"Ślepnąc od świateł" czyli wzloty i upadki. | worldmaster.pl
#

Zazwyczaj omijam polskie seriale szerokim łukiem. Znajomy namówił mnie jednak by dać szansę najnowszej produkcji HBO. “Ślepnąc od świateł” powstało na motywach powieści Jakuba Żulczyka, który pracował również na planie. Podczas seansu miałem mieszane uczucia, jednak z perspektywy całości dominowała nuda.

Kamil Nożyński, Krzysztof Skonieczny, pretensjonalny artyzm

Nawet w pochlebnych opiniach na temat “Ślepnąc od świateł”, pojawia się krytyka umiejętności pierwszoplanowego aktora. Debiutujący Kamil Nożyński wciela się w rolę Kuby, dilera narkotykowego. Od początku problemem dla mnie był głównie jednostajny ton w wypowiadanych kwestiach i minimalna ekspresja. Gdy jednak obejrzałem cały serial i sprawdziłem dokonania p. Krzysztofa Skoniecznego wydaje mi się że taki był pomysł na tą postać. Tylko, że to cholernie nie zadziałało. Nie każda forma artystyczna ma prawo bytu w kasowych produkcjach, przeznaczonych dla mas. Mam nadzieję, że ktoś da jeszcze Kamilowi szansę zagrać pod bardziej doświadczonym reżyserem i wtedy pokaże nam co potrafi.

Więckiewicz, Pazura, Frycz, Chabior

Podejrzewam, że zamysł był taki, by w drugoplanowych rolach obsadzić zasłużonych artystów i skompensować braki w warsztacie aktorskim debiutującego protagonisty. Efekt niestety jest zupełnie odwrotny. Za każdym razem gdy panowie pojawiają się na ekranie, całkowicie kradną przedstawienie. Rozpoczynający dopiero swoją karierę Kamil Nożyński, wypada przy nich naprawdę blado. Jednak jeśli jest coś, dla czego warto byłoby obejrzeć ten serial to właśnie dla tych drugoplanowych kreacji. Wierzę, że co najmniej kilka z tekstów tych właśnie bohaterów, na stałe wejdzie do popkultury i przeróżnych slangów.

"ślepnąc od świateł "

www.eska.pl

Marta Malikowska, Marzena Pokrzywińska, kulejący scenariusz

Falująca jakość kobiecych kreacji potwierdza brak doświadczenia reżysera przy podobnych produkcjach. Rutynowana Marta Malikowska gdy tylko ma okazję, wtedy pokazuje pełnie swoich możliwości. Zaś totalna debiutantka, Marzena Pokrzywińska, co scenę emanuje nieporadnością. Wciela się w rolę niespełnionej miłości Kuby, a ich wspólny czas ekranowy to chyba najgorsza część “Ślepnąc od świateł”. Scenariusz, przy którym współpracował p. Żulczyk , też nie ułatwia pracy początkującym aktorom. Przez dłużyzny i przesymbolizowane sceny, tracimy zainteresowanie historią i przyglądamy się dokładniej artystom, co w tym serialu zazwyczaj nie oznacza nic dobrego.

Czy poleciłbym “Ślepnąc od świateł”?

Jak dla mnie brakło showrunnera, który zapanowałby nad całością. Może lekko stonowałby zapędy niedoświadczonych twórców i wtedy całość nie byłaby tak strasznie nierówna i nudna. Mimo wszystko warto obejrzeć, choćby dla tych kilku zjawiskowych kreacji starych wyjadaczy.

Zdecydowanym liderem na rynku streamingu jest Netflix, głownie dzięki ogromnej bazie filmów i seriali. Za to HBO słynie z jakości swoich oryginalnych projektów. Każdy zna “Grę o Tron”, prawie każdy “Westworld”, a sporym sukcesem było również “Ballers” z The Rock’iem. Kolejną produkcją w tym doborowym gronie są “Ostre Przedmioty”.

Amy Adams, Led Zeppelin, ostre przedmioty.

