a w wyniku przedłużających się terapii psychiatrycznych, jej stan zdrowia uniemożliwiał jej przesłuchanie. Podejrzenia padły na Rothsteina.

Miał podobny styl pisma, do tego z notatek znalezionych przy Wellsie. Interesował się techniką, więc był w stanie wykonać bombę. Śledczy zbierali poszlaki, łączyli je w całość, gdy w 2004 roku, nieoczekiwanie główny podejrzany zmarł. Miał raka. Rok później Diehl Armstrong się poprawiło i mogła zostać wreszcie przesłuchana (wskazała Rothsteina jako głównego winnego i organizatora napadu). W tym samym czasie też, w Erie pojawił się człowiek, który rozpowiadał o tym, że sam uczestniczył w organizacji napadu. Tym człowiekiem był Kenneth Barnes.

Kenneth okazał się potem świadkiem koronnym w całej sprawie i to w jego historię uwierzyła w dużej mierze ława przysięgłych. Według niego, mózgiem operacji była sama Marjorie Diehl-Armstrong, która wynajęła Kennetha, by zabił jej ojca, co pozwoliłoby na przejęcie intratnego spadku w wysokości pół miliona dolarów. Barnes oznajmił, że chce za to zlecenie 125 tysięcy zielonych, których kobieta nie miała. Uknuła więc spisek, prosząc Rothsteina i Wellsa o pomoc. Mieli zbudować fałszywą bombę i ukraść pieniądze z banku. Przynajmniej tak sądził Wells. Naprawdę bomba była prawdziwa, a Wells miał być wykluczony z równania.

Marjorie Diehl-Armstrong została skazana na dożywocie +30 lat więzienia. Kenneth Barnes, za pomoc w śledztwie, dostał 45 lat. Sprawiedliwość została wymierzona.

Zaraz zaraz, ale czy na pewno? Jeśli coś Wam w tej sprawie się nie zgadza, to być może dobrze wietrzycie. Jak kobieta z dwubiegunowością, lecząca się od lat psychatrycznie, od psychotropów nie będąca w stanie skleić jednego zdania mogłaby uknuć tak przemyślaną intrygę? Coś tu nie trzyma się całości, prawda?

Istnieje zatem druga teoria, która mówi, że za wszystkim stał Bill Rothstein. Człowiek zdolny technicznie, chory – mózg operacji, który nie miał nic do stracenia. Nie obchodziło go, czy Wells faktycznie wykradnie pieniądze. Chciał raczej patrzeć jak FBI i policja gubią się w zastawionych przez niego pułapkach. Trup w lodówce z kolei miał być tylko zabiegiem zwracającym uwagę służb na chorą Marjorie. Cóż, jeśli ta wersja jest prawdziwa, to można powiedzieć, że Rothstein po części dopiął swego. Umarł zanim go złapali. Cytując Alfreda Pennywortha „some men just want to watch the world burn”.

Jeśli chcecie więcej takich nietuzinkowych historii pokazujących niecodzienne wykorzystanie mechanizmów gier (nie zawsze w biznesowym kontekście, ale zawsze ciekawie:P) to dajcie znać. Trochę tych historyjek o grach znam. Mogę się podzielić 🙂

Jeśli zaś sami chcecie pobawić się w obmyślanie skomplikowanych HEISTów i napadów, to zamiast robić to w prawdziwym życiu… spróbujcie zagrać w grę. Na przykład moją.

Ostatnio zaopatrzyłem się w dwie koszulki. Jedna ze sklepu Reserved, druga z Surge Polonia. Wszystko po to, by przedstawić Wam siłę prostej techniki grywalizacyjnej.

Innymi słowy, wielka bitwa na koszulki. I mam nadzieję, że jak opublikuję ten film to zostanę jednak dobrze zrozumiany, zwłaszcza w świetle wyborów, echa marszu wolności w Lublinie, etc. Wiecie, obejrzyjcie i odetnijcie się na ten czas od konotacji politycznych i poglądowych.

koszulki, dwie koszulki, techniki

Z filmu dowiesz się:

– W co grałem w 2009 roku
– Jak wygląda grywalizowana koszulka z użyciem Augmented Reality
– Kto lepiej moim zdaniem angażuje fanów i buduje wokół siebie społeczność. Reserved, czy Surge?
– JAK można wykorzystać grywalizację do swoich działań

Mam nadzieję, że będzie interesujące, jeśli dowiesz się czegoś ciekawego, to proszę udostępnij ten film dalej.

Dostałem także zapytanie dotyczące przykładów użycia elementów gier w transporcie. Tyle, że sam temat transportu i komunikacji jest meeega szeroki, dlatego musiałem skupić się na realiach miejskich i komunikacji samochodowej, autobusowej i pociągowej. W związku z tym zapraszam do obejrzenia najnowszego odcinka Q&A. 

A gdy już obejrzycie ten film, to jest tam wiele projektów, które wymieniam, a oto źródła:

Mój artykuł o Bengaluru: http://grzegorzolifirowicz.pl/zmniejs…

a także mój artykuł o mechanice doganiania: http://grzegorzolifirowicz.pl/odpuszc…

Godne uwagi są też:

Muzyczna droga oraz znaki-quiz w Australii: https://blog.car2go.com/2017/07/22/ga…
Grywalizacja w Yanosiku: https://yanosik.pl/vitay/info/bezpiec…

Analogowa grywalizacja autobusów: https://headmade.nl/gvbeestje/

Wystąpienie Pawła Tkaczyka m.in. o Speed Camera Lottery: https://www.youtube.com/watch?v=5vAa5…

Strona Catch the Orange: http://catchtheorange.com/

Mój kurs grywalizacji online: https://tworzegry.pl/produkt/grywaliz…

Muzyka użyta we fragmencie o Indiach: Kevin MacLeod: Jalandhar – na licencji Creative Commons Attribution (https://creativecommons.org/licenses/…) Źródło: http://incompetech.com/music/royalty-… Wykonawca: http://incompetech.com/

Dzięki za oglądanie! Pamiętajcie o subowaniu kanału i śledzeniu pozostałych serii 🙂

Dostałem także zapytanie dotyczące przykładów użycia elementów gier w transporcie. Tyle, że sam temat transportu i komunikacji jest meeega szeroki..

