Uff… Emocje po ćwierćfinałach jeszcze nie opadły. Co to były za pojedynki! To był e-sport w najlepszym wydaniu! Czy ktoś mógł przewidzieć takie wyniki? Wątpię, aby komukolwiek udało się obstawić przed turniejem, iż w półfinale Mistrzostw Świata w League of Legends 2018 roku, ujrzymy aż TRZY drużyny z zachodu! To pierwsze takie Worldsy (nie licząc mistrzostw sezonu pierwszego), gdzie w najlepszej czwórce nie ma drużyn z Korei!
Czyżby na naszych oczach następował koniec pewnej epoki?
Aż trudno wykrzesać z siebie odpowiednie słowa, aby opisać to, jak bardzo nieprzewidywalny, a zarazem wspaniały jest ten turniej. Czegoś takiego i w takiej ilości, w League of Legends jeszcze nie widziałem.
Chiny lepsze od Korei.
Już pierwszy pojedynek ćwierćfinałowy zaczął się od niespodzianki, choć nie była ona w gruncie rzeczy, aż tak ogromna. Sam przyznaję się, że dla mnie faworytami była drużyna KT Rolster z Korei, ale Invictus Gaming z Chin, nadal pozostawało solidną drużyną. I jak widać po końcowym rezultacie – okazali się lepsi. Sam pojedynek był bardzo, ale to bardzo zacięty, a świadczyć o tym może, chociażby ta akcja, która według mnie jest jedną z lepszych tegorocznych Mistrzostw.
Klasyczny „Base race”!
Ostatecznie to IG okazało się ekipą lepszą i choć zapewne niewiele osób na to stawiało, to jednak zdołali pokonać faworyzowaną drużynę z Korei. Wyobrażacie sobie jednak, co by się stało, gdyby po akcji zaprezentowanej powyżej, to KT Rolster awansowało do półfinału? Jedno uderzenie od wygrania gry, a potem przegranie całego pojedynku? Na szczęście dla IG, ten scenariusz nie okazał się prawdziwy.
Umarł król, niech żyje król!
Kolejny mecz toczył się między G2 a ogromnymi faworytami do wzniesienia trofeum – RNG. Jeśli ktoś przed pojedynkiem, postawił u bukmachera pieniądze na drużynę z Europy, z Marcinem „Jankosem” Jankowskim w składzie, to pewnie obecnie nie musi narzekać na jesienną aurę, tylko leżakuje na Malediwach.
To był dla mnie ogromny szok. Coś nieprawdopodobnego. Trzecia drużyna Europy, która w tym roku przeżywa naprawdę wielkie trudności i która określana jest mianem „underdog” (drużyna, po której oczekuje się przegranej), w zaciętym pojedynku przeciwstawiła się murowanym faworytom do zwycięstwa w całym turnieju.
Czy e-sport może być jeszcze piękniejszy? Czy e-sport może być piękniejszy od tego jawnego przykładu nieprzewidywalności i emocji, jakie towarzyszyły każdemu kibicowi podczas tego pojedynku? Śmiem wątpić.
Dodam jeszcze tylko, że w pewnym momencie, kiedy zerknąłem na licznik wyświetleń, mecz pomiędzy obiema ekipami, na platformie Twitch.tv śledziło blisko PÓŁ MILIONA OSÓB. Jest to liczba, której nie sposób objąć umysłem… Czy ktoś tego chce, czy nie, ale e-sport jest naszą przyszłością. Taka jest prawda i zamiast z tym walczyć, może warto się tym zainteresować?
Poniżej daję Wam przykład akcji, która pokazała całemu światu, że bycie z Europy, wcale nie oznacza bycia przegranym. Perkz i spółka udowodnili, że walczyć można z każdym i to na każdym poziomie. Tutaj chcę jeszcze tylko wyróżnić grę strzelca G2 – Hjarnana, który pomimo pojedynku z najlepszym strzelcem świata – Uzim, poradził sobie wprost rewelacyjnie i nie oddawał łatwo pola, zdecydowanie zdolniejszemu i bardziej utytułowanemu zawodnikowi.
Brawo drużyna! Brawo G2!
Cichy zwycięzca.
Nie wiem dlaczego, ale dość mało mówi się o zwycięstwo Cloud9 nad Afreeca Freaks. Przypuszczam, iż dzieje się to dlatego, iż G2 odniosło zwycięstwo nad silniejszym rywalem i to ich wynik jest większym zaskoczeniem. Pragnę jednak zwrócić uwagę wszystkich, że Cloud9 pokonało drużynę z Korei TRZY do ZERA. Można rzec, że przejechali się po nich tak samo gładko, jak walec jeździ po świeżej warstwie asfaltu. Choć dawano im więcej szans, niż chociażby G2, to jednak nadal drużyna z Ameryki faworytem nie była. A oni nie dość, że wygrali, to dodatkowo zrobili to w pięknym stylu. Ani razu nie ulegli Koreańczykom i podobnie jak G2 udowodnili, że zachodnia część świata dogania albo już dogoniła wschód, który do tej pory był niekwestionowanym mistrzem tej gry.