Rola Camille Preaker, głównej bohaterki, jest koszmarna do zagrania. Szczególnie na początku serialu, gdy dopiero poznajemy postać i autorzy starają się wprowadzić niepokojący nastój i przybliżyć nam stan psychiki protagonistki. Dostajemy długie sekwencje w których Amy Adams, przy akompaniamencie ponadczasowej muzyki Led Zeppelin, jedzie swoim autem sam na sam ze swoimi przemyśleniami. Aktorka jednak wspaniale odnajduje się w tej trudnej konwencji. Każda emocja pojawiająca się na jej twarzy mówi nam więcej, niż tysiąc słów standardowej ekspozycji. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, ale wszystko co kryją za sobą tytułowe ostre przedmioty to czyste złoto, Cały klimat zbudowany właśnie wokół nich to chyba najmocniejsza rzecz w tej produkcji.

"Ostre przedmioty"

Film.org.pl

Sophia Lillis, retrospekcje, traumatyczne wspomnienia.

Nie przypominam sobie, żeby w jakiejkolwiek produkcji tak oryginalnie bawiono się retrospekcjami. Przebitki wspomnień są wplatane w aktualne wydarzenia za pomocą krótkich migawek dokładnie w momencie, gdy mają jakieś znaczenie. Dzięki temu “Ostre przedmioty” niesamowicie działają na wyobraźnie. Dużo rzeczy pozostawia się w sferze domysłów i dopiero z biegiem czasu pokazuje się nam co raz więcej. Dodatkowo zabieg ten sprawia że cały czas musimy być maksymalnie skupieni, by nie przegapić czegoś ważnego. Młodą Camille Preaker zagrała Sophia Lillis i świetnie wpasowała się w rolę, pokazując naprawdę wielki talent. Sama przeszłość bohaterki była bardzo mroczna i traumatyczne przeżycia mocno oddziałują na dorosłe zachowania postaci. Wielkie brawa dla twórców, ponieważ udało im się świetnie spleść wydarzenia z dwóch zupełnie innych etapów życia protagonistki.

Patricia Clarkson, nieoczywista intryga, scena po napisach.

Ogromne znaczenie w budowaniu klimatu niepokoju ma postać apodyktyczniej matki Camille. W tę rolę wciela się Patricia Clarkson i jest to kolejna świetna kreacja. Aktorka wspaniale odnalazła się w chorobliwej nadopiekuńczości i małomiasteczkowym knowaniu. Sama intryga od początku ma wiele wątków i podsuwa nam się różne rozwiązania. Początkowo tempo wydarzeń jest bardzo powolne, ale przyspiesza aż do finału, gdzie napięcie i akcja stają się naprawdę gęste. Koniecznie poczekajcie na scenę po napisach gdyż historia bez niej nie jest pełna. “Ostre Przedmioty” to serial który absolutnie trzeba zobaczyć. Choćby ze względu na oryginalne podejście do wielu spraw i wspaniałą grę aktorek.

Cały projekt pod nazwą “Bohemian Rhapsody” rodził się w wielkich bólach. Zmieniał się aktor grający Freddiego, zmieniał się reżyser i zmieniał się scenarzysta. Dodatkowo żyjący i aktywni członkowie zespołu Queen, Roger Taylor i Brian May, byli obecni na planie i zadbali, by nic zbyt kontrowersyjnego nie pojawiło się na ekranie.

Jeśli podejdziemy do tej produkcji jako do przydługiego teledysku, to możemy się dobrze bawić przez większość seansu. Finałowa scena koncertu na Live Aid jest pięknie zrealizowana i wręcz wzruszająca. Jednak nie jest to w żadnym stopniu zasługa filmu. Jestem pewny, że ktoś całkowicie nieobeznany z historią zespołu, nie odczuje tego tak emocjonalnie. Scenariusz bowiem jest rozciągnięty na wiele lat i ledwie dotyka najważniejszych spraw. “Bohemian Rhapsody” zaczyna się kiedy Freddie nie zna jeszcze zespołu i pędzi pokazując jedynie wybrane wycinki z historii grupy, aż do koncertu Live Aid. Moim zdaniem brakło zaczepienia się o konkretny okres z życia chłopaków, by bardziej wyczerpać temat.

bohemian rhapsody, członkowie zespołu

consequenceofsound.net

Najdziwniejsze jest jednak dla mnie, że mimo iż w produkcji “Bohemian Rhapsody” uczestniczyli członkowie zespołu, to po krótkim research’u w internecie okazuje się, że połowa przedstawionych faktów się nie zgadza.