Formy grywalizacji i krwiodastwo

Dostałem pytanie-wyzwanie dotyczące tego, jakie formy grywalizacji można stosować we współpracy z krwiodawcami. Temat interesujący, jak i mocno ambitny. Moja odpowiedź na pytanie pt. “Grywalizacja i krwiodawstwo” w filmie poniżej.

Jeśli chcesz poznać więcej typów gracza i więcej technik grywalizacji, to zapraszam do skorzystania z mojego kursu: https://tworzegry.pl/produkt/grywaliz…
A jeśli chcecie sprawdzić apkę, o której mówiłem, to znajdziecie ją tutaj:
Android: https://play.google.com/store/apps/de…

Dostałem pytanie-wyzwanie dotyczące tego, jakie formy Grywalizacja i krwiodawstwo

Ostatni wpis, a w zasadzie odpowiedź na pytanie o grywalizację w kościołach okazała się całkiem interesującym tematem. Powiedziałem tam, że moim zdaniem, instytucje takie jak kościoły nie powinny używać elementów grywalizacji, ponieważ traktują o zbyt poważnych sprawach, by odciągać uwagę swoich wiernych ku takim rzeczom jak zabawa – nieodłączny element grywalizacji. Niemniej, uważam że są pewne wyjątkowe sytuacje, gdy grywalizacja w kościele mogłaby być stosowana. Jakie to sytuacje?

1

Przede wszystkim takie, które nie dotykają Kościoła jako takiego, w ogólnym znaczeniu, ale dotyczą jego konkretnych, często przyziemnych elementów. Pierwszym, który przychodzi mi na myśl są lekcje katechezy, czy szkółki niedzielne w kościołach protestanckich. Dzieci mogą jeszcze nie rozumieć powagi tematów, z którymi przychodzi im się zmierzyć, więc wykorzystywanie gier jest moim zdaniem bardzo na miejscu. Celem takiej gamifikacji, byłoby stworzenie właśnie pozytywnych emocji związanych z samym uczestnictwem w szkółce, czy na lekcji religii. Zakładając, że rodzice dobrowolnie i świadomie zgadzają się na wpajanie swojemu dziecku pewnych ideologii w sposób zabawowy, raczej nie powinno być nic złego w tym, że staramy się przedstawić chrześcijańskie wartości i model życia w sposób przyjemny, za pomocą gier.

2

Inną przestrzenią, gdzie można byłoby użyć elementów gier jest zarządzanie pomagierami, którzy obsługują mszę, konkretnie – ministrantami. Niestety, nie mam już zdjęcia, które zrobiłem jakiś czas temu, ale na ślubie mojego kolegi, gdy byłem świadkiem, zauważyłem na zakrystii kartkę, która była dla mnie tak interesująca, że musiałem zrobić fotkę (niestety, jak wspomniałem, zepsuty telefon skasował ją potem 🙁 ). Kartka zawierała instrukcję dla ministrantów dotyczącą tego ile punktów mogą zdobyć za poszczególne zadania. Czyszczenie naczyń? 10 puntków. Zamiatanie kurzu? 20 punktów. Robienie czegoś więcej? 30 punktów, itd. Moim zdaniem, takie motywatory w kontekście uczenia dzieci pracy i determinacji w powtarzalnych, często niefajnych czynnościach to coś pozytywnego. W ogóle, sądzę że takie podejście do ministranctwa (jako szkoły uczącej pokory i pracy) do dobre podejście. Tak samo zresztą jak w przypadku szkół sztuk walki, czy muzycznych – oprócz nauki umiejętności liczy się wypracowanie odpowiednich postaw.

3

Wreszcie, jest jeszcze świat cyfrowy, który powoli, ale jednak, wkrada się do życia wiernych i Kościołów. Na moim filmie wspominałem o apkach wykorzystywanych w społecznościach protestanckich, które mierzą Twój czas spędzony na modlitwie, a także jakość Twojej modlitwy. Zgodnie z założeniami, można wpisać treść swojej modlitwy w apkę, a społeczność głosuje na to, czy im się to podoba, czy nie. Lepsza modlitwa = więcej lajków. I teraz uwaga – osobiście, gdybym został poproszony o zrobienie takiej apki, to bym się tego nie podjął! Myślę, że takie uzewnętrznianie się z osobistą modlitwą, czymś bardzo intymnym, na forum pod głosowanie, umniejsza sferę sakrum. Co byłoby lepsze, to moim zdaniem np. kwantyfikacja, czyli mierzenie, np. czasu spędzonego na czytaniu Biblii. I uwaga – taka apka rzeczywiście istnieje! I oprócz tej funkcji posiada szereg innych  – równie przydatnych. Aplikację można pobrać stąd: https://www.bible.com/app

A co Wy myślicie? Czy grywalizacja w Kościołach to dobra rzeczy? Czy definitywnie zła? A może są jednak wyjątki? Zgadzacie się ze mną? Czy niekoniecznie? Dajcie znać w komentarzu!

#kolejne artykuły