A na potwierdzenie moich słów wstawiam tę kuriozalną, ale jakże przepiękną akcję w wykonaniu zawodników Cloud9. Przypominam tylko, że grający na górnej alei – Eric „Licorice” Ritchie jest tegorocznym debiutantem… Jakby tego było mało, to wspierający – Tristan „Zeyzal” Stidam jest również nowicjuszem, który w pierwszej drużynie zadebiutował dopiero podczas letniej części sezonu… Coś pięknego! Ręce same składają się do oklasków!
Fnatic idzie po swoje.
Dla odmiany, w meczu między Fnatic, a EDG faworytem była drużyna europejska. Co tu dużo mówić… Nie zawiedli! Choć naprzeciwko siebie mieli zawsze nieprzewidywalną drużynę z Chin – Edward Gaming, to Fnatic stanęli na wysokości zadania. Nie ustrzegli się przegranej jednej mapy i paru błędów, a momentami środkowy – Caps, wyglądał tak, jakby go zupełnie w grze nie było, to jednak pomimo tego wszystkiego, spełnili pokładane w nich nadzieje.
Wygrali 3-1 i tym samym zapewnili sobie udział w półfinałach Mistrzostw Świata. Po raz ostatni byli tam w roku 2015, gdzie gładko ulegli drużynie ROX Tigers (obecnie – z pewnymi modyfikacjami – Kingzone DragonX). W tym roku liczą zapewne na zdecydowanie więcej. Jak powiedział sam Martin „Rekkles” Larsson, czyli gwiazda oraz weteran drużyny Fnatic:
I don’t care who we beat in finals, I just care about lifting the trophy.
Myślę, iż jest to idealne podsumowanie nastawienia, z jakim Fnatic przystąpi do meczu z Cloud 9. A na przypomnienie, dlaczego to właśnie Fnatic znajduje się w półfinale, a nie Edward Gaming, i dlaczego to właśnie Rekkles, postrzegany jest za jednego z najlepszych na świecie, na swojej pozycji, zapraszam do obejrzenia tego zagrania.
Co nas czeka?
Chciałbym jeszcze krótko przedstawić, czekające nas półfinały. Tym razem nie będę się już bawił w jasnowidza, bo ostatnio słabo mi to wyszło… Jednak, czy ktokolwiek mógł przypuszczać, iż wyniki ułożą się właśnie w ten sposób? O ile obecność Fnatic w najlepszej czwórce dziwić nie może, to już postawa Cloud9 oraz G2, jest sporym zaskoczeniem. Rzekłbym nawet – niemałą sensacją.
Obie drużyny w tym roku przeszły wiele. Cloud9 musiało w letnim sezonie ligi amerykańskiej wychodzić z ostatniego miejsca, aby móc w ogóle marzyć o jakiejkolwiek walce o Worldsy. G2 natomiast przeżywało wiele kryzysów, których zwieńczeniem było odpadnięcie już w ćwierćfinale letniej części sezonu europejskiej ligi. Obie ekipy musiały walczyć w fazie wstępnej do Mistrzostw. Następnie obie trafiły do wcale nie najłatwiejszych grup.
Jednak pomimo tego wszystkiego podołali i to w jakim stylu. Nie wiem, jak to wygląda z Waszej perspektywy, drodzy czytelnicy, ale w mojej ocenie, obie ekipy raz na zawsze zamknęły usta krytykom. Nawet jeśli w półfinale odniosą porażkę, to według mnie są oni zwycięzcami całego turnieju. Oczywiście, że marzą o wzniesieniu trofeum nad swoje głowy, w otoczeniu tysięcy fanów, skandujących ich imię (po koreańsku, ale to zawsze coś!). Jednak w razie konieczności – do domu mogą wracać z tarczą, a nie na tarczy.
G2 i Cloud9 rzeczywiście skazani na porażkę?
Jednak, biorąc to wszystko pod uwagę, warto zastanowić się, czy aby na pewno są oni tacy bezsilni i skazani na porażkę? Wszyscy wiemy, jak skończyły się takie przewidywania ostatnim razem…
Myślę, że cokolwiek by nie powiedzieć, to w czekających nas w półfinałach, pewni nie możemy być już niczego. Choćby z tego powodu, że żadnej z tych ekip nie pretendowano do bycia w najlepszej czwórce Mistrzostw. Mimo wszystko tam są i nie zdarzyło się to przez przypadek. Po drodze pokonali najlepszych i w pełni na to zasłużyli.