W filmie, przed koncertem Live Aid, Freddie przyznaje się kolegom z zespołu do choroby. Jednak Jim Hutton, jego partner z tamtego okresu, w swojej książce napisał, że wokalista dowiedział się o zakażeniu wirusem HIV w 87′ roku. Słynny występ na Wembley odbył się w 85′. Nie zgadza się również zawód wykonywany przez Jima oraz czas i okoliczności ich zapoznania. Te przykłady to tylko czubek góry lodowej. Gdyby scenariusz był jakoś niesamowicie interesujący, można by było wybaczyć nieścisłości. Niestety nie dość, że “Bohemian Rhapsody” przynudza za każdym razem, gdy tylko w tle nie słyszymy muzyki, to dodatkowo sprzedaje nam fałszywe informacje.

Mimo tych wszystkich problemów i ogólnej przeciętności “Bohemian Rhapsody” ogląda się nieźle. Głównie jest to jednak zasługa genialnych utworów, które powstały na wiele lat przed tym filmem.

Zamiast wydawać kasę, by obejrzeć jak paru aktorów udaje zespół Queen, proponuję obejrzeć prawdziwy koncert. Wisi cały na YouTube’ie. Ewentualnie w internecie znajdziecie pełno faktów ciekawostek i plotek. Na pewno da Wam to lepszy obraz wydarzeń z tamtych lat, niż ta produkcja. Zaoszczędzone pieniądze możecie wydać na butelkę czegoś dobrego, by uczcić pamięć wokalisty. Freddie na pewno doradziłby wam to samo.

 

Przy okazji “Venoma” ludzie starający się na siłę bronić jakości tej produkcji, podnoszą argumenty które niesamowicie mnie irytują. “Przecież to postać z kreskówki, nie wszystko musi mieć sens”. “Nie możemy wymagać wielkiego scenariusza, to ma być przede wszystkim rozrywka”. Wpadłem ostatnio przypadkowo na film “Człowiek, który gapił się na kozy” i jest to świetny przykład, jak przy nawet najbardziej absurdalnej historii, można przemycić ciekawy scenariusz i spójny świat, w którym nic nam nie zgrzyta podczas oglądania.

Film ma świetną obsadę i aktorzy mają duże pole do popisu. Nie są to jakieś powalające występy ale wszyscy trzymają dobry poziom. Wybija się na pewno Kevin Spacey, mimo że ma niewiele czasu, kradnie show kiedy tylko pojawia się na ekranie. Zamiast jakiejś brutalnej ekspozycji dostajemy retrospekcje w których narracje prowadzi nasz główny bohater. Dzięki temu prostemu zabiegowi tempo w filmie nie siada ani na chwilę. Jeśli umiecie i lubicie czytać między wierszami to “Człowiek, który gapił się na kozy” jest dla was. Jak to w ogóle ma się do Venoma??

Człowiek, który gapił się na kozy Venoma

www.telemagazyn.pl

“Przecież to postać z kreskówki, nie wszystko musi mieć sens”

Twórcy ze studia Sony, nie wykazali żadnej konsekwencji w tworzeniu świata. W laboratorium symbionty powodują śmierć nosicieli, jeden z nich nawet sam przez to umiera. Z drugiej srony dostajemy Venoma, który skacze sobie z Eddiego na jego dziewczynę i psa bez żadnych konsekwencji. A na dodatek w Malezji, Riot spędza 6 miesięcy w rannej, starszej kobiecie idąc na lotnisko. Ciężko mi też uwierzyć, że korporacja wysyłająca promy w kosmos nie ma monitoringu !? Pomijając już fakt tej gafy z linią czasową, to nic tu się nie trzyma kupy. Za to “Człowiek, który gapił się na kozy”, mimo że proponuje świat pełen absurdu i rzeczy niemożliwych z naszego punktu widzenia, to robi to w sposób tak spójny, że po paru minutach wiemy czego możemy się spodziewać. Reżyser nie wciska co chwilę wydarzeń, zaprzeczających poprzedniej scenie. Nie każdy świat stworzony na potrzeby filmu musi mieć sens z perspektywy naszego, ale brak konsekwencji w jego budowaniu, może przeszkadzać w oglądaniu.