Czy więc starcie G2 z IG, jest już przesądzone? Zdecydowanie nie! Choć myślę, że i w tym wypadku to drużyna ze wschodu będzie faworytem, to jednak G2 pokazało już nie raz, że nie warto ich skreślać. Nadal popełniają błędy i nadal potrafią zagrać świetny oraz słabiutki mecz jeden po drugim. Jednak odnoszę wrażenie, iż wreszcie – z rocznego letargu – obudziła się gwiazda zespołu – Luka „ Perkz” Perković, którego zagranie mogliście już oglądać. Jakby tego było mało, w końcu dolna aleja wskoczyła na poziom godny Mistrzostw i całego G2. Co więcej! Cały sztab trenerski chyba zrozumiał już, iż grający na górnej alei Martin „Wunder” Hansen, lepiej czuje się, grając bohaterami, mającymi realny wpływ na rozgrywkę. A jeśli dołączymy do tego wszystkiego, jeszcze całkiem nieźle (choć nie rewelacyjnie) grającego Jankosa, wtedy otrzymujemy drużynę, która może wszystko.
Łącznie z ostatecznym tryumfem w całym turnieju.
Czy Fnatic spełni pokładane w nich nadzieje?
Drugi półfinał to już niemalże bratobójczy pojedynek. Zachód vs Zachód. Dzięki temu, mamy przynajmniej pewność, iż co najmniej jedna drużyna „z naszych stron” znajdzie się w finale.
Choć to może dziwić, ale to właśnie o Fnatic zaczynam bać się bardziej. Choć nie ukrywam, iż strasznie ich lubię (Cloud9 również!), to jednak styl, w jakim pokonali Edward Gaming pozostawia wiele do życzenia. Szczególnie martwi mnie postawa środkowego – Rasmusa „Capsa” Winthera, który cały pojedynek rozciągnięty na cztery gry, zagrał dość przeciętnie. W pełni rozumiem, iż drużyna przeciwna skupiła się głównie na nim, a jego brawurowy styl gry, na pewno mu nie pomagał, ale mimo wszystko… Niesmak i niepewność pozostała. Jednak, aby nie było tak smutno, warto dodać, że jeśli Caps czegoś nie może, to wtedy włącza się do rywalizacji Rekkles, grając wprost koncertowo.
Co można natomiast powiedzieć o Cloud9? Na pewno to, że nie stoją w tym starciu na przegranej pozycji. Moim zdaniem, w tym pojedynku, warto się uważnie przyjrzeć… Wszystkim liniom. Dosłownie!
Caps vs Jensen, Rekkles vs Sneaky… Czy coś więcej należy dodawać? Jedni z najlepszych na swoich pozycjach – zwłaszcza na zachodzie. A jakby tego było mało, to na górnej alei spotkają się Licorice z Bwpio. Są to dwaj debiutanci, którzy szturmem wdarli się do światowej czołówki najlepszych drużyn. Soaz (dzielący swe miejsce z Bwipo) na pewno również otrzyma swoją szansę, ale jego starcie z zawodnikiem Cloud9 na pewno nie będzie mniej ekscytujące.
Zapowiada się świetny pojedynek drużyn, które zasadniczo nie mają nic do stracenia. Ich brawurowa gra, może wynieść ten mecz na zupełnie wyższy poziom umiejętności. Oby tak się stało!
E-sport przestał być zabawą nastolatków.
Słowem zakończenia napiszę tylko, iż League of Legends i cały e-sport jest pięknym zjawiskiem. Doskonale rozumiem, że nie każdy może go zrozumieć, ale proszę, abyśmy go chociaż uszanowali. Jeśli Wy czegoś nie robicie, to nie znaczy, że coś jest złe i gorsze. E-sport to miejsce dla wielu ludzi. Tam starczy miejsca dla każdego. E-sport to pasja i emocje.
Myślę, że te Mistrzostwa Świata idealnie to obrazują. Nieważne, czy to piłka nożna, siatkówka, czy League of Legends. Emocje są na tym samym poziomie. Wiecie dlaczego? Bo w tym wszystkim uczestniczą ludzie, którzy chcą coś osiągnąć. I dopóki e-sport dotyczy ludzi, a nie maszyn, to według mnie to jest sport. Bez względu na to, czy oni grają na komputerze, czy nie. To jest sport i warto o tym pamiętać. Tam również jest profesjonalizm i to nawet większy niż w naszej rodzimej pseudo lidze kopaczy.
Nie zapominajmy również, że League of Legends to gra, w którą na profesjonalnej scenie grają bardzo młode osoby. Gwiazda G2 – Perkz, ma zaledwie 20 lat, Rekkles – podpora i „weteran” Fnatic 22, a Caps – 18! Każdy z nich jest młody! Próżno szukać wśród nich ludzi dojrzałych lub doświadczonych życiem. To są jeszcze młode osoby! Dla nich to od zawsze było spełnieniem marzeń, więc uszanujmy e-sport dla nich. Jeśli nam się nie podoba, to nie oglądajmy i zostawmy to wszystko w spokoju. Niech e-sport idzie swoją drogą, a my swoją. Natomiast jeśli go kochamy, to nie bójmy się okazywać emocji.
A jestem pewien, że tych nie zabraknie już w najbliższy weekend, podczas półfinałów.
Będzie się działo. Tego jestem pewien!