“Nie możemy wymagać wielkiego scenariusza, to ma być przede wszystkim rozrywka”

Mówcie co chcecie, ale “Venom” to film o niczym. Próbuje się nam sprzedać Eddiego Brocka, jako bohatera skrzywdzonego przez złą korporacje. Jednak on sam jest wszystkiemu winny, więc ciężko się z nim utożsamiać. Jego relacje z symbiontem też nie są na tyle zarysowane, by nieść w sobie jakiś morał.  Motywacje antagonisty również nie mają sensu. Po prostu jeden wielki burdel. “Człowiek, który gapił się na kozy” mimo dużo luźniejszego klimatu, niesie w sobie kilka ciekawych motywów. Mamy dziennikarza po rozwodzie, próbującego udowodnić ex-małżonce swoją wartość. Żołnierza, który zaprzedał swe ideały i poszukuje odkupienia i czarny charakter napędzany zazdrością. Proste i uniwersalne historie, jednak sprawiające że film nas angażuje.

Jeśli podobał Ci się “Venom”, to nie mam zamiaru Cię przekonywać że nie masz racji. Chcę tylko pokazać, że nawet przy najbardziej absurdalnej konwencji można, a nawet trzeba, opowiedzieć ciekawą historię i stworzyć spójny świat.

 

Mimo fatalnej prasy, najnowsze dziecko Sony Pictures zarabia bardzo dobre pieniądze. Dość powiedzieć, że film ustanowił nowy rekord zarobków weekendu otwarcia w październiku. Venom cierpi jednak na wiele chorób kina super bohaterskiego minionej epoki. Wysokimi wpływami z biletów fani dają producentom drugą szanse.

Sony po raz kolejny zawodzi. Moje odczucia po seansie najlepiej opiszę parafrazując cytat z trailera. Ten film nie ma rąk, nie ma nóg, nie ma twarzy i turla się jak g***o na wietrze. Tom Hardy spytany o ulubione sceny, powiedział że jest to 30 minut wyciętego materiału relacji jego bohatera z symbiontem. Siedząc w kinie czułem to jak cholera. Historia ma ogromną dziurę zamiast próby nadania charakteru stosunkom, jakie mają Venom i Eddie Brock.

venom sony

ew.com

To największa wada, ale nie jedyna. Cały scenariusz jest naiwny i nie wyjaśnia podstawowych zagadnień. Dziś, od podobnych produkcji, wymaga się więcej, niż prostej historyjki prowadzącej do końcowej konfrontacji. Osadzenie finałowej walki w nocy, to ewidentnie próba ukrycia słabych efektów specjalnych. Sony zazwyczaj nie miało z nimi problemów, więc najprawdopodobniej to budżet nie pozwolił na więcej. Jednowymiarowy, zły do szpiku kości złoczyńca też już nie wystarczy, szczególnie jeśli się mierzy w pierwszą ligę. Cały wątek miłosny jest do wyrzucenia, a twórcy jak na złość oparli o niego sporą cześć filmu.

Mimo tych wszystkich wad, Sony Pictures będzie miało szansę się zrewanżować. Jeśli Venom utrzyma takie zarobki, kolejne produkcje z nim związane, dostaną zielone światło do realizacji.

Jeśli ludzie odpowiedzialni za to uniwersum, wsłuchają się w głosy krytyków i fanów, widzę spore szansę na sprawne kontynuowanie tego przedsięwzięcia. Venom to zły film, ale jest w nim dużo serducha i dzięki temu da się go oglądać. Nie jest to szkodliwa produkcja, a i takie się zdarzały w historii Sony. Zwyczajnie kilka rzeczy się nie udało, jest jednak nad czym pracować i studio nie zamknęło sobie drogi do realizacji dalszych planów. MCU wysoko stawia poprzeczkę wielkim uniwersom, FOX zaś udowodnia, że można robić mniejsze i tańsze produkcje, tylko trzeba mieć pomysł. Tutaj brakło decyzji w którą stronę idziemy. Mocno trzymam kciuki za kolejne projekty Sony, ponieważ tylko konkurencja może wywindować kino super hero na jeszcze wyższy poziom.

#kolejne artykuły